Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Iliada - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Iliada - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 441 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Księ­ga I Za­ra­za. Gniew

Gniew Achil­la, bo­gi­ni, głoś, ob­fi­ty w szko­dy,

Któ­ry ścią­gnął klęsk tyle na grec­kie na­ro­dy,

Mnó­stwo dusz męż­nych wcze­śnie wtrą­cił do Ere­bu

A na pa­stwę dał sę­pom i psom bez po­grze­bu

Wa­la­ją­ce się tru­py ry­cer­skie wśród pola:

Tak Zeu­sa wiel­kie­go speł­nia­ła się wola

Od­tąd, gdy się zją­trzy­li spo­rem nie­bez­piecz­nym

Aga­mem­non, król mę­żów, z Achil­lem wa­lecz­nym.

Od ko­góż tej nie­zgo­dy po­żar za­pa­lo­ny?

Od Feba, co go Kro­nid z pięk­nej miał La­to­ny.

Gniew­ny na kró­la, woj­sku strasz­ną, klę­skę za­dał,

Roz­sze­rzył mór w obo­zie, co­dzien­nie lud pa­dał;

Mścił się, że był ze­lżo­ny jego ka­płan świę­ty.

Przy­szedł Chry­zes, gdzie sta­ły Acha­jów okrę­ty,

Świet­ną na okup cór­ki przy­no­sząc ofia­rę,

A w ręku ma­jąc ber­ło i Feba tia­rę;

Pro­sił Gre­ki o li­tość na oj­cow­skie bóle:

Naj­bar­dziej zaś Atry­dy, dwa na­ro­dów kró­le:

»Atry­do­wie i Gre­cy! Niech wam da­dzą bogi

Do­być mia­sta Pry­ja­ma, w swo­je wró­cić pro­gi!

Lecz po­mni na łuk Feba strze­la­ją­cy z góry,

Weź­cie okup, nie prze­czcie ojcu, jego córy!«

Rzekł. W Gre­kach szmer przy­ja­zny ozna­czał ich zgo­dę,

Aby uczcić ka­pła­na i przy­jąć na­gro­dę;

Nie przy­pa­dła kró­lo­wi do ser­ca ta mowa,

Więc go pu­ścił z obe­lgą, przy­dał groź­ne sło­wa:

»Znidź, na­przy­krzo­ny star­cze, z oczu mo­ich prę­cej,

Nie waż ba­wić się dłu­żej ani wra­cać wię­cej!

W tia­rze, w ber­le sła­ba dla cie­bie za­sło­na.

Chy­ba mi sta­rość cór­kę two­ją wy­drze z łona;

Od swych da­le­ko, w Ar­gos na za­wsze osię­dzie,

Tam weł­nę tkać i łoże moje dzie­lić bę­dzie.

Pójdź precz! Ani mię gnie­waj, że­byś zo­stał cały! «

Rzekł król; za­ląkł się sta­rzec i od­szedł stru­chla­ły.

Szedł ci­cho po­nad mo­rze, gdzie hu­cza­ły fale,

A gdy już był da­le­ko, wy­nu­rzył swe żale

I syna pięk­no­wło­sej tak pro­sił La­to­ny:

»Boże! Któ­re­go Chry­za do­zna­je obro­ny,

Smin­tej­czy­ku! Co strza­łę wy­pusz­czasz da­le­ką,

Co masz Te­ned i Kil­lę pod moż­ną opie­ką:

Je­śli wień­ca­mi two­je zdo­bi­łem ko­ścio­ły,

Je­ślim ci na ofia­rę bił ko­zły i woły,

Niech proś­ba ta od cie­bie bę­dzie wy­słu­cha­na:

Ze­mścij się łu­kiem two­im obe­lgi ka­pła­na«.

Le­d­wie skoń­czył, mo­dli­twa do­szła ucha Feba;

Wy­słu­chał go ła­ska­wie, zstą­pił gniew­ny z nie­ba

Z łu­kiem swo­im, z koł­cza­nem; na ra­mio­nach strza­ły

W by­strym bie­gu strasz­ny­mi szczę­ki prze­ra­ża­ły.

Idzie jak noc po­sęp­ny; siadł z dala, łuk spi­na:

Leci strza­ła i świsz­cząc po­wie­trze roz­ci­na.

Okrop­nym brzmiąc łuk ję­kiem psy strze­la i muły;

Wnet zgub­ne jego razy Acha­je po­czu­ły:

Palą się bez­prze­stan­nie smut­ne tru­pów sto­sy.

Przez dzie­więć dni na woj­sko śmier­tel­ne szły cio­sy,

Dzie­sią­te­go Achil­les cały lud zwo­ły­wa,

Bo tę myśl w pier­si Hera wla­ła mu życz­li­wa,

Bo­le­sna, wi­dząc swo­ich Acha­jów za­gła­dę.

Za­tem, gdy się na wal­ną zgro­ma­dzi­li radę,

Męż­ny Achil­les tymi za­czął mó­wić sło­wy:

»Te­raz bar­dzo się lę­kam, synu Atre­jo­wy,

Aby­śmy, obłą­ka­ni wpo­śród mor­skich bro­dów,

Nie mu­sie­li po­wra­cać do oj­czy­stych gro­dów,

Je­że­li tu na za­wsze nie za­mkniem po­wie­ki,

Bo i woj­na okrut­na, i mór nisz­czy Gre­ki.

Niech wieszcz lub ka­płan po­wie, skąd ta chło­sta sro­ga,

Albo snów tłu­macz wie­my – wszak­że sny od Boga?

Nie­chaj po­wie, dla­cze­go Feb na­szej chce zgu­by:

Czy go nie­do­peł­nio­ne ob­ra­ża­ją ślu­by?

Czy­li stąd, że świę­te­go stu­gło­wu nie bie­rze?

Bij­my owce i kozy dla nie­go w ofie­rze,

Aby ubła­gan wstrzy­mał ten mór nie­bez­piecz­ny«

To po­wie­dziaw­szy usiadł Achil­les wa­lecz­ny.

Wstał Te­sto­ra syn, Kal­chas, pierw­szy w swym urzę­dzie:

Zna, co jest, zna, co było, zna na­wet, co bę­dzie;

Mą­dry i du­chem wiesz­czym od Feba na­tchnię­ty,

On od Troi achaj­skie pro­wa­dził okrę­ty.

Więc tak na ra­dzie gło­sem roz­trop­nym opie­wa:

»Chcesz, bym wy­rzekł, dla­cze­go na nas Feb się gnie­wa,

Feb, któ­re­go łuk srebr­ny zgub­ne strza­ły nie­sie?

Ja po­wiem, lecz przy­się­gą za­ręcz, Achil­le­sie,

Że mi sło­wy i ręką dasz po­trzeb­ne wspar­cie,

Bo wi­dzę, jak się na mnie roz­gnie­wa za­żar­cie

Mąż, któ­re­mu nad sobą wła­dzę Gre­cy dali.

A gdy król na sła­be­go gnie­wem się za­pa­li,

Cho­ciaż się na czas wstrzy­ma, w ra­zie nie za­szko­dzi,

Znaj­dzie po­tem spo­sob­ność i ze­mście do­go­dzi.

Uważ więc, czy­liś zdol­ny oca­lić mą gło­wę«.

Achil­les od­po­wie­dział na tę wieszcz­ka mowę:

»Co tyl­ko wiesz, mów śmia­ło! Bo na Apol­li­na

Przy­się­gam, Zeu­so­wi naj­mil­sze­go syna,

Któ­re­go ty świę­to­ści trzy­ma­jąc na pie­czy,

Z daru jego zwia­stu­jesz przy­szłe Gre­kom rze­czy;

Przy­się­gam, póki wi­dzę to świa­tło na nie­bie:

Ża­den się z Gre­ków skrzyw­dzić nie od­wa­ży cie­bie,

Ani sam Aga­mem­non. Nic to nie prze­szka­dza

Praw­dę wy­rzec, że jego naj­wyż­sza dziś wła­dza«.

Ośmie­lił się tym wiesz­czek: »Ani dla ofia­ry,

Ani dla ślu­bów – rze­cze – ze­sła­ne są kary;

Wzgar­da świę­te­go słu­gi ścią­gnę­ła tę stra­tę.

Nie chciał wy­dać król cór­ki, od­rzu­cił za­pła­tę,

Dla­te­go mię­dzy nami za­ra­za się sze­rzy,

I nie wprzó­dy się w swo­im gnie­wie Feb uśmie­rzy,

Aż król po­wró­ci zdo­bycz, któ­rą do­tąd trzy­ma.

I dar­mo odda bran­kę z czar­ny­mi oczy­ma.

Gdy do Chry­zy po­śle­my jesz­cze stu­głów świę­ty,

Może się da zła­go­dzić dla nas bóg za­wzię­ty«.

Skoń­czyw­szy usiadł Kal­chas. Na­tych­miast po­wsta­nie

Trzy­ma­ją­cy sze­ro­kie Atryd pa­no­wa­nie,

Strasz­li­wie po­mie­sza­ny, gniew mu wnę­trze ści­ska,

A oko roz­pa­lo­ne ży­wym ogniem bły­ska;

I rzekł, krzy­wym rzu­ca­jąc na Kal­cha­sa wzro­kiem:

»Za­wsze ty, wi­dzę, je­steś nie­szczę­ścia pro­ro­kiem

I nic nie umiesz dla mnie zwia­sto­wać przy­jem­nie;

Każ­dy twój czyn i wy­raz ser­ce rani we mnie.

Te­raz na­wet roz­gła­szasz po­mię­dzy Achi­wy,

Iż dla­te­go za­ra­zą Feb ich tra­pi mści­wy,

Żem za­trzy­mał dzie­wi­cę, oku­pem wzgar­dzi­łem.

Po­sia­da­nie tej bran­ki bar­dzo mi jest mi­łem,

By­ła­by moją w domu po­cie­chą je­dy­ną,

Więk­szą niż Kli­taj­me­stra, któ­rąm wziął dziew­czy­ną.

Wy­rów­na jej ro­zu­mem moja nie­wol­ni­ca

I ser­cem, i prze­my­słem, i pięk­no­ścią lica.

Ale gdy trze­ba, ojcu wra­cam ją do ręki,

Bo wolę ca­łość ludu nad jej wszyst­kie wdzię­ki.

Tyl­ko mi tę osłodź­cie stra­tę, przy­ja­cie­le:

Go­dziż się, bym szko­do­wał sam je­den tak wie­le?

Wszak­że wszy­scy wi­dzi­cie, co mi z rąk wy­pa­da«.

Na to Pe­lid wa­lecz­ny tak mu od­po­wia­da.

»Atry­do, jak­żeż ra­zem i dum­ny, i chci­wy!

To­bież łupu szla­chet­ne od­stą­pią Achi­wy?

Ja nie wiem, je­śli ja­kie łupy gdzie zło­żo­no:

Co z miast było wzię­te­go, to już po­dzie­lo­no;

Wra­cać na­zad i zno­wu dzie­lić, nie przy­stoi.

Ale kie­dy prze­moż­nej do­bę­dzie­my Troi,

Wróć tyl­ko bran­kę bogu, za dzi­siej­szą stra­tę

Po­trój­ną i po­czwór­ną od­bie­rzesz za­pła­tę«.

»Lu­boś mą­dry, nie zdo­łasz tego wmó­wić we mnie -

Rzekł król – i chcesz mię sło­wy pod­cho­dzić da­rem­nie,

Od­daw­szy moją bran­kę, bę­dęż smut­ny sie­dzieć,

Gdy ty cie­szysz się two­ją? Od­dam, lecz chcę wie­dzieć,

Czy­li tę stra­tę Gre­cy na­gro­dzą mi rów­nie;

Je­śli nie chcą na­gro­dzić, sam we­zmę gwał­tow­nie…

Ale się w in­nej o tym na­ra­dzi­my po­rze.

Te­raz okręt na wiel­kie wy­pro­wadź­my mo­rze

I zbierz­my zdol­ne majt­ki do ta­kiej wy­pra­wy,

Bran­kę wsadź­my z ofia­rą stu­głow­ną do nawy.

Pierw­si z wo­dzów tę po­dróż na sie­bie weź­mie­cie;

Ajas, Odys lub król pa­nu­ją­cy Kre­cie,

Lub je­śli tak roz­ka­żę, naj­strasz­niej­szy z lu­dzi,

Pe­lid się tą usłu­gą dla Gre­ków po­tru­dzi.

Pew­nie bóg za­gnie­wa­ny, któ­ry mści­wie strze­la,

Tą ofia­rą się zmie­ni dla nas w przy­ja­cie­la«.

Na to strasz­nie za­pa­lon Achil­les za­wo­ła:

»O ła­kom­co! O człe­ku bez­wstyd­ne­go czo­ła!

Któż z Gre­ków chęt­nie two­je speł­ni roz­ka­za­nie?

Kto pój­dzie na wy­pra­wę? Na cze­le wojsk sta­nie?

Nie z mo­jej ja przy­sze­dłem pod Tro­ję przy­czy­ny,

Ród ten prze­ciw mnie żad­nej nie po­peł­nił winy;

Do owo­ców mej zie­mi nie ścią­gnę­li dło­ni,

Nie tknę­li się trzód mo­ich, nie za­bra­li koni,

Naj­mniej­szej w ży­znej Ftyi nie zro­bi­li szko­dy;

Dzie­lą mię od nich wiel­kie i góry, i wody.

Ale z tobą – śmy przy­szli z od­le­głych stron świa­ta,

Czci two­jej na­słu­chi­wać, mścić się krzyw­dy bra­ta.

Bez­czel­ni­ku z psim okiem! Nie znasz tej usłu­gi!

Jesz­cze mi to chcesz wy­drzeć, com wziął za znój dłu­gi

I co mi zgod­nie grec­kie przy­zna­ły na­ro­dy!

Do­tąd ja rów­nej z tobą nie mia­łem na­gro­dy.

Gdy po do­by­ciu mia­sta woj­sko łup roz­bie­ra,

Na mo­ich bar­kach cię­żar woj­ny się opie­ra,

Lecz kie­dy po­dział przyj­dzie, lep­sza część dla cie­bie,

A ja – upra­co­wa­ny, ze­mdlo­ny w po­trze­bie,

Z małą cząst­ką na okręt idę z bo­jo­wi­ska.

Do Ftyi, do mo­je­go po­wra­cam sie­dli­ska,

Gdy nie masz mo­ich za­sług, śmiesz zdo­bycz wy­dzie­rać;

A nie wiem, czy beze mnie bę­dziesz łupy zbie­rać».

Jemu król Aga­mem­non, rów­nym gnie­wem zdję­ty:

»Jedź, gdy ci się po­do­ba, spy­chaj twe okrę­ty!

Czyż to na to­bie jed­nym los Gre­cy­ji stoi?

Mam dru­gich, co się ze­msz­czą mej krzyw­dy na Troi,

A naj­sku­tecz­niej Kro­nid pa­nu­ją­cy w nie­bie.

Z wszyst­kich kró­lów naj­bar­dziej nie­na­wi­dzę cie­bie…

Idź, rządź Myr­mi­do­na­mi, nie mną, człe­ku har­dy:

Gnie­wy two­je ni­cze­go nie war­te prócz wzgar­dy.

Lecz wiedz: gdy Feb ode mnie Chry­ze­idę bie­rze,

Dam roz­kaz, niech ją moi od­wio­zą żoł­nie­rze,

A za to się do two­jej po­su­nę na­gro­dy:

Bry­ze­idę ci we­zmę z pięk­ny­mi ja­go­dy,

Byś znał, żem jest moc­niej­szy. Dru­gich strach ogar­nie,

Wi­dząc, że mi się rów­nać nie moż­na bez­ka­mie«.

Na te sło­wa okrut­nie Pe­lid roz­ją­trzo­ny,

Nie­pew­ny, na obie­dwie na­chy­la się stro­ny:

Czy usu­nąw­szy dru­gich w Atry­da ude­rzyć,

Czy le­piej gniew po­wścią­gnąć i za­pał uśmie­rzyć.

Gdy się na obie stro­ny chwie­je myśl wąt­pli­wa,

W za­pa­le z po­chew mie­cza strasz­ne­go do­by­wa:

Wtem z nie­ba z Hery przy­szła Pal­la­da przy­słu­gi,

Bo rów­nie jej był miły jak je­den, tak dru­gi.

Z tyłu lek­ko za wło­sy po­cią­ga ry­ce­rza,

Ni­czy­im, jego tyl­ko oczom się po­wie­rza.

Zląkł się Pe­lid, gdy spoj­rzał za sie­bie zdu­mia­ły,

Wi­dzi Pal­la­dę: oczy jej groź­nie iskrza­ły;

I rze­cze: »Wiel­ka córo pana bły­ska­wi­cy,

Po có­żeś to z nie­bie­skiej na­de­szła sto­li­cy?

Czy wi­dzieć, jaką Atryd obe­lgę mi czy­ni?

Oświad­czam ci, bo tego do­ka­żę, bo­gi­ni,

Że dłoń ta wnet za dumę du­szę mu wy­wle­cze«.

A na to mo­dro­oka Pal­la­da tak rze­cze:

»Przy­szłam gniew twój uśmie­rzyć z woli Zeu­sa żony:

Jej Achil­les, jej Atryd rów­nie ulu­bio­ny.

Nie ru­szaj mie­cza, do krwi nie chciej się za­pę­dzać;

Ale słów obe­lży­wych mo­żesz nie oszczę­dzać.

Wierz mi, bo to być musi, że dla tej ofia­ry

Trzy­kroć bę­dziesz dro­gi­mi na­gro­dzo­ny dary;

Tyl­ko bądź nam po­słusz­ny, gniew uha­muj sro­gi«.

A Pal­la­dzie Achil­les mówi pręd­ko­no­gi:

»Choć cały gnie­wem pa­łam, lecz ro­zum ostrze­ga,

Iż ten błą­dzić nie może, kto bo­gom ule­ga;

Kto na roz­ka­zy bo­gów nie za­ty­ka ucha,

Tego wza­jem ła­ska­we nie­bo chęt­niej słu­cha«.

To wy­rze­kł­szy prze­sta­je na Pal­la­dy ra­dzie,

Po­wścią­ga sil­ną rękę i miecz w po­chwy kła­dzie;

A bo­gi­ni, po­sel­stwo od­pra­wiw­szy swo­je,

Do bo­gów spie­szy, w gór­ne Zeu­sa po­ko­je.

Lecz Pe­lid jesz­cze gnie­wy strasz­ne w ser­cu wa­rzy

I rze­cze, dla Atry­da nie szczę­dząc po­twa­rzy:

»Z psim okiem, z łani ser­cem, be­zec­ny opo­ju,

Wziął­żeś broń, pro­wa­dził­żeś lud śmia­ło do boju?

Po­sze­dł­żeś na za­sadz­ki, gdy szły inne wo­dze?

Nig­dy! Drża­łeś ze śmier­cią spo­tkać się na dro­dze.

Le­piej dum­ną w obo­zie wła­dzę roz­po­ście­rać,

A kto ci się sprze­ci­wi, temu łup wy­dzie­rać.

Nad pod­ły­mi pa­nu­jesz, lu­do­żer­co, tłu­my;

In­a­czej, już byś zgo­nem przy­pła­cił twej dumy.

Ale ja ci przy­się­gam te­raz uro­czy­ście,

Przez to ber­ło, co wię­cej nie od­ro­śnie w li­ście, – Bo kie­dy je raz na pniu ostry to­pór przy­tnie,

Żyw­ne stra­ciw­szy soki, wię­cej nie za­kwit­nie,

A dziś je w ręku grec­cy mo­nar­cho­wie no­szą,

Któ­rzy świę­te wy­ro­ki pra­wa lu­dom gło­szą;

– Przy­się­gam ci naj­więk­szą przy­się­gą na świe­cie:

Wzy­wać Achil­la Gre­cy, lecz próż­no bę­dzie­cie!

A ty się drę­cząc w so­bie nie dasz im po­mo­cy,

Gdy ich do wiecz­nej Hek­tor za­cznie wtrą­cać nocy.

Zgry­zą cię tro­jań­skie­go po­stę­py orę­ża,

Że naj­wa­lecz­niej­sze­go nie uczci­łeś męża«.

To po­wie­dziaw­szy przod­ków ber­ło zna­ko­mi­te,

Ber­ło świet­nie zło­ty­mi gwoź­dzia­mi na­bi­te,

Rzu­ca gniew­ny na zie­mię i na miej­scu sia­da.

Rów­nie się Aga­mem­non na nie­go roz­ja­da.

Wtem wład­ca py­lij­skie­go po­wsta­je na­ro­du,

Z ust jego słod­sze pły­ną wy­ra­zy od mio­du.

Dwa po­ko­le­nia Py­lów za­miesz­ka­ły zie­mię,

Jak żył, a te­raz trze­cie lu­dzi rzą­dzi ple­mię.

W te rzekł sło­wa, ro­zu­mu wiel­kie­go tłu­ma­cze:

»O, jak Acha­jów zie­mia gorz­ko dziś za­pła­cze!

Jak się z tej ura­du­ją Tro­ja­nie no­wi­ny,

Jak ucie­szy się Pry­jam i Pry­ja­ma syny,

Gdy usły­szą, że zgub­ną ci zją­trze­ni zwa­dą,

Któ­rzy in­nym przod­ku­ją i mę­stwem, i radą!

Lecz star­ca głos niech w młod­szych win­ną bacz­ność wzbu­dzi,

Bom ja więk­szych przed laty wi­dział od was lu­dzi,

A lek­ce mo­jej rady nie wa­ży­li prze­cie.

Nig­dym ta­kich nie wi­dział, ni uj­rzę na świe­cie,

Ja­kim był sil­ny Dry­jant, Kaj­nej nie­śmier­tel­ny,

Pej­ry­toj i Eks­a­dios, i Po­li­fem dziel­ny…

Męż­ni sami, z męż­ny­mi cho­dzi­li za bar­ki,

Cen­tau­rom, gór miesz­kań­com, dum­ne star­li kar­ki.

Z nimi od mło­du moje by­wa­ły za­ba­wy,

Gdy mię z Py­los do spól­nej we­zwa­li wy­pra­wy,

I jam wal­czył, jak siły po­zwa­la­ły moje;

Z dzi­siej­szych nikt by z nimi nie wy­szedł na boje.

Tak wiel­cy, a mło­de­go przyj­mo­wa­li rady:

I dla was bę­dzie le­piej wstę­po­wać w ich śla­dy.

Ty, choć moż­ny, na­dob­ną zo­staw mu dzie­wi­cę,

Niech ma dar, któ­rym uczcił Grek jego pra­wi­cę;

A ty, Achil­lu, z kró­lem nie bądź tak gwał­tow­ny,

Bo mu ża­den ze wszyst­kich kró­lów nie jest row­ny.

Je­że­liś ty dziel­niej­szy, żeś sy­nem bo­gi­ni,

Jego moż­niej­szym wła­dza ob­szer­niej­sza czy­ni.

Atry­do, głos po­ko­ju mię­dzy was przy­no­szę:

Złóż gniew na Achil­le­sa, ja cię o to pro­szę;

W nim jest obro­na flo­ty, w nim woj­ska pod­po­ra«.

Aga­mem­non w te sło­wa rze­cze do Ne­sto­ra:

»Za­cny star­cze! Sza­nu­ję mą­drą two­ją mowę,

Lecz nad wszyst­kich ten czło­wiek chce wy­no­sić gło­wę;

On by rad so­bie wła­dzę naj­wyż­szą przy­własz­czył,

A któż bę­dzie tak ni­ski, by się przed nim płasz­czył?

Je­że­li mu zaś dziel­ność nadał bóg od­wiecz­ny,

Czyż prze­to mu po­zwa­la, by tak był zło­rzecz­ny? «

Prze­rwał mu Pe­lid mowę i obelg nie ską­pił:

»Ostat­ni był­bym z lu­dzi, gdy­bym ci ustą­pił…

Co ci po­wiem, to w ży­wej za­cho­waj pa­mię­ci:

Dla bran­ki wal­czyć bro­nią wca­le nie mam chę­ci

Ni z tobą, ni z in­ny­mi Gre­ków ry­ce­rza­mi,

Choć bie­rze­cie dar, któ­ry przy­zna­li­ście sami;

Ale co na okrę­cie moim jest w ła­dun­ku,

Nic do twe­go nie mo­żesz pod­cią­gnąć sza­lun­ku.

Od­waż się tyl­ko na to: całe woj­sko zo­czy,

Że ta włócz­nia wnet czar­ną krew z cie­bie wy­to­czy«.

Tak w szko­dli­wej oba­dwa roz­ją­trze­ni zwa­dzie

Po­wsta­li, czy­niąc ko­niec na­ro­do­wej ra­dzie.

Pe­lid gniew­ny pod swo­je udał się na­mio­ty,

Z nim Pa­trokl nie­odo­stęp­ny i te­sal­skie roty.

Atryd zaś okręt spy­cha, ża­gle roz­po­ście­ra,

Kła­dzie ofia­rę, majt­ków dwu­dzie­stu wy­bie­ra,

I ślicz­ną Chry­ze­idę pro­wa­dzi do nawy:

Mą­dry Ody­se­usz wo­dzem zo­stał tej wy­pra­wy.

Ci mo­krą pły­ną dro­gą, wia­try w ża­gle świsz­czą.

Król na­ka­zał ob­my­cie; więc ludy się czysz­czą,

Rzu­ca­jąc wszyst­ko w mo­rze, co brud­ne­go zmio­tą;

Po­tem się za­raz świę­tą zaj­mu­ją ro­bo­tą,

Biją byki i kozy na uczcze­nie Feba:

Skwa­rzy się tłu­stość, dymy się wzno­szą do nie­ba.

Gdy tak lud ofia­ra­mi bła­gał Apol­li­na,

Aga­mem­non się sro­żył na Pe­le­ja syna

I chcąc do­ko­nać swo­ich za­po­wie­dzi groź­nych,

Mó­wił do Eu­ry­ba­ta i Tal­dy­ba, woź­nych:

»Do Achil­la na­mio­tu śpiesz­nym idź­cie kro­kiem

I przy­wiedź­cie tu jego bran­kę z czar­nym okiem.

Je­śli nie da, sam we­zmę, gdy tam z wie­lą przy­dę,

A to więk­szą mu spra­wi bo­leść i ohy­dę«.

Tak za­le­cił, groź­ny­mi roz­wo­dząc się sło­wy.

Stru­chle­li bied­ni lu­dzie na roz­kaz ta­ko­wy,

Idą po­wo­li, cięż­kim ści­śnię­ci kło­po­tem.

Sie­dzą­ce­go za­sta­ją wo­dza pod na­mio­tem;

Achil­les ich spo­strze­gł­szy za­smu­cił się sro­dze;

Ci kró­la czcią prze­ję­ci w wiel­kiej byli trwo­dze,

Sta­li ci­cho, ni w jed­nym wy­rze­kli co sło­wie.

Po­znał ry­cerz ich trud­ność, więc pierw­szy tak po­wie:

»Wi­taj­cie woź­ni, bo­gów i śmier­tel­nych po­sły!

Przy­stąp­cie. Wy nie win­ni, lecz Atryd wy­nio­sły;

Do nie­go ja, nie do was, mam żalu przy­czy­nę.

Pójdź, ko­cha­ny Pa­tro­klu, wy­daj im dziew­czy­nę!

Weź­cie ją, ale bądź­cie świad­ki nad mym bó­lem

Przed nie­bem i przed zie­mią, i przed sro­gim kró­lem:

Bę­dzie kie­dyś dla Gre­ków Achil­les po­trzeb­ny…

Złym tyl­ko chu­ciom słu­ży ten czło­wiek ha­nieb­ny:

Z prze­szłych on rze­czy wno­sić przy­szło­ści nie umie

I gubi Gre­ki, głu­piej do­ga­dza­jąc du­mie«.

Na­tych­miast wier­ny Pa­trokl z miej­sca swe­go wsta­je,

Ślicz­ne­go lica bran­kę po­słań­com od­da­je;

Wra­ca­ją się pod na­miot Atry­da sze­ro­ki,

Z nimi nie­wia­sta idzie nie­chęt­ny­mi kro­ki.

Od­cho­dzi od swych Pe­lid i łzy hoj­ne to­czy,

Z dala sia­da na brze­gu, w mo­rze wle­pia oczy

I wy­cią­gnąw­szy ręce tak mat­kę za­kli­na:

»Gdyś mię krót­kie­go ży­cia dała na świat, syna,

Mat­ko! Przy­najm­niej Kro­nid, co pio­ru­nem wła­da,

Nie­chaj mi sław­ne imię i wiel­ką cześć nada;

Lecz nie znam jej, gdy Atryd zdo­bycz gwał­tem bie­rze,

Któ­rą mi zgod­nie grec­cy przy­zna­li ry­ce­rze«.

To mó­wiąc łzy wy­le­wa rzę­si­stym po­to­kiem.

Sie­dząc w mo­rzu, pod ojca po­de­szłe­go bo­kiem,

Sły­szy te żale mat­ka, na kształt mgły wy­cho­dzi,

Tuż sia­da, ręką głasz­cze i jęki ła­go­dzi.

»Cze­go pła­czesz? Skąd, synu, bo­leść masz tak wiel­ką?

Po­wiedz i nic nie za­taj przed twą ro­dzi­ciel­ką«.

A na to Pe­lid rze­cze wes­tchnąw­szy ser­decz­nie

»Na cóż ci to po­wia­dać, co wiesz do­sta­tecz­nie…

Więc, mat­ko, wes­przyj syna! Śpiesz do gór­nych pro­gów.

Opo­wiedz krzyw­dę panu i lu­dzi, i bo­gów,

Je­śliś na jego do­bre za­słu­ży­ła chę­ci.

Com sły­szał w domu ojca, mam do­tąd w pa­mię­ci,

Że od cie­bie Zeu­sa wy­szła raz obro­na;

Bo gdy spi­sek Pal­la­dy, Hery, Po­sej­do­na

Dą­żył na to, by w wię­zy ująć go ha­nieb­ne,

W tak złym ra­zie tyś wspar­cie dała mu po­trzeb­ne:

Stu­ręcz­ne­goś do nie­ba we­zwa­ła ol­brzy­ma,

Któ­ry imię u lu­dzi Aj­ga­jo­na trzy­ma,

W nie­bie zaś Bry­ja­re­ja dają mu na­zwi­sko.

Sil­niej­szy on od ojca. Kie­dy usiadł bli­sko

Przy panu nie­śmier­tel­nych w strasz­li­wej po­sta­wie,

Zlę­kłe bogi prze­sta­ły o złej my­śleć spra­wie.

Wspo­mnij mu to, ko­la­na w czu­łej ści­skaj dło­ni,

Że­braj, aby tro­jań­skiej do­po­ma­gał bro­ni;

Niech bije Gre­ki, do naw ode­prze ze stra­tą,

Niech wi­dzą, co mą­dro­ści ich kró­la za­pła­tą,

I nie­chaj Atryd swe­go po­ża­łu­je błę­du,

Że dla naj­dziel­niej­sze­go męża nie miał wzglę­du«.

A Te­tys na to, łza­mi za­law­szy się cała:

»Na com cię nie­szczę­śli­wym lo­sem wy­cho­wa­ła!

Obyś przy­najm­niej sie­dział w na­wie bez bo­le­ści!

Lecz i w cia­snym ob­rę­bie wy­rok dni twe mie­ści,

I zrzą­dza ci na zie­mi naj­nędz­niej­sze by­cie!

Jak­żem ci, synu, smut­nym lo­sem dała ży­cie!

Wstą­pię na Olimp gór­ny, przed Zeu­sem sta­nę,

Po­wiem, jak sro­gą na czci ode­bra­łeś ranę

Może na proś­by moje ła­ska­wie się skło­ni.

Ty gniew­ny siedź u flo­ty, nie bierz się do bro­ni.

Wczo­raj opu­ścił Kro­nid zło­te nie­ba pro­gi,

Po­szedł poza oce­an, a z nim inne bogi,

By w uczcie to­wa­rzy­szył Ety­jo­pom czy­stym;

Za dwa­na­ście dni bę­dzie w swym domu wie­czy­stym

Wte­dy spie­szę do nie­go, ści­snę mu ko­la­na;

Spo­dzie­wam się, że będę w proś­bie wy­słu­cha­na«.

To rze­kł­szy zni­kła, w smut­ku zo­sta­wia­jąc syna,

Że mu wzię­ta nie­słusz­nie prze­ślicz­na dziew­czy­na…

Za­gnie­wa­ny Achil­les o dzie­wi­cy wzię­cie,

Nig­dzie nie wy­szedł, sie­dział na swo­im okrę­cie;

Nikt go nie wi­dzi w boju, nikt w ra­dzie nie sły­szy,

Lecz w smut­ku po­grą­żo­ny za bi­twa­mi dy­szy.

Gdy prze­szło dni dwa­na­ście, nie­śmier­tel­ne bogi

W nie­do­stęp­ne Olim­pu wra­ca­ją się pro­gi,

Kro­nid przod­ku­je wszyst­kim do gór­nej sto­li­cy.

Te­tys, po­mna sy­no­wi da­nej obiet­ni­cy,

Zo­sta­wia ojca, rzu­ca nie­zgłę­bio­ne mo­rze,

I do nie­ba o ran­nej do­sta­je się po­rze.

Kro­ni­da, któ­ry grzmią­ce pio­ru­ny za­pa­la,

Na wierz­choł­ku Olim­pu był od bo­gów z dala.

Sia­da przed nim bo­gi­ni z po­kor­ną po­sta­wą,

Ręką lewą ko­la­na, bro­dę ści­ska pra­wą

I rze­cze: »Bo­gów oj­cze, je­ślim kie­dy cie­bie

Lub uczyn­kiem, lub sło­wem ra­to­wa­ła w nie­bie,

Skłoń ucho na me proś­by, pa­mięt­ny przy­słu­gi:

Daj cześć sy­no­wi memu, gdyś wiek dał nie­dłu­gi!

Wi­dzisz, jako nad cięż­ką obe­lgą łzy roni:

Wy­darł mu gwał­tem Atryd owoc dziel­nej dło­ni;

Ale ty go przy­najm­niej uczcij, mą­dry boże,

Niech ręka two­ja w bi­twach Tro­ja­ny wspo­mo­że,

Niech gó­ru­ją nad Gre­ki, od­no­szą zwy­cię­stwa,

Aż póki ci nie uczczą mego syna mę­stwa«.

Nic na to chmu­ro­wład­ca Kro­nid nie od­po­wie,

Mil­cząc całą tę spra­wę waży w swo­jej gło­wie;

Te­tys, jak go uję­ła, tak się ko­lan trzy­ma,

I tak z roz­rzew­nio­ny­mi po­wta­rza oczy­ma:

»Od­mów mi, albo przy­zwól i za­ręcz wy­raź­nie!

Czyż ja­kie na Zeu­sa pa­da­ją bo­jaź­nie?

Niech wiem, czym sama z bo­giń okry­ta po­gar­dą«.

Kro­nid cięż­ko wes­tchnąw­szy: »Pro­sisz o rzecz twar­dą.

Ja­kie tro­ski dla mo­jej stąd wy­nik­ną gło­wy!

Na nie­po­kój mię, cór­ko, na­ra­żasz do­mo­wy:

Zno­wu się bę­dzie trze­ba z mał­żon­ką ucie­rać,

A i tak mi wy­rzu­ca, żem Tro­ję rad wspie­rać.

Idź, by cię nie po­strze­gło za­zdro­sne jej oko!

Proś­bę two­ją mam w ser­cu wy­ry­tą głę­bo­ko.

Skło­nię gło­wą, byś pew­na była mo­jej chę­ci;

Tej na stwier­dze­nie sło­wa uży­wam pie­czę­ci,

Przed bogi i przed ludź­mi znak ten jest ko­niecz­ny«.

To wy­rzekł i brwi zmarsz­czył nie­bios pan od­wiecz­ny:

Pod­nio­sły się na gło­wie nie­śmier­tel­nej wło­sy,

Wstrząsł się Olimp i całe za­drża­ły nie­bio­sy.

Gdy ta­kie za­rę­cze­nie od Zeu­sa zy­ska,

Te­tys idzie do swe­go w głę­bi wód sie­dli­ska,

On do swe­go pa­ła­cu. Wsta­ją wszyst­kie bogi

I za­bie­ga­ją ojcu swe­mu na pół dro­gi;

Nikt na miej­scu nie zo­stał, cała nie­bian rze­sza

Na po­wi­ta­nie wład­cy pio­ru­nu po­spie­sza.

Sko­ro tyl­ko pan bo­gów na swym za­siadł tro­nie,

Zda­ło się po­dejrz­li­wej do­ku­czyć mu żo­nie;

Po­strze­gła, że z nim Te­tys ci­che mia­ła rady,

Ta­kie za­tem z Kro­ni­dą roz­po­czy­na zwa­dy:

»Z kim­żeś to, ob­łud­ni­ku, roz­ma­wiał dziś w nie­bie?

Beze mnie ra­dzić skry­cie roz­ko­szą dla cie­bie.

Za­wsze lu­bisz przed żoną cho­wać se­kret ści­sły

I nig­dy nie po­wia­dasz, ja­kie twe za­my­sły«.

»O wszyst­kich – rzekł bóg – rze­czach być uświa­do­mio­ną

Zbyt­ni cię­żar dla cie­bie, choć mi je­steś żoną;

Jed­nak­że, co cie­ka­wość two­ją słusz­nie bu­dzi,

To pierw­sza wiesz ode mnie i z bo­gów, i z lu­dzi;

Lecz, co sam ra­dzę, bo­gom nie my­śląc po­wia­dać,

O to próż­no nie py­taj, tego nie chciej ba­dać«.

Na to Hera wiel­ki­mi oczy­ma wspa­nia­ła:

»Twar­dy Kro­no­sa synu, có­żem usły­sza­ła?

Nig­dym ci nie jest przy­kra, słusz­nie się tym szczy­cę,

Że nie chcę wglą­dać w żad­ną two­ją ta­jem­ni­cę.

Ta zaś tro­skli­wość moja z tego idzie źró­dła,

Czy cię cór­ka mor­skie­go star­ca nie uwio­dła.

Bo dziś przy­szła do cie­bie, ści­ska­ła ko­la­na,

I po­dob­no już w proś­bach swo­ich wy­słu­cha­na:

Jej syna czci, a Gre­ków klę­ski nic nie zwle­cze«.

Na to pio­ru­no­wład­ca do Hery tak rze­cze:

»Pło­che twe po­dej­rze­nia są dla mnie zwy­czaj­ne,

Jed­nak ci nie­do­stęp­ne moje my­śli taj­ne.

Nie­na­wiść tyl­ko męża od­no­sisz w ko­rzy­ści,

Choć­byś zga­dła mój wy­rok. Co chcę, to się zi­ści.

Siedź i skrom­nie się moim po­wo­duj roz­ka­zem,

Bo cię tu nie za­sło­nią wszyst­kie bogi ra­zem

Od strasz­ne­go tej ręki ogrom­nej za­ma­chu«.

Tak rzekł; umil­kła Hera i drża­ła ze stra­chu;

Musi ulec mę­żo­wi nie­zgię­ta jej du­sza,

Lecz wszyst­kich bo­gów czu­łość jej zmar­twie­nie wzru­sza.

Za­tem He­fajst, Olim­pu sław­ny bu­dow­ni­czy,

Miłą mat­kę po­cie­sza w tak cięż­kiej go­ry­czy:

»Jak to nas wszyst­kich smu­ci, jak do­tkli­wie boli,

Że nie­bo się po­róż­nia dla śmier­tel­nych doli.

Gdy się przy­kra nie­zgo­da sa­mych bo­gów ima,

Znik­ną uczty, roz­ko­sze, złe górę otrzy­ma.

Mat­ce ra­dzę, choć sama so­bie ra­dzić zdol­ną,

By na Zeu­sa była roz­ka­zy po­wol­ną:

Bo kie­dy w gniew nasz oj­ciec roz­ją­trzo­ny wpa­da,

Cała się dla nie­bia­nów ze­psu­je bie­sia­da.

Gdy­by chciał, jak jest moc­ny, ten wiel­ki pan gro­mu,

Wszyst­kich by nas wy­trą­cił z nie­bie­skie­go domu.

Mat­ko! Uj­mij go wdzięcz­nie, a spoj­rzy we­so­ło

I oka­że po­god­ne Olim­po­wi czo­ło«.

To po­wie­dziaw­szy He­fajst z miej­sca swe­go wsta­je,

Bie­rze okrą­głą cza­rę, mat­ce ją po­da­je

I rze­cze: »Znoś to, mat­ko, lubo ci nie miło,

Że­być się co gor­sze­go jesz­cze nie zda­rzy­ło;

Gnie­wy jego zła­go­dzi twa po­wol­ność wcze­sna.

Jak­by dla syna twe­go była rzecz bo­le­sna,

Nie mo­gąc dać ci wspar­cia, pa­trzeć na twe jęki:

Trud­no wy­trzy­mać siłę Zeu­so­wej ręki.

Nig­dy mi ten przy­pa­dek nie wyj­dzie z pa­mię­ci:

Gdym cię raz prze­ciw jego chciał wes­przeć nie­chę­ci,

Po­rwał za nogę, rzu­cił z nie­bie­skie­go gma­chu,

Za­le­d­wie ze mnie du­sza nie wy­szła z prze­stra­chu;

Le­cia­łem przez dzień, w wie­czór upa­dłem na Lem­nie,

Tam Syn­ty­jo­wie du­cha obu­dzi­li we mnie«.

Tę He­fajst o przy­pad­ku swo­im po­wieść czy­ni.

A na to z bia­łą dło­nią śmie­je się bo­gi­ni

I z uśmie­chem od­bie­ra cza­rę z ręki syna.

On zaś od pra­wej stro­ny ob­dzie­lać za­czy­na

Słod­kim nek­ta­rem nie­ba wy­so­kie­go pa­nów,

Któ­ry czer­pa ob­fi­cie z po­świę­co­nych dzba­nów.

Śmia­ły się, pi­jąc nek­tar, do roz­pu­ku bogi,

Że im słu­żył tak grzecz­nie He­fajst krzy­wo­no­gi.

Stół do za­cho­du słoń­ca za­sia­da­ją wko­ło,

Je­dzą smacz­nie i piją, ba­wią się we­so­ło:

Apol­lo na for­min­dze gra, muz chór do­bra­ny

Słod­ki­mi wy­śpie­wu­je gło­sy na prze­mia­ny.

Gdy słoń­ce świet­ną gło­wę skry­ło w oce­anie,

Każ­de­go boga wła­sne przyj­mu­je miesz­ka­nie:

Bo w Olim­pie ma każ­dy z bo­gów pa­łac zło­ty,

Cu­dow­nej prze­myśl­ne­go He­faj­sta ro­bo­ty.

Kro­nid tak­że tam idzie, gdzie swój umysł bo­ski

Snem za­si­la, wiel­ki­mi zmor­do­wa­ny tro­ski.Księ­ga III Przy­się­gi. Wi­dok z muru. Po­je­dy­nek Alek­san­dra z Me­ne­la­osem

Gdy się uszy­ko­wa­ły z wo­dza­mi or­sza­ki,

Tro­ja­nie po­stę­pu­ją z wrza­wą jako pta­ki:

Tak po­wie­trze w nie­sfor­nej prze­bie­ga­ją wrza­wie,

Ucie­ka­jąc przed zimą i sło­tą, żu­ra­wie,

Wzbiw­szy się pierz­chli­wy­mi skrzy­dły pod nie­bio­sy;

Mija oce­an, cią­gnie z brzmią­cy­mi od­gło­sy,

Śmierć i strach nio­sąc lot­na Pig­me­jom gro­ma­da,

Któ­rym wy­da­je bi­twy, gdy z chmur na nie spa­da.

Tchną­cy mę­stwem, z naj­głęb­szym Gre­cy szli mil­cze­niem

A wspie­rać się wza­jem­nym go­to­wi ra­mie­niem.

Jako gdy wiatr mgłą sza­rą wierch góry odzie­je,

Złą pa­ste­rzom, od nocy lep­szą na zło­dzie­je,

Na rzut bo­wiem ka­mie­nia le­d­wie się­gnie oko:

Tak się tu­man roz­cią­ga spod ich nóg sze­ro­ko,

Gdy śpie­sząc, gdzie ich wie­dzie Ares boju chci­wy,

Szyb­ki­mi kro­ki dłu­gie prze­bie­ga­ją niwy.

Już są bli­sko, już rze­zi znak Ares im daje.

Pięk­ny Pa­rys na cze­le męż­nych Tro­jan sta­je,

Mie­czem i łu­kiem zbroj­ny, pan­te­rą odzia­ny,

Dwo­ma krę­ci oszcze­py; a tak za­ufa­ny

Prze­ciw­ko naj­dziel­niej­szym Gre­kom się ju­na­czył,

By któ­ry swo­je mę­stwo w bi­twie z nim ozna­czył.

Tego sko­ro wa­lecz­ny Me­ne­laj po­strze­ga,

Iż śmia­ły­mi przed roty kro­ka­mi wy­bie­ga -

Jak lew ura­do­wa­ny, kie­dy go spo­ty­ka

Albo je­leń ro­ga­ty, albo koza dzi­ka,

Zgłod­nia­łą rwie pasz­czę­ką, co mu się do­sta­nie,

Choć go rą­cze psy go­nią i żwa­wi mło­dzia­nie:

Tak Atryd się ra­du­je, gdy Pa­ry­sa zo­czy,

Bo chciał po­msty nad zdraj­cą. Za­tem z wozu sko­czy

I gnie­wem pa­ła­ją­cy za­cho­dzi mu dro­gę.

Wi­dzi go pięk­ny Pa­rys, czu­je w ser­cu trwo­gę,

Więc w za­stę­pach schro­nie­nia szu­ka swo­jej gło­wie.

Jako gdy pa­sterz smo­ka na­dy­bie w pa­ro­wie,

Cofa się prze­lęk­nio­ny, a bo­jaźń mu bla­da

Zim­nem ko­ści prze­szy­wa i lice osia­da:

Tak męż­ne­go Atry­da prze­lą­kł­szy się bro­ni,

Gład­ki Pa­rys wśród pysz­nych Dar­da­nów się chro­ni.

Kar­ci go Hek­tor za to: »Pod­ły nik­czem­ni­ku,

Zręcz­ny tyl­ko do nie­wiast, chy­try płci zwod­ni­ku,

Z kształ­tu two­ja za­le­ta. Obyś się nie ro­dził,

Obyś był nig­dy w ślu­by mał­żeń­skie nie wcho­dził!

I mnie by le­piej było, i dla cie­bie z zy­skiem,

Nie był­byś się stał ludz­kim, jak dzi­siaj, igrzy­skiem.

Jak tam szy­dzą Acha­je, któ­rym two­ja po­stać

Wró­ży­ła, że po­tra­fisz śmia­ło pla­cu do­stać;

Lecz nie masz w ser­cu mę­stwa, nie masz w du­szy cno­ty.

A więc tak nik­czem­ny­mi ob­da­rzon przy­mio­ty

Jak­że śmia­łeś na mo­rze spusz­czać two­je nawy?

Jak śmia­łeś, lud ze­braw­szy do nie­cnej wy­pra­wy,

Ślicz­ną dziew­kę ode­rwać od związ­ków we­sel­nych?

Wy­kraść nie­wia­stę, krew­ną bo­ha­te­rów dziel­nych?

Skąd szko­da ojcu, pań­stwu zgu­ba osta­tecz­na,

Ra­dość nie­przy­ja­cio­łom, to­bie hań­ba wiecz­na.

Cze­muś się na Atry­da nie wziął do orę­ża?

Do­świad­czył­byś, ja­kie­go żonę trzy­masz męża.

W upo­min­kach Ki­pry­dy próż­nej szu­kasz chlu­by,

Lut­nia, kształt, włos tre­fio­ny nie wy­rwie od zgu­by.

Lecz i Tro­ja­nie pod­li, że cie­bie w za­pła­tę

Nie­szczęść tylu w ka­mien­ną nie odzia­li sza­tę«.

Na to bo­skiej uro­dy Pa­rys od­po­wia­da:

»Słusz­na, Hek­to­rze, na mnie dziś na­ga­na pada.

Wiel­kie twe ser­ce wszyst­kie trud­no­ści od­pie­ra;

Jak cięż­ka za­mach cie­śli po­więk­sza sie­kie­ra,

Kie­dy nią twar­de ści­na dęby na okrę­ty:

Tak moc­ny w to­bie umysł i ni­czym nie zgię­ty.

Prze­cież nie mów o da­rach Ki­pry­dy z ohy­dą,

Na­le­ży przy­jąć dary, co od bo­gów idą:

Któż bio­rąc je za­słu­żyć może na na­ga­nę?

Te­raz, je­że­li żą­dasz ja do bi­twy sta­nę,

Lecz niech spo­koj­nie w polu się­dą woj­ska oba,

A twój brat i Me­ne­laj, gdy się tak po­do­ba,

Sam na sam się roz­pra­wią o He­le­ny wdzię­ki.

Dla któ­re­go zwy­cię­stwo prze­zna­czo­ne ręki,

Ten so­bie i bo­gac­twa, i żonę przy­swoi.

Wy, po za­war­tej zgo­dzie, żyj­cie szczę­śni w Troi,

Wa­lecz­ni zaś Acha­je do Ar­gów po­pły­ną,

Któ­re i cho­wem koni, i wdzię­kiem płci sły­ną«.

Tak rzekł Pa­rys, a Hek­tor nie­zmier­nie się cie­szy;

Za­tem wziąw­szy wpół oszczep, mię­dzy swo­ich spie­szy

Wo­ła­jąc, aby woj­ska za­pęd ha­mo­wa­ły.

Acha­je zaś rzu­ca­ją oszcze­py i strza­ły

I gę­stym na Hek­to­ra ze­wsząd sy­pią gła­zem,

Gdy się z ta­kim król mę­żów ode­zwał wy­ra­zem:

»Nie strze­laj­cie, chciej­cie się Gre­cy, za­sta­no­wić,

Bo wi­dzę, że od­waż­ny Hek­tor ma coś mó­wić«.

Usłu­cha­li, mil­cze­nie wszyst­kim war­gi ści­na,

A wiel­ki syn Pry­ja­ma wpo­śród nich za­czy­na:

»Zważ­cie, Tro­ja­nie, zważ­cie, Gre­cy, sło­wa moje!

Po­wiem, cze­go chce Pa­rys, co te wznie­cił boje:

Nie­chaj woj­sko broń zło­ży i na zie­mi się­dzie,

A on sam z Me­ne­la­jem po­ty­kać się bę­dzie:

Tak się i o do­stat­ki, i żonę roz­pra­wi.

Kto kogo po­je­dyn­kiem na pla­cu zo­sta­wi,

Ten He­le­nę i zbio­ry do domu za­bie­rze,

My zaś na wie­ki trwa­łe uczy­nim przy­mie­rzem

Skoń­czył; na to z obu stron za­milkł lud oręż­ny,

Aż po­wstał i w te sło­wa rzekł Me­ne­laj męż­ny:

»Ludy! I mnie też bacz­nie po­słu­chaj­cie, pro­szę!

Ja z tej woj­ny naj­więk­sze stra­pie­nia po­no­szę.

Dziś Gre­cy i Tro­ja­nie mogą zo­stać zgod­ni,

Dłu­go cier­pią­cy dla mnie i Pa­ry­sa zbrod­ni,

Niech ten zgi­nie z nas, komu śmier­ci wy­rok ży­czy,

Wy cią­głe­go po­ko­ju kosz­tuj­cie sło­dy­czy.

Bia­łą Słoń­cu, a Zie­mi owcę daj­cie czar­ną,

My dla Zeu­sa gło­wę po­świę­cim ofiar­ną.

Ale zmien­ni sy­no­wie i nie­pew­nej wia­ry:

Nie­chże przy­mie­rze na­sze stwier­dzi Pry­jam sta­ry,

Bo we­zwa­nia Zeu­sa gwał­cić się nie go­dzi,

A zwy­kle w swo­ich my­ślach wa­ha­ją się mło­dzi… «

Nie­zmier­nie się cie­szy­ły Gre­ki i Tro­ja­ny,

Są­dząc, że przy­szedł woj­ny ko­niec po­żą­da­ny.

Ko­nie w szy­kach wstrzy­ma­li, sami z wo­zów zsia­dli

I zdjąw­szy z sie­bie zbro­ję, na zie­mi po­kła­dli.

Nie­wiel­ka była prze­rwa wśród obu na­ro­dów.

Hek­tor za­raz dwóch woź­nych śle do Troi gro­dów,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: