Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Jeszcze większy przypał - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 kwietnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jeszcze większy przypał - ebook

Ja, Bella Fisher, jestem tak opanowana, spokojna i pozbierana jak zawsze. Czyli: ANI TROCHĘ.

Powody?

Jesteśmy tylko przyjaciółmi z Fantastycznym Adamem. Moja BFF Tegan zachowuje się megadziwacznie. W soboty pracuję przebrana za ogromnego psa. I, o zgrozo: nowa dziewczyna mojego piekielnego eks jest PRAWDZIWĄ MODELKĄ.

Jakby tego było mało, mama otworzyła lodziarnię dla psiaków – Psierożki. A cała szkoła obserwuje każdy mój ruch w nadziei, że załatwię nam koncert najlepszego zespołu świata.

Co mogłoby pójść źle? A tak, racja. Absolutnie wszystko.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-8980-8
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

− SPADAJ, DZIWAKU!!!

Te dwa słowa, wykrzyczane tak głośno, że kropla śliny wylądowała na moim nosie, nie były dokładnie takim powitaniem, na jakie liczyłam ze strony mojego przyszłego-potencjalnego-chłopaka-z-krainy-marzeń. Zwłaszcza nie wywrzeszczane z taką paniką, że całe boisko stanęło jak wryte.

Ostatni raz widziałam ten stopień szoku, kiedy mama otworzyła listonoszowi drzwi, zapominając, że zrobiła sobie dzień bez spodni (nie powinien być aż tak zaskoczony – zdarzyło się to po raz czwarty. W ciągu miesiąca).

No jasne, kiedy podbijasz sobie piłkę, a ktoś podbiega za twoimi plecami i szepcze ci do ucha ze śmiechem: „Nooo, kopę lat!”, musisz być TROCHĘ zaskoczony. (Nie mam pojęcia, czemu powiedziałam to głosem kowboja). Łaskotanie oburącz po żebrach – żebrotanie – również nie należało do uspokajających doznań.

Ale szok łaskotanego nie mógł się nawet równać z moim, bo inny piłkarz wpatrywał się we mnie z jeszcze większym zdumieniem niż ten, który właśnie przede mną uciekał.

Tym piłkarzem – zamarłym w miejscu z szeroko rozdziawionymi ustami – był Adam Douglas. Fantastyczny Adam. Czyli Fadam.

Adam, chłopak, który zajmował wszystkie moje myśli od dobrych trzynastu i pół miesiąca.

Adam, chłopak, na którego temat tak namiętnie wyszukiwałam pewnego wieczoru informacje, że musiałam odłączyć internet w całym domu, na wypadek gdyby uruchomił się jakiś alarm bezpieczeństwa.

Adam, chłopak, na którego tak bardzo starałam się niby przypadkiem wpaść, że w ostatnią środę wieczorem przeszłam swoje dziesięć tysięcy kroków, krążąc wokół boiska (mój biedny pies Warkot musiał na swoich krótkich nóżkach zrobić chyba ze czterdzieści tysięcy).

Adam, chłopak, który w moich najśmielszych wyobrażeniach (a wyobraziłam sobie raz, że szkoła to tylko spisek dorosłych, mający na celu pozbycie się nas, podczas gdy sami jadą do parku rozrywki) miał pewnego dnia zapragnąć, żebym została jego dziewczyną.

Ale nie. Zamiast przywitać się z tym najdoskonalszym okazem gatunku męskiego, ja, Bella Fisher – na oczach całej jego drużyny futbolowej (i równie zaskoczonych osób postronnych) – właśnie weszłam w kontakt usta–ucho z jego kolegą (dwanaście i sześć dziesiątych centymetra od niechcianego, jednostronnego pocałunku).

Czy dało się jakkolwiek z tego wybrnąć? Rozejrzałam się po gapiącym się na mnie boisku. I gapiach na nim.

Nie.

Zrobiłam więc najlepsze, co w tej sytuacji mogłam zrobić (a ponieważ przychodziła mi do głowy tylko jedna myśl, było to równocześnie najgorsze, co mogłam zrobić).

− NIE PRZEJMUJCIE SIĘ MNĄ! – Machnęłam obiema rękami, jakbym polerowała olbrzymie okno.

Nie pokazuj po sobie paniki, wynikającej z faktu, że Adam nie mógłby wyglądać na mniej zachwyconego. A może bardziej niezachwyconego? EJ, BELLA, PRZESTAŃ ROZKMINIAĆ ZAWIŁOŚCI JĘZYKOWE I ZACZNIJ MINIMALIZOWAĆ STRATY.

− Przepraszam! Sądziłam, że on… − Wskazałam prawdziwego Adama (który wciąż się nie uśmiechał) − …był nim. – Wskazałam nie-Adama. Nadama (który nie uśmiechał się jeszcze bardziej). – Bo w strojach od tyłu wyglądacie wszyscy tak samo! – nadal krzyczałam. – Choć teraz, kiedy się na mnie patrzycie, widzę, że jesteście bardzo różni i naprawdę szanuję waszą indywidualność.

Wciąż nikt się nie poruszył oprócz Nadama, który pędził teraz tyłem. Niezbyt doskonały znak.

− Tak więc nigdy już nie zapomnę okularów. – Odwróciłam się i pognałam czym prędzej w bezpieczne rejony ławki.

Ławki, na której siedzieli już moi przyjaciele. Przyjaciele, którzy wiedzieli, że nie noszę okularów. Niesamowite, jakie rozmiary może przybrać w tak krótkim czasie obciach (w przybliżeniu jakieś trzydzieści o/s – obciachów na sekundę).

Opadłam na miejsce między Tegan i Rachel, a moje oczy, chroniąc poczucie godności, udawały, że nie dostrzegły z ukosa, jak Mikey z trudem hamuje śmiech.

Ukryłam twarz w dłoniach.

− Wyluzuj, Bells, to mogło się przydarzyć każdemu. – Tegan zawsze widziała jasną stronę sytuacji.

− A statystycznie: przydarzyło się?

Rachel w zamyśleniu przyłożyła pasmo włosów do górnej wargi niczym wąsy. (To, że robiła podobne rzeczy w miejscu publicznym, a i tak była najpopularniejszą dziewczyną w okolicy, mówiło wiele o jej niewiarygodnej urodzie – z wąsami czy bez). Mruczała – co oznaczało, że myśli. Przypominała samochód. Słychać było, kiedy pracuje.

− W zeszłe Boże Narodzenie odbyłam dwudziestominutową rozmowę z dziadkiem, dopóki nie poprosił do telefonu ciotki Sharon, a ja nie powiedziałam, że takiej nie mam. A wtedy zdałam sobie sprawę, że nie był moim dziadkiem, tylko jakimś dziadkiem, który wybrał zły numer.

Mikey parsknął śmiechem i zaraz ucichł, bo przypomniał sobie, że w ramach solidarności nie powinno go w tej chwili nic śmieszyć. Nie było to dokładnie to samo (bo zakładałam/miałam nadzieję, że Rach nie marzyła miesiącami o jakimś przypadkowym dziadku), ale doceniałam jej wysiłek, więc rozsunęłam palce na tyle, żeby posłać jej spojrzenie pełne wdzięczności. Zamiast tego doznałam jednak kolejnego poważnego skurczu żołądka (PSŻ), bo dostrzegłam przebiegającego obok Adama. Korzystającego ze swoich mięśni jak gdyby nigdy nic (podczas gdy ja nie mogłam w jego obecności nawet mrugnąć).

Tegan ścisnęła moje kolano.

− Bells, powaga. Nikt nie będzie o tym pamiętał. Wszyscy skoncentrowali się na meczu, który się zaraz rozpocznie. – Zamilkła. – Prawda, Mikey?

Mikey przyjaźnił się z nami od lat i był po uszy zadurzony w Tegan, ale nawet niezachwiane poczucie lojalności względem jego dziewczyny nie mogło nagle zrobić z niego przekonującego kłamcy.

− Mm, no jasne?

Pytajnik w jego głosie był niemal równie głośny jak krzyki na boisku.

A może Teeg miała rację? Zwykle tak było. Moja niewydolność mogła być całkiem nieistotna dla ludzi, którzy mieli swoje życie. A przed Adamem wytłumaczę się później.

DOBRZE, BELLO. Tak trzymaj.

Uniosłam głowę w chwili, kiedy pod moje stopy potoczyła się piłka. Korzystając z okazji do przetestowania teorii Tegan, spojrzałam na chłopaka, który biegł za piłką. No, wyglądał normalnie. Nie miał ataku paniki. Pewnie nawet nie widział, jak rzuciłam się na jego kolegę, albo już zupełnie o tym nie pamiętał. Widzisz, panikarski kawałku mózgu? Nie ma się czym przejmować.

− Ej, Panno-Macanno, rzucisz piłkę?

Albo jednak jest.

Wymazałam „Mogą o tym zapomnieć” ze swojej listy pozytywnych myśli. I dodałam: „Czy da się w wieku piętnastu lat wytatuować sobie na twarzy cudzą twarz?” do listy rzeczy, które muszę sprawdzić, kiedy zostanę sama, a następnie kopnęłam piłkę. Ale cierpiałam z powodu wielkiego upokorzenia tak, że udało mi się przetoczyć ją zaledwie jakieś cztery metry. Ratując mnie przed spłonięciem ze wstydu (wspłonięciem), Tegan podskoczyła i kopnęła piłkę prosto pod nogi chłopaka.

Błagam, czy ten dzień może już dać sobie siana?

Usiadłam z powrotem, skulona na ławce, marząc o tym, żeby się zapaść pod ziemię. Skoro udało się wynaleźć strzelające cukierki, to czemu naukowcy nie pospieszą się i nie wymyślą peleryny niewidki? Są priorytety.

Moje użalanie się nad sobą przerwała kiczowata wersja Mam tę moc napływająca znad boiska. Rach usiadła wyprostowana jak surykatka i zaczęła kołysać się do rytmu.

− Wow! Nie wiedziałam, że puszczą muzykę. Ale fajnie.

Tegan głośno wypuściła powietrze nosem – uprzejmiejsza forma bardziej standardowego przewrócenia oczami.

− Ale fajne… To samochód z lodami…

Mikey podniósł oczy znad telefonu.

− Czy ktoś mówił coś o lodach?

Uśmiechnął się do Tegan i spojrzał na nią tak, jak marzyłam, że któregoś dnia Adam spojrzy na mnie (trochę tak, jak ja patrzę na kelnera z knajpki z burrito, kiedy podaje mi zawinięty w folię kawałek nieba).

Tegan i Mikey siedzieli na dwóch końcach ławki, Rachel i ja pomiędzy nimi, jak trzecie i czwarte koło u wozu (co z technicznego punktu widzenia dawałoby pojazdowi równowagę). Ale nie czułyśmy się niezręcznie. Przyjaźniliśmy się, zanim tamci dwoje zaczęli się spotykać, i od pierwszego dnia postawili sprawę jasno, że kiedy spędzamy wspólnie czas, jesteśmy czworgiem przyjaciół, a nie ich dwojgiem i nami dwiema. Tegan odwzajemniła się Mikeyowi szerokim uśmiechem.

− Tak, ja mówiłam. A teraz mówię: „Chodźmy na nie”. Kto jest za?

Choć był środek brytyjskiego lata (czyli było zimno i zanosiło się na deszcz), lody i zejście Adamowi z oczu z moją purpurową twarzą były doskonałym pomysłem. Zerwaliśmy się na równe nogi, w tym Warkot (który drzemał, bo zmęczył się gonieniem za długim źdźbłem trawy, które – z czego nie zdawał sobie sprawy – przylepiło mu się do łba). Próbując zachować pozory normalności, pomachałam od niechcenia w kierunku boiska, ale Adam był zbyt zajęty omawianiem strategii z drużyną, żeby mnie zauważyć. A może udawał, że mnie nie zna? ECH. Giń, przepadnij, plugawa myśli.

Nie miałam czasu na rozmyślanie, która z opcji jest prawdziwa, bo w ułamku sekundy Rach zakrzyknęła:

− Cel: cukier!

Przyspieszyliśmy kroku, który przeszedł w trucht, a kiedy dotarliśmy do granicy boiska – w nieukrywany, roześmiany sprint, żeby znaleźć się z przodu kolejki.

Tegan dotarła jako pierwsza. Biega jak gazela. Ja natomiast biegam jak maluch uczący się chodzić.

− No dobra, na co macie ochotę?

Nawet się nie zdyszała. Ja z takim trudem łapałam powietrze, że mogłabym bez cienia przesady wessać przelatującego ptaka (w rozmiarach od gołębia w dół). Odwróciłam od tego uwagę, przeszukując kieszenie. Puste kieszenie. Ech. Czy kłaczki stanowią walutę?

− Wiecie co, ja chyba jestem najedzona.

Moje dwie najbliższe przyjaciółki w życiu nie posłały mi bardziej niedowierzającego spojrzenia, a już raz powiedziałam im, że zapisałam się z siostrą na triatlon (co prawda zapomniałam dodać, że jako kibic).

− Bells, ja stawiam. – Rach się uśmiechnęła. – BEZ DYSKUSJI. – Moment później wcisnęła mi w dłoń rożek. – Nie ma nikogo, kto nie lubiłby śmietankowych z wiórkami czekolady. Plus różowa polewa, oczywiście.

Wymamrotałam podziękowanie i zabrałam się do jedzenia. Rachel zawsze hojną ręką stawiała różne rzeczy – i w ogóle była hojna. Może łatwiej o to, kiedy rodzice z automatu się na wszystko godzą.

Wysunęłam język, żeby zlizać kapiącą kroplę sosu, ale podmuch wiatru spowodował, że do moich ust trafiło również długie pasmo włosów Rachel. FAKT: owłosiony różowy sos jest na stówkę mniej smaczny niż ten bez włosów.

− Aj, przepraszam. – Próbowałam je odlepić, ale tylko rozmazałam sobie sos na twarzy. – Naprawdę sądziłam, że mam jakieś drobne, ale zapomniałam, że mama obniżyła nam kieszonkowe. I to BARDZO. – Do chrzanu. – Powinna istnieć stawka minimalna za bycie jej córką. Bo to w zasadzie praca.

Ale przymknęłam się, bo pozostali słyszeli już wystarczająco często, jak jęczę na temat najbardziej spłukanych wakacji wszech czasów. Mama przepuściła moje „konto oszczędnościowe” – czyli półkę ze słoikami na drobne – na wycieczkę po Wielkiej Brytanii z przyjaciółmi, których poznała na kursie jasnowidzenia. Ale wszyscy się struli i musieli wrócić wcześniej, więc najwyraźniej nie nauczyli się na nim zbyt wiele.

Staliśmy we czworo i lizaliśmy lody, oglądając mecz, który właśnie się zaczął, a pod naszymi nogami Warkot latał tam i z powrotem z otwartym pyskiem, wyczekując, aż coś skapnie, jak jakieś czworonożne pisklę.

Zapiszczało maleńkie niewidzialne stworzonko. Mikey rozejrzał się wkoło, a Rachel sięgnęła do kieszeni.

− Wyluzuj. To tylko Hillary. Czyli mój nowy dźwięk powiadomień.

Hillary była jej świnką morską.

Ale zanim Mikey zdążył powiedzieć: „No tak”, Rachel zaczęła wydawać odgłos: „Mmmmmmm” i podrygiwać w miejscu.

− UPDATE?! – zażądałam.

Wepchnęła resztkę rożka do ust, żeby móc przewijać obiema rękami.

− Poza tym gryź. I oddychaj.

− Offfiaszenihelycn.

Popatrzyłyśmy z Tegan po sobie spod przymrużonych powiek, usiłując to zinterpretować. Przyjacielopatia Tegan zadziałała jako pierwsza.

− The Helicans?

Rach pokiwała głową tak energicznie, że okruszek rożka wyleciał jej nosem.

The Helicans to nasz drugi ulubiony zespół wszech czasów (średnia grupowa, u Rachel byli na pierwszym miejscu, ale u mnie i Tegan na trzecim). Główna wokalistka Lis (dla wtajemniczonych Alisha) była lifestyle’owym guru – nawet jej pies, Muffinka, sprawiał wrażenie odjazdowego. A perkusista Amil był tak zabawny, że nowe filmiki na jego kanale na YouTubie wymagały nadzwyczajnych grupowych seansów.

− Wydali ośw-w-…

Tegan dokończyła: „wiadczenie”, Rach pokrztusiła się jeszcze, a ja palnęłam ją w plecy.

Ale dobrze wiedziałyśmy, o czym mówi – i czemu doprowadziło to do krztuszącej sytuacji.

W tym miesiącu Rach robiła, co w jej mocy – co w naszej mocy – żeby lokalna radiostacja, RadioStacja, dostała się do finału ogólnokrajowego konkursu. Nagroda była niesamowita: wyłączny koncert The Helicans. A jakby oddychanie powietrzem tego samego regionu to było mało, RadioStacja oznajmiła, że jeśli wygra, zorganizuje własny konkurs, żeby koncert odbył się w jednej z miejscowych szkół. NO! Wspaniali, słynni Helicansi mogli zagrać na jednym z korytarzy naszej szkoły dziwaków.

Tego było ZBYT WIELE. Cała sprawa odebrała Rach rozum – a razem z nim cały nasz wolny czas i kasę na telefonach – bo narzuciłyśmy sobie wyczerpujący dla kciuków reżim głosowania.

Sądząc po minie Rach (jakby kopnął ją właśnie prąd), musiała mieć jakieś wieści. Ale dobre czy złe?

Tegan spojrzała na mnie z wyrazem twarzy pod tytułem: „Mogę pytać?”. Wdzięczna za jej zimną krew, odpowiedziałam niemym: „No”. Położyła dłoń na ramieniu Rach.

− Rach, nie mów, dopóki masz cokolwiek w ustach, OK? – Rachel pokiwała głową potulnie jak baranek (choć nigdy nie widziałam, żeby baranek kiwał głową). – Co. Jest. Grane?

Rach przełknęła i wzięła głęboki oddech.

− Zespół-ma-właśnie-ogłosić-które-radio-zwyciężyło – wypaliła tak szybko, że powstało jedno supersłowo.

Mikey się skrzywił.

− Masz na myśli finalistów?

Rach przełknęła głośno ślinę.

− NIE. JEDNO z największą liczbą głosów. Zwycięskie. Jedno. Jedyne. Radio.

Ło. Tego się nie spodziewaliśmy.

− I zaraz zamieszczą, kto to, jakby to nie był news dziesięciolecia?! – Potrząsnęła znów telefonem, jakby to mogło przyspieszyć odświeżanie. – Jak mogli mi to zrobić?! Co z moimi uczuciamiiiii?!

Co z NASZYMI uczuciami?! Zebraliśmy się wkoło, żeby wpatrywać się w ekran, ale niepotrzebnie, bo Rach wydała z siebie pisk, który zawstydziłby Hillary, potwierdzając nam (oraz wszystkim psom w promieniu stu kilometrów), jaki jest wynik. Przerwano nawet mecz, bo futboliści sądzili, że to gwizdek.

Nie mogłam uwierzyć w to, co się działo.

Wygrała RadioStacja. MYŚMY wygrali!

The Helicans – niesamowity zespół, na którego trasy koncertowe bilety wyprzedawały się w ciągu paru sekund – miał oficjalnie przyjechać do naszej mieściny?! W której w życiu nie grał żaden zespół?!

− Uuuu-huuuu! – wrzasnęłam (po czym zamilkłam, zdumiona, że we wszystkich szalenie emocjonujących chwilach uciekam się do kowbojskich odgłosów).

Ale kto by się tam przejmował? NIC się z tym nie równało. Nasza czwórka objęła się w pasie i podskakiwała w radosnym, hopsasającym, wiwatującym kręgu (a Warkot siedział pośrodku, jakby był ponad tego rodzaju hulanki – trzeba mu przypomnieć, że sam zjada to, co mu się ulewa).

Opłacił się cały ten czas poświęcony na głosowanie, zachęcanie przyjaciół i wykorzystywanie znajomości rodziców.

The Helicans mieli przyjechać do Worcester.

I właśnie nasza szkoła miała zostać gospodarzem ich występu.

I to my się do tego przyczyniliśmy.

Czułam się niepokonana!

− Wszystko w porządku? – Nasze okrzyki przerwał głos, który wydał mi się znajomy.

Eh?! Adam. Co on tu robi?

Nagle poczułam się całkiem pokonana.

Trzymał na biodrze piłkę (czy zazdrość o piłkę jest dziwna?) i uśmiechał się, jakby spontaniczne grupowe podskakiwanie było zupełnie zwyczajnym ludzkim zachowaniem.

Weź się w garść, Bello. Porozmawiaj z nim uprzejmie. Może przeproś za wcześniej?

− Trzymasz piłkę.

NIE, usta. NIE to miałam na myśli. Kolejny dowód na to, że mimo osiemdziesięciu i pół bliskich spotkań z kategorii „rozmowa z Adamem” mój mózg nadal wpadał w taki stan nerwowego podniecenia, że przechodził na autopilota. I to takiego, na którym rozbiłby się każdy samolot (wykonawszy najpierw parę zupełnie zbędnych ewolucji).

Ale Adam Wielki Wyluzowany tylko się roześmiał.

− No pewnie. I dobrze mi to idzie.

Jak śmie uśmiechać się tak swobodnie?! Ja jestem w stanie się zdobyć jedynie na spanikowane spojrzenie, jakbym zobaczyła jakiś wymarły gatunek.

Usiłowałam wymyślić odpowiedź, ale mój mózg utknął na krążącej w kółko myśli: „Jakim cudem spocony wyglądasz jeszcze lepiej niż zazwyczaj?”, a to nie była błyskotliwa riposta, jakiej szukałam.

Spojrzał przez ramię na pozostałych graczy, którzy stali nieruchomo i czekali.

− No dobra, przyszedłem po nią, więc hmm…

Tegan podeszła i stanęła koło mnie.

− Sorry, jesteśmy trochę podekscytowani, bo właśnie dowiedzieliśmy się, że RadioStacja wygrała konkurs Helicansów.

Twarz Adama się rozpromieniła.

− Ale ekstra! Oddałem chyba z dziesięć – uśmiechnął się do Rach – nie, jakieś sto głosów. – Rzucił sobie piłkę pod nogi. – Bardzo się cieszę.

Popatrzyłam z otwartymi ustami na Rach. To ja tyle razy odtwarzałam każdą sylabę, jaką z nim zamieniłam, a ona nie pofatygowała się, żeby wspomnieć, że wciągnęła go do głosowania?! Posłała mi skruszone spojrzenie pod tytułem: „Ups, ale wyszło OK, więc się na mnie nie gniewaj”. Skarciłam ją wzrokiem, ale widziałam, że już po wszystkim.

Podobnie jak w kwestii rozmowy.

Adam odwrócił się w kierunku boiska, skąd zaczęły dobiegać pokrzykiwania, żeby się ruszył.

Świetnie. Kolejna szansa, żeby nie wyjść przy nim na kompletne dziwadło, a ja ją schrzaniłam. Muszę wziąć się w garść. Następnym razem MUSZĘ zachować się normalnie. Zapanować nad sobą.

Ale następny raz nadszedł szybciej, niżbym chciała. Bo w chwili, gdy Adam podał piłkę obrońcy, Warkot puścił się za nią pędem. A ponieważ smycz miałam owiniętą wokół nadgarstka, to porwał mnie za sobą.

Chciałabym móc powiedzieć, że nie w pobliże Adama.

Chciałabym móc powiedzieć, że w najgorszym wypadku szturchnęłam lekko Adama w plecy.

Ale gdzie tam. Mój pies rzucił się z taką siłą, że dosłownie poderwało mnie z ziemi i wylądowałam Adamowi na plecach.

O. Mój. Buddo. Najmilszy.

Ja, Bella Fisher, dosiadałam mężczyznę swoich marzeń.

NIECH KTOŚ NATYCHMIAST CTRL-Z CAŁY ŚWIAT.

Siła uderzenia była tak potężna, że Adam poleciał do przodu.

Nie mając pojęcia, co w niego trafiło, odwrócił się zdumiony i zobaczył mnie zgiętą wpół z wysiłku, żeby odzyskać oddech po zderzeniu całym ciałem. Czy słowo „nie” powtarzałam w myślach, czy głośno?

− Nic ci nie jest, Bello?

Poprawna odpowiedź: NAJWYRAŹNIEJ JEST, SKORO WŁAŚNIE ZASTOSOWAŁAM CHWYT RUGBYSTY NA MĘŻCZYŹNIE MOICH MARZEŃ, CZYLI TOBIE.

Na szczęście zdołałam tylko wybąkać: „Nieprzepszam” i wskazać na Warkota, który dyszał tak ciężko, że kapka śliny wisiała mu z pyska do samej ziemi.

Ale Adam tylko się roześmiał, poczochrał Warkota po głowie i wrócił do kumpli, jakby nie padł właśnie mimowolną ofiarą jazdy na barana.

TO była katastrofa. Znowu.

Tegan posłała mi uśmiech pełen otuchy.

− Przynajmniej nie musisz się stresować, co zrobić, jeśli będzie próbował wziąć cię za rękę. Ten etap całkowicie przeskoczyłaś.

Była dla mnie zbyt miła, żebym mogła zauważyć, że trzymanie się za ręce nie jest etapem, chyba że etapy zaliczały się automatycznie, żeby pomóc takim kompletnym żółtodziobom jak ja.

Rach szturchnęła mnie w ramię.

− Właśnie. Oryginalne-choć-skuteczne podejście. Poza tym, Bells, wszystko będzie dobrze! Nie zapominaj o Helicansach.

Uniosłam brew jedynym chyba mięśniem, na którym mogłam polegać.

− Tak, Rachel Waters… może to głosy Adama przechyliły szalę?

− Aaa… miałam powiedzieć, że kiedy wpadłyśmy na niego parę dni temu w sklepie, wspomniałam mu o konkursie, ale, mhm… − Rachel przygryzła wargę. – Ja, nooo… Tak czy inaczej, PRZEPRASZAM. Jestem idiotką. Ale liczył się każdy głos… A jemu to najwyraźniej nie przeszkadzało.

Uniosłam drugą brew.

− Nie przeszkadzało mu też najwyraźniej, że udawałam jego plecak.

Rach pokiwała zamaszyście głową.

− I właśnie DLATEGO jest Fadamem przez duże F.

Trafiła w dziesiątkę. Nie potrafiłam pohamować uśmiechu. Miałam najlepsze przyjaciółki na świecie.

Rach klasnęła w dłonie.

− No dobra… przejdźmy do rzeczy. RadioStacja właśnie zamieściła informację, że pierwszy etap konkursu na szkolny koncert odbędzie się… − Dla dramatycznego efektu zawiesiła głos, ignorując mlaskanie, jakie wydawał Warkot usiłujący zlizać własną ślinę. – Dziś wieczorem! A dokładnie o ósmej. – Rach spojrzała na swój nadgarstek, mimo że nie było na nim zegarka. – Za DWIE godziny.

Głośno przełknęłam ślinę. Mikey wydał teatralny okrzyk. Ale Tegan wymamrotała: „O, ch…oinka” – najmocniejsze przekleństwo, jakie padło z jej ust. Zarzuciła sportową torbę na ramię i cmoknęła Mikeya pospiesznie w policzek, jakby udawali własnych rodziców. Dziwne.

− Przepraszam was, ale muszę lecieć. Jeśli jest szósta, to już spóźniłam się na trening.

Tegan nie spóźniała się na nic, a już zwłaszcza na trening gimnastyczny. Oto co krztuszące się i podskakujące przyjaciółki robią z punktualnością.

− Bells, przejdziesz się ze mną?

Pewka. Pierwszy odcinek trasy do hali sportowej Tegan prowadził też do mnie do domu, miałam więc towarzystwo i mogłam dotrzymać danej mamie obietnicy, że wrócę na herbatę. Rach powiedziała, że prześle naszej grupce wszystkie info na temat dzisiejszego wieczoru, a ja pobiegłam za Teeg.

Całą drogę gadałyśmy o konkursie. Takie rzeczy nigdy się u nas nie działy. Tegan przeliczyła, że w okolicy musi być jakieś sto trzydzieści pięć szkół, co dawało… ileśtam procent, że szkoła St. Mary, czyli nasza, zgarnie koncert. Co i tak dawało nam więcej procent szans na zobaczenie Helicansów niż kiedykolwiek – zwłaszcza gdy musiałam egzystować na dożywotnim kieszonkowym w wysokości dziesięciu pensów tygodniowo.

Kiedy zostałyśmy same, Tegan wyznała, że raczej nie da rady pomóc nam wieczorem, bo czeka ją jedna z tych superdługich sesji treningowych. Ale wiedziałam, co robić – Rach też. Do kwalifikacji na gimnastyczny obóz treningowy zostały Tegan cztery tygodnie. Obóz dawał przepustkę do drużyny narodowej, czyli jej największego marzenia, poświęcała więc ćwiczeniom bardzo dużo wolnego czasu.

Była tak utalentowana, że musiała się dostać, ale odkąd ją znałam (czyli odkąd sięgam pamięcią), nigdy nie widziałam jej tak zdenerwowanej. Ani w ogóle zdenerwowanej. Próbowałam wykorzystać drogę, żeby zasugerować, jak niepokoi mnie to, że się przemęcza. Ale jak zwykle z wprawą zawodowca zmieniła temat i ruszyła się rozciągać, co dla mnie brzmiało jak jakaś forma tortur.

Napisałam do Rach, żeby uprzedzić, że dziś wieczorem same weźmiemy udział w konkursie. Swoim pozytywnym zwyczajem Rach odpowiedziała ciągiem motywacyjnych gifów z gatunku girl power. Była gotowa do boju.

I miała rację – koncert w St. Mary byłby SZCZYTEM marzeń. Ale bez Tegan miał pozostać tylko marzeniem.ROZDZIAŁ DRUGI

Szybkie tempo marszu pozwoliło mi wrócić do domu na czas. Niestety oznaczało to również, że mama wrobiła mnie w obieranie jarzyn. Ulżyło mi, kiedy o cztery centymetry pobiłam swój dotychczasowy rekord długości pojedynczego ziemniaczanego obierka. (Mama zaproponowała, że przypnie go na tablicy korkowej obok certyfikatu za „Wybitną Postawę Obywatelską” mojej cudownej siostry Jo, ale odmówiłam). Mogłam sobie potrenować, bo Jo została na lato na uczelni. Pewnie zrobiła to, żeby uniknąć obierania.

Po zaskakująco sycącej porcji „marchewkanki” (maminej zapiekanki składającej się wyłącznie z marchewki) poszłam do siebie, by przygotować się psychicznie do konkursu.

JO: Powiedz, że to nie mama na zdjęciu z Nagiego Protestu Pływackiego????

Wiadomość od niej pojawiła się na ekranie mojego laptopa.

JA: Pewnie, że mogę Ci to powiedzieć.

Nacisnęłam „Wyślij”, po czym odczekałam troszkę zbyt długo i dodałam:

JA: Ale to będzie kłamstwo.

Niemal czułam, jak Jo się wzdryga, choć znajdowała się jakieś dwieście kilometrów od domu. Odpowiedź chwilę jej zajęła.

JO: Właśnie ścieram wymiociny z klawiatury.

JA: Żartujesz?! To ja utknęłam tu, gdzie ludzie ją rozpoznają. Ty jesteś woooolnaaa!

JO: Jeśli przez „wolna” rozumiesz „spędzająca wakacje na pracach w centrum ogrodniczym, w którym szef mnie nie znosi i każe mi ręcznie zdejmować ślimaki z chwastów”? Tak! Woooolnoooość jest EKSTRA.

JA: Fujaki (Fuj ślimaki). Czy kierownictwo płaci dodatkowe $$$ za skorupiakową traumę?

JO: To mięczaki.

JA: Nie powinnaś tak mówić o swoich szefach.

JO: Ha, bardzo ha.

Przerwała na chwilę.

JO: Przepraszam, kurzy móżdżku. Wychodzi ze mnie straszna maruda.

Nie można szczędzić wyrazów uznania dla tej skutecznej kombinacji przeprosin i obelgi.

Wielokropek pojawiał się i znikał, w miarę jak pisała i usuwała kolejną odpowiedź.

JO: Uniwerek w tej chwili nie jest taki fajny.

Wow, zamiana ról. Zwykle to nie Jo przychodziła do mnie z problemami. Jak mogę ją pocieszyć?

JA: Ale… w ramach posiłku możesz jeść kanapki z nabiałem.

To jedyna z rzeczy, jakie Jo opowiadała mi o studiach, przy której pomyślałam, że dalsza edukacja to dla mnie właściwy wybór.

JO: Poza tym mam zero czasu na bieganie.

To też brzmiało nieźle. Ale widok martwiącej się Jo był dziwny. Przy wszystkich egzaminach, konkursach sportowych i rodzinnych aferach (nawet kiedy Warkot włożył jej do torby żółwia sąsiadów i odkryłyśmy to dopiero w połowie filmu w kinie) nigdy nie widziałam, żeby moja siostra była choć odrobinę wytrącona z równowagi. Ależ nieoczekiwany zwrot akcji.

Miałam odpisać, kiedy drzwi zadudniły i otwarły się na oścież. Mama nie rozumiała koncepcji pukania i czekania. Dla niej ciąg pukam–wchodzę odbywa się jednym płynnym ruchem. Z automatu przyciągnęłam laptopa do siebie i siadłam prosto na łóżku. Oczy mamy rozbłysły podekscytowaniem, że mogę mieć coś do ukrycia.

− Ooo, rozmawiasz z przyjaciółmi?

Mama sądziła, że każdy poniżej dwudziestego roku życia używa internetu do rozmów z tajemniczymi, seksownymi nieznajomymi z całego świata. Nie rozumiała, że korzystałam z niego głównie po to, żeby gadać z dwiema osobami, z którymi rozmawiałam przez większość dnia. I oglądałam filmiki z psami w zwolnionym tempie.

− Piszę z Jo.

Spytała bezgłośnie i z dużą przesadą: „CO U NIEJ?”, jakby Jo mogła ją usłyszeć. Zerknęłam w dół.

JO: Naprawdę nie znoszę w tej chwili swojego życia. Może oleję wszystko, rzucę w cholerę i zamieszkam w komunie.

Odpowiedziałam mamie przesadnie entuzjastycznym „ŚWIETNIE!” i zaczęłam wyganiać ją ręką z pokoju. „POZDRÓW JĄ ODE MNIE”, powiedziała znów bezgłośnie i wycofała się tyłem, robiąc dziwne ukłony i posyłając całusy. Bardzo mnie niepokoi, że jesteśmy spokrewnione.

W celu odstraszenia jej przed powrotem podkręciłam nieco głośniki.

JA: Mama się wita. I dziwnie zachowuje.

JO: Dziwniej by było, gdyby tak się nie zachowywała.

Au. Poruszyłam się na materacu, bo poczułam dziwny skurcz pośladka.

JA: Kazała też (wzrokiem) (zapewne) przekazać Ci, żebyś nie uciekała do komuny, bo nie będzie mogła się wtedy stale przechwalać swoim ulubionym dzieckiem.

Jo wysłała w odpowiedzi płaczącą ze śmiechu buźkę, ale wiedziałam, że nie jest jej do śmiechu.

Musiał istnieć jakiś sposób, żeby ją pocieszyć. Cokolwiek.

JA: Słuchaj, Josephine.

Nie miała tak na imię, ale trudno jej było wejść mi w słowo, bo umiałam pisać szybciej niż ona.

JA: Co byś powiedziała, gdybym to ja była na Twoim miejscu?

Doskonałe pytanie – jej starszosiostrzane ego uwielbiało wszystkie okazje do udzielania złotych rad, chcianych czy nie.

(Nigdy ich nie chciałam).

JO: Powiedziałabym – wow! Naprawdę udało Ci się utrzymać pracę?

JA: A ja zadźgałabym Cię ołówkiem.

JA: Ale potem co byś powiedziała?

JO: Przestań mnie dźgać?

JA: Wiesz, o co mi chodzi.

JO: Powiedziałabym…

Taaaaak. Zastanawia się. Wiedziałam, że nie oprze się zabłyśnięciu mądrością i wiedzą.

JO: Trzymaj się… Życie przynosi górki i dołki. Zdobywanie kwalifikacji i zarabianie wymaga wysiłku, zwłaszcza jeśli robi się to równocześnie. Ale bez pracy nie ma kołaczy.

Rety, moja siostra mówiła płynnie po macierzyńsku. Zaznaczyłam jej tekst.

JA: Dobra, Jo. Przemyślałam sprawę i wiem, co chcę Ci powiedzieć.

Wkleiłam i odesłałam jej własną poradę.

JO: ALEŻTYJESTEŚPRZEZABAWNA.

JA: Wreszcie w czymś się zgadzamy!

Znów złapał mnie skurcz w pośladku. Przynajmniej miałam tam gdzieś jakiś mięsień.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: