Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak ogień - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jak ogień - ebook

Pierwsza miłość pali jak ogień

Zwracają na siebie uwagę już na statku. Lollo zerka na nią – piegowatą dziewczynę w dżinsowej kurtce i z potarganymi włosami, która wygląda jak fragment morza, a jej tata jest już po trzech piwach. Przypominają dwa rozczochrane ptaki – dużego i małego włóczęgę.

Anna patrzy na nieznajomą dziewczynę – ma granatową marynarkę i lśniące włosy spięte w koński ogon. Należy do tych bogaczy, którzy wypływają na szkiery, bo na lądzie mają już wszystkiego za dużo. Kiedy obie rodziny wysiadają na Slandö, bogata dziewczyna i jej rodzice idą w przeciwną stronę niż oni.

Pewnego wieczoru Anna spotyka tę Lollo na swoim pomoście. Ich dłonie na chwilę się stykają, kiedy obie wsiadają do łódki zacumowanej przy stanowisku numer 16. Od teraz wszystko pachnie jak ogień.

Sara Lövestam jest pisarką, felietonistką i prezenterką radiową. Napisała kilka głośnych powieści i ceniony podręcznik do gramatyki języka szwedzkiego. Powieść Jak ogień jest jej pierwszą książką dla młodzieży – historią pierwszej wielkiej miłości.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-305-9
Rozmiar pliku: 1 014 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ANNA

na promie tata zawsze jest szczęśliwy.

Anna patrzy na niego, a on głośno stawia na plastikowym stole piwo i paczkę cukierków Ako o smaku coli. Zaraz powie, że nie można ich kupić nigdzie indziej, ale ona wie, że są w Åhlénsie.

Tata ma mały podbródek i szerokie usta, które przekrzywia w jedną stronę, kiedy się uśmiecha do morza. Jego włosy są rzadsze niż u innych ojców, ale bez śladu siwizny.

– Zaczyna wiać – mówi i kiwa głową w stronę okna. – Posejdon jest w nastroju do zabawy.

Anna żuje cukierek i patrzy na wodę. Woda wzbija się w powietrze, tworząc metrowe fale, ale na dużym statku kursującym po szkierach jest bezpiecznie. Nawet nie buja.

– Zobaczysz przewróconą sosnę. Leży w poprzek Piekła.

Piekło to nazwa szczeliny, w której znajduje się głównie złom. Jeżeli jakieś urządzenie się popsuje, wrzuca się je do Piekła i czeka na przypłynięcie łodzi śmieciarki. Czasem zapomina się o zaniesieniu czegoś do tej łodzi. Wtedy to coś leży i rdzewieje.

– Leży w poprzek jak most?

– Jak sosna.

– Może dałoby się coś z niej zrobić?

Nie wie dokładnie, co chciałaby zrobić z leżącej sosny, ale wie, gdzie jest dużo gwoździ. Tata się uśmiecha.

– To jest raj. Możesz zbudować, co chcesz i z czego chcesz.

Od czasu, kiedy ostatnio była na pokładzie statku płynącego na szkiery, minęły zima i wiosna. Kojarzy kilku pasażerów – Marię o twarzy jak rodzynek, Johnny’ego i Bettan. Większość płynie jednak na inne wyspy. Kilkunastu młodych ludzi, może szesnastoletnich, wysiada w Vaxholm. Mają jasne włosy spięte w kucyk i koszulki Lacoste.

Jacyś rodzice gonią swojego synka. Malec pod jedną ręką ma ślimaka z materiału, w drugiej trzyma sznurek, do którego jest przywiązany drewniany samochodzik, mimo to nieźle zasuwa. Nagle upuszcza kawałek migdałowej babeczki, więc zatrzymuje się na moment. I wtedy mama podbiega do niego, chwyta go w pasie i unosi. Malec niespodziewanie wzlatuje w powietrze. Ma przy tym taką minę, że Anna aż się uśmiecha.

– Zdziwiony chłopak – komentuje dziewczyna siedząca przy stoliku obok.

Nie mówi tego do Anny. Ma granatowy żakiet, lśniące włosy związała w koński ogon. To jedna z tych bogatych. Tacy ludzie wypływają na szkiery, bo na lądzie mają wszystkiego za dużo.

– Co mówiłaś? – pyta dziewczynę mama. A może siostra? Trudno to stwierdzić, bo wszystkie są takie gładkie od botoksu.

– Nic – odpowiada dziewczyna. – To było jakieś… dziecko… Ech.

– Postój, pięć liter – mówi ta starsza. – Zaczyna się na „p”. Myślałam, że przerwa, ale to za długie.

Dziewczyna o lśniących włosach podnosi głowę. To się stało tak nagle, że Anna nie zdążyła odwrócić wzroku i ich spojrzenia się spotykają. Robi jej się gorąco ze wstydu. Wygląda przez okno, śledzi lot kormorana nad wodą, dopóki ptak nie wzniesie się i nie zniknie w przestworzach.

– Te cukierki – mówi tata i podnosi paczkę. – Sprzedają je tylko na tym statku, nigdzie indziej.LOLLO

ta piegowata dziewczyna w dżinsowej kurtce… Lollo szybko odwraca od niej wzrok, ale do końca rejsu obserwuje ją kątem oka. Dziwna para przy oknie nie wiadomo dlaczego działa jej na nerwy. Facet ma z sześćdziesiąt lat. Odkąd wsiedli w Strömkajen, zdążył wypić trzy piwa. Dziewczyna jest niby taka jak Lollo, chociaż tak naprawdę inna.

– Mimmi może jechać sama do Oslo – mówi spokojnie, bo nie chce robić scen. – A wy nie pozwolicie mi nawet zostać w mieście.

Mama potrząsa głową w charakterystyczny sposób.

– Skończyłyśmy rozmowę na ten temat.

– Tylko mówię. Oslo leży w zupełnie innym kraju.

– Rodzice Mimmi to zupełnie inni rodzice – odcina się mama. – Upierasz się, bo jeszcze tam nie byłaś. Będziesz zachwycona. Każdy rozsądny człowiek byłby zachwycony.

– Mam piętnaście lat – mówi Lollo i tonem głosu stara się dodać wagi słowom.

– Otóż to – mówi tata. – Masz piętnaście lat.

Zanim statek dobije do ich przystani, upływają całe wieki. Jedna wyspa, druga i kolejne… Na ląd schodzą tłumy pasażerów z koszykami piknikowymi, węglem do grilla i ziemią ogrodową. Najwyraźniej ludzie uwielbiają kawałki lądu daleko na morzu, gdzie można wyłożyć obwisły biust na skale i drałować dziesięć kilometrów do najbliższej kawiarni.

– Następny przystanek: Sländö – rozlega się komunikat z głośników.

– Będziesz zachwycona – mówi tata i pakuje laptop.

Na pomoście stoi siwy staruszek z psem. Zachwycony pies szczeka na każdego, kto schodzi z pokładu „Bryzy”. Dwie pary w średnim wieku, starsza kobieta i cała szczęśliwa rodzina Scheelów. Najpierw mama i tata, za nimi ona. Chłopak, który odbiera bilety, uśmiecha się do niej, ale ma co najmniej dwadzieścia pięć lat. Gdyby nie to, wybrałaby opcję, której mama i tata raczej się nie spodziewają: Lollo ucieka z marynarzem.

Na końcu schodzi Dżinsowa Kurtka. Ona i jej ojciec zapierają się nogami, żeby żółty wózek na bagaż nie pociągnął ich za sobą po trapie. Jest wyładowany do maksimum: torby z Ikei, skrzynka z narzędziami, dwie torby sportowe, zgrzewka piwa, a na samej górze zwinięty piankowy materac.

Tata dyskretnie nachyla się do mamy i coś mamrocze.

– Idę po nasze cztery kółka – mówi głośno.

Dżinsowa Kurtka i jej tata na zmianę pchają wózek. Wybuchają śmiechem i klną, kiedy koło blokuje się na grubych korzeniach i wózek prawie się przewraca. Po dwóch minutach skręcają i nikną za krzewami.ANNA

raj składa się z domku, Piekła wypełnionego złomem, dwóch bloków skalnych i kawałka lasu. Rosną w nim grube topole wysokie na co najmniej dwadzieścia metrów. Oprócz nich brzozy tak wysokie i chude, że można by ich używać jak lin. Każdego roku tata mówi, że powinno się je wyciąć.

Domek jakoś przetrwał zimę. Tata to wie, w maju zrobił rekonesans. Tylko dach przy kominie zaczął przeciekać i będą musieli pokryć go papą.

– Najpierw – mówi tata – najpierw będziemy się rozkoszować pierwszym dniem lata.

Stawia na skale dwa składane krzesła i wskazuje je ręką.

– Piękności ty moja!

Zawsze rozkoszowali się pierwszym dniem lata. Kiedy miała pięć lat, rozkoszowała się nim z mamą, Dojanem, migdałowymi ciasteczkami i mlekiem. Kiedy miała dziesięć, już tylko z tatą i Dojanem. Oni pili piwo, ona fantę. Od kilku lat Dojan się z nimi nie spotyka, ale to nic. Tata głośno beka. Anna zastanawia się, czy nie poprosić go o piwo. Pije jednak colę i beka dwa razy głośniej.

– Pomyślności! – mówią chórem.

Anna zna Raj jak swoje dziesięć palców u nóg. Tata siedzi sobie i popija w najlepsze, a ona sprawdza domek dla ptaków, jamę węża i kibel.

Szczęśliwi ci, co w tych progach srają i bąki puszczają – głosi napis na laminowanym plakacie. Czasem przypomina go sobie, kiedy jest w szkole. Bywa, że nie może powstrzymać się wtedy od śmiechu.

Potem ogląda sosnę, która rzeczywiście leży w poprzek Piekła. Od razu widzi, co mogłaby skonstruować, jeśli się uda. Leżącą latarnię. Oderwie dwie gałęzie i porządnie je ohebluje. Potem zrobi z nich stojak i podeprze ramę roweru leżącego w Piekle. Nie ma raczej wątpliwości, że jego reflektor jest napędzany pedałami. Jeśli skieruje go w dobrą stronę, światło będzie padało prosto na jamę węża.

– Gdzie jest skrzynka z narzędziami? – woła.

– Na zlewozmywaku – odpowiada tata. – Najpierw załataj dach.

– No ba.

Nie zamierza łatać żadnego dachu, lecz mimo wszystko podnosi wzrok i ogląda komin. Nie widać dziury, jednak drewno na spojeniach jest ciemniejsze. Dom ma surowy zapach, jakby zima wypełniła go swoim kwaśnym oddechem, a szczury swobodnie srały pod łóżka. Pewnie rzeczywiście srały. Anna kładzie w kominku trochę gazet.

– Rozpalę ogień!

Rozpalanie ognia ma wymiar teoretyczny i wymiar praktyczny.

W teorii musi być tlen, łatwopalny materiał, który się długo pali, i nie może być żadnej wilgoci.

W praktyce da się wyczuć, ile gazet potrzeba, żeby zajęła się wiązka małych gałązek. Wiadomo, jak długo gałązki muszą się palić, żeby blok drewna poczuł, że warto zapłonąć. A jeśli człowiek wpatruje się w ogień, może zobaczyć jego duszę.

Ogień nie zawsze się orientuje, że w rogu leżą gazety. Zdarza się, że drgający płomyk bezskutecznie próbuje złapać gałązkę – wtedy trzeba ostrożnie dmuchać. W teorii dlatego, że w oddechu jest tlen. W praktyce dlatego, że w ten sposób pomaga się ogniowi znaleźć drogę. Jeśli dmucha się za mocno, można go zgasić. Jeśli za słabo, nic się nie dzieje. Powietrze musi dopływać odpowiednio silnym strumieniem, trzeba czuć, że się je wydmuchuje. Kiedy ogień znajduje drogę do gazety, wydaje się szczęśliwy.

– Dobrze to wygląda – mówi tata po skończonym odpoczynku. – Jak rozpalisz w kominku, w nocy będzie sucho i przyjemnie.

– O to mi właśnie chodziło.

– Dołóż też rachunki. Na coś się w końcu przydadzą.

Tata żartuje tak co roku. W rzeczywistości płaci rachunki, kiedy tylko przyjdą. Pisze długopisem „Opł.” i wkłada każdy do niebieskiej szkatułki.

Jeśli nie może zapłacić, dzwoni i prosi o odroczenie.

– Dołożę swoje wykazy ocen – stwierdza Anna. – Na coś się w końcu przydadzą.

– Żarty się ciebie trzymają.

Tata zasypia, zanim słońce zdąży dotknąć świerkowych wierzchołków. Anna siedzi przez chwilę, patrzy na ogień w kominku i słucha skrzypienia łóżka taty. Gałązki trzaskają, wyrzucając z siebie żar. Za oknem zaczynają śpiewać bardziej melancholijne nocne ptaki. To są dźwięki lata.

Robi się głodna, więc zjada dwie kromki chleba z serkiem topionym. Potem wychodzi. Noc jest ciepła. Sąsiedzi mają imprezę i na swojej ogromnej werandzie puszczają piosenki Tomasa Ledina. Ich śmiech przesącza się przez drzewa tak samo jak światło. Anna odchyla głowę, odrywa wzrok od ziemi i patrzy wysoko w niebo. Jest jasne bez słońca, jego kolor przechodzi z pomarańczowego w różowy i niebieski.

W porównaniu z niebem człowiek wcale nie jest duży.LOLLO

miejsce letnich wypadów mamy i taty, czyli jej wakacyjne więzienie, to cztery tysiące metrów kwadratowych trawnika, który zaczyna się przy głównych drzwiach i ciągnie prawie aż do samej wody. Plaża jest kamienista i bezbarwna. Mama twierdzi, że wygląda uroczo, ale Lollo myśli, że być może nigdy nie widziała tak brzydkiej plaży. Na przykład pomosty – czy muszą być brązowe i mieć pale pokryte zielonym szlamem?

– Z czego według ciebie miałyby być zrobione? – pyta mama. – Ze stali szczotkowanej? A to zielone to glony. Żyją w morzu.

Zawsze to robi. Wyjaśnia jej oczywiste rzeczy jak dziecku.

– Wiem, co to jest. W odróżnieniu od ciebie nie jestem miłośniczką glonów.

Mama przewraca oczami.

– A więc to jeden z tych dni.

– Jakich „tych”? To normalny dzień, tyle tylko, że przywlekliście mnie tutaj i myślicie, że nie wiem, co to są glony.

Mama ma nieruchomą twarz. Prowokuje ją. Nawet jej brwi ją prowokują.

– Możesz wejść na górę, jeśli będziesz chciała z nami posiedzieć – mówi mama i szybkim krokiem wraca do domu.

Lollo robi kilka kroków po pomoście. Woda pod jej stopami przyjemnie chlupie. Jest ciemna pod pomostem i błyszcząca w oddali, tam, gdzie biały skrawek słońca wystaje znad horyzontu. Gdyby tylko kogoś tu ze sobą miała, nie byłoby to takie złe miejsce. Ona, Mimmi, Douglas, Sofie mogliby tu siedzieć, machać nogami i gadać o pierdołach.

Na pomoście przynajmniej przez cały czas jest słonecznie. Będzie miała najnudniejsze lato w historii, ale przynajmniej zacznie naukę w liceum jako najbardziej brązowy człowiek na świecie.

Dom też nie powala. Jest cholernie zwyczajny. Biały, z drzwiami, oknami i tak dalej. Mama traktuje go tak, jakby osobiście nosiła go w brzuchu przez dziewięć miesięcy, a potem wypchnęła z siebie na trawę. Na zwykły hamak w altanie patrzą z tatą w taki sposób, jakby się w nim zakochali.

Długo nie schodzi z pomostu. W ich domu jest cicho, u sąsiadów słychać muzykę. Tomasa Ledina, Lisę Nilsson. Niezawodny znak, że bawią się ludzie w średnim wieku. Piskliwe śmiechy bab i niskie męskie głosy tworzą tło.

W każdym razie w białej willi z hamakiem jest cicho. Nie żeby to miało jakieś znaczenie.

Jeśli ją zawołają, i tak nie pójdzie.

Po drugiej stronie wody zapala się latarnia i jakiś cień porusza się między zwykłym domem a jednym z tych małych domków, na których budowę nie trzeba mieć pozwolenia. Welony chmur przesłaniają zachodzące słońce, nadają niebu kolor różowy i fioletowy. Nad jej głową niebo jest jasne i czyste. Lollo kładzie się na pomoście, czuje pod łopatkami słoje drewna. Próbuje się pogodzić z tym, że tak właśnie wyglądają jej wakacje.

No cóż, Mimmi jest w Oslo, Douglas i Sofie pojechali do Grecji…

Takie piękne niebo po prostu nie pasuje do tej beznadziei.ANNA

wszystko się zmienia. Kumpele zaczynają golić nogi i rozmawiać w szatni o chłopakach. Rosną im piersi, aż można się zawstydzić. Chłopaki wracają po wakacjach i mają skrzeczący głos. Dostaje się okres. Ludzie, którzy zawsze mieszkali piętro niżej, nagle przeprowadzają się do Hagsätry, jeden z sąsiadów umiera. Na Sländö czas stoi jednak w miejscu. Topole są tam, gdzie były – tak grube, że nie można ich objąć rękoma, w cieniu urzędują komary, a kominek trzyma ciepło prawie przez całą noc.

Rankiem jest zimno. Tata wstaje wcześniej, strasznie hałasuje przy kominku i kuchence turystycznej. Anna naciąga kołdrę na głowę.

– Błagam – jęczy. – Ja chcę spać.

– Jest piękny dzień – słyszy w odpowiedzi. – Chyba nie chcesz przespać swojej młodości?

Leży dalej w łóżku, kiedy tata gotuje wodę na kuchence spirytusowej i zalewa nią kawę rozpuszczalną. Ona zerka na niego spod kołdry. Domek jest taki mały, że kuchnia i sypialnia są rogami tego samego pomieszczenia. Na jednej ścianie jest kwiatowa tapeta, na drugiej – izolacja z gazet z 1993 roku. Czytała to setki razy, wie wszystko o wypadku motocyklowym na E4 i o człowieku, który znalazł kamień w opakowaniu płatków śniadaniowych.

– Pójdziemy sprawdzić łódkę – mówi tata. – Żebyśmy mogli zarzucić w nocy sieci.

Łódka! Myśl o niej nagle ją ożywia. Zmienia pod kołdrą majtki i koszulkę i wyślizguje się z łóżka na krzesło. Robi sobie dwie kanapki i zjada jedną.

– A jednak udało ci się obudzić. – Tata szczerzy zęby w uśmiechu.

Nalewa sobie kawę do termosu i wkłada kalosze.

– Weź małe wiadro.

Ponieważ na Sländö nic się nie zmienia, łódź kołysze się na przystani tam gdzie zawsze, na miejscu numer 16. Na dziobie widnieje niebieski napis „Pamela”, który wygląda, jakby został namalowany ręcznie. Rozpoznałaby tę łódź nawet bez napisu. Kadłub jest żółtobrunatny od brudu i glonów, na dnie zalega woda.

Kiedy była mała, jadła zbożowe ciasteczka i obserwowała tatę wybierającego tę wodę. Teraz sama to robi. Słyszy znajomy dźwięk napełnianego i opróżnianego wiaderka, napełnianego i opróżnianego. Pracuje razem z tatą. Po minucie tata się przeciąga i krzywi.

– Patrz tam – mówi i wskazuje czerwono-białą łódkę kawałek dalej.

– Coś cię rozbolało? – pyta Anna, ale on to ignoruje.

– W poniedziałki pływa z prędkością co najmniej czterdziestu węzłów.

Łódź, na którą patrzą – stingray – jest dwa razy dłuższa od ich łódki z płaskim dnem. Nigdy jej wcześniej nie widziała.

– Dlaczego akurat w poniedziałki?

– Bo w weekendy rozpędza się do czterdziestu pięciu. Czyżby Pierdziak kupił sobie nową? To jego miejsce?

Pierdziakowie, a właściwie von Pruschakowie, to właściciele żółtej willi przy dużym pomoście. Mają firmę, dla której tata kiedyś budował drogi. Tata wysiada z łódki i wolnym krokiem rusza w stronę stingraya. Łódka lekko się chwieje, na szczęście Anna umie to skontrować. Rusza za tatą.

– Taka łajba – mówi tata, przyglądając się dziobowi łodzi – ma wszelkie możliwe wygody: toaletę, ładowarkę do iPhone’a… obcinarkę do cygar. Przydaje się do tych wszystkich cygar, które się pali, by uczcić, że się ma taką łódź.

– I odkorkowywacz do szampana?

– Tak jest. Obcinarkę i odkorkowywacz. Nasza „Pamela” ma jednak coś, czego oni nie mają.

Anna zagląda przez okno. Obok steru są podwójne drzwi. Ciekawi ją, jak łódź wygląda w środku.

– Wodę na pokładzie?

Tata się śmieje.

– Też. I linkę. Oni nie mają linki rozruchowej.

– To jak się odpala tę łódkę?

– Kluczykiem.

Tata kładzie rękę na stingrayu ostrożnie, jakby się bał ugryzienia. Anna patrzy na niego i przeszywa ją dreszcz. Wzrusza ramionami.

– Oszustwo.

– To, że niektórych stać na takie kolubryny?

– Że trzeba ją odpalać kluczykiem. Prawdziwą łódkę powinno się uruchamiać za pomocą linki. No i zobacz, jak się nazywa: „Vinga”. To nawet nie jest prawdziwa nazwa.

Mówi szczerze. Czuje, że nienawidzi tej łodzi, jej toalety i obcinarki do cygar, i tego, że przez nią tacie błyszczą oczy.

– Skończę wylewać wodę – mówi.

Kiedy się odwraca, widzi tę dziewczynę.

Dziewczynę ze statku, tę o lśniących włosach i w granatowym żakiecie. Choć dzisiaj ma na sobie kamizelkę.

Rodzice dziewczyny patrzą bez wyrazu na nią i na tatę, który posyła im uśmiech. Jego usta są wykrzywione w lewo.

– Witam – mówi głośniej niż zwykle. – Właśnie podziwialiśmy łódź, czy to państwa?

– Tak – odpowiada ten drugi tata.

– Myśleliśmy, że to von Pier… Pruschaków.

Anna ma ochotę zapaść się pod pomost. Zanurkować i wypłynąć dopiero przy górze złomu. Dziewczyna o lśniących włosach wzdycha i wyjmuje telefon. Anna bezskutecznie wysyła tacie sygnały bez słów: idziemy stąd!

– Jeździ pan dieslem? – pyta zamiast tego tata.

Tamten kiwa głową.

– Dobrze się sprawdza?

– Tak.

– Gdyby mieli państwo jakieś problemy, trochę się znam na silnikach.

Na twarzy mamy dziewczyny pojawia się wymuszony uśmiech. Tata już nie próbuje zagadywać. Robi obciach, ale przynajmniej nie jest głupi.

– Zapowiada się przyjemna pogoda na wieczór – mówi na zakończenie tata i w końcu odchodzą od miejsca numer dwanaście.

Anna wypuszcza powietrze, które nieświadomie wstrzymywała.LOLLO

lollo nie wierzy własnym oczom. Brodaty facet ze statku stoi koło ich łodzi i jej dotyka. Próbuje napisać o tym Mimmi w esemesie, ale najpierw musi opisać rejs i słowa układają się nie tak, jak by chciała.

Dżinsowa Kurtka jest teraz w T-shircie i szortach. Chude nogi tkwią w kaloszach. Ma figurę chłopaka albo tak wygląda w tych ciuchach. Z twarzy jest podobna do taty, choć ma piegi i delikatniejsze rysy. Jej ciemne włosy są rozczochrane, grzywka zasłania oczy. Może mieć trzynaście lat. Może i piętnaście.

Lollo opuszcza wzrok na telefon, udaje, że na nią nie patrzy.

Dżinsowa Kurtka podchodzi do swojej łódki, wskakuje do niej tak sprawnie, jakby łódka w ogóle się nie chwiała, i zaczyna wybierać z niej wodę wiaderkiem. Lollo teraz rozumie, po co te kalosze.

– Nie płyniesz?

Mama stoi na łodzi i wyciąga do niej rękę.

– No chodź, Pchełko. Okaż trochę pozytywnego nastawienia.

Lollo przełyka uszczypliwą odpowiedź, którą ma na końcu języka. Skąd mama wie, że nie jest pozytywnie nastawiona? Czy coś powiedziała? Chwyta wyciągniętą rękę mamy i robi krok nad burtą. Chwieje się i spogląda w stronę tamtej łódki. Nikt na nią nie patrzy. Nikt nie robi nic poza wylewaniem wody.

– Mówiłam ci: nie nazywaj mnie Pchełką.

Są jak z reklamy. Mama na pokładzie w bikini. Tata przy sterze w jasnoniebieskiej koszulce polo. Cofa ostrożnie, ostrożniej, niż robiłby to facet w reklamie. Ten drugi tata patrzy na nich z pomostu, pewnie myśli, że nie potrafią prowadzić łodzi. Albo obczaja jej mamę.

Dziewczyna w ogóle nie patrzy. Wkłada do łodzi kanister, pochyla się nad nim i majstruje przy nakrętce. Możliwe, że ma więcej niż piętnaście lat.

– Teraz się trzymajcie – mówi tata, a Lollo czuje wibracje pokładu.

Prują przed siebie, mama wydaje śmieszny pisk. Lollo przewraca oczami, ale prędkość wywołuje w jej brzuchu przyjemne mrowienie. Gdyby przez całe lato tak śmigali po wodzie, może jakoś by to zniosła.

Na środku zatoki tata hamuje i odbiera telefon. To dla niego typowe. Zawsze mówi mniej więcej to samo. „W takim razie muszę sprawdzić. Albo to, albo przyślą ofertę. Nie róbcie nic, dopóki nie będę miał potwierdzenia. Nie, nie dla mnie, dla zarządu. Napiszesz to?”.

Mama siada na rufie i zwraca twarz do słońca. Na Malediwach opaliła się na brąz i myśli, że wygląda jak Barbie. Niestety, ma zmarszczki między piersiami. Lollo nie zdejmie bluzy, choć włożyła ubranie na bikini. Nie chce, żeby mama pomyślała, że je coś łączy. Albo że dobrze się bawi.

– Ci ludzie, którzy oglądali naszą łódź – pyta – nie mieszkają chyba tutaj na stałe?

Mama się śmieje.

– A, oni. Może i tak… Przecież mają swoją łódź czy jak to tam nazwać.

– Czyli mają tu dom?

Mama wzrusza ramionami.

– Nie wiem. Nie za ciepło ci w tej bluzie?

Lollo kręci głową. Patrzy na wodę. Myśli o zmarszczkach mamy. W uszach brzmi jej biznesowa gadka taty.

– Jest idealnie – odpowiada.

Wreszcie wrócili. Przy miejscu numer 16 nie ma już nikogo. Mama potyka się, schodząc z „Vingi”, i wybucha śmiechem. Tata trzy razy sprawdza zamek i naciąga brezentowy dach. Przymocowuje łódź łańcuchem do pomostu i bierze się pod boki.

– Chyba się uda rozbudować nasz pomost – mówi. – Moglibyśmy mieć przy nim obie łodzie.

– To byłoby wygodniejsze – odpowiada mama. – Prawda, Lollo?

Zniknęli nie tylko dziewczyna i jej ojciec. Zniknęła też ich łódź. Lollo patrzy na zatokę i dopiero po chwili dostrzega tam parę łabędzi.

– Prawda, Lollo, że byłoby fajnie, gdybyśmy mogli zejść od razu do łodzi?

Niedaleko łabędzi spokojnie unosi się na wodzie plastikowa łódka. Siedzą w niej dwie osoby: jedna na dziobie, druga na rufie.

– Nie musielibyśmy rozmawiać z byle kim.

– Lollo!

– Przecież o to wam chodziło. Tak, byłoby fajnie.

Dopiero po południu naprawdę do niej dociera, co znaczy być na tej wyspie. Zrobiła dziesięć selfie koło domu, pomostu, basenu i altany i dostała osiemdziesiąt dziewięć lajków. Przyglądała się czerwonemu chrząszczowi, aż prawie zasnęła. Znalazła kleszcza w łydce i skomentowała zdjęcie chłopaka Mimmi zrobione w Oslo. Kleszcz był naprawdę obrzydliwy, poruszał odnóżami, kiedy mama wyciągnęła go pęsetą.

– Ile dni mamy tu być? – pyta Lollo. (Kleszcz został rozkwaszony na blacie stołu różowym paznokciem mamy).

– Już przestań. To nic przyjemnego dla taty i dla mnie, jeśli we wszystkim dostrzegasz tylko ciemne strony. Tobie też nie jest przyjemnie.

– Nie jest mi przyjemnie, bo muszę tu być, a nie dlatego, że dostrzegam ciemne strony. Tutaj nie ma kompletnie nic do roboty.

– Przecież można robić mnóstwo rzeczy! Kosić trawę, pleć grządki, sadzić kwiatki…

Lollo jęczy.

– To wykorzystywanie dzieci do pracy. Co jeszcze miałabym twoim zdaniem robić? Pucować wam buty? Wydobywać węgiel w kopalni?

Mama się krzywi.

– Nagle stajesz się dzieckiem, bo jest coś do zrobienia. No to nie wiem. Podałam ci kilka propozycji. Możesz się przecież zająć swoimi modelkami. Siedź sobie w oranżerii, jeśli chcesz.

„Modelki” to zajęcie Mimmi i Douglasa. Rysują efektowne peleryny, krótkie spódniczki, buty z okuciami i opracowują pokazy mody. Ona nie potrafi nawet narysować spódnicy, więc tylko dotrzymuje im towarzystwa. Od matki można by oczekiwać, że będzie wiedziała cokolwiek o swoim dziecku.

– Nic nie rozumiecie – mówi spokojnie Lollo, akcentując pierwsze słowo. – Musicie naprawdę mnie nienawidzić, skoro… odrywacie mnie od moich jedynych przyjaciół i umieszczacie na bezludnej wyspie, gdzie czekają na mnie krwiożercze kleszcze i wykorzystywanie dzieci do pracy. Naprawdę musicie mnie nie cierpieć.

Czuje, że te słowa robią na mamie wrażenie. Naprawdę ją dotykają. Musiała jednak to powiedzieć.

W pierwszej chwili mama milczy. Potem uderza ręką w stół tak mocno, że słychać głośny trzask.

– Nie odzywaj się tak do matki – mówi i odchodzi.

Zatrzymuje się w połowie drogi do drzwi. Po chwili zawraca.

Pochyla głowę i patrzy Lollo prosto w oczy.

– Mówię poważnie!

Gdyby byli w mieście, natychmiast wyszłaby z domu. Kilka kroków po schodach i znalazłaby się na ulicy pełnej ludzi. Zadzwoniłaby do Mimmi albo do Douglasa, a gdyby byli zajęci, poszłaby do Sofie. Piłyby kawę albo herbatę i rozmawiały o tym, jakie nie będą, kiedy dorosną. Nigdy nie będą obciachowe, nigdy nie będą idiotkami i nigdy nie będą zrzędziły swoim dzieciom.

Tutaj ma dwie możliwości. Siedzieć w swoim pokoju albo na zewnątrz, na powietrzu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: