Jalo - ebook
Jalo - ebook
Obsesyjna, niemal transowa powieść, której nie sposób streścić, tak jak nie sposób ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się w życiu głównego bohatera ani kim on właściwie jest. Podejrzany o popełnienie kilku różnych przestępstw i osadzony w areszcie Jalo dostaje od strażników pióro i plik kartek, na których ma spisać zeznania. Ponawiane przez niego próby opowiedzenia własnej historii przynoszą jej kolejne warianty, w których gubią się nie tylko śledczy, ale i on sam. Postaci spotkanych przez niego kobiet i mężczyzn powracają po wielekroć, za każdym razem odsłaniając inne oblicze. W niekończącym się kołowrocie zdarzeń i opowieści, Jalo odkrywa stopniowo zapoznaną historię swojej rodziny.
Tłem opowieści jest libańska wojna domowa oraz losy chrześcijańskiej mniejszości asyryjskiej – Wielka Historia, która odcisnęła swe piętno na życiu młodego bohatera. Wpisana w nią przemoc i ciągła konieczność określania własnej tożsamości na stałe naznaczyły losy Jalo i jego rodziny – poszukującej miłości matki oraz dziadka, księdza i mistyka, który jako dziecko ocalał z krwawej rzezi, a potem był wychowywany przez kurdyjskiego mułłę, by w końcu uciec z domu i wrócić do chrześcijaństwa.
W tej poruszającej powieści nic nie jest jednoznaczne i raz na zawsze określone – ani motywacje bohaterów, którzy beznadziejnie poszukują miłości i seksualnego spełnienia, ani sekwencje zdarzeń. Pewna jest jedynie moc literatury, która chroni przed rozpaczą i pozwala odnaleźć sens.
Mocna powieść, która zostaje w pamięci na długo.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62376-68-1 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chłopak stanął przed śledczym i zamknął oczy. Zawsze tak robił. Zamykał oczy, kiedy groziło mu niebezpieczeństwo, zamykał je, kiedy zostawał sam, zamykał, kiedy jego matka… Również tamtego dnia, w czwartek 22 grudnia 1993 roku, rano, bezwiednie zamknął oczy.
Jalo nie rozumiał, dlaczego wszystko jest białe.
Zobaczył białego śledczego siedzącego za białym biurkiem, słońce łamiące się na szybie okna, które znajdowało się za mężczyzną, i jego twarz tonącą w blasku. Potem widział tylko kręgi światła i kobietę idącą samotnie ulicami miasta, potykającą się o własny cień.
Jalo zamknął oczy, na chwilę, albo tak mu się wydawało. Ten wysoki, chudy chłopak o zrośniętych brwiach i smagłej pociągłej twarzy zawsze najpierw na chwilę zamykał oczy, a potem otwierał je i widział. Jednak gdy zamknął je tu, na posterunku policji w Dżunii, zobaczył linie przecinające się na wargach, które poruszały się, jakby szepcąc. Zerknął wtedy na swoje ręce w kajdankach i poczuł, że słońce, w którym rozmywała się twarz śledczego, razi go w oczy, więc je zamknął.
Tamtego chłodnego dnia o godzinie dziesiątej rano stał przed śledczym i widział słońce załamujące się na szybie i opromieniające głowę białej postaci, która otworzyła usta pełne pytań, więc zamknął oczy.
Jalo nie rozumiał, dlaczego śledczy na niego krzyczy.
Kiedy usłyszał: „Otwórz oczy, koleś!”, otworzył oczy, w które światło wbiło się jak rozżarzone pręty. Wtedy uzmysłowił sobie, że zbyt długo miał je zamknięte, że pół życia przeżył z zamkniętymi oczami. Wtedy zobaczył siebie jako ślepca i zobaczył mrok.
Jalo nie rozumiał, dlaczego tu przyszła, ale kiedy ją ujrzał, upadł na krzesło. Kiedy wchodził do sali, nie było tu tej bezimiennej dziewczyny. Wchodząc, potknął się, bo w blasku słońca padającym z okna nic nie widział. Stanął pośród tej bieli ze związanymi rękami, trzęsąc się, spocony. Nie bał się, mimo to śledczy napisze w raporcie, że podejrzany trząsł się ze strachu. Jalo nie bał się, ale drżał, bo był mokry od potu. Był zlany potem, całe ubranie miał przesiąknięte tą dziwnie pachnącą cieczą, która wypływała z porów. Jalo miał wrażenie, że pod długim, czarnym płaszczem staje się nagi, i poczuł na sobie obcy zapach. Stwierdził, że nie zna człowieka o imieniu Daniel, na którego zwykle mówiono Jalo.
Przyszła tu ta bezimienna dziewczyna. Może była w sali przesłuchań od początku, tylko nie zauważył jej, gdy wchodził. Kiedy ją zobaczył, upadł na krzesło. Poczuł, że nogi odmawiają mu posłuszeństwa, i lekko zakręciło mu się w głowie. Nie potrafił utrzymać otwartych oczu, więc je zamknął.
– Otwórz oczy, koleś! – wrzasnął na niego śledczy, więc Jalo otworzył oczy i zobaczył widmo wyglądające zupełnie jak tamta bezimienna dziewczyna.
Tamtego dnia powiedziała, że nie ma imienia. Ale Jalo wszystkiego się dowiedział. Odsunął się od nagiego, filigranowego ciała śpiącej dziewczyny, otworzył jej czarną skórzaną torebkę i zapisał sobie imię, nazwisko, adres, numer telefonu, wszystko.
Jalo nie rozumiał, dlaczego powiedziała, że nie ma imienia.
Jej oddech drżał, jakby dusiło ją powietrze cisnące się przy jej twarzy. Nie była w stanie mówić, zdołała tylko powiedzieć: „Ja nie mam imienia”. Jalo spuścił wtedy głowę i wziął ją.
Tam, w drewniaku pod willą Gardenia należącą do Michela Salluma, kiedy zapytał ją o imię, powiedziała mu głosem, który od duszności rwał się na kawałki:
– Ja nie mam imienia… Proszę… bez imion.
– Dobrze – odparł. – Ja nazywam się Jalo. Zapamiętaj.
A teraz dziewczyna znalazła się tutaj, i ma imię. Kiedy śledczy kazał jej się przedstawić, zrobiła to bez wahania: „Szirin Rad”. Śledczemu nie powiedziała: „Proszę… bez imion”, i nie wyciągnęła rąk przed siebie, jak wtedy w drewnianym domku, gdzie Jalo się z nią kochał. Wyciągnęła wówczas ręce i zapachniało kadzidłem. On chwycił jej dłonie, zakrył sobie nimi oczy i zaczął całować jej białe nadgarstki, wdychając zapach kadzidła i piżma. Wdychał zapach jej czarnych włosów, zatopił w nich twarz, upił się nimi. Kiedy jej powiedział, że jest pijany kadzidłem, uśmiechnęła się i jakby maska spadła jej z twarzy. Jalo ujrzał jej uśmiech pośród cieni, którymi blask świecy zdobił ścianę. Był to jej pierwszy uśmiech tamtej nocy przepełnionej strachem.
Co Szirin tutaj robi?
Kiedy śledczy krzyknął i Jalo otworzył oczy, ujrzał siebie w Ballunie. Powiedział do dziewczyny: „Chodź”, i poszła za nim. Wyszli z piniowego lasu, który rósł pod kościołem świętego Mikołaja, i zaczęli wspinać się na wzniesienie, w stronę willi. Kiedy dziewczyna upadła, albo takie Jalo miał wrażenie, schylił się, żeby pomóc jej wstać. Chwycił ją za rękę i szli dalej. Kiedy upadła znowu, pochylił się nad nią po raz drugi, żeby ją podnieść, ale tym razem wymknęła mu się. Wstała, chwyciła się konaru drzewa i zastygła w bezruchu, głośno dysząc. Podał jej rękę. Chwyciła ją i ruszyła, idąc obok Jalo, który wsłuchiwał się w jej ciężki od strachu oddech.
Kiedy doszli do drewniaka, zostawił ją przed drzwiami, a sam wszedł do środka i zapalił świecę. Próbował poukładać porozrzucane ubrania i sprzęty, uznał jednak, że to zadanie wymaga zbyt wiele czasu, więc wyszedł na zewnątrz. Stała z głową opartą o drzwi, wydając odgłos przypominający szloch.
– Nie bój się – powiedział. – Chodź, tutaj będziesz spała. Pościelę ci na podłodze, nie bój się.
Weszła z wahaniem i stanęła na środku pomieszczenia, jakby szukając krzesła, na którym mogłaby usiąść. Jalo skoczył, ściągnął z krzesła spodnie i rzucił je na łóżko, ale dziewczyna nie usiadła. Stała dalej, nie wiedząc, jak się zachować.
– Napijesz się herbaty? – zapytał.
Zamiast odpowiedzieć, wyciągnęła ręce, jakby prosząc o ratunek. Jalo chwycił je i zobaczył strach przybierający w jej oczach postać koncentrycznych kręgów. Cofnął się. Powie, że ogarnął go strach, choć w tamtym momencie tego nie wiedział, bo nie miał wrażenia, że odczuł strach, póki nie zapisał tego słowa. Wypowiedział je, odczuł i zapisał. Teraz, kiedy przypomina sobie tamte drobne oczy w półmroku świecy i widzi, jak ich źrenice kurczą się i zmieniają w koncentryczne kręgi, ogarnia go strach i Jalo odkrywa, że przestraszył się jej oczu.
Cofnął się, ale dziewczyna szła w jego stronę. Jej ręce nadal wisiały w powietrzu, jakby wzywała pomocy. Podszedł do niej, chwycił ją za dłonie i nakrył nimi swoje oczy. Wtedy się uspokoiła. Trzymał ją za ręce i wyczuwał w nich drżenie, jakby pulsujące w nich nitki strachu rozrosły się w żyły rozprowadzające napięcie po całym ciele. Położył jej dłonie na swoich oczach i ujrzał ciemność; poczuł, że ciało dziewczyny się uspokaja, i zapachniało kadzidłem.
– Co tak ładnie pachnie? – zapytał, cofając się. Usiadł na krześle i ukrył twarz w dłoniach, jakby nagle ogarnęło go zmęczenie. Siedział bez ruchu, płomień świecy chwiał się w piniowym powietrzu płynącym z lasu. Dziewczyna bez imienia stała obok i powoli odzyskiwała oddech, z którego ograbił ją strach na widok ciemnej zjawy zmierzającej w stronę auta zaparkowanego pod lasem, opodal kościoła.
Dlaczego ma na sobie tę krótką spódniczkę i pokazuje uda?
Dziewczyna siedzi przed śledczym ubrana w krótką spódniczkę, z nogą założoną na nogę, i gada tak, jakby chciała połknąć całe powietrze w sali.
Jalo powiedział jej, że nie powinna nosić krótkich spódniczek. „Co to ma być, ha?” Nic mu wtedy nie odrzekła. Spojrzała tylko na swoje kolana, tam gdzie spoczywał jego wzrok, mglisty uśmiech przemknął po jej wargach i poruszyła głową. Rano wyszli razem na drogę, Jalo zatrzymał taksówkę, która odwiozła ją do Bejrutu, i wrócił do siebie.
Teraz ta dziewczyna siedzi tu ubrana w tę samą spódniczkę, albo jakąś podobną, z nogą założoną na nogę, i mówi, nie zająkując się, nie zacinając, inaczej niż tam.
Wyglądali w samochodzie jak cienie. Przyczajony na swoim wzgórzu Jalo nie widział nic prócz popielatych włosów mężczyzny. Wycelował w samochód światło latarki jak broń. Skradając się między piniami z kałasznikowem i latarką, czuł się jak na polowaniu. Samochody były sidłami, a on – ptasznikiem obeznanym z sezonami łowów i znajdującym przyjemność w tym, co robi. Próbował to wytłumaczyć śledczemu. Mówił, że ptasznikowi takiemu jak on nie chodziło o zysk z rabunku ani o kobiety, tylko o przyjemność. O przyjemność polowania na miłość uprawianą potajemnie w samochodach z zasuniętymi szybami, o przyjemność pierwszej chwili, w której światło pada na dwie twarze, na dłoń sięgającą do uda albo głowę pochyloną ku piersiom wychylającym się spod ubrania.
Światło, którym raził Jalo, trafiało prosto w cel. Jalo nie bawił się nim, od razu trafiał, gdzie trzeba. Jeśli światło chybiło, było po przygodzie. Wtedy się wycofywał albo skrywał i czekał, aż samochód odjedzie, a on będzie mógł odejść, wlokąc za sobą swoją porażkę.
Od razu albo wcale. Tak brzmiała jego łowiecka dewiza. Najpiękniejszym widokiem były dla niego gorejące blaskiem siwe włosy. Najbardziej lubił chwile, kiedy widział siwowłosą męską głowę nachyloną nad piersią lub udem. Światło latarki ogarniało białe włosy, rozpalało je blaskiem i paraliżowało. Wdzierało się w siwiznę pochylonej głowy i obrysowywało ją idealnym okręgiem. Potem zsuwało się z niej, kierowało w drugą stronę i rozświetlało oczy. Z mroku wyłaniały się szeroko otwarte kobiece oczy, w których strach mieszał się z namiętnością.
Przybliżało się światło. Zjawa zapalała latarkę, oświetlała samochód i zstępowała w dół. W pierwszych momentach polowania Jalo skupiał promień tak, żeby był ostry i cienki jak nić. Kiedy oczy zastygały w bezruchu, rozpraszał go i schodził. Stawał przy zasuniętym oknie, stukał w nie lufą karabinu i okno otwierało się, odsłaniając przestrach. Głowa zjawy pochylała się do okna kierowcy, świdrując twarz kobiety sokolimi oczami, z których zionęła bezdenna ciemność. Jalo przenikał mrok wzrokiem, rozpraszał promień latarki i powstawały cienie. Wśród tych cieni podchodził, stukał w szybę lufą karabinu i rozkazywał otworzyć. Patrzył w oczy kobiety, obserwował, jak ogromnieją ze strachu i jak maleją ich źrenice, by na koniec spokojnie odejść z łupem: zegarkiem, pierścionkiem, złotym łańcuszkiem, bransoletką, kilkoma dolarami, niczym więcej. Owszem, kiedyś kazał mężczyźnie zdjąć krawat, bo wydało mu się, że strach zadusi go tym krawatem, zwisającym nad rozpiętym paskiem, jak stryczkiem. Innym razem kazał kobiecie oddać żółty szal, ot tak, bez powodu. Ale nie chciał nic więcej. „Więcej” przychodziło bez starania. Jalo nie szukał „więcej”, ale brał, jeśli już się nadarzyło, bo udręka w tamtym mieście, Paryżu, nauczyła go, że nie należy odrzucać szczęścia.
Z Szirin było inaczej.
Dlaczego Szirin twierdzi, że zgwałcił ją w lesie?
– Ja nie… – zaczął Jalo, ale śledczy przerwał mu wrzaskiem:
– Przyznałeś się, psie, a teraz się wypierasz?! Wiesz, co się robi z takimi, co kłamią?!
Jalo nie kłamał. Zgodził się wprawdzie, że to, co zrobił, można nazwać gwałtem, ale… Ale nie o tamtą noc chodzi. Szirin oskarża go nie z powodu tamtej nocy, ale dni, które nastąpiły po niej.
Z nią wszystko było inaczej. Jalo nie znał słów, którymi mógłby jej powiedzieć, że woń kadzidła wznosząca się tamtej nocy z jej nadgarstków najpierw spowiła go jak biały obłok, by potem opaść i zagnieździć się w jego kręgosłupie.
Kiedy trzy miesiące po zdarzeniu w lesie powiedział jej, że kocha ją całym kręgosłupem, zaczęła śmiać się tak mocno, że się popłakała i poleciało jej z nosa. Z początku myślał, że to prawdziwy płacz, i pochylił się do niej nad zastawionym przystawkami stołem w restauracji Albert w Al-Aszrafijji. Okazało się jednak, że to był śmiech.
– Śmieję się z ciebie – powiedziała. – Jesteś niespełna rozumu, wszystko u ciebie poszło we wzrost. Te twoje tanie gadki…
Potem przeszła na angielski:
– Finished. You must understand, everything is finished.
Powiedział, że nie zna angielskiego, więc wytłumaczyła mu po francusku:
– C’est fini, monsieur Jalo.
– Co jest „fini”? – spytał.
– Między nami.
– Czyli chcesz mnie sfiniszczyć?
– Proszę, monsieur Jalo, ja już tak dalej nie mogę. Proszę, zostaw mnie w spokoju. Dogadajmy się. Powiedz mi, co mam zrobić, to zrobię.
Otworzyła torebkę i wyjęła z niej zwitek dolarów.
Dlaczego powiedziała śledczemu, że dał jej w twarz, bo nie chciała jeść?
Nie, nie dlatego dał jej w twarz, że nie chciała jeść asafir2. Nie było tak, jak powiedziała śledczemu.
– Jak można jeść muzykę?! – spytała na widok talerza smażonych ptaszków w sosie cytrynowo-czosnkowym. – Nie będę jadła ptaków, to zbrodnia.
Jalo wziął jednego w palce, zawinął w chleb, który umoczył w sosie, i zaczął podsuwać jej pod usta.
– Non, non… Błagam!
Ale dłoń przysuwała się coraz bliżej, aż dotknęła zaciśniętych warg. Dziewczyna wzięła kęs w usta i pogryzła z kurczowym grymasem na twarzy.
Połknęła, a potem nic już więcej nie zjadła i nie powiedziała.
Jalo pił arak i przyglądał się jej delikatnej twarzy. Zobaczył w niej biały księżyc zawieszony na łabędziej szyi. Zapragnął opowiedzieć jej o księżycu. Chciał opowiedzieć jej, jak tam, w Ballunie, pod willą, do której los rzucił go z Paryża, odkrył księżyc, gwiazdy i Drogę Mleczną – białą smugę mleka na niebie. Ale bał się, że zostanie wyśmiany.
– Sprawiasz wrażenie, jakbyś nie znała arabskiego i nie lubiła Abd al-Halima Hafiza3.
Tak się wyraził, albo jakoś w tym rodzaju, ale ona nie odpowiadała. Mały biały księżyc spoczywał nieruchomo na smukłej szyi. Nagle łzy popłynęły jej z oczu. Wzięła papierową serwetkę, otarła twarz i wysiąkała nos. Ale łzy nie ustawały. Zaczął więc opowiadać jej o Su’ad Husni4, Szadii5, Smagłym Słowiku i jego piosence Wszechmocna, którą bardzo lubił.
Mówił, że dzięki Hafizowi zakochał się w poezji Nizara Kabbaniego6 i że List spod wody, opowiadający o mężczyźnie tonącym w odmętach miłości, to najpiękniejszy wiersz, jaki słyszał w życiu. I że nie wierzył, że to nie Hafiz pisał słowa do piosenek, które śpiewał, póki nie przeczytał o tym w gazecie.
– Wiesz, Szirin, to mi się nie mieściło w głowie. Słowa w jego ustach są miękkie jak karmel, on przędzie słowa, jak przędzie się nici, więc myślałem, że to niemożliwe, żeby ktoś inny je pisał. Kiedy przeczytałem, że jest inaczej, kupiłem sobie książkę Malując słowem. Ale nic z niej nie skapowałem. Poezja nie jest taka, jaką być powinna, jeśli nie śpiewa jej Abd al-Halim Hafiz. Ty go nie lubisz?
Księżyc milczał, cały pokurczony, a Jalo patrzył w drobne oczy zdobiące jego jasną, okrągłą tarczę.
Dopiero w Albercie Jalo zauważył, że Szirin ma drobne oczy. Tam, w Ballunie, widział, a jednak nie widział, bo owładnął nim zapach, który pozbawił go władzy widzenia.
– Pamiętasz? Nie wiem, co czułaś ty, ale ja czułem się tam, jakbym tonął. Pachniało kadzidłem i nie widziałem absolutnie nic. Spójrz na mnie, chcę widzieć kolor twoich oczu.
Restaurację wybrała Szirin. Pojechali do niej jej białym golfem. Kiedy usiadł w nim obok niej, nie wiedział, co powiedzieć. Przez telefon zażyczyła sobie, żeby czekał na nią o trzynastej na placu Sasin, przed pomnikiem Baszira al-Dżumajjila7. Jalo stał i czekał. Rozpadało się, ale nie ruszył się z miejsca. Krył się przed ulewnym deszczem pod pomnikiem, zamiast pójść choćby do pobliskiej kawiarni Chase. Bał się, że Szirin go nie znajdzie. Bał się też, że sam może nie rozpoznać jej samochodu. Powiedziała, że przyjedzie po niego białym autem, więc stał na deszczu, czekając na białe auto, w którym będzie siedziała ona. Nadjechało jedno, ale nie było jej w środku. Jalo wpatrywał się w następne i następne, ale jej wciąż nie było widać. W końcu jej golf zatrzymał się tuż przy nim. Otworzyła drzwi i dała znak ręką. Wtedy ją zobaczył i wskoczył na skórzany fotel, mocząc podłogę wodą ściekającą z długiego czarnego płaszcza.
– Ty ciągle chodzisz w tej kapocie? – rzuciła.
Nie wiedział, co powiedzieć. Włożył ten płaszcz specjalnie dla niej, żeby przypomnieć jej tamtą noc. Ale okłamał ją, przemilczając pewien fakt: nie umiałby się z nim rozstać. Nosił go w Bejrucie w koszarach przy Al-Adlijji, nosił go w Paryżu i nosi w Ballunie. Bardzo nie lubił go zdejmować i lato mu przez to zbrzydło, bo nawet w lecie płaszcz towarzyszył mu zawsze podczas leśnych łowów. Nie wiedział, co powiedzieć. Przypomniał sobie o kręgosłupie i pomyślał, że powie jej o miłości, która rozsadza mu lędźwie, ale nie powiedział nic. Milczał, aż dojechali do Alberta. Zaparkowała, wysiedli z samochodu. Weszła pierwsza, znalazła ustronne miejsce i usiedli. Zanim zdążył otworzyć usta, by powiedzieć, że tęsknił – zgodnie z planem, który ułożył sobie, jak tylko zgodziła się na wspólne wyjście – zjawił się kelner i zapytał, co podać do picia.
– Arak – powiedział Jalo.
– Arak – powiedziała Szirin z wahaniem. – Czemu nie.
Jalo zaczął wybierać przystawki, Szirin tymczasem zachowywała się tak, jakby nie była zainteresowana jedzeniem albo nie słuchała. Jalo był przekonany, że to, co zaczęło się od przyjęcia zaproszenia na wspólny obiad, będzie miało swój finał w jego domu w Ballunie albo w jej mieszkaniu w Al-Hazimijji8.
O jedenastej rano, kiedy brał prysznic, stojąc pod strumieniem gorącej wody z zielonkawą pianą szamponu na włosach, zamknął oczy i ujrzał Szirin. Oblewała go woda i oblewała go miłość. Poczuł, że wszystkie ciężary spadają mu z barków, że gorąca woda spłukuje z niego całe jego życie, i poczuł się dziwnie podniecony. Bezwiednie zaczął się onanizować i zrzucił z siebie wszystko. I taki do niej przyszedł. Zostawił pożądanie w domu i przyszedł do niej taki – nagi, bez pożądania. Wszedł pod prysznic i załatwił sprawę. Zostawił pożądanie w domu i przyszedł do niej w miłości. „Tylko miłość – powiedział sobie – miłość dla miłości, jak u Hafiza”. Miłość, której nie umie wypowiedzieć, ale ją wypowie. Bo od pierwszego spotkania z Szirin nieustannie słuchał piosenek Hafiza. Kontynuował co prawda łowieckie wyprawy, ale już bez prawdziwej chęci. I przestał sypiać z panią Randą. W ciągu sześciu miesięcy zrobił to z nią jedynie trzy razy, a do tego zawsze włączała film na wideo, tak więc kochał się z nią tylko poprzez film.
Szirin powiedziała, że odbierze go z placu Sasin, przez który będzie przejeżdżać. Jalo zostawił zatem samochód pani Randy na rogu przy barze szybkiej obsługi Lala i poszedł pieszo na umówione miejsce.
Kiedy złowił ją z tym siwym mężczyzną, którego popielata głowa pochylała się nad jej karkiem, nie sądził, że Szirin ma samochód. Siwy mężczyzna odjechał, zostawiając ją samą, drżącą w lesie, i Jalo zabrał ją do swojego drewniaka, bo nie miał innego wyjścia.
Dlaczego powiedziała śledczemu, że kazał jej wysiąść, a tamtemu odjechać?
– Ona kłamie, proszę pana.
Kiedy powiedział, że Szirin kłamie, dostał w twarz. Przed oczami zawirowały mu białe kręgi i wszystko zaszło mgłą.
Właśnie, co się stało?
Jalo spędzi w celi długie dni, próbując odtworzyć tamto zdarzenie dokładnie tak, jak przebiegło. Ale mu się nie uda.
Kiedy oświetlił obie ofiary i ruszył ku nim szybkim krokiem, nic nie słyszał. W uszach dźwięczał mu odgłos własnych stóp w plastikowych butach uderzających o ziemię. Zawsze tak było. Ilekroć zbliżał się do zdobyczy, jego kroki głuszyły wszystko i Jalo przestawał cokolwiek słyszeć.
Oświetlił ich latarką i szedł naprzód. Kiedy był już przy samochodzie, zobaczył, że siwy mężczyzna podnosi głowę przestraszony, wysiada i staje przed nim. Jalo spojrzał na dziewczynę i dał znak lufą karabinu. Nie był to znak nakazujący wysiąść z samochodu, ale dziewczyna otworzyła drzwi i wysiadła. W chwili kiedy Jalo odwrócił się i podszedł do niej, siwowłosy wskoczył do auta i zaczął szybko cofać. Auto zawróciło i odjechało, rozbryzgując kołami ziemię. Jalo podniósł broń, odbezpieczył i złożył się do strzału, albo tak mu się zdawało, kiedy usłyszał płacz dziewczyny. Odwrócił się i zobaczył, że klęczy na ziemi, szlochając. Opuścił karabin, podszedł do niej i zapadła między nimi cisza.
Zaprowadził dziewczynę do siebie, najpierw nakazawszy jej zdjąć szpilki. Podał jej rękę, pomógł wstać i ruszyli. Kiedy się okazało, że potyka się na obcasach, popatrzył na jej obuwie. Dziewczyna zrozumiała i zdjęła je, sama z siebie. Szła przy nim, trzymając buty w prawej ręce. Ale potknęła się znowu i prawie upadła. Pochyliła się, jakby upadała, a Jalo pochylił się nad nią. Złapała jednak równowagę, wyprostowała się, a wtedy chwycił ją za rękę i zaprowadził tam, gdzie z jej pięknych, białych nadgarstków rozbłysnął zapach kadzidła.
Dlaczego kłamała przed śledczym? Dlaczego powiedziała, że była z narzeczonym?
Jalo nie pamięta, żeby jej mówił, że jej nadgarstki są jak ryż z mlekiem. Ale tam, w restauracji, kiedy uderzył ją w twarz, po daniu głównym Jalo zamówił właśnie ten deser. Szirin uśmiechnęła się wtedy, bo przypomniała sobie, jak mówił, że jej nadgarstki smakują lepiej od ryżu z mlekiem.
Nie, to nie z powodu asafir dał jej w twarz, jak zeznała śledczemu, lecz dlatego że oferowała mu pieniądze, a on gardzi pieniędzmi. Zjadł tuzin smażonych asafir, wypił pół butelki araku baladi9 i dał jej w twarz, bo ubliżyła jego godności.
Nie. To, co powiedziała, nie jest prawdą. Nie kazał klękać jej i jej narzeczonemu. Uklękła, kiedy odjechał siwy mężczyzna. Poza tym nie była tam z narzeczonym. Chłopaka, który siedzi teraz w sali przesłuchań, nie było wtedy w lesie.
Przed śledczym zeznała, że kazał im obojgu klęknąć i wycelował w nich karabin, że chciał zabić jej narzeczonego Emile’a Szahina, ale zaczęła błagać, żeby go zostawił, i wtedy go zostawił.
– Ty jesteś Emile? – spytał śledczy.
– Zgadza się. Emile Szahin – odpowiedział chłopak.
– Masz coś do dodania?
– Szirin powiedziała wszystko – odrzekł Emile.
Powiedziała, że kazał Emile’owi pomodlić się po raz ostatni, zanim zastrzeli go na oczach ukochanej.
– Wtedy zaczęłam go błagać, płakałam, ale on nie ustępował i dalej celował w jego głowę. Krzyknęłam, nie wiem, skąd miałam na to siłę, a wtedy Emile wskoczył do samochodu i uciekł. Bogu dzięki, mój narzeczony uciekł, ale ja wpadłam w ręce tego drania.
– I co pan na to, panie Danielu? – spytał śledczy.
Jalo zdał sobie sprawę, że się zacina i nie może się wysłowić. Znów miał kamyk w ustach. Matka kładła mu go pod język, żeby wyleczyć go z jąkania. Jalo zapomniał, co znaczy być jąkałą, kiedy zobaczył krew – tak by napisał, gdyby mógł ujrzeć swoje życie w zwierciadle dni. Ale stoi, gdzie stoi, czując pod językiem matczyny kamyk i nie znajdując słów.
– Dlaczego twój narzeczony nie zgłosił zdarzenia od razu? – zapytałby.
– Dlaczego wtedy był siwym mężczyzną po pięćdziesiątce, a teraz odmłodniał? – zapytałby.
– Dlaczego zostawił cię i uciekł? – zapytałby.
Ale nie zapytał. A śledczy nie naciskał, żeby odpowiedział. Milczenie uznał za odpowiedź i przyznanie się do winy.
– Czy to on cię zgwałcił, a potem prześladował, szantażował i wyciągał od ciebie pieniądze? – zapytał śledczy dziewczynę.
Potwierdziła skinieniem głowy.
Emile spojrzał na zegarek i zapytał, czy mogą już iść.
– Proszę bardzo – rzekł śledczy i odprowadził ich do drzwi.
Nie tak było w Albercie.
Uderzył ją w twarz i zamilkła. Później, kiedy zamówił ryż z mlekiem, uśmiechnęła się. Wtedy powiedział, że ją kocha.
– Jalo, ja jestem zaręczona – odparła.
– Kocham cię – powiedział Jalo.
– Proszę…
Kelner przyniósł rachunek, Jalo zapłacił i zamówił kolejny arak. Wziął mały łyk, spojrzał dziewczynie w oczy i przymknął powieki na dłuższą chwilę.
– Nie śpij, proszę – powiedziała.
– Cicho! Zostaw mnie, rozmawiam z Bogiem.
Dziewczyna zaczęła mówić i Jalo słuchał z zamkniętymi oczami.
– Szanuję twoje uczucia, ale widzisz, jestem zaręczona i nie mogę.
– Z tym gnojkiem, co cię zostawił w lesie i nawiał?
– Nie, nie. Zerwałam z nim. Jestem zaręczona z innym.
Dziewczyna opowiadała, a Jalo słuchał.
– Jak w egipskim filmie – stwierdził. – Jakbym oglądał film z Faridem al-Atraszem10.
Powiedziała, że dla niego posłucha piosenek arabskich, powiedziała, że go ceni, powiedziała, że przeprasza, powiedziała, że słusznie dał jej w twarz, bo oferując mu pieniądze, obraziła go.
– Przestań! – krzyknął Jalo.
Wstał i odegrał scenę z Dziewczyny znad Nilu, w której Farid Szauki11 policzkuje Hind Rustum12, a ona klęka przed nim i mówi: „Kocham cię, potworze!”.
– Taka masz być! – powiedział. – Masz kochać prawdziwego mężczyznę, nie tych gnojków! Jeden tak stary, że mógłby być twoim ojcem, a drugi boi się własnej matki!
– Masz rację – odparła Szirin. – Ale co ja na to poradzę. Kocham go. Studiowaliśmy razem na Uniwersytecie Amerykańskim13, sypialiśmy z sobą. Brałam tabletki, ale wtedy, nie wiem czemu, zapomniałam. Kiedy mu powiedziałam, że jestem w ciąży i musimy się pobrać, uciekł. Powiedział, że boi się matki. Musiałam radzić sobie sama. Wpadłam w depresję. Przyjaciółka zaprowadziła mnie do doktora Sa’ida, który zrobił mi skrobankę i zakochał się we mnie. Powiedział, że kocha mnie tak bardzo, jak bardzo płakałam. Przyjechałam do jego kliniki, rozpłakałam się i nie byłam w stanie wykrztusić słowa. Siedziałam na krześle, zakryłam głowę rękami i zaczęłam płakać. Łzy leciały mi z oczu, a doktor nic nie mówił, pozwolił mi płakać i tylko na mnie patrzył. Potem powiedział, że patrzył na mnie i zakochał się we mnie „przez wzgląd na łzy”, tak się wyraził, w literackim arabskim. Powiedział: „przez wzgląd na łzy”, i przytulił mnie. Płakałam sama nie wiem ile, aż powiedział: „No, dobrze, wstań i wejdź do tamtej sali”. Weszłam do drugiej sali i usłyszałam: „Rozbierz się”. Zdjęłam spódnicę i stałam. „Nie tak”, powiedział i pokazał ręką, że wszystko. Zdjęłam wszystko, a on zaczął się przyglądać moim piersiom. Poczułam się nieswojo, jego spojrzenia wbijały się w moje piersi jak szpilki. Usłyszałam, jak mówi: „Bardzo ładne”, ale milczałam i trzęsłam się ze strachu. W końcu powiedziałam: „Zimno mi, panie doktorze”, a on na to: „Połóż się”. Położyłam się na takim dziwnym łóżku, półłóżku, na plecach, ze zwieszonymi nogami. Pojawiła się pielęgniarka ze strzykawką, a on zaczął oglądać tam, w dole. Oczy miał jakieś takie i przestraszyłam się, że będzie problem. Chciałam coś powiedzieć, ale język miałam jak z drewna i potem już nie pamiętam. Nie, zanim straciłam przytomność, powiedziałam, że mi zimno, „Proszę, niech mi pan da coś do przykrycia”. Bałam się, wstydziłam się, a on miał taki wzrok, jakby coś widział. Potem, kiedy otworzyłam oczy, było po wszystkim. Usłyszałam, jak pielęgniarka mówi: „Wszystko w porządku. Ubierz się i przejdź do gabinetu pana doktora”.
Szirin opowiadała i rozgadywała się na dobre. Opowiadała, płakała i wysiąkiwała nos, podczas gdy Jalo podawał jej chusteczki higieniczne i płonął. Wszystko w nim płonęło. Rozpaliło go półłóżko, rozpalił go znak dany jej przez lekarza, żeby się rozebrała, rozpalił go obraz pielęgniarki robiącej zastrzyk znieczulający.
Opowiadając o tym, że zdjęła z siebie wszystko, narysowała koliste kształty na swoich drobnych piersiach. Jalo poczuł zapach piersi i nagości, ale był jak sparaliżowany. Ona opowiadała, a on słuchał i oczy robiły mu się ciężkie jak we śnie. Opowiadała, że dwa dni po aborcji miała krwotok i że doktor Sa’id al-Halabi zabrał ją do swojej prywatnej kliniki, w której leżała trzy dni, póki nie wydobrzała, i że trzeciego dnia zakochała się w nim.
– Pozwoliłam mu kochać się ze mną, chociaż nie miałam prawdziwej ochoty. Ale on nie kochał się ze mną naprawdę.
Powiedziała, że trzeciego dnia o osiemnastej, kiedy była sama w sali, walcząc ze snem i łaknąc papierosa, zobaczyła, że przyjechał do kliniki. Zmierzch barwił świat szarością, w którą wsiąkało światło, kiedy wszedł do niej doktor, z głową błyszczącą siwizną, usiadł na jej łóżku i powiedział: „Już po wszystkim, jesteś zdrowa. Możesz wracać do domu”. Odkryła się, żeby wstać, a wtedy on wziął ją za rękę.
– Kiedy wziął mnie za rękę, poczułam, że go kocham.
Powiedziała, że pokochała go poprzez rękę. Jego palce, smukłe jak u pianisty, splotły się z jej palcami i wtedy poczuła miłość.
– Położył prawą dłoń na mojej, lewą przegarnął swoje białe włosy i się zakochałam.
Powiedziała, że pokochała go i zapragnęła, by ją przytulił.
– Powiedziałam: „Nie chcę nigdzie iść. Przyzwyczaiłam się do pana, doktorze”.
Potem opowiadała o zmierzchu, o tym, że noc zapadała nad nimi i że nie wie, co było dalej.
– Nie wiem, co się stało, nie pamiętam. Wiesz, ja tych rzeczy nie pamiętam, nie tylko z doktorem Sa’idem, ale z każdym. Nie pamiętam tego z tobą, nie pamiętam z Emile’em. Owszem, pamiętam, że była sala, że był przy mnie doktor, że się z nim kochałam, ale nie pamiętam szczegółów i nie wiem, co się stało. Dlaczego ja tak mam?
– A skąd ja mam wiedzieć? – zapytał Jalo.
– Dziwne, ale naprawdę nic nie pamiętam.
– To znaczy, że nie pamiętasz, jak spałaś ze mną?
– …
– Nie pamiętasz, jak za drugim razem mówiłaś, że czujesz zapach pinii, jakby pinie weszły do pokoju?
– Powiedziałam coś takiego?
– Tak właśnie.
– Nie wierzę.
– Ty mówiłaś o zapachu pinii, a ja czułem, że kręgosłup zaraz rozpadnie mi się na kawałki.
– Ja nic nie mówiłam – zaprzeczyła Szirin. – Niemożliwe. Z tobą prawie umarłam ze strachu. Zresztą błagam, zapomnijmy o tym.
Dlaczego o wszystkim zapomniała?
Zapomniała, jak w Albercie opowiedziała mu o doktorze Sa’idzie i o swoim nowym-starym narzeczonym Emile’u. Wyglądała jak ktoś zupełnie obcy. Z jej drobnych oczu biło coś, co przypominało okrucieństwo chłopaków tamtego dnia, który Jalo postanowił zapomnieć i który zapomniał. Tamtego dnia wywieźli trzech mężczyzn na cmentarz. Pod cyprysami cmentarza świętego Dymitra rzucili ich na ziemię i zaczęli się nad nimi znęcać. Zanim zadali im śmierć, kazali im na nią czekać. Lżyli ich i opluwali, patrząc na przerażenie malujące się w ich oczach. Tamtego dnia Jalo zwymiotował, potem rozpłakał się, potem poszedł do domu, a potem… Nie, nie chciał sobie tego teraz przypominać, więc zamknął oczy.
Powiedziała, że pocałowała lekarza. Że uniosła głowę, by dotknąć wargami jego warg, i że go pokochała.
– Pozwoliłam mu kochać się ze mną, chociaż nie miałam ochoty. Ale nie zrobił tego…
Lekarz powiedział jej, że pełny stosunek w tej sytuacji byłby grzechem.
– Więc kochał się z moimi piersiami – powiedziała, siąkając nosem i płacząc.
– Że jak? – spytał Jalo drżącym głosem.
– Ano tak – powiedziała i przesunęła palcem między piersiami.
– Ja nic nie czułam. No, może… gorąco.
Powiedziała, że miała z lekarzem długi romans, że był dziwnym człowiekiem i że kochał się z nią „zawsze tak”.
– Co znaczy „tak”?
– Znaczy tu – znów narysowała między piersiami niewidzialną linię.
– I tak przez cały czas?
– Prawie. Mówił, że uwielbia moje cycki.
– Nie mów tak – powiedzial Jalo. – To nieładnie, jak kobiety używają takich słów.
– A jak niby mam mówić? Mówię, jak jest.
– Mów: sahro.
– Co znaczy sahro?
– Już zapomniałaś! Nauczyłem cię tego słowa, kiedy byłaś u mnie w domu.
– Mówię ci przecież, że ja nic nie pamiętam.
– Pytałaś, co to znaczy, i wyjaśniłem.
– No to wyjaśnij znowu.
– Nie teraz – uciął Jalo. – Ale nie używaj takich słów.
Powiedziała, że lekarz nie spał z nią ani razu. Poprzestawał na pieszczotach i na „nich”.
– Mówił, że boi się uprawiać prawdziwą miłość, bo jesteśmy w klinice. Zaproponowałam, żebyśmy poszli do hotelu, a on na to, że wszyscy go znają, że jest żonaty… No i robliśmy tamto, czasem w klinice, czasem w samochodzie w Ballunie, jak wtedy, kiedy mnie zgwałciłeś…
– Ja cię zgwałciłem?! Co ty mówisz?!
– To znaczy kiedy wziąłeś mnie do siebie i spałeś ze mną. Siedzieliśmy wtedy w samochodzie i powiedział: „Zniż głowę”.
– Pewnie mnie zobaczył.
– Nie, nie widział cię. Chciał, żebym…
– Chciał, żebyś co?
– Żebym zniżyła głowę. Wtedy ty raczyłeś się zjawić i oboje prawie umarliśmy ze strachu. Nie mam pojęcia, kiedy ja wtedy podniosłam głowę i jak on się doprowadził do porządku.
– Jestem idiotą! – zawołał Jalo. – Idiotą, kretynem!
– Ciszej, proszę cię, tu są ludzie. Bądź tak dobry i nie podnoś głosu.
Jalo powtórzył więc cicho, że jest idiotą i kretynem.Przypisy
2 Asafir – potrawa z ptaków śpiewających, smażonych lub pieczonych.
3 Abd al-Halim Hafiz (1929–1977) – piosenkarz i aktor egipski, popularny w całym świecie arabskim, nazywany „Smagłym Słowikiem”.
4 Su’ad Husni (1942–2001) – aktorka egipska.
5 Szadija (właśc. Fatima Ahmad Kamal, ur. 1931) – piosenkarka i aktorka egipska.
6 Nizar Kabbani (1923–1998) – poeta syryjski, jeden z głównych przedstawicieli współczesnej poezji arabskiej.
7 Baszir al-Dżumajjil (1947–1982) – maronicki polityk libański, przywódca partii Falangi Libańskie, jedna z czołowych postaci libańskiej wojny domowej.
8 Al-Hazimijja – południowe przedmieście Bejrutu.
9 Arak baladi – arak wyrabiany metodą domową.
10 Farid al-Atrasz (1916–1974) – muzyk i aktor syryjsko-egipski, wirtuoz lutni arabskiej, wybitna postać sceny arabskiej.
11 Farid Szauki (1920–1998) – aktor egipski, znany z ról twardych mężczyzn.
12 Hind Rustum (1931–2011) – aktorka egipska, nazywana „Marilyn Monroe Orientu”.
13 Uniwersytet Amerykański w Bejrucie – anglojęzyczna prywatna uczelnia wyższa, założona w 1866 roku.