Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Inkwizycja - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Inkwizycja - ebook

Inkwizycja. Grozę budzi już sama nazwa instytucji kojarzonej nieodmiennie z izbami tortur, płonącymi stosami, prześladowaniami, okrucieństwem, fanatyzmem i nietolerancją. Powołana do życia w XIII wieku była bronią katolickiego świata, lecz nie można stawiać znaku równości między nią a Kościołem. Pasjonująca książka pokazuje różne formy, jakie przybierała inkwizycja, w przeszłości i dziś.

• Krucjata przeciwko katarom

• Zagłada templariuszy

• Inkwizycja hiszpańska: Tomás de Torquemada

• Zbawianie Nowego Świata

• Krucjata przeciwko czarom: Malleus Maleficarumi polowanie na czarownice

• Walka z „herezją” protestancką

• Ofensywa przeciwko wolnomularstwu: Cagliostro i Casanova

• Święte Oficjum

• Kongregacja Doktryny Wiary

Oto historia okrytej najgorszą sławą instytucji, która w imię obrony nauki Chrystusa zapisała przerażającą kartę w dziejach.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6369-4
Rozmiar pliku: 8,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Akcja mojego poematu rozgrywa się w Hiszpanii, w Sewilli, w najstarszym okresie inkwizycji, kiedy to, ku chwale Bożej, w całym kraju codziennie płonęły stosy (…).

O, oczywiście, nie było to owo przyjście, owo przyjście obiecane u kresu czasów, w pełni chwały niebieskiej, owo przyjście niespodziane, „jak błyskawica jaśniejąca od Wschodu do Zachodu”. Nie, bynajmniej (…).

Pojawił się cichaczem, niepostrzeżenie, lecz oto wszyscy – i to jest najdziwniejsze – poznali Go od razu (…).

Cały lud z nieprzepartą siłą garnie się do Niego, otacza Go, tłoczy się dokoła Niego, idzie za Nim. On zaś milcząco przechodzi z łagodnym uśmiechem nieskończonego miłosierdzia. Ogień miłości płonie w Jego sercu, promienie Światła, Oświaty i Siły biją z Jego oczu i spływając na ludzi, wstrząsają ich serca odzewem miłości. Wyciąga ku nim ręce, błogosławi ich, a dotknięcie bodaj skraju Jego szat uzdrawia chorych. Oto starzec, ślepy od wielu lat, woła: „Panie, ulecz mnie, abym Cię zobaczył”, a ślepota jak łuska schodzi z jego oczu i ślepiec widzi Pana. Lud płacze i całuje ziemię, po której On stąpa. Dzieci rzucają Mu kwiaty pod nogi, śpiewają i wołają „Hosanna!” „Oto On, oto On sam – powtarzają wszyscy. – To może być tylko On, nikt inny, tylko On”. A On staje na schodach sewilskiej katedry w chwili, gdy z płaczem sunie ku świątyni kondukt żałobny z białą otwartą trumienką, w której leży siedmioletnia jedynaczka znakomitego obywatela. Martwe dziecko zasypane jest kwieciem. „On wskrzesi twoje dziecię!” – woła tłum do płaczącej matki. Z kościoła wychodzi pater, rozgląda się zdziwiony i marszczy brwi. Ale w tej chwili rozlega się jęk matki zmarłego dziecka. Rzuca Mu się do nóg: „Jeśliś to Ty, wskrześ moje dziecko!” – woła matka, wyciągając ku Niemu ręce. Kondukt staje, trumnę stawiają na schodach u Jego nóg. On spogląda z litością i usta Jego cicho, raz jeszcze, powtarzają: „Talitha kumi! – dzieweczko, wstań!”. Dzieweczka wstaje, siada i uśmiechając się, patrzy zdziwiona wokoło szeroko otwartymi oczętami. W ręku trzyma bukiet białych róż, które leżały w trumnie. Wzruszenie ogarnia lud, popłoch, płacz, krzyki i łkania. I oto w tej właśnie chwili przechodził przez plac koło świątyni sam kardynał, Wielki Inkwizytor. Jest to prawie dziewięćdziesięcioletni starzec, wysoki i wyprostowany, o wyschłej twarzy, wpadniętych oczach, w których pełga jeszcze blask jak mała iskierka (…).

Wszystko widział: widział, jak postawiono mary u nóg Jego, widział, jak zmartwychwstała dziewczynka, i twarz jego spochmurniała. Marszczy gęste siwe brwi, a oczy jego błyszczą złowieszczym blaskiem. Wyciąga rękę i rozkazuje straży, aby Go ujęła. I taka jest jego moc, i tak mu przywykł ulegać powolny strwożony lud, że tłum natychmiast się rozsuwa, przepuszczając strażników, którzy wśród grobowego milczenia, jakie nagle zapadło, ujmują Go i uprowadzają.^()

Tak się zaczyna opowieść Fiodora Dostojewskiego o Wielkim Inkwizytorze, w znacznym stopniu samodzielny, liczący ponad 20 stron tekst włączony do blisko ośmiusetstronicowej powieści Bracia Karamazow, po raz pierwszy opublikowanej w odcinkach przez pewne moskiewskie pismo w latach 1879–1880. Prawdziwe znaczenie paraboli kryje się w części przypowieści, która następuje po tym dramatycznym preludium. Czytelnik, rzecz jasna, spodziewa się bowiem, że Wielkiego Inkwizytora ogarnie trwoga, gdy pozna prawdziwą tożsamość więźnia. Tak się jednak nie dzieje.

Gdy Wielki Inkwizytor odwiedza Jezusa w celi, staje się oczywiste, że wie aż nazbyt dobrze, kim jest uwięziony, lecz nie czuje wcale z tego powodu onieśmielenia. Podczas długiej filozoficzno-teologicznej dysputy, jaka się później wywiązuje, starzec trwa niewzruszenie przy swoich racjach. W Piśmie Świętym diabeł kusi przebywającego na pustyni Jezusa perspektywą władzy, ziemskiej potęgi, świeckiego i doczesnego panowania nad światem. Teraz, piętnaście wieków później, Jezus staje wobec dokładnie takiej samej pokusy. Kiedy ją odrzuca, Wielki Inkwizytor skazuje go na stos.

Odpowiedzią Jezusa jest jedynie pocałunek przebaczenia. Starzec, wzdrygając się, bo „pocałunek pali go w sercu”, otwiera drzwi celi. „Idź – rozkazuje – i nie przychodź więcej… nigdy nie przychodź… nigdy, nigdy!” Uwolniony więzień znika w ciemności i nikt go już więcej nie ujrzy. A Wielki Inkwizytor, w pełni świadomy tego, co się stało, pozostaje wierny swoim zasadom. Nadal będzie narzucał innym rządy strachu i skazywał na śmierć kolejne ofiary, często gwałcąc jawnie zasady sprawiedliwości.

Jak widać choćby z tego pobieżnego opisu, Wielki Inkwizytor Dostojewskiego nie jest głupcem. Wręcz przeciwnie, aż nazbyt dobrze wie, co robi. Wie, że na jego starczych barkach spoczywa trudny obowiązek utrzymania ładu społecznego i troska o status Kościoła założonego w imię idei głoszonych przez Tego, którego dopiero co gotów był skazać na śmierć. Wie, że Kościół ów stanowi zupełne przeciwieństwo Jego nauk, że stał się już całkowicie niezależny i rządzi się własnym prawem, nie oddając cesarzowi tego, co cesarskie, lecz tworząc własne imperium, uzurpując sobie rolę cesarza. Wie, że powierzono mu rolę strażnika i obrońcy tego imperium. Wie, że edykty i akty prawne, które wydaje na mocy swego urzędu, bez wątpienia prowadzą do tego, co w myśl jego własnej teologii jest wiecznym potępieniem, a więc wydaje siebie samego na zatracenie. Wie bowiem, że działając jako przedstawiciel świeckiej, doczesnej potęgi oraz kusząc nią Jezusa, postawił się na równi z diabłem.

Po publikacji i tłumaczeniach Braci Karamazow Wielki Inkwizytor Dostojewskiego wrył się na stałe w zbiorową świadomość jako niemający sobie równych wizerunek i uosobienie inkwizycji. Możemy zdawać sobie sprawę z dręczącego tego starca dylematu, podziwiać złożoność jego charakteru. Możemy nawet żywić dla niego szacunek, że skazał się na wieczne męki dla dobra instytucji, którą uznaje za ważniejszą od jego osoby. Może też wzbudzać nasz respekt swoim jakże świeckim realizmem i brutalną, cyniczną wręcz świadomością, jaka się za nim kryje. Możemy podziwiać jego mądrość, to, że pojmuje mechanizm działania i dynamikę rozwoju władzy świeckiej. Niektórzy z nas mogliby się nawet zastanawiać, czy – z jego pozycją i odpowiedzialnością – nie byliby zmuszeni postąpić tak samo. Lecz mimo całej tolerancji, uznania, a może nawet współczucia i wybaczenia, nie może ujść naszej uwadze, że jest on niemoralny, przesiąknięty złem, a na instytucji, którą reprezentuje, ciąży odpowiedzialność za monstrualną hipokryzję.

Czy stworzony przez Dostojewskiego wizerunek jest wierny i odpowiada rzeczywistości? Na ile postać z jego opowieści odzwierciedla charakter prawdziwej, historycznej instytucji? A jeśli inkwizycję, uosabianą przez starego dostojnika, naprawdę można przyrównywać do diabła, to w jakiej mierze porównanie takie dotyczy Kościoła jako całości?

Każda wzmianka o inkwizycji kojarzy się dziś wielu ludziom tylko z jej hiszpańską wersją. Dostojewski, chcąc w pełni oddać charakter Kościoła katolickiego, posłużył się jej przykładem. Jednakże inkwizycja w Hiszpanii i Portugalii miała nieco inny kształt i historię, i podlegała co najmniej w takim samym stopniu Koronie, jak i Kościołowi.

Nie powinniśmy wysnuwać stąd wniosku, że gdzie indziej inkwizycja nie funkcjonowała, było bowiem odwrotnie. Papieska inkwizycja różniła się jednak od tej z Półwyspu Iberyjskiego, gdyż nie podlegała żadnej władzy świeckiej. Działała w wielu innych krajach europejskich, ale podlegała tylko władzy kościelnej. Stworzona w początkach XIII wieku, wyprzedziła hiszpańską o blisko 250 lat, dane jej też było trwać dłużej. Inkwizycja hiszpańska i portugalska zakończyły żywot w trzeciej dekadzie XIX wieku, papieska zaś (lub rzymska) przetrwała do dziś pod nową nazwą. Jej obecne, pozbawione negatywnych skojarzeń miano brzmi Kongregacja Doktryny Wiary. Nadal też odgrywa niemałą rolę w życiu milionów katolików na całym świecie.

Utożsamianie inkwizycji z Kościołem byłoby jednak błędem. Nie jest to jedna i ta sama instytucja. Choć inkwizycja była i nadal jest ważnym elementem katolickiego świata, pozostaje jednak tylko jednym z aspektów Kościoła. Istniały natomiast oraz wciąż istnieją inne jego aspekty, o nie tak jednoznacznie negatywnym charakterze. Książka ta poświęcona jest rozmaitym formom, jakie przybierała inkwizycja, zarówno w przeszłości, jak obecnie. Jeśli zaś inkwizycja budzi niejednoznaczne odczucia, niekoniecznie musi to dotyczyć Kościoła w ogóle.

Inkwizycja od początku była wytworem brutalnego, nieczułego i ignoranckiego świata. Nic więc dziwnego, że sama też stała się brutalna, nieczuła i ignorancka. Podobny charakter miało zresztą wiele innych instytucji ówczesnych, zarówno duchownych, jak i świeckich. Podobnie jak one, inkwizycja stanowi część naszego wspólnego dziedzictwa. Nie możemy jej więc zignorować ani odrzucić. Musimy zmierzyć się z nią, zrozumieć jej charakter, pojąć przyczyny okrucieństwa i uprzedzeń, a potem zintegrować te elementy w nową całość. Zapomnienie równałoby się zanegowaniu jakiejś części nas samych, naszej historii i rozwoju cywilizacyjnego. Nie możemy osądzać przeszłości na podstawie kryteriów współczesnej „politycznej poprawności”, gdyż wtedy nie dostrzeglibyśmy i nie zrozumieli jej sensu. Współczesna hierarchia wartości stałaby się wówczas jedyną podstawą naszej oceny, a chyba niewielu z nas mogłoby ją uznać za ideał. Wiele zbrodni popełnili w przeszłości ludzie działający w myśl zasad, które – zgodnie z wiedzą i moralnością ich epoki – uchodziły za najszczytniejsze. Postąpilibyśmy nierozważnie, uznając nasze, nawet najlepsze, intencje za nieomylne, łudząc się, że nie mogą doprowadzić do tak zgubnych skutków, jak potępione przez nas motywy działania naszych przodków.

Inkwizycja – czasem cyniczna i skorumpowana, czasem z niemal maniackim fanatyzmem działająca w myśl chwalebnych z pozoru intencji – była równie brutalna, jak czasy, które ją zrodziły. Raz jeszcze trzeba powtórzyć, że nie można stawiać znaku równości między nią a Kościołem. Nawet w okresach najzacieklejszego okrucieństwa szalejącej inkwizycji Kościół miał także inne, bardziej ludzkie oblicze – reprezentowały je najświatlejsze zakony, takie jak franciszkanie, i tysiące księży, opatów, biskupów czy dostojników jeszcze wyższej rangi, którzy starali się żyć godnie i po chrześcijańsku. Nie można też pomijać twórczej energii Kościoła, który zainspirował powstanie tak wielu dzieł w muzyce, malarstwie, rzeźbie i architekturze. Są one przeciwwagą inkwizycyjnych stosów oraz izb tortur.

W drugiej połowie XIX wieku Kościół musiał się wyrzec resztek swojej świeckiej i politycznej władzy, którą posiadł w wiekach wcześniejszych. Pragnąc powetować sobie tę stratę, starał się umocnić swoją pozycję w aspekcie duchowym i psychologicznym, poddając surowej kontroli serca i umysły wiernych. W rezultacie papiestwo coraz bardziej się centralizowało, a inkwizycja coraz częściej występowała w jego imieniu. W tym właśnie charakterze, przemianowana na Kongregację Doktryny Wiary, działa w obecnych czasach. Nie odzyskała jednak pełnej swobody działania, co utrudnia jej również fakt, że katolicy na całym świecie stali się lepiej wykształceni, zyskali więcej wiedzy i mają odwagę kwestionować jej nieugięte pryncypia.

Z pewnością niegdyś istnieli – a można by się pokusić o twierdzenie, że istnieją i teraz – tacy inkwizytorzy, jakich wizerunek naszkicował Dostojewski. W pewnych okolicznościach i czasie takie osobowości były typowe dla trybunałów inkwizycyjnych. Nie należy jednak z tej przyczyny oskarżać chrześcijańskiej doktryny, propagowaniu której tak gorliwie służyli. Czytelnicy tej książki mogą według własnego uznania oceniać inkwizycję jako lepszą albo gorszą od tej, której obraz wyłania się z paraboli Dostojewskiego.Żarliwa wiara

Chrześcijaństwo, zainspirowane elokwencją i siłą argumentacji św. Pawła, zawsze oferowało drogi wiodące wprost do raju. Tym sposobem zdobywało sobie wyznawców, zanim jeszcze stało się oficjalnie uznaną religią. Poprzez męczeństwo, umartwianie się, medytacje i kontemplację, ruch pustelniczy, przestrzeganie rytuału, pokutę, przyjmowanie komunii św. i stosowanie innych sakramentów wrota Królestwa Bożego miały stanąć otworem dla wiernych. Zbyt rygorystyczne wprowadzenie w życie tych metod mogło doprowadzić do patologii, lecz w większości miały charakter umiarkowany. Nawet gdy chrześcijanie pierwszego tysiąclecia walczyli – jak czynili na przykład pod wodzą Karola Młota czy Karola Wielkiego – to przede wszystkim w obronie własnej.

Jednakże w roku 1095 oficjalnie i publicznie ogłoszono, że istnieje jeszcze jedna droga prowadząca prosto do nieba. We wtorek 27 listopada tego roku papież Urban II wstąpił na podium wzniesione pod wschodnią bramą francuskiego miasta Clermont, by modlić się w intencji krucjaty, wojny toczonej w imię Krzyża Świętego. Na takiej wojnie można zaś było, jego zdaniem, zyskać łaskę Boga i zasiąść u stóp jego tronu dzięki zabijaniu.

Papież bynajmniej nie zatracił wówczas zdolności odróżniania dobra od zła. Przeciwnie, napominał chrześcijan, by poniechali godnego ubolewania, chociaż rozpowszechnionego od dawna, zwyczaju zabijania się nawzajem, morderczą energię zwrócili zaś przeciw muzułmanom, niewiernym, którzy zawładnęli świętym miastem Jerozolimą, a także Grobem Pańskim, domniemanym miejscem pochówku Jezusa. Rycerzy z Europy zachęcano do wzięcia udziału w tej sprawiedliwej wojnie, prowadzonej pod bezpośrednim przewodem Boga, by chrześcijaństwo mogło odzyskać i miasto, i grób.

Przyzwolenie na zabijanie było jednak tylko jednym elementem spośród wielu propozycji dla rycerzy krzyżowych. Dobry chrześcijanin mógł też uzyskać odpuszczenie wszystkich popełnionych wcześniej grzechów, zarówno tych, za które znalazłby się w czyśćcu, jak i tych, za które musiałby odpokutować w życiu doczesnym. Gdyby przyszło mu zginąć na tej świętej wojnie, miał zapewnione całkowicie rozgrzeszenie. Gdyby zaś przeżył, zyskałby ochronę przed karą doczesną za wszelkie możliwe występki. Podobnie jak mnich albo ksiądz, byłby bowiem wyłączony spod jurysdykcji, świeckiej i podlegałby jedynie osądowi władzy kościelnej. Gdyby uznano go za winnego jakiejkolwiek zbrodni, odebrano by mu jedynie jego czerwony krzyż lub zabroniono go nosić, potem zaś „ukarano by go tak łagodnie, jak osobę duchowną”. W następnych latach skala dobrodziejstw rozszerzyła się jeszcze bardziej i nie trzeba było nawet fatygować się osobiście na krucjatę. Wystarczyło ofiarować na ten cel pieniądze.

Prócz korzyści duchowych i moralnych krzyżowiec mógł także, nim jeszcze znalazł się w niebie, osiągnąć znaczny profit całkowicie ziemskiej natury. Wolno mu było rościć sobie prawa do dóbr, ziem, kobiet oraz tytułów na podbijanych przez niego terenach i plądrować je do woli, jak również zgromadzić tyle łupów, ile mu się podobało. Niezależnie od swego wcześniejszego statusu – na przykład młodszego syna bez prawa dziedziczenia ojcowskiego majątku – mógł stać się dostojnym świeckim wielmożą z własnym dworem, licznym gronem nałożnic i rozległymi włościami. Żeby to osiągnąć, wystarczyło wziąć udział w krucjacie. Równie atrakcyjnego zestawu propozycji mógłby pozazdrościć niejeden współczesny agent ubezpieczeniowy.

Toteż krucjaty następowały jedna po drugiej. W roku 1099, podczas pierwszej z nich, założono Królestwo Jerozolimskie, co było najwcześniejszym przejawem tendencji, kilka wieków później nazwanej zachodnim imperializmem i kolonializmem. Druga krucjata nastąpiła w roku 1147, trzecia – w 1189, czwarta – w 1202. W sumie było ich siedem. Pomiędzy potężnymi kampaniami, organizowanymi i finansowanymi przez Europę, walki chrześcijan z muzułmanami przeplatały się z okresami chwiejnego pokoju, podczas których funkcjonowała wymiana zarówno idei, jak i dóbr.

Na terenie Outremer, czyli zamorskiej krainy, jak nazywano te ziemie, powstało wiele udzielnych księstewek europejskich, które w samym sercu muzułmańskiego Bliskiego Wschodu utrzymywały się siłą oręża pochodzącego z niemal wszystkich królestw Europy. Saraceni ponownie zawładnęli Jerozolimą w roku 1187. Jednakże Outremer, przyczółkowi europejskiego chrześcijaństwa, dane było przetrwać jeszcze przez następne stulecie. Dopiero w maju 1291 roku padła Akka, jedyna już wówczas twierdza pozostająca jeszcze w rękach krzyżowców, a jej ostatnia wieża runęła kamienną kaskadą zarówno na atakujących, jak i obrońców, grzebiąc wszystkich razem w płonących gruzach.

Oczywiście nie wiemy, czy ówcześni „agenci ubezpieczeniowi” zdołali dotrzymać swoich gwarancji, czyli zapewnić krzyżowcom miejsce w niebie u stóp Bożego tronu. Łatwiej nam przyjdzie prześledzić wywiązanie się z obietnic dotyczących zysków doczesnych. Podobnie jak wiele innych takich atrakcyjnych ofert, także krucjaty przyniosły korzyści jedynie nielicznym szczęśliwcom, większości zaś rozczarowanie. Oszałamiająca wręcz liczba europejskich rycerzy wysokiego rodu, kupców, ludzi przedsiębiorczych, rzemieślników i wielu, wielu innych, w tym kobiet i dzieci, zginęła daremnie, nieraz w okrutnych męczarniach i nieludzkich warunkach, czasami zjedzona przez konających z głodu towarzyszy niedoli. Niektórym jednak udało się zdobyć ziemie, tytuły, bogate łupy, pieniądze i inne nieprzebrane dobra. Ich przykład przyciągał pozostałych. W ostateczności, nawet jeśli krucjata nie przyniosła materialnych korzyści, to pozwalała nabyć wprawy we władaniu bronią oraz nauczyć się sztuki i techniki wojennej podczas morderczych zmagań z niewiernymi. Jeśli zaś Ziemia Święta nie dawała możliwości wykorzystania świeżo zdobytych umiejętności, zawsze można było wrócić do Europy i tu zrobić z nich użytek.

Uświęcone bratobójstwo

W roku 1208, kiedy Ziemia Święta wciąż jeszcze była celem krucjat, a Królestwo Jerozolimskie walczyło o przetrwanie, nową krucjatę zorganizował papież Innocenty III. Wrogami nie byli tym razem muzułmańscy niewierni zza Morza Śródziemnego, lecz wyznawcy herezji z południa Francji. Określano ich czasem jako katarów, co oznaczało „czystych” albo „doskonałych”. Inni, w tym również ich wrogowie, zwali ich albigensjanami lub albigensami. Nazwa ta wywodziła się od południowofrancuskiego miasta Albi, gdzie najwcześniej rozwinęli swoją działalność^().

Ruch katarów jest współcześnie dość popularny, zarówno dzięki obecnemu zainteresowaniu mistycyzmem, jak też wskutek niepokojów związanych z końcem tysiąclecia. Postrzega się ich obecnie przez pryzmat romantyzmu, poezji i sympatii, jaką często budzą tragicznie zakończone sprawy. Jeśli nawet nie usprawiedliwia to ich częstej ostatnio, a przesadnej idealizacji, trzeba jednak przyznać, że stali się obiektem najwcześniejszego systematycznego, zorganizowanego ludobójstwa w dziejach cywilizacji zachodniej.

Choć można ich uważać za chrześcijan (w ich teologii Jezus odgrywał dużą rolę), katarzy nieugięcie przeciwstawiali się Rzymowi i Kościołowi katolickiemu. Podobnie jak później protestanci, widzieli oni w Rzymie uosobienie zła, biblijną „wszetecznicę babilońską”. Pewne cechy – jak chociażby wiara w reinkarnację – łączyły ich z tradycjami religijnymi ziem położonych jeszcze dalej na Wschód, takimi jak hinduizm czy buddyzm.

W sumie jednak, mimo życzliwego nastawienia nowszych komentatorów, wiara katarów należała do doktryn, z którymi nieliczni tylko ludzie dzisiejszego Zachodu mogliby sympatyzować, a niejeden uznałby ją zapewne za chorobliwą dewiację. Katarzy byli przede wszystkim dualistami. Innymi słowy, uważali, że wszystko, co materialne, jest z samej swojej istoty złe, że stanowi twór Demiurga, niższego Boga. Wszelkie ciało, wszelką materię, wszelką substancję należy więc odrzucić i wyzwolić się od niej na rzecz wyłącznie duchowej rzeczywistości, prawdziwy zaś Bóg, Ojciec Najwyższy, rezyduje tylko w królestwie ducha.

Pod tym względem katarów można uważać za późne odgałęzienie starej tradycji, od dawna znanej na wschodnich rubieżach schrystianizowanego Zachodu. Mieli oni wiele wspólnego z bałkańskimi bogomiłami, od których przejęli niektóre ze swych wierzeń, stanowiących dalekie echo dawnej herezji z III wieku n.e., zwanej manicheizmem, którego głosicielem był w Persji Mani. Zaadaptowali również wiele elementów gnostyckiego dualizmu kwitnącego na chrześcijańskim Bliskim Wschodzie w pierwszych wiekach naszej ery. Jego źródłem była zapewne myśl zoroastryzmu.

Podobnie jak bogomili, manichejczycy oraz inni dualiści gnostyccy, katarzy również mocno podkreślali wagę bezpośredniego kontaktu z elementem boskim, a także wiedzy o nim. Uważali oni ten kontakt za gnosis, to znaczy wiedzę – wiedzę o bardzo szczególnym, sakralnym charakterze. Właśnie ten wielki nacisk na bezpośredni kontakt z sacrum sprawił, że – podobnie jak ich poprzednicy – poczęli obywać się bez kapłanów i hierarchii kościelnej. Jeśli bowiem największą z cnót była czyjaś osobista, empiryczna percepcja pierwiastka duchowego, to ksiądz stawał się zbyteczny jako stróż oraz interpretator duchowości, natomiast dogmaty teologiczne poczynały się jawić jako oderwane, czysto intelektualne schematy, dzieło butnego ludzkiego umysłu, a nie twór pochodzący z jakiegoś wyższego, boskiego źródła. Takie twierdzenia były równoznaczne z zuchwałym wyzwaniem rzuconym nie tylko naukom, lecz samej strukturze Kościoła katolickiego.

Oczywiście chrześcijaństwo nie jest zbyt dalekie od dualizmu, gdyż nadmiernie gloryfikuje ducha i skłania się ku potępieniu cielesności oraz grzesznej natury człowieka, katarzy głosili jednak coś, co można by uznać za skrajną formę teologii chrześcijańskiej lub za próbę wyciągnięcia z niej za daleko idących wniosków. Uważali też swe nauki za bliższe temu, czego miał nauczać Jezus i jego apostołowie. Niewątpliwie cechował je taki właśnie charakter w porównaniu z tym, co głosił Kościół rzymski. Katarzy, z ich prostotą i wyrzeczeniem się uciech doczesnych, byli bliżsi Jezusowi oraz pierwszym głosicielom Ewangelii niż stylowi życia kleru katolickiego.

Żyli, rzecz jasna, w świecie doczesnym, zmuszeni podlegać jego prawom. Nie wolno im jednak było zadawać ciału gwałtu, by szybciej wyzwolić się z królestwa materii dzięki samobójstwu^(). Podobnie jak członkowie wcześniej istniejących sekt dualistycznych, oni również płodzili dzieci, uprawiali ziemię, imali się rzemiosł, kupiectwa i – mimo oficjalnie głoszonego pacyfizmu – w razie konieczności chwytali za oręż. Jednakże ich rytuały i praktyki wpajały im, by uważać taką aktywność za probierz cnoty, pole walki, na którym winni zmierzyć się z siłami zła i skutecznie je przezwyciężyć. Musieli zatem istnieć i „dobrzy”, i „źli” katarzy, podobnie jak w łonie każdej społeczności wiernych istnieją bardziej albo mniej rygorystyczni wyznawcy. W sumie jednak, bez względu na wierzenia katarów, współcześni uważali ich powszechnie za ludzi wyjątkowo cnotliwych. Pod wieloma względami postrzegano ich tak, jak później chcieli być postrzegani kwakrzy. Ich cnoty zjednywały im znaczny szacunek, a w porównaniu z nimi duchowieństwo katolickie w znacznym stopniu traciło poważanie. Pewien mężczyzna w swoim zeznaniu (dziś w Bibliotece Watykańskiej) opowiadał, jak dwóch katarów przyszło do niego, kiedy był młodzieńcem, ze słowami:

Dobrzy chrześcijanie przybyli w te okolice. Idą drogą, którą szli święty Piotr, święty Paweł i inni apostołowie. Postępują za Panem. Nie kłamią. Nie czynią drugiemu, co im nie jest miłe¹.

Ten sam świadek twierdził, że powiedziano mu, iż katarzy jedyni…

…idą drogami sprawiedliwości i prawdy, którymi szli apostołowie. Nie kłamią. Nie zabierają dóbr bliźniego swego. Nawet gdyby znaleźli na drodze srebro lub złoto, nie podnieśliby go, chyba że ktoś dałby im je w prezencie. Łatwiej zdobyć zbawienie dzięki wierze ludzi, których zwie się heterykami, niż dzięki jakiejkolwiek innej².

W zaraniu XIII wieku katolicyzmowi na południu Francji zaczęło grozić wyparcie przez kataryzm. Wędrowni katarscy kaznodzieje, przemierzający pieszo te ziemie, nieustannie pozyskiwali sobie zwolenników. Nie straszyli ich bowiem, nie wymuszali pieniędzy, nie uciekali się do szantażu emocjonalnego ani nie wmawiali poczucia winy, nie tyranizowali, nie terroryzowali grozą potępienia, nie żądali zapłaty czy haraczu przy każdej okazji. Słynęli za to, podobnie jak później kwakrzy, z umiejętności łagodnej perswazji.

Zapewne nie wszyscy spośród tych, którzy przyjęli kataryzm, stali się praktykującymi wiernymi. Wielu z tych nawróconych niewątpliwie traktowało nowo przyjętą wiarę równie lekko, jak inni ówcześni chrześcijanie. Mimo to kataryzm miał bezsprzecznie wielką siłę przyciągania. Rycerzom, szlachcicom, rzemieślnikom i kupcom z południa Francji jawił się jako atrakcyjna alternatywa Rzymu, dzięki swej elastyczności, tolerancji i prawości, rzadko spotykanymi w łonie hierarchii kościelnej. Co więcej, można też było dzięki niemu zdystansować się od wszechobecnego kleru, jego arogancji oraz nadużyć i zepsucia Kościoła, którego zdzierstwa stawały się coraz trudniejsze do zniesienia.

Ówczesny Kościół cechowało bowiem jawne zepsucie. Na początku XIII wieku papież określił księży jako „gorszych od zwierząt tarzających się we własnym gnoju”³. Największy poeta liryczny niemieckiego średniowiecza, Walter von der Vogelweide (ok. 1170 – ok. 1230), narzekał:

Jak długo jeszcze pogrążony będziesz we śnie, o Panie…? Skarbnicy Twoi grabią nagromadzone przez Ciebie bogactwo. Słudzy Twoi splamili się łupiestwem i mordem, a owieczki twej wilk strzeże jako pasterz⁴.

Pewien autor ówczesny rozpacza, iż biskupi oddają się „połowowi pieniędzy, a nie dusz, i uciekają się do tysięcznych szalbierstw, byle tylko opróżnić mieszek biedaka”⁵. Legat papieski w Niemczech biada, że podległy mu kler grzęźnie w rozpuście i obżarstwie, nie przestrzega postów, poluje z sokołem, oddaje się grze i wikła w transakcje handlowe. Okoliczności sprzyjały szerzeniu się zepsucia i nieliczni tylko księża zdolni byli oprzeć się pokusom. Wielu żądało opłat nawet za spełnianie swoich obowiązków, śluby i pogrzeby mogły odbywać się jedynie po uiszczeniu zapłaty z góry. Komunii św. nie udzielano bez uprzedniej darowizny. Umierający nie otrzymywali ostatniego namaszczenia, jeśli przedtem nie wyduszono od nich pewnej sumy pieniędzy. Dodatkowych ogromnych dochodów dostarczały odpusty, czyli płatne zwolnienia z pokuty za grzechy.

Na południu Francji podobne praktyki szerzyły się w niemal nieograniczonym stopniu. W niektórych kościołach na przykład nie odprawiano mszy przez ponad trzydzieści lat. Wielu księży zaniedbywało swoich parafian, zajmując się handlem lub posiadłościami ziemskimi. Arcybiskup Tours, osławiony homoseksualista, kochanek swojego poprzednika, zażądał przydzielenia wakującego biskupstwa Orleanu własnemu kochankowi. Arcybiskup Narbonne nigdy nie zawitał ani do tego miasta, ani do diecezji. Wielu dostojników Kościoła utrzymywało nałożnice, odbywało podróże we wspaniałych powozach, zatrudniało całe rzesze służby i wiodło życie godne wielkich panów, podczas gdy powierzone ich opiece duszyczki tyranizowano, wyzyskiwano i wpędzano w coraz większą nędzę.

Nic więc dziwnego, że znaczna część mieszkańców tego regionu, której dobrobyt kleru nie przysparzał żadnych korzyści, odwróciła się od katolicyzmu, skwapliwie przyjmując kataryzm. Nie dziwi też fakt, że Rzym, świadomy tego odwrotu i raptownego spadku dochodów, poczuł się zagrożony. Jego niepokój nie był bezpodstawny. Zanosiło się bowiem na to, że kataryzm wyruguje katolicyzm jako religię dominującą na południu Francji, a nawet zacznie rozszerzać swe wpływy.

W listopadzie 1207 roku papież Innocenty III wysłał do króla Francji i niektórych francuskich możnowładców list, nawołując ich, by siłą oręża zdusili herezję na podległych im ziemiach. W zamian mieli otrzymać rekompensatę w postaci skonfiskowanych dóbr oraz takie samo odpuszczenie grzechów jak to, które przysługiwało krzyżowcom wyruszającym do Ziemi Świętej. Obietnice te nie okazały się chyba bodźcem wystarczająco silnym, zwłaszcza na południu. Hrabia Tuluzy przyrzekł na przykład wytrzebić wszystkich heretyków w obrębie swego lenna, nie uczynił jednak nic, by spełnić tę obietnicę. Legat papieski, Piotr de Castelnau uznał, że hrabia zbytnio pohamował swą żądzę krwi i zażyczył sobie osobistego z nim spotkania. Rozmowa rychło przeszła w zaciekłą kłótnię, gdyż legat oskarżył władcę o sprzyjanie katarom, a w końcu obłożył go ekskomuniką. Hrabia, który zapewne sam był katarem, odpowiedział na to pogróżkami.

Rankiem 14 stycznia 1208 roku, gdy Piotr de Castelnau sposobił się do przeprawy przez Rodan, pewien rycerz ze świty hrabiego zaatakował go i zadał mu śmiertelny cios sztyletem. Oburzony papież natychmiast wysłał bullę do wszystkich wysoko urodzonych dostojników z południa Francji, oskarżając hrabiego o podżeganie do mordu, i ponownie go ekskomunikował. Zażądał też, by wyklęto go publicznie we wszystkich kościołach. Odtąd każdy katolik mógł dokonać na niego napaści, jak również najechać oraz zagrabić jego ziemie.

Nie dosyć tego. Papież napisał też do króla Francji, żądając wypowiedzenia „świętej wojny” i wytrzebienia heretyków katarskich, których nazwał ludźmi gorszymi od niewiernych muzułmanów. Wszyscy katolicy biorący udział w tej wojnie mieli znaleźć się pod bezpośrednią opieką papiestwa. Zwalniano ich z płacenia procentów od wszelkich długów, przestawali też podlegać jurysdykcji sądów świeckich. Gwarantowano im również całkowite odpuszczenie grzechów i puszczenie w niepamięć występków, jeśli przez co najmniej 40 dni będą brali udział w walkach.

Następnie papież modlił się w intencji powodzenia wyprawy, którą później nazwano krucjatą przeciw albigensom. Była to pierwsza krucjata zorganizowana do walki z innymi chrześcijanami (katarzy sądzili, że nimi są) na chrześcijańskiej ziemi. Prócz wyżej wymienionych dobrodziejstw pozwalała też, rzecz jasna, na plądrowanie, grabież i zawłaszczanie cudzych dóbr. Oferowała jednak i korzyści innego rodzaju. Krzyżowiec, który wyruszył na walkę z katarami, nie musiał na przykład płynąć za morze. Nie ponosił w ten sposób wydatków związanych z tak daleką podróżą. Nie musiał także bić się na pustyni, w uciążliwym klimacie Bliskiego Wschodu. Gdyby zaś sprawy wzięły zły obrót, nie groziło mu osamotnienie w obcym i wrogim kraju. Przeciwnie, mógł dość łatwo udać się w drogę powrotną albo nawet wtopić się w jakąś miejscową społeczność.

Pod koniec czerwca 1209 roku armia z północy, licząca jakieś 15 000–20 000 szlachty, rycerzy, pachołków, awanturników i ciurów obozowych stanęła nad brzegami Rodanu. Szymon de Montfort, nieznany dotąd nikomu drobny szlachcic francuski, wyłonił się jako jej dowódca. Przywódcą duchowym zaś został legat papieski Arnald Amaury, fanatyczny opat cysterski z Cîteaux.

Wkrótce, 22 lipca, dotarli do ważnego pod względem strategicznym miasta Béziers, w którym mieszkało wielu katarów. Podczas plądrowania miasta spytano Amaury’ego, jak odróżnić heretyków od bogobojnych katolików. Legat papieski wypowiedział wówczas jedno z najhaniebniejszych zdań w całych dziejach Kościoła: „Zabijajcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich”⁶. W masakrze, która potem nastąpiła, zginęło blisko 15 000 mężczyzn, kobiet i dzieci. Arnald Amaury napisał do papieża z triumfalizmem bliskim ekstazy, że „nie okazywano względów ani wiekowi, ani płci, ani stanowi”⁷.

Spustoszenie Béziers przeraziło całą południową Francję. W chwili gdy uczestnicy krucjaty usiłowali pośród dymiących zgliszcz ponownie uformować szyki, przybyła tam deputacja z Narbonne, ofiarowując się wydać krzyżowcom wszystkich katarów i Żydów (ci po raz kolejny stali się „legalnym celem” prześladowań) z ich miasta oraz dostarczyć wojsku jadła i pieniędzy. Mieszkańcy innych miast i wiosek porzucali domostwa, szukając schronienia w górach i lasach. Zamiarem krzyżowców nie było jednak tylko przywrócenie supremacji Rzymu. Porywała ich myśl o możliwości wytrzebienia wszystkich heretyków i popełniania wszelkich możliwych łupiestw. W rezultacie kampania trwała dalej.

Po krótkim oblężeniu 15 sierpnia padło Carcassonne, a Szymon de Montfort został jego wicehrabią. Jak południe Francji długie i szerokie, heretyków zawzięcie palono, a za wszelkie próby oporu mieszkańców wieszano. Mimo to katarzy – wspierani przez miejscową szlachtę, usiłującą uchronić się przed grabieżą – bronili się desperacko; wiele miast i zamków przechodziło kolejno z rąk do rąk. Zajadłość i skala rzezi wzrastały w sposób przerażający. W roku 1213 król Aragonii usiłował interweniować na rzecz katarów i miejscowej szlachty, lecz krzyżowcy pokonali jego wojska w bitwie pod miastem Muret, a on sam zginął. Jesienią 1217 roku krzyżowcy ruszyli na Tuluzę i oblegali ją przez dziewięć miesięcy. Szymon de Montfort poległ 25 czerwca 1218 roku, trafiony w głowę pecyną gruzu wystrzeloną z katapulty przez pewną kobietę, broniącą wraz z innymi miasta.

Wraz z jego śmiercią szeregi armii zaczęły się przerzedzać i spustoszony kraj zaznał wreszcie pokoju, choć nietrwałego. W roku 1224 nową krucjatę przeciw południowofrancuskiej herezji zwołał król Ludwik VIII, a wódz i fanatyczny weteran Arnald Amaury ponownie stanął na jej czele jako przywódca duchowy. Mimo śmierci francuskiego władcy w 1226 roku walki trwały aż do 1229 roku, kiedy to zanektowano praktycznie całą Langwedocję, wcielając ją do Korony francuskiej. Bunty katarów przeciw nowej władzy wybuchały jeszcze w latach 1240 i 1242. Szesnastego marca 1244 roku po długotrwałym oblężeniu padł Montségur, najważniejsza z ocalałych twierdz katarskich, a ponad 200 heretyków zginęło na stosie u stóp góry, na której wznosił się zamek.

Upadek Quéribus, ostatniej fortecy katarów, nastąpił 11 lat później. Dopiero wtedy załamał się ich zorganizowany opór. Wielu spośród tych, którym udało się przeżyć, uciekło do Katalonii i Lombardii, gdzie sformowali nowe społeczności wiernych. Nawet i na południu Francji kataryzm nie zaniknął całkowicie. Wielu heretyków zaczęło po prostu kultywować swoją wiarę w sekrecie. Ich aktywność przetrwała w tym regionie co najmniej przez pół wieku, a nawet do pierwszych dekad XIV wieku, o czym świadczy choćby przykład wioski Montaillou we francuskich Pirenejach. Jest to jednak pierwszy przykład działalności instytucji utworzonej do walki z heretykami, groźniejszej niż wszystkie armie krzyżowe.Przypisy dolne

^() F. Dostojewski Bracia Karamazow, przeł. A. Wat, t. 1, cz. 2, Warszawa 1978, s. 298–320.

^() Właściwie albigensi stanowili swoistą konfederację różnych heretyków z południa Francji, głównie katarów, ale również waldensów czy henrycjan. „Doskonali” byli zaś jedynie elitą katarów, ludźmi, którzy dostąpili wyższego stopnia wtajemniczenia (przyjęli chrzest duchowy) i wiedli surowe, ascetyczne życie (przyp. red.).

^() Jednak „doskonali”, elita katarów, gotowi byli w razie konieczności ponieść dobrowolną śmierć głodową, tak zwaną endura, co równało się samobójstwu (przyp. red.).

^() W rzeczywistości Montaillou było tylko jednym z ośrodków, gdzie kataryzm przetrwał w szczątkowej formie, pośród innych wierzeń (przyp. red.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: