Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jalo - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
18 sierpnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jalo - ebook

Obsesyjna, niemal transowa powieść, której nie sposób streścić, tak jak nie sposób ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się w życiu głównego bohatera ani kim on właściwie jest. Podejrzany o popełnienie kilku różnych przestępstw i osadzony w areszcie Jalo dostaje od strażników pióro i plik kartek, na których ma spisać zeznania. Ponawiane przez niego próby opowiedzenia własnej historii przynoszą jej kolejne warianty, w których gubią się nie tylko śledczy, ale i on sam. Postaci spotkanych przez niego kobiet i mężczyzn powracają po wielekroć,  za każdym razem odsłaniając inne oblicze. W niekończącym się kołowrocie zdarzeń i opowieści, Jalo odkrywa stopniowo zapoznaną historię swojej rodziny.   

Tłem opowieści jest libańska wojna domowa oraz losy chrześcijańskiej mniejszości asyryjskiej – Wielka Historia, która odcisnęła swe piętno na życiu młodego bohatera. Wpisana w nią przemoc i ciągła konieczność określania własnej tożsamości na stałe naznaczyły losy Jalo i jego rodziny – poszukującej miłości matki oraz dziadka, księdza i mistyka, który jako dziecko ocalał z krwawej rzezi, a potem był wychowywany przez kurdyjskiego mułłę, by w końcu uciec z domu i wrócić do chrześcijaństwa.  

W tej poruszającej powieści nic nie jest jednoznaczne i raz na zawsze określone – ani motywacje bohaterów, którzy beznadziejnie poszukują miłości i seksualnego spełnienia, ani sekwencje zdarzeń. Pewna jest jedynie moc literatury, która chroni przed rozpaczą i pozwala odnaleźć sens.

Mocna powieść, która zostaje w pamięci na długo.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62376-68-1
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jalo nie ro­zu­miał, co się dzie­je.

Chło­pak sta­nął przed śled­czym i za­mknął oczy. Za­wsze tak ro­bił. Za­my­kał oczy, kie­dy gro­zi­ło mu nie­bez­pie­czeń­stwo, za­my­kał je, kie­dy zo­sta­wał sam, za­my­kał, kie­dy jego mat­ka… Rów­nież tam­te­go dnia, w czwar­tek 22 grud­nia 1993 roku, rano, bez­wied­nie za­mknął oczy.

Jalo nie ro­zu­miał, dla­cze­go wszyst­ko jest bia­łe.

Zo­ba­czył bia­łe­go śled­cze­go sie­dzą­ce­go za bia­łym biur­kiem, słoń­ce ła­mią­ce się na szy­bie okna, któ­re znaj­do­wa­ło się za męż­czy­zną, i jego twarz to­ną­cą w bla­sku. Po­tem wi­dział tyl­ko krę­gi świa­tła i ko­bie­tę idą­cą sa­mot­nie uli­ca­mi mia­sta, po­ty­ka­ją­cą się o wła­sny cień.

Jalo za­mknął oczy, na chwi­lę, albo tak mu się wy­da­wa­ło. Ten wy­so­ki, chu­dy chło­pak o zro­śnię­tych brwiach i sma­głej po­cią­głej twa­rzy za­wsze naj­pierw na chwi­lę za­my­kał oczy, a po­tem otwie­rał je i wi­dział. Jed­nak gdy za­mknął je tu, na po­ste­run­ku po­li­cji w Dżu­nii, zo­ba­czył li­nie prze­ci­na­ją­ce się na war­gach, któ­re po­ru­sza­ły się, jak­by szep­cąc. Zer­k­nął wte­dy na swo­je ręce w kaj­dan­kach i po­czuł, że słoń­ce, w któ­rym roz­my­wa­ła się twarz śled­cze­go, razi go w oczy, więc je za­mknął.

Tam­te­go chłod­ne­go dnia o go­dzi­nie dzie­sią­tej rano stał przed śled­czym i wi­dział słoń­ce za­ła­mu­ją­ce się na szy­bie i opro­mie­nia­ją­ce gło­wę bia­łej po­sta­ci, któ­ra otwo­rzy­ła usta peł­ne py­tań, więc za­mknął oczy.

Jalo nie ro­zu­miał, dla­cze­go śled­czy na nie­go krzy­czy.

Kie­dy usły­szał: „Otwórz oczy, ko­leś!”, otwo­rzył oczy, w któ­re świa­tło wbi­ło się jak roz­ża­rzo­ne prę­ty. Wte­dy uzmy­sło­wił so­bie, że zbyt dłu­go miał je za­mknię­te, że pół ży­cia prze­żył z za­mknię­ty­mi ocza­mi. Wte­dy zo­ba­czył sie­bie jako ślep­ca i zo­ba­czył mrok.

Jalo nie ro­zu­miał, dla­cze­go tu przy­szła, ale kie­dy ją uj­rzał, upadł na krze­sło. Kie­dy wcho­dził do sali, nie było tu tej bez­i­mien­nej dziew­czy­ny. Wcho­dząc, po­tknął się, bo w bla­sku słoń­ca pa­da­ją­cym z okna nic nie wi­dział. Sta­nął po­śród tej bie­li ze zwią­za­ny­mi rę­ka­mi, trzę­sąc się, spo­co­ny. Nie bał się, mimo to śled­czy na­pi­sze w ra­por­cie, że po­dej­rza­ny trząsł się ze stra­chu. Jalo nie bał się, ale drżał, bo był mo­kry od potu. Był zla­ny po­tem, całe ubra­nie miał prze­siąk­nię­te tą dziw­nie pach­ną­cą cie­czą, któ­ra wy­pły­wa­ła z po­rów. Jalo miał wra­że­nie, że pod dłu­gim, czar­nym płasz­czem sta­je się nagi, i po­czuł na so­bie obcy za­pach. Stwier­dził, że nie zna czło­wie­ka o imie­niu Da­niel, na któ­re­go zwy­kle mó­wio­no Jalo.

Przy­szła tu ta bez­i­mien­na dziew­czy­na. Może była w sali prze­słu­chań od po­cząt­ku, tyl­ko nie za­uwa­żył jej, gdy wcho­dził. Kie­dy ją zo­ba­czył, upadł na krze­sło. Po­czuł, że nogi od­ma­wia­ją mu po­słu­szeń­stwa, i lek­ko za­krę­ci­ło mu się w gło­wie. Nie po­tra­fił utrzy­mać otwar­tych oczu, więc je za­mknął.

– Otwórz oczy, ko­leś! – wrza­snął na nie­go śled­czy, więc Jalo otwo­rzył oczy i zo­ba­czył wid­mo wy­glą­da­ją­ce zu­peł­nie jak tam­ta bez­i­mien­na dziew­czy­na.

Tam­te­go dnia po­wie­dzia­ła, że nie ma imie­nia. Ale Jalo wszyst­kie­go się do­wie­dział. Od­su­nął się od na­gie­go, fi­li­gra­no­we­go cia­ła śpią­cej dziew­czy­ny, otwo­rzył jej czar­ną skó­rza­ną to­reb­kę i za­pi­sał so­bie imię, na­zwi­sko, ad­res, nu­mer te­le­fo­nu, wszyst­ko.

Jalo nie ro­zu­miał, dla­cze­go po­wie­dzia­ła, że nie ma imie­nia.

Jej od­dech drżał, jak­by du­si­ło ją po­wie­trze ci­sną­ce się przy jej twa­rzy. Nie była w sta­nie mó­wić, zdo­ła­ła tyl­ko po­wie­dzieć: „Ja nie mam imie­nia”. Jalo spu­ścił wte­dy gło­wę i wziął ją.

Tam, w drew­nia­ku pod wil­lą Gar­de­nia na­le­żą­cą do Mi­che­la Sal­lu­ma, kie­dy za­py­tał ją o imię, po­wie­dzia­ła mu gło­sem, któ­ry od dusz­no­ści rwał się na ka­wał­ki:

– Ja nie mam imie­nia… Pro­szę… bez imion.

– Do­brze – od­parł. – Ja na­zy­wam się Jalo. Za­pa­mię­taj.

A te­raz dziew­czy­na zna­la­zła się tu­taj, i ma imię. Kie­dy śled­czy ka­zał jej się przed­sta­wić, zro­bi­ła to bez wa­ha­nia: „Szi­rin Rad”. Śled­cze­mu nie po­wie­dzia­ła: „Pro­szę… bez imion”, i nie wy­cią­gnę­ła rąk przed sie­bie, jak wte­dy w drew­nia­nym dom­ku, gdzie Jalo się z nią ko­chał. Wy­cią­gnę­ła wów­czas ręce i za­pach­nia­ło ka­dzi­dłem. On chwy­cił jej dło­nie, za­krył so­bie nimi oczy i za­czął ca­ło­wać jej bia­łe nad­garst­ki, wdy­cha­jąc za­pach ka­dzi­dła i piż­ma. Wdy­chał za­pach jej czar­nych wło­sów, za­to­pił w nich twarz, upił się nimi. Kie­dy jej po­wie­dział, że jest pi­ja­ny ka­dzi­dłem, uśmiech­nę­ła się i jak­by ma­ska spa­dła jej z twa­rzy. Jalo uj­rzał jej uśmiech po­śród cie­ni, któ­ry­mi blask świe­cy zdo­bił ścia­nę. Był to jej pierw­szy uśmiech tam­tej nocy prze­peł­nio­nej stra­chem.

Co Szi­rin tu­taj robi?

Kie­dy śled­czy krzyk­nął i Jalo otwo­rzył oczy, uj­rzał sie­bie w Bal­lu­nie. Po­wie­dział do dziew­czy­ny: „Chodź”, i po­szła za nim. Wy­szli z pi­nio­we­go lasu, któ­ry rósł pod ko­ścio­łem świę­te­go Mi­ko­ła­ja, i za­czę­li wspi­nać się na wznie­sie­nie, w stro­nę wil­li. Kie­dy dziew­czy­na upa­dła, albo ta­kie Jalo miał wra­że­nie, schy­lił się, żeby po­móc jej wstać. Chwy­cił ją za rękę i szli da­lej. Kie­dy upa­dła zno­wu, po­chy­lił się nad nią po raz dru­gi, żeby ją pod­nieść, ale tym ra­zem wy­mknę­ła mu się. Wsta­ła, chwy­ci­ła się ko­na­ru drze­wa i za­sty­gła w bez­ru­chu, gło­śno dy­sząc. Po­dał jej rękę. Chwy­ci­ła ją i ru­szy­ła, idąc obok Jalo, któ­ry wsłu­chi­wał się w jej cięż­ki od stra­chu od­dech.

Kie­dy do­szli do drew­nia­ka, zo­sta­wił ją przed drzwia­mi, a sam wszedł do środ­ka i za­pa­lił świe­cę. Pró­bo­wał po­ukła­dać po­roz­rzu­ca­ne ubra­nia i sprzę­ty, uznał jed­nak, że to za­da­nie wy­ma­ga zbyt wie­le cza­su, więc wy­szedł na ze­wnątrz. Sta­ła z gło­wą opar­tą o drzwi, wy­da­jąc od­głos przy­po­mi­na­ją­cy szloch.

– Nie bój się – po­wie­dział. – Chodź, tu­taj bę­dziesz spa­ła. Po­ście­lę ci na pod­ło­dze, nie bój się.

We­szła z wa­ha­niem i sta­nę­ła na środ­ku po­miesz­cze­nia, jak­by szu­ka­jąc krze­sła, na któ­rym mo­gła­by usiąść. Jalo sko­czył, ścią­gnął z krze­sła spodnie i rzu­cił je na łóż­ko, ale dziew­czy­na nie usia­dła. Sta­ła da­lej, nie wie­dząc, jak się za­cho­wać.

– Na­pi­jesz się her­ba­ty? – za­py­tał.

Za­miast od­po­wie­dzieć, wy­cią­gnę­ła ręce, jak­by pro­sząc o ra­tu­nek. Jalo chwy­cił je i zo­ba­czył strach przy­bie­ra­ją­cy w jej oczach po­stać kon­cen­trycz­nych krę­gów. Cof­nął się. Po­wie, że ogar­nął go strach, choć w tam­tym mo­men­cie tego nie wie­dział, bo nie miał wra­że­nia, że od­czuł strach, póki nie za­pi­sał tego sło­wa. Wy­po­wie­dział je, od­czuł i za­pi­sał. Te­raz, kie­dy przy­po­mi­na so­bie tam­te drob­ne oczy w pół­mro­ku świe­cy i wi­dzi, jak ich źre­ni­ce kur­czą się i zmie­nia­ją w kon­cen­trycz­ne krę­gi, ogar­nia go strach i Jalo od­kry­wa, że prze­stra­szył się jej oczu.

Cof­nął się, ale dziew­czy­na szła w jego stro­nę. Jej ręce na­dal wi­sia­ły w po­wie­trzu, jak­by wzy­wa­ła po­mo­cy. Pod­szedł do niej, chwy­cił ją za dło­nie i na­krył nimi swo­je oczy. Wte­dy się uspo­ko­iła. Trzy­mał ją za ręce i wy­czu­wał w nich drże­nie, jak­by pul­su­ją­ce w nich nit­ki stra­chu roz­ro­sły się w żyły roz­pro­wa­dza­ją­ce na­pię­cie po ca­łym cie­le. Po­ło­żył jej dło­nie na swo­ich oczach i uj­rzał ciem­ność; po­czuł, że cia­ło dziew­czy­ny się uspo­ka­ja, i za­pach­nia­ło ka­dzi­dłem.

– Co tak ład­nie pach­nie? – za­py­tał, co­fa­jąc się. Usiadł na krze­śle i ukrył twarz w dło­niach, jak­by na­gle ogar­nę­ło go zmę­cze­nie. Sie­dział bez ru­chu, pło­mień świe­cy chwiał się w pi­nio­wym po­wie­trzu pły­ną­cym z lasu. Dziew­czy­na bez imie­nia sta­ła obok i po­wo­li od­zy­ski­wa­ła od­dech, z któ­re­go ogra­bił ją strach na wi­dok ciem­nej zja­wy zmie­rza­ją­cej w stro­nę auta za­par­ko­wa­ne­go pod la­sem, opo­dal ko­ścio­ła.

Dla­cze­go ma na so­bie tę krót­ką spód­nicz­kę i po­ka­zu­je uda?

Dziew­czy­na sie­dzi przed śled­czym ubra­na w krót­ką spód­nicz­kę, z nogą za­ło­żo­ną na nogę, i gada tak, jak­by chcia­ła po­łknąć całe po­wie­trze w sali.

Jalo po­wie­dział jej, że nie po­win­na no­sić krót­kich spód­ni­czek. „Co to ma być, ha?” Nic mu wte­dy nie od­rze­kła. Spoj­rza­ła tyl­ko na swo­je ko­la­na, tam gdzie spo­czy­wał jego wzrok, mgli­sty uśmiech prze­mknął po jej war­gach i po­ru­szy­ła gło­wą. Rano wy­szli ra­zem na dro­gę, Jalo za­trzy­mał tak­sów­kę, któ­ra od­wio­zła ją do Bej­ru­tu, i wró­cił do sie­bie.

Te­raz ta dziew­czy­na sie­dzi tu ubra­na w tę samą spód­nicz­kę, albo ja­kąś po­dob­ną, z nogą za­ło­żo­ną na nogę, i mówi, nie za­ją­ku­jąc się, nie za­ci­na­jąc, ina­czej niż tam.

Wy­glą­da­li w sa­mo­cho­dzie jak cie­nie. Przy­cza­jo­ny na swo­im wzgó­rzu Jalo nie wi­dział nic prócz po­pie­la­tych wło­sów męż­czy­zny. Wy­ce­lo­wał w sa­mo­chód świa­tło la­tar­ki jak broń. Skra­da­jąc się mię­dzy pi­nia­mi z ka­łasz­ni­ko­wem i la­tar­ką, czuł się jak na po­lo­wa­niu. Sa­mo­cho­dy były si­dła­mi, a on – ptasz­ni­kiem obe­zna­nym z se­zo­na­mi ło­wów i znaj­du­ją­cym przy­jem­ność w tym, co robi. Pró­bo­wał to wy­tłu­ma­czyć śled­cze­mu. Mó­wił, że ptasz­ni­ko­wi ta­kie­mu jak on nie cho­dzi­ło o zysk z ra­bun­ku ani o ko­bie­ty, tyl­ko o przy­jem­ność. O przy­jem­ność po­lo­wa­nia na mi­łość upra­wia­ną po­ta­jem­nie w sa­mo­cho­dach z za­su­nię­ty­mi szy­ba­mi, o przy­jem­ność pierw­szej chwi­li, w któ­rej świa­tło pada na dwie twa­rze, na dłoń się­ga­ją­cą do uda albo gło­wę po­chy­lo­ną ku pier­siom wy­chy­la­ją­cym się spod ubra­nia.

Świa­tło, któ­rym ra­ził Jalo, tra­fia­ło pro­sto w cel. Jalo nie ba­wił się nim, od razu tra­fiał, gdzie trze­ba. Je­śli świa­tło chy­bi­ło, było po przy­go­dzie. Wte­dy się wy­co­fy­wał albo skry­wał i cze­kał, aż sa­mo­chód od­je­dzie, a on bę­dzie mógł odejść, wlo­kąc za sobą swo­ją po­raż­kę.

Od razu albo wca­le. Tak brzmia­ła jego ło­wiec­ka de­wi­za. Naj­pięk­niej­szym wi­do­kiem były dla nie­go go­re­ją­ce bla­skiem siwe wło­sy. Naj­bar­dziej lu­bił chwi­le, kie­dy wi­dział si­wo­wło­są mę­ską gło­wę na­chy­lo­ną nad pier­sią lub udem. Świa­tło la­tar­ki ogar­nia­ło bia­łe wło­sy, roz­pa­la­ło je bla­skiem i pa­ra­li­żo­wa­ło. Wdzie­ra­ło się w si­wi­znę po­chy­lo­nej gło­wy i ob­ry­so­wy­wa­ło ją ide­al­nym okrę­giem. Po­tem zsu­wa­ło się z niej, kie­ro­wa­ło w dru­gą stro­nę i roz­świe­tla­ło oczy. Z mro­ku wy­ła­nia­ły się sze­ro­ko otwar­te ko­bie­ce oczy, w któ­rych strach mie­szał się z na­mięt­no­ścią.

Przy­bli­ża­ło się świa­tło. Zja­wa za­pa­la­ła la­tar­kę, oświe­tla­ła sa­mo­chód i zstę­po­wa­ła w dół. W pierw­szych mo­men­tach po­lo­wa­nia Jalo sku­piał pro­mień tak, żeby był ostry i cien­ki jak nić. Kie­dy oczy za­sty­ga­ły w bez­ru­chu, roz­pra­szał go i scho­dził. Sta­wał przy za­su­nię­tym oknie, stu­kał w nie lufą ka­ra­bi­nu i okno otwie­ra­ło się, od­sła­nia­jąc prze­strach. Gło­wa zja­wy po­chy­la­ła się do okna kie­row­cy, świ­dru­jąc twarz ko­bie­ty so­ko­li­mi ocza­mi, z któ­rych zio­nę­ła bez­den­na ciem­ność. Jalo prze­ni­kał mrok wzro­kiem, roz­pra­szał pro­mień la­tar­ki i po­wsta­wa­ły cie­nie. Wśród tych cie­ni pod­cho­dził, stu­kał w szy­bę lufą ka­ra­bi­nu i roz­ka­zy­wał otwo­rzyć. Pa­trzył w oczy ko­bie­ty, ob­ser­wo­wał, jak ogrom­nie­ją ze stra­chu i jak ma­le­ją ich źre­ni­ce, by na ko­niec spo­koj­nie odejść z łu­pem: ze­gar­kiem, pier­ścion­kiem, zło­tym łań­cusz­kiem, bran­so­let­ką, kil­ko­ma do­la­ra­mi, ni­czym wię­cej. Ow­szem, kie­dyś ka­zał męż­czyź­nie zdjąć kra­wat, bo wy­da­ło mu się, że strach za­du­si go tym kra­wa­tem, zwi­sa­ją­cym nad roz­pię­tym pa­skiem, jak strycz­kiem. In­nym ra­zem ka­zał ko­bie­cie od­dać żół­ty szal, ot tak, bez po­wo­du. Ale nie chciał nic wię­cej. „Wię­cej” przy­cho­dzi­ło bez sta­ra­nia. Jalo nie szu­kał „wię­cej”, ale brał, je­śli już się nada­rzy­ło, bo udrę­ka w tam­tym mie­ście, Pa­ry­żu, na­uczy­ła go, że nie na­le­ży od­rzu­cać szczę­ścia.

Z Szi­rin było ina­czej.

Dla­cze­go Szi­rin twier­dzi, że zgwał­cił ją w le­sie?

– Ja nie… – za­czął Jalo, ale śled­czy prze­rwał mu wrza­skiem:

– Przy­zna­łeś się, psie, a te­raz się wy­pie­rasz?! Wiesz, co się robi z ta­ki­mi, co kła­mią?!

Jalo nie kła­mał. Zgo­dził się wpraw­dzie, że to, co zro­bił, moż­na na­zwać gwał­tem, ale… Ale nie o tam­tą noc cho­dzi. Szi­rin oskar­ża go nie z po­wo­du tam­tej nocy, ale dni, któ­re na­stą­pi­ły po niej.

Z nią wszyst­ko było ina­czej. Jalo nie znał słów, któ­ry­mi mógł­by jej po­wie­dzieć, że woń ka­dzi­dła wzno­szą­ca się tam­tej nocy z jej nad­garst­ków naj­pierw spo­wi­ła go jak bia­ły ob­łok, by po­tem opaść i za­gnieź­dzić się w jego krę­go­słu­pie.

Kie­dy trzy mie­sią­ce po zda­rze­niu w le­sie po­wie­dział jej, że ko­cha ją ca­łym krę­go­słu­pem, za­czę­ła śmiać się tak moc­no, że się po­pła­ka­ła i po­le­cia­ło jej z nosa. Z po­cząt­ku my­ślał, że to praw­dzi­wy płacz, i po­chy­lił się do niej nad za­sta­wio­nym przy­staw­ka­mi sto­łem w re­stau­ra­cji Al­bert w Al-Aszra­fij­ji. Oka­za­ło się jed­nak, że to był śmiech.

– Śmie­ję się z cie­bie – po­wie­dzia­ła. – Je­steś nie­speł­na ro­zu­mu, wszyst­ko u cie­bie po­szło we wzrost. Te two­je ta­nie gad­ki…

Po­tem prze­szła na an­giel­ski:

– Fi­ni­shed. You must un­der­stand, eve­ry­thing is fi­ni­shed.

Po­wie­dział, że nie zna an­giel­skie­go, więc wy­tłu­ma­czy­ła mu po fran­cu­sku:

– C’est fini, mon­sieur Jalo.

– Co jest „fini”? – spy­tał.

– Mię­dzy nami.

– Czy­li chcesz mnie sfi­nisz­czyć?

– Pro­szę, mon­sieur Jalo, ja już tak da­lej nie mogę. Pro­szę, zo­staw mnie w spo­ko­ju. Do­ga­daj­my się. Po­wiedz mi, co mam zro­bić, to zro­bię.

Otwo­rzy­ła to­reb­kę i wy­ję­ła z niej zwi­tek do­la­rów.

Dla­cze­go po­wie­dzia­ła śled­cze­mu, że dał jej w twarz, bo nie chcia­ła jeść?

Nie, nie dla­te­go dał jej w twarz, że nie chcia­ła jeść asa­fir2. Nie było tak, jak po­wie­dzia­ła śled­cze­mu.

– Jak moż­na jeść mu­zy­kę?! – spy­ta­ła na wi­dok ta­le­rza sma­żo­nych ptasz­ków w so­sie cy­try­no­wo-czosn­ko­wym. – Nie będę ja­dła pta­ków, to zbrod­nia.

Jalo wziął jed­ne­go w pal­ce, za­wi­nął w chleb, któ­ry umo­czył w so­sie, i za­czął pod­su­wać jej pod usta.

– Non, non… Bła­gam!

Ale dłoń przy­su­wa­ła się co­raz bli­żej, aż do­tknę­ła za­ci­śnię­tych warg. Dziew­czy­na wzię­ła kęs w usta i po­gry­zła z kur­czo­wym gry­ma­sem na twa­rzy.

Po­łknę­ła, a po­tem nic już wię­cej nie zja­dła i nie po­wie­dzia­ła.

Jalo pił arak i przy­glą­dał się jej de­li­kat­nej twa­rzy. Zo­ba­czył w niej bia­ły księ­życ za­wie­szo­ny na ła­bę­dziej szyi. Za­pra­gnął opo­wie­dzieć jej o księ­ży­cu. Chciał opo­wie­dzieć jej, jak tam, w Bal­lu­nie, pod wil­lą, do któ­rej los rzu­cił go z Pa­ry­ża, od­krył księ­życ, gwiaz­dy i Dro­gę Mlecz­ną – bia­łą smu­gę mle­ka na nie­bie. Ale bał się, że zo­sta­nie wy­śmia­ny.

– Spra­wiasz wra­że­nie, jak­byś nie zna­ła arab­skie­go i nie lu­bi­ła Abd al-Ha­li­ma Ha­fi­za3.

Tak się wy­ra­ził, albo ja­koś w tym ro­dza­ju, ale ona nie od­po­wia­da­ła. Mały bia­ły księ­życ spo­czy­wał nie­ru­cho­mo na smu­kłej szyi. Na­gle łzy po­pły­nę­ły jej z oczu. Wzię­ła pa­pie­ro­wą ser­wet­kę, otar­ła twarz i wy­sią­ka­ła nos. Ale łzy nie usta­wa­ły. Za­czął więc opo­wia­dać jej o Su’ad Hu­sni4, Sza­dii5, Sma­głym Sło­wi­ku i jego pio­sen­ce Wszech­moc­na, któ­rą bar­dzo lu­bił.

Mó­wił, że dzię­ki Ha­fi­zo­wi za­ko­chał się w po­ezji Ni­za­ra Kab­ba­nie­go6 i że List spod wody, opo­wia­da­ją­cy o męż­czyź­nie to­ną­cym w od­mę­tach mi­ło­ści, to naj­pięk­niej­szy wiersz, jaki sły­szał w ży­ciu. I że nie wie­rzył, że to nie Ha­fiz pi­sał sło­wa do pio­se­nek, któ­re śpie­wał, póki nie prze­czy­tał o tym w ga­ze­cie.

– Wiesz, Szi­rin, to mi się nie mie­ści­ło w gło­wie. Sło­wa w jego ustach są mięk­kie jak kar­mel, on przę­dzie sło­wa, jak przę­dzie się nici, więc my­śla­łem, że to nie­moż­li­we, żeby ktoś inny je pi­sał. Kie­dy prze­czy­ta­łem, że jest ina­czej, ku­pi­łem so­bie książ­kę Ma­lu­jąc sło­wem. Ale nic z niej nie ska­po­wa­łem. Po­ezja nie jest taka, jaką być po­win­na, je­śli nie śpie­wa jej Abd al-Ha­lim Ha­fiz. Ty go nie lu­bisz?

Księ­życ mil­czał, cały po­kur­czo­ny, a Jalo pa­trzył w drob­ne oczy zdo­bią­ce jego ja­sną, okrą­głą tar­czę.

Do­pie­ro w Al­ber­cie Jalo za­uwa­żył, że Szi­rin ma drob­ne oczy. Tam, w Bal­lu­nie, wi­dział, a jed­nak nie wi­dział, bo owład­nął nim za­pach, któ­ry po­zba­wił go wła­dzy wi­dze­nia.

– Pa­mię­tasz? Nie wiem, co czu­łaś ty, ale ja czu­łem się tam, jak­bym to­nął. Pach­nia­ło ka­dzi­dłem i nie wi­dzia­łem ab­so­lut­nie nic. Spójrz na mnie, chcę wi­dzieć ko­lor two­ich oczu.

Re­stau­ra­cję wy­bra­ła Szi­rin. Po­je­cha­li do niej jej bia­łym gol­fem. Kie­dy usiadł w nim obok niej, nie wie­dział, co po­wie­dzieć. Przez te­le­fon za­ży­czy­ła so­bie, żeby cze­kał na nią o trzy­na­stej na pla­cu Sa­sin, przed po­mni­kiem Ba­szi­ra al-Dżu­maj­ji­la7. Jalo stał i cze­kał. Roz­pa­da­ło się, ale nie ru­szył się z miej­sca. Krył się przed ulew­nym desz­czem pod po­mni­kiem, za­miast pójść choć­by do po­bli­skiej ka­wiar­ni Cha­se. Bał się, że Szi­rin go nie znaj­dzie. Bał się też, że sam może nie roz­po­znać jej sa­mo­cho­du. Po­wie­dzia­ła, że przy­je­dzie po nie­go bia­łym au­tem, więc stał na desz­czu, cze­ka­jąc na bia­łe auto, w któ­rym bę­dzie sie­dzia­ła ona. Nad­je­cha­ło jed­no, ale nie było jej w środ­ku. Jalo wpa­try­wał się w na­stęp­ne i na­stęp­ne, ale jej wciąż nie było wi­dać. W koń­cu jej golf za­trzy­mał się tuż przy nim. Otwo­rzy­ła drzwi i dała znak ręką. Wte­dy ją zo­ba­czył i wsko­czył na skó­rza­ny fo­tel, mo­cząc pod­ło­gę wodą ście­ka­ją­cą z dłu­gie­go czar­ne­go płasz­cza.

– Ty cią­gle cho­dzisz w tej ka­po­cie? – rzu­ci­ła.

Nie wie­dział, co po­wie­dzieć. Wło­żył ten płaszcz spe­cjal­nie dla niej, żeby przy­po­mnieć jej tam­tą noc. Ale okła­mał ją, prze­mil­cza­jąc pe­wien fakt: nie umiał­by się z nim roz­stać. No­sił go w Bej­ru­cie w ko­sza­rach przy Al-Ad­lij­ji, no­sił go w Pa­ry­żu i nosi w Bal­lu­nie. Bar­dzo nie lu­bił go zdej­mo­wać i lato mu przez to zbrzy­dło, bo na­wet w le­cie płaszcz to­wa­rzy­szył mu za­wsze pod­czas le­śnych ło­wów. Nie wie­dział, co po­wie­dzieć. Przy­po­mniał so­bie o krę­go­słu­pie i po­my­ślał, że po­wie jej o mi­ło­ści, któ­ra roz­sa­dza mu lę­dź­wie, ale nie po­wie­dział nic. Mil­czał, aż do­je­cha­li do Al­ber­ta. Za­par­ko­wa­ła, wy­sie­dli z sa­mo­cho­du. We­szła pierw­sza, zna­la­zła ustron­ne miej­sce i usie­dli. Za­nim zdą­żył otwo­rzyć usta, by po­wie­dzieć, że tę­sk­nił – zgod­nie z pla­nem, któ­ry uło­żył so­bie, jak tyl­ko zgo­dzi­ła się na wspól­ne wyj­ście – zja­wił się kel­ner i za­py­tał, co po­dać do pi­cia.

– Arak – po­wie­dział Jalo.

– Arak – po­wie­dzia­ła Szi­rin z wa­ha­niem. – Cze­mu nie.

Jalo za­czął wy­bie­rać przy­staw­ki, Szi­rin tym­cza­sem za­cho­wy­wa­ła się tak, jak­by nie była za­in­te­re­so­wa­na je­dze­niem albo nie słu­cha­ła. Jalo był prze­ko­na­ny, że to, co za­czę­ło się od przy­ję­cia za­pro­sze­nia na wspól­ny obiad, bę­dzie mia­ło swój fi­nał w jego domu w Bal­lu­nie albo w jej miesz­ka­niu w Al-Ha­zi­mij­ji8.

O je­de­na­stej rano, kie­dy brał prysz­nic, sto­jąc pod stru­mie­niem go­rą­cej wody z zie­lon­ka­wą pia­ną szam­po­nu na wło­sach, za­mknął oczy i uj­rzał Szi­rin. Ob­le­wa­ła go woda i ob­le­wa­ła go mi­łość. Po­czuł, że wszyst­kie cię­ża­ry spa­da­ją mu z bar­ków, że go­rą­ca woda spłu­ku­je z nie­go całe jego ży­cie, i po­czuł się dziw­nie pod­nie­co­ny. Bez­wied­nie za­czął się ona­ni­zo­wać i zrzu­cił z sie­bie wszyst­ko. I taki do niej przy­szedł. Zo­sta­wił po­żą­da­nie w domu i przy­szedł do niej taki – nagi, bez po­żą­da­nia. Wszedł pod prysz­nic i za­ła­twił spra­wę. Zo­sta­wił po­żą­da­nie w domu i przy­szedł do niej w mi­ło­ści. „Tyl­ko mi­łość – po­wie­dział so­bie – mi­łość dla mi­ło­ści, jak u Ha­fi­za”. Mi­łość, któ­rej nie umie wy­po­wie­dzieć, ale ją wy­po­wie. Bo od pierw­sze­go spo­tka­nia z Szi­rin nie­ustan­nie słu­chał pio­se­nek Ha­fi­za. Kon­ty­nu­ował co praw­da ło­wiec­kie wy­pra­wy, ale już bez praw­dzi­wej chę­ci. I prze­stał sy­piać z pa­nią Ran­dą. W cią­gu sze­ściu mie­się­cy zro­bił to z nią je­dy­nie trzy razy, a do tego za­wsze włą­cza­ła film na wi­deo, tak więc ko­chał się z nią tyl­ko po­przez film.

Szi­rin po­wie­dzia­ła, że od­bie­rze go z pla­cu Sa­sin, przez któ­ry bę­dzie prze­jeż­dżać. Jalo zo­sta­wił za­tem sa­mo­chód pani Ran­dy na rogu przy ba­rze szyb­kiej ob­słu­gi Lala i po­szedł pie­szo na umó­wio­ne miej­sce.

Kie­dy zło­wił ją z tym si­wym męż­czy­zną, któ­re­go po­pie­la­ta gło­wa po­chy­la­ła się nad jej kar­kiem, nie są­dził, że Szi­rin ma sa­mo­chód. Siwy męż­czy­zna od­je­chał, zo­sta­wia­jąc ją samą, drżą­cą w le­sie, i Jalo za­brał ją do swo­je­go drew­nia­ka, bo nie miał in­ne­go wyj­ścia.

Dla­cze­go po­wie­dzia­ła śled­cze­mu, że ka­zał jej wy­siąść, a tam­te­mu od­je­chać?

– Ona kła­mie, pro­szę pana.

Kie­dy po­wie­dział, że Szi­rin kła­mie, do­stał w twarz. Przed ocza­mi za­wi­ro­wa­ły mu bia­łe krę­gi i wszyst­ko za­szło mgłą.

Wła­śnie, co się sta­ło?

Jalo spę­dzi w celi dłu­gie dni, pró­bu­jąc od­two­rzyć tam­to zda­rze­nie do­kład­nie tak, jak prze­bie­gło. Ale mu się nie uda.

Kie­dy oświe­tlił obie ofia­ry i ru­szył ku nim szyb­kim kro­kiem, nic nie sły­szał. W uszach dźwię­czał mu od­głos wła­snych stóp w pla­sti­ko­wych bu­tach ude­rza­ją­cych o zie­mię. Za­wsze tak było. Ile­kroć zbli­żał się do zdo­by­czy, jego kro­ki głu­szy­ły wszyst­ko i Jalo prze­sta­wał co­kol­wiek sły­szeć.

Oświe­tlił ich la­tar­ką i szedł na­przód. Kie­dy był już przy sa­mo­cho­dzie, zo­ba­czył, że siwy męż­czy­zna pod­no­si gło­wę prze­stra­szo­ny, wy­sia­da i sta­je przed nim. Jalo spoj­rzał na dziew­czy­nę i dał znak lufą ka­ra­bi­nu. Nie był to znak na­ka­zu­ją­cy wy­siąść z sa­mo­cho­du, ale dziew­czy­na otwo­rzy­ła drzwi i wy­sia­dła. W chwi­li kie­dy Jalo od­wró­cił się i pod­szedł do niej, si­wo­wło­sy wsko­czył do auta i za­czął szyb­ko co­fać. Auto za­wró­ci­ło i od­je­cha­ło, roz­bry­zgu­jąc ko­ła­mi zie­mię. Jalo pod­niósł broń, od­bez­pie­czył i zło­żył się do strza­łu, albo tak mu się zda­wa­ło, kie­dy usły­szał płacz dziew­czy­ny. Od­wró­cił się i zo­ba­czył, że klę­czy na zie­mi, szlo­cha­jąc. Opu­ścił ka­ra­bin, pod­szedł do niej i za­pa­dła mię­dzy nimi ci­sza.

Za­pro­wa­dził dziew­czy­nę do sie­bie, naj­pierw na­ka­zaw­szy jej zdjąć szpil­ki. Po­dał jej rękę, po­mógł wstać i ru­szy­li. Kie­dy się oka­za­ło, że po­ty­ka się na ob­ca­sach, po­pa­trzył na jej obu­wie. Dziew­czy­na zro­zu­mia­ła i zdję­ła je, sama z sie­bie. Szła przy nim, trzy­ma­jąc buty w pra­wej ręce. Ale po­tknę­ła się zno­wu i pra­wie upa­dła. Po­chy­li­ła się, jak­by upa­da­ła, a Jalo po­chy­lił się nad nią. Zła­pa­ła jed­nak rów­no­wa­gę, wy­pro­sto­wa­ła się, a wte­dy chwy­cił ją za rękę i za­pro­wa­dził tam, gdzie z jej pięk­nych, bia­łych nad­garst­ków roz­bły­snął za­pach ka­dzi­dła.

Dla­cze­go kła­ma­ła przed śled­czym? Dla­cze­go po­wie­dzia­ła, że była z na­rze­czo­nym?

Jalo nie pa­mię­ta, żeby jej mó­wił, że jej nad­garst­ki są jak ryż z mle­kiem. Ale tam, w re­stau­ra­cji, kie­dy ude­rzył ją w twarz, po da­niu głów­nym Jalo za­mó­wił wła­śnie ten de­ser. Szi­rin uśmiech­nę­ła się wte­dy, bo przy­po­mnia­ła so­bie, jak mó­wił, że jej nad­garst­ki sma­ku­ją le­piej od ryżu z mle­kiem.

Nie, to nie z po­wo­du asa­fir dał jej w twarz, jak ze­zna­ła śled­cze­mu, lecz dla­te­go że ofe­ro­wa­ła mu pie­nią­dze, a on gar­dzi pie­niędz­mi. Zjadł tu­zin sma­żo­nych asa­fir, wy­pił pół bu­tel­ki ara­ku ba­la­di9 i dał jej w twarz, bo ubli­ży­ła jego god­no­ści.

Nie. To, co po­wie­dzia­ła, nie jest praw­dą. Nie ka­zał klę­kać jej i jej na­rze­czo­ne­mu. Uklę­kła, kie­dy od­je­chał siwy męż­czy­zna. Poza tym nie była tam z na­rze­czo­nym. Chło­pa­ka, któ­ry sie­dzi te­raz w sali prze­słu­chań, nie było wte­dy w le­sie.

Przed śled­czym ze­zna­ła, że ka­zał im oboj­gu klęk­nąć i wy­ce­lo­wał w nich ka­ra­bin, że chciał za­bić jej na­rze­czo­ne­go Emi­le’a Sza­hi­na, ale za­czę­ła bła­gać, żeby go zo­sta­wił, i wte­dy go zo­sta­wił.

– Ty je­steś Emi­le? – spy­tał śled­czy.

– Zga­dza się. Emi­le Sza­hin – od­po­wie­dział chło­pak.

– Masz coś do do­da­nia?

– Szi­rin po­wie­dzia­ła wszyst­ko – od­rzekł Emi­le.

Po­wie­dzia­ła, że ka­zał Emi­le’owi po­mo­dlić się po raz ostat­ni, za­nim za­strze­li go na oczach uko­cha­nej.

– Wte­dy za­czę­łam go bła­gać, pła­ka­łam, ale on nie ustę­po­wał i da­lej ce­lo­wał w jego gło­wę. Krzyk­nę­łam, nie wiem, skąd mia­łam na to siłę, a wte­dy Emi­le wsko­czył do sa­mo­cho­du i uciekł. Bogu dzię­ki, mój na­rze­czo­ny uciekł, ale ja wpa­dłam w ręce tego dra­nia.

– I co pan na to, pa­nie Da­nie­lu? – spy­tał śled­czy.

Jalo zdał so­bie spra­wę, że się za­ci­na i nie może się wy­sło­wić. Znów miał ka­myk w ustach. Mat­ka kła­dła mu go pod ję­zyk, żeby wy­le­czyć go z ją­ka­nia. Jalo za­po­mniał, co zna­czy być ją­ka­łą, kie­dy zo­ba­czył krew – tak by na­pi­sał, gdy­by mógł uj­rzeć swo­je ży­cie w zwier­cia­dle dni. Ale stoi, gdzie stoi, czu­jąc pod ję­zy­kiem mat­czy­ny ka­myk i nie znaj­du­jąc słów.

– Dla­cze­go twój na­rze­czo­ny nie zgło­sił zda­rze­nia od razu? – za­py­tał­by.

– Dla­cze­go wte­dy był si­wym męż­czy­zną po pięć­dzie­siąt­ce, a te­raz od­młod­niał? – za­py­tał­by.

– Dla­cze­go zo­sta­wił cię i uciekł? – za­py­tał­by.

Ale nie za­py­tał. A śled­czy nie na­ci­skał, żeby od­po­wie­dział. Mil­cze­nie uznał za od­po­wiedź i przy­zna­nie się do winy.

– Czy to on cię zgwał­cił, a po­tem prze­śla­do­wał, szan­ta­żo­wał i wy­cią­gał od cie­bie pie­nią­dze? – za­py­tał śled­czy dziew­czy­nę.

Po­twier­dzi­ła ski­nie­niem gło­wy.

Emi­le spoj­rzał na ze­ga­rek i za­py­tał, czy mogą już iść.

– Pro­szę bar­dzo – rzekł śled­czy i od­pro­wa­dził ich do drzwi.

Nie tak było w Al­ber­cie.

Ude­rzył ją w twarz i za­mil­kła. Póź­niej, kie­dy za­mó­wił ryż z mle­kiem, uśmiech­nę­ła się. Wte­dy po­wie­dział, że ją ko­cha.

– Jalo, ja je­stem za­rę­czo­na – od­par­ła.

– Ko­cham cię – po­wie­dział Jalo.

– Pro­szę…

Kel­ner przy­niósł ra­chu­nek, Jalo za­pła­cił i za­mó­wił ko­lej­ny arak. Wziął mały łyk, spoj­rzał dziew­czy­nie w oczy i przy­mknął po­wie­ki na dłuż­szą chwi­lę.

– Nie śpij, pro­szę – po­wie­dzia­ła.

– Ci­cho! Zo­staw mnie, roz­ma­wiam z Bo­giem.

Dziew­czy­na za­czę­ła mó­wić i Jalo słu­chał z za­mknię­ty­mi ocza­mi.

– Sza­nu­ję two­je uczu­cia, ale wi­dzisz, je­stem za­rę­czo­na i nie mogę.

– Z tym gnoj­kiem, co cię zo­sta­wił w le­sie i na­wiał?

– Nie, nie. Ze­rwa­łam z nim. Je­stem za­rę­czo­na z in­nym.

Dziew­czy­na opo­wia­da­ła, a Jalo słu­chał.

– Jak w egip­skim fil­mie – stwier­dził. – Jak­bym oglą­dał film z Fa­ri­dem al-Atra­szem10.

Po­wie­dzia­ła, że dla nie­go po­słu­cha pio­se­nek arab­skich, po­wie­dzia­ła, że go ceni, po­wie­dzia­ła, że prze­pra­sza, po­wie­dzia­ła, że słusz­nie dał jej w twarz, bo ofe­ru­jąc mu pie­nią­dze, ob­ra­zi­ła go.

– Prze­stań! – krzyk­nął Jalo.

Wstał i ode­grał sce­nę z Dziew­czy­ny znad Nilu, w któ­rej Fa­rid Szau­ki11 po­licz­ku­je Hind Ru­stum12, a ona klę­ka przed nim i mówi: „Ko­cham cię, po­two­rze!”.

– Taka masz być! – po­wie­dział. – Masz ko­chać praw­dzi­we­go męż­czy­znę, nie tych gnoj­ków! Je­den tak sta­ry, że mógł­by być two­im oj­cem, a dru­gi boi się wła­snej mat­ki!

– Masz ra­cję – od­par­ła Szi­rin. – Ale co ja na to po­ra­dzę. Ko­cham go. Stu­dio­wa­li­śmy ra­zem na Uni­wer­sy­te­cie Ame­ry­kań­skim13, sy­pia­li­śmy z sobą. Bra­łam ta­blet­ki, ale wte­dy, nie wiem cze­mu, za­po­mnia­łam. Kie­dy mu po­wie­dzia­łam, że je­stem w cią­ży i mu­si­my się po­brać, uciekł. Po­wie­dział, że boi się mat­ki. Mu­sia­łam ra­dzić so­bie sama. Wpa­dłam w de­pre­sję. Przy­ja­ciół­ka za­pro­wa­dzi­ła mnie do dok­to­ra Sa’ida, któ­ry zro­bił mi skro­ban­kę i za­ko­chał się we mnie. Po­wie­dział, że ko­cha mnie tak bar­dzo, jak bar­dzo pła­ka­łam. Przy­je­cha­łam do jego kli­ni­ki, roz­pła­ka­łam się i nie by­łam w sta­nie wy­krztu­sić sło­wa. Sie­dzia­łam na krze­śle, za­kry­łam gło­wę rę­ka­mi i za­czę­łam pła­kać. Łzy le­cia­ły mi z oczu, a dok­tor nic nie mó­wił, po­zwo­lił mi pła­kać i tyl­ko na mnie pa­trzył. Po­tem po­wie­dział, że pa­trzył na mnie i za­ko­chał się we mnie „przez wzgląd na łzy”, tak się wy­ra­ził, w li­te­rac­kim arab­skim. Po­wie­dział: „przez wzgląd na łzy”, i przy­tu­lił mnie. Pła­ka­łam sama nie wiem ile, aż po­wie­dział: „No, do­brze, wstań i wejdź do tam­tej sali”. We­szłam do dru­giej sali i usły­sza­łam: „Roz­bierz się”. Zdję­łam spód­ni­cę i sta­łam. „Nie tak”, po­wie­dział i po­ka­zał ręką, że wszyst­ko. Zdję­łam wszyst­ko, a on za­czął się przy­glą­dać moim pier­siom. Po­czu­łam się nie­swo­jo, jego spoj­rze­nia wbi­ja­ły się w moje pier­si jak szpil­ki. Usły­sza­łam, jak mówi: „Bar­dzo ład­ne”, ale mil­cza­łam i trzę­słam się ze stra­chu. W koń­cu po­wie­dzia­łam: „Zim­no mi, pa­nie dok­to­rze”, a on na to: „Po­łóż się”. Po­ło­ży­łam się na ta­kim dziw­nym łóż­ku, pół­łóż­ku, na ple­cach, ze zwie­szo­ny­mi no­ga­mi. Po­ja­wi­ła się pie­lę­gniar­ka ze strzy­kaw­ką, a on za­czął oglą­dać tam, w dole. Oczy miał ja­kieś ta­kie i prze­stra­szy­łam się, że bę­dzie pro­blem. Chcia­łam coś po­wie­dzieć, ale ję­zyk mia­łam jak z drew­na i po­tem już nie pa­mię­tam. Nie, za­nim stra­ci­łam przy­tom­ność, po­wie­dzia­łam, że mi zim­no, „Pro­szę, niech mi pan da coś do przy­kry­cia”. Ba­łam się, wsty­dzi­łam się, a on miał taki wzrok, jak­by coś wi­dział. Po­tem, kie­dy otwo­rzy­łam oczy, było po wszyst­kim. Usły­sza­łam, jak pie­lę­gniar­ka mówi: „Wszyst­ko w po­rząd­ku. Ubierz się i przejdź do ga­bi­ne­tu pana dok­to­ra”.

Szi­rin opo­wia­da­ła i roz­ga­dy­wa­ła się na do­bre. Opo­wia­da­ła, pła­ka­ła i wy­sią­ki­wa­ła nos, pod­czas gdy Jalo po­da­wał jej chu­s­tecz­ki hi­gie­nicz­ne i pło­nął. Wszyst­ko w nim pło­nę­ło. Roz­pa­li­ło go pół­łóż­ko, roz­pa­lił go znak dany jej przez le­ka­rza, żeby się ro­ze­bra­ła, roz­pa­lił go ob­raz pie­lę­gniar­ki ro­bią­cej za­strzyk znie­czu­la­ją­cy.

Opo­wia­da­jąc o tym, że zdję­ła z sie­bie wszyst­ko, na­ry­so­wa­ła ko­li­ste kształ­ty na swo­ich drob­nych pier­siach. Jalo po­czuł za­pach pier­si i na­go­ści, ale był jak spa­ra­li­żo­wa­ny. Ona opo­wia­da­ła, a on słu­chał i oczy ro­bi­ły mu się cięż­kie jak we śnie. Opo­wia­da­ła, że dwa dni po abor­cji mia­ła krwo­tok i że dok­tor Sa’id al-Ha­la­bi za­brał ją do swo­jej pry­wat­nej kli­ni­ki, w któ­rej le­ża­ła trzy dni, póki nie wy­do­brza­ła, i że trze­cie­go dnia za­ko­cha­ła się w nim.

– Po­zwo­li­łam mu ko­chać się ze mną, cho­ciaż nie mia­łam praw­dzi­wej ocho­ty. Ale on nie ko­chał się ze mną na­praw­dę.

Po­wie­dzia­ła, że trze­cie­go dnia o osiem­na­stej, kie­dy była sama w sali, wal­cząc ze snem i łak­nąc pa­pie­ro­sa, zo­ba­czy­ła, że przy­je­chał do kli­ni­ki. Zmierzch bar­wił świat sza­ro­ścią, w któ­rą wsią­ka­ło świa­tło, kie­dy wszedł do niej dok­tor, z gło­wą błysz­czą­cą si­wi­zną, usiadł na jej łóż­ku i po­wie­dział: „Już po wszyst­kim, je­steś zdro­wa. Mo­żesz wra­cać do domu”. Od­kry­ła się, żeby wstać, a wte­dy on wziął ją za rękę.

– Kie­dy wziął mnie za rękę, po­czu­łam, że go ko­cham.

Po­wie­dzia­ła, że po­ko­cha­ła go po­przez rękę. Jego pal­ce, smu­kłe jak u pia­ni­sty, splo­tły się z jej pal­ca­mi i wte­dy po­czu­ła mi­łość.

– Po­ło­żył pra­wą dłoń na mo­jej, lewą prze­gar­nął swo­je bia­łe wło­sy i się za­ko­cha­łam.

Po­wie­dzia­ła, że po­ko­cha­ła go i za­pra­gnę­ła, by ją przy­tu­lił.

– Po­wie­dzia­łam: „Nie chcę ni­g­dzie iść. Przy­zwy­cza­iłam się do pana, dok­to­rze”.

Po­tem opo­wia­da­ła o zmierz­chu, o tym, że noc za­pa­da­ła nad nimi i że nie wie, co było da­lej.

– Nie wiem, co się sta­ło, nie pa­mię­tam. Wiesz, ja tych rze­czy nie pa­mię­tam, nie tyl­ko z dok­to­rem Sa’idem, ale z każ­dym. Nie pa­mię­tam tego z tobą, nie pa­mię­tam z Emi­le’em. Ow­szem, pa­mię­tam, że była sala, że był przy mnie dok­tor, że się z nim ko­cha­łam, ale nie pa­mię­tam szcze­gó­łów i nie wiem, co się sta­ło. Dla­cze­go ja tak mam?

– A skąd ja mam wie­dzieć? – za­py­tał Jalo.

– Dziw­ne, ale na­praw­dę nic nie pa­mię­tam.

– To zna­czy, że nie pa­mię­tasz, jak spa­łaś ze mną?

– …

– Nie pa­mię­tasz, jak za dru­gim ra­zem mó­wi­łaś, że czu­jesz za­pach pi­nii, jak­by pi­nie we­szły do po­ko­ju?

– Po­wie­dzia­łam coś ta­kie­go?

– Tak wła­śnie.

– Nie wie­rzę.

– Ty mó­wi­łaś o za­pa­chu pi­nii, a ja czu­łem, że krę­go­słup za­raz roz­pad­nie mi się na ka­wał­ki.

– Ja nic nie mó­wi­łam – za­prze­czy­ła Szi­rin. – Nie­moż­li­we. Z tobą pra­wie umar­łam ze stra­chu. Zresz­tą bła­gam, za­po­mnij­my o tym.

Dla­cze­go o wszyst­kim za­po­mnia­ła?

Za­po­mnia­ła, jak w Al­ber­cie opo­wie­dzia­ła mu o dok­to­rze Sa’idzie i o swo­im no­wym-sta­rym na­rze­czo­nym Emi­le’u. Wy­glą­da­ła jak ktoś zu­peł­nie obcy. Z jej drob­nych oczu biło coś, co przy­po­mi­na­ło okru­cień­stwo chło­pa­ków tam­te­go dnia, któ­ry Jalo po­sta­no­wił za­po­mnieć i któ­ry za­po­mniał. Tam­te­go dnia wy­wieź­li trzech męż­czyzn na cmen­tarz. Pod cy­pry­sa­mi cmen­ta­rza świę­te­go Dy­mi­tra rzu­ci­li ich na zie­mię i za­czę­li się nad nimi znę­cać. Za­nim za­da­li im śmierć, ka­za­li im na nią cze­kać. Lży­li ich i oplu­wa­li, pa­trząc na prze­ra­że­nie ma­lu­ją­ce się w ich oczach. Tam­te­go dnia Jalo zwy­mio­to­wał, po­tem roz­pła­kał się, po­tem po­szedł do domu, a po­tem… Nie, nie chciał so­bie tego te­raz przy­po­mi­nać, więc za­mknął oczy.

Po­wie­dzia­ła, że po­ca­ło­wa­ła le­ka­rza. Że unio­sła gło­wę, by do­tknąć war­ga­mi jego warg, i że go po­ko­cha­ła.

– Po­zwo­li­łam mu ko­chać się ze mną, cho­ciaż nie mia­łam ocho­ty. Ale nie zro­bił tego…

Le­karz po­wie­dział jej, że peł­ny sto­su­nek w tej sy­tu­acji był­by grze­chem.

– Więc ko­chał się z mo­imi pier­sia­mi – po­wie­dzia­ła, sią­ka­jąc no­sem i pła­cząc.

– Że jak? – spy­tał Jalo drżą­cym gło­sem.

– Ano tak – po­wie­dzia­ła i prze­su­nę­ła pal­cem mię­dzy pier­sia­mi.

– Ja nic nie czu­łam. No, może… go­rą­co.

Po­wie­dzia­ła, że mia­ła z le­ka­rzem dłu­gi ro­mans, że był dziw­nym czło­wie­kiem i że ko­chał się z nią „za­wsze tak”.

– Co zna­czy „tak”?

– Zna­czy tu – znów na­ry­so­wa­ła mię­dzy pier­sia­mi nie­wi­dzial­ną li­nię.

– I tak przez cały czas?

– Pra­wie. Mó­wił, że uwiel­bia moje cyc­ki.

– Nie mów tak – po­wie­dzial Jalo. – To nie­ład­nie, jak ko­bie­ty uży­wa­ją ta­kich słów.

– A jak niby mam mó­wić? Mó­wię, jak jest.

– Mów: sah­ro.

– Co zna­czy sah­ro?

– Już za­po­mnia­łaś! Na­uczy­łem cię tego sło­wa, kie­dy by­łaś u mnie w domu.

– Mó­wię ci prze­cież, że ja nic nie pa­mię­tam.

– Py­ta­łaś, co to zna­czy, i wy­ja­śni­łem.

– No to wy­ja­śnij zno­wu.

– Nie te­raz – uciął Jalo. – Ale nie uży­waj ta­kich słów.

Po­wie­dzia­ła, że le­karz nie spał z nią ani razu. Po­prze­sta­wał na piesz­czo­tach i na „nich”.

– Mó­wił, że boi się upra­wiać praw­dzi­wą mi­łość, bo je­ste­śmy w kli­ni­ce. Za­pro­po­no­wa­łam, że­by­śmy po­szli do ho­te­lu, a on na to, że wszy­scy go zna­ją, że jest żo­na­ty… No i ro­bli­śmy tam­to, cza­sem w kli­ni­ce, cza­sem w sa­mo­cho­dzie w Bal­lu­nie, jak wte­dy, kie­dy mnie zgwał­ci­łeś…

– Ja cię zgwał­ci­łem?! Co ty mó­wisz?!

– To zna­czy kie­dy wzią­łeś mnie do sie­bie i spa­łeś ze mną. Sie­dzie­li­śmy wte­dy w sa­mo­cho­dzie i po­wie­dział: „Zniż gło­wę”.

– Pew­nie mnie zo­ba­czył.

– Nie, nie wi­dział cię. Chciał, że­bym…

– Chciał, że­byś co?

– Że­bym zni­ży­ła gło­wę. Wte­dy ty ra­czy­łeś się zja­wić i obo­je pra­wie umar­li­śmy ze stra­chu. Nie mam po­ję­cia, kie­dy ja wte­dy pod­nio­słam gło­wę i jak on się do­pro­wa­dził do po­rząd­ku.

– Je­stem idio­tą! – za­wo­łał Jalo. – Idio­tą, kre­ty­nem!

– Ci­szej, pro­szę cię, tu są lu­dzie. Bądź tak do­bry i nie pod­noś gło­su.

Jalo po­wtó­rzył więc ci­cho, że jest idio­tą i kre­ty­nem.Przypisy

2 Asa­fir – po­tra­wa z pta­ków śpie­wa­ją­cych, sma­żo­nych lub pie­czo­nych.

3 Abd al-Ha­lim Ha­fiz (1929–1977) – pio­sen­karz i ak­tor egip­ski, po­pu­lar­ny w ca­łym świe­cie arab­skim, na­zy­wa­ny „Sma­głym Sło­wi­kiem”.

4 Su’ad Hu­sni (1942–2001) – ak­tor­ka egip­ska.

5 Sza­di­ja (właśc. Fa­ti­ma Ah­mad Ka­mal, ur. 1931) – pio­sen­kar­ka i ak­tor­ka egip­ska.

6 Ni­zar Kab­ba­ni (1923–1998) – po­eta sy­ryj­ski, je­den z głów­nych przed­sta­wi­cie­li współ­cze­snej po­ezji arab­skiej.

7 Ba­szir al-Dżu­maj­jil (1947–1982) – ma­ro­nic­ki po­li­tyk li­bań­ski, przy­wód­ca par­tii Fa­lan­gi Li­bań­skie, jed­na z czo­ło­wych po­sta­ci li­bań­skiej woj­ny do­mo­wej.

8 Al-Ha­zi­mij­ja – po­łu­dnio­we przed­mie­ście Bej­ru­tu.

9 Arak ba­la­di – arak wy­ra­bia­ny me­to­dą do­mo­wą.

10 Fa­rid al-Atrasz (1916–1974) – mu­zyk i ak­tor sy­ryj­sko-egip­ski, wir­tu­oz lut­ni arab­skiej, wy­bit­na po­stać sce­ny arab­skiej.

11 Fa­rid Szau­ki (1920–1998) – ak­tor egip­ski, zna­ny z ról twar­dych męż­czyzn.

12 Hind Ru­stum (1931–2011) – ak­tor­ka egip­ska, na­zy­wa­na „Ma­ri­lyn Mon­roe Orien­tu”.

13 Uni­wer­sy­tet Ame­ry­kań­ski w Bej­ru­cie – an­glo­ję­zycz­na pry­wat­na uczel­nia wyż­sza, za­ło­żo­na w 1866 roku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: