Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Irydon - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Irydon - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 273 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pio­tra Chmie­low­skie­go

WAR­SZA­WA.

Re­dak­cya i Ad­mi­ni­stra­cya:

47. Nowy Świat 47.

1898

IRY­DY­ON

Z PRZED­MO­WĄ

Pio­tra Chmie­low­skie­go.

WAR­SZA­WA.

DRU­KAR­NIA

Gra­now­skie­go i Si­kor­skie­go,

47. Nowy Świat 47

Zyg­munt Kra­siń­ski

Äîçâîëåíî Öåíçó­ðîþ.

Âàðøàâà, 27 Ôåâðàëÿ 1898 ãîäà.

Myśl do „Iry­dy­ona” po­wziął Zyg­munt Kra­siń­ski w r. 1832; „po­ło­wę” na­wet po­ema­tu na­pi­sał, ale, po­darł ją, bo „była zła,” jak sam się wy­ra­żał. Cią­gle jed­nak wra­ca­ła mu do du­szy po­stać raz po­my­śla­na, nie da­wa­ła mu spo­ko­ju, cho­dzi­ła za nim po fo­rum rzym­skiem, a po­eta „przez wdzięcz­ność” nie dał jej za­gi­nąć, do­brze wy­stu­dy­ował cza­sy ce­sar­stwa rzym­skie­go i w r. 1836 ogło­sił swój dra­mat.

Jako oso­ba, Iry­dy­on nie jest po­sta­cią hi­sto­rycz­ną, imię na­wet ta­kie nie­zna­ne było w sta­ro­żyt­no­ści, ale tło, na któ­rem roz­wi­ja się ak­cya utwo­ru, jest pod wzglę­dem szcze­gó­łów i ko­lo­ry­tu zu­peł­nie wier­ne dzie­jom. Były za cza­sów He­lio­ga­ba­la, ce­sa­rza rzym­skie­go, w po­cząt­kach III wie­ku ery na­szej, spi­ski i je­den z nich ob­rał po­eta za mo­tyw hi­sto­rycz­ny swe­go wiel­kie­go po­my­słu.

„Stan pań­stwa rzym­skie­go w tych la­tach–jak mówi Kra­siń­ski – był sta­nem ko­na­nia, roz­wią­zy­wa­nia się, dez­or­ga­ni­za­cyi. Wszyst­ko, co nie­gdyś było ży­ciem jego, co spra­wia­ło ruch jego po­stę­po­wy i byt, te­raz umie­ra­ło, prze­twa­rza­ło się. Trzy sys­te­mat]) sta­ły obok sie­bie. Po­gań­stwo już bez ży­cia, ale uzu­peł­nio­ne w Rzy­mie wszyst­kie­mi re­li­gia­mi przy­by­łe­mi ze Wscho­du, jak­by… cia­ło we wszyst­kich czę­ściach swo­ich, pysz­nie ubra­ne, le­żą­ce na ma­rach. Chrze­ściań­stwo do­tąd bez cia­ła pra­wie, bez kształ­tu, prze­śla­do­wa­ne, ro­sną­ce mię­dzy lu­dem, wy­zy­wa­ją­ce wszyst­kie wia­ry sym­bo­licz­ne do wal­ki, z fi­lo­zo­ficz­ne­mi zaś to ucie­ra­ją­ce się, to go­dzą­ce na­prze­mian, po­dob­ne do du­cha po­tęż­ne­go w pra­cy wcie­le­nia się swe­go. I bar­ba­rzyń­stwo roz­ma­ite, dzi­kie, ru­cho­me jak mo­rze wśród bu­rzy, ma­ją­ce tak­że swo­je mity, ale po więk­szej czę­ści nie­pa­mięt­ne ich na ło­nie Rzy­mu, ży­ją­ce od dnia do dnia w le­giach rzym­skich, bun­tu­ją­ce się prze­ciw­ko rzy­mia­nom w pół­noc­nych pro­win­cy­ach, gwał­tem jed­nak ze­wsząd ci­sną­ce się ku Wło­chom, czy zbroj­ną ręką, czy jako za­cięż­ne żoł­nier­stwo, peł­ne ja­kiejś nie­spo­koj­no­ści na wzór ato­mów, kie­dy się zro­snąć i sku­pić mają, ale bez po­czu­cia się, bez wie­dzy żad­nej, śle­pe, strasz­ne, jak siły na­tu­ry. Była to ma­te­ryą już wrzą­ca, już go­to­wa stać się kształ­tem, przy­lgnąć jak cia­ło do du­cha, prze­cha­dza­ją­ce­go się w ka­ta­kum­bach, do chrze­ściań­stwa! Mil­cze­nie, któ­re po­prze­dzi­ło tę wiel­ką bu­rzę, w któ­rej Rzym znik­nął i prze­two­rzył się na Eu­ro­pę chrze­ściań­ską, były to ostat­nie bie­sia­dy ce­za­rów, była to nę­dza nie­opi­sa­na ludu i nie­wol­ni­ków we wszyst­kich czę­ściach pań­stwa…”

Otoż te „trzy sys­te­ma­ty”: po­gań­stwo rzym­skie, chrze­ściań­stwo i bar­ba­rzyń­stwo, Kra­siń­ski zo­bra­zo­wał z wiel­kim roz­my­słem ary­stycz­nym w swo­im utwo­rze, spa­ja­jąc je z sobą za po­śred­nic­twem po­sta­ci Iry­dy ona.

Był to syn Gre­ka, Her­me­sa-Am­fiio­cha i Ger­man­ki, Grym­hil­dy; łą­czył więc w so­bie tra­dy­cye wieł­kiej cy­wi­li­za­cyi z siłą fi­zycz­ną lu­dów mło­dych, któ­re do­pie­ro nie­daw­no na wi­dow­ni dzie­jów się po­ja­wi­ły. Uro­dził się na wy­spie Chia­rze i w dzie­ciń­stwie, jak nie­gdyś Han­ni­bal, za­przy­siągł na żą­da­nie ojca wiecz­ną ze­mstę Rzy­mo­wi. Dłu­go no­sił się z tą my­ślą, nie mo­gąc jej urze­czy­wist­nić. Do­pie­ro za pa­no­wa­nia He­lio­ga­ba­la, Sy­ryj­czy­ka z po­cho­dze­nia, roz­pust­ne­go mło­dzie­niasz­ka, nie my­ślą­ce­go wca­le o wiel­ko­ści i sile ce­sar­stwa rzym­skie­go, lecz tyl­ko o do­go­dze­niu wła­snym krwa­wo-lu­bież­nym za­chcian­kom, po­sta­na­wia po­zy­skać jego za­ufa­nie, by mógł roz­po­rzą­dzać jego woj­ska­mi, a głów­nie gwar­dyą jego przy­bocz­ną (pre­to­ry­ana­mi miej­ski­mi), któ­ra ma się pod­dać roż­ka-zom jego, za uka­za­niem ce­sar­skie­go pier­ście­nia. W celu owład­nię­cia He­lio­ga­ba­lem, po­świę­ca sio­strę swą, El­sy­noę, któ­ra, draż­niąc ty­ra­na wciąż roz­bu­dza­ną, lecz nie­za­spa­ka­ja­ną na­mięt­no­ścią, mia­ła go przy­wieść do zu­peł­ne­go za­ufa­nia Iry­dy­ono­wi, a po­tem do sza­łu i obłą­ka­nia. Osią­gnąw­szy to, otrzy­maw­szy pier­ścień ce­sar­ski, Iry­dy­on szu­ka sprzy­mie­rzeń­ców wśród tych, co byli nie­za­do­wo­le­ni z ów­cze­snych rzą­dów ce­sar­skich, wśród zu­bo­ża­łej ary­sto­kra­cyi (Scy­pio­nów, Wer­re­sów), któ­ra za ce­sar­stwa cał­ko­wi­cie utra­ci­ła swe zna­cze­nie i pała nie­na­wi­ścią wzglę­dem wstręt­ne­go so­bie ustro­ju, da­lej wśród nie­wol­ni­ków czy to rzym­skie­go, czy ob­ce­go po­cho­dze­nia, trak­to­wa­nych jak by­dlę­ta jucz­ne, wśród ar­mii, zło­żo­nej prze­waż­nie z bar­ba­rzyń­ców (Al­bo­in), wśród prze­śla­do­wa­nych chrze­ścian, spo­dzie­wa­ją­cych się lada chwi­la na­dej­ścia Chry­stu­sa zwy­cięz­kie­go (Sy­me­on z Ko­ryn­tu, Kor­ne­lia Me­tel­la).

Zna­la­zł­szy tyle ży­wio­łów nie­przy­ja­znych dla ce­sar­stwa, Iry­dy­on obie­cy­wał so­bie zwy­cięz­two. Ale go nie osią­gnął. Dla­cze­go? Pod wzglę­dem mo­ral­nym dla­te­go, że dla osią­gnię­cia celu do­bre­go uży­wał środ­ków nie­pra­wych i prze­wrot­nych (udał się za Chry­stu­sa przed roz­ko­cha­ną Kor­ne­lią Me­tel­lą), a pod wzglę­dem hi­sto­rycz­nym dla­te­go, że jak­kol­wiek ce­sar­stwo rzym­skie znaj­do­wa­ło się w do­bie upad­ku, po­sia­da­ło prze­cież dwie siły wiel­kie, któ­re osta­tecz­ną ru­inę na parę jesz­cze wie­ków po­wstrzy­ma­ły. Temi si­ła­mi były: dziel­ność, spe­cy­al­ną cno­ta (vir­tus) rzym­ska, któ­rej wy­obra­zi­cie­lem jest męż­ny spół­rząd­ca tro­nu Alek­san­der Se­we­rus, póź­niej­szy ce­sarz; a po­wtó­re pra­wo rzym­skie, za­pew­nia­ją­ce pod­bi­tym lu­dom za­bez­pie­cze­nie ży­cia i wła­sno­ści; jego przed­sta­wi­cie­lem jest w po­ema­cie gło­śny praw­nik rzym­ski, Ulpia­nus.

Iry­dy­on i jego hu­fiec dziel­nie się po­ty­ka­ją, ale prze­wa­dze siły uledz mu­szą. Bo­ha­te­ra uno­si z pola wal­ki sta­ry przy­ja­ciel jego ojca, Ma­sy­ni­sa. Jest to ro­dzaj złe­go du­cha, jest to, we­dług Kra­siń­skie­go, sza­tan dzie­jo­wy, umie­ją­cy na­wet do­bre na złe za­mie­nić. On to wła­śnie na­mó­wił Iry­dy­ona, aże­by użył Kor­ne­lii Me­tel­li za na­rzę­dzie do roz­bu­dze­nia wśród chrze­ścian żą­dzy wal­ki oręż­nej z gnę­bią­cem je ce­sar­stwem, coby do­szło za­pew­ne do skut­ku, gdy­by nie wda­nie się bi­sku­pa Wik­to­ra. Ma­sy­ni­sa obie­cu­je Iry­dy­ono-wi uka­za­nie upad­ku Rzy­mu, więc go po­grą­ża w sen wie­ko­wy; w śnie tym duch bo­ha­te­ra, wsku­tek mo­dlitw Kor­ne­lii Me­tel­li, wy­szla­chet­nia się; już go nie ra­du­je upa­dek Rzy­mu, już uczu­cie ze­msty w nim ga­śnie, a tyl­ko do­dat­nia jego dąż­ność: myśl o wol­no­ści Gre­cyi, zaj­mu­je całą du­szę. Od­byw­szy wie­ko­wą po­ku­tę, ma się w in­nej, uszla­chet­nio­nej po­sta­ci, do­cze­kać urze­czy­wist­nie­nia swych pra­gnień naj­go­ręt­szych. My­śli te wy­po­wie­dział Kra­siń­ski w „do­koń­cze­niu” swe­go utwo­ru.

Ze wszyst­kich dzieł Kra­siń­skie­go, pro­zą pi­sa­nych, „Iry­dy­on” zo­stał opra­co­wa­ny naj­sta­ran­niej inaj-świet­niej.

piotr Chmie­low­ski.

WSTĘP

Już się ma pod ko­niec sta­ro­żyt­ne­mu świa­tu – wszyst­ko, co w nim było, psu­je się, roz­przę­ga i sza­le­je–bogi i lu­dzie sza­le­ją.

A jako Jo­wisz, pan na nie­bie, tak Rzym, pan na zie­mi, kona i sza­le­je. Fa­tum jed­no spo­koj­ne, nie­wzru­szo­ne, ro­zum nie­ubła­ga­ny świa­ta, pa­trzy z wy­so­ka na wiry zie­mi i nie­ba.

Wśród za­mę­tu wzno­szę pieśń, któ­ra mi gwał­tow­nie z pier­si się do­by­wa. – Nie­chaj duch znisz­cze­nia ku po­mo­cy mi bę­dzie – niech moje na­tchnie­nie krę­ci się i to­czy się i roz­le­ga na wsze stro­ny, jako pio­run bu­rzy, któ­ra grzmi te­raz nad wie­ka­mi prze­szło­ści i wszel­kie ży­cie strą­ca do ot­chła­ni–a po­tem niech umie­ra, jako on po do­ko­na­niu dzie­ła. Tam nowy świt na wscho­dzie! Ale mnie już nic do nie­go.

Gdzie po­sta­cie, któ­re tak dum­nie i wznio­słe kro­czy­ły daw­niej po two­ich sied­miu wzgó­rzach, o Rzy­mie? – Gdzie pa­try­cy­usze twoi z no­żem ofiar­nym i włócz­nią w ręku, z ser­cem peł­nem ta­jem­nic, z chmu­rą zgro­zy na czo­le, oj­co­wie ro­dzin, cie­mięż­cy ple­be-ja­nów, ukró­ci­cie­le Włoch i Kar­ta­gi? Gdzie We­stal­ka, wstę­pu­ją­ca w mil­cze­niu z ogniem świę­tym na scho­dy Ka­pi­to­lu?

Gdzie mów­ce twoi, pa­no­wie dusz ty­siąc­ów, sto­ją­cy po nad fa­la­mi ludu, gwa­rem po­szep­tu ob­wia­ni i bu­rzą po­kla­sków? – Gdzie żoł­nie­rze le­gio­nów bez­sen­ni, ogrom­ni, z twa­rzą spie­kła od słoń­ca, ochła­dza­ną zno­jem, roz­ja­śnia­ną po­ły­ska­mi mie­czów? – Wszy­scy znik­nę­li jed­ni po dru­gich – prze­szłość ich za­gar­nę­ła i jak mat­ka, tuli do łona. – Nikt ich nie wy­drze prze­szło­ści! vi

Mia­sto nich pod­no­szą się nie­zna­ne do­tąd kształ­ty, ni pięk­ne jak pół­bo­gi, ni sil­ne jak ol­brzy­my ty-tań­skich cza­sów, ale dzi­wacz­ne, mi­ga­ją­ce zło­tem, z wian­ka­mi na czo­le, z pu­ha­ra­mi w dło­ni, a wśród kwie­cia szty­le­ty, a wśród bie­siad tru­ci­zny, a w ich tań­cach kon­wul­syj­ne pod­rzu­ty–niby to ży­cie bez gra­nic wśród pie­śni i ję­ków, ryku hyen i na­wo­ły­wań gla­dia­to­rów.–Śmiech z ta­kiej wio­sny, uma­jo­nej krwią i wo­nia­mi spiek­fych ka­dzi­deł! – Śmiech z ta­kie­go ży­cia!–Ono przej­ściem tyl­ko, ono nic nie utwo­rzy, nic nie zo­sta­wi po so­bie, prócz krzy­ków kil­ku i sła­wy mar­ne­go sko­na­nia!

Mo­tłoch i Ce­zar–oto jest Rzym cały! Izy­do, mat­ko wia­do­mo­ści i mil­cze­nia, sto­py two­je, zbiy­zga­ne pia­ną mo­rza, okry­te py­łem dłu­giej po­dró­ży, obca mowa brzmi na­oko­ło cie­bie–i sto­isz na fo­rum Ho… i do­tąd się roz­pa­trzeć nie mo­żesz, kędy sama je­steś, kędy brze­gi Nilu.

Z pa­gór­ków Ar­me­nii, z ni­zin Chal­dei, Mi­tra też, pan mło­do­ści i śmier­ci, cią­gnie ku Rzy­mo­wi i już sta­nął w lo­chach Ka­pi­to­lu i no­żem ofiar­nym po­trzą­sa wśród głu­chej nocy nad tru­pa­mi ofiar.

W por­ty­kach grec­kich, w słod­kim cie­niu ko­rync­kich fi­la­rów, bar­ba­rzyń­skim cho­dem stą­pa syn pół­no­cy–sta­nie cza­sa­mi i na to­po­rze wspar­ty, szu­ka błę­kit­ne­mi oczy­ma, czy gdzie nie spo­tka Ody­na, boga lu­dów swo­ich.

Odyn cym­bryc­ki do­tąd się nie zja­wił – żal mu bo­rów so­śnia­nych i śnież­nej po­ście­li i sza­re­go nie­ba i chó­rów Wal­ha­li. – Ale chwil kil­ka jesz­cze – i on pu­ści się na piel­grzym­kę do Rzy­mu!

Na­przód, bogi i lu­dzie!–Dro­gi wa­sze się po­krzy-

IO

żują od wscho­du na za­chód, od pół­no­cy na po­łu­dnie.– Miej­sca dla was nie bę­dzie. – Idź­cie więc i ko­łuj­cie, błądź­cie i wra­caj­cie po­tem.

Tak zwy­kle przed śmier­cią bywa.

Na­przód, bogi i lu­dzie!–sza­lej­cie do woli–ostat­nia to go­ni­twa wa­sza – a Fa­tum z was się urą­ga, krzyż go­dłem swo­jem wzię­ło, i wy wszy­scy wcze­śniej, czy póź­niej pad­nie­cie pod krzy­żem.

Z tego świa­ta, co się zży­ma i kona,.wy­ci­snę myśl jed­ną jesz­cze–w niej bę­dzie mi­łość moja, choć ona jest córą sza­leń­stwa i zwia­stun­ką zgu­by!

Na­przód w szał, na­przód w tan, bogi i lu­dzie, wo­ko­ło my­śli mo­jej – bądź­cie mu­zy­ką, co przy­śpie­wu­je jej ma­rze­niom–bu­rzą, po­śród któ­rej ona się prze­dzie­ra jak bły­ska­wi­ca–bo imię jej nadam, i choć po­czę­ta w Rzy­mie, dzień, w któ­rym Rzym zgi­nie, nie bę­dzie jej ostat­nim. Ona trwa do­pó­ki zie­mia i ziem­skie na­ro­dy–ale za to w nie­bie dla niej miej­sca nie masz?

Gdzież je­steś, synu ze­msty–w ja­kiej zie­mi leżą zwło­ki two­je? – Duch twój po­mię­dzy ja­kie­mi du­cha­mi?

Ze świa­ta gru­zów wy­wo­łam cie­nie umar­łych – w nocy na fo­rum sta­nął se­nat przedem­ną – schy­lo­ne wid­ma, obar­czo­ne pa­mię­cią pod­ło­ści i mię­dzy nie­mi nie było cie­bie!

Gla­dy­ator po­wstał z lo­chów cyr­ku i szedł na cze­le swo­ich przy świe­tle księ­ży­ca–prze­bi­ci wrszy­scyr, usta sine po­wta­rza­ły w śnie śmier­ci: „Moń­tii­ri te sa­lu­tant, Ca­esa­ri” ale po­mię­dzy nimi nie od­kry­łem cie­bie.)

Na Pa­la­ty­nie, na wzgó­rzu ruin i kwia­tów, pa­nów świa­ta dla mnie wzru­szy­ły się pro­chy – pły­nę­li przedem­ną – dy­ade­ma krwią zlu­to­wa­ne trzy­ma­ło się

) Ma­ją­cy umrzeć wi­ta­ją cię, ce­za­rze.

ich czo­ła–każ­dy na czo­le ni­żej miał znak po­tę­pie­nia – pur­pu­ra na ich bar­kach po­wie­wa­ła, a z za niej świe­ci­ły gwiaz­dy przez otwo­ty wy­dar­te szty­le­ta­mi za­bój­ców–ale i tam nie uj­rza­łem cie­bie.

Mę­czen­ni­ków Chry­stu­sa sły­sza­łem śpie­wy i mo­dły.–Dźwię­ki te wzla­ty­wa­ły z ka­ta­kumb i szły pro­sto ku nie­bu–był tam głos je­den nie­wie­ści, smut­niej­szy, pięk­niej­szy nad inne – zna­ny to­bie kie­dyś, ale te­raz sam je­den nie zwią­za­ny z two­im.

Gdzież je­steś, synu ze­msty, synu pie­śni mo­jej! Już czas zmar­twych­wstać, by dep­tać po zwło­kach ol­brzy­ma… pa­mię­tasz–przy­sią­głeś.–Wy­rze­kłeś się na­dziei, wia­ry, mi­ło­ści, by raz tyl­ko, raz je­den spoj­rzeć, a po­tem za­nu­rzyć się tam, gdzie mi­lio­ny…

Go­dzi­na do­bi­ja–bo kędy mia­sto wiecz­ne pa­no­wa­ło, dziś grób sze­ro­ki, roz­war­ty, na­peł­nio­ny ko­ść­mi i gru­zem, ople­cio­ny peł­za­ją­cym blusz­czem i lu­dem.– Po­wstań–chodź–wzy­wam cię.–Ja i strasz­niej­sza po­tę­ga jesz­cze, od któ­rej cię wy­ba­wić nie zdo­łam, ale imię two­je ode­rwę od cia­ła twe­go i ono na zgu­bę nie pój­dzie wraz z tobą!

Zda­la ode­mnie! –nie dla was te dzi­kie ma­now­ce – w Kam­pa­nii Rzym­skiej zo­stań­cie, u stóp Ape­ni­nów, to­wa­rzy­sze moi.–Ja pój­dę, ja go raz jesz­cze chcę uj­rzeć przed zgo­nem, przed śmier­cią na wie­ki!

W tej ja­ski­ni, le­żą­cej wśród mro­ków prze­pa­ści, on na mar­mu­ro­wem łóżu roz­cią­gnię­ty, bez od­de­chu, bez sen­nych po­ru­szeń, bez żad­ne­go ma­rze­nia, cze­ka na prze­bu­dze­nie–obie­ca­ne–strasz­ne, i na dzień sądu bliż­szy dla nie­go niż dla resz­ty świa­ta!

Sta­ro­żyt­ne próch­na świe­cą na­oko­ło, jak oczy sfink­sów – waż z łu­ską pro­mie­ni­stą śpi od wie­ków przy sto­pach jego–rysy za­sę­pio­ne, spa­lo­ne go­rącz­ką, sen tak dłu­gi chło­du po nich roz­lać nie po­tra­fił.

Kształ­ty jego cia­ła po­dob­ne do kształ­tów grec­kie­go po­są­gu i ta­kich już dzi­siaj nie ma na tej zie­mi – nogi bia­łe jak mar­mur pa­ryj­ski w czar­nych ko­tur­nach zło­żo­ne na czar­nej po­ście­li.–Ztąd i zo­wąd, pod nie­mi, nad nie­mi, mchy i blusz­cze się wiją.

Tu­ni­ka bia­ła na pier­siach spo­czy­wa – odła­mek lam­py w dło­ni i miecz rdzą sto­czo­ny u boku spo­czy­wa–a dru­ga ręka opusz­czo­na, mar­twa i pal­ce jej skur­czo­ne, jak gdy­by za­snął w roz­pa­czy.

On cały za­wie­szo­ny leży mię­dzy snem a śmier­cią – mię­dzy ostat­nią my­ślą, któ­rą po­my­ślał przed wie­ka­mi, a tą, któ­ra nie­dłu­go w nim się obu­dzi, mię­dzy po­tę­pie­niem ży­cia ca­łe­go a po­tę­pie­niem wiecz­no­ści.

Nim po­wsta­niesz, opo­wiem twe dzie­je.

W Cher­so­ne­sie Cym­brów, w zie­mi srebr­nej po­to­ków, oj­ciec twój nie­gdyś stą­pał brat za brat z kró­la­mi mo­rza, choć przy­był z od­le­głych stron, choć cu­dzą miał grec­ką mowę i twarz grec­kie­go pół­bo­ga.

Ale po­lu­bi­ły go nie­wia­sty i męże, bo po­wie­ścia­mi dłu­gie sło­dził noce, a we dnie pierw­szy był do wal­ki i bie­sia­dy.–Ma­now­ce sza­re­go oce­anu bitą dro­gą mu były – w po­ły­sku gwiazd nie­bie­skich wy­czy­ty­wał po­go­dy i bu­rze – naj­cięż­szą włócz­nią prze­rzu­cał naj­wyż­sze masz­ty i za wi­chra­mi go­niąc, spo­koj­ne miał czo­ło.

Na lą­dzie róg jego dzwo­nił po do­li­nach i ska­łach.–Niedź­wiedź nig­dy mu się nie po­tra­fił od­jąć – a kie­dy wró­cił z ło­wów lub roz­bi­cia, kładł się na mech, na pa­pro­cie, i speł­nia­jąc gę­ste pu­ha­ry, opo­wia­dał go­ni­twy, za­pa­sy, roz­bo­je. – Na da­le­kich wo­dach dom jego, na­bi­ja­ny ko­ścią sło­nio­wą i zło­tem – słu­gi nie­wol­ni­ki, sto­jąc na pro­gu pod la­sem fi­la­rów, pa­trzą na mo­rze, za­sia­ne wy­spa­mi błysz­czą­ce­mi jak gwiaz­dy i wy­zie­ra­ją jego po­wro­tu–ale on się nie spie­szy, bo po­lu­bił dźwięk trąb kon­cho­wych i śpiew ka­pła­nek Ody­na–bo mło­dość swo­ją pu­ścił na błę­dy i zmien­ne losy, by póź­niej do­ko­nać wiel­kie­go za­mia­ru–i pu­har pod­no­si do ust, i pije zdro­wie kró­la mę­żów, sta­re­go Sy­gur­da.

„Grym­hil­do, córo Sy­gur­da, iud mój od wie­ków nosi kaj­da­ny i ję­czy–wraz z lu­dem moim sto in­nych lu­dów po wszyst­kich brze­gach mórz po­łu­dnio­wych usia­dło na żwi­rze i pła­cze.

„Żeby ich wy­zwo­lić, trze­ba mi two­jej pier­si na­tchnio­nejl Ja sam ro­dem je­stem nie­wol­nik, ale du­chem mści­ciel–wroi moje, sil­ne jak ty­ta­ny–żeby ich pod­ko­pać i oba­lić, trze­ba mi two­jej pier­si na­tchnio­nej!– Dzie­wi­co po­świę­co­na Ody­no­wi, ty wej­dziesz w pro­gi moje, ty bę­dziesz to­wa­rzysz­ką mo­ich tru­dów, i dzie­ci na­sze koń­czyć będą dzie­ło moje – a ono się prze­cią­gnie w póź­ne wie­ki wie­ków!”

Tu oj­ciec twój umilkł i stop­nia­mi ogar­niał ją po­tę­gą wzro­ku i mil­cze­nia swe­go–ona, sto­jąc na ska­le, spo­zie­ra na sza­rą nie­skoń­czo­ność mo­rza, z roz­pusz­czo­nym wło­sem, z za­mglo­ne­mi oczy­ma, bez­sil­na, sza­lo­na mi­ło­ścią. – Już Ody­na pa­węź jej nie za­sło­nir po­rzu­ci sto­py oł­ta­rza i pój­dzie z ob­cym na da­le­kie brze­gi.

„Her­me­sie! daw­niej wo­jow­ni­ki na­sze nie śmie­li spoj­rzeć na czo­ło moje.–Tyś się zja­wił jak bo­ha­ter zstę­pu­ją­cy z Wal­ha­li, tyś rzekł: „Grym­hil­do” i patrz, ja mu­szę być nie­wol­ni­cą two­ją.

„Nie znam oj­czy­zny two­jej, wro­gów two­ich nie znam, kraj, do któ­re­go mnie cią­gniesz, nig­dy we śnie na­wet nie uka­zał się przedem­ną, a pój­dę, pój­dę nie­szczę­śli­wa–zhań­bio­na po­śród dzie­wic–prze­klę­ta gnie­wem Ody­na–tyl­ko po­zwól raz jesz­cze mi za­siąść na świę­tym gła­zie i od­śpie­wać pieśń ostat­nią!”

Am­fiioch Her­mes szedł za dzie­wi­cą na po­kła­dach mchu, na war­stwach gra­ni­tu, przez świę­te bory szro­nem ob­wi­słe, wśród ryku wo­do­spa­dów–so­sny tłu­mem ci­snę­ły się wszę­dzie; z ich tłu­mu cza­sem szkie­let dębu się wy­do­sta­nie uwień­czon je­mio­łą. – Wy­żej ni gorz­kie, oło­wia­ne–po bo­kach ty­siąc ma­now­ców krą­ży i wola za sobą na pusz­czę – ale dzie­wi­ca zna ścież­ki wio­dą­ce do boga, z.-któ­rym idzie że­gnać się na wie­ki… ii­fii­dl­ri -

Wo­dzo­wie hord, pa­no­wie grun­tów, kró­lo­wie mo­rza, majt­ki i ich to­wa­rzy­sze sto­ją w pół­ko­lu przed po­są­giem Ody­na i cze­ka­ją na ka­płan­kę.–Je­den tyl­ko Sy­gurd z po­ko­le­nia bo­gów, król wszyst­kich, usiadł na pniu ścię­tej so­sny i ogrom­ną dło­nią za­krył czo­ło – pierś jego na­dy­ma się pod pan­ce­rzem z łusk ry­bich – ale mil­czy, i wszy­scy za nim mil­czą – sły­chać tyl­ko szum mo­rza, bi­ją­ce­go o ska­ły za bo­rem.

Grym­hil­da prze­szła po­śród nich z oczy­ma wie-pio­ne­mi w po­sąg Ody­na, ku któ­re­mu stą­pa­ła w groź­nej po­wra­dze.–A cu­dzo­zie­miec po­zo­stał z tyłu, wśród or­sza­ku swo­ich, z za­ło­żo­ne­mi rę­ko­ma na ko­rync­kiej zbroi, opar­ty o drze­wo.

Pod wy­stę­pu­ją­cem skle­pie­niem ja­ski­ni, na gła­zie ta­jem­ni­ca­mi za­pi­sa­nym, usia­dła i zda­ła się ma­rzyć.– Bóg pół­noc­nych ple­mion stoi nad nią, bro­da jego i wło­sy skrze­płe lo­dem, przy­pró­szo­ne śnie­giem, oczy szkla­ne, ra­żą­ce, w ol­brzy­miej dło­ni ma­czu­ga krwią ofiar zbro­czo­na, a w pier­si głę­bo­ka rana, któ­rą za­dał so­bie, kie­dy do­peł­niw­szy ziem­skie­go wcie­le­nia, za­żą­dał wró­cić do bie­siad Wal­ha­li.

Sen jej trwał dłu­go i te­raz po­wo­li z nie­go się bu­dzi, zwol­na pod­no­si ra­mio­na, mówi jesz­cze tłu­mio­nym gło­sem: „Znam cię, pa­nie, wśród bo­ha­te­rów two­ich. – Duch twój czar­nym stru­mie­niem zbli­ża się do łona mego – hu­czy w oko­ło mnie, jak po­tok, co roz­ry­wa gła­zy. – Ja tam, gdzie wiry two­je–ja tam, gdzie wszech­moc­ność gnie­wu twe­go–siła two­ja moją – słu­chaj­cie mnie wszy­scy”.

Od­rzu­ci­ła na­gle po­wie­ki z po­nad pa­ła­ją­cych źre­nic – ręce wy­war­ła ku tłu­mo­wi i ręce jej drża­ły, jak w chwi­li ko­na­nia–w gło­sie jej były dźwię­ki za­rwa­ne z mowy bo­ha­te­rów, co wstą­pi­li na chmu­ry i te­raz wśród bu­rzy prze­la­tu­jąc, wo­ła­ją na dzie­ci swo­je:

„Po co bie­gnie­cie dniem i nocą, bra­cia moi? – Syny ludu mego, kto was pę­dzi z tyłu? – Kto uram ka­zał po­rzu­cić zie­mię srebr­ną po­to­ków?

Bi­blio­te­ka. – T 25

„Ol­brzy­my przy­ku­te pod­nie­śli się z śnie­gów, na któ­rych le­żeć mają aż do koń­ca świa­ta, pod­nie­śli się na pół i bi­jąc łań­cu­cha­mi o szczy­ty z lodu, w noz­drza ” chwy­ta­ją za­pach krwi z od­da­li.

„Czy sły­szy­cie, jak miot Tora w pył dru­zgo­ce heł­my i pu­kle­rze, czasz­ki i pier­si ludz­kie?–Śmiech kar­łów roz­le­ga się w prze­strze­ni–włócz­nia Hor­ge-bru­dy za­wie­szo­na nad zie­mią całą!

„Kto wam po­do­ła, o po­tom­ki moje?–Co­raz da­lej pę­dzi­cie ku mia­stu wiel­kie­mu.–Tam cze­ka na was bie­sia­da–pu­ha­ry pie­nią się peł­ne krwi nie­przy­ja­ciół.–Każ­de­mu z was przy­go­to­wa­ne jest miej­sce.–Za­siądź­cie w chwa­le, syny moje!”

Głos jej upadł na­gle i w szmer się za­mie­nił–oczy szu­ka­ją cze­goś w świe­cie wi­dzeń, któ­ry się przed nią roz­ta­cza–usta wy­si­la­ją się na sło­wo ja­kieś.– To sło­wo po­wsta­je, ro­śnie w głę­bi­nach jej du­szy, jak wąż okrą­ża jej ser­ce i jak wąż ucie­ka, kry­je się zno­wu – ona dar­mo za nim goni, cala bla­da, nie­szczę­śli­wa, mdle­ją­ca.–Jesz­cze chwi­la–może go wy­rwie z łona, bo wzrok jej pło­nie, twarz now­rym za­ja­śnia­ła sza­łem: „Mia­sto, mia­sto na sied­miu wzgó­rzach pali się po­ża­rem–krusz­ce dro­gie, przej­rzy­ste ka­mie­nie, to­pia się i pły­ną.–Cia­ła to­pią się na krew i pły­ną.–Za­mek wiel­ki i Bóg wiel­ki na nim ru­nął!… na po­moc, Ody­nie–umrę, je­śli nie wy­po­wiem ta­jem­ni­cy two­jej–imię jego–kto mi po­wie imię jego?”

I od­pa­dła gło­wa mat­ki two­jej i za­war­ły się jej usta–król do­tąd trzy­ma dłoń na twra­rzy, ani razu nie spoj­rzał na cór­kę i wszy­scy sto­ją nie­wzru­sze­ni, bo nikt nie śmie przy­stą­pić do świę­te­go gła­zu.

A więc bóg twój onie­miał i ty z nim umil­kłaś na wie­ki–po­nad two­je­mi usta­mi ci­sza gro­bo­wa–na czo­le two­jem lo­do­wa­tość śmier­ci.–Ale ten, któ­ry ci inną oj­czy­znę obie­cał, nie opu­ści cie­bie–ru­szył się z pod cie­niów dębu i sam na­tchnio­ny stą­pa ku to­bie.– Krzyk obu­rze­nia po­wstał w tłu­mie, kró­lo­wie mo­rza włócz­nia­mi ude­rzy­li w pu­kle­rze. Siwe skal­dy wy rze­kli prze­kleń­stwo. Ale on już prze­szedł strasz­ną za­gro­dę, już na­chy­la się nad tobą, po­da­je ci rękę i rze­cze:

„Przez imię Roma, imię wro­gów mo­ich i two­ich, wo­łam cię do ży­cia, po­wstań, Grym­hil­doL.” I od­wró­cił się i krzyk­nął trzy razy: „Roma”–a dzie­wi­ca obu­dzo­na pod­nio­sła się, po­wtó­rzy­ła raz jesz­cze sło­wo ta­jem­ni­cze, po­wtó­rzy­ła gło­sem po­że­gna­nia ci­chym i nie­wie­ścim, i po­szła za cu­dzo­ziem­cem, jak zona za mę­żem.

Te­raz oj­ciec twój, sen­ny mło­dzień­cze, stoi na po­kła­dzie i z uśmie­chem nie­do­wiar­stwa w oce­an peł­ne wy­le­wa kie­li­chy na cześć Po­sej­do­na, po­tem ku majt­kom się od­wra­ca i mówi: „Sil­niej ża­gle, dziel­niej wio­sła trzy­maj­cie, a Bóg trój­zę­ba wnet uśmie­rzy te fale”.

Pod ich sto­pa­mi drży każ­da bel­ka jak cia­ło nie­wia­sty, u wid­no­krę­gu ciem­no­ści war­stwa­mi się po­kła­dły–z ich łona pły­ną bał­wa­ny zbie­ra­ją­ce się w kłę­by, to roz­pusz­cza­jąc się w nur­ty, jak nie­gdyś wąż Pi­ton, nim legł pod strza­ła­mi słoń­ca–na­prze­mian pę­ka­ją to­nie i spa­ja­ją się bia­łe­mi pia­na­mi–na­prze­mian w szu­mie wia­trów głu­che od­de­chy i prze­raź­li­we jęki.

Pod da­chem, wspar­tym­stę­ka­ją­ce­mi słu­pa­mi, usiadł Her­mes na fu­trach wy­wie­zio­nych z Cher­so­ne­su Cym­brów i spo­koj­nym gło­sem tłó­ma­czył dzie­wi­cy świat, do któ­re­go się zbli­ża­ła–opi­sy­wał jej wy­spę o win­ni­cach i ga­jach w po­bli­żu wiel­kie­go lądu–on tam ma swo­ich ora­czy i kup­ców, dom i okrę­ty swo­je.–Tam skarb­ce jego peł­ne kosz­tow­no­ści i bro­ni–i ta broń zda się kie­dyś! bo w tam­tych stro­nach ród ludz­ki nie hasa pod wo­dzą bo­ha­te­rów–ale ujarz­mio­ny, hań­bę swo­ją ubie­ra w zło­to, mar­mu­ry, je­dwa­bie i liże sto­py mia­sta wzno­szą­ce­go się na mię­dzy­mo­rzu.

To mia­sto nie­gdyś w ob­li­czu świa­ta sta­ło się bo­giem kłam­stwa i uci­sku–pod jego tchnie­niem śmier­tel­nem brat po­wstał n bra­ci, syn na ojca, zdraj­ca na ćsJ._ __

oj­czy­znę, i jako czas nie­zu­ży­te, ono po­żar­ło wszyst­kich kró­lów zie­mi! Tu po­go­da ze­szła z czo­ła ojca twe­go i stał się po­dob­nym do bu­rzy, któ­ra stat­kiem mio­ta­ła.

„Hel­la­da moja była nie­gdyś du­szą na­ro­dów–pie­śni jej były pie­śnia­mi świa­ta.–Bar­ba­rzyń­ców zu­chwa­łych, co przy­szli od wscho­du, od­pę­dzi­ła szczę­kiem sza­bel i dźwię­kiem strun swo­ich.

„Ogień nie­bie­ski, wy­dar­ty bo­gom, jej tyl­ko jed­nej, jej tyl­ko do­stał się w udzie­le–nie­szczę­śli­wa za­ufa­ła mia­stu prze­klę­te­mu.–Dzicz z mię­dzy­mo­rza przy­pły­nę­ła do jej wysp szczę­śli­wych, do jej mir­to­wych nad-brze­żów.–Nie zdo­by­li jej bro­nią; ale roz­dzie­li­li ja­dem po­chleb­stwa, upo­ili nek­ta­rem obiet­nic!”

W tej chwi­li ro­zej­dą się chmu­ry–wiatr je roz­pruł na za­cho­dzie i kil­ka gwiazd za­mi­gnę­ło–Her­mes raz tyl­ko rzu­cił okiem i kie­dy znów to­nę­ły w wy­zie­wach, krzyk­nął do ster­ni­ka: „na pra­wo, całą noc na pra­wo, a o tej sa­mej po­rze ju­tro prze­pły­niem Ga-desu cie­śni­nę!”–I da­lej tu­ląc ją do łona, roz­po­wia­da o przod­ku Fi­lo­po­me­nie, przed­ostat­nim z lu­dzi, któ­rzy wal­czy­li prze­ciw mia­stu pod­lą­ce­mu–po nim raz jesz­cze król bar­ba­rzy­niec wy­szedł w pole i prze­gry­wał lat trzy­dzie­ści, aż legł wła­sną ręką prze­bi­ty–od dnia tego nikt już trze­ci się nie zda­rzył na obro­nę zie­mi!

Chwi­lą mil­cze­nia, chwi­lą roz­pa­mię­ty­wa­nia uczcił pa­mięć wiel­kie­go Mi­try­da­ta, po­tem wró­cił do smut­nej po­wie­ści–ona słu­cha­ła z nie­wzru­szo­ne­mi, pa­ła­ją­ce­mi oczy­ma.–„Grym­hil­do, bóg twój dał ci zgad­nąć na­tchnie­niem to, co sam wy­do­by­wa­łem nie­raz pra­cą nie­na­wi­ści, do­my­słem na­dziei, z nocy przy­szłych wie­ków–ciesz­my się, kró­lew­ska córo – bo mia­sto nie­pra­wo­ści, po za­bi­ciu wszyst­kich ży­ją­cych i wol­nych, roz­po­czę­ło te­raz sa­mo­bój­stwo swo­je!

„Skar­by wy­ssa­ne z ca­łej zie­mi już im wkrót­ce nie wy­star­czą–nie­dłu­go oręż z ich rąk się wy­su­nie–wśród rze­zi i fe­sty­nów do­bi­ja­ją im ostat­nie chwi­le.– O żono moja, śmiej się z tych fal i wi­chrów, bo my tu nie zgi­niem, my bę­dziem czę­ścią wiel­kie­go znisz­cze­nia!

Po tych sło­wach głos bo­ha­te­ra przy­brał jesz­cze bar­dziej gorz­kie i szy­der­skie dźwię­ki–wspo­mniał o bo­gach Hel­la­dy po­tęż­nych kie­dyś, któ­rym dzi­siaj już rzad­ko kto wie­rzy; wy­rocz­nie ich onie­mia­ły od­daw­na, ale po­są­gi sto­ją do­tąd, bo świat sta­ry od­zwy­cza­ić się nie może od na­ło­gów mło­do­ści–wszyst­kie bogi zie­mi ob­ja­wi­ły się w mie­ście prze­kleń­stwa.–Jed­ne pięk­ne, po­dob­ne nie­śmier­tel­nym, bo grec­kie­go dłu­ta–inne po­twor­ne, wy­ro­słe na pia­skach pu­sty­ni, po szczy­tach gór da­le­kich–ale on wie, że jest tyl­ko Bóg je­den, któ­ry przed wie­ka­mi po­ło­żył dło­nie na wi­rach cha­osu i zwy­cię­żył go na wie­ki!

– Imię jego?–za­py­ta ka­płan­ka Ody­na.

– Prze­zna­cze­nie–i po­szedł ku ste­ro­wi ło­dzi, bo po­dwa­ja­ła się bu­rza.

Czy pa­mię­tasz wy­spę Chia­rę, na któ­rej wzro­śli­ście, ty i sio­stra two­ja, bo­ska El­sy­noe?–Czy pa­mię­tasz wy­pra­wy ojca, kie­dy na masz­ty za­rzu­cał ża­gle, nie trój­kąt­ne grec­kie, ale bar­ba­rzyń­skie po­dłuż­ne, sam w dac­kim koł­pa­ku, z to­po­rem Cym­brów w dło­ni, z za­to­ki wy­my­kał się nocą i pusz­czał na ma­now­ce ar­chi­pe­la­gu?

Wszyst­kie my­śli Ju­gur­ty i Mi­try­da­ta od­ży­wa­ły w jego du­szy–ku dzi­kim ple­mio­nom la­ta­ły nie­ustan­nie chę­ci jego i pra­ce.–To gdzie bło­ta me­oc­kie, gdzie pu­sty­nie i wia­tro­no­gie ru­ma­ki, to gdzie Syr­ty w głę­biach Afry­ki i ja­dem za­pra­wio­ne strza­ły, błą­kał się na­prze­mian szu­ka­jąc nie­przy­ja­ciół nie­przy­ja­cie­lo­wi swe­mu–dło­nie kró­lów dzi­kich ści­ska­jąc, ucząc się ich mowy, broń ich za­ty­ka­jąc na pier­si swo­jej, sy­piąc im dary i roz­ża­rza­jąc ich chu­cie obiet­ni­cą roz­ko­szy i łu­pów.

Wte­dy mat­ce two­jej bo­le­sno scho­dzi­ły dnie i noce. Ale nie­wol­nik ża­den, obcy ża­den, nie wy­czy­tał cier­pie­nia z jej ry­sów; usta jej nie drża­ły, kie­dy roz­ka­zy­wa­ła.

Cza­sem tyl­ko, wziąw­szy was obo­je za ręce, wio­dła przez dłu­gie por­ty­ki w głąb pa­ła­cu. Tam, we fra­mu­dze na­bi­ja­nej mchem i kon­cha­mi, stał wo­jow­nik z gła­zu.

Dzi­kość nie­śmier­tel­na marsz­czy mu skro­nie–w ręce trzy­ma czasz­kę za­bi­te­go wro­ga, a u stóp jogo bry­ły lodu wy­ku­te z pa­ryj­skie­go mar­mu­ru.

Przed nim schy­la gło­wę mat­ka two­ja i duma nad ubie­głą oj­czy­zną: „Iry­dy­onie mój, Sy­gur­dzie mój! ty zie­mi srebr­nej nie oba­czysz nig­dy, ni dzia­da twe­go, kró­la mę­żów.–Patrz:–oto bóg mój świę­ty–na­tchnie­nie moje strasz­ne, to pan Wal­ha­li, nie­zwal­czo­ny Odyn”.–I cór­kę przy­ci­ska­jąc do pier­si: „Gdzie oj­ciec, El­sy­noe, mów, gdzie Her­mes w tej chwi­li? sły­szę wia­trów szu­my i fal ża­łob­ne jęki.–Okręt jego po­śród wód nie­skoń­czo­nych, na.hy­lo­ny, odar­ty z ża­glów, lub może na bez­boż­ne wy­rzu­co­ny brze­gi… ale nie–on zwy­cię­ży bu­rze, on odej­mie się dzi­kim i wró­ci do nas z chwa­łą pół­bo­ga”.

A kie­dy róg przy­by­wa­ją­ce­go ode­zwał się od mo­rza, kie­dy bli­żej za­grzmiał wśród ga­jów cy­try­no­wych, kie­dy noc­ną rosa ob­wi­sły, spie­kły słoń­cem i dżdża­mi szczer­nio­ny, rzu­cał się Her­mes w ob­ję­cia żony i oko jego czar­ne, na­mięt­ne, bla­skiem na­dziei pa­ła­ło–wte­dy znów by­wa­ły dni po­god­ne i szczę­śli­we na Chia­rze; za­po­mnia­ła ka­płan­ka o gorz­kich prze­czu­ciach, a wy bie­ga­li­ście swo­bod­nie, roz­kosz­nie po traw­ni­kach, wśród kwia­tów, po nad­brze­żach wśród musz­li, po sa­lach mar­mu­ro­wych wśród trój­no­gów i ka­dzi­deł, od­po­czy­wa­jąc na ło­nie mat­ki, na ojca ko­la­nach; a on co wie­czór bło­go­sła­wiąc wa­sze gło­wy do snu po­chy­lo­ne: „Pa­mię­taj­cie, po­wta­rzał, nie­na­wi­dzieć Romy.–Do­ró­sł­szy, niech każ­dy z was ści­ga ją prze­kleń­stwem swo­jem.–Ty że­la­zem i ogniem–ty na­tchnie­niem i nie­wia­sty zdra­dą.4'

Cza­sem też do Chia­ry pro­kon­sul lub pre­tor, lub wy­zwo­le­niec jaki Ce­za­ra przy­by­wa­li w go­ście–wte­dy Her­mes ka­zał za­sta­wiać dłu­gie łóża i sto­ły, –

Les­bij­skie wino pły­nę­ło stru­ga­mi–brzmia­ły gło­sy nie­wol­nic, nie­wol­ni­ków lut­nie, pie­śnia­mi sta­re­go Ho­me­ra.–„Ana­kre­on­ta, Ana­kre­on­ta!”–wo­ła­li Rzy­mia­nie.–Wte­dy z szy­der­skim uśmie­chem oj­ciec twój, ski­nąw­szy na śpie­wa­ków, Rzy­mia­nom peł­niej­sze na­le­wał kie­li­chy, świe­że roz­da­wał wień­ce, a kie­dy wpa­dli w szum i żar­ty, znie­nac­ka mó­wił o dzie­jach prze­szło­ści, o chwa­le pań­stwa, wspo­mi­nał z Kar­ta­gą prze­wal­czo­ne boje, wy­cię­te Wa­ru­sa le­gio­ny i hisz­pań­skie Ser­to­ry­usa bun­ty–i pił zdro­wie im­pe­ra­to­ra aż pu­har pę­kał w pal­cach jego!

Już zbli­ża się trzy­na­sta rocz­ni­ca dnia, w któ­rym ka­płan­ka opu­ści­ła bo­gów.–Głos jej dzi­cze­je, kie­dy woła na dzie­ci swo­je–wzrok jej dzi­cze­je, kie­dy je tuli do łona–wspo­mi­na ojca, sio­stry, wo­dzów ludu i na pół prze­ry­wa­ne sło­wo po­że­gna­nia z ust jej wy­pa­da.–Przed jed­nym Her­me­sem upo­ka­rza się jej obłą­ka­nie: „Cze­go ci nie­do­sta­je, Grym­hil­do moja, kró­lew­ska córo?”–„Czy sły­sza­łeś o ze­mście du­chów nie­śmier­tel­nych?–na czas tyl­ko ja by­łam two­ją–u krań­ców zie­mi leży wy­spa oku­ta lo­da­mi–góra na niej bu­cha­ją­ca pło­mie­niem. Tam przy­ku­ty ol­brzym śmier­ci już ra­mię wy­cią­gnął, już na­chy­la dłoń ku ot­chła­ni, by rzu­cić kłę­bek śnież­ny ży­cia mego.”

Her­mes dłoń roz­cią­ga nad jej skro­nia­mi. –Cień jego rąk3 gdy­by stru­mień po­ko­ju, spa­da na jej czo­ło, wle­wa się do du­szy: „Patrz na to nie­bo go­re­ją­ce, na to mo­rze iskier, gdzie chmu­ry twej pół­no­cy i nie­uży­te bogi two­je–gwiaz­da Am­fi­lo­cha cię bro­ni–ona cię nie wyda złym du­chom.”–Ale i jemu cię­żar ja­kiś ser­ce przy­ci­skać za­czy­na.

Ja­kiż to krzyk ude­rzył o wnę­trze skle­pie­nia i roz­bił się aż na fi­la­rach por­ty­ku?–Spie­szą nie­wol­ni­ce w głę­bie pa­ła­co­we do kom­na­ty pana.–Tam na por­fi­ro­wem łóżu roz­cią­gnię­ta ka­płan­ka, a wódz grec­ki stoi u wez­gło­wia z po­chy­lo­ną gło­wą i dep­ce cza­rę, na któ­rej brze­gach ostat­nie kro­ple się są­czą. –

Oni spu­ści­li oczy, słu­cha­ją, cze­ka­ją, a kie­dy się od­wró­cił, za­drże­li vrszy­scy–bo pierw­szy raz w ży­ciu bo­leść wyż­sza nad siły rysy mu ka­zi­ła;–od­wró­cił się–wska­zał, by mu syna przy­pro­wa­dzić i cór­kę.

„Grym­hil­do! te­raz ja twe­go pana wy­zy­wam.–Tam, gdzie wśród bo­ha­te­rów krew pije na naj­wyż­szym tro­nie pa­ła­cu swe­go, tam nie­chaj doj­dzie prze­kleń­stwo Am­fi­lo­cha Gre­ka.–O żono! nie opusz­czaj mnie–da­rem­no–da­rem­no–kil­ka kro­pel tyl­ko zo­sta­ło–cały pu­har tru­ci­zny wrze w pier­siach two­ich, o Grym­hil­do moja!”

Pod­nio­sła się i bla­dą była jak po­sąg na sar­ko­fa­gu; „Wi­dzia­łam go po trzy­kroć w nocy–szedł z Wal­hal­li po­dob­ny do czar­ne­go oce­anu i wo­łał na jnnie: o ka­płan­ko moja!

„Nad śpią­cym Iry­dy­onem, nad śpią­cą El­sy­noe za­wie­sił ra­mio­na cięż­kiem odzia­ne że­la­zem i gro­ził im w po­tę­dze swo­jej–prze­kli­na! ich ży­cie ziem­skie, je­śli nie pój­dą do nie­go.

„Na czas tyl­ko by­łam two­ją.–Tam pod jego sto­pa­mi leży nóż ofiar­ni­czy i za­sło­na czar­na, wie­niec po­grzeb­ny ka­pła­nek.–Ty go zło­żysz przy mnie, ty mi ją rzu­cisz na skro­nie po śmier­ci.”

I scho­dzi ku nie­mu po stop­niach z mar­mu­ru–ki­bić wy­nio­sła po­da­na na­przód, śnież­ne ręce wy­cią­gnię­te, drżą­ce jak gdy­by cie­nie śmier­ci roz­gar­nąć chcia­ła, a fał­dy sza­ty bia­łej wlo­ką się za jej sto­pa­mi.–Ze­szła, na mężu się opar­ła–on ją opa­sał ra­mie­niem i ku przy­byt­ko­wi stą­pać za­czy­na­ją.–On idzie krok za kro­kiem, wal­czy z nie­zna­ną po­tę­gą, za­trzy­mał się i wzrok ci­snął ku nie­bu, ja­kim Pro­me­te­usz ze ska­ły, La­okon z nad­brze­żów mo­rza wy­rzu­cał bo­gom nę­dze tej zie­mi; ale do ję­ków się nie zni­ża, mil­czy i znów idzie da­lej.–Prze­zna­cze­nie ich obo­je po­ry­wa za sobą.

Wźrok jej zlał się wte­dy ostat­ni raz na gło­wę two­ją, Iry­dy­onie–u stóp Ody­na że­gna­ła cię imie­niem cjzia­dow­skiem: „Sy­gur­dzie, bądź mi kie­dyś po­stra­chem dum­nych.–El­sy­noe, duch mój bę­dzie za­wz­dy z tobą–pa­mię­taj­cie o zie­mi po­to­ków i o bogu moim–o dzie­ci moje,. ja dla was umie­ram.”–Usta jej zbie­la­ły–sine cie­nie ła­mią się po twa­rzy i na­prze­mian to woła, to od­pie­ra was od za­tru­te­go Iona.

Na­gle myśl jej po­rzu­ci przy­tom­nych i wra­ca w inne stro­ny i cza­sy.–Tam oj­ciec duma sta­ry–tam ją kró­lo­wie prze­kli­na­ją–wy­cią­gnę­ła rękę–umie­ra­jąc, pro­ro­ko­wać bę­dzie: „Bra­cia moi, do boju–na sied­miu wzgó­rzach na­mio­ty wa­sze–na szczy­cie Ka­pi­to­lu bie­sia­da wa­sza–a tam niz­ko w dole zgrzy­ta i pła­cze w łań­cu­chy spę­ta­na, zdep­ta­na Roma, Roma, Roma!”

I upa­dła przed bo­giem swo­im.–Am­fi­loch pod­niósł ją w ob­ję­cia–chcia­ła ra­mie­niem ob­wią­zać mu szy­ję–opa­dło ra­mię. Sama na wznak się chy­li, wło­sy jej zle­wa­ją się na dół, co­raz ni­żej i ni­żej, aż z jego rąk drę­twie­ją­cych na mar­mur sto­czy­ło się cia­ło. '" W.-I

Przy­klęk­nął i czar­ną za­sło­nę, wie­niec po­grzeb­ny ka­pła­nek zło­żył na jej czo­le–po­tem wsta­je w dzi­kiem obłą­ka­niu i woła: „Gdzie to­pór z Cher­so­ne­su Cym­brów, nie­wol­ni­ki?”–Po­da­li mu go drżą­ce nie­wol­ni­ki–on go wziął, ści­snął i zbie­ra­jąc wszyst­kie siły śmier­tel­ne prze­ciw nie­śmier­tel­nym, stą­pa ku po­są­go­wi.–Że­la­zo pod­niósł, trzy razy bły­ska­wi­cę wa­żył po nad gło­wą, a za czwar­tym ra­zem oba­lił boga, wro­ga swe­go i zdep­tał w mil­cze­niu roz­pa­czy!

Taki tód twój, taka prze­szłość two­ja, po­tom­ku Fi­lo­pe­me­na, wnu­ku kró­la mę­żów, sen­ny Iry­dy­onie! A te­raz oj­ciec twój po­rzu­cił dom przod­ków na Chia-rze i z urna Grym­hil­dy pły­nie ku Rzy­mo­wi.–On stra­cił tę, któ­rą ko­chał–osią­dzie więc po­śród wro­gów i przy­najm­niej peł­nem ser­cem nie­na­wi­dzieć bę­dzie, a dzień prze­po­wie­dzia­ny, dzień znisz­cze­nia, nad­cią­gnie tym­cza­sem.

Sala w pa­ła­cu Iry­dy­ona w Rzy­mie.–Z obu stron rzę­dy ko­lumn gi­ną­ce w głę­bi.–Po­środ­ku fon­tan­na i ka­dzi­dła pa­lą­ce się w trój­no­gach.–Iry­dy­on pod po­są­giem ojca swe­go.–Nie­wol­ni­ki za­pa­la­ją świa­tła w lam­pach ala­ba­stro­wych.

I. Nie­wol­nik. Syn Am­fi­lo­cha oparł gło­wę o nogi umar­łe­go –

II. Nie­wol­nik. O zim­ne sto­py z mar­mu­ru i za­snął.

III. Nie­wol­nik. A t3rm­cza­sem w gi­ne­ceum sio­stra jego, pani na­sza, mdle­je i pła­cze.

IV. Nie­wol­nik. Przez Po­luk­sa, sły­sza­łem z ust pew­nych, że po­rwą ją dziś wie­czo­rem mu­rzy­ny He­lio­ga­ba­la.

I. Nie­wol­nik. Po­kój jemu–wy­chodź­my, bra­cia, wy­chodź­my (prze­cho­dzą).

Iry­dy­on. Prze­su­nę­li się jak cie­nie, sza­nu­jąc spo­kój du­cha mo­je­go.–O oj­cze, dla nich i dla wszyst­kich do­tąd we śnie leżę ty je­den wiesz, że ja czu­wam.

(Wsta­je i idzie do tar­czy bron­zo­we], na któ­rej pwji – nal za­wie­szo­ny).

Zmierzch za­pa­da, go­dzi­na już bliz­ka.–Oni przyj­dą za­raz–w po­dob­ną go­dzi­nę sta­ry Bru­tus mu­siał wła­snych sy­nów za­bi­jać (ude­rza o tar­cze).

El­sy­noe!–El­sy­noe!

Ot! idzie ku mnie, jak wid­mo nie­szczę­ścia–wie­niec cy­pry­so­wy wło­ży­ła na skro­nie–mat­ka jej nie­gdyś tak stą­pa­ła pod gnie­wem Ody­na.

El­sy­noe (wcho­dząc). Czy już przy­by­li słu­żal­cy, czy już za­szedł ry­dwan prze­klę­te­go?

Iry­dy­on. Nie jesz­cze–ale chcia­łem raz ostat­ni cię na­tchnąć du­chem ojca mego

El­sy­noe. O bra­cie…

Iry­dy­on. Wiesz sama, że Ce­zar na­le­ga w sza­le–że se­nat prze­zwał cię już bo­ską i po­są­gi two­je sta­wiać roz­ka­zał po świą­ty­niach mia­sta–wiesz sama, żeś nie sio­stra moja, żeś ty nie ja­sno­wło­sa El­sy­noe, na­dzie­ja domu ro­dzin­ne­go–piesz­czo­ta ser­ca mego–Tyś ofia­rą, na­zna­czo­ną za cier­pie­nia wie­lu i za hań­bę oj­ców two­ich!

El­sy­noe. Tak–uczy­li­ście mnie tego od dzie­ciń­stwa i go­to­wa je­stem.–Ale jesz­cze nie dzi­siaj, nie ju­tro–tro­chę póź­niej, aż sil na­bio­rę, aż na­słu­cham się nauk Ma­sy­ni­sy i roz­ka­zów two­ich–aż do dna pu­har wa­szej tru­ci­zny wy­pi­ję.

Iry­dy­on. Wy­bra­na, go­tuj się do lo­sów two­ich.–Spiesz­no nam po dro­dze, na któ­rej stą­pa­my.

El­sy­noe. Przy­po­mnij so­bie, kie­dy­śmy igra­li na traw­ni­kach Chia­ry, jam cię tak ko­cha­ła, o bra­cie, jam za­wsze skro­nie two­je ró­ża­mi wień­czy­ła i mir­tem.–Oh! zmi­łuj się na­de­mną!

Iry­dy­on. Nie­wia­sto, ty mnie ku­sisz do li­to­ści–da­rem­no, da­rem­no!

El­sy­noe. Na co próśb i ża­lów tyle!–Zda­rza­ło się za daw­nych cza­sów, że moż­na było śmier­cią oku­pić się lu­dziom i bo­gom–patrz–tam błysz­czy twój szty­let, Iry­dy­onie–przy­śpie­szy­my so­bie ni­cość, Iry­dy­onie!

Iry­dy­on. Bluź­nisz my­ślom ojca mego.–Trza żyć i cier­pieć, by wiel­ki duch Am­fi­lo­cha roz­ra­do­wał się po­śród cie­niów.–O sio­stro! daw­niej dla zba­wie­nia na­ro­dów do­syć było ży­cia jed­ne­go czło­wie­ka – dziś inne czd­sy–dziś cześć po­świę­cić trze­ba (olej nut je ją ra­mie­niem).

Dziś w róże się uwień­czysz, w uśmie­chy się wy­stro­isz, o bied­na, złóż tu gło­wę ska­za­ną–ostat­ni raz w domu oj­cow­skim brat cię przy­ci­ska do łona.–Że­gnaj mi w ca­łej uro­dzie świe­żo­ści dzie­wi­czej – już ja cie­bie nie uj­rzę mło­dą–nig­dy, nig­dy już.–On cię prze­psu­je tchnie­niem za­tru­tem, on,„
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: