Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jaclyn Hyde - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 czerwca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Jaclyn Hyde - ebook

Trzynastoletnia Jaclyn jest idealną koleżanką, uczennicą i córką: piecze pyszne ciasteczka, dostaje najlepsze oceny i zawsze doskonale wypada na szkolnych przedstawieniach. Wszystko zmienia się, gdy pod wpływem magicznej mikstury dziewczynka przemienia się w złośliwą i niemiłą Jackie.

Czy Jaclyn poradzi sobie z Jackie? Czy uda jej się pokonać potwora doskonałości?

Ta zabawna i pełna zwrotów akcji książka nawiązuje do historii doktora Jekylla i pana Hyde’a, ale jest współczesną opowieścią o rodzinie, przyjaźni i byciu sobą.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66839-27-4
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Doktor Enfield umieścił myszy laboratoryjne wewnątrz labiryntu i włączył stoper. Cała trójka ruszyła natychmiast. Najwolniej, jak zwykle, szło myszy numer jeden, którą doktor Enfield nazywał pieszczotliwie Orzeszkiem. Samiczka ta zawsze ciągnęła się gdzieś z tyłu za pozostałymi. Tym razem po jakiejś minucie myszy numer dwa i trzy znajdowały się już w połowie trasy, natomiast Orzeszek trochę się pogubiła i utknęła w ślepym zaułku.

I właśnie wtedy to się wydarzyło.

Jej maleńkie mysie pazurki zmieniły się w grube, żółte pazury. Szare futerko nagle pozwijało się i zesztywniało, a ząbki wyostrzyły się momentalnie i przypominały teraz kły. Jednocześnie Orzeszek zdała sobie sprawę, że istnieje szybsza droga prowadząca do linii mety.

Natychmiast wygryzła spory kawałek znajdującej się przed nią ściany, po czym wyrwała do przodu. Gdy dotarła do kolejnego muru, rozdarła go pazurami. Rozbijała ścianę za ścianą, aż w końcu ruszyła prosto w stronę kawałka sera, który leżał u mety labiryntu.

Była już niemal na końcu, gdy nagle zobaczyła mysz numer dwa i pisnęła wściekle na jej widok. Dźwięk ten nie przypominał niczego, co kiedykolwiek wydała z siebie jakakolwiek mysz. Orzeszek capnęła ogon myszy numer dwa i przeszła jej nad głową, by dotrzeć na metę jako pierwsza, a następnie zjadła kostkę sera na raz.

Ale Orzeszek nie miała jeszcze dość. Przebiła się więc przez grubą zewnętrzną ściankę labiryntu i wyskoczyła na stół w laboratorium, po czym pomknęła w stronę otwartego okna, przewracając po drodze szklaną zlewkę, która stoczyła się na podłogę i stłukła z brzękiem. W końcu mysz wspięła się na parapet i obejrzała się na doktora Enfielda, a jej oczy zalśniły zielonym blaskiem.

Naukowiec z wrażenia upuścił notatnik.

– Co ja uczyniłem? – wyszeptał, a Orzeszek wyskoczyła przez okno i zniknęła w nocnej mgle.Pan Collins klasnął w dłonie.

– Zostało pięć minut do startu przedstawienia – obwieścił.

Obsada oraz obsługa techniczna pracująca nad musicalem siódmoklasistów zgromadziły się za kulisami. Przeprowadzano właśnie próbę generalną tuż przed premierą Wyspy Mgieł: Musicalu, oryginalnej produkcji opartej na historii ich miasta.

Pan Collins przechadzał się prędkim krokiem przed pustymi fotelami publiczności.

– Powinniście włożyć kostiumy i przygotować rekwizyty. I na każdej głowie chcę zobaczyć perukę.

Jaclyn Hyde wyrwała luźną nitkę ze swojego kostiumu, sukni w czerwoną kratę z czasów pierwszych osadników. Wygładziła materiał i upewniła się, że jej buty są równo zawiązane, a następnie przesunęła palcami po kucykach, by upewnić się, że nie odstaje jej żaden kosmyk. Była gotowa. Od wielu tygodni powtarzała przed lustrem kroki taneczne. Znała na pamięć każdy jeden. Ćwiczyła na pianinie wszystkie piosenki co noc, aż w końcu mogłaby zaśpiewać je praktycznie przez sen – zresztą według jej rodziców niekiedy rzeczywiście je wtedy nuciła.

Zajmując swoje miejsce w delikatnie oświetlonym skrzydle tuż za sceną, Jaclyn rozmyślała, jaka to szkoda, że nikt nie zobaczy jej występu. Przypadła jej rola ­dublerki. Postanowiła sobie więc, że będzie najlepszą dublerką, której świat nigdy nie zobaczy.

Jaclyn dążyła do perfekcji we wszystkim, co robiła. W szkole zbierała same piątki. W jej planie lekcji znajdowało się tak wiele dodatkowych zajęć, jak to tylko możliwe, a do każdego z kolei przykładała się jeszcze bardziej. W biurze szkolnego doradcy zawodowego wisiał plakat, na którym widniał napis: „Zawsze celuj wysoko, choćby w Księżyc, bo nawet jeśli chybisz, znajdziesz się między gwiazdami”. Jaclyn nie przepadała za tym plakatem. Uważała, że wystarczyło się postarać i dobrze wyliczyć trajektorię, dzięki czemu trafienie na Księżyc nie powinno nastręczyć problemów.

Dziewczynka zerkała na resztę uczniów, którzy zajmowali powoli miejsca na scenie, i westchnęła. ­Postanowiła wykorzystać kilka następnych minut na ponowne przećwiczenie pierwszego tańca.

– Raz, dwa, krok, obrót! – wyszeptała pod nosem, szybko wykonując wyuczone ruchy. Wreszcie skończyła układ, przyklęknęła na kolano i wyrzuciła dłonie wysoko w powietrze. W końcu przerwała na moment i wyrównała oddech.

Chwilę później usłyszała, że ktoś klaszcze. Za jej plecami stała Fatima Ali i opierała się o ceglany mur auli. Jej proste czarne włosy były zebrane do tyłu za pomocą okularów przeciwsłonecznych.

– Jesteś chyba najciężej pracującą dublerką w historii teatru – stwierdziła Fatima.

Jaclyn uśmiechnęła się nieśmiało.

– Czy ja wiem.

– Cóż, z pewnością w historii tego konkretnego teatru – powiedziała Fatima, wskazując gestem na szkolną aulę Wyspy Mgieł, z beżowymi dywanami i poobdzieranymi krzesłami obitymi zielonym aksamitem. Postąpiła o krok i potknęła się o wystającą klepkę w podłodze. – Przydałby się tutaj remont. Nic się nie zmieniło od czasu budowy w październiku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku.

Fatima była redaktorką szkolnej gazetki i wiedziała niemal wszystko na temat ich szkoły. Wiedziała też wiele na temat Wyspy Mgieł i właśnie dlatego pan ­Collins poprosił ją, by pomogła mu napisać tekst musicalu.

– Fatimo, muszę z tobą porozmawiać przed spektaklem! – krzyknął pan Collins z pierwszego rzędu.

– Zaraz podejdę! – Fatima przewróciła oczami. – Pewnie znowu chodzi o ten idiotyczny kostium łosia…

Kilka lat wcześniej pan Collins nabył niezwykle realistycznie wyglądający (i naprawdę drogi) kostium łosia i miał fioła na punkcie umieszczania go w ten czy inny sposób w każdym musicalu. W ubiegłym roku wyreżyserował Jak wytresować łosia, w roku poprzednim To właśnie miŁOŚć, a dwa lata temu Epokę łosiowcową. Uwielbiał ten swój kostium i był ogromnie rozczarowany, gdy Fatima dała mu znać, że na Wyspie Mgieł nie żyją żadne łosie, przez co musiał odwiesić strój do przyszłorocznej produkcji, a zdążył już zadecydować, że będzie to albo Łosieo i Julia, albo oryginalna adaptacja musicalu Czarnoksiężnik z Krainy Oz, tym razem pod nowym tytułem Łosioksiężnik z Krainy Oz.

Paige Greer podbiegła do Jaclyn i Fatimy. Oblepiona była kartonowymi gałęziami i papierowymi liśćmi. Twarz miała pokrytą zieloną farbą, a z włosów wystawały jej dwa patyczki.

– Co ja teraz mówię? – zapytała.

– Ależ dzisiaj mgliście na dworze! – przypomniała jej Fatima.

– A tak, jasne! – przyznała Paige.

Paige zgodziła się na udział w musicalu jedynie z powodu Fatimy i Jaclyn. Cała ich trójka spędzała wspólnie tyle czasu, ile się dało. Dodatkowo spektakl przypadał akurat podczas przerwy sezonowej w rozgrywkach piłki nożnej i koszykówki. Sęk w tym, że Paige nie wahała się, gdy musiała upaść twarzą w błoto na boisku, broniąc gola, ale bała się na samą myśl o wystąpieniu publicznym. Właśnie dlatego Fatima napisała dla niej specjalną rolę: dziewczyna miała grać Drzewo. Był to pomysł idealny, jako że Paige była najwyższa w szkole, a do tego miała tylko jedną linię tekstu. Mimo to denerwowała się, że ją zapomni.

– Ależ dzisiaj mgliście na dworze – wymamrotała pod nosem Paige i odezwała się głośniej: – Chyba dam radę.

Shane Ziegler wszedł głośno za scenę, niosąc jakieś ciężkie pudło. Shane zawsze miał na twarzy szeroki uśmiech, jak gdyby wiedział coś, czego nie wie nikt inny. Chłopak zatrzymał się za Jaclyn.

– Z drogi, przegrywie, VIP-y próbują przejść! Vielce Istotne Przedmioty!

– No już, już – powiedziała Jaclyn i zeszła mu z drogi.

Przysunął się do niej na moment.

– A tak w ogóle, to pan Collins prosił, żebym ci coś przekazał.

– Co takiego? – zapytała Jaclyn, wyciągając dłoń.

– A to! – Shane wyciągnął kulkę lśniącej gumy do żucia z ust i pacnął nią o otwartą dłoń dziewczynki.

– Fuj! Ble! – wykrzyknęła Jaclyn i zrzuciła gumę na ziemię.

Shane zaniósł się śmiechem.

– Zjeżdżaj, ciućmoku – warknęła Fatima.

– Właśnie! – zgodziła się Paige, ale po chwili odwróciła się do Fatimy i wyszeptała: – Ej, co to jest ciućmok?

Shane zignorował je i wskazał palcem na gumę.

– Hej, Jaclyn, jak zgłodniejesz, to pewnie znajdziesz tam trochę brokuła na lancz! – zarechotał, a Jaclyn dostrzegła resztki jasnoniebieskiej gumy oblepiające mu aparat na zębach.

Pan Collins wyskoczył zza kurtyny i skrzywił się.

– Shane, przestań się wydurniać! Mówiłem ci dziesięć minut temu, że masz rozłożyć rekwizyty i podłączyć dymiarkę. A nie było to chyba zbyt wymagające zadanie.

Shane nie pisał się na to, by być złotą rączką w teatrze, ale złapano go podczas spłukiwania ciasta w toale­cie przy pokoju nauczycielskim, przez co musiał pomóc przy musicalu. Teraz, zanim chłopak zdążył coś odpowiedzieć, pan Collins dostrzegł gumę na podłodze.

– To twoja guma? Natychmiast ją sprzątnij! Dlaczego nie możesz zachowywać się bardziej jak Jaclyn Hyde? Ona jakoś nigdy nie przysparza nikomu problemów. Poważnie, mógłbyś po prostu wziąć z niej przykład.

Shane posłał Jaclyn złowieszcze spojrzenie.

– Mała Panna Idealna – powiedział i pokręcił głową. Następnie zadarł nosa i poszedł sobie.

Pan Collins przeniósł wzrok na Fatimę.

– Fatimo! Nareszcie cię widzę. Co byś powiedziała na motyw snu, w którym pojawia się łoś?

– Nie! – uparła się Fatima.

Pan Collins tylko westchnął.

– No cóż, nie szkodziło zapytać – powiedział i pospiesznie zajął miejsce przy pianinie.

Jaclyn odwróciła się do Paige i Fatimy.

– Dlaczego Shane zawsze mi tak dokucza?

– Bo to pomiot szatana – stwierdziła Fatima.

Jaclyn zmarszczyła czoło.

– Zachowuje się w ten sposób od drugiej klasy, połamał wtedy mojego flaminga.

Jaclyn pojechała wtedy z rówieśnikami na wycieczkę do studia plastycznego. Każde z nich miało pomalować jakiś ceramiczny wyrób. Pozostałe dzieci wybrały coś prostego, jak kubek, miskę czy talerz, ale Jaclyn zdecydowała się zamiast tego na skomplikowaną statuetkę flaminga. Skrupulatnie pomalowała każde piórko innym odcieniem różu i już prawie skończyła pracę, gdy nagle Shane podkradł się do niej i rozłupał głowę ceramicznego zwierza. Jaclyn nie miała wtedy pojęcia, dlaczego to zrobił ani dlaczego od tamtej pory ją dręczy.

Fatima wzruszyła ramionami.

– Każde z nas ma swojego Shane’a. Tę jedną osobę, która nie przestaje cię męczyć.

– To prawda – przyznała Paige. – Pamiętacie Winstona? Powtarzał wszystko, co mówiłam.

Fatima uniosła brew.

– Paige, przecież Winston był twoją papugą.

– No tak. Strasznie irytujące ptaszysko.

W auli rozbrzmiał głos pana Collinsa.

– Wszyscy na swoje miejsca! I zacznijmy od samego początku.

Paige zajęła miejsce z tyłu sceny, a Fatima poszła na widownię, by obejrzeć przedstawienie.

Jaclyn stała bez celu, gdy kurtyna się uniosła, a pan Collins wyciągnął nuty pierwszego utworu muzycznego, zatytułowanego Ta ziemia we mgle. Była to skomplikowana piosenka na temat tego, jak to pierwsi osadnicy zupełnie przez przypadek natknęli się na tę wyspę, gdy ich łódź rozbiła się we mgle. Na środku sceny, na samym przodzie, śpiewała Marina Litterfield. Marina grała główną rolę – Penny Pogwilly, która znalazła Wyspę Mgieł – a dodatkowo występowała jako narratorka całego musicalu. Jaclyn nie mogła nic poradzić na to, że jako jej dublerka czuła cień zazdrości. ­Niezależnie już od tego, jak dobrze Jaclyn wyuczyła się tej roli, nie można było zaprzeczyć, że Marina miała ­naturalnie piękny głos i potrafiła śpiewać, co zapewniało jej główne role w corocznie organizowanych musicalach.

Jaclyn naśladowała poza sceną każdy jej ruch i szeptała słowa śpiewanej piosenki, gdy Marina wyrzucała je z siebie głośno i wyraźnie. Jaclyn nie pomyliła ani kroku, dokładnie powtórzyła nawet skomplikowany ruch nożycowy, przez który Marina potknęła się o własne nogi. Dotarli wreszcie do zakończenia utworu i wszyscy wylądowali we właściwym miejscu i o właściwym czasie. Udało im się to po raz pierwszy.

Pan Collins był zachwycony.

– Świetna robota, moi drodzy.

Miał już dać sygnał do rozpoczęcia drugiej piosenki, gdy usłyszeli, jak ktoś z tylnego rzędu buczy.

Dyrektorka, panna Carver, szła alejką między siedzeniami. Miała przygarbione plecy i twarz o tak ostrych rysach, że przypominała niemal sępa. Siwe włosy zebrała w ciasny kucyk, który zwisał aż do jej pleców. Miała na sobie sztywną wełnianą spódnicę oraz sweter, na którego widok jej uczniowie mieli ochotę się podrapać.

– CO ZA UPOKORZENIE! – krzyknęła.

Pan Collins natychmiast odskoczył od pianina.

– Panno Carver! Nie wiedziałem, że pani wpadnie.

– Już tego żałuję, bo chyba nigdy nie uda mi się zapomnieć tego, co właśnie zobaczyłam! – Uderzyła pięścią o scenę, na której uczniowie zamarli ze strachu. – Kręciliście się w tych chwilach, gdy należało zrobić obrót! Wykonywaliście obrót, gdy powinniście byli stepować! I wreszcie stepowaliście, gdy trzeba było już po prostu zejść!

Jaclyn weszła na scenę.

– Panno Carver – odezwała się uprzejmie – jeśli nie ma pani nic przeciwko, to chciałam tylko wtrącić, że cała obsada pracuje nad tym bardzo ciężko…

– MAM COŚ PRZECIWKO! – wrzasnęła panna Carver i natychmiast wskazała palcem na Jaclyn. – A ty jesteś najgorsza z nich wszystkich!

Warga Jaclyn zadrżała.

– Dlaczego? Przecież nawet nie wyszłam na scenę.

– W takim razie jak to możliwe, że cię widziałam? Dublerka powinna stanąć gdzieś zupełnie z boku, a nie kręcić się przy kurtynie z nadzieją, że reflektor na nią poświeci!

W tym momencie serce Jaclyn pękło na pół.

Panna Carver podeszła zamaszystym krokiem do pana Collinsa, który cofał się, aż uderzył plecami w ceglany mur.

– Niech pan lepiej ogarnie to przedstawienie przed premierą – warknęła. – Bo jeżeli przyniesiecie mi wstyd, to wysadzę tę aulę i zrobię tu szkolne wysypisko śmieci.

Na te słowa wtrąciła się Fatima:

– Tak właściwie to do tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku mieściły się tu zarówno aula, jak i rzeczony śmietnik.

Panna Carver odwróciła się do niej.

– Milcz, przemądrzała dziewucho! – rzuciła i powiodła spojrzeniem po zgromadzonych. – Co za ironia losu, prawda? Musical na temat historii Wyspy Mgieł przejdzie do historii jako najgorszy musical w historii tej wyspy! – warknęła, odwróciła się na pięcie i wyszła szybkim krokiem.

Pan Collins odetchnął z ulgą.

– Zróbcie sobie pięciominutową przerwę.

Fatima poszła za kulisy i zobaczyła, że Jaclyn siedzi z twarzą ukrytą w dłoniach.

– Nie mogę uwierzyć, że wszystko zepsułam – powiedziała Jaclyn. – Nie miałam pojęcia, że ktokolwiek mnie widzi.

Fatima położyła rękę na jej ramieniu.

– Nie przejmuj się tym. Panna Carver jest stuknięta. Poza tym pomalowałaś scenę, zaprojektowałaś układy i codziennie przynosisz przekąski dla wszystkich. Nie musisz być przecież idealna pod każdym względem.

„Owszem, muszę”, pomyślała Jaclyn, ale nie powiedziała tego na głos.Jaclyn wsypała dokładnie sto sześćdziesiąt cztery kawałki czekolady do masy, z której zamierzała upiec ciastka. Wróciła do domu z próby w teatrze, stała w kuchni przy blacie i przygotowywała Czekoladowe Cudeńka babci Hyde. Przepis przekazywano w jej rodzinie od wielu lat, z pokolenia na pokolenie. Wszystkie składniki były idealnie odmierzone, dzięki czemu można było upiec najlepsze na świecie ciastka z kawałkami czekolady. Jaclyn zanurzyła drewnianą łyżkę i zamieszała ciasto dokładnie dwadzieścia trzy razy, tak jak nakazywał przepis.

– A czyje to święto jest jutro? – zapytał jej tata, zaglądając do misy z surowym ciastem.

– Darcy Lithgow – odpowiedziała Jaclyn.

Jaclyn od zawsze piekła różne przysmaki na urodziny koleżanek i kolegów z klasy. W jej pokoju wisiał kalendarz z zaznaczonymi wszystkimi ważnymi datami, żeby o nikim nie zapomniała.

– Jesteś naprawdę idealną córką – powiedział tata, a następnie napił się z kubka z napisem „Najszczęśliwszy tata na świecie”. Ojciec Jaclyn był właścicielem drukarni sitodrukowej i stworzył projekty koszulek, kubków i naklejek związanych z Wyspą Mgieł, które sprzedawano w całym miasteczku. W wolnym czasie projektował na własny użytek, co często przekładało się na różne zawstydzające gadżety wyrażające jego ogromną miłość do córek.

Mama Jaclyn zeszła po schodach i zawołała:

– Och! Ależ to Czekoladowe Cudeńka babci Hyde! Rozumiem, że jutro ktoś obchodzi urodziny! – Po tych słowach wyciągnęła z szuflady łyżeczkę i spróbowała surowego ciasta. – Jaclyn, pamiętałaś o dodaniu łyżki stołowej cynamonu?

– Tak, mamo – odrzekła Jaclyn, przekładając masę na blachę do ciastek.

Pani Hyde uśmiechnęła się i ucałowała dziewczynkę w czoło.

– No oczywiście, że pamiętałaś – powiedziała i wilgotnym ręcznikiem starła z blatu część mąki. – Nie zapomnij, żeby sprzątać na bieżąco.

– Jasne, mamo. Po prostu staram się dokończyć pieczenie ciastek, zanim przyjdą Paige i Fatima, bo zamierzamy popracować nad naszym projektem na targi nauki.

– Pozwól, że ci pomogę – zaoferowała mama. Przełożyła łyżką resztę masy na blachę, po czym wsunęła ją do piekarnika i zerknęła na zegarek. – Kiedy zrobiło się tak późno? Musimy jeszcze skoczyć na pocztę.

– Właśnie kończę dekorowanie paczki – powiedział tata, przyklejając wielką czerwoną kokardę do pudła owiniętego brązowym papierem. – Melanie będzie zachwycona.

Siostra Jaclyn, Melanie, wyjechała do college’u. Ilekroć dostawała piątkę z egzaminu, rodzice wysyłali jej paczki z jedzeniem i przysmakami, co oznaczało, że odwiedzali pocztę praktycznie co tydzień. Melanie zawsze otrzymywała doskonałe stopnie i była prymuską we wszystkich zajęciach pozaszkolnych, a raz nawet zdobyła nagrodę Zarządu Prac Społecznych Wyspy Mgieł za dostarczanie osobom starszym ciepłych posiłków. Jaclyn stwierdziła więc, że przynajmniej spróbuje dotrzymać jej kroku.

Mama zdjęła płaszcz z wieszaka.

– Jaclyn, mogę zostawić piekarnik włączony?

Tata puścił do niej oko.

– Jestem pewien, że sobie poradzi. To przecież Jaclyn Hyde.

– No pewnie, mamo. W końcu ile razy robiłyśmy razem te Czekoladowe Cudeńka? Wiem co i jak.

– Dobrze, to tylko pamiętaj, żeby wyczyścić dzisiaj klatkę Charlesa.

– Jasne, mamo. – Jaclyn zdobyła się na wymuszony uśmiech. – Sprzątam ją przecież co tydzień, jak obiecywałam.

– A jutro masz ten sprawdzian z historii. Zamierzasz się na niego uczyć?

– Pouczę się, jak skończymy pracę nad projektem na targi nauki – powiedziała, odprowadzając rodziców w stronę drzwi wejściowych. – Na wszystko znajdę czas! Jak zawsze.

– Dopytuję, bo mi na tobie zależy – wyjaśniła mama.

– Niedługo wrócimy – dodał tata. – Kochamy cię!

W końcu rodzice Jaclyn wyszli z domu i zamknęli za sobą drzwi.

– „Jeszcze ostatnia sprawa…” – powiedziała pod nosem Jaclyn, wiedziała bowiem, co zaraz nastąpi.

Kilka sekund później drzwi frontowe się otworzyły i do środka wsunęła się głowa jej mamy.

– Jeszcze ostatnia sprawa. Pamiętaj, żeby użyć rękawic kuchennych, kiedy będziesz wyciągała ciastka z piekarnika.

– Nie zapomnę! – powiedziała Jaclyn poirytowanym tonem.

Gdy jej rodzice w końcu sobie poszli, Jaclyn odwiesiła fartuch na wieszak i sprawdziła godzinę. Była 15.57, czyli zostały jej jakieś trzy minuty do planowanych odwiedzin przyjaciółek. Postanowiła, że weźmie się do sprzątania klatki królika, weszła więc po schodach do swojej sypialni. Klatka Charlesa była ustawiona na kredensie tak, by zwierzę mogło wyglądać przez okno. Charles uwielbiał również przeżuwać trociny, które wyściełały dno jego klatki, czego Jaclyn już nie rozumiała, ale nie mogła przecież poprosić, żeby przestał.

Przez długie miesiące Jaclyn błagała rodziców, by pozwolili jej przygarnąć królika. W końcu napisała i przedstawiła im trzystronicową umowę, która precyzyjnie określała, w jaki sposób dziewczynka będzie się opiekowała swoim nowym zwierzątkiem – miała karmić go dwa razy dziennie, uzupełniać poidełko i co tydzień czyścić jego domek. W końcu rodzice się zgodzili.

Jaclyn uniosła klatkę.

– Uch, Charles, z tygodnia na tydzień robisz się coraz cięższy. Może przystopuj z tymi trocinami na jakiś czas.

Charles spojrzał na nią i poruszył noskiem.

– Masz rację. Jesteś idealny, nie zmieniaj się!

Zniosła klatkę po schodach i postawiła ją na blacie kuchennym, po czym wylała starą wodę do zlewu. Następnie przewiesiła ręcznik przez ramię niczym kelner w eleganckiej restauracji.

– Proszę pana, czy mogę zaproponować trochę świeżej wody? – zapytała.

Charles poruszył noskiem.

– Już się robi – powiedziała, uzupełniła poidło wodą i przyczepiła je z powrotem do klatki. – Temperatura pokojowa, dokładnie tak, jak pan lubi najbardziej. Dzisiejszym specjałem są dziwaczne królicze chrupki…

I właśnie wtedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Jaclyn otworzyła je i zobaczyła na progu swojego domu Paige oraz Fatimę.

Ta ostatnia popatrzyła na ręcznik przewieszony przez jej rękę.

– Znowu udawałaś, że prowadzisz elegancką restaurację dla królików?

– Nie! – zaprzeczyła Jaclyn, zdejmując ręcznik i upychając go do tylnej kieszeni.

– A nawet jeśli tak było, to co z tego? – zdziwiła się Paige. – Zgodzisz się chyba, że Charles zasługuje na wszystko, co najlepsze?

– Z ust mi to wyjęłaś – przyznała Jaclyn.

Paige zdjęła neonowożółtą kurtkę, rzuciła ją przez korytarz i trafiła w stojący tam wieszak.

– No to kto ma ochotę się unaukowić?

– Nie wydaje mi się, żeby można się było „unaukowić” – przyczepiła się Fatima.

Jaclyn spojrzała ponownie na zegar.

– Jest dwie po czwartej. Spóźniłyście się.

– Nie moja wina – powiedziała Fatima. – Pedałowałyśmy do ciebie, gdy nagle Paige zobaczyła grupę ósmoklasistów grających w parku w kosza. Chciała się przekonać, czy uda jej się ich okiwać i zdobyć punkty.

– I co? – zapytała Jaclyn Paige.

– Nawet dwa razy!

– Chodźcie! – ucięła temat Jaclyn. – Wszystko jest już gotowe w garażu.

Podniosła klatkę Charlesa i poprowadziła dziewczęta do garażu. W środku stał gigantyczny model wulkanu, który sięgał do połowy wysokości pomieszczenia. Jaclyn nie zamierzała poświęcać czasu na projekt, który zaraz po otrzymaniu nagrody za uczestnictwo miałby wylądować w koszu. Na podobnej zasadzie nie chciała też przyjść na targi nauki z roślinką rosnącą pod lampą ultrafioletową ani z zębem próchniejącym w butelce wody gazowanej. Zawsze musiała dać z siebie wszystko. Właśnie dlatego postanowiła stworzyć dokładną replikę Wezuwiusza, śmiercionośnego włoskiego wulkanu, który wybuchł w 79 roku naszej ery i zniszczył miasto Pompeje.

– Łoł! – krzyknęła Paige. Szczęka jej opadła. Przypominała pompejańczyków na chwilę przed zagładą.

Fatima potrząsnęła głową.

– Jaclyn, sądziłam, że zabierzemy się do tego wspólnie.

– I tak będzie! Ale posiedziałam nad tym wczoraj trochę po odrobieniu zadania domowego i przed lekcjami gry na pianinie…

– Posiedziałaś trochę? – zapytała Fatima z uniesioną brwią.

– No dobrze, w porządku. Wykonałam z masy papierowej cały wulkan, postawiłam małe miasteczko z wykałaczek i dwukrotnie sprawdziłam wszystkie kalkulacje, żeby mieć pewność, że wszystko jest w odpowiedniej skali. Ale musimy jeszcze pomalować uciekające przed lawą ludziki.

– Ekstra! – stwierdziła Paige, po czym złapała za pędzel i uśmiechnęła się. – Założę się, że mogłabym prześcignąć lawę.

Fatima i Paige zabrały się do malowania figurek u podnóża wulkanu, podczas gdy Jaclyn rozstawiła zestaw na chemię i zaczęła przygotowywać lawę. Samodzielnie sporządziła przepis, który miał doprowadzić do erupcji przypominającej rozmiarami tę Wezuwiusza. Użyła zakraplacza, by uzyskać odpowiednią kombinację octu winnego, płynu do mycia naczyń oraz barwnika spożywczego. Następnie dodała kilka własnych, specjalnych składników.

W końcu uniosła zlewkę z czerwonym płynem.

– Wszystko gotowe. A teraz musimy jedynie połączyć to z proszkiem do pieczenia i bum! A co tam w miasteczku?

– Muszę namalować jeszcze dziesięć małych twarzyczek – powiedziała Fatima, tworząc krzyczące usta na jednej z figurek.

– A ja po prostu maluję bajeranckie kapelusze na moich ludzikach – dodała Paige.

Jaclyn stwierdziła, że przyda jej się wolna chwila na wyczyszczenie klatki Charlesa. Otworzyła ją i wyrzuciła wszystkie stare, rozmoczone trociny do worka na śmieci.

– Jacy oni są malutcy! – krzyknęła Fatima z frustracją w głosie.

– Wykonałam ich w odpowiedniej skali – zauważyła Jaclyn.

– Po co tyle harujemy przy tym projekcie na targi nauki, skoro i tak nikt nie wygra konkursu?

Paige przerwała swoje zajęcie.

– Co masz przez to na myśli?

– To, że przez ostatnich pięć lat nie wyłoniono żadnego zwycięzcy. Czyli od kiedy panna Carver została dyrektorką – wyjaśniła Fatima. – Trudno jej dogodzić.

– I właśnie dlatego musimy się zgłosić z najwspanialszym projektem wszech czasów – stwierdziła Jaclyn, wycierając papierowym ręcznikiem dno klatki Charlesa.

Fatima prychnęła z irytacją.

– Niezależnie od tego, jak niesamowity okaże się nasz projekt, to i tak nie zwycięży na targach nauki. Żadne z nas nie ma tam szans.

– Być może trzeba przemianować to wydarzenie na skargi nauki – zaproponowała Paige.

Fatima parsknęła śmiechem.

– Wszystko w tej całej pannie Carver aż się prosi o złożenie skargi. To najgorsza dyrektorka na świecie! A możecie mi wierzyć, że nie przesadzam, bo dziennikarze nigdy nie przesadzają.

Na nieszczęście wszystkich uczniów szkoły na Wyspie Mgieł, Fatima faktycznie nie przesadzała.

W końcu podjęła wątek.

– Pewnego razu przyuważyła mnie, gdy wrzucałam plastikową butelkę do dużego śmietnika zamiast do plastików. Kazała mi wejść do środka i zatrzasnęła za mną wieko!

Paige skinęła potakująco.

– Pamiętam, jak przegrywałyśmy mecz koszykówki i trener na nas krzyczał. W końcu panna Carver podbiegła i go ochrzaniła. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby dorosły facet płakał. A do tego dyrektorka nie pozwoliła mi dołączyć do drużyny futbolowej. Nie mogłam nawet wziąć udziału w treningu. Po prostu założyła, że na pewno nie jestem wystarczająco dobra do zespołu chłopców i że przyniosę tylko wstyd całej szkole.

– Szkoda, że pani Goodman nie jest już dyrektorką. Podobno była wspaniała – powiedziała Fatima.

– Moja siostra mówiła o niej bez przerwy – przyznała Jaclyn.

Zanim panna Carver przejęła władzę, funkcję dyrektorki w szkole podstawowej na Wyspie Mgieł pełniła Greta Goodman. Było to w czasie, gdy Melanie tam chodziła. W kółko powtarzała, jaka to miła i wspierająca jest ta pani Goodman. Dyrektorka była głęboko przekonana, że wszystkie dzieci skrywają w sobie potencjał, trzeba je tylko traktować z szacunkiem.

Jaclyn odłożyła środki czyszczące i odszukała starą księgę pamiątkową rocznika Melanie upchniętą na zakurzonej półce gdzieś z tyłu garażu. Przewróciła prędko kilka stron, aż znalazła zdjęcie pani Goodman wręczającej Melanie błękitną kokardę.

– Spójrzcie.

Fatima i Paige zgromadziły się wokół niej. Fatima wskazała palcem na panią Goodman, która miała rumiane policzki, kręcone rude włosy i uśmiech na twarzy.

– Wygląda jak totalne przeciwieństwo panny Carver.

– Za co jest ta błękitna kokarda? – zapytała Paige.

– Właśnie za targi nauki – wyjaśniła Jaclyn. – Melanie była ostatnią osobą, której udało się wygrać podczas nich.

– No cóż, jasne, bo w konkursie sędziowała pani Goodman – stwierdziła Fatima. – Teraz sędziuje panna Carver i nic już nie jest wystarczająco dobre.

– A do tego ona cały czas pachnie jak ocet winny – zauważyła Paige.

– Wiesz co, masz rację – przyznała Fatima.

– Targi nauki odbędą się w przyszłym tygodniu. Przynajmniej do tego czasu nie możemy jej złościć – odezwała się Jaclyn.

– Ale kiedy ją wszystko złości! – powiedziała Fatima. – Nigdy nie ma dobrego humoru!

– Cóż, w takim razie musimy się bardzo postarać. – Jaclyn zamknęła księgę pamiątkową. – Skończyłyście już miasteczko?

– Ja tak – potwierdziła Fatima.

– A ja jeszcze tylko dam temu kolesiowi piłkę do kosza – powiedziała Paige.

– Hmm, to chyba nie do końca poprawne historycznie. Ale niech będzie. – Jaclyn wspięła się na schodek, trzymając mieszankę lawy i łyżkę stołową z proszkiem do pieczenia. – Jestem gotowa na test erupcji.

– Chwila, zamierzasz to przeprowadzić teraz? – zapytała Paige. – Dopiero co pomalowałyśmy tych wszystkich ludzi.

– Nic się nie martw. Moja lawa rozpuszcza się pod wpływem wody. Wystarczy ją szybko spryskać i wszystko będzie jak nowe. A teraz odsuńcie się – powiedziała Jaclyn i wsypała proszek do pieczenia do krateru wulkanu, po czym dodała lawę, a na koniec zeskoczyła ze stołka.

– Pięć… cztery… trzy… dwa…

Zanim jednak zdążyła powiedzieć „jeden”, czerwona mikstura zaczęła się pienić i wypływać kaskadami z wulkanu, nic też nie wskazywało na to, by miała się zatrzymać. Tak po prawdzie erupcja przybierała tylko na sile. Z wulkanu wydobywał się bulgot oraz strumień lawy, który wydostał się już z garażu i popłynął podjazdem.

– Łooo – wymsknęło się Jaclyn. – Nie tak to miało wyglądać.

I właśnie wtedy usłyszała stłumione pikanie.

– Co to za dźwięk? – zapytała.

– Dochodzi z kuchni – powiedziała Fatima.

Paige przechyliła głowę.

– Co zabawne, słyszałam podobne pikanie, gdy mój młodszy brat stopił swoje figurki na kuchence – powiedziała i odwróciła się do Jaclyn. – Robisz coś podobnego?

Dopiero wtedy Jaclyn zrozumiała, co takiego słyszy. Alarm przeciwpożarowy. Z wrażenia zaparło jej dech w piersi.

– Czekoladowe Cudeńka babci Hyde!

Jaclyn pomknęła z powrotem do domu. W kuchni kłębił się dym. Dziewczynka założyła rękawice kuchenne, otworzyła piekarnik, wyciągnęła blachę do ciastek i wrzuciła ją do zlewu. Paige biegała dookoła jak kurczak z odrąbaną głową, machając szaleńczo ręcznikiem i próbując oczyścić powietrze.

Fatima nie wypadła z roli dziennikarki. Natychmiast wyciągnęła telefon i zrobiła zdjęcie.

– Łał, wyglądacie zupełnie jak te figurki, które właśnie pomalowałyśmy.

Jaclyn odkręciła zimną wodę i polała nią spalone ciastka.

– Są do niczego.

Paige poklepała ją po ramieniu.

– Nic się nie stało, Jaclyn. Skoro masz tyle lawy w garażu, to może zrobisz z niej lawowe ciasto czekoladowe?

– Nie tak się przyrządza lawowe ciasto czekoladowe, Paige – powiedziała Fatima.

– Nie mogę uwierzyć, że spaliłam te ciastka – jęknęła Jaclyn. – I co ja teraz pocznę w urodziny Darcy?

– Po prostu idź do sklepu i kup gotową masę – zasugerowała Fatima.

Jaclyn spojrzała na nią, jakby przyjaciółka mówiła w jakimś obcym języku.

– Zwariowałaś? Przygotowuję te Czekoladowe Cudeńka dla wszystkich solenizantów od pierwszej klasy. Nie mogę nagle przynieść kupnych ciastek. To by była katastrofa.

– Nie, nie, to jest katastrofa – sprostowała Paige, stając w drzwiach garażu.

– Co masz na myśli? – zapytała Jaclyn i podbiegła do niej. Wybuch Wezuwiusza zalał najwyraźniej całą okolicę. Garaż pływał w lawie, która wylała się również na podjazd.

– Wygląda to prawie tak, jak gdyby kogoś zamordowano tutaj w wannie – stwierdziła Paige.

– Musiałam przedobrzyć ze składnikami – uznała Jaclyn.

– To naprawdę bardzo delikatnie powiedziane – zauważyła Fatima.

Jaclyn ruszyła przez mokrą podłogę. Lawa dostała się wszędzie. Najwyraźniej pokryła nawet narzędzia taty i zamoczyła kartony. Ślady po niej widać było nawet na suficie.

– I jak ja to teraz posprzątam? – Jaclyn chwyciła się za głowę. – Ten dzień nie może już być gorszy.

I wtedy zobaczyła coś, co sprawiło, że zapomniała o bałaganie powstałym po erupcji wulkanu oraz o spalonych ciastkach w zlewie. W całym tym rozgardiaszu wypadło jej z głowy, że powinna zamknąć drzwi do klatki Charlesa. I teraz już po króliku nie było śladu.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: