Jesteś moim światłem - ebook
Jesteś moim światłem - ebook
Małe amerykańskie miasteczko, troje przyjaciół z dzieciństwa i miłosne rozterki
Willę, Brady’ego i Gunnera łączy coś więcej niż tylko przyjaźń…
Willa nie pozwala nikomu zbliżyć się do siebie. Nie potrafi wymazać z pamięci złych decyzji, które podjęła w przeszłości. Dziewczyna nieustannie walczy o wybaczenie rodziny. Brady był kiedyś najlepszym przyjacielem i miłością z dzieciństwa Willi. Teraz wszystko się zmieniło. Gunner, szkolna gwiazda futbolu o narcystycznym charakterze, nie dba o nikogo oprócz siebie… z wyjątkiem Willi, którą rozumie jak nikt inny.
Gdy tajemnice wychodzą na jaw, dawni przyjaciele z dzieciństwa muszą stawić czoła prawdzie…
„Abbi Glines potrafi zaczarować czytelnika swoją opowieścią. Nie mogłam oderwać się od historii Willy i Gunnera. Fani twórczości Abbi na pewno nie będą zawiedzeni!”.
– IsaX, lubimyczytac.pl
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-299-5 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chciałam uciec od swoich problemów
Willa
– Niewiele się tu u nas zmieniło, odkąd wyjechałaś. Idź się teraz rozpakować i poukładać swoje rzeczy. Ja mam jeszcze trochę do zrobienia w dużym domu. Rano pojedziemy zapisać cię do szkoły – oznajmiła babcia. Zmarszczka widoczna na jej czole, odkąd godzinę temu odebrała mnie z dworca autobusowego, jeszcze bardziej się pogłębiła. – I nigdzie nie wychodź, słyszysz? Zostań w domu, aż wrócę.
W odpowiedzi zdobyłam się tylko na skinienie głową. Od naszego spotkania na dworcu nie byłam w stanie wydusić z siebie nic poza „dziękuję”. Ostatni raz widziałam się z babcią dwa lata temu, gdy udało się jej zaoszczędzić trochę grosza i przyjechać do nas do Little Rock w odwiedziny. Przez większość mojego życia babcia była dla mnie kimś bardzo ważnym. W dzieciństwie zdarzały mi się chwile, gdy byłam przekonana, że nie kocha mnie nikt oprócz niej. Ani razu mnie nie zawiodła.
Kiedy dostrzegłam w jej oczach nieukrywany zawód, zrobiło mi się ciężko na sercu. Choć przecież nie mogłam oczekiwać, że będzie inaczej. Przyzwyczaiłam się już do rozczarowanych spojrzeń. Ostatnimi czasy wszyscy dokładnie tak na mnie patrzyli.
Nikt mi nie wierzył. Ani mama, ani oczywiście ojczym czy policjant, który mnie aresztował. Mój brat też nie. Nikt a nikt. To oznaczało, że babcia również mi nie uwierzy. Nawet jeśli zgodziła się zabrać mnie do siebie, gdy matka spakowała moje rzeczy i wystawiła je za próg naszego domu tuż po zwolnieniu mnie z poprawczaka, gdzie spędziłam ostatnie pół roku. Nie miałam dokąd iść i jedynym rozwiązaniem, jakie przyszło mi do głowy, był telefon do babci.
Mieszkałyśmy już kiedyś razem, do momentu, gdy skończyłam jedenaście lat. Jej dom był jedynym prawdziwym domem, jaki znałam. Wówczas moja matka po latach doszła do wniosku, że pora w końcu zająć się córką, którą urodziła jako piętnastolatka i którą trzy lata później, po skończeniu liceum, zostawiła u swojej mamy. Gdy mój przyrodni brat, Chance, skończył osiem lat, jego ojciec zdecydował się wziąć z nią ślub i matka zapragnęła sprowadzić mnie do swojej nowej rodziny. Problem w tym, że tak naprawdę nigdy do nich nie pasowałam. Ojczym ubóstwiał mojego młodszego brata, a ja wyraźnie mu przeszkadzałam. Starałam się nie wchodzić nikomu w drogę, ale gdy skończyłam piętnaście lat, wszystko się zmieniło.
– Odpowiadaj na pytania, Willo – ponagliła babcia, wyrywając mnie z zamyślenia.
– Tak, babciu – odezwałam się pośpiesznie. Nie chciałam jej denerwować, bo oprócz niej nie miałam nikogo na świecie.
Pokiwała głową, a jej mina złagodniała.
– W porządku. Wrócę, jak tylko skończę w dużym domu – dodała. Potem odwróciła się i odeszła, zostawiając mnie w pokoju, który należał do mnie przez pierwsze jedenaście lat mojego życia. Byłam wtedy szczęśliwa i czułam się kochana.
Ale i to potrafiłam zepsuć. Miałam do tego prawdziwy talent. Jeśli tylko w danej sytuacji istniał jakiś zły wybór, mogłam być pewna, że go dokonam. Teraz jednak postanowiłam z tym skończyć i znów stać się dziewczyną taką jak dawniej. Być powodem do dumy dla babci i nie popisywać się, żeby zdobyć uwagę bliskich. Bo ta zyskana od matki nie była tym, o co mi chodziło. W końcu i tak ją straciłam. Wyrzuciła mnie ze swojego życia. Zabiłam w niej wszelką miłość i ciepłe uczucia do mnie.
Kiedy babcia zamknęła za sobą drzwi, rzuciłam się na szerokie łóżko przykryte patchworkową narzutą – bez wątpienia ręczną robotą babci. Uwielbiała szyć w wolnym czasie, choć nigdy nie miała go zbyt wiele, bo przez sześć dni w tygodniu pracowała u Lawtonów. Miała wolne tylko w niedziele, żeby pójść do kościoła i posprzątać u siebie, czyli w małym domku na skraju ich posiadłości. Odkąd pamiętam, sprzątała i gotowała dla Lawtonów. Moja mama również tu dorastała – w tym samym pokoju, który teraz znów był mój.
Choć pojawiłam się na świecie przypadkowo, miałam tu szczęśliwe dzieciństwo. Otrzymałam od babci miłość i troskę, jakiej nie umiała mi okazać nastoletnia mama. Poza tym byli jeszcze chłopcy, Gunner Lawton i Brady Higgens, wówczas moi najlepsi kumple. Gunner mieszkał w wielkim domu z rodzicami i starszym bratem, Rhettem. Odkąd razem z Bradym nakrył mnie na zabawie żołnierzykami w jego domku na drzewie – mieliśmy wtedy po cztery lata – byliśmy praktycznie nierozłączni. Wcześniej przez kilka tygodni obserwowałam ze swojego podwórka, jak chłopcy wspinają się do domku na drzewie, zastanawiając się, co tam razem robią. Ciekawość przysporzyła mi pierwszych w życiu prawdziwych przyjaciół.
Kiedy wyjeżdżałam do matki, relacje pomiędzy naszą trójką od jakiegoś czasu nie były takie jak przedtem. Nie byłam już dla nich zwyczajnym kumplem, tylko dziewczyną, i przez to zrobiło się między nami jakoś niezręcznie. Podkochiwałam się w Bradym. Był bardzo lubiany w szkole i za każdym razem, gdy się do mnie uśmiechał, serce biło mi jak szalone. Myślałam, że to ten jedyny i nie chcę nikogo innego. Ale zanim to uczucie miało szansę się rozwinąć, musiałam wyjechać. A teraz prawie już nie pamiętałam, jak każdy z chłopaków wyglądał.
Od tamtego czasu przez moje życie przewijali się inni chłopcy, ale tylko jeden zapadł mi w pamięć. I tylko jego kochałam. Carl Daniels. Byłam pewna, że zawsze będziemy razem. Aż do momentu, gdy Carl doszedł do wniosku, że ma prawo sypiać z innymi dziewczynami, skoro nie chcę z nim stracić dziewictwa na tylnym siedzeniu jego auta.
Carl dał mi jasny dowód, że nie mogę nikomu ufać, a miłość oznacza cierpienie. On i moja matka uświadomili mi, jak bezbronny staje się człowiek pod wpływem tego uczucia. Postanowiłam, że już nigdy więcej nie popełnię takiego błędu.
Miałam wrażenie, jakby to wszystko spotkało mnie w innym życiu. Gunner i Brady byli częścią mojego bezpiecznego i beztroskiego dzieciństwa. Wspominałam je po nocach, gdy chciałam uciec od swoich problemów.
Postanowiłam, że moje nowe życie w tym miejscu będzie zupełnie inne od dotychczasowego. Popełniłam błąd, którego nigdy nie naprawię. Przez całe życie będą mi towarzyszyć żal i poczucie winy. Ciężko mi też było pogodzić się z faktem, że odwróciła się ode mnie własna matka. To było bardzo bolesne i chyba nigdy nie uda mi się z tego otrząsnąć.
Wstałam z łóżka, podeszłam do lustra i wpatrzyłam się w swoje odbicie. Spoglądały na mnie ciemnoniebieskie oczy, identyczne jak u matki. W odróżnieniu od prostych blond włosów opadających za łopatki, które w niczym nie przypominały jej rudych loków. Pewnie odziedziczyłam je po ojcu – mężczyźnie, o którym nic nie wiedziałam. Matka nie zdradziła mi nawet jego imienia, babci zresztą też. Kiedyś stwierdziła, że robi to dlatego, że on nie może być dla mnie ojcem. Ochraniała go swoim milczeniem. Nigdy tego nie rozumiałam, ani wtedy, ani teraz.
Uniosłam rękę i przesunęłam palcami po brzegu ucha. Dziurki po kolczykach, których nosiłam kiedyś po kilka w każdym uchu, prawie całkowicie zarosły. W poprawczaku były zabronione, więc się odzwyczaiłam i nie miałam ochoty ponownie ich zakładać. Ale nawet bez nich byłam dziewczyną zupełnie inną od tej, która wyjechała stąd sześć lat temu.Rozdział 2
Wszyscy inni mogą iść do diabła
Gunner
Wbiłem z irytacją wzrok w okno, rozciągając się na siedzeniu pasażera swojego własnego pikapa. Cholera jasna, wypiłem tylko dwa piwa, nic poza tym! Gdyby Brady nie był tak pochłonięty obmacywaniem Ivy Hollis, z pewnością zauważyłby, że jestem trzeźwy i mogę spokojnie sam prowadzić.
– A ty jak się dostaniesz do domu? Nie myśl sobie, że pożyczę ci swój wóz – zaznaczyłem, zerkając na niego z ukosa i widząc jego ironiczny uśmieszek. Dupek.
– West mnie podrzuci. I tak musi odwieźć Maggie – odparł tym swoim świętoszkowatym tonem.
Odkąd West zaczął chodzić z kuzynką Brady’ego, Maggie, uparł się, żeby na siłę wszystkich uszczęśliwiać. Podobnie jak Brady. Widząc ich, człowiek od razu miał ochotę strzelić sobie lufę.
– Schrzaniłeś mi sytuację z Kimmie. Nie mogę zabawić się z laską w wozie, skoro ty uparłeś się go prowadzić.
I to mnie maksymalnie wkurzyło.
– Powinieneś mi podziękować. Zapomniałeś już, jakie miałeś z nią przejścia po ostatnim razie?
Brady miał rację. Trudno mi było potem pozbyć się Kimmie. Do tego stopnia, że musiałem na jej oczach obściskiwać się z Sereną, żeby w końcu się ode mnie odczepiła. W odpowiedzi chrząknąłem coś niewyraźnie, nie mając zamiaru przyznać mu otwarcie racji.
– Mam to gdzieś – dodałem pod nosem.
Brady cicho parsknął. Nie musiałem odwracać głowy w jego stronę, by wiedzieć, że szczerzy zęby z uciechy.
– A to kto? – spytał nagle, już bez śladu rozbawienia w głosie, naciskając na hamulec.
Odwróciłem się i podążyłem za jego wzrokiem, żeby przekonać się, o kim mówi. Zobaczyłem jakąś postać idącą na tyły naszej posiadłości. Na zewnątrz panowały takie ciemności, że nie dało się jej rozpoznać. Z naszego miejsca widać było jedynie niewyraźną sylwetkę.
Wzruszyłem obojętnie ramionami i opadłem z powrotem na oparcie, przymykając oczy. Byłem wykończony. Może Brady miał rację i faktycznie nie nadawałem się do prowadzenia auta.
– To pewnie pani Ames. Wiesz, że zwykle pracuje do późna – odparłem, tłumiąc ziewnięcie.
– To chyba niezbyt bezpieczne, żeby chodziła sama po ciemku, no nie? – stwierdził.
Cały Brady, jak zwykle świętszy od papieża. Daję słowo, czasami doprowadzał mnie do białej gorączki.
– Chodziła tak przez całe lata, jeszcze przed moim urodzeniem. Nic jej nie będzie.
Pani Ames pracowała w naszym domu jako pomoc domowa i kucharka. Poza tym w pewnym sensie zastępowała matkę mojej mamie. Kiedy mama potrzebowała porady albo pomocy, zawsze prosiła o nią panią Ames. Lubiłem naszą gosposię bardziej niż swoich rodziców. W pewnym momencie zorientowałem się, że zależy jej na mnie bardziej niż im, więc było to odwzajemnione uczucie. Ponieważ ich ulubieńcem był mój starszy brat, Rhett, pani Ames dawała wszystkim do zrozumienia, że jestem jej pupilkiem. Poza tym była z niej twarda sztuka. Byłem pewien, że ktokolwiek stanąłby jej na drodze w ciemnościach, dostałby niezłą nauczkę. Potrafiła być groźna. Gdy byłem dzieckiem, niejeden raz brała mnie w obronę i zawsze potrafiła postawić na swoim.
– Może powinienem się zatrzymać i pójść sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku. Żeby się upewnić, że bezpiecznie dotarła do domu. – W jego głosie nadal pobrzmiewała troska.
– Spróbuj tylko, a ostrzegam, że dalej jadę sam – warknąłem. Ostatecznie to on się uparł, żeby mnie odwieźć do domu. Byliśmy już prawie na miejscu i tylko chwila dzieliła mnie od rzucenia się do wyra. Chciałem jak najprędzej znaleźć się u siebie. Poza tym zanim Brady tam dotrze, pani Ames już dawno będzie w swoim domu. Bezpieczna. Jak zawsze.
– Ale z ciebie gnojek – mruknął Brady, po czym przyśpieszył, kierując się w stronę mojego domu.
Nie obraziłem się na niego za ten epitet, bo już nieraz go słyszałem – od ojca. Zdawałem sobie sprawę, że dokładnie tak o mnie myśli i czuje do mnie autentyczną odrazę. Bo choć nosiłem nazwisko Lawton… nie byłem jego synem, a jedynie owocem jednego z licznych romansów matki. Człowiek, którego oficjalnie nazywałem tatą, nie był moim biologicznym ojcem. Nie mógł nim być, bo gdy mój starszy brat miał półtora roku, ojciec zachorował na raka prostaty i chociaż go zoperowano i usunięto guz, nie był już potem w stanie używać fiuta.
Brady zaparkował na moim miejscu w naszym garażu na sześć samochodów, po czym wyłączył silnik i rzucił mi kluczyki.
– Idź lulu. West właśnie przysłał mi SMS, że jadą kawałek za nami. Wyjdę na ulicę i na nich zaczekam.
Miał mnie za idiotę? Od razu się domyśliłem, że chce sprawdzić, czy u pani Ames wszystko dobrze. Ale tylko przytaknąłem i ironicznie podziękowałem mu za dostarczenie mnie do domu w jednym kawałku. Potem ruszyłem do drzwi i wszedłem do środka.
Przechodząc obok gabinetu ojca, usłyszałem, jak rozmawia przez telefon – pewnie w interesach. Wiecznie pracował. Kiedyś bardzo mnie bolało, że nie ma dla mnie czasu. Ale to się zmieniło z dnia na dzień, gdy jako dwunastolatek podsłuchałem, jak nazywa mnie bękartem. Poczułem wtedy ulgę. Nie chciałem być taki jak on – prowadzić pozbawione sensu życie, wiecznie zagniewany i zgorzkniały. Troszczyć się tylko o opinię innych i stwarzać pozory szczęśliwej rodziny. Miał w sobie wszystkie cechy, którymi się brzydziłem. Nienawidziłem tego człowieka.
Ani przez moment nie przyszło mi do głowy obwiniać matkę za to, że nie była mu wierna. Nigdy nie widziałem, żeby okazał jej choć odrobinę uczucia. Była dla niego żoną tylko na pokaz, nikim innym. Więcej czasu spędzał w podróży niż we własnym domu.
Choć faceci tacy jak West angażowali się w związki z dziewczynami, ja wiedziałem swoje. Dla mnie miłość nie była czymś rzeczywistym, a jedynie przelotną emocją, która robiła człowiekowi mętlik w głowie, a na koniec go niszczyła. Ludziom nie należało ufać. Kiedy kogoś pokochałeś, osoba ta automatycznie zyskiwała nad tobą przewagę i mogła sprawić ci ból.
Żadna dziewczyna jak dotąd nie wkradła się do mojego serca. Byłem na to za mądry. Kiedyś kochałem matkę, ale ona przez większość życia traktowała mnie obojętnie, za wyjątkiem chwil, gdy chciała się mną popisać przed innymi. Kochałem też ojca i zależało mi na jego uznaniu, aż pewnego dnia dotarło do mnie, że nigdy nie zdołam na nie zasłużyć. To Rhett był jego oczkiem w głowie. Synem, którym mógł się pochwalić w towarzystwie, jego biologicznym dzieckiem. Wiedziałem, że lepiej będzie, jak dam sobie spokój z taką rodzinką. Mimo to od czasu do czasu czułem ukłucie w sercu na myśl, że coś mnie omija.
Już dawno postanowiłem, że moje życie będzie barwne i pełne przygód. Taki miałem plan. Nie zamierzałem wiązać się na zawsze z jedną dziewczyną. Chciałem podróżować, zobaczyć świat, wyrwać się z tego przeklętego miasteczka. Nikogo nie kochać i nigdy więcej nie pozwolić, by ktoś mnie zranił.
Kiedy dotarłem pod drzwi swojego pokoju, spojrzałem za siebie w głąb korytarza, gdzie znajdowała się sypialnia matki. Nie sypiała razem z ojcem. Nigdy, przynajmniej sobie tego nie przypominałem. Może kiedyś, gdy się tu wprowadzili. Nie miałem pojęcia i szczerze mówiąc, guzik mnie to obchodziło. Drzwi do jej pokoju były zamknięte. Wiedziałem, że nie przyjdzie sprawdzić, czy wróciłem na noc do domu, bo niewiele ją obchodziłem, tak samo jak ojca. Jedyną osobą, która się dla mnie liczyła, byłem ja sam. Kiedyś myślałem, że może jeszcze pani Ames, ale w miarę jak dorastałem, coraz bardziej mnie rozczarowywała. Pewnie już niedługo i ona będzie miała mnie dosyć.
Nie przejmowałem się tym. Wiedziałem, że mogę liczyć tylko na siebie. Nikogo więcej mi nie potrzeba. Wszyscy inni mogą iść do diabła.Rozdział 3
Czułam się jak na tonącym statku
Willa
Wieczorem wybrałam się na spacer, by sprawdzić, czy domek na drzewie nadal jest na swoim miejscu. W drodze powrotnej, gdy byłam już prawie przed swoim domem, usłyszałam za sobą chrzęst liści. Momentalnie zamarłam w miejscu.
– Hej! – rozległ się męski głos. – Co ty tu robisz? To prywatny teren i nie twój dom.
Moje serce gwałtownie przyśpieszyło. Próbowałam skojarzyć odległe wspomnienie chłopięcego głosu zachowane z dzieciństwa z niższym i grubszym, jaki właśnie usłyszałam za swoimi plecami. Czyżby to był Gunner? Czy jestem gotowa stanąć z nim twarzą w twarz?
– Gadaj albo dzwonię na policję! – zawołał ostrzegawczym tonem.
Przed kilkoma minutami widziałam w oddali światła samochodu jadącego długim podjazdem prowadzącym do wielkiego domu Lawtonów. Auto na chwilę zwolniło, więc już wtedy spodziewałam się, że będę musiała się tłumaczyć, kim jestem. Nie miałam pojęcia, kto wie o moim przyjeździe i czy babcia w ogóle komuś o mnie powiedziała. Ton głosu chłopaka wskazywał, że moja obecność w mieście nadal stanowi tajemnicę.
Drzwi naszego domku otworzyły się i stanęła w nich babcia. Spojrzała mi w oczy, a potem przeniosła wzrok na stojącego za mną chłopaka. Wtedy jej twarz złagodniała i rozjaśniła się w uśmiechu.
– Dziękuję, Brady, że się o mnie troszczysz, ale niepotrzebnie. Willa jest u siebie. Przeniosła się do nas i przez jakiś czas będzie mieszkać ze mną. Na pewno ją pamiętasz. Bawiliście się razem w dzieciństwie.
Brady Higgens. Szkoda, że nie zapamiętałam lepiej jego twarzy. Jedyną rzeczą, która utkwiła mi w pamięci, były motyle w brzuchu, jakie czułam, gdy był blisko. Odwróciłam się powoli, żeby spojrzeć w twarz kumplowi z dawnych lat, który kiedyś odgrywał niezmiernie ważną rolę w moim życiu.
Na widok jego lekko oświetlonej światłem z ganku twarzy na moment zaparło mi dech. Uroczy mały chłopiec, jakiego zapamiętałam, wyrósł na wysokiego i muskularnego młodego mężczyznę. Na dodatek jeszcze przystojniejszego, niż mi się wydawał, gdy oboje mieliśmy po jedenaście lat.
Brady wpatrywał mi się w oczy tak intensywnie, że nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa. Chciałam oderwać od niego wzrok, a jednocześnie miałam ochotę przyglądać mu się w nieskończoność. To było bardzo dziwne uczucie.
– Willa?
Na dźwięk jego lekko chropawego głosu lekko zadrżałam.
Pokiwałam twierdząco głową. Wolałam nie ryzykować i się nie odzywać. Przeklęte motyle, jakie w dzieciństwie szalały w moim brzuchu na jego widok, powróciły, na dodatek z jeszcze większą siłą niż kiedyś.
Brady zrobił krok w moją stronę, uśmiechając się promiennie. Na jego twarzy malowała się radość i… jeszcze coś. Zainteresowanie. Od razu je wyczułam. I choć bardzo mnie ono ucieszyło, dobrze wiedziałam, że na próżno robię sobie nadzieję.
– Willa, proszę do środka! – odezwała się babcia ostrym, nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Jeszcze raz ci dziękuję za troskę, Brady. A teraz wracaj do domu, zanim Coralee zacznie się o ciebie zamartwiać.
Oderwałam wzrok od Brady’ego i wbiegłam po schodkach na ganek z nisko opuszczoną głową, unikając wzroku babci. Ona też musiała zauważyć ten charakterystyczny błysk w oczach chłopaka. I mi nie ufała. Tak jak wszyscy.
Gdyby Brady znał prawdę, nie przyszłoby mu do głowy patrzeć na mnie w taki sposób.
– Nie ma sprawy, pani Ames. Życzę wszystkim dobrej nocy! – zawołał.
Skorzystałam z okazji i ruszyłam prosto do swojego pokoju. Nie miałam ochoty wysłuchiwać nieuchronnego kazania babci i ostrzeżeń, że mam trzymać się daleka od Brady’ego. Słysząc odgłos zamykania drzwi wejściowych, skrzywiłam się i złapałam za klamkę swojego pokoju.
– Nie tak prędko! – osadził mnie w miejscu głos babci.
Zdusiłam w sobie jęk rozpaczy. Nie uśmiechało mi się znów słuchać o tym, o czym doskonale wiedziałam.
– Brady Higgens to porządny chłopak, Willo. Wyrasta na wspaniałego mężczyznę. Jest rozgrywającym w szkolnej drużynie futbolowej i ma propozycje stypendium z różnych uczelni. Będzie dumą naszego miasta. Ty wiesz o życiu i o świecie dużo więcej od niego. W jego oczach jesteś piękną młodą kobietą. Tylko tyle o tobie wie. Nie mam zamiaru rozpowiadać dookoła, co ci się przytrafiło. Nikomu nic do tego. Ale do momentu… aż się otrząśniesz i pozbierasz, nie powinnaś zaprzątać sobie głowy chłopakami.
Ciężko mi było to słyszeć. Babcia co prawda wzięła mnie do siebie, gdy nikt inny mnie nie chciał, ale ani mi nie wierzyła, ani nie ufała. To mnie zabolało. Tak bardzo, że poczułam ucisk w piersi. Jedyne, na co mogłam się w tej chwili zdobyć, to posłuszne skinienie głową.
– Tak, babciu – przytaknęłam. Potem dałam nura do swojego pokoju, pośpiesznie zamykając za sobą drzwi, żeby nie usłyszeć jeszcze więcej gorzkich słów. Tak bardzo potrzebowałam kogoś, kto spyta mnie, co naprawdę się wydarzyło, i uwierzy w moje słowa.
Jak prawie każdej nocy od tamtego pamiętnego zdarzenia, które na zawsze zmieniło moje życie, również i dziś niewiele spałam.
Załatwianie formalności związanych z przyjęciem do nowej szkoły było dla mnie dość stresujące. Zwłaszcza sytuacja, gdy babcia obiecywała dyrektorowi i psychologowi szkolnemu, że nie będę sprawiać kłopotów. Kazano mi odwiedzać psychologa w każdy wtorek i piątek na ostatniej lekcji, żeby porozmawiać, jak sobie radzę. W zasadzie powinnam się cieszyć, że niczego więcej ode mnie nie wymagają, ale i tak byłam przerażona perspektywą tych spotkań.
Babcia ścisnęła mnie mocno za ramię i spoglądając mi głęboko w oczy, kazała sumiennie pracować, żeby nie musiała się za mnie wstydzić. Nie powiedziałam jej, że właśnie taki mam cel. Straciłam jak dotąd zbyt wiele, żebym mogła zawieść jeszcze i ją. Chciałam zasłużyć na jej zaufanie. Nie miałam innego wyjścia.
W trakcie rozmowy z psychologiem rozległ się dzwonek, co oznaczało, że spóźnię się na pierwsze zajęcia. Będę musiała wejść w trakcie lekcji i wszyscy, łącznie z nauczycielem, będą się na mnie gapić.
Spojrzałam na plan zajęć – na początek WOS z panem Hawksem. Poszłam opustoszałym korytarzem, wzdłuż którego ciągnęły się rzędy szafek, i odszukałam salę numer 203. Zza drzwi dobiegał czyjś głos – najprawdopodobniej pana Hawksa. Wzięłam głęboki wdech i napomniałam się w myślach, że spotykały mnie w życiu już znacznie gorsze rzeczy. Przez pół roku byłam zmuszona mieszkać z dziewczynami, które naprawdę zasłużyły na poprawczak. Koszmarne przeżycie. Teraz musiałam jedynie stawić czoła grupie dzieciaków, które i tak nigdy mnie nie zrozumieją, a poza tym nic a nic mnie nie obchodzą. W tym momencie liczyło się dla mnie tylko to, by mieć jak najlepsze stopnie i nikomu nie podpaść.
Dotknęłam dłonią chłodnego metalu klamki i od razu ją nacisnęłam, nie chcąc dłużej odwlekać tego, co i tak mnie czekało. Tak jak przewidywałam, gdy tylko weszłam do środka, oczy wszystkich momentalnie powędrowały w moją stronę. Ja jednak nie odwzajemniłam żadnego ze spojrzeń, skupiając wzrok na stojącym na środku klasy starszym, łysiejącym mężczyźnie w koszuli, która ledwo dopinała się na jego wydatnym brzuchu.
– Ty pewnie nazywasz się Willa Ames – odezwał się z uśmiechem, lecz jego spojrzenie pozostało chłodne. – Siadaj, proszę, Willo. Właśnie powtarzamy materiał z ubiegłego tygodnia. Za dwa dni będzie z niego sprawdzian. Musisz poprosić kogoś z klasy o notatki i się przygotować. Staraj się na bieżąco nadrabiać zaległości. Tylko uważaj, od kogo pożyczasz notatki. Nie każdy tu jest orłem. – Po tych słowach rozejrzał się po klasie, spoglądając karcąco znad okularów.
– Tak, psze pana – odparłam posłusznie i zajęłam jedyne wolne miejsce, ani przez moment nie rozglądając się dookoła. Siedząc nieruchomo ze wzrokiem wbitym w ławkę niczym w tratwę ratunkową, poczułam się jak na tonącym statku.Rozdział 4
Domek na drzewie wygląda tak samo
Gunner
– Co cię napadło, żeby zadawać się z tą świruską? Nie pamiętasz, co było ostatnio? Jeszcze ci mało? – natarł na mnie West Ashby, kiedy wychodziliśmy z sali po pierwszej lekcji. To były nasze jedyne wspólne zajęcia. West nie tylko był mistrzem na boisku, ale i miał tęgą głowę, więc chodził prawie wyłącznie na zajęcia dla zaawansowanych. Nie miałem bladego pojęcia po co. Przecież i tak dostanie na uczelni stypendium sportowe. Nie musiał aż tak się starać, nie potrzebował stypendium naukowego.
– Nie wiem, o co ci chodzi – odparowałem.
– O Kimmie, stary. Rozpowiada dookoła, że się z tobą bzyknęła i znów do siebie wróciliście. Choć z tego, co wiem, nigdy nie byliście razem.
Kimmie? Serio? Wcale się z nią nie przespałem, gadała głupoty. Może faktycznie powinienem podziękować Brady’emu, że wczoraj uratował mi tyłek i odwiózł mnie do domu.
– Ściemnia.
West parsknął śmiechem.
– Więc lepiej to z nią wyjaśnij, bo stoi przy twojej szafce jak zakochany kundel.
Poderwałem głowę i zerknąłem w stronę swojej szafki. Faktycznie, tkwiła tam Kimmie, uśmiechając się do mnie znacząco.
– Jasna cholera! – jęknąłem.
– Chyba musisz się dla niej postarać o sądowy zakaz zbliżania się – rzucił West rozbawionym tonem.
Potrzebowałem dostać się do swojej szafki, ale nie aż tak bardzo, by ryzykować. Odwróciłem się więc w przeciwną stronę i poszedłem korytarzem na drugą lekcję.
– Powodzenia! – zawołał za mną West. Nie byłem w nastroju na jego żarty.
Nie odszedłem zbyt daleko, gdy na moim ramieniu zacisnęła się czyjaś dłoń.
– Nie masz zamiaru się ze mną zobaczyć? Czekałam na ciebie! – Radosny głos Kimmie momentalnie zagrał mi na nerwach.
– Puść mnie! – wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
– Ale chcę z tobą porozmawiać! Po ostatniej nocy chyba mamy sobie dużo do powiedzenia – ciągnęła, jakby nie słyszała, że kazałem się jej odczepić.
Zerknąłem ponad jej głową i zobaczyłem znaczek damskiej toalety. Chcąc uniknąć żenującego przedstawienia, popchnąłem ją w stronę znajdujących się za naszymi plecami drzwi i wszedłem do środka. Jak można się było spodziewać, Kimmie nie zwolniła uchwytu, tylko wpadła tam za mną.
– Niegrzeczny chłopczyk – odezwała się i zachichotała. – Zakrada się do damskiej toalety.
Odłożyłem książki na brzeg umywalki, po czym złapałem ją za rękę i oderwałem od swojego ramienia.
– Co ci, kuźwa, odbiło? – spytałem, odsuwając się od niej na bezpieczną odległość. – Byłem pijany i trochę się pomizialiśmy. Prawie nic nie pamiętam.
No dobra, to nie była prawda. Nie byłem pijany, tylko głupi jak baran.
Kimmie miała minę, jakbym dał jej w twarz.
– Ale ja myślałam, że chcesz, żebyśmy do siebie wrócili. Że ci się podobam.
Westchnąłem ciężko.
– Kimmie, ja nie chodzę z dziewczynami. Wszyscy w szkole o tym wiedzą. Nigdy nie byliśmy razem. Tylko się bzyknęliśmy, nic poza tym.
Na te słowa jej dolna warga zadrżała. W tym momencie zależało mi już tylko na tym, żeby zabrać swoje rzeczy i jak najszybciej się stąd wynieść.
– Ale… ale… myślałam… – wyjąkała Kimmie.
– To źle myślałaś. Ale mogę ci obiecać jedno – więcej się do ciebie nie zbliżę, ani po pijaku, ani na trzeźwo. A teraz odsuń się i daj mi spokój.
Kimmie załkała, zasłaniając dłonią usta, i rzuciła się do drzwi. Wiedziałem, że tym razem muszę jej wygarnąć, bez owijania w bawełnę. Kiedy ostatnio uroiła sobie, że jesteśmy parą, starałem się grzecznie jej to wyperswadować. Ale zaczęła nachodzić mnie w domu, przynosić mi jakieś żarcie i wiecznie wokół mnie krążyła. W końcu musiałem wykorzystać Serenę, żeby Kimmie mogła się na własne oczy przekonać, że ze sobą nie chodzimy. Tym razem nie byłem w nastroju, żeby uciekać się do aż tak drastycznych metod.
Zebrałem swoje książki i już miałem wychodzić, gdy nagle otworzyły się drzwi jednej z kabin. Zaskoczyło mnie to, bo myślałem, że byliśmy tu z Kimmie sami. Uśmiechnąłem się pod nosem i odczekałem chwilę, żeby zobaczyć, kto nas podsłuchiwał. Miejmy nadzieję, że to jakaś plotkara. Wtedy jest szansa, że do przerwy obiadowej skończą się gadki o moim chodzeniu z Kimmie.
W drzwiach kabiny ukazała się długa, gładka i apetycznie opalona noga. Mocno sfatygowane conversy nie zdołały jej odebrać ani odrobiny uroku. Niech mnie, ale ciało! Powędrowałem spojrzeniem w górę aż do nogawek szortów, a wtedy właścicielka boskich nóg ukazała mi się w całej okazałości.
Kto to może być?
Twarz w kształcie serca i oczy barwy nieba w oprawie długich i gęstych czarnych rzęs. Przyglądała mi się z uwagą, jakby nie była pewna, co o mnie myśleć. Przeniosłem spojrzenie niżej, na pełne różowe usta i mały zgrabny nosek. A wszystko to okolone długimi blond włosami, o tak jasnym odcieniu, że wydawały się wręcz nierzeczywiste.
– Kiedy to Gunner Lawton zrobił się aż tak wredny?
Południowy akcent w jej głosie nie był tak intensywny, jak słyszało się dookoła, raczej bardziej śpiewny. Do tego stopnia, że można jej było słuchać całe dnie i nigdy nie mieć dosyć.
Chwila, chwila… Ona mnie znała. Oderwałem wzrok od jej niesamowitych ust i podniosłem głowę, by spojrzeć jej w oczy. Kim ona jest? Nie ma siły, żebym nie zapamiętał takiej laski. Daję głowę, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy.
– Nie poznajesz mnie, co nie? – stwierdziła, krzywiąc usta w uśmiechu. – Jasne, trochę czasu upłynęło. Choć ja od razu wiedziałam, kim jesteś, jak tylko cię zobaczyłam. Masz teraz niższy głos, ale nadal te same oczy.
Nie no, muszę się jakoś otrząsnąć z tego transu. Przecież to tylko jakaś lala. Co prawda, gorąca jak diabli, ale to nie znaczy, że mogę aż tak przy niej głupieć.
– Nie powiem, żebym cię pamiętał – udało mi się w końcu odezwać.
Zaśmiała się krótko, myjąc ręce, i spojrzała na mnie w lustrze.
– Spoko, Brady też mnie nie poznał – powiedziała, osuszając dłonie papierowym ręcznikiem. Potem podeszła do drzwi i przechylając głowę na bok, stanęła przede mną. – Domek na drzewie wygląda tak samo jak dawniej – oznajmiła, po czym wyszła na korytarz.
Domek na drzewie… Brady… Niech mnie jasny szlag! Przecież to Willa Ames.Rozdział 5
To akurat było jak najbardziej zamierzone
Willa
Mogłam się spodziewać, że moi dawni kumple wyrosną na tego typu nastolatków. Gunnera zawsze cechowały zarozumialstwo i pewność siebie. Co prawda dawniej nie był aż tak okrutny, ale chyba specjalnie mnie nie zdziwiło to, co przez przypadek udało mi się podsłuchać. Gunnera Lawtona traktowano w tym mieście jak króla. Miał pieniądze, znane nazwisko i był zabójczo przystojny.
Ale na jego widok nigdy nie czułam motyli w brzuchu. Ani przez chwilę. Najwyraźniej były zarezerwowane tylko dla Brady’ego. Z ich dwójki kręcił mnie tylko ten porządny. Co z tego, skoro Brady nie będzie chciał mnie znać, gdy pozna moją przeszłość i prawdziwy powód powrotu do Lawton. Babcia pewnie wymyśliła jakieś wiarygodne wytłumaczenie, w które wszyscy uwierzą. Będę musiała się go trzymać, jeśli chcę tu zostać.
– Willa Ames! – zawołał za mną Gunner.
Uśmiechnęłam się pod nosem z zadowoleniem. Szybko się domyślił.
Obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam, że idzie w moją stronę z szerokim uśmiechem na twarzy. Nietrudno było z niej wyczytać, o czym w tym momencie myśli.
– Idź otrzeć łezki swojej dziewczynie i postaraj się być dla niej miły – poradziłam mu z daleka, czekając, aż do mnie podejdzie.
Na te słowa Gunner przewrócił oczami.
– Nie masz pojęcia, co ja mam z tą świruską.
To nie była jego wina, jasne. Jak zwykle. Zawsze potrafił się wywinąć od odpowiedzialności.
– Więc twój penis tylko przez przypadek zabłądził do jej cipki? – spytałam prześmiewczym tonem.
Gunner parsknął śmiechem.
– Nie, to akurat było jak najbardziej zamierzone. Kurde, dobrze wyglądasz! Kiedy przyjechałaś?
Najwyraźniej w ogóle już nie pamiętał o tamtej biednej dziewczynie z toalety. No cóż, może to ją czegoś nauczy i następnym razem trafi lepiej. Gunner to nie był dobry materiał na chłopaka. Nadawał się tylko na krótką przygodę, żeby się zabawić.
– Babcia odebrała mnie wczoraj z dworca.
– Czyli znów będziesz mieszkać z panią Ames? Kiedy masz zamiar do nas wpaść i się przywitać?
Prawdę mówiąc, nigdy. Babcia nie życzyła sobie, żebym pojawiała się w rezydencji. Doskonale o tym wiedziałam, nie musiała nic mówić. Dlatego wzruszyłam tylko ramionami.
– No wiesz, minęło sześć lat… – To nie była bezpośrednia odpowiedź na jego pytanie, ale nie mogłam zdradzić nic więcej.
Gunner uniósł pytająco brew.
– No i…?
– Wiedziałam, że i tak spotkamy się w szkole. Poza tym nie byłam pewna, jak zareagujesz. Czy nasza dziecięca przyjaźń ma szansę przetrwać teraz, gdy jesteśmy już prawie dorośli.
Gunner zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, dokładnie tak, jak zrobił to przed chwilą w łazience.
– Jestem facetem, Willa. Możemy być kumplami albo czymś więcej. Co tylko ci się zamarzy.
Tym razem to ja przewróciłam oczami. To był najgłupszy tekst na podryw, jaki kiedykolwiek słyszałam. A słyszałam ich całkiem sporo.
– W tej chwili marzy mi się tylko, żeby zdążyć na następną lekcję i nie mieć kłopotów. Miło było cię znów zobaczyć, Gunner. Jestem pewna, że jeszcze nieraz na siebie wpadniemy. No wiesz, małe miasteczko, mała szkoła i tak dalej – odparłam. Potem odwróciłam się i odeszłam korytarzem, zostawiając go samego. Nie było sensu tego ciągnąć i go zachęcać, skoro i tak nie wolno mi było zadawać się z chłopakami.
Nie rozglądając się na boki, dotarłam w pośpiechu przed salę numer 143. Chciałam udowodnić babci, że zasługuję na jej zaufanie. Będę najposłuszniejszą nastolatką na świecie, nie przysporzę jej żadnych problemów. Tego, co kiedyś robiłam, wystarczy mi na całe życie. Nie brakowało mi tego. Dostałam za swoje.
W tym momencie moją uwagę zwrócił przyglądający mi się wysoki chłopak o najjaśniejszych błękitnych oczach, jakie kiedykolwiek widziałam. Chwilę potem usłyszałam, jak Gunner woła do niego: „Nash!”, a wtedy oderwał ode mnie wzrok i spojrzał w jego stronę.
Nie czekałam, aż nas sobie przedstawi. Gunner oznaczał dla mnie kłopoty. On nie musiał niczego żałować, a ja tak. Miałam tylko nadzieję, że nigdy nie doświadczy tego co ja. Czegoś, z czym potem trudno żyć. Niestety, nie byliśmy niezwyciężeni. Tylko że ja uświadomiłam to sobie trochę za późno.
Liceum w Lawton było takie samo jak wszystkie inne w Ameryce. Nikt specjalnie się tu nie wyróżniał. Podobne grupki i podziały, identyczne wygłupy i popisy. Z tą tylko różnicą, że tutaj nikt mnie nie znał. Dzieciaki, z którymi chodziłam do podstawówki, zdążyły o mnie zapomnieć, a dwóch najlepszych kumpli z dzieciństwa nie zdradziło nikomu, kim jestem. A nawet więcej, bo Brady na naszych wspólnych zajęciach udawał, że mnie nie zna.
Prawdę mówiąc, było to dla mnie przygnębiające. Brady siedział obok ładnej brunetki i chłopaka, z którym pewnie chodziła, bo cały czas się do siebie kleili. Żartował z nimi i zachowywał się, jakby w ogóle nie było mnie w klasie. Dopiero po lekcji, gdy już wychodził z sali, skinął mi głową i rzucił przelotne „cześć”.
Przez moment przyszło mi do głowy, że może dowiedział się, co zrobiłam. Specjalnie mi to nie przeszkadzało, bo przecież i tak nie będę starać się o jego względy. Nie miałam czasu na motyle w brzuchu i tego typu sprawy. Moim jedynym celem było udowodnić babci, że może być ze mnie dumna. No, może jeszcze, kiedyś tam, przekonać brata, żeby znów zaczął się do mnie odzywać. Matka mogła spadać na drzewo, a ojczyma nie chciałam nigdy więcej widzieć na oczy.
Tak właśnie miało wyglądać teraz moje życie. Nawarzyłam piwa i musiałam je wypić. Mniej więcej w ten sposób określiła to babcia, gdy odbierała mnie z dworca autobusowego.
– Jak tam w szkole? – spytała mnie, wychodząc z naszej mikroskopijnej kuchni i wycierając dłonie o zawiązany w pasie fartuch.
Wiedziałam, że szczera odpowiedź: „do dupy” nie wchodzi w grę, więc poprzestałam na: „dobrze”. Ale tylko ze względu na nią.
Mimo to babcia nie wyglądała na przekonaną.
– Zanieś plecak do swojego pokoju i przyjdź do mnie. Pomożesz mi obierać ziemniaki na dzisiejszą kolację w dużym domu.
Babcia zwykle przygotowywała wszystko do kolacji w rezydencji Lawtonów, ale teraz ze względu na mnie popołudniami wracała do swojego domu. Żeby sprawdzić, jak sobie radzę. Miło było poczuć, że ktoś się o mnie troszczy. Już dawno się od tego odzwyczaiłam.
– Dobrze, babciu.
Zrobiłabym wszystko, byle tylko pozwoliła mi tu zostać. Nie chciałam wracać do domu, nawet gdyby matka wyraziła na to zgodę.
Zostawiłam plecak na łóżku, zrzuciłam z nóg conversy i wróciłam do kuchni w samych skarpetkach. Babcia przygotowywała Lawtonom kolację przez sześć dni w tygodniu. W soboty zwykle bardziej wystawną, dla gości zaproszonych przez panią Lawton. Gdy wydawali większy bankiet, babcia brała kogoś do pomocy. W niedziele Lawtonowie jadali w elitarnym klubie, który znajdował się we Franklin w stanie Tennessee, godzinę jazdy stąd. Oprócz Gunnera, bo on po wizycie razem z rodzicami w kościele baptystów zawsze zostawał z nami.
Podejrzewałam, że od tego czasu wiele się zmieniło. Gunner pewnie spędzał niedziele z kumplami i bawił się na imprezach w plenerze, których w dzieciństwie nie mogliśmy się doczekać. W małym miasteczku, jakim było Lawton, nie mieliśmy zbyt wiele weekendowych rozrywek, więc tego typu imprezy były jedyną okazją, by nastolatki mogły się wyszaleć. Stały się już tradycją w tutejszym liceum. Sądząc po tym, co dziś udało mi się zaobserwować, Gunner i Brady przewodzili szkolnej elicie.
– Weź obieraczkę, a ja nóż. Wolę, żebyś nie poodcinała sobie palców – oznajmiła babcia, gdy pojawiłam się w kuchni. Przed nią stała wielka miska wyszorowanych do czysta białych ziemniaków do obrania.
Zrobiłam, jak kazała, i zaczęłam obierać ziemniaka nad kawałkiem kuchennego ręcznika rozłożonego przede mną na stole.
– Jak tam lekcje?
Matka nigdy nie spytała mnie o szkołę. O inne rzeczy zresztą też. Już zapomniałam, jakie to uczucie, gdy komuś na tobie zależy. Rozstanie z babcią przed laty to najgorsza rzecz, jaka mi się przytrafiła.
– Szczerze? Nudne.
Babcia syknęła z dezaprobatą.
– Musisz skończyć szkołę, jeśli chcesz coś osiągnąć w życiu.
Doskonale o tym wiedziałam, ale na lekcjach przerabialiśmy rzeczy, które już dawno wiedziałam. Zanim wylądowałam w poprawczaku, chodziłam na zajęcia dla zaawansowanych.
– Wiem. Obiecuję, że będę miała dobre oceny –zapewniłam ją.
Babcia wrzuciła obranego ziemniaka do miski z wodą i sięgnęła po następnego.
– Widziałaś Gunnera albo Brady’ego?
Ciekawe, jak mogłabym ich nie spotkać w takiej małej szkole.
– Tak, babciu. Chodzimy razem na zajęcia.
– Rozmawiałaś z nimi?
– Tak, babciu. Ale tylko przelotnie.
Najwyraźniej obawiała się, że mogę zacząć się uganiać za którymś z nich. Nie ufała mi, ale czy było w tym coś dziwnego? Nie zrobiłam nic, by zasłużyć na czyjekolwiek zaufanie.
– Znajdziesz sobie szybko przyjaciół, zobaczysz. Tylko wybieraj z głową. Twoje towarzystwo świadczy o tobie. Chyba odczułaś to na własnej skórze, prawda?
Tak było. Dostałam bolesną nauczkę na przyszłość. Spędziłam wiele godzin, dni i tygodni, żałując, że tamtej nocy nie znalazłam się w innym miejscu i że nie byłam mądrzejsza. Że to widziałam.
– Twoja mama nie jest ideałem – nie nam o tym sądzić. Ale zabrała cię do siebie i starała się być dobrą matką. Chciała ci wynagrodzić, że nie było jej przy tobie w dzieciństwie. Nie możesz winić jej ani kogokolwiek innego za to, co się stało. Postąpiłaś źle, a teraz musisz się poprawić i zacząć z powrotem normalnie żyć.
Nie musiała mi przypominać, że sama jestem sobie winna. Codziennie rozpamiętywałam własne błędy. W jednym tylko nie miała racji – że matka się dla mnie starała. Wcale tak nie było, wręcz przeciwnie. Często zastanawiałam się, po co tak naprawdę mnie stąd zabrała sześć lat temu. Nigdy nie była ze mnie zadowolona. A teraz jeszcze babcia – jedyna osoba, która mnie kochała – uważała, że jestem beznadziejna i do niczego się nie nadaję.
Jeśli mam w życiu jeszcze jakiś cel, będzie nim przekonanie babci, że znów może być ze mnie dumna. Nie obchodziło mnie, czy jeszcze kiedykolwiek w życiu zobaczę matkę. Kiedy najbardziej jej potrzebowałam, nie raczyła mnie wysłuchać. I mi nie uwierzyła. Tak jak wszyscy.