Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak wyszliśmy na ludzi. Dlaczego potrzebujemy siebie nawzajem i co sprawia nam przyjemność - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jak wyszliśmy na ludzi. Dlaczego potrzebujemy siebie nawzajem i co sprawia nam przyjemność - ebook

<p>„Gdy nasi przodkowie zostali wygnani ze schronienia, jakie zapewniał im las deszczowy, musieli zacząć walczyć o przetrwanie w nieznanym i niebezpiecznym świecie sawanny. Mniejsi, wolniejsi i słabsi niż wiele z tamtejszych drapieżników byliby skazani na wymarcie, gdyby nie wpadli na społeczne rozwiązanie stojącego przed nimi problemu. Okazało się ono tak skuteczne, że wprowadziło nas na zupełnie nową ścieżkę ewolucyjną”.</p> <p>Czy człowiek jest z natury dobry i chętny do współpracy, czy raczej do działania popycha go rywalizacja i potrzeba zajęcia wysokiej pozycji w hierarchii? Czy podstawą naszych zachowań romantycznych jest zakorzeniony w nas pragmatyzm, czy może chemia odczuwana przez dwójkę ludzi i ulotność chwili? I czy to możliwe, aby lęki społeczne pokolenia X, Y i Z miały swoje źródła… na sawannie?</p> <p>Aby uzyskać odpowiedzi na te i wiele innych pytań dotyczących naszych współczesnych zachowań, wystarczy spojrzeć na ludzkie reakcje przez pryzmat psychologii ewolucyjnej. Okazuje się, że zarówno za naszą miłością do babci, jak i niekiedy głęboko skrywaną satysfakcją z cudzego nieszczęścia stoi nasza ewolucyjna przeszłość. Cóż, dzięki babci dawniej można sobie było pozwolić na rodzenie większej liczby dzieci, a poza tym była ona fantastyczną… przynętą. Kiedy zaś któremuś z rywali w grupie się nie powodziło, spadał w hierarchii, a to zwiększało szanse na przetrwanie naszych przodków, było się więc z czego cieszyć. Pogoń za szczęściem, miłością czy pieniędzmi – to nie wytwór współczesności, ale nasze dziedzictwo!</p> <p>Łącząc antropologię, biologię, historię i psychologię z ewolucją, William von Hippel rzuca w tej książce nowe światło na nas samych. Pokazuje, jak wydarzenia z odległej przeszłości kształtują naszą teraźniejszość. Dostarcza wiedzy o tym, kim jesteśmy, i radzi, jak wykorzystać te informacje, abyśmy mogli poprawić jakość swojego życia i uniknąć pułapek współczesnego świata.</p>
Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8225-011-4
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Prolog

Pewnego dnia, gdy mój syn miał osiem lat, postanowiliśmy wybrać się na sandboarding na Moreton Island, małą piaszczystą wyspę położoną po drugiej stronie zatoki względem naszego domu w Brisbane. Dotarliśmy tam promem wczesnym popołudniem, po czym ruszyliśmy plażą aż do leśnej ścieżki prowadzącej do ogromnych wydm w centralnej części wyspy. Przygotowałem starą deskę snowboardową, tak żeby syn mógł jeździć na niej na bosaka, i gdy tylko podłapał sztukę utrzymywania równowagi, bawił się w najlepsze (w niemałej części dlatego, że to ja tachałem snowboard na górę, a on tylko zjeżdżał do podnóża). Wspinanie się po gigantycznych wydmach wymaga sporego wysiłku, niemniej słońce dawno już zaszło, zanim udało mi się go namówić, żeby odpuścił.

W drodze powrotnej był przeszczęśliwy i gdy przemierzaliśmy połacie wydm pod rozgwieżdżonym niebem, gadał jak najęty. Jednak kiedy tylko weszliśmy do lasu, jego nastrój się zmienił. Z trudem dostrzegaliśmy przed sobą ścieżkę, a zarośla, wyglądające wcześniej całkiem niewinnie, napierały teraz na nas z każdej strony. Zauważyłem, że głos zaczął mu drżeć, i szybko stracił wątek. Gdy trzasnęła gałązka, na którą nastąpiłem, skoczył jak oparzony. Starałem się dodać mu otuchy, ale upierał się, że wszędzie czyhają na nas dzikie zwierzęta. W żaden sposób nie mogłem złagodzić jego lęków. Był przekonany, że w każdej chwili może wyskoczyć sfora psów dingo i nas rozszarpać. Muszę przyznać, że sam czułem się trochę nieswojo, choć zdawałem sobie sprawę, że jedynym realnie grożącym nam niebezpieczeństwem było skręcenie kostki na ginącej w mroku ścieżce.

Dlaczego radość tak szybko przeszła w strach? I dlaczego również ja go odczuwałem pomimo pełnej świadomości, że jedynymi zwierzętami, które będą tej nocy na nas żerować, są komary? Niewykluczone, że odpowiedzi na te pytania tkwią w zdolnościach percepcyjnych naszych odległych przodków. Ludzie mają znakomite oczy, ale dość przeciętne uszy i nosy, toteż w ciemnościach inne zwierzęta mogą dużo łatwiej wykryć nas niż my je. Za dnia nasi przodkowie byli groźnymi drapieżnikami, jednak w nocy to oni padali ofiarą – przez ostatnich kilka milionów lat nocne zwierzęta żywiły się naszymi niedoszłymi antenatami, którzy nie mieli dość oleju w głowie, by nie wałęsać się po nocy. Ci z naszych potencjalnych przodków, którzy przechadzali się przy świetle księżyca, mieli mniejszą szansę na przeżycie i prokreację, a tym samym przekazanie potomkom swych upodobań do nocnych wędrówek. W taki sposób ewolucja modeluje naszą psychikę, skutkiem jest zaś to, że nikt nie musi ci mówić, że trzeba się bać ciemności; ten lęk pojawia się naturalnie.

Jeśli pójdziesz do wybiegu małp człekokształtnych w miejscowym zoo i spędzisz trochę czasu z szympansami, będziesz mógł niemal na własne oczy przekonać się, jak przebiega ewolucja. Szympansy wyglądają na naszych odległych kuzynów, którymi zresztą są, a to, co ich od nas odróżnia, jest w pełni wytłumaczalne. Nietrudno się domyślić, w jaki sposób opuszczenie lasu mogłoby zmienić ich nogi w podobne do naszych. Bez kłopotu można też sobie wyobrazić, jak ewolucja mogła powoli przekształcić drugą parę stóp w dłonie, gdy nasi przodkowie przestali się wspinać po drzewach, a zaczęli odbywać długie marsze na dwóch kończynach.

Mniej oczywistą sprawą jest rola ewolucji w ukształtowaniu psychiki. Mamy skłonność, aby myśleć o ewolucji w kategoriach anatomii, jednak postawy psychiczne są równie ważne dla przetrwania jak części ciała. Preferencje, które nie współgrają z czyimiś zdolnościami, są równie wielkim obciążeniem jak kończyny, które nie pasują do jego stylu życia. Nasze ciało tylko w niewielkim stopniu zmieniło się w ciągu ostatnich sześciu czy siedmiu milionów lat, natomiast psychika przekształciła się kolosalnie. Ewolucyjne rozejście się człowieka z szympansami wyraża się przede wszystkim w adaptacjach umysłu i mózgu.

Najważniejsze zmiany w naszej psychice dotyczą funkcjonowania społecznego, zwłaszcza zdolności do współpracy. Spójrzmy na przykład, co się dzieje, gdy szympansy polują na mniejsze małpy ogoniaste¹. Polowania te należą do ich nielicznych aktywności grupowych, a są motywowane tym, że ofiary mają dużo mniejszą szansę ucieczki, kiedy zostają osaczone ze wszystkich stron. Mimo to nie wszystkie szympansy włączają się do działań. Niektóre siedzą bezczynnie opodal i przyglądają się kurzowi wzbijanemu podczas walki. Po zakończeniu polowania kilku szczęśliwców trzyma w łapach zdobycz, większość wraca jednak z niczym. Mięso jest pożywieniem o dużej gęstości kalorycznej, dlatego osobniki, którym nie trafił się żaden łup, zwykle nagabują szczęśliwców, by się podzielili swoją zdobyczą. Nic w tym dziwnego. Ciekawe jest jednak to, że szympansy, które tylko przyglądają się polowaniu, delektują się mięsnym posiłkiem równie często jak te, które się do niego włączają. Ich towarzysze nie dostrzegają większej różnicy między pomocnikami a obibokami.

Zwykle zwierzęta żyjące w zbiorowiskach traktujemy jako „graczy zespołowych”, tymczasem wiele z nich, mimo życia w dużych grupach, wchodzi w interakcje w bardzo ograniczonym zakresie. Gnu i zebry zbijają się w ogromne gromady ze względów bezpieczeństwa, nie wykazują jednak prawdziwych oznak zespołowości. W wielkiej grupie zwiększa się prawdopodobieństwo, że ktoś dostrzeże lwa, więc każde zwierzę może sobie pozwolić na nieco mniejszą czujność. Szympansy są znacznie bardziej współzależne niż gnu czy zebry, lecz nawet ich życie rzadko wymaga rzeczywistej współpracy. W konsekwencji mają do niej ograniczoną zdolność i preferują działanie w pojedynkę. W odróżnieniu od tego, kiedy my wyszliśmy z lasu, samo nasze przetrwanie zależało od zdolności do wspólnego działania. Jak się przekonamy, nasza psychika została w największym stopniu ukształtowana właśnie przez tę potrzebę.

Gdy nasi przodkowie zostali wygnani ze schronienia, jakie zapewniał im las deszczowy, musieli zacząć walczyć o przetrwanie w nieznanym i niebezpiecznym świecie sawanny. Mniejsi, wolniejsi i słabsi niż wiele z tamtejszych drapieżników byliby skazani na wymarcie, gdyby nie wpadli na społeczne rozwiązanie stojącego przed nimi problemu. Okazało się ono tak skuteczne, że wprowadziło nas na zupełnie nową ścieżkę ewolucyjną. Nasi przodkowie stawali się coraz inteligentniejsi właśnie dlatego, że mogli wykorzystywać nowo odkryte zdolności kooperacyjne do doskonalenia sposobów zabezpieczania siebie oraz zapewniania sobie warunków bytowych. Ostatecznie Homo sapiens stali się tak inteligentni, że zaczęliśmy zmieniać swoje środowisko pod dyktando naszych planów, o czym najlepiej świadczy wynalezienie rolnictwa. Od uprawy roli stwardniały nam serca (i popsuły się zęby), ale rozkwitły też literatura, handel i nauka.

Samo nabranie inteligencji nie sprawia jednak, że stajemy się mądrzejsi. Wiele pradawnych instynktów cały czas w nas tkwi. Nade wszystko naszą psychiką wciąż w znacznym stopniu steruje lęk przed wykluczeniem z gry godowej, sprawiając, że dużo uwagi poświęcamy temu, jak wypadamy na tle pozostałych członków swojej grupy. To nieustanne porównywanie się kładzie się cieniem na ludzkim szczęściu. Odpowiada też za nasze wścibstwo.

Duchy naszej ewolucyjnej przeszłości nie przestają nas dziś nawiedzać, lecz jednocześnie pozwalają odpowiedzieć na niektóre fundamentalne pytania o ludzką naturę. Na przykład jak kwestia społeczeństwa, które stworzyliśmy na sawannie, wyjaśnia naszą zdolność i chęć do wprowadzania innowacji? Jaki wywiera wpływ na nasz sposób kierowania innymi i to, za kim podążamy? Jak tłumaczy nasze godne pożałowania odruchy plemienne oraz uprzedzenia? Przebieg naszego przystosowywania się do życia na sawannie stanowi zamierzchłą historię, niemniej pozwala nam na nowo spojrzeć na współczesne problemy.

Choć cierpimy z powodu wielu złych nawyków naszych przodków, doprowadzili oni do wyewoluowania systemu motywacyjnego, który do dziś nagradza nas wtedy, gdy dobrze sobie z czymś radzimy. Chodzi o szczęście. Jak świetnie widać na przykładzie naszego lęku przed ciemnością, motywacje wykształciły się po to, byśmy mogli lepiej przetrwać i funkcjonować. Oznacza to, że przykre odczucia służą ważnemu celowi, ale podobnie jest z dobrymi. Psychika, jaka w nas wyewoluowała, jest ściśle spleciona ze szczęściem i pogonią za nim; prowadzenie dobrego życia silnie wiąże się ze spełnianiem ewolucyjnych nakazów. Ponieważ często zmierzają one we wzajemnie sprzecznych kierunkach, szczęście wymaga umiejętności sprawnego poruszania się w ich gąszczu. Zrozumienie presji wywieranej na nas przez odległą przeszłość może ułatwić nam to zadanie oraz wyjaśnić, dlaczego na tej drodze czyha tyle pułapek.

Skąd wiemy, co myśleli i robili nasi zamierzchli przodkowie?

Nasza odległa przeszłość nie bez powodu nazywa się prehistorią – nie dysponujemy żadnymi pisanymi źródłami z tego okresu. Uczeni znaleźli mnóstwo skamielin i innych materiałów z zamierzchłych czasów, jednak wiele z tych znalezisk może podlegać wielorakim interpretacjom. Ponadto strategie i zachowania nie przekształcają się w skamieliny, trudno jest więc ustalić szczegóły tego, jak nasi przodkowie rozwiązywali problemy pojawiające się na ich drodze do uczłowieczenia. Ewolucjoniści zdołali jednak wyłuskać zdumiewające informacje z niepozornych przesłanek, a ich błyskotliwe pomysły i ciężka praca pozwalają mi dziś przedstawić tę stosunkowo kompletną narrację.

Skąd wiemy to, co wiemy? W odpowiedzi na to pytanie rozważmy trzy przykłady badań historii ewolucyjnej: po pierwsze, w jaki sposób DNA wszy pokazuje, kiedy wynaleźliśmy ubrania, po drugie, jak księgi kościelne ujawniają znaczenie babć, i po trzecie, w jaki sposób wykopane zęby podpowiadają, co nasi przodkowie robili, by uniknąć kojarzenia krewniaczego.

Skąd wiadomo, kiedy wynaleźliśmy ubrania?

Ludzie mają wyjątkowy zaszczyt być gospodarzami dla trzech różnych gatunków wszy: głowowych, łonowych i tak zwanych odzieżowych. Opowieść o tym, jak staliśmy się mieszkaniem, a zarazem posiłkiem tych odrażających, malutkich pasożytów, jest dość zawiła, a zaczyna się od wszy głowowych, które moje dzieci przyniosły ze żłobka do domu. Przodkowie ludzkiej wszy głowowej wprowadzili się na naczelne około dwudziestu pięciu milionów lat temu, czyli w okresie, gdy rozdzieliły się drogi ewolucji małp starego świata (czyli małp z Afryki i Azji).

Kiedy sześć, siedem milionów lat temu nasi bliżsi przodkowie oddzielili się od przodków szympansów, towarzyszące im wszy mogły swobodnie przemieszczać się po całym ciele, gdyż nasi protoplaści należeli do mocno owłosionych. W tamtych czasach pradawne wszy ludzkie były jedynymi, które nas prześladowały, jednak parę milionów lat później podłapaliśmy inny gatunek, prawdopodobnie od goryli. Nie jestem pewien, jak sztuka ta udała się naszym antenatom, ale wolę myśleć, że po prostu żyli w bliskim sąsiedztwie goryli, a może nawet okazjonalnie dzielili się legowiskiem, żeby lepiej się ogrzać. Tak czy inaczej około trzech milionów lat temu zaczęliśmy gościć na sobie dwa gatunki wszy.

Koniec końców w trakcie dalszego rozwoju ewolucyjnego utraciliśmy bogate owłosienie ciała (a także zwyczaj zadawania się z gorylami). Brak futra stanowił problem dla obu gatunków wszy, gdyż gęstwina włosków jest im potrzebna do składania jaj. W konsekwencji zmusiliśmy te dwa gatunki do specjalizacji. Wszy, które towarzyszyły nam najdłużej, przeniosły się w rejony dalekiej północy naszego ciała i wyspecjalizowały się w życiu na głowie. Wszy zapożyczone od goryli usadowiły się zaś w obszarze równikowym, za przedmiot specjalizacji przyjmując krocze.

To odprężenie w stosunkach między dwoma gatunkami utrzymywało się mniej więcej przez milion lat, aż zaledwie siedemdziesiąt tysięcy lat temu na scenie pojawił się trzeci gatunek: boczna linia wszy głowowych. Wyewoluowała ona do życia na naszym ciele, jednak podobnie jak gatunek, z którego się wywodziła, nie mogła składać jaj na (nieowłosionej obecnie) skórze, gdyż spadałyby one na ziemię i obumierały. Tak oto ewolucja wszy głowowych wspiera tezę, że co najmniej siedemdziesiąt tysięcy lat temu zaczęliśmy nosić odzienie.

Oczywiście powstaje ciekawe pytanie, co sprowokowało nas do wynalezienia ubioru i dlaczego stało się to akurat wtedy. Nasi przodkowie byli wówczas nieowłosieni już od ponad miliona lat, a większość z nich wciąż żyła w gorącym klimacie afrykańskim – choć nie wszyscy. Jak się przekonamy, tuż przed wyłonieniem się wszy odzieżowych Homo sapiens zaczęli emigrować z Afryki. Być może właśnie zasiedlanie chłodniejszych obszarów doprowadziło do wynalezienia ubrań. A może ubrania pojawiły się znacznie wcześniej w celu ochrony zarówno przed zimnem, jak i słońcem. Alternatywne wyjaśnienie mówi, że nasi przodkowie szukali sposobów na przyozdobienie siebie lub wzajemne odróżnienie się. Bez względu na powód od tego momentu przynajmniej część naszych przodków musiała na stałe nosić jakieś stroje, bo w innym wypadku wszy odzieżowe by wymarły.

Ewolucyjna historia wszy stanowi wspaniały materiał dowodowy w odniesieniu do wynalezienia odzieży, skąd jednak znamy ramy czasowe tego procesu? I skąd wiadomo, że zaraziliśmy się wszami łonowymi od przodków goryli trzy miliony lat temu? Aby odpowiedzieć na takie pytania, uczeni muszą wziąć pod uwagę zegary molekularne, czyli procedury datowania oparte na tempie zachodzenia mutacji genetycznych. Gdy jakaś linia ewolucyjna rozwidla się na dwa gatunki, zaczynają one gromadzić w swoim DNA przypadkowe mutacje. Mutacje te nie są już wspólne dla obu gatunków, tylko specyficzne dla każdego z nich. Ponieważ znamy średnie tempo mutacji różnych nici DNA, możemy policzyć specyficzne mutacje na DNA wspólnym dla obu gatunków i na tej podstawie ocenić, kiedy gatunki te zaczęły iść własną drogą.

Jeśli na przykład jakaś nić DNA danego gatunku mutuje średnio raz na dwadzieścia pokoleń i na tym DNA znajdziemy przeciętnie pięćdziesiąt osobnych mutacji u każdego z pierwotnie powiązanych gatunków, możemy wnioskować, że gatunki były rozdzielone mniej więcej przez tysiąc pokoleń. Odliczając w ten sposób do tyłu, ostatecznie dochodzimy do gatunku wyjściowego, który jest genetycznie najbliższy obu pochodnym.

Analizując liczbę mutacji w DNA wszy odzieżowych i głowowych (które są blisko spokrewnione ze sobą, ale nie z wszami łonowymi), zyskujemy mocny argument, że nasi przodkowie przestali biegać na golasa co najmniej siedemdziesiąt tysięcy lat temu. Zastosowanie tej samej procedury pozwala nam wysnuć wniosek, że ludzkie wszy łonowe oddzieliły się od wszy goryla mniej więcej trzy miliony lat temu.

Skąd wiemy, czy babcie są ważne?

Kościół luterański od XVIII wieku prowadził w Finlandii skrupulatne spisy wszystkich narodzin, ślubów i zgonów. Mirkka Lahdenperä z Uniwersytetu w Turku oraz jej współpracownicy skorzystali z tego wyśmienitego źródła, aby prześledzić przebieg życia ponad pięciu tysięcy kobiet oraz ich dzieci i wnucząt z pięciu fińskich gmin rolniczych i rybackich w latach 1702–1823.

Uważnie przeglądając archiwalne księgi, uczeni dokonali wielu ważnych odkryć na temat dziadków. Co bodaj najciekawsze, ustalili, że na każde dziesięć lat, które babcia żyła po przekroczeniu pięćdziesiątki, przypadała kolejna dwójka żywych wnucząt. Efekt ten, ujawniający się najwyraźniej w rodzinach, w których dziadkowie mieszkali w tej samej wiosce co ich wnuki, wydaje się pochodną trzech czynników:

1. Zamieszkiwanie babci w tej samej wiosce pozwalało córkom na wcześniejsze posiadanie dzieci (średnio w wieku 25,5 roku, a nie 28 lat).
2. Obecność babki skracała odstęp pomiędzy kolejnymi porodami. Córki żyjących babć rodziły średnio co 29,5 miesiąca, podczas gdy córki zmarłych już matek i teściowych miały dzieci co 32 miesiące.
3. Żyjąca babcia w wieku poniżej 60 lat (zatem prawdopodobnie dość energiczna i zdolna do udzielania większej pomocy) zwiększała odsetek przeżywających wnuków o 12 procent. Ten zwiększony odsetek pojawiał się dopiero w okresie po odstawieniu dziecka od piersi; w wypadku dzieci karmionych piersią wskaźnik przeżycia był podobny bez względu na to, czy ich babcia jeszcze żyła czy nie.

W tych czasach w Finlandii (jak i wszędzie indziej) ze względu na choroby i urazy połowa urodzonych dzieci nie dożywała wieku dorosłego, więc pozytywny wpływ obecności babć na przeżycie i dzietność był bardzo odczuwalny.

Skąd wiemy, jak nasi przodkowie unikali kojarzenia krewniaczego?

Zwierzęta trzymające się w małych grupach zyskują ze wspólnego życia wiele korzyści, stają jednak w obliczu problemu rozmnażania wsobnego. Bez znajomości swojego drzewa genealogicznego urodzone w takich grupach zwierzęta, które następnie parzą się z członkami swojej grupy, narażają się na ryzyko skojarzenia z bliskim krewnym.

Kojarzenie się z bliskim krewnym jest obciążone wieloma potencjalnymi zagrożeniami, z których najistotniejszym jest to, że w ramach jednej rodziny chorobowe geny mają większą szansę na znalezienie swojej drugiej połówki. Ja na przykład jestem nosicielem genu choroby Taya-Sachsa, który na szczęście dla mnie jest recesywny (co oznacza, że konsekwencje odzywają się dopiero po odziedziczeniu go od obojga rodziców). Jeżeli oboje rodzice są nosicielami genu choroby Taya-Sachsa, występuje dwudziestopięcioprocentowe prawdopodobieństwo, że każde z ich dzieci otrzyma dwa takie geny i rozwinie się u nich choroba. Objawy w większości przypadków pojawiają się przed szóstym miesiącem życia; dzieci zaczynają tracić wzrok i słuch, następnie zdolność łykania, a w końcu poruszania się i niedługo potem umierają.

Gen Taya-Sachsa jest stosunkowo rzadki (w całej populacji jeden nosiciel przypada na ponad dwieście osób), występuje więc niemal zerowe ryzyko, że tacy nosiciele jak ja będą mieli dziecko obciążone chorobą Taya-Sachsa, jest bowiem bardzo mało prawdopodobne, że zakochają się akurat w innym nosicielu tego genu. Gdybym jednak dzielił łoże z jakimś członkiem swojej rodziny, na przykład z siostrą czy kuzynką, byłoby znacznie bardziej prawdopodobne, że moja partnerka też jest nosicielem tego genu, a tym samym znacznie wzrastałoby ryzyko rozwinięcia się tej strasznej choroby u naszych dzieci.

Zwierzęta żyjące w niewielkich grupach zwykle rozwiązują potencjalny problem rozmnażania wsobnego za sprawą opuszczania przez samce albo samice swojej grupy rodzinnej zaraz po wejściu przez nie w okres dojrzewania. Porzucając dotychczasową grupę i przyłączając się do innej, zwierzęta radykalnie zmniejszają ryzyko sparowania się z osobnikiem będącym bliskim krewnym. Musimy jednak pamiętać, że nie mają one pojęcia, dlaczego opuszczają swoją grupę. Po prostu te zwierzęta, które wykształciły w sobie upodobanie do wędrówek i dołączały do nowej grupy, miały większą szansę uniknąć wyniszczających konsekwencji wsobności. W rezultacie skłonność do zmiany grupy rozprzestrzeniała się w obrębie gatunku przez wzmożenie sukcesu reprodukcyjnego tych osobników, które odziedziczyły tendencję do rozstania się z rodziną wraz z osiągnięciem dojrzałości seksualnej.

U szympansów problem ten jest rozwiązywany dzięki znajdowaniu nowej grupy przez dojrzewające samice. W odróżnieniu od nich łowcy-zbieracze stosują bardziej elastyczne i zróżnicowane metody (więcej informacji na ten temat w rozdziale 3). Naukowcy zastanawiali się, czy nasi pradawni przodkowie byli pod tym względem bardziej podobni do szympansów czy do nas. Jak jednak pozyskać takie informacje, gdy dysponuje się tylko przypadkowymi kawałkami skamielin, a nie przetrwało nic innego, co zaświadczyłoby o życiu naszych poprzedników?

Naukowcy rozgryźli ten orzech dzięki pomiarom poziomu strontu w zębach naszych praprzodków. Stront jest metalem, który nasz organizm wchłania podobnie jak wapń, toteż wykrywa się go głównie w kościach i zębach. Istnieją cztery główne postacie strontu, a proporcje ich występowania zależą od charakterystyki geologicznej danego obszaru. W pewnych miejscach bardzo powszechna jest jedna forma, stosunkowo powszechna inna, a dwie pozostałe należą do rzadkości. W innych miejscach proporcje są odmienne.

Ponieważ stront wbudowuje się w strukturę zębów w okresie wzrastania i rozwoju organizmu, warto przeanalizować prehistoryczne zęby pod kątem proporcji występowania różnych odmian tego pierwiastka. Jeśli odpowiadają one rozkładowi procentowemu odmian strontu w lokalnym podłożu skalnym, właściciel zębów niemal na pewno dorastał w rejonie, w którym znaleziono jego zęby. Jeżeli natomiast proporcje są inne niż w miejscowych skałach, niemal na pewno przeprowadził się tam już po przekroczeniu wieku dziecięcego.

Gdy Sandi Copeland z oddziału antropologii ewolucyjnej w Instytucie Maxa Plancka przebadała wraz ze współpracownikami proporcje strontu w zębach różnych przedstawicieli Australopithecus africanus (naszych przodków sprzed kilku milionów lat; więcej o nich w rozdziałach 1 i 2), odkryła, że większe zęby odpowiadały miejscowemu profilowi geologicznemu, a mniejsze nie. Ponieważ samce są zwykle większe od samic i w rezultacie mają większe zęby, dane te wskazują, że samice australopiteków zapewne opuszczały grupę, w której się rodziły, unikając rozmnażania wsobnego podobnie jak szympansy.

Jak widać na przykładzie tych trzech typów badań naukowych, uczeni stosują rozmaite podejścia do analizy przeszłości. Niekiedy dane dają niemal pewność co do słuszności wyciąganych wniosków, tak jak wówczas, gdy zauważamy, że zamieszkiwaniu babci i wnucząt w tej samej miejscowości towarzyszy spadek śmiertelności dzieci. W innych przypadkach dane pozwalają na snucie uzasadnionych przypuszczeń, jak wtedy, gdy domyślamy się, że mniejsze zęby należą do kobiet, a zatem zapewne to kobiety opuszczały swoją grupę po osiągnięciu dojrzałości. W jeszcze innych sytuacjach z danych można wywieść tylko warunki brzegowe dla wysuwanych teorii, jak wtedy, gdy wyewoluowanie wszy odzieżowych wskazuje na najpóźniejszy moment, w którym musiały już istnieć okrycia ciała, nie daje jednak podstaw do twierdzeń na temat początków odzieży – wszy mogły się nie spieszyć z przystosowaniem do nowych warunków stwarzanych przez ubrania.

Ważne jest, by pamiętać przy tym, że każde pojedyncze doniesienie naukowe jest tylko malutkim elementem układanki. Ogólny obraz zyskujemy z połączenia wyników tysięcy takich badań. Kiedy wszystkie one wydają się zbieżne, możemy być niemal pewni, że rozumiemy, co się dzieje. Kiedy są wzajemnie sprzeczne lub podlegają wielorakim interpretacjom, otwiera się przed nami pole do dalszej pracy. Rzecz jasna, w miarę jak cofamy się w przeszłość, materiały dowodowe stają się coraz bardziej wątpliwe i wieloznaczne, a my w coraz większym stopniu musimy polegać na domysłach. Mimo to starałem się w tej książce przedstawiać historię, nie robiąc częstych zastrzeżeń, od których tak nużące i trudne w lekturze stają się teksty akademickie. Proszę po prostu pamiętać, że publikacja ta stanowi moją najlepszą próbę wyjaśnienia, kim jesteśmy i jak się tu znaleźliśmy, na podstawie niepełnych, złożonych i niekiedy wzajemnie sprzecznych danych, jakimi dysponujemy. Dla czytelników zainteresowanych pogłębieniem wiedzy na końcu książki zamieściłem spis rekomendowanej literatury z podziałem na tematykę poszczególnych rozdziałów.

Natura czy kultura?

Zanim przejdę do głównego tematu tej książki, istotna uwaga dotycząca roli natury i kultury w naszej konstrukcji psychicznej. Niektórzy ludzie oburzają się na stosowanie podejścia ewolucyjnego do wyjaśniania zachowań ludzkich, krytykując psychologię ewolucyjną za jej rzekome implikacje. Wielu takich krytyków uważa, że jeżeli geny wpływają na kształt naszej psychiki, to jej aspekty, które podlegają takim wpływom, są odporne na oddziaływania środowiskowe czy społeczne i pozostają poza sferą naszej osobistej kontroli. Chcę wyjaśnić, jak bardzo dalekie jest to od prawdy. Dla przykładu rozważmy część ciała znacznie prostszą od naszego mózgu – mięśnie.

Zmienność genetyczna pozwala ludziom na wyrabianie mięśni o różnej wielkości. Niektórzy dziedziczą skłonność do posiadania wielkich mięśni (na myśl przychodzą frontlinerzy w drużynie futbolu amerykańskiego), inni mają tendencję do skromniejszej muskulatury (gdybyś mnie znał, ja mógłbym przyjść ci na myśl). Nasze geny dostarczają wzorca, który pozwala mięśniom rosnąć w określonym stopniu, gdy są przeciążane na przykład przez trening oporowy, pracę fizyczną czy uprawianie sportu.

Niemniej to nasz styl życia decyduje o tym, czy poddamy mięśnie większym czy mniejszym obciążeniom albo czy dostarczymy im więcej lub mniej składników odżywczych, powodując tym samym ich rozrost lub kurczenie się. W rezultacie mięśnie różnej wielkości są wytworem zarówno naszych genów, jak i naszego środowiska oraz oddziaływania genów z tym środowiskiem. Jednocześnie muskulatura może być też kwestią osobistego wyboru. W duchu tego przykładu psychologia ewolucyjna nie twierdzi, że ciało czy umysł są skutkiem jakiejś rywalizacji pomiędzy naturą i kulturą albo produktem sztywnego programu biologicznego, albo że są postawione poza obszarem ludzkiej sprawczości i decyzji jednostki.

Interakcje między genami i środowiskiem pojawiają się nawet wtedy, gdy efekty genetyczne są bardzo silne. Tak na przykład miopia (krótkowzroczność) jest w dużym stopniu dziedziczna; krótkowzroczni rodzice mają z reguły krótkowzroczne dzieci. Tymczasem badania nad wzrokiem łowców-zbieraczy wskazują, że nie ma wśród nich prawie żadnych osób krótkowzrocznych. Miopia może być spowodowana przez wiele czynników związanych ze współczesnym stylem życia – może chodzić o wykonywanie czynności wymagających precyzji, długotrwałe czytanie lub pracę przy słabym oświetleniu – ale bez względu na przyczynę prowadzące do niej geny są w istocie genami, które uwrażliwiają ludzi na środowiskowe czynniki krótkowzroczności. U ludzi mających takie geny i żyjących w nowoczesnym otoczeniu zwykle wykształca się miopia, natomiast u tych, którzy prowadzą życie łowców-zbieraczy, krótkowzroczność prawie nigdy się nie ujawnia. Zatem nawet efekty zasadniczo o charakterze genetycznym mogą mieć jednocześnie w znacznym stopniu charakter środowiskowy.

Zasada ta sprawdza się również w odniesieniu do psychiki. Jej kształt jest wytworem naszych genów, środowiska i osobistych wyborów. Geny popychają nas w określonych kierunkach (niektóre takie szturchnięcia stosowniej byłoby określić mianem kopa), ale to my podejmujemy decyzje determinujące trajektorię naszego życia.

Istnieją niezliczone przykłady pokonywania skłonności genetycznych przez ludzkie wybory, a zapewne najdobitniejszym z nich jest życie w celibacie. Pożądanie płciowe należy do najsilniejszych potrzeb fundowanych nam przez geny, rezygnacja z seksu gwarantuje bowiem przepadnięcie tych genów wraz z nami. Pomimo to wielka rzesza ludzi na przestrzeni całej historii postanawiała odstąpić od aktywności seksualnej. Wielu podejmowało usilne starania i nie zdołało dotrzymać danego sobie słowa, lecz wielu odniosło sukces. Bez wątpienia liczni z tych ostatnich okrutnie zmagali się z narzuconym sobie ograniczeniem, ale w tym właśnie rzecz. Samo to, że geny popychają nas w preferowanym przez siebie kierunku, nie oznacza jeszcze, że musimy się w tę stronę udać.

Łatwo można wyobrazić sobie świat, w którym geny sprawują pełną kontrolę nad naszym umysłem, tak jak to jest w przypadku wielu zwierząt. Od kiedy jednak wstąpiliśmy na ścieżkę ewolucyjną prowadzącą ku większej inteligencji oraz stylowi życia opartemu raczej na wiedzy nabytej niż wrodzonej, nasze geny nie miały innego wyjścia, jak oddać przeważającą część swej władzy.

Spójrzmy na przykład, jak surykatki uczą swoje młode polować. Zwierzęta te czerpią większość substancji odżywczych ze zjadanych owadów, a te żyjące na pustyni Kalahari nie mogą zanadto grymasić przy wyborze menu. Do ich ofiar należą skorpiony, będące oczywiście ryzykownym składnikiem obiadu, zważywszy że mogą posunąć się do uśmiercenia zagrażającego im śmiałka. Surykatki nie rodzą się z naturalną umiejętnością zabijania skorpionów, toteż uczą je tego rodzice i starsze rodzeństwo.

W ramach tego szkolenia dorosłe surykatki oferują młodym na obiad skorpiona w postaci zależnej od wieku biesiadników. Kiedy szczenięta są dopiero co odstawione od matki, dorosła surykatka zabija skorpiona przed daniem go potomkowi. Gdy szczenięta podrastają, dorosły odłamuje kolec jadowy skorpiona przed podaniem go młodym, ale zostawia osobnika żywego, by malcy mogli nabrać wprawy w zabijaniu go. Wreszcie gdy młode są dość duże, by zacząć wypuszczać się na samodzielne łowy, dorosły podsuwa im nienaruszonego skorpiona, którego trzeba zaatakować i zabić sobie na obiad.

Ten sposób nauki sprawia wrażenie dobrze przemyślanego, niemniej w procesie decydowania, jak postąpić ze skorpionem przed podaniem go młodym, surykatki polegają na pojedynczym sygnale: dźwięku. Gdy badacze puszczają dorosłym osobnikom nagrane głosy młodziutkich szczeniąt, zabijają one skorpiona przed podsunięciem go dzieciom. Kiedy zaś odtwarzane są głosy starszych szczeniąt, potomkowie dostają od dorosłych żywego, śmiertelnie groźnego osobnika. Co ciekawe, odtwarzane odgłosy młodych na różnych etapach rozwoju wywołują odpowiednie zachowania u dorosłych opiekunów niezależnie od wieku, w jakim szczenięta faktycznie się znajdują. Mimo że opiekunowie pozostają w codziennym bezpośrednim kontakcie z małymi, niemal całkowicie bezradnymi szczeniętami, dają im nienaruszonego skorpiona, jeśli słyszą odgłosy wydawane przez starsze, bardziej wprawione szczenięta.

Dane te zdają się wskazywać, że decyzję surykatek determinuje suma różnych czynników genetycznych i zaledwie jednej informacji środowiskowej. System ten wyewoluował niewątpliwie dlatego, że jest wydajny obliczeniowo (nie wymaga dużej mocy mózgu) i bardzo dobrze sprawdza się w realnym świecie (malutkie szczenięta nigdy nie wydają młodzieńczych odgłosów).

Sytuacja ludzi znacznie różni się od sytuacji surykatek i podobnych zwierząt. Geny również wpływają na podejmowane przez nas decyzje, ale jedynie w połączeniu z bogatym zbiorem „danych wejściowych”, których część pochodzi z wnętrza naszej czaszki, stanowiąc funkcję tego, jak postrzegamy siebie i kim chcemy być. Z tego względu ważnym wyznacznikiem naszego zachowania pozostaje nasza własna sprawczość, gdyż ludzie decydują, czy będą łagodni czy obcesowi, kooperatywni czy rywalizujący, ambitni czy leniwi. Geny stanowią w tym procesie decyzyjnym jeden z czynników, ale tylko jeden. Jak widzieliśmy na przykładzie miopii, dają o sobie znać po wejściu w interakcję ze środowiskiem, toteż uznanie potęgi genów nie umniejsza znaczenia wychowania, klasy społecznej, kultury i tak dalej.

Wniosek jest taki, że psychologia ewolucyjna jest opowieścią o tym, jak ewolucja kształtowała nasze geny, które z kolei rzeźbiły nasz umysł, jednak nie ma w niej genetycznego determinizmu. Środowisko także formuje nasz umysł, a kultura, wartości i preferencje odgrywają kardynalną rolę w tym, kim się stajemy – i dokąd zmierzamy.

1. W potocznym języku polskim tym samym słowem „małpa” określa się zarówno człekokształtne goryle, orangutany czy szympansy, które prowadzą nadrzewny i naziemny tryb życia, jak i mniejsze małpy ogoniaste, żyjące przede wszystkim na drzewach (np. kapucynki czy marmozety). Niemniej formalnie są to osobne grupy zwierząt, po angielsku nazywane odpowiednio ape i monkey (przyp. tłum. – jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy dolne pochodzą od autora).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: