Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Joachim Low - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
18 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Joachim Low - ebook

Czy wymuskany modniś z zawsze starannie ułożoną fryzurą może zmusić do posłuchu boiskowych troglodytów, bez wahania potrafiących przeciwnika ugryźć, kopnąć i walnąć łokciem w twarz?

Czy ktoś, komu w młodości nie starczyło sił, determinacji i talentu, by przebić się do Bundesligi, może narzucić swoją wolę świetnie opłacanym i znającym własną wartość zawodowcom?

Czy trener bez większych sukcesów, człowiek z natury delikatny i uprzejmy, może przekonać do siebie zgraję twardych konkurentów – szkoleniowców najlepszych drużyn Bundesligi nieakceptujących jego metod?

Czy selekcjoner stawiający piękną grę ponad grę skuteczną może pozyskać sympatię milionów kibiców marzących wyłącznie o triumfach?

Tak, jeżeli jest inteligentny, konsekwentny, uparty i utalentowany.

I musi nazywać się Löw. Joachim Löw.

Christoph Bausenwein, autor licznych publikacji o niemieckiej piłce, jest w swojej opowieści o trenerze mistrzów świata niezwykle przekonujący.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-5533-7
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Hennef,

czyli początek drogi do tytułu mistrza świata

– Mamy właściwą dozę pewności siebie – mówi zrelaksowany, ale sprawiający wrażenie poważnego i zdecydowanego trener reprezentacji Niemiec Joachim Löw. – Czujemy respekt, ale nie strach. Jeśli uda się nam pokazać klasę, wygramy ten mecz.

Na pytanie, czy przygotowali się również na ewentualne rzuty karne, reaguje szelmowskim uśmieszkiem. Oczywiście, że się przygotowali. Bez wahania wyciąga kartkę papieru.

– To jasne – oświadcza – że wszyscy bramkarze przygotowują się także na rzuty karne. My też to robimy. Mamy kartotekę strzelców, który róg preferują.

Potem głos zabiera Bastian Schweinsteiger. On też emanuje niezwykłą pewnością siebie.

– Mam dobre przeczucia – mówi 107-krotny reprezentant Niemiec, który raczej nieprzypadkowo siedzi obok Löwa. W ciągu ostatnich tygodni okazał się prawdziwym przywódcą, siłą napędową i emocjonalną podporą zespołu. – Jestem przekonany, że drużyna pokaże na boisku, co potrafi – mówi teraz, na ostatniej konferencji prasowej przed wielkim finałem. – Jeśli nam się to uda, możemy pokonać również drużynę takiej światowej klasy jak Argentyna.

Jak skończył się mecz, do którego przystąpili z takim przekonaniem o zwycięstwie, wiadomo – Niemcy wygrywają 1:0 finał w Rio de Janeiro po fantastycznej bramce Mario Götzego w dogrywce i zasłużenie zdobywają czwarty tytuł mistrza świata. Tuż po gwizdku końcowym Joachim Löw sprawia wrażenie, jakby jeszcze trzymał się w ryzach. Kilka razy zaciska dłoń w pięść, dziękuje żonom piłkarzy, które pojawiają się na murawie Maracany. Ale chwilę potem ma miejsce scena, która z niezwykłą mocą obrazuje skalę tego wydarzenia. Wykończony walką Bastian Schweinsteiger z płaczem rzuca się selekcjonerowi na szyję i gdy obaj zastygają na chwilę w mocnym uścisku, emocje dopadają także Joachima Löwa: widać, jak i on usiłuje powstrzymać łzy. Rzadko, a właściwie nigdy przez całe dziesięć lat jego pracy w charakterze drugiego i pierwszego trenera reprezentacji nie widziano u tego człowieka takich emocji.

– Trener reprezentacji bardzo zasłużył na ten tytuł – oświadczy później dziennikarzom Schweinsteiger. – Bo to wcale nie było dla niego łatwe.

Czwarta gwiazdka, dzięki której Joachim Löw stanął w galerii w jednym rzędzie z Seppem Herbergerem, Helmutem Schönem i Franzem Beckenbauerem, jest ponoć logicznym następstwem długoletniej pracy. Tak teraz pisze wielu. Ale droga do niej była długa, bardzo długa, a Joachim Löw nie był w żadnym razie postacią niebudzącą kontrowersji. Wszystko zaczęło się dziesięć lat wcześniej, kiedy został wybrany przez Jürgena Klinsmanna na drugiego trenera i rozpoczął się projekt kompleksowej reformy niemieckiej drużyny narodowej. To znaczy: właściwie zaczęło się już 14 lat temu, na przełomie wieków, gdy późniejszy bohater Mundialu Bastian Schweinsteiger jeszcze kopał piłkę w kadrze Deutscher Fußball-Bund (DFB) do lat 16.

Wtedy, latem 2000 roku, niemiecki futbol był na dnie. Upadek był gwałtowny. Po zdobyciu tytułu mistrza Europy w 1996 roku, co późniejszy menedżer reprezentacji Oliver Bierhoff przypieczętował w meczu z Czechami w Londynie „złotą bramką”, wszystko zdawało się jeszcze w najlepszym porządku. Ale potem, na Mundialu 1998, było kompromitujące 0:3 w ćwierćfinale z Chorwacją, po którym Berti Vogts złożył dymisję ze stanowiska trenera reprezentacji. Jego następca Erich Ribbeck, którego trenerskie know-how najwyraźniej nie znalazło innego wyrazu jak tylko reaktywacja zwolnionego już dawnego libero Lothara Matthäusa i hasło „koncepcja to bzdet”, zepchnął jedenastkę DFB na nieznane dotąd niziny. Podczas Euro 2000 w Holandii i Belgii Niemcy odpadli już w pierwszej rundzie. Po 1:1 z Rumunią i 0:1 z Anglią 20 czerwca 2000 roku w Rotterdamie niemiecka jedenastka poszła na dno, ulegając Portugalii 0:3.

Na wspomnienie tej deprymującej klęski po plecach niemieckich fanów futbolu jeszcze dziś przebiega lodowaty dreszcz. Ale oczywiście nie powinni już narzekać, bo od tamtego czasu nastąpił rozwój, który najpierw zarysował się w systematycznej poprawie jakości gry, a następnie osiągnął swoje aktualne apogeum w postaci zdobycia tytułu na Mundialu 2014. Przyczyną były liczne reformy, zainicjowane bezpośrednio po klęsce na Euro w 2000 roku. Fakt, że w Niemczech pojawiło się znów wiele talentów, jest przede wszystkim zasługą podjętej przez Niemiecką Ligę Piłkarską (Deutsche Fußball-Liga, DFL) decyzji o uzależnieniu przyznawania licencji na grę w Bundeslidze od sezonu 2001/2002 od zobowiązania się klubów do prowadzenia własnego ośrodka szkoleniowego dla młodzieży. Należy też oczywiście pamiętać o zmianach w kierownictwie narodowej jedenastki, rewolucji w metodach treningowych i filozofii gry w DFB, zapoczątkowanej w 2004 roku przez Jürgena Klinsmanna, a od 2006 kontynuowanej przez Joachima Löwa.

Punkt wyjścia do zmartwychwstania niemieckiej drużyny narodowej datuje się jednak nie na rok 2004, lecz już na czerwiec roku 2000, niemal jednocześnie z wielką katastrofą na Euro. Zdarzyło się to w leżącym na południowy wschód od Kolonii, między Westerwald i Bergisches Land, Hennef, w szkole sportowej Fußballverein Mittelrhein. Tam na tydzień przed klęską Matthäusa i spółki egzaminy zdawali uczestnicy specjalnego szkolenia trenerskiego DFB dla zasłużonych reprezentantów kraju.

Pierwsza część szkolenia rozpoczęła się 3 stycznia. Jak oświadczył na wstępie Gero Bisanz, szef wyszkolenia DFB, już od dawna rozważano organizację specjalnej edycji szkolenia. Jego inicjatorem był dawny trener niemieckiej kadry Berti Vogts, któremu udało się przeforsować swój pomysł dopiero po przełamaniu długotrwałego oporu w DFB. Celem tych działań było zatrzymanie byłych członków drużyny narodowej w futbolu jako trenerów. Ponieważ chciano im zaoferować uzyskanie licencji trenera w skróconym trybie – po odbyciu 240, a nie, jak zwykle, 540 godzin szkolenia – owo „szczególne potraktowanie” wywołało gwałtowną krytykę przede wszystkim ze strony „normalnie” wyszkolonych trenerów Bundesligi. Szef wyszkolenia Bisanz odparł jednak wszystkie zarzuty, argumentując, że będą to te same treści i ci sami wykładowcy co na szkoleniach sześciomiesięcznych. Wszystko miało być jedynie ciaśniej upakowane – niczego nie zamierzano pomijać.

Gdy sprawa została już ostatecznie zatwierdzona, DFB zaangażował jako przedstawiciela handlowego zachwyconego od samego początku tą ideą Jürgena Klinsmanna. Były snajper, który zakończył swoje występy w reprezentacji dwa lata wcześniej, podczas Mundialu we Francji, zaczął obdzwaniać tych spośród dawnych kolegów, którzy mogli się wykazać przynajmniej 40 rozegranymi w reprezentacji meczami i tytułem mistrza świata albo Europy. Przybyła śmietanka dawnych reprezentantów – samych mistrzów świata z 1990 roku było ośmiu; było też wielu graczy z reprezentacji mistrzów Europy z roku 1996.

Obok dawnych gwiazd, takich jak Jürgen Kohler, Matthias Sammer, Andreas Köpke, Dieter Eilts, Guido Buchwald, Pierre Littbarski czy Stefan Reuter, dyplom trenera w ramach przyspieszonego kursu mogły zdobyć także dwie kobiety – byłe reprezentantki kraju Doris Fitschen i Bettina Wiegmann. Wśród łącznie 19 uczestników do szkolenia przystąpić miało też kilka osób na podstawie „szczególnego pozwolenia”, m.in. reprezentant Bułgarii Krasimir Bałakow, dopuszczony na podstawie umowy o współpracy z Bułgarskim Związkiem Piłki Nożnej, i jego dawny trener w VfB Stuttgart, Joachim Löw. Dzisiejszy trener reprezentacji Niemiec, który w 1997 roku zdobył z VfB Puchar i po zwolnieniu próbował swoich sił jako trener w Fenerbahçe Stambuł, wylądował tymczasem u spadkowicza z II ligi SC Karlsruhe i, mimo swojej wieloletniej już pracy w charakterze trenera, wciąż jeszcze nie posiadał licencji certyfikowanej przez DFB. Teraz wreszcie miał to nadrobić.

To były bardzo pracowite dni. W programie znalazły się taktyka i prowadzenie treningów, psychologia i retoryka oraz medycyna sportu, a dyskusje w grupach roboczych trwały czasem do późnego wieczora.

– Ponieważ program był tak skompresowany, wkrótce wytworzyła się bardzo intensywna atmosfera pracy – wspomina Bisanz.

Był on zachwycony przymiotami uczestników kursu. Niemal wszyscy grali niegdyś w piłkę na najwyższym poziomie i głęboko przemyśleli swoje doświadczenia. Ponieważ większość uczestników dobrze się znała, a osoby z zewnątrz, łącznie z obiema paniami, znakomicie się zintegrowały, powstało szczególne poczucie przynależności do grupy. Bisanz mówił o „zwartej jedności”. Jako rzecznik grupy już wkrótce wyłonił się obdarzony naturalnym autorytetem Klinsmann. Co chciał zrobić ze swoimi trenerskimi papierami? Pochodzący ze Szwabii były zawodnik, który systematycznie podnosił swoje piłkarskie kompetencje także w swej nowej ojczyźnie, Kalifornii, jeszcze o tym nie zdecydował. Na razie upatrywał w nich „jeszcze jednej opcji na przyszłość”.

Klinsmannowi w Hennef spodobała się praca trenera, a zwłaszcza zadanie przeniknięcia złożoności tej gry i przekazania tej wiedzy innym. Zdaniem Bisanza pokazał też, że ma talent. Podobno podczas ćwiczeń z wielkim zrozumieniem dla „struktury piłki nożnej” wyłapywał błędy i celnie je definiował. Ale inni najwyraźniej byli jeszcze lepsi. Szczególnie jego kolega ze szkolenia, Joachim Löw, człowiek o niebagatelnej „prostocie myślenia”. W ciągu dwóch minut udało mu się wykazać zalety gry czwórką obrońców.

– Przez osiemnaście lat byłem zawodowcem – miał powiedzieć zafascynowany Klinsmann swojemu koledze z ławki, Guido Buchwaldowi – ale żaden z moich trenerów nie potrafił mi tak tego przekazać.

Tę miłą historyjkę, która miała jednocześnie być czymś w rodzaju pasowania na rycerza, Klinsmann będzie opowiadał jeszcze wiele razy po nominacji Löwa na drugiego trenera reprezentacji cztery lata później. Na razie jednak fakt, że Klinsmannowi zaimponowała teoretyczna wiedza Löwa i jego umiejętności dydaktyczne, pozostawał bez konsekwencji. Trener in spe kadry Niemiec wrócił do Kalifornii, a nieskuteczny w Karlsruhe drugoligowy trener po szybkiej klęsce w tureckiej Adanie miał próbować powrotu na drogę sukcesu w Austrii – w FC Tirol oraz w Austrii Wiedeń.

Tymczasem w grze niemieckiej drużyny narodowej nastąpiła poprawa. Powszechnie lubiany były napastnik Rudi Völler objął tymczasowo stanowisko trenera reprezentacji (zamiast przewidywanego od roku 2001 trenera Leverkusen Christopha Dauma, który pogrążył się w spektakularny sposób, udowodniono mu bowiem zażywanie kokainy). Pod wodzą Rudiego wyniki znów się poprawiły, choć estetyka niemieckiej gry często pozostawiała wiele do życzenia. Szczęśliwe dotarcie do finału Mundialu w roku 2002, przegranego 0:2 z Brazylią, zostało uznane za sensację. Ale euforia wkrótce się skończyła. W reakcji na gwałtowną krytykę po bezbarwnych pojedynkach z takimi przeciwnikami, jak Islandia czy Wyspy Owcze, Völler kilkakrotnie nie wytrzymał – stwierdził, że potencjał niemieckiej piłki nożnej na więcej nie pozwala. W końcu faktyczne możliwości niemieckiej drużyny narodowej zostały w drastyczny sposób obnażone na mistrzostwach Europy w Portugalii w 2004 roku. Bilans „szmaciarzy Rudiego”: dobra pierwsza połowa z Holandią z wynikiem 1:1, bezbramkowy remis z Litwą i wreszcie kompromitująca klęska z reprezentacją B Czech, a tym samym znowu odpadnięcie w fazie grupowej. Kto widział, ten nigdy nie zapomni, jak bezradny, zdeprymowany Rudi Völler po ostatnim meczu podszedł do niemieckich kibiców:

– Więcej się nie dało – oświadczył, wzruszając ramionami. – Próbowaliśmy wszystkiego.

Następnego dnia ustąpił ze stanowiska. Zrozumiał, że po takiej megaplajcie jego kredyt zaufania się wyczerpał i że byłby tylko przeszkodą na drodze do zasadniczego nowego początku, którego konieczności nie dało się już nie zauważyć.

Kierownictwo DFB popadło we wprost przerażającą bezradność. Nikt nie miał pojęcia, kto mógłby objąć to stanowisko. Bo w gruncie rzeczy jedyną jasną postacią, jaka pozostała na groźnie zachmurzonym futbolowym niebie Niemiec, był celebrowany przez kibiców nawet w obliczu klęski Rudi Völler („jest tylko jeden Rudi Völler”). Nie było wielu dobrych możliwości. Prezes DFB Gerhard Mayer-Vorfelder zaprezentował najpierw jako pewniaka swojego kandydata, Ottmara Hitzfelda. Ten jednak odmówił. Zawiązała się więc przedziwna „komisja poszukująca trenera”, złożona z Franza Beckenbauera, Wernera Hackmanna, Horsta Schmidta i właśnie Mayera-Vorfeldera. Brano pod uwagę wiele nazwisk, m.in. Otto Rehhagela, ale nawet po czterech tygodniach nieudolnych działań DFB wciąż nie był w stanie przedstawić nowego trenera. A potem znienacka pojawiło się, wprowadzone do gry przez byłego trenera reprezentacji Bertiego Vogtsa, zupełnie nowe nazwisko: Jürgen Klinsmann.

To było ogromne zaskoczenie piłkarskiego roku 2004. Oto mieszkający aktualnie w Kalifornii, a pochodzący ze Stuttgartu słynny napastnik, globtroter (AS Monaco, Inter Mediolan, Tottenham Hotspurs), mistrz świata i Europy objął najwyższy urząd w niemieckiej piłce. Tuż po swej intronizacji Klinsmann przypomniał sobie o ekspercie od gry czterema obrońcami z Hennef i mianował go swoim asystentem. Wszyscy się dziwili: a cóż Klinsmann zamierza osiągnąć z tym Löwem, który jako piłkarz pozostał prawie niezauważony, który jako trener VfB Stuttgart odniósł jedynie krótkotrwały sukces, który później w Turcji i Austrii wylądował poza światem wielkiej piłki i o którym już prawie całkiem zapomniano?

Objęcie stanowiska przez zespół trenerów Klinsmann/Löw stanowiło początek radykalnego przewrotu w DFB. Przewrotu, który najpierw zaowocował niezwykłym pięknem niemieckiej piłki, a po dziesięciu latach pracy został także ukoronowany tytułem. Na który, jak wyjaśnił Joachim Löw podczas fety na cześć mistrzów świata na plaży w Ipanemie, „po prostu przyszedł czas”. Wtedy, 14 lat wcześniej, w trakcie strasznego lata 2000 roku, nikt na poważnie nie mógłby sobie tego wyobrazić. Wtedy Löw był nikim. W roku 2014 jest człowiekiem, który w 2006 przejął spadek po Klinsmannie, bohaterem piłkarskiej społeczności i tematem najpiękniejszych kart podręczników historii futbolu.

Choć dla obserwatora z zewnątrz rozwój sytuacji może być zaskakujący, jest on zrozumiały dla kogoś, kto skoncentruje się na wewnętrznej konsekwencji głównego bohatera. Marzenia o grze idealnej Löw snuł już w czasach, gdy opinia publiczna nie miała pojęcia o jego istnieniu. Rozwinął je w dojrzałej formie na najwyższym stanowisku, jako selekcjoner drużyny narodowej, w sposób frapująco naturalny. I gdy nauczył się w decydujących momentach dystansować nieco od swoich ideałów i koncepcji, został nareszcie nagrodzony tytułem.

Mimo całej krytyki, która nieustannie towarzyszyła trenerowi reprezentacji od 2006 roku („samą ładną grą nie da się zdobyć tytułu” – brzmiał standardowy zarzut, gdy niemiecka obrona znów okazywała się chwiejna), Löw nie dał się nigdy zbić z tropu. Wciąż pracował nad swoim projektem i z biegiem lat w sposób niemal oczywisty tak bardzo zrósł się ze swoją posadą, że już sama myśl, iż trenerem reprezentacji mógłby zostać ktoś inny, wydaje się nierealna.

A przecież charakterny „ojciec” mistrzostwa świata z 2014 roku, obwołany przez „ojca” mistrzostwa świata z roku 1990, Franza Beckenbauera, „urodzonym trenerem”, nigdy nie występował wobec kibiców w charakterze bohatera narodowego. Człowiek, który doprowadził reprezentację na szczyt, pozostał tak jak dawniej kimś dziwnie obcym w niemieckim futbolowym kosmosie. Ta książka jest próbą opisania drogi Joachima Löwa i tym samym ukazania jego osobowości. Ma opisać, jak ewoluowało jego marzenie o grze idealnej; ma pokazać, że we wszystkim, co robił, realizował jasno określony plan; ale ma także uświadomić, że musiał on nieco zmodyfikować swoje marzenia i plany, by w końcu, po dziesięciu latach intensywnej pracy, stać się trenerem drużyny mistrza świata.CZĘŚĆ I

Awans zwyczajnego człowieka

ROZDZIAŁ 1

Zawodowiec niedoskonały,

czyli piłkarska kariera bez wzlotów

Miasto Schönau, oddalony o 40 kilometrów od Fryburga, liczący niecałe 3000 mieszkańców kurort w południowym Schwarzwaldzie, wtulona między łąki, góry i lasy idylliczna miejscowość wypoczynkowa między Feldbergiem i szwajcarską granicą pod Lörrach, to ojczyzna późniejszego trenera reprezentacji. Tu urodzony 3 lutego 1960 roku syn zduna dorastał jako najstarszy z czterech braci, tu chodził do szkoły podstawowej, tu w wiejskim kościele był ministrantem, tu chodził do gimnazjum, z którego odszedł przed czasem w roku 1977, kończąc edukację na małej maturze, tu odkrył swój talent i swoją miłość do futbolu.

To było zwyczajne dzieciństwo, blisko natury i w przewidywalnym świecie. Rodzina Löwów, która sprowadziła się tu przed wojną z oddalonej o blisko 80 kilometrów, położonej w Schwarzwaldzie miejscowości Hornberg, zdążyła się świetnie zadomowić w Schönau. W czasach cudu gospodarczego Löwowie cieszyli się powszechnym uznaniem: należeli do tych, którzy, jak to się ładnie mówi, „do czegoś doszli”. Dziadek miał sklep spożywczy, ojciec Hans, rocznik 1921, jako szef niewielkiej firmy – około 20 pracowników budowało pod jego kierownictwem piece – należał do zamożniejszych mieszkańców, matka Hildegard, dobra kucharka, dbała o doczesny komfort, w tygodniu serwując proste potrawy, jak brägele (pieczone ziemniaki) i bubespitzle (kluski kładzione), a w niedzielę mięso, często w postaci legendarnej pieczeni na kwaśno. Życie na badeńskiej prowincji było miłe i przyjemne, naznaczone rzetelną pracowitością powojennego pokolenia, któremu nawet niedzielne cygaro zduńskiego mistrza Hansa Löwa wydawało się niesłychanym luksusem.

– Schönau jest moją ojczyzną i jestem dumny z tego, że dorastałem tam w zgodnej rodzinie. Nasze życie było jasne i uporządkowane – mówi Joachim Löw.

Dzisiejszy trener reprezentacji, od dziecka nazywany przez wszystkich „Jogim”, był niepozornym, grzecznym chłopcem, służącym w niedzielę do mszy w kościele katolickim, z rzadka tylko zbierającym za drobne grzeszki klapsy od ojca czy dziadka.

– Panowały jasne zasady, jeśli chodzi o szacunek, uprzejmość i przyzwoitość – tak Joachim Löw określa przekazany przez rodziców zbiór zasad, który do dziś decyduje o jego moralnej postawie. – Ale nie należy tego rozumieć tak, że wygłaszano długie przemowy; rodzice po prostu dawali przykład.

Synowie Löwów wiedli więc swój dziecięcy żywot grzecznie i skromnie; to nie była generacja, którą niańczono i rozpieszczano. Modowych ambicji wystylizowany dziś trener reprezentacji nie miał jeszcze żadnych, niejedna kurtka przechodziła ze starszego na młodszego, wielką atrakcją była od czasu do czasu jakaś impreza lub wyjście do kina we Fryburgu, a w czasie wakacji nie jeździło się za granicę, tylko chodziło na basen.

No i oczywiście był futbol. Wszyscy synowie Löwów biegali za piłką. Zawodowcem miał zostać nie tylko Joachim – również drugi od końca, Markus, przez pewien czas, tak jak jego starszy brat, będzie grał w SC Fryburg. Trzeci od końca, Christoph, podobno miał największy talent, ale wykazywał inne zainteresowania i skończył studia. A Peter, najmłodszy, przejmie później lokal macierzystego klubu FC Schönau na niewielkim stadionie Buchenbrand. Być może, jak twierdzi Joachim Löw, któryś z jego braci też mógł zrobić karierę w futbolu.

– Ale w piłce nożnej musi jednocześnie zagrać wiele elementów. Prócz talentu i ambicji należy do nich także łut szczęścia.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: