Jak rozmawiać ze ślimakiem - ebook
Jak rozmawiać ze ślimakiem - ebook
Jak rozmawiać ze ślimakiem. Dziesięć przykazań, które pomogą Ci zrozumieć Francuzów.
Jak zostać dobrze obsłużonym (albo w ogóle obsłużonym) w paryskiej restauracji? Jak prowadzić negocjacje biznesowe i jak romansować z Francuzką? Jak radzić sobie z francuskim sąsiadem i do czego służy tamtejsza służba zdrowia?
„Mieszkanie we Francji to umiejętność, nad którą trzeba pracować. Spędziłem tu połowę swego dorosłego życia i wciąż się uczę. Ta książka jest podsumowaniem wszystkiego, czego nauczyłem się dotychczas” – pisze we wstępie Stephen Clarke, autor bestsellerowych powieści o francuskich przygodach Anglika Paula Westa, „Merde! Rok w Paryżu” i „Merde! W rzeczy samej”. W istocie Clarke podaje esencję wiedzy zgromadzonej podczas badań terenowych, które od dwunastu lat prowadzi nad Sekwaną. Z tego pełnego błyskotliwych anegdot, sarkastycznych komentarzy i bon motów na każdą okazję podręcznika survivalu dowiemy się, że Francuz zawsze ma rację (a w każdym razie nigdy nie przyzna, że się myli).
Clarke łączy gafy Bridget Jones z zuchwałością Jamesa Bonda…Baczne obserwacje i nieustanne dowcipkowanie sprawiają, że nawet proza życia staje się surrealistyczna.
„Publishers Weekly”
Zrobił więcej na rzecz Ententy niż którykolwiek z polityków.
„Daily Mail”
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7747-434-1 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lecz uzyskanie dostępu do owych przyjemności może być niekiedy tak żmudne, bolesne i ostatecznie frustrujące, jak jedzenie homara. Bierzesz młotek, dziadka do orzechów, chirurgiczne sondy i laserowy wykrywacz mięsa, a mimo to kończysz z poranionymi palcami i ustami pełnymi skorup.
Wielu ludzi, którzy odwiedzają Francję albo przybywają, by tu zamieszkać, błąka się w strefie przedprzyjemności albo niepełnej przyjemności. Docierają co najwyżej tuż poza humorzastego kelnera albo agenta nieruchomości, który zdziera z nich skórę. Potrzebują rady, jak przedostać się do strefy pełnej przyjemności. Albowiem umiejętność życia we Francji nie jest wrodzonym darem. Wielu Francuzów nigdy nie zyskuje jej w pełni. Właśnie dlatego są znani jako naród malkontentów.
Życie we Francji to umiejętność, do której trzeba dojść ciężką pracą. Spędziłem tu połowę dorosłego życia – i nadal się uczę.
Niniejsza książka podsumowuje wszystko, czego się nauczyłem dotychczas.
Stephen Clarke, Paryż 20061 Przykazanie
Tu auras tort
NIE BĘDZIESZ MIAŁ RACJI
(jeśli nie jesteś Francuzem)
Nie będziesz miał racji
(jeśli nie jesteś Francuzem)
Mając do czynienia z Francuzem, musisz zdawać sobie sprawę, że w jego głowie rozbrzmiewa głos, który mówi: „Jestem Francuzem, zatem mam rację”.
Nawet kiedy robi on coś, co już na pierwszy rzut oka wydaje się nielegalne, aspołeczne albo po prostu głupie, jest absolutnie przekonany, że racja jest po jego stronie.
Oczywiście, nie dotyczy to wyłącznie Francuzów. My, Brytyjczycy, sądzimy, że wynaleźliśmy zachodnią cywilizację. Amerykanie z kolei uważają, że ich kraj to jedyne miejsce na ziemi, gdzie ludzie są naprawdę wolni. Belgowie mają pewność, że to oni wymyślili frytki. Wszyscy jesteśmy pewni, że mamy rację co do czegoś. Różnica, jeśli chodzi o Francuzów, jest następująca: oni nie tylko uważają, że mają rację, są także przekonani, że reszta świata zmówiła się, aby dowieść, że się mylą. Dlaczego, nie mogą się nadziwić, wszyscy na tej planecie chcą mówić po angielsku, zamiast parler français?¹ Dlaczego nikt poza nimi nie gra w pétanque? Dlaczego cały świat woli hollywoodzkie hity od francuskich filmów o paryżanach, którzy się rozwodzą? Ce n’est pas normal.
Stąd bierze się opinia o ich arogancji. Oni nie są po prostu pewni siebie. Oni muszą coś udowodnić reszcie świata.
Przyjrzyj się paryskiemu kierowcy, który natyka się na czerwone światło. „Jak ta kolorowa żarówka śmie sądzić, że wie lepiej ode mnie, kiedy można bezpiecznie przejechać przez skrzyżowanie?” – myśli kierowca. „Przecież można spokojnie przejechać, nie ma żadnych przeszkód oprócz kilku irytujących przechodniów”². Przedziera się więc naprzód, pewny, że wszechświat jest po jego stronie.
Sytuacja wygląda podobnie w prawie całym sektorze usługowym. Jakim cudem klient może mieć rację? Co on wie o usługach?
Ta lista nie ma końca.
Wciskając kopertę
Jednym z najlepszych sposobów, by ujrzeć francuskie wrodzone poczucie nieomylności w akcji, jest wizyta na zatłoczonej poczcie. Zatrudnieni tam ludzie mają jeszcze więcej powodów, by mieć rację, niż reszta ich ziomków. Okrywają ich, niczym zbroja, dwie warstwy nieomylności.
Po pierwsze, oczywiście, są Francuzami.
Po drugie, są urzędnikami państwowymi, a zatem nie można ich zwolnić. Nawet gdyby drzemali cały dzień albo przepuszczali wszystkie listy przez niszczarkę, najgorszą karą, jakiej mogą się spodziewać, jest przeniesienie do jakiejś odległej placówki francuskiego imperium, jak na przykład Tahiti albo Calais.
W gnuśnym wiejskim urzędzie pocztowym może to być nawet z korzyścią dla społeczeństwa, ponieważ pracujący tam ludzie będą mogli bez pośpiechu służyć pomocą swym klientom (dowodząc tym samym, jak bardzo mają rację).
Ale jeśli wejdzie się o dziewiątej rano do pełnego klientów urzędu pocztowego w mieście, nie będzie już tak łatwo.
Ujrzymy tam zapewne długą kolejkę ludzi pragnących wyjąć pieniądze z konta w banku pocztowym, zapłacić gotówką za prąd albo po prostu nadać list, ponieważ nie mają drobnych do automatu sprzedającego znaczki.
Urzędnik pocztowy, który właśnie zaczyna pracę, wejdzie do pomieszczenia, oceni długość kolejki, stwierdzi, że należałoby jak najszybciej otworzyć dodatkowe okienko, i uśmiechnie się w duchu. Albo niekiedy jawnie. Następnie zajmie się przerywaniem pracy kolegom, żeby wymienić powitalne całusy i uściski dłoni.
Wszelkie oznaki zniecierpliwienia ze strony petentów spotkają się ze spojrzeniem albo wręcz komentarzem mającym dać do zrozumienia, że owszem, my, urzędnicy państwowi, jesteśmy istotami ludzkimi i mamy prawo przywitać się z kolegami tak jak wszyscy inni, non?
Racja jest po ich stronie, i dlatego są zupełnie bezwstydni.
Następnie nowo przybyły usiądzie przy swoim stanowisku, włączy komputer, wyciągnie pojemnik na gotówkę, sprawdzi, czy segregatory ze znaczkami są na miejscu.
Każdy klient, który na tym etapie odważy się zapuścić poza barierę tabliczki „proszę czekać przed linią” i podejdzie do okienka, zostanie uprzejmie upomniany, że pracownik powinien się odpowiednio przygotować, zanim zacznie obsługiwać klientów. To chyba normalne, non? Czy w jakimkolwiek innym zawodzie zmusza się pracownika, by zaczął pracować, zanim nie przygotuje sobie dobrze stanowiska?
Racja jest po ich stronie, a zatem absolutnie się nie spieszą. Pozostaje jedynie zachować cierpliwość. Choć to może być trudne.
Pewnego razu, na swojej lokalnej poczcie, modliłem się, żeby los nie skierował mnie do okienka najbliżej drzwi, ponieważ właśnie tam miał zacząć pracę jeden z najgorszych przypadków „To ja mam rację, a nie ty”, jaki kiedykolwiek spotkałem, nawet we Francji.
Pan Nieomylny właśnie zaczynał pracę i najwyraźniej sprawdzał, czy jego krzesło nie wykazuje niedostatku sprężystości, co, gdyby siedział na owym meblu przez cały ranek, mogłoby zmusić go do pójścia na miesięczne zwolnienie chorobowe. Oczywiście widział wszystkich czekających i wydawał się rozkoszować jękami frustracji dobiegającymi od strony klientów. Byłem pierwszy w kolejce i rozpaczliwie pragnąłem, by dalej podskakiwał na krześle, aż zwolni się któreś z pozostałych okienek.
Ale nie, tego dnia los postanowił być dla mnie okrutny.
– Bonjour – powiedziałem głośno, jak należy.
– Bonjour – odparł, nieco zdegustowany moim dziarskim tonem.
Jestem pewien, że poza pocztową strefą działań wojennych spokojnie bym się z nim dogadał, bo gość był na luzie, z takich co noszą dżinsy i kolczyk w uchu, i być może słuchał tej samej muzyki co ja. Ale siedząc na swoim tronie, był najwyraźniej całkowitym tyranem, Królem Słońce, który ma nadzieję przypiec mi palce.
Wyjaśniłem, że listonoszka zostawiła awizo na paczkę, co jest zwykłą procedurą, jeśli przesyłka jest zbyt duża, żeby wrzucić ją do skrzynki.
– Czy ma pan dowód tożsamości? – zapytał, co także jest zwykłą procedurą.
– Tak, ale jest pewien problem. Na awizie jest adres Red Garage Books, to znaczy mojej firmy. Ale nie mam żadnego dowodu tożsamości z tą nazwą, ponieważ nikt nie nazywa się Red Garage Books. – Tu pozwoliłem sobie na krótki refleksyjny śmiech, niezbędny we Francji, kiedy chcesz dać do zrozumienia, że żartujesz.
– Ach – odparł on, krzywiąc się, jakbym właśnie przekłuł mu drugie ucho. – Jeśli nie ma pan dowodu tożsamości, nie mogę wydać panu paczki.
– Ale ja wiem, że to dla mnie. Jestem jedynym pracownikiem. Proszę spojrzeć, przyniosłem papier listowy z logo firmy.
– To nie jest oficjalny dowód tożsamości. Nie mogę tego przyjąć.
– Rozumiem – powiedziałem, dyplomatycznie uznając, że ma rację. – Ale nie wiem, co innego mógłbym zrobić. Poza tym wiem, co jest w paczce. Książki. Nie mógłby pan po prostu sprawdzić?
Facet zgodził się pójść i spojrzeć. Ci urzędnicy nie są jednak pozbawieni ludzkich uczuć. A jeśli człowiek da im – uprzejmie – do zrozumienia, że nie ma zamiaru sobie pójść i zostawić ich w spokoju (tak, w „kto ma rację” mogą grać dwie osoby), dadzą za wygraną.
Poszedł z moim awizem na zaplecze. Kiedy zniknął, odwróciłem się do pozostałych czekających z przepraszającym uśmiechem. Ale nie zanadto przepraszającym. W końcu to on sobie poszedł. Racja była po mojej stronie.
Wreszcie wrócił z paczką. Była to, oczywiście, tak jak mu powiedziałem, paczka z książkami. Słowo „livres” widniało wyraźnie na formularzu celnym przylepionym na górze. Spojrzał na paczkę, na awizo, na mnie, i podjął decyzję.
– Naprawdę nie powinienem wydać panu tej przesyłki, ale zrobię to – oświadczył, kładąc paczkę na kontuarze.
– Bardzo panu dziękuję – powiedziałem.
– Proszę się tu podpisać. – Dał mi kwit.
Podpisałem się, i wtedy zobaczyłem, że adres na paczce jest w rzeczywistości następujący: Stephen Clarke, c/o Red Garage Books, etc. A więc była jednak na moje nazwisko. Listonoszka popełniła błąd na awizie. Spojrzałem na urzędnika, który oczywiście musiał też to wiedzieć, i wydawało się, że chce mnie sprowokować, bym zrobił z tego aferę.
Dałem sobie spokój. Listonoszka miała te same dwie warstwy nieomylności jak jej kolega w okienku, a więc sugerowanie, że popełniła błąd, byłoby zupełnie bezcelowe.
– Musi pan na przyszłość mieć jakiś dowód tożsamości na firmę, żeby uniknąć takich kłopotów – powiedział.
– Ma pan rację – przyznałem. Z wdzięcznością zabrałem paczkę, życzyłem mu bonne journée, i wyszedłem.
We Francji taktyczny odwrót jest często najbliższy całkowitego zwycięstwa.
Słuszna sprawa
Niekiedy cały świat popełnia szczególnie spektakularny błąd.
Jeden z najbardziej wstrząsających przykładów z ostatnich lat to dzień, gdy Komitet Olimpijski ogłosił, które miasto będzie gospodarzem igrzysk w 2012 roku. Londyn? Non! Jakże Komitet mógł się aż tak pomylić? Igrzyska w 2012 roku należały się Paryżowi, to było jasne dla wszystkich.
Tak, dla wszystkich we Francji. Ale, na nieszczęście dla Francuzów, nie obejmowało to Komitetu Olimpijskiego.
Było to z perspektywy Francuzów tym bardziej nie do zniesienia, że przegrali z budzącymi postrach rywalami, „Anglosasami”, jak mylnie nazywają wszystkich użytkowników angielskiego. Ponieważ, o czym wie każdy Francuz, ci złowrodzy, rozpełzający się po całej planecie Anglosasi knują już od stuleci, by dowieść, że Francuzi nie mają racji.
W bretońskiej wiosce zwanej La Masse, na wzgórzu niedaleko Mont Saint-Michel, znajduje się coś, co wygląda jak miniaturowy wiatrak, ze wszystkimi śmigłami splątanymi w górze³. Ów wiatrak był częścią francuskiego systemu komunikacji, który miał zrewolucjonizować świat pod koniec XVIII wieku. Należał do łańcucha podobnych konstrukcji umieszczonych na wzgórzach co piętnaście lub dwadzieścia kilometrów, między Paryżem a Brestem na zachodnim wybrzeżu. Śmigła na szczycie budynków były w istocie ramionami, których ustawienie można było zmieniać, tak jak w semaforze, by przesłać wiadomość z Briestu do Paryża w ciągu zaledwie dwudziestu minut. Najczęstszy telegram brzmiał prawdopodobnie: „Tu w Bretanii jest bardzo pochmurno. Jeśli wysyłaliście do nas ostatnio jakieś wiadomości, nic do nas nie dotarło”.
System ten wynalazł pewien francuski inżynier o nazwisku Claude Chappe, który z rozmysłem zaprojektował stacje pośrednie składające się z dwóch budynków – jeden do wysyłania wiadomości, drugi zaś jako jadalnię dla obsługi semaforów. Cudownie francuskie.
Pomysł był prosty, a jednak skazany na zapomnienie na skutek złożonego splotu okoliczności, który mogą ogarnąć tylko Francuzi. Początkowo telegraf Chappe’a zaczął być używany poza Francją, a jego linie sięgały aż do Amsterdamu i Mediolanu. Potem w 1836 roku pewien Brytyjczyk, Charles Wheatstone, wymyślił zachwycająco prosty telegraf przewodowy, który przejęto i zaczęto stosować na całym świecie, i to był koniec telegrafu Chappe’a. Sam Chappe nie żył już od dawna – biedak popełnił samobójstwo jeszcze w 1805 roku.
Tak, Francuzi mają przewrotny dar: tworzą wynalazki, których nikt poza nimi nie chce używać, a potem przez lata to rozpamiętują.
Najlepszy przykład to Minitel.
Wprowadzony w 1983 roku, był prekursorem internetu. Przypominał Teletext albo Ceefax, z tym że był bardziej interaktywny, ale zamiast umożliwić ludziom dostęp przez ekran telewizora, który był już w większości gospodarstw domowych, Francuzi skomplikowali sprawę, zmuszając użytkowników Minitela do wypożyczania specjalnych niewielkich monitorów.
Minitel był tak samo powolny jak wszystkie komputery w latach osiemdziesiątych, ale France Telecom oraz francuska branża reklamowa zbiły na nim fortunę, kiedy furorę zrobiły strony z czatami erotycznymi. Nagle na wszystkich billboardach, kanałach telewizji i w czasopismach we Francji pojawiły się wypięte modelki topless oraz adresy serwerów Minitela, w rodzaju 3615 SEXY. Miliony Francuzów spędzały całe noce, wpisując wiadomości drukowanymi literami na małych składanych klawiaturkach przyczepionych do zawodnych beżowych telewizorków, po czym czekali długie minuty, aż biało-czarny ekran się odświeży i dostaną odpowiedź. Francja, kraj, który kocha konwersację ponad wszystko, wymyśliła pokoje do czatów online piętnaście lat przed ich właściwymi narodzinami.
Ale potem jakiś Anglik, niejaki Timothy Berners-Lee, wynalazł World Wide Web, żeby amerykański internet mógł działać na całym świecie, i zamordował Minitel. Ulice we Francji zaśmiecały miniaturowe beżowe monitory, i po raz kolejny ci podstępni Anglosasi narzucili całemu światu jakiś niefrancuski pomysł.
Inne przykłady owej powszechnie odrzuconej francuskiej wynalazczości to:
- Pétanque, jedyny sport uprawiany na terenie wychodka dla psów.
- Citroen DS – pojazd ów, o kształcie rozdeptanej żaby, to jedyny samochód na świecie gwarantujący wszystkim pasażerom natychmiastowy atak choroby lokomocyjnej.
- Dźwignia skrzyni biegów w renault 4L – potrafiąca doskonale zmieniać biegi, ale tylko wtedy, kiedy ma ochotę.
- Prymitywne podajniki do mydła, umieszczane zwykle w toaletach francuskich kawiarni. Owalny kawałek mydła osadzano na zagiętym metalowym pręcie przyśrubowanym do ściany nad umywalką. Teoretycznie był to dobry pomysł, ponieważ dzięki temu mydło nie spadało na podłogę ani też nie rozpuszczało się w umywalce. W praktyce było to obrzydliwe, ponieważ ten (zwykle jaskrawożółty) kawałek mydła służył najczęściej do prezentacji brudu, który rozsmarował na nim poprzedni użytkownik toalety. Świat ma naprawdę dużo szczęścia, że wynaleziono podajnik z płynnym mydłem, który wyparł francuski prototyp⁴.
Oczywiście, Francuzi mają wiele powodów, by szczycić się swą kreatywnością, ponieważ świat zawdzięcza im kilka wspaniałych wynalazków – kostium bikini, nurkowanie z akwalungiem, alfabet Braille’a, pasteryzację, balon na ogrzane powietrze (bardzo sprytne, można by rzec), baterie, spadochron oraz fotografię, by wyliczyć tylko niektóre.
Poza tym kilka francuskich wersji istniejących technologii odniosło sukces na całym świecie. Niewielu Amerykanów na przykład zdaje sobie sprawę, że kiedy podróżują szybkim pociągiem z Nowego Jorku do Bostonu, korzystają w istocie ze sprytnie zakamuflowanego TGV⁵.
Francja zrodziła także parę typowo francuskich, i bardzo udanych, wariacji na istniejący już temat:
- Château – budynek, który udaje, że ma funkcję obronną, a w istocie jest wyłącznie ozdobny. Zupełnie jak francuska armia w 1940 roku.
- Legia Cudzoziemska – grupa spisanych na straty byłych skazańców i bezrobotnych, których można bezpiecznie wysłać do strefy zagrożenia, żeby wykonywali czarną robotę. Jeśli nie wrócą, nikt wpływowy nie będzie wszczynał afery z powodu zaginionego syna.
- Nie należy zapominać o camping municipal, tych śmiesznie tanich (a niekiedy darmowych) kempingach w niezliczonych miasteczkach w całej Francji, które zachęcają turystów, by zatrzymali się na noc i wydali trochę pieniędzy w miejscowym barze. Francuska gościnność w pełnej krasie.
Ale na szczycie tej listy wynalazków, z których Francja może słusznie być dumna, powinien znaleźć się jakiś jadalny smakołyk.
Wieśniak, który wynalazł foie gras, musiał być naprawdę bardzo kreatywnym Monsieur. Można go sobie wyobrazić, jak tłumaczy pomysł na nowe pâté swoim kumplom:
„Nie miele się po prostu resztek mięsa, tak jak do innych pâté. Trzeba wziąć gęś albo kaczkę, wsadzić jej rurę do gardła, i co dzień wpychać jej tyle suszonej kukurydzy, ile tylko się da, aż zrobi się tak tłusta, że będzie ledwo się ruszać. Wtedy trzeba jej wyciąć bardzo przerośniętą wątrobę i rozsmarować na toście”.
„Chyba znów piłeś absynt, Jean-Pierre” – powiedzieli pewnie jego kumple. „Chodź, to się trochę przewietrzysz w toalecie dla psów”.
Ale stary Jean-Pierre miał rację, a foie gras mogli wymyślić tylko Francuzi. Gdyby to był pomysł anglosaski i nazywał się „tłusta wątroba”, nikt nie wziąłby tego do ust.
Mam rację czy też mam rację?
Ulubionym narzędziem Francuza, który chce pokazać, jak bardzo ma rację, jest pytanie retoryczne. Dlaczego to jego ulubione narzędzie? Ponieważ podkreśla, jak bardzo ma rację. Dlaczego używa go tak często? Ponieważ dzięki temu jego poglądy wydają się tak ważne, że musi sam siebie błagać, by je objawił. Czy pytania retoryczne nie są irytujące, kiedy się ich nadużywa? Jak cholera.
Jeśli przyjeżdżasz do Francji i nie jesteś przyzwyczajony do pytań retorycznych, mogą one zmienić w farsę każdą poważną rozmowę. Próbujesz, na przykład, rozmawiać o tym, dlaczego najnowszy francuski film to jak zwykle zapatrzony we własny pępek gniot o biednym, niezrozumianym artiste, który musi mnóstwo palić i sypiać z superlaskami w oszałamiających rezydencjach. Na początku masz wrażenie, że twój francuski rozmówca jest szczerze zainteresowany tym, co myślisz na temat filmu.
– Dlaczego ten jego film jest dokładnie taki sam jak poprzedni? – zapyta Francuz.
– Być może dlatego, że... – chcesz odpowiedzieć, ale nagle Francuz zagłusza cię swoimi własnymi poglądami. I akurat gdy otrząśniesz się z zaskoczenia, słyszysz kolejne pytanie, skierowane najwyraźniej do ciebie.
– A dlaczego młode francuskie aktorki sprawiają wrażenie, jakby miały w umowie pokazywanie cycków?
– Ponieważ... – zaczynasz, ale znów dzieje się to samo. W końcu zdajesz sobie sprawę, że Francuz w ogóle nie zadaje ci pytania. Rozmawia sam ze sobą. I oczywiście nikt nie będzie mógł wtrącić się do tej rozmowy i powiedzieć mu, że nie ma racji.
Najzabawniejszym tego przykładem jest, jak się wydaje, pierwszy dzień zajęć w elitarnej paryskiej szkole Sciences-Po⁶. Przyjmują tam wielu studentów zagranicznych, którzy zestresowani przychodzą na pierwszy wykład, mając nadzieję na udział w dyskusji z jednym z najbardziej szanowanych francuskich intelektualistów. Kiedy wybitny profesor wstaje, by zacząć mówić, nieuchronnie zaczyna perorę w typowo francuski sposób.
– Kiedyż to Francja zdała sobie sprawę, że wojny kolonialnej w Wietnamie nie można wygrać? – zapyta zgromadzone młode umysły.
Ręce nie-Francuzów wystrzelą w górę, bo ich właściciele chętnie wzięliby udział w wymianie idei, która jest siłą napędową francuskiej kultury.
I zostaną zignorowani, ponieważ profesor sam odpowie sobie na pytanie i przejdzie do kolejnego, na które znów tylko on będzie miał prawo odpowiedzieć.
Zagraniczni studenci będą skręcać się z zażenowania z powodu swego intelektualnego faux pas. Tymczasem studenci francuscy, którzy wiedzą, czego się od nich oczekuje (albo nie oczekuje), podczas tych wykładów – rozłożą się na tyłach sali, po czym zajmą się zwijaniem papierosów i wysyłaniem sobie SMS-ów w rodzaju: „Myślisz, że jestem sexy? Jasne, że tak”.
Ostrze prawdy
Najważniejsze pytanie to, oczywiście, skąd się wzięło owo paranoiczne francuskie poczucie nieomylności?⁷ Cóż, nie jestem antropologiem ani historykiem, ale myślę, że jego historia sięga roku 1789 oraz Wielkiej Rewolucji Francuskiej. W języku francuskim jest czasownik, który oznacza stwierdzenie, kto ma rację, a kto nie, podjęcie ostatecznej decyzji. To trancher. Nieprzypadkowo znaczy to także odkrawać lub odcinać, tak jak trancher la tête de quelqu’un – uciąć komuś głowę.
W 1789 roku Francuzi pozwolili, by to gilotyna zdecydowała, kto ma rację. Ówczesny król, Ludwik XVI, był prawnukiem Ludwika XIV, człowieka, który bardzo skromnie ogłosił się Królem Słońce i wyznawał teorię, że monarchowie mają dane od Boga prawo do rządzenia swym narodem. W czasach Ludwika XVI stało się to boskim prawem do marnowania budżetu państwa na peruki i przyjęcia w ogrodach.
Część paryskich intelektualistów stwierdziła, że dość już tego, a więc podburzyli lud i gilotyna zaczęła decydować, najpierw pozbywając się aristos, a potem likwidując każdego, kto ośmielał się podważać koncepcje kliki intelektualistów, którzy akurat danego dnia byli u władzy.
W rewolucji francuskiej nie chodziło jednak tylko o to, żeby zastąpić króla parlamentem. Wprowadziła ona w życie pewne radykalne – by nie powiedzieć traumatyczne – dla społeczeństwa idee.
Na początek językiem oficjalnym znienacka stał się francuski, gdy tymczasem do 1789 roku ogromna większość społeczeństwa paplała wesoło w rozmaitych patois i zupełnie nie była w stanie zrozumieć języka używanego przez paryżan. Kiedy Molière, francuski Szekspir od komedii, w XVII wieku urządził sobie tournée po kraju, jego trupa często musiała uciekać się do pokazów slapstickowych gagów, ponieważ nikt nie rozumiał dialogów⁸. A wtedy, ni stąd, ni zowąd, patois został oficjalnie zakazany, i wszyscy musieli nauczyć się nowego „słusznego” języka. Każdemu, kto się temu sprzeciwiał, oddzielano krnąbrny umysł od reszty ciała.
W tym samym czasie, aby zmniejszyć ryzyko lokalnych buntów, władze centralne zaczęły przemieszczać ludzi po całym kraju. Zamiast regionalnymi siłami zbrojnymi, wojsko stało się armią narodową, złożoną z ludzi z różnych rejonów, który oczywiście byli zmuszeni porozumiewać się po francusku. Trwa to do dzisiaj, dlatego ktoś z Prowansji, kto ukończy studia pedagogiczne na uniwersytecie w Nicei, i chętnie zamieszkałby w swojej okolicy, zostanie z dużym prawdopodobieństwem skierowany do szkoły w Bretanii.
Republika wprowadziła także nowy kalendarz, w którym rok zaczynał się we wrześniu, a miesiące miały znaczące nazwy, takie jak brumaire („mglisty”), pluviôse („dżdżysty”) oraz thermidor (prawdopodobnie: „miesiąc, w którym gotuje się homary”). Zamiast na tygodnie, miesiące dzieliły się na trzy dziesięciodniowe okresy, a kolejne dni nazywały się primidi, duodi, tridi i tak dalej, aż do decadi. Tak, rewolucjoniści wynaleźli tydzień metryczny⁹.
W każdym razie, w ciągu kilku lat po 1789 roku całemu społeczeństwu odcięto system wartości, niczym głowę skazańcowi. Wszystko, co ludzie dotąd uznawali za słuszne, nagle okazało się niesłuszne. Jeśli zostawali w swoim regionie, mówiono im, że mówią w niewłaściwym języku. Jeśli przerzucano ich do innego regionu, nagle żyli jak cudzoziemcy we własnym kraju, jedli nie to co trzeba i mówili z błędnym akcentem. Pod wieloma względami jest to doświadczenie podobne do doświadczeń angielskiego imigranta we współczesnej Francji, a ja – możecie mi wierzyć – wiem, jak bardzo może to być uciążliwe. Poczucie alienacji popycha ludzi ku dwóm przeciwstawnym biegunom. My imigranci albo całym sercem przyjmujemy francuską kulturę, udajemy, że krykiet i Marmite nigdy nie istniały i idziemy oglądać Johnny’ego Hallydaya na żywo na Stade de France. Albo też trzymając się kurczowo starych prawd, czujemy nagły przymus pisania do angielskich gazet o zaniku niektórych form czasownikowych i kanapek z ogórkiem. Większość imigrantów próbuje przez pewien czas obu ekstremów, po czym znajduje sobie miejsce gdzieś pośrodku.
Jak już powiedziałem, żaden ze mnie historyk, ale wydaje mi się, że w ciągu ponad dwustu lat po rewolucji Francuzi w pewien sposób połączyli te dwie przeciwstawne reakcje na odcięcie ich od tego, co niegdyś wyznawali. Wydaje się, że przyjęli nowe idee (albo wtłoczył je im do głów francuski system edukacji), po czym stwierdzili, że ich nowy idealny styl życia jest zagrożony, co dodało ich sposobowi myślenia słynnego posmaku paranoi.
A większość winy za to wszystko ponoszą Angole. Gdy tylko Francuzi zaczęli skracać rojalistów o głowę, dodali jeszcze jeden powód do konfliktu z tradycyjnym wrogiem zza kanału. Na początku rewolucjonistom było łatwo drwić z Brytyjczyków. Ci komiczni rojalistyczni angielscy dandysi z ich szalonymi niemieckimi monarchami – jakim cudem mogliby mieć rację w jakiejkolwiek kwestii? Ostatecznie, właśnie stracili swoją największą kolonię, Amerykę, na rzecz buntowników wspomaganych przez Francuzów. Ha! Ale sprawy szybko przyjęły zły obrót. Napoleon został pokonany pod Waterloo i zesłany na Wyspę Świętej Heleny – do kolonii, której Wielka Brytania nie straciła – gdzie umarł. Tymczasem zaledwie kilkadziesiąt lat po rewolucji francuskiej ci Anglais ośmielili się mieć swoją własną rewolucję – przemysłową – i wymyślać maszyny, które sprawiły, że francuska technologia stała się przestarzała. I jeszcze mieli czelność nazwać jedną ze swoich nowych stacji kolejowych Waterloo! To chyba wystarczy, żeby wpędzić naród w paranoję, non?
Rzeczy, co do których Francuzi mają rację
- Polityk, który zdradza żonę, niekoniecznie jest bardziej skorumpowany niż ten, który nie zdradza.
- Kiedy mężczyzna mówi kobiecie komplement, nie oznacza to, że ma zamiar ją zgwałcić.
- Odwrót z Wietnamu w 1954 był całkiem dobrym pomysłem.
- Inwazja na Irak raczej nie.
- Jeśli w podstawówkach w danym kraju uczy się matematyki na dobrym poziomie, przemysłowi nigdy nie zabraknie wykwalifikowanych inżynierów.
- Dzieci nie umierają, jeśli nie jedzą frytek przez tydzień.
- Wakacje w uzdrowisku powinny być dostępne jako kuracja dotowana przez państwo.
- Jeśli masz etat w firmie, nie ma sensu pracować w piątkowe popołudnia.
- Obce słowa w menu nie poprawiają smaku potraw.
- Jeśli inwestuje się w koleje, zaczynają lepiej funkcjonować.
- Do przyprawienia sałaty w zupełności wystarczą oliwa, ocet, musztarda i sól. Wszystko inne to fanaberie.
- Kiedy Francuz zacznie ignorować prawo europejskie, nikt nie będzie w stanie zmusić go do jego przestrzegania.
Rzeczy, co do których Francuzi się mylą
(choć lepiej im o tym nie mówić)
- Im więcej przechwalasz się na temat seksu, tym lepszym jesteś kochankiem.
- Wszyscy po prostu uwielbiają być biernymi palaczami.
- Pétanque to sport.
- Estakady są tak piękne, że trzeba je uwieczniać na pocztówkach.