Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jeszcze nie umarłem - ebook

Seria:
Data wydania:
26 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jeszcze nie umarłem - ebook

Wokalista, perkusista, kompozytor, autor tekstów i aktor. Artysta, któremu udało się sprzedać ponad sto milionów płyt. Teraz zaskakuje swoich fanów szczerością i talentem do snucia opowieści. Jeszcze nie umarłem to osobista, dowcipna, pozbawiona upiększeń autobiografia piosenkarza. Phil Collins opowiada o swoim życiu, spektakularnych sukcesach i niepowodzeniach, a także małżeństwach i rozwodach oraz obecności na listach przebojów i... pierwszych stronach brukowców. To historia wielkiej kariery jednego z najbardziej znanych twórców muzyki pop.

Może jesteś moim fanem, a może po prostu zainteresował cię ten denerwujący facet, który od jakichś trzydziestu lat ciągle pojawia się wśród hitowych wykonawców muzycznych... Witaj w moim świecie!

Phil Collins

Kategoria: Muzyka, śpiew, taniec
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-5618-1
Rozmiar pliku: 4,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Powitanie z publicznością podczas trasy First Final Farewell, 2004/2005

(Wszystkie zdjęcia z wyjątkiem oznaczonych inaczej pochodzą od autora)

P r o l o g

Największe przeboje i życiowe wyboje

Nic nie słyszę.

Choć bardzo się staram przezwyciężyć blokadę, moje prawe ucho jest nieprzejednane. Próbuję w nim trochę pogrzebać bawełnianym patyczkiem. Wiem, że nie należy tego robić – bębenek jest delikatny, zwłaszcza jeśli przez całe życie musiał znosić grę na perkusji.

Jestem jednak zdesperowany. Prawe ucho zastrajkowało. W dodatku to moje „lepsze” ucho, lewe, szwankuje od dekady. Czy to koniec? Czy muzyka wreszcie przywiodła mnie do zguby? Czy ostatecznie ogłuchłem?

Wyobraźcie sobie tę scenę (czytelnikom o słabych nerwach radzę odwrócić teraz wzrok): stoję pod prysznicem. Jest marzec 2016 roku i jestem w swoim domu w Miami. Tego dnia czeka mnie naprawdę wyjątkowy występ – po raz pierwszy od wielu lat stanę na scenie, a co ważniejsze, po raz pierwszy wystąpię publicznie u boku jednego z moich synów, czternastoletniego Nicholasa.

Młody będzie grał na perkusji, stary będzie śpiewał. W każdym razie taki jest plan.

Cofnijmy się odrobinę: w 2014 roku wystartowało Little Dreams USA, amerykańska filia organizacji dobroczynnej, którą wraz z moją byłą żoną Orianne założyliśmy w Szwajcarii w 2000 roku. Little Dreams pomaga dzieciom opłacić czesne, zapewnia szkolenie i doradztwo w dziedzinach muzyki, sztuki i sportu.

Od dawna planowaliśmy koncert galowy w grudniu 2014 roku, żeby rozkręcić działalność w Stanach i zebrać trochę gotówki. W tym czasie dopadły mnie jednak liczne problemy ze zdrowiem. Gdy nadszedł dzień koncertu, fizycznie nie byłem w stanie śpiewać.

Musiałem zadzwonić do Orianne, matki Nica i Mathew, który właśnie skończył dziesięć lat, i powiedzieć jej, że nie mogę wystąpić, bo straciłem głos. Nie wspomniałem jej, że straciłem także pewność siebie – liczba złych wieści, jakie możesz przekazać podczas jednej rozmowy telefonicznej z byłą żoną, jest ograniczona. Zwłaszcza jeśli to twoja trzecia była żona.

Szesnaście miesięcy później muszę nadrobić zaległości. W roku 2016 wydaje mi się, że jestem przygotowany do tego występu. Nie czuję się jednak na siłach, żeby zaśpiewać cały koncert, wesprze mnie więc grono innych artystów.

Mimo tej pomocy muzycznej uświadamiam sobie, że całe to wydarzenie będzie się kręciło wokół... mnie. Po czterdziestu latach nieustannego koncertowania i trzech dekadach wydawania kolejnych płyt Genesis i tych nagrywanych solo doskonale znam ten schemat: wpisuje się mnie w scenariusz niebędący wyłącznie moim dziełem. Nie mogę się jednak znowu wykręcić. Nie, jeśli chcę dożyć sześćdziesiątych szóstych urodzin.

Kilku starych muzycznych compadres przyjeżdża do mnie, do Miami, na próby, jest też Nic. Mamy zagrać In The Air Tonight, lecz widząc, jak świetnym perkusistą stał się mój syn, dorzucam do repertuaru kilka innych piosenek: Take Me Home, Easy Lover i Against All Odds.

Próby idą wspaniale, Nic naprawdę zrobił postępy. Nie, to mało powiedziane – jest lepszy niż ja w jego wieku. Podobnie jak reszta moich dzieci przepełnia mnie ojcowską dumą.

Na szczęście tym razem czuję się pewnie i tak też brzmi mój głos. W pewnym momencie gitarzysta Daryl Stuermer, instrumentalista z wieloletnim doświadczeniem, pyta, czy może dostać w odsłuchu trochę wokalu. To dobry znak – nikt nie chce wokalu w odsłuchu, gdy wokal brzmi dennie.

Nazajutrz rano, w dniu koncertu, stoję pod prysznicem. I właśnie wtedy tracę słuch w prawym uchu. A skoro nie słyszę, to z pewnością nie mogę śpiewać.

Dzwonię do sekretarki jednego z wielu specjalistów w Miami, których mam już na liście szybkiego wybierania. Godzinę później jestem w gabinecie, gdzie laryngolog wsuwa do obojga moich uszu tak wielką aparaturę ssącą, że nadawałaby się do pracy w kopalni. Natychmiastowa ulga. Jeszcze nie ogłuchłem.

Wieczorem w Jackie Gleason Theater gramy Another Day in Paradise, Against All Odds, In The Air Tonight, Easy Lover i Take Me Home. Nic, który pojawia się na scenie po pierwszym numerze i dostaje wielkie brawa, radzi sobie z tym wszystkim fantastycznie.

Odnosimy olbrzymi sukces, wypadamy o wiele lepiej – i sprawia mi to o wiele większą frajdę – niż przypuszczałem. Po występie zostaję sam w garderobie. Siedzę, chłonę to wszystko, przypominam sobie brawa i myślę: „Brakowało mi tego. A Nic jest naprawdę dobry. O tak, naprawdę dobry”.

Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek poczuję emocje, jakich doświadcza się po udanym koncercie. W 2005 roku skończyłem z występami solowymi, w 2007 roku odszedłem z Genesis, a trzy lata później przestałem nagrywać płyty, wtedy byłem przekonany, że to koniec. Grałem, pisałem, występowałem i dostarczałem ludziom rozrywki przez pół wieku. Muzyka dała mi więcej, niż mógłbym sobie wymarzyć, ale jednocześnie zabrała mi więcej, niż byłbym w stanie przewidzieć. Miałem dość.

Teraz, w Miami w marcu 2016 roku, uświadamiam sobie jednak, że muzyka działa na mnie odwrotnie niż przez te wszystkie lata. Zamiast odsuwać mnie od dzieci – od Simona, Nica, Matta oraz od ich sióstr Joely i Lily – łączy mnie z nimi.

Jeśli cokolwiek jest w stanie przywrócić równowagę w życiu, to właśnie wspólne granie z dziećmi. Nawet gdyby oferowano mi miliard dolarów dziennie za wskrzeszenie Genesis, nie wróciłbym do koncertowania. Szansa występowania z synem mogłaby mnie jednak skusić.

Zanim pójdziemy dalej, musimy się jednak cofnąć. Jak tu dotarłem – i dlaczego?

Ta książka to moja prawda o różnych wydarzeniach. O tym, co się stało i o tym, co się nie stało. Rachunki nie zostały jeszcze wyrównane, lecz część szkód naprawiono.

Gdy zawróciłem, żeby spojrzeć na swoją przeszłość, wiele spraw mnie zaskoczyło. Na przykład to, jak ciężko pracowałem. Jeśli pamiętacie lata siedemdziesiąte, to najwidoczniej nie byliście na tylu trasach koncertowych Genesis, na ilu byłem razem z Tonym Banksem, Peterem Gabrielem, Steve’em Hacketem i Mikiem Rutherfordem. A jeśli pamiętacie lata osiemdziesiąte, to przepraszam za Live Aid.

Jest rok 2016. Straciłem wielu rówieśników, więc mam powody, żeby rozmyślać o swojej moralności i o swoich słabościach. Poza tym jednak, z uwagi na swoje dzieci, muszę myśleć także o przyszłości.

Jeszcze nie ogłuchłem. Jeszcze nie umarłem.

Oczywiście nie są to dla mnie zupełnie obce doświadczenia. Śmierć zadała mi cios, zabierając ojca akurat w chwili, gdy decyzja jego hippisowskiego syna o odrzuceniu życia w branży ubezpieczeń na rzecz życia w branży muzycznej zaczęła przynosić owoce. Ogłuszyła mnie ponownie, gdy w odstępie dwóch lat zmarli Keith Moon i John Bonham, obaj w wieku trzydziestu dwóch lat. Wielbiłem ich. Myślałem wtedy: „Ci goście powinni być z nami wiecznie. Są niezniszczalni. Są perkusistami”.

Nazywam się Phil Collins, jestem perkusistą i wiem, że nie jestem niezniszczalny. Oto moja historia.Bardzo młody P.C. na kolanach mamy w naszym eleganckim zephyrze 6. Brak pasów bezpieczeństwa! Około 1956 r.

R o z d z i a ł 1

Nie tonę, ale wzywam pomocy

czyli moje początki, dzieciństwo i relacje z ojcem –

zmienne jak prądy w rzece

Myślimy, że rodzice wiedzą wszystko. Tak naprawdę wymyślają na poczekaniu. Codziennie improwizują, zdają się na los, robią dobrą – czasami fałszywą – minę do złej gry. Przez całe dzieciństwo przypuszczałem, że tak właśnie jest, lecz pewność zyskałem dopiero w dorosłości, i to dzięki małej pomocy z Tamtej Strony.

Pewnego szarego wieczoru jesienią 1977 roku idę odwiedzić medium. Kobieta mieszka w Victorii w centrum Londynu, niedaleko obskurnych tyłów pałacu Buckingham, w mieszkaniu prawie na szczycie wieżowca. Nie jest to cygańska przyczepa, ale dzięki temu ma chyba bliżej do nieba.

Nie darzę duchów szczególną sympatią – to przyjdzie znacznie, znacznie później i będzie bardziej przypominało uzależnienie niż sympatię – lecz moja żona Andy ma do nich pewną słabość. Mamie też nie jest obca plansza ouija. Pod koniec lat pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych w naszym rodzinnym domu na zachodnich krańcach Londynu mama, Nana i ciocia wraz z moimi tak zwanymi wujkami Regiem i Lenem urządzali wiele wesołych wieczorów, przyzywając nieodżałowanych nieboszczyków zza zasłony. Była to lepsza rozrywka niż marne monochromatyczne propozycje migoczące w nowomodnym telewizorze.

Dlaczego ja i Andy wybraliśmy się do mieszkającej w wieżowcu madame Arcati? Z powodu niesfornego psa. Ben, nasz piękny bokser, ma w zwyczaju wywlekać spod łóżka stertę koców elektrycznych. Trzymamy je tam z myślą o dzieciach – pięcioletniej Joely i rocznym Simonie – gdy już przestaną moczyć łóżko i będą potrzebowały dodatkowego źródła ciepła. Nie przyszło mi do głowy, że złożone koce elektryczne oznaczają coś więcej niż tylko przytulne ciepełko w łóżku – zgięte żarniki mogą pęknąć i zająć się ogniem. Być może Ben o tym wie.

Andy dochodzi do wniosku, że conocny rytuał Bena ma w sobie coś nadprzyrodzonego. Nasz pies raczej nie jest jasnowidzem, lecz bez wątpienia zauważył coś, o czym ludzie nie wiedzą.

W tym okresie jestem potwornie zajęty, koncertuję z Genesis – wydaliśmy płytę Wind & Wuthering i dopiero niedawno przejąłem od Petera Gabriela obowiązki wokalisty. W związku z tym często jestem nieobecnym mężem oraz ojcem i dlatego w sprawach związanych z domem i rodziną wiecznie czuję się mało kompetentny. Nie sprzeciwiam się zatem temu nieszablonowemu pomysłowi.

Wybieramy się do medium. Do tętniącej życiem Victorii, potem windą na górę wieżowca, dzwonimy do drzwi, zamieniamy parę słów z mężem madame, który ogląda Coronation Street. Nie byłbym w stanie wyobrazić sobie mniej spirytystycznej atmosfery. W końcu mężczyzna odrywa się od telewizora i kiwa do mnie głową.

– Żona jest gotowa was przyjąć...

To zwyczajnie wyglądająca pani domu usadowiona za małym stołem. Nie ma tam niczego, co świadczyłoby o jej nadprzyrodzonych umiejętnościach. Wydaje się zupełnie normalna, rzeczowa. Jest to dla nas zupełnym zaskoczeniem i czuję lekki zawód. Do mojego sceptycyzmu dołączają odrobina dezorientacji i szczypta niezadowolenia.

Księga przemian poinformowała Andy, że psa nękają duchy ze strony mojej rodziny, a to oznacza, że wyciągnąłem krótszą zapałkę. Wkraczam do komnaty nadprzyrodzonych mocy. Przez zaciśnięte zęby mówię medium o nocnych wygłupach Bena. Kobieta z powagą kiwa głową, zamyka oczy, zwleka przez sugestywnie długą chwilę i w końcu oznajmia:

– To twój tata.

– Słucham?

– Tak, to twój tata. Chce, żebyś dostał parę rzeczy: jego zegarek, jego portfel i rodzinny kij do krykieta. Mam poprosić jego ducha, żeby przeze mnie przemówił? Wtedy mógłbyś usłyszeć jego głos. Ale czasami duchy nie chcą odejść i robi się trochę niezręcznie.

Wyduszam z siebie, że nie chcę. Moje relacje z ojcem nie były najlepsze. Rozmawianie z nim teraz, blisko pięć lat po jego śmierci w Boże Narodzenie 1972 roku, za pośrednictwem gospodyni domowej w średnim wieku i w krępująco ponurym mieszkaniu w wieżowcu w centrum Londynu, wydaje się po prostu dziwne.

– Mówi jeszcze, żebyś dał mamie kwiaty i powiedział, że jest mu przykro.

Rzecz jasna jako całkiem racjonalny dwudziestosześciolatek lubiący, gdy wszystko jest poukładane i ściśle określone – w końcu jestem perkusistą, powinienem to uznać za wyssane z palca brednie. Przyznaję jednak, że nawykowe wywlekanie przez psa koców elektrycznych spod naszego łóżka raczej nie jest zachowaniem powszechnym na padole śmiertelników. Co więcej, madame Arcati powiedziała o moim tacie coś, o czym przecież nie mogła wiedzieć, zwłaszcza o kiju do krykieta. Odkąd sięgam pamięcią, kij wchodził w skład skromnego sprzętu sportowego należącego do klanu Collinsów. Nikt spoza rodziny nie mógł o nim słyszeć. Nie powiedziałbym, że dałem się przekonać, lecz z pewnością jestem zaintrygowany. Razem z Andy opuszczamy przedsionek życia pozagrobowego i wracamy do prawdziwego świata. Stojąc na terra firma, przekazuję żonie wieści. Reaguje na nie spojrzeniem zrozumiałym po obu stronach zasłony:

– A nie mówiłam?

Nazajutrz dzwonię do mamy i relacjonuję jej wydarzenia poprzedniego dnia. Moja mama ma beztroską naturę i nie zaskakuje jej ani wiadomość, ani medium.

– Założę się, że chce dać mi kwiaty – mówi, trochę się śmiejąc, a trochę prychając.

Potem mi o wszystkim opowiada. Mój tata Greville Philip Auston Collins nie był wierny mojej mamie June Winifred Collins (z domu Strange). Od dziewiętnastego roku życia, podobnie jak jego ojciec, pracował w London Assurance Company w City. „Grev” wykorzystywał swoją codzienną egzystencję dojeżdżającego do pracy w godzinach od dziewiątej do piątej faceta w meloniku, by potajemnie wieść życie ze swoją biurową dziewczyną.

Tata nie był oczywistym obiektem kobiecych westchnień ani bawidamkiem. Miał brzuszek, a dopełnieniem jego kosmatej głowy był wąsik pilota RAF-u. Najwyraźniej wygląd odziedziczyłem po matce.

Okazuje się jednak, że pod łagodnym usposobieniem agenta ubezpieczeniowego krył się ktoś w rodzaju Lotaria. Mama opowiada mi pewne zdarzenie. Urocza Alma Cole pracowała w sklepie z zabawkami razem z moją mamą, która zarządzała nim w imieniu jakiegoś przyjaciela rodziny. Alma pochodziła z północy Anglii i wszystko, co mówiła, miało konspiracyjną nutę. Alma i mama były bliskimi przyjaciółkami.

– W sobotę widziałam cię w samochodzie z Grevem i nawet do mnie nie pomachałaś – oznajmiła pewnego dnia nieco urażona Alma.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: