Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak pogoda zmieniała losy wojen i świata - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 czerwca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jak pogoda zmieniała losy wojen i świata - ebook

Współczesna nauka potrafi prognozować zjawiska atmosferyczne, które jednak nadal pozostają nieprzewidywalne. W obliczu potęgi natury najnowocześniejsza technologia jest bezradna. Człowiek potrafi okiełznać niemal wszystko, lecz wciąż nie panuje nad pogodą.
Nieobliczalnym żywiołem, który może zmieniać bieg historii.

9 n.e. Legiony Warusa zdziesiątkowane w Lesie Teutoburskim przez Cherusków i burzę
1281 Boski Wiatr, który ocalił Japonię przed inwazyjną flotą mongolskich barbarzyńców
1812 Niezwyciężona armia Napoleona pokonana przez rosyjską zimę
1941 Czołgi Hitlera zamarzające na przedpolach Moskwy
1945 Pogodne niebo nad Hiroszimą wyrokiem dla miasta
1965 Monsun sprzymierzeńcem Wietkongu podczas amerykańskiego desantu na jedną z wysp delty Mekongu

Ta książka pokazuje, że pogoda bywała czynnikiem zwrotnym w wielu wojnach i bitwach toczonych przez człowieka na przestrzeni dziejów: od starożytności po czasy współczesne.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6378-6
Rozmiar pliku: 4,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Wiatry słabe z kierunków zmiennych…

Kiedy pada, wszyscy mokną.

Kiedy mowa o pogodzie, wszyscy zamieniają się w słuch.

– Jak dziś za oknem, kochanie? – pyta słodki głosik, kiedy budzik przestanie już dzwonić. Wygrzebujesz się z pościeli, niemal na oślep człapiesz do okna i półprzytomnie spoglądasz na świat na zewnątrz, a potem wydajesz jęk: „Pada”.

Inni w tym samym czasie też narzekają. Rolnicy, bo deszcz położył zboża, młoda para tuż przed ślubem, bo wiadomo, że z przyjęcia w ogrodzie nici, generał, który właśnie się dowiedział, że jego czołgi utknęły w błocie. Wszyscy mają zepsuty dzień.

„Wiatry słabe z kierunków zmiennych…” Prognoza pogody to najważniejszy poranny komunikat dla milionów ludzi na świecie. Humor mieszkańców każdego kraju uzależniony jest od aktualnej pogody. Dotyczy to zwłaszcza ludzi, którzy pracują na otwartej przestrzeni. Rybacy, robotnicy budowlani, uczestnicy wyścigów rowerowych – wszyscy oni muszą znosić kaprysy boga pogody. Dotyczy to także żołnierzy, agentów firm ubezpieczeniowych, którym ciarki chodzą po plecach na samą myśl o powodziach. Dla nich każda klęska naturalna oznacza „dopust boży”.

„Dopust boży” i pogoda zawsze wywierały głęboki wpływ na historię. Lista takich zdarzeń nie ma końca – począwszy od rozbicia rzymskich legionów, po pierwszą bombę atomową. Tak też będzie w przyszłości.

Stary człowiek spojrzał na gromadzące się chmury:

– Mamy tylko jedno wyjście.

– Jakie? – spytała jego żona.

– Modlić się.

A potem nadciągnęła wichura i zmiotła wszystko, co z takim trudem wznosili przez lata.Tako rzecze Biblia

Dopust boży

Ja zaś sprowadzę na ziemię potop,

aby zniszczyć wszelką istotę pod niebem,

w której jest tchnienie życia.

Księga Rodzaju 6:17

…w tym właśnie dniu trysnęły z hukiem

wszystkie źródła Wielkiej Otchłani

i otworzyły się upusty nieba…^()

Księga Rodzaju 7:11

– Musisz zbudować łódź – powiedział pies

do swego pana – i przenieść do niej wszystko,

co zdołasz uratować, albowiem nadchodzi

wielki deszcz, który zatopi ziemię.

Legenda indiańskiego plemienia
Czirokezów z Ameryki Północnej¹

Łatwo sobie wyobrazić podniecenie naukowców, gdy pewnego dnia w Niniwie, stolicy imperium asyryjskiego, położonej w dzisiejszym Iraku, łopata archeologa natrafiła na jakiś twardy przedmiot. W ten sposób odnaleziono pierwszą z tysiąca glinianych tabliczek pokrytych pismem klinowym. Spoczywała pod ziemią przez tysiące lat². Na cześć mitycznego sumeryjskiego króla, który panował około 3000 roku p.n.e., epos otrzymał nazwę Gilgamesz. Czy tabliczka stanowiła część oryginalnego tekstu biblijnego? To, co George Smith przetłumaczył w 1972 roku, okazało się najstarszą relacją o Noem i jego arce:

…Poleciłem mojej rodzinie i krewnym wejść na pokład, zabrałem też zwierzęta i bydlęta domowe, a także rzemieślników. Sam wszedłem do środka i zamknąłem drzwi…

A z podstaw nieba uniosła się czarna chmura…

Wszelka jasność przeobraziła się w mrok… Przez sześć dni i nocy szalał wicher i potop, burza ogarnęła ląd. A gdy nastał dzień ósmy, burza osłabła, potop zalał wszystko, a rodzaj ludzki przeobraził się w błoto…³

Najnowsze badania dowodzą, że biblijny potop miał miejsce około 5600 roku p.n.e. w rejonie Morza Czarnego. Wtedy to potężna skalna bryła, Bosfor, odcinała słodkowodne śródlądowe jezioro od Morza Śródziemnego. Nagła zmiana temperatury – nagła oczywiście w skali wieku Ziemi, czyli trwająca kilka tysięcy lat – spowodowała roztopienie się pokrywy lodowej na terenie Eurazji. To z kolei wywołało podniesienie się poziomu wód oceanicznych, wskutek czego około 7600 lat temu ściana Bosforu osunęła się⁴. Niczym nie hamowane masy wody z przerażającym impetem runęły do Morza Czarnego. Zatopieniu uległ wówczas obszar równy 155 000 kilometrów kwadratowych. Potop zmusił rodziny myśliwych i zbieraczy do migracji na południe, do Egiptu i Babilonu, i to tłumaczy, dlaczego prymitywne północne plemiona znalazły się w biblijnej ziemi faraonów. Legenda o cudownej ucieczce (w arce Noego) była przekazywana z pokolenia na pokolenie, aby wreszcie znaleźć się w Księdze Rodzaju i w eposie Gilgamesz.

Nagłe zmiany warunków atmosferycznych prowadzą najczęściej do kataklizmów, takich jak sztormy i powodzie, ulewne deszcze i susze, dokuczliwe upały i mrozy – listę tę można by ciągnąć w nieskończoność. Nieoczekiwane i nieprzewidywalne gwałtowne fronty atmosferyczne w połączeniu z wyzwolonymi przez nie siłami natury prawie zawsze prowadzą do tragedii. W mgnieniu oka świat wokół nas zmienia się nie do poznania, a człowiek pada na kolana i prosi Boga o pomoc. Czasem to pomaga, częściej – nie.

Siły natury wpływały na historię od niepamiętnych czasów. Olbrzymie zwierzęta, które niegdyś zamieszkiwały Ziemię, wyginęły za sprawą zmian klimatycznych. Gwałtowny spadek temperatury zabił okrutne drapieżniki i dinozaury. Potem pojawiło się stworzenie, które przybrało postawę wyprostowaną, a ponieważ było nagie, cierpiało wskutek chłodu lub upału. Musiało więc najpierw zabijać zwierzęta pokryte futrem, żeby z ich skór zrobić dla siebie odzienie. Odrąbywało zapaloną uderzeniem pioruna gałąź drzewa i niosło tę pochodnię do jaskini, by rozpalić w niej ognisko. Po erze ognia nastała era narzędzi, za pomocą których człowiek budował prymitywne schronienia przed słońcem i śniegiem, wiatrem i deszczem. Chaty osłaniały go przed dziennymi i sezonowymi zmianami pogody.

Życie i śmierć na naszej planecie zawsze zależały od tego, czy było kilka stopni więcej lub mniej. Łatwo wyobrazić sobie przerażenie prymitywnego człowieka, gdy dnie stawały się krótsze i coraz zimniejsze, a noce dłuższe. Zastanawiał się pewnie wówczas, czy słońce jeszcze kiedyś powróci. Czy można się zatem dziwić, że ów pradawny człowiek uznał, iż za zjawiskami atmosferycznymi kryją się siły nadprzyrodzone, rządzone na przemian przez boga lub diabła? Zjawiska meteorologiczne zawsze miały w sobie coś diabolicznego lub boskiego. Nasi przodkowie zwracali się więc do niebios, przywoływali na pomoc świętych, no i nadal musieli znosić dopusty boże. Wiedzy o deszczach i słońcu szukali wśród żab i w kronikach. Klękali przed wizerunkami opiekuńczych świętych, błagając o życiodajną wodę albo o to, aby ich nie zalewała. Gotowi byli na wszystko, aby zjednać niebiosa.

Dziś wiemy, że po zimie nadchodzi wiosna, jak po nocy następuje dzień. Wiemy o wiele więcej – że na przykład płodność zwiększa się w pewnych okresach cyklu lunarnego⁵. Naukowcy wyjaśnią, że ma to związek z grawitacją, światłem i zmianami pola magnetycznego Ziemi, które ma znaczący wpływ na ludzką seksualność. Zjawisko to było dobrze znane chłopom w mojej wiosce na długo przed erą komputerów. Czy oznacza to, że meteorologowie, wpatrujący się w zdjęcia satelitarne ukazujące formowanie się warstwy chmur nad Grenlandią, wyże baryczne nad Azorami i stopień wilgotności na Borneo, dysponują większą wiedzą niż chłopi z mojej wsi? Nasi rolnicy słuchają prognoz pogody, ale kierują się zdrowym rozsądkiem swych przodków: wąchają powietrze, wystawiają palec, aby poznać kierunek wiatru, oraz obserwują zachowanie się zwierząt domowych i much. I tylko wtedy, gdy warunki atmosferyczne wydają im się sprzyjające, sadzą drzewa i sieją zboża. Jeśli głowy słoneczników zwisają smętnie w lipcu, wiadomo, że potrzebny jest deszcz. Gdy pada w sierpniu, zboża co prawda wylegają i trudno będzie je żąć, ale za to w styczniu będzie dużo trufli. Dlaczego? Nawet nasz proboszcz nie znajduje odpowiedzi na to pytanie.

Ci, którzy interesują się codziennymi prognozami pogody, wiedzą, co ich czeka w ciągu kilku następnych godzin lub dni. Ale jest jedno takie zjawisko, którego nie potrafi przewidzieć ani rolnik, ani naukowiec – klęska żywiołowa. Kiedy nadchodzi, czyni to z nieokiełznaną mocą wszystkich żywiołów i sieje zniszczenie niezależnie od tego, czy będzie to huragan, lawina, powódź, kąsający mróz, piekielny pożar lasu lub nieprzenikniona mgła. Fronty atmosferyczne miały i mają głęboki wpływ na historię ludzkości. Podczas gwałtownych burz ginęły legiony, armady tonęły w czasie huraganów, czołgi zapadały się w trzęsawiskach, armie najeźdźców zamarzały na śmierć, a wojna atomowa skończyła się, zanim się na dobre zaczęła.

Ale nie tylko niesprzyjająca pogoda może być przyczyną klęski. Dobra widoczność, podobnie jak zła, stanowi ważny czynnik w planowaniu kampanii wojskowych. Każda zmiana w „sprzyjających warunkach pogodowych” potrafi obrócić wniwecz perfekcyjnie zaplanowaną operację. Atak rozpoczęty pod osłoną mgły może zakończyć się fiaskiem, gdy powietrze stanie się klarowne, a wrogie bombowce będą mogły wyraźnie namierzyć cel. Lecz u rzesz ludzkich wierzących w apokalipsę ponure przepowiednie nieszczęść spowodowanych czynnikami naturalnymi wywołują znane zjawisko: paraliż i panikę. Przez stulecia intelektualiści wyśmiewali tych lękliwych i pesymistów. Teraz sami popadają w histerię.

W przeszłości prognozowanie pogody opierało się przeważnie na domysłach wykształconych ludzi, a o warunkach atmosferycznych w głównej mierze decydował Bóg lub Los. Przepowiadanie pogody zawsze było przedsięwzięciem ryzykownym, a naszą łatwowierność skutecznie może zwieść najnowsza prognoza. Dzisiejszy świat słucha meteorologa za pośrednictwem światowych mediów. Jego prognoza jest czynnikiem ekonomicznym: rolnicy, kierowcy ciężarówek, żeglarze, piloci samolotów pasażerskich, a nawet maklerzy giełdowi włączają radio i słyszą: „około południa spodziewane są ulewne deszcze z silnym wiatrem…”

Opis biblijnego potopu jest być może pierwszym zapisem pogody, która znacząco wpłynęła na dzieje ludzkości. Jeśli wierzyć historykom i ich ówczesnym relacjom, od tych biblijnych czasów świat stacza się coraz niżej. Ludzie zawsze częściej musieli walczyć z naturą niż sami ze sobą. Lecz jeśli te dwie potęgi – front atmosferyczny i konflikty międzyludzkie – zderzą się, musi dojść do katastrofy.

Dopust boży.Gdzieś na wschód od Chin, na niezmierzonych wodach Pacyfiku, słońce przypieka oleiste wody oceanu. Powietrze jest bardzo nagrzane i pochłania ogromne ilości pary wodnej. Na ołowianym niebie pojawia się pierwsza wstęga puszystych chmur. Chmury rosną, tworząc wkrótce zbitą masę; wsysają coraz więcej wilgoci, niosąc ze sobą miliony ton wody. Wznoszą się coraz wyżej, aż w końcu rozchylają się jak gigantyczny pąk kwiatu. Obroty kuli ziemskiej wprawiają tę ogromną masę wilgoci w coraz szybszą cyrkulację, aż zaczyna wirować, nabierając własnego pędu. Coraz szybciej i szybciej krąży zwariowany wirujący dysk, liczący kilkaset kilometrów średnicy. Narodził się potwór niosący ze sobą śmierć i zniszczenie.

Na jego drodze 14 sierpnia 1281 roku znalazła się największa armada świata – 3500 okrętów z setkami tysięcy mongolskich wojowników na pokładzie zmierzało prosto ku wybrzeżom Japonii.

Chiny, środek świata, dzieliły się na Imperium Południowe i Północne. W 1234 roku Północne Królestwo dynastii Kin zostało podbite przez mongolskie hordy Czyngis-chana¹, podczas gdy południowe Imperium Sung opierało się najazdom Tatarów aż do 1279 roku, kiedy uległo wreszcie Kubilaj-chanowi. Na wschodzie Imperium Mongolskie sięgało Morza Czarnego. W niewolę dostała się Ruś, a jej stolica Moskwa została spalona na popiół. Dwa stulecia panowania Mongołów pozostawiły trwały ślad w rosyjskiej psychice, szczególnie widoczny w walce. W 1241 roku Mongołowie (a właściwie ich tatarskie hordy) w bitwie pod Legnicą pokonali Polaków i napełnili osiem worków uszami zabitych rycerzy². Na wschodzie armia Kubilaj-chana pokonała nie tylko Chiny, ale i króla Koriu. Królowie Tonkinu, Kochinchiny, Pegu, Bengalu i Tybetu zostali wasalami Mongołów. Podbiwszy Koreę, Kubilaj ruszył na morze, mając zamiar opanować Imperium Wschodzącego Słońca.

W tym czasie Ziemię zasypywał deszcz spadających gwiazd. Dworski astrolog Mongołów uznał to za dobry omen, tymczasem Japończycy dostrzegli w nim zapowiedź strasznego nieszczęścia. Kubilaj postanowił działać stalowymi pięściami odzianymi w aksamitne rękawice. Spodziewając się łatwego zwycięstwa, wysłał delegację na dwór w Kioto, do japońskiego cesarza Kameiamy. Wysłannicy nigdy tam nie dotarli. Szogun Kamakura Bakufu, potężny wódz i prawdziwy władca Japonii, przechwycił mongolską delegację. Pismo, które z sobą wieźli, było tyleż groźne, co obraźliwe:

MY, obdarzeni łaską i posłannictwem niebios, Cesarz Wielkiej Mongolii, ślemy to oto pismo do króla Japonii³.

Wiadomo nam, że od starodawnych czasów książęta nawet małych państw starali się utrzymać przyjazne stosunki z władcami sąsiednich terytoriów.

(…) Książę Koriu i jego lud z wdzięczności do NAS, odwiedził NASZ kraj i choć relacje między NAMI a nimi polegają na zależności wasala od Pana, to łączą nas więzy równie serdeczne, jak ojca i syna. O tym bez wątpienia doskonale wiecie.

Prosimy zatem, abyście i wy nawiązali przyjacielskie kontakty z NAMI. Czy rozsądne jest odżegnywanie się od wzajemnych serdecznych stosunków? W przeciwnym razie doprowadzi to do wojny, a przecież nikomu na tym nie zależy.

Przemyśl to, Królu!

Ton listu Kubilaja tak rozwścieczył drużynę samurajów Bakufu, że szogun musiał ich uspokajać, bo gotowi byli roznieść mongolskie poselstwo na mieczach.

Japoński dwór cesarski był już tylko mizerną namiastką tysiącletniego imperium, pełen skorumpowanych błaznów i tytularnych doradców ślamazarnego cesarza. Wszyscy oni jak ognia bali się „żółtej zarazy”, o upiornej wręcz brutalności której krążyły legendy, ubarwione wyobraźnią. Radzili więc swemu tenno (cesarzowi), żeby zgodził się na jakąś formę nominalnej zależności. Na szczęście dla Japonii rzeczywista siła militarna nie znajdowała się już w rękach czcigodnego potomka bogini słońca Ameterasu, lecz w Kamakura, w szogunacie Bakufu⁴ i miejscowych dowódców. Ówczesnym szogunem był młodziutki Hoji Tokimune, który zdolny był podjąć wyzwanie Chin. Jego rządy żelaznej ręki miały mieć głęboki wpływ na przyszłość Japonii.

Najpierw Tokimune wezwał „wszystkich mężczyzn zdolnych do noszenia broni i skazał na śmierć tych, którzy odmówili stawienia się”⁵. Mongołowie uprowadzili dwóch pomniejszych możnowładców⁶ z wyspy Cuszima⁷, przewieźli ich na dwór Kubilaja w Pekinie, gdzie pokazywano im „uprzejmość i wspaniałomyślność mongolskiego cesarza”. Potem odesłano ich z powrotem do Japonii, żeby przekonali ziomków o dobrej woli Pekinu. Ani opis chińskiego raju, ani strzały towarzyszące słowom Kubilaj-chana nie złagodziły zapału wojennego Japończyków. Czcigodni rycerze buszido przejawiali nieugiętą wolę walki za niepodległość. Podobnie jak inne narody wyspiarskie, granic których strzeże morze, byli przekonani, że ich zamiary się powiodą. Wiadomo było powszechnie, że Mongołowie nie byli tak dobrymi żeglarzami jak Chińczycy, którzy od dawna uprawiali handel morski. Musieli więc polegać wyłącznie na chińskich i koreańskich szkutnikach i marynarzach, a tym wasalom nie mogli do końca ufać. Sytuacja dla Mongołów nie była korzystna, gdyż ich dowódcy podejrzliwie traktowali chińskich nawigatorów, co miało decydujący wpływ na późniejsze zdarzenia.

W 1273 roku Kubilaj-chan nakazał królowi Koriu zbudowanie 1000 okrętów. Monarcha Koriu nie był w stanie spełnić tego żądania, o czym powiadomił swego suwerena. Cesarz wysłał więc 5000 jeźdźców, „żeby pomogli przekonać króla Koriu”. Pewny zwycięstwa Kubilaj zgromadził 40 000 oddziałów. Sroga zima i głód w Koriu opóźniły inwazję, mongolski cesarz musiał więc poczekać do wiosny. Jeszcze więcej czasu stracono na zabiegi dyplomatyczne. Ambasador Kubilaja zażądał od upartych wyspiarzy poddania się, w przeciwnym bowiem razie narażą się na straszny gniew potężnego chana. Tymczasem jego wysłannika po prostu wypędzono, więc wojna wisiała na włosku.

Kodeks honorowy buszido sprawiał, że japońscy samurajowie dorównywali sprawnością i siłą najlepszym oddziałom Mongołów.

Do zwyczajów kodeksu buszi należało wymienienie swego imienia i tytułu wrogowi, żeby osłabić jego ducha walki. Przeciwnik, krzyżując z nim miecz, powinien dokonać takiej samej ceremonii przedstawienia się. Lecz najbardziej wytrawni wojownicy nie zadowalali się jednym przeciwnikiem, walczyli z całą grupą wrogów, traktując ich jednakowo. Jednak naczelną zasadą bitwy był pojedynek, a gdy bitwa się skończyła, każdy buszi podchodził do namiotu swojego pana, przedstawiając na dowód swego męstwa głowy ucięte wrogom⁸.

Japońska piechota poniosła duże straty w wyniku starcia z niezrównanymi mistrzami łuków, Tatarami, którzy nawet w pełnym galopie na koniu potrafili robić z nich użytek⁹. Każdy jeździec wkraczał do walki z 60 strzałami, w tym 30 o lekkich drzewcach przebijających z bliska każdy pancerz¹⁰. Jeśli jednak chodzi o odwagę i ducha walki, Japończycy nie mieli sobie równych. W walce wręcz zdecydowanie górowali nad swoimi przeciwnikami.

Szogun był w stanie zgromadzić 400 000 wojowników przybywających pod jego sztandary z różnych wysp, tymczasem chan wysłał tylko liczący 25 000 ludzi oddział elitarnej mongolskiej „jazdy morskiej”¹¹. Poza tym dysponował jeszcze 15 000 niepewnych Koreańczyków, którzy nie żywili zbytniej przyjaźni do swych tatarskich przełożonych. Kubilaj-chan mocno przecenił siłę swej armii. Zabijanie bezbronnych Chińczyków i koreańskich wieśniaków to jedno, a wyzwanie rzucone japońskim samurajom, gotowym umrzeć za honor i ojczyznę, to zupełnie co innego. Miał się o tym po raz pierwszy przekonać w listopadzie 1274 roku. Mongolska armada wylądowała na japońskiej wyspie Cuszima, gdzie miejscowy dowódca i jego 200 wyspiarzy przez kilka dni dzielnie stawiało opór generałowi Lin Fok Hengowi i jego 25 000 najeźdźców. Kiedy już padł ostatni obrońca, napastnicy wyrżnęli wszystkich mieszkańców wyspy, budząc tym czynem psychologiczny terror, gdyż w ten sposób dali Japończykom do zrozumienia, iż nie mogą się spodziewać miłosierdzia. To jedynie umocniło w wyspiarzach wolę walki. W tydzień potem Mongołowie wylądowali na wyspie Iki, a stamtąd przepłynęli kanał dzielący ich od Kiusiu¹², jednej z największych wysp Japonii.

Osiemnastego listopada 1274 roku flota najeźdźców wpłynęła do zatoki Hakosaki, tylko kilka kilometrów od Dazaifu, stolicy Kiusiu. Grupka obrońców była zbyt nieliczna, by długo opierać się Mongołom, którzy bez trudu mogli przejść przez wyspę, ale zamiast tego pozostali na brzegu, gdzie podzielili się na oddziały wypadowe. Część mongolskiej armii, która tam dopłynęła, wyładowała konie na wąskiej plaży obok przybrzeżnego miasta Hakata, które puściła z ogniem. Stamtąd Mongołowie dotarli do Akasaki i dalej do Imatsu. Po drodze mordowali miejscowych rybaków. Perspektywa łatwej zdobyczy sprawiła, że generał Lin Fok Heng zapomniał o celu swej misji. Opóźnienie to pozwoliło lokalnym dowódcom szoguna Tokimune ściągnąć na Kiusiu wszystkich zdolnych do walki mężczyzn, zaś sam szogun wyruszył z Kamakury na czele swej armii, żeby wspierać obrońców wysp. Zanim zdołał przeprowadzić jakieś znaczące działania, miejscowi przywódcy wojowników¹³ już sami zaatakowali hordy chana.

Dwudziestego czwartego listopada miała miejsce poważna bitwa przed falochronem Mizuki¹⁴ w pobliżu Hakosaki. To, co się wówczas zdarzyło, ginie w pomroce dziejów. Nie dysponujemy dokładnymi relacjami, poza informacją, że bitwa trwała osiem godzin i po obu stronach przyniosła ogromne straty. Na początku Japończycy atakowali z fanatyczną furią, a wytrawni mongolscy łucznicy siali śmierć w szeregach przeciwnika. Lecz gdy samurajowie stanęli twarzą w twarz z wrogiem, potrafili niezwykle skutecznie operować swoimi obosiecznymi mieczami. Wkrótce Mongołowie stracili ducha do dalszej walki, porzucając na polu bitwy swych koreańskich wasali, których zarżnięto jak bydło. Tuż przed zapadnięciem zmroku tatarski dowódca podjął ostateczną decyzję o wycofaniu się. Wiedział bowiem, iż w ciemności nie będzie pożytku z łuczników, gdy tymczasem samurajowie potrafili posługiwać się swoimi ostrymi jak brzytwy mieczami w każdych warunkach, zwłaszcza że na pole bitwy przybywały coraz to nowe posiłki. Uznał, że lepiej będzie podjąć walkę przy świetle dziennym następnego dnia, i rozkazał swym ludziom powrót na stojące przy brzegu okręty. Aby zamaskować odwrót, podpalił wielką drewnianą świątynię w Hakosaki. Pod osłoną gęstego dymu Mongołom udało się wycofać bez dalszych strat. Gdy Japończycy ratowali świątynię, pogoda uległa gwałtownej zmianie. Kiedy wycofujące się wojska zaczęły wchodzić na pokład okrętów, rozpętał się straszliwy sztorm. Pokłady zalewała woda, maszty pękały jak zapałki, łamiąc kości marynarzy i żołnierzy, a sternicy usiłowali nie dopuścić do zepchnięcia okrętów na niebezpieczne mielizny. Mnóstwo jednostek rozpadło się lub zatonęło. Ci, którzy próbowali przedostać się na ich pokłady po sznurowych drabinkach, rozbijali się o burty okrętów. Inni, oczekujący na wybrzeżu na swoją kolej, zostali zmyci przez ogromne fale. Jeden z okrętów próbował wydostać się na otwarte morze. Wspiął się na grzbiecie fali, po czym runął na podwodną skałę i rozbił rufę. Inny został zepchnięty na mierzeję. Miejscowi rybacy, których wioski zostały kilka dni wcześniej spalone, wyciągnęli załogę i 300 żołnierzy, zadając im potem okrutną śmierć. Większość z 13 200 ofiar Mongołowie ponieśli wskutek utonięcia już po zakończeniu bitwy na lądzie.

Japońscy kapłani szybko wykorzystali zwycięstwo. W momencie wielkiego zagrożenia wszyscy, począwszy od cesarza, prosili Boga o pomoc w unicestwieniu najeźdźców i zostali wysłuchani. Lecz gdy niebezpieczeństwo minęło, a mongolska flota rozbiła się o skały, wielu zapomniało o Bogu. Pokazując na sztorm, kapłani twierdzili, że ich modły zostały wysłuchane i że nie samolubny heroizm samurajów odegrał tu najważniejszą rolę, lecz modły kapłanów uratowały Japonię. Zażądali, aby znaczna część funduszy na uzbrojenie została przekazana do klasztornych kufrów. Oczywiście cesarz zgodził się z nimi – bogowie nadal byli potrzebni, dlatego klasztory uzyskały duże nadziały ziemi, a ich świątynie zostały ozłocone i odremontowane. Na taką szczodrobliwość narzekali ci, którzy skazani byli na przyszłe ataki i na nieuzasadnione ograniczenia.

Tymczasem Kubilaj-chan, przebywający za morzem, nie chciał uznać porażki. Mimo że jego doradcy wskazywali na czynniki naturalne jako przyczynę zagłady floty, chan postanowił wyciągnąć naukę z tej lekcji. Następnym razem będzie zupełnie inaczej, bo on – jako władca Wszechświata – zapewniał, że na tym nie koniec! Zaczął więc planować drugą, znacznie potężniejszą inwazję na Japonię. Tym razem armada była tak ogromna, że mogła przyjąć na pokład armię liczącą kilkaset tysięcy żołnierzy.

Kubilaj-chan rozkazał, aby wzdłuż wybrzeża południowych Chin, aż po Koreę, przygotowano odpowiednio wszystkie statki zdatne do żeglugi, chociaż niektóre były zbyt małe na dalekie morskie podróże. „Każdy okręt musiał wziąć na pokład 20 marynarzy i 15 koni wraz z jeźdźcami” – pisał Marco Polo¹⁵. Ponieważ poprzednia ekspedycja Kubilaj-chana ogołociła królestwo Koriu z okrętów i wojowników, a lasy zostały wycięte do budowy floty, nie było już materiału na nowe jednostki. Kubilaj wezwał więc króla Koriu do Pekinu i pod groźbą ścięcia głowy każdemu, kto sprzeciwi się jego woli, rozkazał zbudować 1000 okrętów. Drewno sprowadzono z Chin kontynentalnych, a siłę roboczą z karnych kolonii. Tysiące niewolników marły z głodu i złego traktowania, lecz armada zaczęła rosnąć. Końcowy rezultat okazał się jednak niezadowalający wobec wspaniałych planów chana. Brak okrętów stał się powodem podboju Imperium Południowochińskiego (1279), dzięki czemu Mongołowie zyskali 3500 jednostek¹⁶. W końcu 1280 roku wszystko było gotowe, a armie Mongołów i ich wasali zgromadzone zostały w portach wyznaczonych do załadunku. Były to największe siły, jakie zebrano pod tysiącami barwnych sztandarów z wizerunkiem smoka.

Ale i Japończycy nie marnowali czasu. Cieśnina Cuszima przestała być wyłączną domeną Chińczyków. Japońscy korsarze i piraci wypłynęli w morze tak zwaną „flotą komarów”. Ich okręty były małe, ale dokonania ogromne. Dzięki szybkim i zwrotnym stateczkom opanowywali i grabili powolne chińskie jednostki handlowe. A kiedy przyszedł czas, by stanąć w obronie ojczyzny, podążyli na wezwanie i przejmowali transportowce wojskowe, zmierzające do punktów zbornych. Przechwycone okręty palono na morzu, a załogę pozostawiano rekinom na pożarcie.

Wiosną 1280 roku szpiedzy donieśli szogunowi Tokimune, że zakończono przygotowania do nowej mongolskiej inwazji. Słaby japoński cesarz Uda II, szesnastoletni półbóg, słuchający podszeptów swych strachliwych dworzan i zabawiający się z dworskimi prostytutkami, był gotów pertraktować z Kubilaj-chanem o warunkach poddania się. I znów kres tym dyplomatycznym zabiegom położył Tokimune, wojownik o żelaznej woli. Podobnie jak w 1274 roku, szogun poderwał cały naród do walki. Japonia zbroiła się na potęgę, aby być gotowa do odparcia ataku wiosną następnego roku. Pytanie nie brzmiało już, czy Mongołowie przyjdą, lecz kiedy.

Kiedy chan w Pekinie szykował się do narzucenia swej władzy wyspiarskiemu narodowi, szogun opracowywał najefektywniejszą strategię obronną. Przyjęto, że Mongołowie podążą tą samą drogą i spróbują wylądować przy najbliższym ujściu rzeki, na Kiusiu. Tokimune polecił wzmocnić istniejący już falochron Mizuki. Ludność zgłaszała się na ochotnika do kopania głębokich dołów, uniemożliwiających jeździe wroga dotarcie w głąb lądu. Zbudowano specjalne drewniane wieże dla łuczników. Tokimune zorganizował strefy obronne, które miały się wzajemnie wspierać. Utworzył też lokalne oddziały milicji, składające się z członków wszystkich warstw społecznych. Kowale kuli miecze, groty włóczni i strzał, rybacy szkolili się w morskich walkach, a rolnicy uczyli się używać broni, choć sztuka ta dotąd zarezerwowana była dla klasy wojowników. Ostatnim i bodaj najważniejszym rozkazem szoguna było szkolenie wszystkich zdrowych mężczyzn w łucznictwie. Organizowano zawody, a zwycięzcy dostawali cenne nagrody. Japończycy wkrótce osiągnęli sprawność w łucznictwie równie wielką, jak ich wróg.

Czerwiec 1281 roku. Trwały ostatnie przygotowania do wielkiej inwazji Mongołów, żołnierzy umieszczono na okrętach, wreszcie flota wyruszyła z Masampo. Pod dowództwem srogiego generała Hwanu Baku bez trudu opanowano wyspę Cuszimę. Dziesiątego czerwca padła wyspa Iki, a 23 czerwca pierwsze okręty ogromnej armady pojawiły się u wybrzeży Kiusiu. Przemknęły przez cieśninę obok mierzei Sziga i skierowały się do portu Hakosaki. Japończycy przewidująco obsadzili nowo wzmocniony falochron Mizuki wszystkimi wolnymi mężczyznami, lecz z ledwością wierzyli własnym oczom, ujrzawszy masy Mongołów wysypujące się na brzeg. Byli gotowi poświęcić życie, aby jak najdłużej stawiać czoło skoncentrowanemu atakowi i starać się odwlec chwilę, w której hordy Kubilaj-chana ruszą w głąb lądu. Wiedzieli jednak od początku, że ich wysiłki nie na wiele się zdadzą.

Niewiele mamy informacji o tym, co się naprawdę wydarzyło w okresie siedmiu tygodni – od lądowania Mongołów w czerwcu do dramatycznych wypadków w połowie sierpnia 1281 roku. Wiadomo tylko, że najeźdźcy nie zdołali przedostać się lub zostali zatrzymani przy falochronie Mizuki i że w ostateczności nie pokonali obrony wybrzeży Japonii¹⁷. Należy przypuszczać, że znów rozproszyli swoje siły po całym wybrzeżu, zamiast skoncentrować się na jednym, decydującym uderzeniu. Mongolskie wojsko rozpadło się na niewielkie grupki atakujące łatwe cele, jak klasztory, które dawały im okazję do zdobycia ogromnych bogactw. Niezależnie od przyczyny, walki pozycyjne na wybrzeżu trwały przez całe lato. Nieliczne zapiski donoszą, że straty japońskie, szczególnie w rejonie półwyspu Sziga, były nadspodziewanie duże. Dowodzi to, że bitew było wiele i miały one gwałtowny przebieg.

W początkach sierpnia mongolski dowódca postanowił zgromadzić wszystkie siły, żeby wreszcie pokonać obronę Mizuki. Wysłał okręty, aby pozbierały rozproszone wojska. Nie zdoławszy utworzyć przyczółka mostowego na brzegu, rozkazał wojsku pozostać na pokładach okrętów zakotwiczonych u wybrzeży Takaszimy (wyspa Hawk) aż do dnia zmasowanej inwazji. Japończycy byli już tak wycieńczeni, że nie zdołaliby przetrwać jeszcze jednego ataku, zwłaszcza tak przeważającej liczby napastników.

Lecz gdy nawet najpotężniejsi natkną się na niszczycielskie siły natury, wiatr niesie ze sobą odór śmierci. Ten fatalny dzień 15 sierpnia 1281 roku zmienił bieg historii, a do światowego słownika doszło nowe określenie: kamikaze. W chwili największej potrzeby zmienne koleje losu wojny potoczyły się na korzyść Japończyków: Mongołowie zaplanowali atak tego samego popołudnia, kiedy nadszedł tajfun.

Od wielu dni sytuacja baryczna na Pacyfiku zapowiadała kataklizm. Znad przegrzanego oceanu unosiły się ogromne masy pary wodnej, tworząc najpierw wysoką kolumnę chmur, która następnie jęła wirować wokół „martwego oka”. Wznoszące się nieustannie prądy strumieniowe wyższych warstw atmosfery zniosły sztorm w kierunku północno-zachodnim, ku Cieśninie Koreańskiej. Wirujący dysk dotarł do Japonii późnym popołudniem 14 sierpnia. Mniej więcej w tym samym czasie, w którym tatarska armada płynęła ku brzegowi, by wysadzić żołnierzy na ląd, wiatr jął się wzmagać, a morze burzyć. Większe okręty nie były w stanie dopłynąć do wyznaczonych punktów na brzegu i trzeba je było ciągnąć łodziami wiosłowymi; inne z kolei wpadły w martwą nawietrzną w kanale, w którym nie można było manewrować, szczególnie w pobliżu piaszczystego cypla wystającego z Szigi. Setki okrętów wtłoczyły się w lagunę, tymczasem inne, walczące z prądem głębinowym, zatarasowały wąskie wejście do zatoki. Gdy nadeszły pierwsze uderzenia szkwału, okręty znajdujące się najbliżej brzegu musiały spuścić trapy, żeby przetransportować ludzi i konie na mniejsze jednostki, które mogły dopłynąć do brzegu. Morze było lekko wburzone. Chińscy kapitanowie spoglądając w niebo, próbowali ostrzec swych mongolskich dowódców o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Jednak wojownicy wdrożeni do walki na lądzie nie mieli pojęcia, jak groźny może być morski żywioł, niechętnie więc słuchali marynarzy. Ich zadaniem było wysadzenie na brzeg żołnierzy i przeprowadzenie planowanego ataku.

Wiatr się wzmagał, a przez wąskie gardło cieśniny przewalały się coraz większe fale. Wkrótce okręty zaczęły kręcić się w koło, utrzymywane jedynie linami kotwicznymi. Niebo poczerniało od wirujących chmur, wyrzucając raz za razem fioletowe i pomarańczowe błyskawice. Do zakotwiczonych okrętów zaczęła się zbliżać cienka biała linia, rozciągająca się na ciemnym horyzoncie, jak okiem sięgnąć; była to pierwsza potworna fala, za którą podążały spienione masy morskiej wody. Pragnąc jak najprędzej wydostać się z płycizn i raf, kapitanowie rozkazali przeciąć liny kotwic. Biała woda z rykiem przetoczyła się ponad płyciznami i piaszczystą mierzeją, wpadając do zatoki. Jak gigantyczną pięścią wyrzuciła w powietrze wiele mniejszych jednostek, ciskając nimi o skały. Fala z hukiem wdarła się na skaliste urwiska, a odbiwszy się od nich, zmiotła z powierzchni statki, jakby to były drewniane patyczki. Wszystko to wpadło w wir wodny, nawet największe okręty kręciły się jak dziecinne zabawki na grzbietach wielkich jak góry fal. Na pokłady zwaliły się tony wody, zmywając z nich wszystko, co żywe i martwe. Konie zerwały się z uwięzi i skakały za burtę, ludzie chwytali się lin tylko po to, aby w następnej sekundzie rozbić się o bok statku. Błyskawice waliły nieustannie, oświetlając upiornym blaskiem tę niezwykłą scenerię: potężną armadę zatapianą przez szalejący tajfun¹⁸.

Setki okrętów, które przetrwały pierwszy szał żywiołu, utknęły teraz u ujścia rzeki i pozbawione możliwości manewru rzucane były olbrzymimi falami i albo tonęły, albo wpadały na siebie. Żagle porozrywane i poplątane, maszty połamane, belki popękane – statki i ludzie wciągnięci w potworny wir oceanu.

Panika i zamieszanie zapanowały również wśród tych, którzy zdołali już wysiąść na ląd. Zagrażały im gigantyczne fale, które zmywały wszystko z plaż, wciągając Mongołów w morską toń.

Tajfun z jednakową mocą szalał przez całą noc i następny dzień. O pierwszym brzasku okręty, które jakimś cudem ocalały z nocnego piekła, usiłowały wydostać się z ujścia rzeki. Ale ich szanse kształtowały się jak jeden do stu, bo było zbyt wiele jednostek i zbyt wiele wraków utknęło w kleszczach silnych prądów głębinowych, które wsysały je nieubłaganie w kierunku cieśniny. Podczas gorączkowych prób ucieczki przed kipielą statki wpadały na siebie, rozbijały się o podwodne skały lub były spychane na płycizny, skąd każda kolejna fala gnała je w głąb lądu. Cieśnina Sziga była zablokowana przez zatopione jednostki, a wybrzeże usiane drewnem z rozbitych statków i zmasakrowanymi ciałami ludzi i zwierząt. Te okręty, które zdołały wypłynąć na otwarte morze, niknęły w pianie i nikt już ich więcej nie zobaczył.

Była to totalna katastrofa, a jej ofiary nie miały swych grobów. Ówczesny koreański kronikarz¹⁹ tak to opisał:

Sztorm przyszedł z zachodu, a wszystkie okręty gromadziły się u wejścia do zatoki. Wielkie fale pchały je w jej uścisk. Kiedy skupiły się w jednym miejscu u ujścia rzeki, nastąpiła katastrofa. Okręty stłoczyły się i zaczęły wzajemnie zgniatać, a ciała ludzi i kawałki drewna pokryły wodę tak grubą warstwą, że można byłoby po niej przejść z jednego brzegu zatoki na drugi. Wraki wiozły na pokładzie 100 000 ludzi z południowych Chin.

Niektórym rozbitkom udało się przedostać na wyspę Takaszimę. Utracili większość ze swego rynsztunku, a ich dowódcy utonęli. Japoński wódz Szoni Kagasuke, prowadzący dzielnych samurajów z Choszin, wyrżnął ich w liczbie 3000. Wraz ze śmiercią ostatniego generała Czang Paka skończyła się wielka mongolska inwazja. Klęska była tak potworna, że chan stracił wszelką ochotę na kolejne awantury tego rodzaju. Kubilaj-chan zmarł w 1294 roku, a jego następca Timur-chan zrezygnował z jakichkolwiek prób podboju Japonii.

A Japończycy szaleli z radości, wierni udali się do świątyń, by wznieść dziękczynne modły. Prawdziwymi bohaterami były tysiące bezimiennych samurajów, którzy poświęcili życie, by przez siedem długich tygodni walczyć z hordami barbarzyńców. Trzeba też wspomnieć o żelaznej woli i ręce szoguna Tokimune²⁰, który uratował niepodległość Japonii. Jednakże kapłani twierdzili – poniekąd nie bez racji – że Imperium Wschodzącego Słońca zostało ocalone przez boga pogody. Japończycy nigdy nie zapomnieli legendy o cudownym sztormie. Umocniła ich wiarę, że szintoistyczni bogowie chronili ich kraj. Na ich cześć nazwali burzę kamikaze, czyli Boski Wiatr.

Cudowne ocalenie Japonii dzięki żywiołom owego dnia w 1281 roku miało dla Azji dalekosiężne konsekwencje. Władcy jedynej militarnej potęgi na Dalekim Wschodzie, która była w stanie oprzeć się ekspansjonizmowi kontynentalnych Chin, postanowili, że ich poddani będą chronieni przed wpływem z zewnątrz za morskimi obwarowaniami. W ten sposób Japonia popadła w izolacjonizm. Przez siedem kolejnych stuleci morze chroniło Imperium Wschodzącego Słońca. Ale w przyszłości miała nadejść kolejna inwazja i następny kamikaze, Boski Wiatr.

Zdarzenie to nastąpiło 663 lata później.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: