Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak Francuzi wygrali pod Waterloo (a przynajmniej tak im się wydaje) - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 marca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jak Francuzi wygrali pod Waterloo (a przynajmniej tak im się wydaje) - ebook

Stephen Clarke bezpardonowo rozprawia się z mitem Napoleona.

Czy Napoleon na pewno przegrał pod Waterloo? Pytanie jest zasadne, biorąc pod uwagę, że nawet były premier Francji pisał o „jaśniejącej aurą zwycięstwa porażce Napoleona”. Owoce panowania cesarza do tej pory są dumą Francuzów, historycy nadal roztrząsają szczegóły jego życia, naukowcy biedzą się nad odkryciem przyczyny jego powodzenia i upadku –  jeśli dopuszczamy możliwość upadku. Wszak Paryż do dziś zdobi jego łuk triumfalny, a w całej historii Francji darmo szukać drugiego imienia, które budziłoby taki szacunek i postrach zarazem.

Wierność Napoleonowi urosła w XIX wiecznej Europie do rangi swoistej religii, czego znakomite odbicie widzimy w literaturze. Zwolennikiem cesarza był stendhalowski Julian Sorel, a na polskim gruncie – „ostatni romantyk” Ignacy Rzecki. Heroiczny mit Napoleona – osamotnionego geniusza-samorodka, żyjącego jak prosty żołnierz „nowego Chrystusa”, trwa do dziś. Stephen Clarke przestudiował dokładnie „francuską wersję” Waterloo – wspomnienia weteranów, powieści, opinie historyków, a nawet wypowiedzi współczesnych polityków. We właściwy sobie, nieco ironiczny sposób pokazał jedno – wielka bitwa bynajmniej nie była końcem cesarza. To książka-klucz do zrozumienia Francji i Francuzów.

 

Jak w swej bezczelnej książce dowodzi Stephen Clarke, Francuzi poświęcili całe dwa stulecia  skandalicznym zaprzeczaniu Waterloo – nawet w roku 2001 premier Francji twierdził, że „porażka Napoleona jaśnieje aurą zwycięstwa”.

– „Daily Mail”

 

Stephen Clarke (ur. 1959) – brytyjski dziennikarz i pisarz, na przekór odwiecznym anglo-francuskim animozjom mieszkający w Paryżu (sam autor tak tłumaczy ten stan rzeczy: „we Francji pracuje się aby żyć, a nie vice versa”). Znany przede wszystkim z serii Merde!, powieści w żartobliwy sposób opisujących życie Brytyjczyka Paula Westa we Francji (kolejne części ukazały się nakładem W.A.B. w Polsce w latach 2006, 2007, 2008, 2012), oraz książki Jak rozmawiać ze ślimakiem (W.A.B., 2008), Paryż na widelcu. Sekretne życie miasta (W.A.B., 2012) i 1000 lat wkurzania Francuzów (W.A.B

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-3240-8
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„To nie lord Wellington był zwycięzcą; bronił się uparcie i energicznie, lecz koniec końców został odparty i pokonany”¹.

kapitan Marie Jean Baptiste Lemonnier-Delafosse w swych Souvenirs Militaires

„Tę porażkę opromienia jednakowoż aura zwycięstwa”.

francuski premier Dominique de Villepin w niedawno wydanej książce o Napoleonie

„John Bull został pokonany pod Waterloo! Francuzi są o tym święcie przekonani”.

Winthrop Mackworth Praed (1802–1839), brytyjski polityk i poetaWstęp

L’histoire est une suite de mensonges sur lesquels on est d’accord.

„Historia to uzgodniony zestaw kłamstw”.

Napoleon Bonaparte

Wszyscy wiedzą, kto przegrał bitwę pod Waterloo. Napoleon Bonaparte, cesarz Francuzów. Nawet Francuzi muszą przyznać, że 18 czerwca 1815 roku wieczorem to Korsykanin znany z chowania ręki pod mundur uciekał z pola bitwy, wiodąc za sobą zdziesiątkowaną armię. To był smutny koniec jego panowania. Napoleon postawił wszystko na jedną kartę – doprowadził do ostatecznej konfrontacji z wrogiem – i przegrał. W tym wypadku przegrał oznacza to, co zwykle: nie wygrał, został pokonany, pobity, dostał lanie i tak dalej.

Tego faktu nikt nie próbuje podważać. No, prawie nikt… Spójrzmy na kilka cytatów.

„Tę porażkę opromienia jednakowoż aura zwycięstwa” – napisał były premier Francji Dominique de Villepin w niedawno wydanej książce o Napoleonie.

„Dla Anglików Waterloo jest porażką, w której zwyciężyli” – twierdzi francuski historyk Jean-Claude Damamme w pracy naukowej poświęconej tej bitwie, a opublikowanej w 1999 roku.

Dziewiętnastowieczny poeta francuski Edouard d’Escola już wcześniej sygnalizował tę dwuznaczność w wierszu na temat Waterloo, który poprzedził cytatem: „Porażki to tylko zwycięstwa, którym fortuna poskąpiła skrzydeł”.

To w istocie zaskakujące, że w oczach niektórych Francuzów przegrana Napoleona może oznaczać zwycięstwo, a przynajmniej nie całkowitą klęskę. Pogląd ten jest rozpowszechniony, mimo że po bitwie pod Waterloo Napoleon utracił władzę, musiał salwować się ucieczką z kraju, a następnie został zesłany na targaną wiatrem brytyjską wyspę, na której spędził resztę życia. Latem 1815 roku wojska brytyjskie, pruskie, austriackie i rosyjskie odbywały zwycięskie marsze wzdłuż Pól Elizejskich, tuż obok nieukończonego Łuku Triumfalnego, nazwanego tak chyba nieco zbyt pospiesznie.

Turystom odwiedzającym dzisiaj Waterloo, położone na południe od Brukseli, można wybaczyć przekonanie, że wynik bitwy został niefortunnie zmieniony, a zwycięstwo w istocie przypadło w udziale przegranym. Najbardziej spektakularnym pomnikiem na polu bitwy jest wszak Panorama – rotunda, w której znajduje się długi na 110 metrów obraz, przedstawiający apogeum tego starcia. To wspaniały obraz. Gdy się nań spojrzy, można niemal usłyszeć szczęk szabli, wystrzały dział, parskanie koni i krzyki walczących. To malowidło ma w sobie jednak coś niepokojącego: oto Napoleon stoi w oddali i obserwuje walkę, a Wellington wygląda tak, jakby szarża kawalerii zapędziła go w kozi róg i lada moment jego sławetny orli nos miał zostać odcięty końcem francuskiej szabli. Czy to naprawdę jest obraz, który ma upamiętniać tamtą bitwę?

Odpowiedź brzmi „tak” – lub raczej oui, bo twórca malowidła Louis Dumoulin był paryżaninem, którego Belgowie zaledwie nieco ponad wiek temu poprosili o upamiętnienie setnej rocznicy najsławniejszego wydarzenia historycznego, do jakiego kiedykolwiek doszło w ich kraju (no, może poza wynalezieniem gofrów). Szarża francuskiej kawalerii była sceną, którą Dumoulin wybrał jako najcelniejsze podsumowanie całej bitwy. Sam Napoleon nie mógłby wybrać lepiej. Co ciekawe, Belgowie zgodzili się na takie przedstawienie. Nie trzeba chyba mówić, że Waterloo leży w regionie zwanym Walonią, czyli we francuskojęzycznej części Belgii, gdzie Napoleona zawsze uważano za bohatera i wyzwoliciela.

Nie inaczej jest w starym muzeum bitwy pod Waterloo, niedaleko Panoramy. Goście mogą tu obejrzeć (francuski) film na temat bitwy, a nad wejściem do sali wisi portret pewnego generała z poważną miną. I nie, nie jest to żaden z generałów zwycięskiej armii – to znów Napoleon.

W Waterloo jest obecnie budowane nowe wielkie muzeum – podobno ma być gotowe na dwusetną rocznicę bitwy. Prawdopodobnie znajdzie się w nim ekspozycja bardziej zrównoważona i bliższa prawdzie historycznej, ale jedna rzecz wydaje się pewna: nowy sklepik z pamiątkami będzie taki sam jak dotychczas – znajdziemy w nim dziesięć razy więcej figurek, medali i portretów Napoleona niż przedmiotów z podobizną któregokolwiek innego uczestnika bitwy. Wydaje się, że francuscy rewizjoniści całkowicie zawłaszczyli Waterloo – wizerunek Napoleona jest tu wszechobecny. Cesarz stał się ikoną – symbolem wydarzeń, które rozegrały się 18 czerwca 1815 roku. Przegrał, ale najwyraźniej nie ma to żadnego znaczenia.

Ta przepięknie francuska sprzeczność aż się prosi, by zadać dwa zasadnicze pytania: Kto właściwie stoi za historią opowiadaną w ten sposób od chwili zakończenia bitwy? I dlaczego temu komuś miałoby zależeć na tak poważnym przekłamaniu?

Na szczęście dla mnie (a liczę na to, że i dla ciebie, drogi czytelniku) odpowiedzi na te pytania są fascynująco złożone. Na początek jednak pozwolę sobie przedstawić krótkie podsumowanie, którego rozwinięcie znajdziesz w dalszej części książki.

Napoleon ma rzeszę wiernych, zagorzałych zwolenników. Ma ich od czasu, gdy był cesarzem Francuzów, lecz i współcześni są mu fanatycznie oddani. To ludzie, którzy przebierają się w mundury napoleońskie i krzyczą: Vive l’Empereur! podczas rekonstrukcji historycznych albo przekazują znaczne kwoty na badania naukowe dotyczące osoby Napoleona (pod warunkiem jednak, że teza tych badań jest korzystna dla ukochanego cesarza), a także ci, którzy zapłacili 1,8 miliona euro za jeden ze słynnych czarnych kapeluszy na aukcji w listopadzie 2014 roku.

Wśród tych zwolenników znajduje się także wojowniczo nastawiona grupa francuskich historyków, którzy za nic nie chcą kojarzyć imienia Napoleona z czymś tak wstydliwym jak klęska. W celu dokonania swoistej akrobacji historycznej zwolennicy Napoleona są gotowi wykorzystać każdy argument, jaki im się nawinie; otóż przyznają oni, że: pod Waterloo Napoleon w istocie mógł przegrać z Blücherem, ale za to pokonał Wellingtona; Brytyjczycy oszukiwali przy wyborze pola bitwy; generałowie Napoleona okazali nieposłuszeństwo; zdrajcy wyjawili jego plany; francuski rząd uniemożliwił mu wystawienie kolejnej armii w celu kontynuowania walki i tak dalej… Wszystko po to, by przedstawić Napoleona jako zwycięzcę w jakimkolwiek znaczeniu tego słowa.

Tak czy inaczej, historycy stojący po stronie Napoleona wciąż przypominają nam, że to on był największym zwycięzcą w dziejach Francji: ma na koncie znacznie więcej wygranych bitew niż porażek, a w krótkim okresie jego panowania Francja była światową potęgą i miała gigantyczne wpływy – pod jej rządami znalazła się większość kontynentalnej Europy. Dla tych zagorzałych, wielce elokwentnych bonapartystów Waterloo jest tylko niewielką skazą na chwalebnym i pełnym sukcesów życiorysie Napoleona.

Cała współczesna historia Francji jest w pewien sposób zakorzeniona w micie napoleońskim i obraca się wokół osoby Napoleona. Nawet historycy, którzy uważają go za dyktatora i wyrażają zadowolenie, że udało się obalić jego reżim, bez oporów przyznają, że był niewątpliwie wielkim przywódcą, a jego wpływ na współczesny kształt i kondycję Francji jest niezaprzeczalny. W końcu większość praw, które wprowadził, wciąż obowiązuje (poza kilkoma wyjątkowo seksistowskimi zapisami). Napoleon zreformował też francuski system szkolnictwa, a wszyscy współcześni prezydenci Francji wzorują się na jego autokratycznym stylu sprawowania rządów – ba, nawet mieszkają w dawnym pałacu Napoleona, w otoczeniu jego mebli.

Pora zatem przejść do drugiego pytania: Dlaczego właściwie wszyscy ci ludzie wypierają prawdę na temat Waterloo, bitwy, która – czy się to komuś podoba, czy nie – zakończyła karierę polityczną i militarną Napoleona? Czy to przypadek klasycznego wyparcia, skrajna postać patriotyzmu, czy też coś znacznie bardziej subtelnego, jak to czasem u Francuzów bywa?

Cóż, odpowiedź na wszystkie te retoryczne pytania jest twierdząca, lecz głównym powodem takiego zaprzeczania wydaje się to, że od 1815 roku uznawanie Napoleona za zwycięzcę stało się kluczowym elementem francuskiej dumy i tożsamości narodowej. Jeśli Napoleon poniósł klęskę, Francja również znalazła się na straconej pozycji. A trzeba wiedzieć, że najbardziej na świecie Francuzi nie znoszą przegrywać – szczególnie z les Anglais. Dlatego nawet ci Francuzi, którzy przyjmują do wiadomości (choćby częściowo) klęskę pod Waterloo, za wszelką cenę chcą dostrzec w przegranej jakiś element triumfu: twierdzą, że zdziesiątkowane oddziały francuskie broniły lepszej sprawy, że ich chwalebna porażka czyni ich tragicznymi bohaterami narodowej historii i tak dalej. Wykrętom nie ma końca.

Aby dobrze zilustrować tę historyczną eskapologię, oparłem się w głównej mierze na źródłach francuskich – na relacjach weteranów spod Waterloo, utworach dziewiętnastowiecznych francuskich poetów i powieściopisarzy, którzy żyli w czasach rządów Napoleona, pracach francuskich historyków powstających od 1815 roku aż do czasów współczesnych oraz, rzecz jasna, na samym Napoleonie, który na wygnaniu miał mnóstwo czasu na przeżywanie (i opisywanie) każdej sekundy swej ostatniej bitwy.

Odkrywanie prawdziwych słów i wrażeń z tamtych czasów pozwoliło mi dogłębnie zbadać to, co Francuzi mówili o swym ukochanym Empereur na przestrzeni ostatnich dwustu lat, i zrozumieć, dlaczego tak zażarcie bronią do dziś jego nieskazitelnego wizerunku.

Anglojęzyczni komentatorzy wiele czasu poświęcają na kolejne odsłony starego argumentu, jakoby Waterloo było po prostu zasłużonym zwycięstwem armii angielsko-pruskiej, w wyniku którego udało się obalić Napoleona i zmienić tok europejskiej historii. Jednak zwolennicy Napoleona – zarówno w przeszłości, jak i obecnie – pokazują, że bitwa pod Waterloo oraz to, co nastąpiło po niej w ciągu kolejnych dwóch wieków, jest czymś bardziej złożonym – i bardziej francuskim.

Stephen Clarke, Paryż, luty 20151. Napoleon cenił pokój

La paix est le voeu de mon coeur, mais la guerre n’a jamais été contraire à ma gloire.

„Moje serce pragnie pokoju, lecz wojna nigdy nie ujmie mi chwały”.

Napoleon Bonaparte w liście do króla Anglii Jerzego III, rok 1805

I

Na początek kontekst. Dlaczego właściwie Napoleon Bonaparte spotkał się z księciem Wellingtonem i feldmarszałkiem pruskim Gebhardem Blücherem na skrzyżowaniu dróg w Belgii pewnego deszczowego dnia, a dokładniej mówiąc, 18 czerwca 1815 roku? Nie mam na myśli oczywistej przyczyny, mianowicie dogodnego położenia Belgii – w samym środku pomiędzy trzema stronami konfliktu.

Głównym powodem, rzecz jasna, było to, że Wielka Brytania i Francja od 1337 roku właściwie bez przerwy pozostawały w stanie wojny. Wojny napoleońskie to w zasadzie kontynuacja średniowiecznej wojny stuletniej. W 1815 roku nastąpiło kolejne zaostrzenie tego konfliktu. Jak podaje dziewiętnastowieczny historyk francuski Jules Michelet, autor dziewiętnastotomowej Histoire de France: „Wojna nad wojnami, bitwa nad bitwami, czyli Anglia przeciwko Francji. Cała reszta to tylko pomniejsze epizody”².

Francuscy bonapartyści uparcie twierdzą, że Napoleon nie chciał wojny z Wielką Brytanią. Sam cesarz tak powiedział. Cenił sobie pokój; znacznie bardziej interesowała go modernizacja własnego kraju niż strzelanie z armat do sąsiadów. Chciał tylko tworzyć nowe prawa, otwierać nowe szkoły i zamieniać buraki w cukier (wszystkie te rzeczy, ma się rozumieć, naprawdę robił, o czym przekonamy się już niebawem, w jednym z dalszych rozdziałów).

Ambasador pruski we Francji – człowiek niezbyt przychylnie nastawiony do Francuzów – potwierdził to już w 1802 roku. Markiz Girolamo Lucchesini (Włoch w służbie króla Prus Fryderyka Wilhelma III) pisał do Berlina, że Napoleon z przekonaniem opowiada o „kanałach, które trzeba dokończyć lub wykopać, o drogach, które trzeba zbudować lub naprawić, o portach nadających się do uporządkowania, o miastach, które trzeba upiększyć, o instytucjach religijnych, które trzeba założyć, oraz o edukacji, którą trzeba opłacić”. Zdaniem włosko-pruskiego dyplomaty Napoleon chciał „przeznaczyć dużo pieniędzy na rolnictwo, przemysł, gospodarkę i sztukę – w innym wypadku te środki rozeszłyby się, pochłonięte przez działania wojenne”. W tych okolicznościach nie sposób przecież wyobrazić sobie, by wydano choćby franka na armaty, karabiny i kaski dla kawalerii.

Nieco bardziej cyniczny dyplomata zapytałby tego miłującego pokój Napoleona, dlaczego w 1799 roku, po przejęciu władzy we Francji w wyniku zamachu stanu, kontynuował wojnę z Wielką Brytanią i jej sojusznikami: Austrią, Włochami i Rosjanami, albo dlaczego w 1800 roku najechał Włochy, potwierdził aneksję Belgii i utrzymał marionetkowy, przychylny Francji rząd w Holandii.

Napoleon odparłby wówczas – nie bez racji – że chciał po prostu dokończyć to, co zostało rozpoczęte podczas rewolucji francuskiej, czyli na długo przed przejęciem przez niego władzy. Stoczył kilka bitew, zniechęcił wrogów do napaści na Francję, umocnił swoją pozycję przywódcy i stworzył platformę, z której może nadzorować realizację wspaniałego pokojowego planu, jaki obmyślił dla narodu. Trzeba przyznać, że brzmi to przekonująco. Pruski ambasador najwyraźniej też w to uwierzył.

Tę wiarę podziela również współczesny historyk francuski Jean-Claude Damamme, jeden z najzagorzalszych obrońców Napoleona. Obwinia on Wielką Brytanię (a raczej Anglię, bo tak nazywa ów kraj, podobnie jak każdy Francuz, który ma jakieś pretensje do Brytyjczyków) o wojny napoleońskie. Twierdzi, że Francja była dla Anglii zbyt niebezpiecznym przeciwnikiem, „zagrożeniem dla dominacji, którą Anglia od zawsze uważała za swoje, dane od Boga prawo”. Kiedy Francja zjednoczyła się pod przywództwem nowej głowy państwa – mówi pan Damamme – Brytyjczycy zorientowali się, że jedyną szansą na utrzymanie dominacji w Europie jest eliminacja młodego charyzmatycznego generała.

Co więcej, Damamme oskarża Anglików o organizację tak zwanego attentat de la rue Saint-Nicaise (zamachu na ulicy Saint-Nicaise), kiedy to w wigilię świąt Bożego Narodzenia w 1800 roku wysadzono w powietrze beczkę prochu, gdy ulicą akurat przejeżdżał powóz wiozący Napoleona. Zniszczeniu uległo wówczas czterdzieści sześć budynków, zginęły sześćdziesiąt dwie osoby, a sto zostało rannych, lecz samemu Napoleonowi udało się cudem wyjść z tego bez szwanku.

Cesarz jechał tą drogą do teatru wraz ze swoją małżonką Józefiną. Wybierał się na oratorium Stworzenie świata Haydna. Po drodze zasnął. Wybuch nie tylko go zbudził, lecz również wzbudził w nim gwałtowne pragnienie zemsty. W pierwszym odruchu skazał na śmierć grupę „spiskowców”, chociaż dowody wyraźnie wskazywały na niewinność tych osób, po czym z niechęcią musiał przyznać, że winni są rojaliści, marzący o przywróceniu monarchii. Jean-Claude Damamme podejrzewa jednak o ten spisek Brytyjczyków. Twierdzi wręcz, że stali oni za wszystkimi działaniami podejmowanymi przeciwko Napoleonowi na całym kontynencie w ciągu kolejnych piętnastu lat, a do tego opłacili Belgów, Holendrów i Prusaków, by zwrócili się przeciwko Francji (to oskarżenie akurat nie jest bezpodstawne, jak się wkrótce przekonamy).

W obliczu ciągłych kłopotów ze strony Brytyjczyków Napoleon w oczach bonapartystów stał się kimś w rodzaju mistrza kung-fu, który w trakcie spokojnych medytacji na macie prowadzi rozważania na temat postępu i demokracji, podczas gdy utrapieni Anglicy raz po raz starają się wyprowadzić go z równowagi i w końcu doprowadzają do ostateczności.

Tę teorię potwierdza (po raz kolejny – w oczach Francuzów) nieoczekiwana i niczym niesprowokowana blokada francuskich portów, jaką zarządził król Jerzy III w maju 1803 roku. Mimo tego aktu angielskiej agresji – twierdzą Francuzi – Napoleonowi zależało na pokojowych relacjach z Wielką Brytanią. Na poparcie tej tezy chętnie cytują kwiecisty list do króla Jerzego III. W liście tym, datowanym na 2 stycznia 1805 roku, Napoleon pisze: „Nade wszystko pragnę pokoju” oraz „Mamy istotne powody, by próbować mimo różnic dojść do porozumienia”.

Jeśli jednak przyjrzymy się dokładniej temu listowi, który po części jest propozycją pokojowego rozwiązania, a po części listem miłosnym (choć pewnie opartym raczej na miłości własnej), okaże się, że w rzeczywistości jest to wyzwanie, a może nawet groźba. Oto Napoleon informuje prawowitego dziedzica angielskiego tronu, że on sam (Napoleon) został „powołany na tron Francji przez Opatrzność oraz przez wolę Senatu, narodu i armii” – co z pewnością znaczy więcej niż fakt urodzenia się w odpowiedniej rodzinie, a następnie oznajmia: „Moje serce pragnie pokoju, lecz wojna nigdy nie ujmie mi chwały”. Przypomina królowi Jerzemu oraz jego rządowi: „Wydaje mi się, że udowodniłem światu, iż nie boję się niepewności, jaką niesie ze sobą wojna”, i pisze, że konflikt między Wielką Brytanią a Francją byłby „bezcelowy, a poza tym nie należy z góry zakładać zwycięstwa ”. Jeśli chodzi o ekspansję terytorialną, Napoleon niewinnie pyta króla Jerzego, czy nie sądzi, że ma już dość kolonii – „więcej, niż jest możliwe do utrzymania”. To groźba mniej zawoalowana niż Józefina w przezroczystej szacie.

Napoleon kończy swój list dobrodusznym zapewnieniem: „Świat jest na tyle wielki, że pomieści oba nasze narody”. Król Jerzy i jego premier William Pitt Młodszy najwyraźniej nie zgodzili się z tym stwierdzeniem, bo nie zadali sobie nawet trudu, by odpowiedzieć na list.

Trzeba jednak przypomnieć, że cesarz Francuzów miał w tamtych czasach przyjaciół również w Wielkiej Brytanii. James Fox, przywódca opozycji, był zagorzałym antyrojalistą. Popierał rewolucję francuską, a w parlamencie brytyjskim miał aż dwudziestu pięciu zaufanych ludzi – pacyfistów. Zdaniem Foksa wojna z Francją „jest wyłącznie winą naszych ministrów, nie zaś Napoleona Bonapartego”. Niemniej jednak, jak to w polityce bywa, poparcie Foksa dla Napoleona było w znacznej mierze interesowne: brytyjski opozycjonista miał nadzieję, że antyfrancuskie lobby Williama Pitta upadnie, a wówczas sam Pitt będzie musiał podać się do dymisji. W rzeczywistości Fox wcale nie był wielkim zwolennikiem Napoleona Bonapartego. Odwiedził go w 1803 roku, lecz wygląda na to, że przez większość czasu nagabywał francuskiego przywódcę w sprawie wolności słowa i cenzury w prasie.

W tym czasie Napoleon otrzymał ostrzeżenie od ambasadora Rosji w Londynie. Ambasador pisał, że Wielka Brytania będzie „zawsze próbowała zniszczyć Francję, by zaprowadzić swe despotyczne rządy na całym świecie”. (Właściwie gdyby pominąć słowo „despotyczne”, większość Brytyjczyków z pewnością zgodziłaby się z tym stwierdzeniem).

Francuzi oczywiście argumentują, że w obliczu tak wojowniczego nastawienia wyspiarzy miłujący pokój Napoleon nie miał wyjścia – musiał na nowo rozpocząć wojnę z odwiecznym wrogiem Francji. Jak napisał w swych pamiętnikach: „Miałem więcej powodów niż wszyscy pozostali, by zaprowadzić pokój, a jeśli tego nie zrobiłem, to tylko dlatego, że nie mogłem”.

Jednak jak na kogoś, kto idzie na wojnę z przymusu, Bonaparte w 1805 roku wykazał się zaskakującym entuzjazmem.

II

W rzeczywistości Napoleon uwielbiał bitwy z prawdziwego zdarzenia. Od dzieciństwa był szkolony na żołnierza: kiedy miał dziewięć lat, wysłano go z rodzinnej Korsyki do szkoły wojskowej we Francji. Legenda głosi, że już w szkole dowodził swymi kolegami podczas bitwy na śnieżki, która zakończyła się sukcesem³. W wieku piętnastu lat dostał się do elitarnej paryskiej École Militaire, którą ukończył jako artylerzysta – z pewnością zaważyły na tym jego umiejętności zdobyte podczas bitwy na śnieżki. Krótko mówiąc, przez całe życie uczył się prowadzić wojny, a w dodatku sam wybrał taką dziedzinę walki, która wiąże się z najgłośniejszymi eksplozjami i największą liczbą szkód. Żaden z niego buddysta.

Napoleon po raz pierwszy dał się zauważyć we francuskiej armii w 1793 roku, kiedy dowodził atakiem na brytyjską flotę stacjonującą w Tulonie na południu Francji – w mieście, które zbuntowało się przeciwko rewolucji. Napoleon ustawił działa i skutecznie zbombardował najbardziej narażone na atak części murów miejskich oraz brytyjskie statki, dzięki czemu zdołał opanować Tulon. Po tej akcji mianowano go generałem, a miał wówczas zaledwie dwadzieścia cztery lata. W 1795 roku odegrał ważną rolę w tłumieniu rojalistycznej rewolty w Paryżu. Przez jakieś czterdzieści pięć minut ostrzeliwał wówczas z dział uzbrojony tłum otaczający budynek parlamentu. Później, w 1799 roku, objął władzę dzięki opanowaniu francuskiego parlamentu, do którego wdarł się w asyście wymachujących bagnetami żołnierzy. Jak widać, ulubionymi narzędziami politycznymi Napoleona były gorący ołów i zimna stal.

Podczas kampanii wojennych czuł się jak ryba w wodzie. Na polu bitwy, w towarzystwie swych oddziałów, pochłonięty fascynującymi zagadnieniami logistycznymi, był w swoim żywiole. Do jego największych dokonań należała całkowita reorganizacja i modernizacja francuskiej armii, którą podzielił na samodzielne korpusy: każdy z nich liczył około 25 tysięcy ludzi, miał własnego marszałka lub generała dowodzącego oddziałami piechoty wspomaganej przez kawalerię i, ma się rozumieć, spory kontyngent artylerii. Zgodnie z koncepcją twórcy korpusy miały się szybko przemieszczać (niedoświadczonym żołnierzom piechoty często zdarzało się umierać z wycieńczenia po takim długim marszu), a w czasie ważnych kampanii zwykle otrzymywały rozkaz stacjonowania w odległości około trzydziestu kilometrów (czyli jednego dnia drogi) od siebie, by Napoleon mógł szybko włączyć je do walki, kiedy wróg zdecyduje się rozpocząć natarcie. Reorganizacja objęła również jednostki niższego szczebla. Najmniejszy pododdział stanowiła półkompania oparta na szóstkach żołnierzy. Wyższym szczeblem były kompanie tworzące batalion⁴. Napoleon miał obsesję na punkcie szczegółów, a w wojsku ta obsesja dodatkowo łączyła się z zapalczywym temperamentem prawdziwego Korsykanina oraz z zamiłowaniem do biurokracji.

W wirze działań wojennych, kiedy dowodził setkami tysięcy lojalnych żołnierzy i kształtował przyszłość narodów celnym ogniem z dział, Napoleon czuł się doskonale, przypuszczalnie również dlatego, że kwatery, które zajmował podczas kampanii, były znacznie bardziej luksusowe niż namiot dla VIP-ów na festiwalu w Glastonbury. Podejrzewam, że z tych właśnie powodów wykazywał się wówczas w pełni talentem strategicznym.

Na wystawie zorganizowanej w 2014 roku na Korsyce, a zatytułowanej Le Bivouac de Napoléon, pokazano niebiesko-białą markizę, która z powodzeniem mogłaby być wykorzystana na eleganckim przyjęciu w królewskich ogrodach, oraz łóżko polowe z grubym materacem i zielonym jedwabnym baldachimem z frędzlami. Składane skórzane krzesło Napoleona wyglądało na nieco wygodniejszą wersję tego, na którym siada Steven Spielberg, kiedy czeka go wiele godzin pracy reżyserskiej, a dywan ze wzorkiem w panterkę był jakby żywcem wyjęty z teledysku z lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku.

Najsławniejsi francuscy projektanci mebli, producenci sztućców czy zastawy oraz rzemieślnicy oferujący wyroby z metalu otrzymywali zlecenia na porcelanę stołową opatrzoną monogramem, zestaw składanych krzeseł, stołów i podnóżków, świeczniki łatwe w montażu i demontażu, przenośny ruszt, a nawet składany bidet (choć to ostatnie brzmi raczej groźnie). Wszystko to było wykonane ze szlachetnych materiałów, takich jak srebro, pozłacany brąz, kryształ, wykwintna porcelana, jedwab i drewno orzecha. Właśnie taki przenośny pałac podróżował z Napoleonem w kilku powozach, by wódz mógł spędzić długie miesiące kampanii wojennej w luksusie. W dziewiętnastym wieku Napoleon podróżował tak wygodnie jak dzisiejsze gwiazdy rocka udające się na tournée.

Podobnie jak rasowa gwiazda rocka, Napoleon chciał, by muzykę z jego armat usłyszano na jak największym terenie. Od 1804 (kiedy ogłosił się cesarzem Francuzów, bo znudziło mu się już bycie zwykłym konsulem) do 1811 roku Napoleon wyrąbywał sobie drogę przez Europę, dołączając do swego imperium Szwajcarię, Włochy, Hiszpanię, Tyrol, Słowenię, Chorwację, Polskę i większą część współczesnych Niemiec.

Gdy w 1807 roku cesarz przejmował władzę nad kilkoma niemieckimi księstwami i mianował swego brata Hieronima królem Westfalii, mimochodem wyświadczył światu wielką przysługę. Otóż akurat wtedy bracia Jacob i Wilhelm Grimm ukończyli studia prawnicze i mieli rozpocząć karierę w palestrze. Kiedy jednak francuski najeźdźca wprowadził nowe prawa (Kodeks Napoleona, o którym będzie nieco więcej w rozdziale ósmym), bracia uznali, że te przepisy są o wiele bardziej surowe od tradycyjnych niemieckich, i postanowili zająć się zbieraniem baśni ludowych. Westfalia straciła dwóch prawników, lecz świat (a już na pewno Walt Disney) odniósł wymierną korzyść.

Aby poszerzyć obszar swych wpływów poza granice imperium, Napoleon nałożył embargo na handel z Wielką Brytanią i starał się, by przestrzegano go również w krajach, których nie podbił, takich jak Rosja czy cała Skandynawia⁵. Jak napisał były premier Francji Dominique Villepin w jednej ze swych książek historycznych, Napoleon „marzył o Francji, która pomieściłaby o wiele więcej niż tylko Francuzów”. A mówiąc nieco mniej patriotycznie, chciał, by cała Europa skłoniła się przed nim jako cesarzem. I prawie mu się to udało.

III

Napoleon naprawdę chciał pokonać tylko jednego rywala – mimo wszystkich pokojowych deklaracji. Rywalem tym była, rzecz jasna, Wielka Brytania, którą (całkiem zresztą słusznie) obwiniał o wszelkie swe niepowodzenia w Europie. Brytyjczycy z dumą i otwarcie inwestowali w walkę z cesarzem: oferowali pieniądze i amunicję każdemu, kto gotów był postawić się Francuzom. Oszacowano, że Wielka Brytania wydała na to półtora miliarda funtów – na początku dziewiętnastego wieku była to niewyobrażalna fortuna, a trzeba powiedzieć, że połowa tej kwoty pochodziła z pożyczek. Brytyjczycy zaciągnęli wówczas tak wielki dług, że udało się go spłacić dopiero w 1906 roku.

Oczywiście, brytyjskie władze twierdziły, że robią to wszystko, by utrzymać pokój na świecie. George Canning, minister spraw zagranicznych w latach 1807–1809, powiedział kiedyś: „Jeśli trzeba będzie przywrócić równowagę na świecie, tylko do nas możecie się odwołać, aby zapewnić spokój i bezpieczeństwo”. (Wielka Brytania nigdy nie słynęła ze skromności, a już na pewno nie w dziewiętnastym wieku). Do tego czasu, jak twierdził Canning, Korona może ze słusznych względów wywoływać zamieszki, gdziekolwiek jej się podoba: „Dopóki nie będzie można osiągnąć trwałej, ostatecznej stabilizacji, wszystko powinno być tak niestabilne, jak to tylko możliwe”. Ta zasada odnosiła się w pierwszej kolejności do Francji, tradycyjnie widzianej jako wróg numer jeden.

Napoleon, wierny swym zasadom dyplomacji opartej na artylerii, spędził większość czasu od 1803 do 1805 roku na planowaniu masowej inwazji na południowe wybrzeże Anglii. Do tego celu zamierzał wykorzystać balony, wielkie barki, a nawet tunel. Niestety, z misternego planu nic nie wyszło, gdyż admirał Nelson rozgromił francuską flotę pod Trafalgarem w październiku 1805 roku. To zwycięstwo umocniło pozycję Wielkiej Brytanii jako potęgi morskiej, a dodatkowo udaremniło na pewien czas przeprawę Francuzów przez kanał La Manche.

Napoleon zmienił zatem plany i uznał, że teraz za cel obierze sobie najsłabszy punkt imperium brytyjskiego, chciałoby się rzec – jego miękkie podbrzusze. Chodzi o Indie – perłę w Koronie – kraj, w którym Brytyjczycy zaopatrywali się w herbatę, przyprawy i tanie wyroby bawełniane. Jerzy III stracił już posiadłości w Ameryce (przy udziale Francji), więc utrata Indii byłaby dla niego podwójnie bolesnym ciosem.

W planie Napoleona, który zakładał przemarsz do Indii przez Turcję i północno-zachodnią Azję, widać fantazję godną Aleksandra Wielkiego. Cesarz doskonale wiedział, że będzie potrzebował przychylności i wsparcia logistycznego Rosji, więc w marcu 1808 roku napisał do cara Aleksandra I list, w którym nakreślił swój ambitny plan. „Wszystko można podpisać przed 15 marca – ekscytował się. – Pierwszego maja nasze wojska będą już w Azji. Osaczeni w Indiach i wyrugowani z Bliskiego Wschodu Anglicy wkrótce odkryją, że taki splot wydarzeń jest dla nich miażdżący”.

Jak można było przewidzieć, podbój Azji nie ruszył z miejsca aż tak szybko. Spotkanie Napoleona z carem wyznaczono dopiero na wrzesień. Miało się ono odbyć w Erfurcie, niemieckim mieście, które Napoleon niewiele wcześniej odebrał Prusom. Cesarz liczył na to, że podczas tak zwanego entrevue d’Erfurt (słowo entrevue przywodzi na myśl rozmowę kwalifikacyjną) zdoła oczarować cara swą potęgą i wizją. Zaprosił nawet koronowane głowy podległych Francji, marionetkowych państw europejskich. Zabrał ze sobą także całą narodową trupę teatralną z Comédie Française, by uświetniła to spotkanie przedstawieniami najlepszych dzieł literatury francuskiej (większość z nich stanowiła przeróbkę tragedii greckich lub rzymskich, co miało zapewne przygnębić cara Aleksandra i skłonić go do uległości). Napoleon złożył nawet carowi nieśmiałą propozycję scementowania nowego sojuszu poprzez małżeństwo z carską siostrą Katarzyną.

Po dwutygodniowych rozmowach i wieczorkach teatralnych rozczarowany Napoleon wrócił do domu z mizernym traktatem między Francją a Rosją, w którym proszono Wielką Brytanię, by uznała roszczenia francuskie w stosunku do Hiszpanii oraz przyjęła do wiadomości niedawne zajęcie przez Rosję Finlandii i Szwecji⁶. Nici zatem z małżeństwa z rosyjską księżniczką oraz z obietnicy wsparcia podczas najazdu na Indie.

Napoleon nie mógł pojąć, dlaczego Aleksander okazał się tak trudnym partnerem w negocjacjach. Co poszło nie tak?

Cóż, prawda jest taka, że wielki plan zniweczył prawdopodobnie pewien Francuz, Charles-Maurice de Talleyrand-Périgord (w skrócie Talleyrand), czyli francuski minister spraw zagranicznych. Nie w smak mu było, że Napoleon ma w zwyczaju osobiście załatwiać kwestie polityki zagranicznej i to za pomocą kul armatnich, a nie błyskotliwej rozmowy, z której słynął właśnie Talleyrand.

W Erfurcie ów minister prowadził w kuluarach tajne rozmowy z carem i musiał przy tej okazji przestrzec go przed nierozważnym sojuszem z Napoleonem. „Co Wasza Wysokość tutaj robi? – pytał rzekomo Aleksandra. – Waszym zadaniem jest ratować Europę, a uda się to tylko wtedy, jeśli oprzesz się pan Napoleonowi. Lud Francji jest cywilizowany, czego nie da się powiedzieć o suwerenie. Władca Rosji jest cywilizowany, a jego lud – nie. Wniosek z tego taki, że władca Rosji powinien zawrzeć sojusz z francuskim ludem”.

Gdy wieści o takim obrocie spraw dotarły do Napoleona, zwołał spotkanie swych doradców, na którym publicznie nazwał Talleyranda de la merde dans des bas de soie, czyli „gównem w jedwabnych pończochach”. Nie wiadomo właściwie, dlaczego nie skazał go na śmierć czy choćby wygnanie. W innych sytuacjach wystarczyła pogłoska lub zwykły kaprys cesarza, by posłać spiskowca na szafot. Talleyrandowi jednak udało się przeżyć aż pięć zmian ustroju we Francji, gdy dookoła spadały głowy. Później miał odegrać kluczową rolę i przypieczętować los Bonapartego po bitwie pod Waterloo.

Na razie jednak zdrajca Talleyrand jedynie zniszczył diaboliczny plan Napoleona, który zakładał najazd na Indie i upokorzenie Brytyjczyków. W ten sposób praktycznie zagwarantował wojnę Francji z Rosją – wojnę, która miała zdziesiątkować ukochaną Grande Armée cesarza. Na początek dobre i to.

Machinacje Talleyranda były typowym przykładem francuskich knowań, które – zdaniem bonapartystów – doprowadziły do upadku Napoleona. Jak się wkrótce przekonamy, im wyżej Bonaparte się wspinał, tym większe stawało się ryzyko upadku w wyniku poczynań jakiegoś zdrajcy czy tchórza. Działo się tak po części ze względu na to, że najwierniejszymi towarzyszami Napoleona byli odważni generałowie… a gdy polegli w walce, wódz musiał mianować na ich miejsce nieco mniej wiarygodnych adiutantów (tą wymówką często posługują się obrońcy Napoleona, gdy jego przeciwnicy zarzucają cesarzowi, że niespecjalnie znał się na ludziach). Nade wszystko jednak historycy wielbiący Bonapartego podkreślają, że był on wyjątkowym, wielkim człowiekiem, a tacy zwykle wzbudzają zazdrość sobie współczesnych, nawet rodaków. Mówią też, że jego wizja była tak rozległa i ambitna, iż zwykli śmiertelnicy nie mogli jej zrozumieć. A oprócz tego, jeśli cokolwiek poszło nie tak, z pewnością winę za to ponosi ktoś inny – na pewno nie wspaniały Empereur.

IV

Tak się pechowo złożyło, że porażki Napoleona zostawiły trwałe ślady w języku francuskim. Jednym z takich niechlubnych śladów jest powiedzonko (którego nadal się używa): c’est la Bérézina. Oznacza ono, że gdzieś panuje totalny chaos, rozgardiasz i bałagan, a wszystko, co może się nie udać, na pewno się nie uda. Kiedy we francuskiej kuchni przed wystawnym obiadem rodzinnym nagle okazuje się, że cielęcina jest przypalona, ziemniaki niedogotowane, wino za ciepłe, a uśmiechnięty bobas rozmazał na ścianach czekoladowy mus, mamy do czynienia ze stanem c’est la Bérézina.

To popularne powiedzonko wywodzi się z wielkiej tragedii narodowej, która rozegrała się między 25 a 29 listopada 1812 roku nad rzeką Berezyną, kiedy przemarznięte i wygłodzone niedobitki z Grande Armée Napoleona podjęły szaleńczą próbę przedostania się wśród wrogów na drugi brzeg po dwóch naprędce skleconych mostach, aby wreszcie uciec z Rosji. Spośród około 80 tysięcy ludzi, którym udało się przejść 640 kilometrów na zachód przez zamarznięte stepy rozciągające się za Moskwą, tę przeprawę przeżyło tylko 35 tysięcy.

Mimo to francuscy zwolennicy Napoleona również i bitwę nad Berezyną traktują jak zwycięstwo. Historyk Jean Tulard, który zaczął pisać książki o Napoleonie w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku i nadal je pisze, nazywa tę bitwę „francuskim zwycięstwem w trudnych warunkach. Napoleonowi i znacznej części jego wojsk udało się uciec”. Przedstawia to tak, jakby chodziło o nieco wcześniejszą wersję ewakuacji Dunkierki.

Jednak wszelkie porównania z tym, co wydarzyło się w 1940 roku, są niedorzeczne. Owszem, trzeba przyznać, że ewakuacja Dunkierki również była ucieczką odbywającą się „w trudnych warunkach”, ale było to posunięcie taktyczne, służące podniesieniu narodowego morale. Co więcej, zapobiegło ono inwazji hitlerowców na Anglię. Nad Berezyną zaś niedobitki największej armii w Europie próbowały ratować życie. Koniec końców, wydarzenie to doprowadziło do pierwszej abdykacji Napoleona. To tak, jakby z płonącego domu uratować zaledwie kilka rodzinnych zdjęć. Choć – jak wiadomo – dla zagorzałych bonapartystów liczyłoby się tylko jedno zdjęcie.

A przecież wszystko tak dobrze się zapowiadało. W czerwcu 1812 roku imperium Napoleona rozciągało się od południowo-zachodniej Hiszpanii aż po północno-wschodnią Polskę oraz od Holandii w dół, aż po południową granicę Włoch. Bonaparte uznał, że nie będzie się przejmował niechętnym do współpracy carem, który naruszał narzucone przez cesarza embargo na towary z Wielkiej Brytanii. Zaopatrując się w kawę, herbatę, cukier i bawełnę (produkty z perfidnego Albionu) oraz tanie noże, nożyczki i maszyny (efekt niesamowitego postępu technologicznego, który rozpoczął się w Wielkiej Brytanii), Rosja wymierzała policzek francuskiej dominacji. Czyżby imperium Napoleona nie było w stanie dostarczyć wszystkiego, czego potrzebowała Europa? Cóż, najwyraźniej jednak nie – i Rosjanie nie dawali cesarzowi o tym zapomnieć.

Bonaparte obmyślił zatem największą operację militarną, jakiej Europa jeszcze nigdy nie doświadczyła. Źródła podają różne dane, ale większość historyków zgodnie twierdzi, że 24 czerwca 1812 roku przez granicę polsko-rosyjską przeszło ponad pół miliona żołnierzy. Około trzech czwartych było Francuzami, pozostali zaś pochodzili z całego imperium Napoleona: byli wśród nich Włosi, Rusini, Austriacy, Szwajcarzy, Litwini, Polacy, Duńczycy, Hiszpanie, Bawarczycy, Prusacy, a nawet jedna brygada z Irlandii⁷. Sam cesarz powiedział swemu pamiętnikarzowi Emmanuelowi de Las Cases, że miał w rezerwie 400 tysięcy ludzi. Po drugiej stronie stanęło około 400 tysięcy Rosjan, wśród których znalazło się wielu chłopów pańszczyźnianych wcielonych do wojska w ostatniej chwili, którym płacono mizerny żołd, oraz 80 tysięcy najstraszniejszych wojowników na kontynencie – kozaków⁸.

Gdy francuska Grande Armée wyruszyła w kierunku Moskwy, a słońce odbijało się od napierśników i bagnetów, Napoleon musiał być pewien, że idą po zwycięstwo. Wiedział, że znaczna część wojsk rosyjskich stacjonuje niedaleko – wystarczyło je dogonić i rozgromić. W swej książce zatytułowanej Napoléon: l’Immortel de Sainte-Hélène, będącej ostatnią częścią czterotomowej biografii, francuski historyk Max Gallo wyobraża sobie cesarza, który z dumą przeplataną zniecierpliwieniem obserwuje pole bitwy przez lunetę. „Na pagórkach i w dolinach stało mnóstwo ludzi, koni i powozów. Broń lśniła pod bezchmurnym niebem Cóż za armia! uderzył się szpicrutą w cholewę i przechadzając się tam i z powrotem, nucił pod nosem: Malbrough s’en va-t-en guerre⁹. Kto mógłby się oprzeć takiej potędze?”. Imponującej armii francuskiej towarzyszyło 30 tysięcy powozów wiozących 2 miliony butelek koniaku i 28 milionów butelek wina, przenośne piekarnie i tony pszenicy, sprzęt kowalski, amunicję, lekarstwa oraz, rzecz jasna, akcesoria przydatne oficerom podczas pikniku. Była tam także cała kolumna bydła – kopytny regiment befsztyków tatarskich. Sam Napoleon podróżował w luksusowym powozie, wyposażonym nawet w biurko. Powóz był tak przestronny, że z powodzeniem organizowano w nim narady sztabu.

Prędkość przemieszczania się była najważniejszym elementem, więc piechota musiała przez całą drogę maszerować w żwawym tempie. Wkrótce żołnierze zaczęli umierać – na tyfus i dyzenterię z powodu zanieczyszczonej wody, z powodu upałów oraz z głodu, mimo olbrzymiej ilości pszenicy i wołowiny. Przyczyną tych wczesnych i nieoczekiwanych strat po stronie francuskiej było to, że Rosjanie przejęli taktykę samego Napoleona. To, co początkowo miało być autentyczną próbą uniknięcia decydującej potyczki z obawy przed przegraniem całej wojny, okazało się wkrótce strategią obliczoną na zwabienie wojsk francuskich w głąb Rosji. Należało wówczas poczekać, aż Francuzom skończą się zapasy, a następnie pozwolić straszliwym kozakom rozgromić wycieńczone jednostki. Poza jedną ważną bitwą, do której doszło 7 września pod Borodino (najbardziej krwawy dzień w historii wojen napoleońskich, kiedy to liczba ofiar śmiertelnych, rannych i jeńców po każdej ze stron wyniosła około 40 tysięcy), Rosjanie raczej unikali bezpośredniej konfrontacji¹⁰. Wycofująca się armia rosyjska wdrożyła również taktykę, która najpierw nieco zdezorientowała Francuzów, a później zaczęła doprowadzać ich do rozpaczy. Każde miasto, do którego miała dotrzeć armia francuska, systematycznie grabiono z całej żywności, a następnie palono. Napoleon mógł uznać, że armia musi jeść, by maszerować, lecz posuwające się naprzód oddziały nie miały jak uzupełniać zapasów.

Bonaparte wkroczył do Moskwy w połowie września. Ogłosił zwycięstwo i oczekiwał poselstwa od cara, który powinien był się poddać. Nic takiego nie nastąpiło – w samym mieście zastał jedynie garstkę obywateli, którzy postanowili nie opuszczać domów. Ostatnie złudzenie zwycięstwa prysło, gdy stolica Rosji została celowo podpalona. Napoleon wspominał swą konsternację na widok „wznoszących się w górę czerwonych płomieni przypominających wielkie fale oceanu wzbijające się pod płonące niebo, a następnie opadające w dół, do morza ognia”. Miasto płonęło przez tydzień – zniszczeniu uległo dziewięćdziesiąt procent budynków¹¹. Dla Francuzów coś takiego było nie do pomyślenia – za nic nie puściliby z dymem swego ukochanego Paryża, nawet gdyby miało to uratować cały kraj. Car Aleksander jednak niezbyt przejmował się Moskwą – znalazł bezpieczne schronienie w pałacu w Sankt Petersburgu, oddalonym od stolicy o siedemset kilometrów. „Gdyby Moskwy nie spalono – zwierzył się później Napoleon swemu pamiętnikarzowi Emmanuelowi de Las Cases – car Aleksander musiałby zwrócić się do mnie z prośbą o pokojowe rozwiązanie”. Cały problem w tym, że jednak ją podpalono. Perspektywa spędzenia zimy w Rosji, w mieście, z którego zostały same zgliszcza, oraz brak pożywienia dla ludzi i koni sprawiły, że Napoleon nie miał wyboru: musiał wyruszyć w drogę powrotną. Cesarz podyktował panu Las Cases następujące słowa: „Marszu z Moskwy nie można nazwać ucieczką, bo nasza armia zwyciężyła”. Jednak gdy tylko wojska francuskie opuściły Moskwę w połowie października, Rosjanie zaczęli atakować tyły armii i wybijać całe jednostki pozbawionych morale Francuzów. Bez dostępu do trawy i paszy konie Grande Armée zaczęły padać. Te, którym udało utrzymać się na nogach, zabijano i zjadano. W ten sposób kawaleria stała się piechotą, a artyleria musiała porzucić armaty ciągnione przez konie. Pozostałe powozy z zapasami zostawiano przy drodze. Z początkiem listopada nadeszła ostra zima, która przyniosła kolejną przykrą niespodziankę: otóż wyjątkowo niskie temperatury sprawiały, że cynowe guziki od francuskich mundurów rozsypywały się w pył. Żołnierze nie mogli nawet zapiąć płaszczy, by chronić się przed przenikliwym wiatrem. „Gdyby wielkie mrozy nie nadeszły dwa tygodnie wcześniej niż zwykle, armia bez szwanku dotarłaby do Smoleńska – cytuje Las Cases. – Z analizy temperatur z ostatnich dwudziestu lat wynikało, że w listopadzie nie będzie aż tak zimno”. (Podobnie jak wszyscy pokonani generałowie, Napoleon do perfekcji opanował sztukę gdybania i wyciągania wniosków poniewczasie). Z ogromnej armii, która w czerwcu przekroczyła granicę rosyjską, zmarło około 200 tysięcy żołnierzy. Napoleon stracił również około 180 tysięcy jeńców oraz prawie 200 tysięcy dezerterów, którzy zniknęli gdzieś podczas odwrotu. Niektórzy z nich mieli na tyle dużo szczęścia, że spotkali się z nieoczekiwanie gościnnym przyjęciem wśród Rosjan. Do Francji wróciło tylko 30 tysięcy ludzi. Francuzi powiedzieliby, że to la Bérézina. Krótko mówiąc, nawet gdyby Napoleon chciał zapamiętać swą nadambitną wyprawę do Rosji jako zwycięską, w wyniku tej kampanii trzy lata później stanął do bitwy pod Waterloo z armią świeżych rekrutów i rezerwistów¹². W rzeczywistości klęska Napoleona była jeszcze większa – kampania rosyjska udowodniła jego wrogom, że wielki cesarz Francuzów jest tylko człowiekiem i ani on, ani jego Grande Armée nie są niepokonani.

V

Napoleon powrócił do Paryża pożyczonym otwartym powozem (w jego własnym złamała się oś, gdy mknął przez Niemcy po wyboistej drodze). Był tak brudny i zarośnięty, że służba poznała go dopiero wtedy, gdy skierował się do sypialni swej małżonki, do której wstępu nie miał żaden obcy mężczyzna. Cesarz najwyraźniej próbował robić dobrą minę do złej gry, bo polecił swym adiutantom, by przekazali ludziom wiadomość, że pokonanie tysiąca kilometrów z Drezna zajęło mu tylko cztery dni. Innymi słowy, Napoleon pobił rekord, jeśli chodzi o tempo ucieczki. Vive l’Empereur!

Jak można się było spodziewać, Talleyrand informował wszystkich w Paryżu, że oto nadchodzi le commencement de la fin – początek końca. Jednak Napoleon, który nade wszystko uwielbiał planowanie szeroko zakrojonych operacji militarnych, ze zdwojoną energią rzucił się w wir reorganizacji swej armii. Pozyskał ponad 200 tysięcy rekrutów i sięgnął do własnych rezerw złota ukrytych w beczkach w piwnicy pałacu Tuileries, by zapłacić za ich umundurowanie i wyposażenie.

Napoleon, postawiony w obliczu rozruchów w kilku niemieckich państwach zależnych od Francji, a także wobec faktu, że Prusy przeszły na stronę Rosji, wiedział, jak ważne jest utrzymanie dobrych relacji z Austrią. Wydawało mu się, że to będzie proste. W końcu w 1810 roku rozwiódł się ze swą pierwszą żoną, Józefiną, i poślubił Marię Ludwikę, najstarszą córkę cesarza Austrii Franciszka I. Z tego małżeństwa narodził się syn, a Napoleon, aby przypodobać się Franciszkowi, często pisał listy, w których informował teścia, że mały książę któregoś dnia zostanie koronowany na króla (lecz nie cesarza) Francji i zapoczątkuje nową francusko-austriacką dynastię królewską. Młodsza od męża o całe dwadzieścia jeden lat Maria Ludwika miałaby być regentką Francji. Była już zresztą tytularną królową Włoch. Mało tego, Napoleon miał zbudować nowy pałac królewski dla syna – gigantyczną budowlę na wzgórzu za Sekwaną, vis-à-vis École Militaire. Rezydencja ta miałaby być o jedną trzecią mniejsza od Wersalu znajdującego się na obrzeżach Paryża. Czegóż więcej mógłby oczekiwać cesarz Austrii od swego francuskiego zięcia?

Niestety, wiedeński dwór znajdował się pod silnym wpływem zubożałego arystokraty Klemensa Metternicha, który wciąż opłakiwał utratę ogromnego rodzinnego majątku ziemskiego nad Renem. W 1794 roku ziemie te zostały zajęte przez Francuzów, a w 1812 roku Metternich był austriackim ministrem spraw zagranicznych. Przez długie lata obiecywał sobie zemstę; na początku mamił Francuzów obietnicami pokoju, po czym wbił Napoleonowi nóż w plecy, podpisując antyfrancuski traktat z Rosją i Prusami. W tym czasie Brytyjczycy wykonali ten sam ruch, jednocześnie obiecując pruskiej armii diaboliczną kwotę 666 666 funtów. Ogólnoeuropejska wojna, która miała koniec końców doprowadzić do upadku Napoleona, była już tylko kwestią czasu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: