Język miast - ebook
Język miast - ebook
Czym właściwie jest miasto? Co stanowi o jego charakterze? W jaki sposób powstawały miasta i jak się zmieniały? Na czym polega rywalizacja między miastami? Co znaczy dla miasta tłum i jego gniew?
Odwołując się m.in. do historii, urbanistyki i ekonomii, Deyan Sudjic rozkłada miasto na czynniki pierwsze. Pokazuje, jak rozumieć jego strukturę, funkcjonowanie i rozwój. Podaje dziesiątki przykładów z historii i współczesności, a przy tym nie ogranicza się do jednego regionu czy kontynentu, pisze m.in. o Nowym Jorku lat 50., starożytnym Ur w Mezopotamii, XIX-wiecznym Londynie, XX-wiecznym Stambule, współczesnym Mumbaju, Szanghaju czy Kairze. Pasjonująca, napisana z werwą i dociekliwością panorama miejskości.
Deyan Sudjic jest dyrektorem Design Museum w Londynie. Współtworzył miesięcznik poświęcony architekturze „Blueprint”, jako krytyk współpracował także z „The Observer”. W 2002 roku był dyrektorem Biennale Architektury w Wenecji. W 2013 roku nakładem wydawnictwa Karakter ukazał się jego Język rzeczy, znakomicie przyjęte przez czytelników wprowadzenie do świata współczesnego dizajnu. W Polsce ukazały się także: B jak Bauhaus. Alfabet współczesności (wyd. Karakter) oraz Kompleks gmachu. Architektura władzy (wyd. Centrum Architektury).
Kategoria: | Nauki społeczne |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65271-46-4 |
Rozmiar pliku: | 21 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jak stworzyć miasto
1. Nazwa
Nowemu miastu najpierw potrzebna jest nazwa. Może być dowolna, ale niektóre wróżą lepszą przyszłość niż inne. Stolica Czeczenii nazywa się Grozny, co tłumaczy się z rosyjskiego jako „groźny”. Sięga czasów przyczółka kolonialnego, założonego przez cara na początku XIX wieku, wokół którego wyrosło miasto liczące obecnie 271 tysięcy mieszkańców. Jest to nazwa, która poniekąd odzwierciedla jego historię, poczynając od ludobójczych masowych deportacji Stalina i toczonej przez Putina morderczej wojny mającej wciągnąć je z powrotem w orbitę Rosji, aż po osunięcie się w bandytyzm wojenny. Nie jest to jednak tożsamość, która przyciągałaby nowych obywateli czy pełnych entuzjazmu inwestorów.
Ramzan Kadyrow, obecny przywódca Czeczenii, doszedł do władzy po tym, jak jego ojciec zginął w zamachu bombowym zorganizowanym przez separatystów w 2004 roku. To człowiek lubujący się w dresach, złotych łańcuchach, sztukach walki oraz budowaniu sponsorowanych przez Moskwę wieżowców. Chodzi z oswojonym tygrysiątkiem na smyczy i przyjmuje z honorami Gérarda Depardieu i Mike’a Tysona.
Obóz dla uchodźców wykwitający beznadziejnie w wirze wojny albo z powodu kataklizmu nie ma nazwy. Determinacja, która może ostatecznie zmienić osadę powstałą nawet w najtrudniejszych warunkach w miasto, rodzi się wówczas, gdy miejsce zostaje nazwane. W 1630 roku grupa angielskich purytanów uciekających przed prześladowaniami religijnymi znalazła się w Ameryce Północnej i nazwała miasto, którego populacja w przyszłości sięgnie trzech milionów, Bostonem – na cześć miasta w Anglii, które opuścili. Tel Awiw został założony w 1909 roku przez garstkę wysiedleńców uciekających przed pogromami w Europie. Ludzie ci zgromadzili się na plaży pod Jaffą, rozrysowali działki, pobudowali domy i nadali ziemi hebrajską nazwę.
Inaczej slumsy: te najczęściej mają nazwy, niekiedy nadane przypadkowo i na wyrost, co w ich przypadku nie zachęca jednak do inwestycji ani nie daje poczucia stabilności. Przeszkodą jest brak infrastruktury. Jedną z nazw, która przylgnęła do miasta w ten sposób, jest Complexo do Alemão. To pełna przemocy fawela Rio de Janeiro, której coraz szybszy rozwój rozpoczął się na początku lat 50. XX wieku. Na każdym metrze ziemi należącej niegdyś do imigranta nazywanego przez pierwszych squaterów Alemão, z portugalskiego: „Niemiec”, powyrastały, w zasadzie nielegalnie, domostwa z pustaków, kryte eternitem. Alemão to w Brazylii także nieco pogardliwe określenie każdego obcokrajowca o jasnej karnacji, a imigrancki właściciel Complexo do Alemão był z pochodzenia nie Niemcem, ale Polakiem.
Inna przykładowa nazwa, Soweto – ponurego miasta na obrzeżach Johannesburga – zaczęła swój żywot równie ponuro, jako angielski skrótowiec od nazwy South Western Townships. Soweto powstało w zupełnie odmiennym procesie osadniczym niż ten, który zrodził slumsy Brazylii. Jest wynikiem prób wypchnięcia czarnych z części miasta przydzielonych przez miniony reżim apartheidu białym. W Complexo do Alemão, podobnie jak w Soweto, życie również jest niechronione prawem, krótkie i brutalne, ale miejsce to zostało zapoczątkowane przez ludzi, którzy w nim żyją, a nie przez narzucone im osadnictwo. Tamtejsze zabudowania mają formę narośli bezładnie uczepionych skały niczym kolonie małżów, a nie równych szeregów jednopiętrowych domów z pustaków z dwuspadowymi dachami, w Soweto odgórnie narzuconych przepisami ogólnego planu zabudowy, od którego odstępstwo grozi karą. Gdyby użyć rozróżnienia Christophera Alexandra, jedno z tych miejsc można by opisać jako naturalne, a drugie jako sztuczne. Tak czy inaczej, zbrojne jednostki pacyfikacyjne, które najechały fawele w przededniu igrzysk olimpijskich w Rio, sprawiły, że Complexo do Alemão wyglądało jak okupowane przez wojsko. Jednostki specjalne wykazywały pewną dyscyplinę, w przeciwieństwie do policyjnych szwadronów śmierci, działających w niektórych częściach Brazylii.
Miasto odzwierciedla niekiedy akt woli jednostki, która powołała je do życia. Aleksander Wielki nadał Aleksandrii swoje imię. Niewiele mniej skromny Piotr Wielki dał Petersburgowi nazwę swojego świętego patrona. George Washington wybrał miejsce pod nową stolicę Stanów Zjednoczonych, ale nie jej nazwę. Zrobili to w hołdzie członkowie komisji wyznaczeni przez Kongres do budowy miasta.
Kiedy Juscelino Kubitschek zaskoczył swój elektorat, i chy-ba samego siebie, wykonując zalecenia brazylijskiej konstytucji i budując nową stolicę w ciągu swojej pięcioletniej kadencji, nazwał ją tak samo jak swój kraj.
W roku 1967 brytyjski rząd postanowił nazwać nowe 250-tysięczne miasto, które planował wybudować wzdłuż autostrady M1, w połowie drogi między Londynem a Birmingham, Milton Keynes. Nie była to próba pożenienia Johna Miltona, autora Raju utraconego, z XX-wiecznym ekonomistą, Johnem Maynardem Keynesem, w szczerej nadziei na zatarcie granicy między kulturą i nauką. Nie była to też odpowiedź kapitalizmu na Karl-Marx-Stadt, jak w latach 1953–1990 nazywano wschodnioniemieckie Chemnitz. Milton Keynes było po prostu nazwą wsi w Buckinghamshire, którą wkrótce miało wchłonąć nowe miasto. Wieś zniknęła, ale jej nazwa żyje dalej w bycie, który ją połknął. Dawne zaułki i georgiańskie ceglane domy istnieją w Milton Keynes do dziś, uwięzione między szeregowcami z prefabrykowanych betonowych płyt, biznesparkami i tunelami z segregacją ruchu.
Miasta o niejednoznacznych tożsamościach miewają więcej niż jedną nazwę. Poprzez użycie jednej, a nie drugiej – na przykład Derry zamiast Londonderry – manifestujemy określoną interpretację historii miasta. Gdy nazwy zmienia się z powodów politycznych, rezultaty są trudne do przewidzenia. Anglojęzyczni obywatele Mumbaju – w większości należący do intelektualnej elity tego miasta – używają starej nazwy Bombaj chętniej niż ich brytyjscy odpowiednicy, którzy nieużywaniem jej mogą próbować kompensować swoje dawne przewinienia.
Korzenie Mumbaju sięgają kolejnych fal europejskiej kolonizacji Indii. W XVII wieku, kiedy Portugalczycy przekazali go Brytyjczykom, był zaledwie skupiskiem wysp i wiosek rybackich. Od tamtej pory z 20 tysięcy mieszkańców miasto urosło do 18 milionów, w miarę, jak z portowego miasteczka stawało się kompleksem fabryk, węzłem kolejowym, ośrodkiem finansjery oraz centrum indyjskiego przemysłu filmowego. Jego architektoniczna ekspresja oscyluje między halucynacyjną próbą przeszczepienia angielskiego neogotyku na subkontynent, w postaci dworca kolejowego Chhatrapati Shivaji, zaprojektowanego przez Fredericka Williama Stevensa z rozmachem godnym londyńskiego St Pancras, aż po apartamentowce Charlesa Correi łączące modernizm z klimatem Indii. Zbudowany nieco później przez amerykańską pracownię Perkins + Will pałacowy drapacz chmur wzniesiony dla Mukesha Ambaniego, syna niewiarygodnie bogatego przedsiębiorcy, i jego rodziny bezwstydnie zakreśla ogrom jego majątku na horyzoncie miasta. Dostawy wody i prądu są nieregularne, a podmiejska sieć kolejowa tak zatłoczona, że codziennie w drodze do pracy giną ludzie uczepieni otwartych drzwi pociągu. W Mumbaju jest 300 tysięcy ulicznych sprzedawców i tylko kilka tysięcy z nich posiada pozwolenie na pracę. Reszta jest skazana na ciągłą niepewność, zresztą nawet ci, którzy pozwolenie mają, mogą w każdej chwili zostać zatrzymani przez policję.
Taka sytuacja sprzyja korupcji. W Mumbaju istnieją dwa rodzaje slumsów: legalne, którym władze miasta mają obowiązek dostarczać podstawowe usługi, i nielegalne, które się wyburza i którym miasto nie musi tych usług gwarantować. W obu zagęszczenie ludności jest niewyobrażalne. W Dharavi, największym z miejskich slumsów, na każdym kilometrze kwadratowym gnieździ się prawie 450 osób. Dla porównania, w ścisłym centrum Londynu na takiej samej powierzchni mieszka mniej niż 300 osób. Legalne slumsy, takie jak Dharavi, stanowią tylko 40 procent wszystkich, pozostałe 60 procent to te nielegalne, często bezprawnie pobierające wodę z hydrantów lub zupełnie pozbawione wody. Przed wyborami do władz miasta dochodzi do strategicznej legalizacji wybranych slumsów przez lokalnych polityków, którzy tworzą w ten sposób pule wdzięcznych wyborców, ale w oczach władz miejskich tereny te nie są jeszcze postrzegane jako wystarczająco stabilne, żeby rozwinąć się w przedmieścia lub dzielnice miasta.
Niektóre z miast tworzą swoje historie z wielu różnych tożsamości, aby uzasadnić zmieniające się polityczne i kulturalne programy swoich przywódców. Stambuł, dawniej zwany Konstantynopolem, a jeszcze wcześniej Bizancjum, był stolicą trzech różnych imperiów. O jego dzisiejszym kształcie decydują ocalone fragmenty cywilizacji greckiej, rzymskiej, bizantyjskiej i osmańskiej, które tworzyły jego podwaliny. Archeolodzy monitorują każdą inwestycję budowlaną w centrum miasta. Budowa tunelu kolejowego pod Bosforem, łączącego Azję z Europą, została wstrzymana na cztery lata, aby można było w tym czasie odkopać, udokumentować i zakonserwować odnalezione przy okazji szczątki bizantyjskich okrętów. Próba przebudowy placu Taksim została wstrzymana jeszcze przed protestami w parku Gezi, w związku z odkryciem genueńskich grobowców oraz sarkofagów z V wieku. W Stambule można spędzić wolne popołudnie w cieniu starożytnych drzew oliwnych, patrząc z tarasu muzeum Sakıp Sabancı, jak w wodach Bosforu odbija się słońce. Jak wiele instytucji kultury w tym mieście, muzeum jest własnością prywatną i zostało ufundowane przez jeden z nielicznych zamożnych rodów, które dominują w tureckiej gospodarce. W podobny sposób funkcjonował w XIX wieku Nowy Jork, choć tamtejsi plutokraci łączyli się w koalicje, żeby wspólnie tworzyć instytucje. W Stambule nadal panuje zbyt wielka konkurencja, by coś takiego mogło się zdarzyć. W Sakıp Sabancı wystawiane są obrazy Picassa i osmańska kaligrafia. Muzealną restaurację, lubianą przez wydawców magazynu „Wallpaper”, urządzono w nowoczesnym skandynawskim stylu, a jej menu zostało opracowane przez szefa kuchni z Nowej Zelandii. Dla spragnionych mocniejszych wrażeń jest İstanbul Modern, galeria założona przez rodzinę Eczacıbaşı w miejscu z jeszcze lepszym widokiem na Bosfor – w jednym z portowych magazynów z lat 60. XX wieku na betonowym nabrzeżu. Tuż za nim stoi pełen wdzięku meczet z początku XIX wieku w stylu neorenesansowym. Druga z tureckich dynastii finansowych, rodzina Koç, utrzymuje własne muzeum, tym razem poświęcone transportowi, nieco dalej wzdłuż nabrzeża.
Stambuł to miasto, w którym w 2003 roku Roger Short, brytyjski konsul generalny, oraz 29 innych osób zginęło, a 400 zostało rannych, kiedy półciężarówka wypełniona ładunkiem wybuchowym wjechała w kamienną bramę prowadzącą do neoklasycznego gmachu projektu sir Charlesa Barry’ego, gdzie wcześniej mieściła się brytyjska ambasada przy tak zwanej Wysokiej Porcie (jak nazywano osmański dwór), w momencie, kiedy w Londynie George Bush rozmawiał z Tonym Blairem.
Stambuł to także miasto, w którym Ragıp Zarakolu był więziony przez pięć miesięcy za obrazę republiki tureckiej, po wydaniu książki brytyjskiego autora, która podejmowała kwestię traktowania mniejszości ormiańskiej przez państwo. To tutaj Hrant Dink, ormiański dziennikarz, został zamordowany za swoje poglądy polityczne. Stąd wyruszają zachodni rekruci ISIS; tutaj ścierają się z turecką policją kurdyjscy bojownicy.
Założyciel nowoczesnej Turcji, Kemal Atatürk, wprawdzie urodził się w dzisiejszej Grecji, ale przeniósł stolicę ze Stambułu w europejskiej części Turcji do Ankary w Azji, miasta stworzonego prawie od zera. Upierał się przy nazwie Stambuł, choć większa część świata nadal nazywała miasto Konstantynopolem. W językach słowiańskich znane było ono jako Carogród, nazwy tej używa się do dziś w Bułgarii. Islandia posługuje się jeszcze inną, sięgającą czasów XI-wiecznych wypadów Wikingów na Morze Czarne, kiedy Stambuł określano po prostu „Wielkim Miastem”. Od lat 30. XX wieku turecka poczta odmawia dostarczania przesyłek, jeśli w adresie nazwa tego miasta brzmi inaczej niż Stambuł.
Im więcej historycznych koneksji handlowych, tym więcej wariantów nazwy miasta. Im potężniejsze miasto, tym bardziej prawdopodobne, że wszyscy jego partnerzy handlowi będą używali nazwy zwyczajowej.
Przez pierwsze kilka dekad istnienia Turcji państwo pom-powało środki w nową stolicę, liczącą wówczas, w 1924 roku, tylko 28 tysięcy mieszkańców. Ambitne plany budowlane Atatürka sprawiały wrażenie, jakby Ankarze dane było ostatecznie wyprzedzić Stambuł. Wraz z urbanizacją Turcji Stambuł odzyskał jednak przewagę. Jego populacja, wynosząca pod koniec pierwszej wojny światowej ponad milion, spadła do 600 tysięcy po przeniesieniu stolicy przez Atatürka, i po tym, jak Grecy i Ormianie wyjechali bądź zostali zamordowani. Od roku 1980 zwiększyła się czterokrotnie, do prawie 13 milionów. Dane statystyczne dają Stambułowi powody, by nazywał się największym miastem w Europie, mimo że częściowo leży w Azji, tam też żyje jedna trzecia jego obywateli. Upadek ZSRR przyczynił się do jego rozwoju – Stambuł świadczył usługi oraz był zapleczem fachowych kompetencji dla bogatych w źródła energii byłych republik radzieckich. Dziś jest bazą wypadową dla architektów, firm budowlanych, agencji reklamowych i banków, które odmieniły oblicze Kazachstanu, Azerbejdżanu i Ukrainy. Wzrost napięcia w stosunkach z Rosją Władimira Putina doprowadził do przedwczesnego zerwania wielu kontraktów.
Stambuł miał być turecką przepustką do Unii Europejskiej: wyrafinowaną enklawą pierwszego świata w kraju, w którym nadal dochodzi do honorowych zabójstw i toczy się wojna z tutejszymi Kurdami, o wcale niemałym natężeniu. Od tamtego czasu zniknęły wszelkie pozory spokoju na granicach z Syrią oraz Irakiem, rozgorzał konflikt między stronnictwem świeckim a islamistami oraz między prezydentem a jego byłymi islamistycznymi sprzymierzeńcami, kierowanymi przez Fethullaha Güllena, żyjącego na wygnaniu duchownego sunnickiego. Dziś jest to miasto rozdarte. Na przedmieściu Levent, po europejskiej stronie, gdzie skupiają się banki, można znaleźć doskonałe kopie eleganckich londyńskich restauracji w centrum handlowym Kanyon, zaprojektowanym przez amerykańskiego specjalistę od malli, Jona Jerde’ego. Ale Stambuł to też miasto, w którym – jak zauważa Orhan Pamuk, jedyny dotąd turecki laureat literackiej Nagrody Nobla – w świąteczne dni rynsztoki spływają krwią rytualnie zarzynanych baranów.
Od 1955 roku, kiedy Stambuł liczył niespełna 1,5 miliona mieszkańców, wiejska biedota, której bliska jest religijna ortodoksja, napływa do tego miasta, niegdyś najbardziej kosmopolitycznego w Turcji, odmieniając jego charakter. Dzielnice, gdzie nietureckie grupy etniczne i wyznania inne niż islam były niegdyś tolerowane, dziś niepewnie koegzystują z obszarami, które stały się bastionami konserwatyzmu. Pozostały opustoszałe greckie szkoły, kilka synagog i około stu czynnych kościołów.
Stambuł to miasto, w którym żona burmistrza nosi dziś hidżab, zakazany przez osiem dekad na kampusach przez władze uniwersytetów jako sprzeczny z konstytucją sekularystów. Coraz bardziej autorytarny prezydent państwa, Recep Tayyip Erdoğan, zniósł zakaz i dąży do wprowadzenia „skromnego” sposobu ubierania się oraz ograniczenia sprzedaży alkoholu.
W niektórych częściach miasta kemalistyczne lokalne władze administracyjne do dziś wieszają na ścianach portrety założyciela nowoczesnej Turcji. Na bardziej zislamizowanych terenach trwa przemianowywanie ulic na cześć osmańskich generałów. Stambuł to miasto, którego nowoczesny sens jest bez końca renegocjowany i manipulowany w celach politycznych.
Hagia Sophia, przez prawie tysiąc lat najważniejsza świątynia prawosławia, została zamieniona w meczet, kiedy Osmanowie podbili to miasto ponad 500 lat temu. Zmianę sygnalizował dobudowany wieniec minaretów, inskrypcje w języku arabskim i usunięcie chrześcijańskiej ikonografii. W latach 30. XX wieku, u szczytu dążeń modernizacyjnych Atatürka, meczet stał się muzeum. W ostatniej dekadzie pojawiają się coraz bardziej natarczywe żądania zmiany muzeum w meczet. Te metamorfozy są odzwierciedleniem sprzecznych wyobrażeń na temat Stambułu, wyobrażeń, dla których niektórzy są gotowi zabić.