Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Joanna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 marca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
25,53

Joanna - ebook

Współczesna trzydziestolatka, Joanna, matka dwójki dzieci, jest załamana utratą pracy i zastojem w swoim związku. W bibliotece poznaje Anetę, dzięki której nawiązuje internetowy kontakt z tajemniczym „Writerem”. Kobiety zaprzyjaźniają się, lecz ich przyjaźń podana zostanie próbie... To jednak dopiero początek tej historii. „Jo@nna” to wielowątkowa powieść o dzisiejszych kobietach i problemach, z jakimi się zmagają. O macierzyństwie, jego trudach i urokach. O wyborze między rodziną a pasją i samorozwojem. O pragnieniu miłości i akceptacji, wreszcie o seksualności i bogatym życiu wewnętrznym, które często tłumione jest przez społeczne wzorce i nakazy. To dramat obyczajowy z elementami romansu, sensacji i komedii pomyłek.Czy mimo kłopotów i rozterek, coś w życiu bohaterki znowu zacznie się układać?

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64980-52-7
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Biblioteka w centrum była ogromna: trzy piętra książek, labirynty korytarzy i miękkie fotele. Zaszyłam się w alejce „Sztuka”, pomiędzy działami „Grafika” i „Malarstwo”. Łzy kapały mi na otwarty album Fridy Kahlo. Łzy, których nie rozumiałam.

Rozkleiłam się po tym, jak wyciągnęłam telefon, by zadzwonić do Roberta. Nawet wystukałam trzy pierwsze cyfry jego numeru. Wtedy przyszła mi do głowy ta czarna myśl: jego nie obchodzi, że męczę go swoimi „małymi, nieważnymi problemami”. Od jakiegoś czasu coraz częściej zastanawiałam się, kim jesteśmy dla siebie i czy gdybyśmy nie mieli dzieci, to bylibyśmy razem, czy ja go jeszcze kochałam, czy on mnie kochał… Chciałam z kimś porozmawiać, ale wiedziałam, że nie znajdę zrozumienia u nikogo z mojej rodziny. Moi rodzice uwielbiali Roberta. Chwalili się, że wykłada na uniwersytecie, że napisał książkę (której nie przeczytali), że dostał nagrodę Instytutu (którego nazwy nie potrafili wymówić), a ja byłam jego „żoną-szczęściarą”. I nieważne, że nie byliśmy małżeństwem – oni traktowali nas, jakbyśmy byli po ślubie, po to, by nie burzyć jego wizerunku. Była też Kornelia, moja siostra, ale z nią nie chciałam jeszcze rozmawiać. Zdanie Kory na temat mojego związku z Robertem znałam i bez rozmowy z nią.

Spojrzałam na ilustrację, pociągając nosem, kiedy ktoś zasłonił mi światło. Pochyliłam głowę, przytulając mocniej książkę.

– Wszystko w porządku? – Usłyszałam uprzejmy, kobiecy głos i już chciałam odpowiedzieć: „Everything is fine”¹, ale powstrzymał mnie jej silny słowiański akcent.

Jego właścicielka kucnęła obok mnie. Spojrzałam na nią.

– Masz. – Wyciągnęła w moją stronę chusteczkę.

– Dzięki – odpowiedziałam po angielsku, mimo iż byłam prawie pewna, że jest Polką.

Wysmarkałam się głośno.

– Może znajdź sobie trochę mniej depresyjny album… – rzuciła z humorem.

– Masz rację, to bardzo wzruszające. – Zerknęłam na ilustrację, na której znajdował się autoportret cierpiącej Fridy – w jej ciało powbijane były igły – i zamknęłam książkę.

Nie wiem czemu, ale ten znajomy akcent w obcym angielskim świecie sprawiał, że poczułam do rozmówczyni sympatię. Poza tym było w niej coś bezpośredniego, pewna szczerość intencji. To spowodowało, że zapytałam:

– Jakiej jesteś narodowości?

– Jestem Polką.

– Cześć – powiedziałam do niej po polsku.

– Cześć – odpowiedziała i uśmiechnęła się szczerze. – Jestem Aneta, pracuję tutaj od kilku tygodni… Fajne miejsce.

Teraz zwróciłam uwagę, że ma identyfikator.

– Jestem Joanna. Albo Aśka… Wszystko jedno.

– A jak wolisz?

– Joanna.

– Brzmi poważnie.

– To może Aśka?

– Mogę mówić Joanna, jeśli lubisz.

– Nie wiem… – Znowu pociągnęłam nosem.

– Jeśli to facet, to go rzuć – powiedziała, patrząc na moją twarz, która, jak zakładałam, prezentowała się tragicznie.

– To życie. – Wykrzesałam z siebie odrobinę humoru.

– To gorzej. Też da się rzucić, ale nie namawiam. Może chcesz pogadać?

Patrzyłam na jej twarz i czułam, że mogłabym się jej wyżalić, wylać to z siebie.

– Dzięki… ale daję radę – powiedziałam.

– Czasami lepiej nie dawać.

Zaległo milczenie i myślałam już, że sobie pójdzie, ale ona usiadła po turecku na podłodze obok mnie, wśród regałów z albumami, i się uśmiechnęła. Wtedy z kieszeni jej spodni wydobył się dźwięk SMS-a i oczy jej zabłysły.

– Obejrzyj to. – Wcisnęła mi pierwszą z brzegu książkę. – Ja szybciutko odpiszę.

– Jasne, nie krępuj się…

Otworzyłam album na przypadkowej stronie i moim oczom ukazał się obraz nieznanej mi malarki Artemisii Gentileschi Judyta zabijająca Holofernesa. Zdeterminowana Judyta obcinała mu głowę. Patrzyłam na jej twarz, zimną i bezlitosną, i na martwy wyraz twarzy generała asyryjskiego. Mistrzowskie światło, kunszt pędzla. Zdziwiłam się, bo obraz ten w niczym nie ustępował obrazowi Caravaggia o tym samym tytule. Zaciekawiona kartkowałam książkę, czytając nieznane nazwiska artystek: Angelica Kauffmann, Constance Mayer, Suzanne Valadon, Gabriele Münter i wiele innych… Świat sztuki przez wieki zdominowany był przez mężczyzn, a te pojedyncze przykłady kobiet tylko to potwierdzały.

Zerknęłam na Anetę, zawzięcie odpisującą na wiadomość. Była ładną kobietą koło trzydziestki, z farbowanymi na rudo włosami. Jej głęboko osadzone, zielone oczy błyszczały radośnie. Krągłość ciała nadawała jej pewnego ciepła. Wyglądała na kogoś, do kogo łatwo się przytulić i wylać smutki. Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się, pokazując równiutkie białe zęby.

– Już. – Podniosła głowę, a jej policzki były zaróżowione od emocji. – Ten facet mnie zabija. – Rozmarzyła się i oparła o półkę.

– Fajnie – powiedziałam, myśląc, że mój mnie też zabija, tyle że mniej pozytywnie.

– To o czym mówiłyśmy? – Pokręciła głową, jakby wracała do świata żywych.

– O niczym…

– A nie o twoim facecie?

– Nie.

Znów odezwał się jej telefon. Bez skrępowania odczytała SMS-a. Patrzyłam się z ciekawością, jak szybko odpisuje. Nie znałam nikogo innego, kto tak sprawnie obsługiwał telefon.

– Ja chyba tak nie piszę nawet na klawiaturze komputera – skomentowałam jej pisanie.

– Kochana, pieprzenie się przez telefon wymaga sprawności rąk…

Wydało mi się, że się przesłyszałam.

– Słucham?

– Właśnie piszę do mojego chłopaka… To znaczy nie do końca mojego, to…

Dźwięk kolejnego SMS-a całkiem ją zdekoncentrował – zagryzła wargę i westchnęła, odczytując jego treść.

– Daj mi sekundkę… Jezu, co on ze mną robi… – szeptała jakieś niezrozumiałe słowa i po chwili miała na twarzy bananowy uśmiech.

– Czyli? – Zaciekawiło mnie to.

– Co? A, tak… W sumie to o czym mówiłyśmy?

– O twoim chłopaku.

– To nie mój chłopak… To taki… ktoś, z kim się pieprzę przez telefon.

– Aha. Czyli to kochanek.

– W sumie tak, to może być kochanek.

– I pieprzysz się z nim przez… – Nie dowierzałam.

– Tak, właśnie teraz.

– Aha.

Spojrzała na ekran. Była cała w skowronkach. Znów odpisywała. Musiałam przyznać, że całkiem mi przeszedł mój żal – Aneta mnie rozśmieszała i ciekawiła.

– Czemu to robisz?

– Lubię. Doprowadzam faceta w dziesięć minut, jestem w tym najlepsza.

Kolejne „aha” zachowałam dla siebie.

– Poza tym praca w bibliotece jest taka nudna. A tutaj to już w ogóle. Wszystko jest samoobsługowe, nie ma co robić… Pchając wózek z książkami, czatuję.

– Robisz to na czacie?

– Mhm. – Znów odpisywała i przez chwilę nie dało się z nią rozmawiać.

– Jak ten facet na mnie działa…

– On jest Polakiem?

– Mhym.

– Długo się znacie?

– W sumie to kilka tygodni. Mamy seks raz na jakiś czas. Ja mogłabym tak codziennie, ale biedak chyba nie dałby rady… Ale jestem wierna – odkąd czatuję z nim, nie czatuję z nikim więcej, no, prawie.

– Nie wolałabyś tak na żywo?

– Jasne, że wolałabym! Ale on nie chce… Na razie – dodała i uśmiechnęła się dwuznacznie. – Jak on pisze… Ja z nikim tak nie pisałam.

– Aneta! – zawołał ją ktoś. – Potrzebuję cię!

W tym samym momencie telefon kolejny raz dał o sobie znać.

– Cholera, muszę iść. Zaraz wrócę. Masz. – Wręczyła mi swój telefon. – Odpisz mu coś gorącego, żeby nie uciekł. On jest strasznie niecierpliwy… Błagam cię… Wrócę za chwilkę.

I poszła, a ja gapiłam się w wyświetlacz, na którym był otwarty czat. Niejaki „Writer” pisał: „Dotykam twoich nabrzmiałych piersi i zanurzam w nie twarz…”. Zamrugałam szybko, a serce zabiło mi mocniej. Potem po prostu wybuchnęłam śmiechem. Co ja, do cholery, mam na to odpowiedzieć?! Po chwili przyszedł dalszy ciąg, który brzmiał: „Twój słodki zapach powoduje, że mój penis tylko czeka, by zanurzyć się w tobie”.

No fajnie, jego penis i moje piersi… A raczej piersi Anety. Moje piersi nie były na pewno nabrzmiałe, moje piersi w ogóle nie były, bo byłam płaska jak decha. No dobrze, ale teraz miałam nabrzmiałe i do tego penis, który czekał. Ogarnęła mnie panika. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Napisałam:

> Intrygująca: Niegrzeczny pisarz!

Wydało mi się to bardzo żałosne, ale wpadłam tylko na coś takiego. Znów się roześmiałam. Cała ta sytuacja była całkiem oderwana od rzeczywistości: siedziałam w bibliotece, trzymałam telefon obcej kobiety i pisałam dziwne rzeczy do nieznajomego faceta.

> Writer: Niegrzeczny to dopiero będę… Chcę, żebyś wzięła go do ust, tak jak lubię.

Przełknęłam ślinę i zdjęłam kurtkę… Teraz nie było to już takie zabawne. Chciałam zamknąć ten czat… Nie będę brała do ust czyjegoś przyrodzenia, litości.

> Writer: Jesteś?

Spanikowana, rozejrzałam się za Anetą.

> Intrygująca: Tak, tylko dla ciebie.

> Writer: Podoba mi się, kiedy tak piszesz.

> Intrygująca: Dzisiaj chcę inaczej.

> Writer: Czyli?

> Intrygująca: Chcę, żebyś zrobił to dla mnie, pokazał mi, jak inaczej lubisz.

Masakra, to zaczynało mnie przerażać.

> Writer: Pod warunkiem, że ty też pokażesz, doprowadzisz się dla mnie.

Zrobiło mi się bardzo gorąco.

> Intrygująca: Tak.

Zgodziłabym się teraz na wszystko, byle tylko nie kazał mi pisać tych świństw.

> Writer: Chcę cię słyszeć.

Mnie?! Jezu, co to ma niby znaczyć?!

> Intrygująca: Będziesz słyszał.

– Oj, będziesz – wyszeptałam do siebie.

> Writer: Chcę wiedzieć, że jesteś blisko, kiedy to robię.

> Intrygująca: Dobrze.

– Jestem! – Przybiegła zdyszana Aneta i dziękowałam Bogu, że wróciła.

– Super. – Szybko wcisnęłam jej telefon.

– I jak, podobało się?

– Trudno powiedzieć.

– No co ty, on jest niesamowity! Na czym stanęliście?

– On… Zresztą przeczytaj sobie.

– Widzę, że nabrałaś koloru. – Uśmiechnęła się. – Do twarzy ci…

– Trudno nie nabrać…

– Czekaj, pisze…

Chciałam, żeby mi przeczytała, co napisał, ale ona się tylko uśmiechnęła i skomentowała:

– Nieźle, tak tego jeszcze nie robiliśmy. Podoba mi się. On to robi i wszystko mi opisuje. Muszę się z nim spotkać… A co, ty masz faceta… czy jesteś sama?

– Jestem w stałym związku.

– Kochasz go?

– Tak… To znaczy… Nie wiem. Chyba tak.

– To „chyba” niezbyt mnie przekonuje.

– Ostatnio jest trochę nudno.

– Nie masz dobrego seksu. – Nazwała to, co też chodziło mi po głowie.

– Ja nie mam z nim kontaktu – stwierdziłam.

– Co to znaczy? Facet w delegacji? – Uniosła brew jak dzieciak, który mówi: „Cała chata dla ciebie, robimy party!”.

– Nie, jest na miejscu. On po prostu jest, ale jakby go nie było. Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć. On mnie nie widzi. Mogłabym przyjść pomalowana na zielono i by tego nie zauważył.

– Eee, kup sobie seksi bieliznę i momentalnie cię zobaczy.

– Jasne…

– Seksu na żywo nie da się zastąpić czatem.

– Dużo ludzi tak czatuje?

– Dużo. Szczególnie w pokoju „Seks”. Ludzie tego potrzebują, są samotni, nieszczęśliwi, i tam znajdują pocieszenie.

– A do której grupy ty się zaliczasz? Samotna czy nieszczęśliwa?

– Nieszczęśliwa – powiedziała zdecydowanie. – Mój facet jest żałosny. Nieważne, to długa i nudna historia. Umówimy się na kawę, to pogadamy.

– Chyba musisz odpisać. – Zwróciłam uwagę na jej telefon. – Ja pójdę chyba za twoją radą i kupię tę bieliznę. – Uśmiechnęłam się.

– Powodzenia… Idę do łazienki… Jak by to powiedział Gombrowicz: „Ileż to przyjemności można sobie zadać na własnym ciele”.ROZDZIAŁ 2

Wchodząc do domu z Felixem i Rosie, którzy bawili się prezencikami od Mikołaja (czyli ode mnie), miałam w głowie jedną myśl: położyć ich spać jak najwcześniej i uprawiać dziki seks z Robertem. Za każdym razem, gdy zerkałam na papierową torebkę z czarnym napisem „M.O.R.G.A.N”, na mojej twarzy pojawiał się kretyński uśmiech, co więcej – smutek z rana zupełnie się ulotnił. Miałam gdzieś Mrs Aston i zwolnienie z pracy.

– Jedzenie, kąpanie, bajka i do wyra! – zakomenderowałam.

– Ale mamo… Będzie środa.

– Że niby co ty mi chcesz powiedzieć?

– Jutro jest weekend.

Skrzywiłam się. Logika Felixa czasami była niepojęta.

– Dzisiaj jest czwartek, jutro jest piątek, a weekend jest w weekend, czyli nie jutro.

– Nie? Muszę iść jutro do szkoły? – Był bardzo zawiedziony.

– Niestety.

A dla mnie to już nie było istotne, czy jutro jest piątek, czy sobota. Od jutra zaczynałam weekend, bo byłam bezrobotna. I to moje bezrobocie bardzo zaczęło mi się podobać.

– Kochani, też chcę prezencik od was. Macie być do rany przyłóż i iść spać racjonalnie.

– Ja jestem racjolalny. To Rosie jest nieracjo… lalla.

– Nieracjonalna. Macie być dzisiaj super świetni, inaczej Mikołaj do was więcej nie przyjdzie. Jasne?

– A przyjdzie jutro?

– Zależy jak bardzo się postaracie.

– Ja się staram – stwierdził.

– Jasne. Idziemy coś zjeść i spaaaać…

– Chcę kapkę z keczupem i dżemem – przypomniała sobie Rosie.

– Kanapkę – poprawiłam, mimo że „kapka” bardzo mi się podobała. – Smacznego!

– A ja chcę tylko z dżemem – powiedział Felix.

– Taa, a wasz ojciec postawi mnie do kąta za to, że znów was karmię głupotami… Macie zjeść coś normalnego.

– Z czekoladą? – zapytał nieśmiało.

– „Coś normalnego” znaczy warzywo!

– To chcę parówkę.

***

Robert wrócił później niż zwykle. Dzieciaki już spały. Sama prawie zasnęłam. Obietnica prezenciku działała na nich idealnie – Rosie i Felix byli zaskakująco posłuszni.

– Cześć – powiedziałam. – Jak spotkanie?

– Dobrze. Padam na twarz.

– Chcesz coś zjeść?

– A zrobiłaś coś?

– Nie… ale mogę coś wykombinować.

– Zjadłem na mieście. Poza tym jest późno.

– Kupiłam wino – powiedziałam przekupnie.

– Chętnie się napiję… Jest jakaś okazja?

– Oprócz tego, że jestem bezrobotna, i że mam bardzo intensywną ochotę na ciebie, to nie ma żadnej.

Uśmiechnął się.

– Daj mi pół godziny, muszę napisać maila. Spotkamy się w sypialni.

– Mam dla ciebie niespodziankę – wyszeptałam mu do ucha bardzo seksownie, a on spojrzał na mnie, zaciekawiony.

– Taak?

– Mhm… – wymruczałam.

Byłam naprawdę napalona.

– To jestem zainteresowany.

– Będę na ciebie czekać w łóżku. – Uśmiechnęłam się.

Wzięłam szybki prysznic i wyjęłam z torebki niespodziankę – koronkową czarną bieliznę. Jego odpisywanie na e-mail to było moje trzydzieści minut przygotowania: depilacji, nakładania kremu, suszenia i rozczesywana włosów. Kiedy skończyłam, stanęłam przed dużym lustrem i przyjrzałam się sobie. Czy aż tak się zmieniłam, od kiedy wyjechaliśmy z Polski? Nie czułam się na trzydzieści lat. Nie widziałam różnicy pomiędzy Joanną, która mając dwadzieścia trzy lata zaszła w ciążę i zrezygnowała ze studiów, a Joanną z dnia dzisiejszego. Nadal byłam szczupłą długowłosą blondynką o dużych brązowych oczach. Podeszłam bliżej, by rozsmarować krem na policzku i zatrzymałam się, analizując swoją twarz. Nigdy nie przywiązywałam wielkiej wagi do wyglądu. Nie malowałam się, nie nakładałam tony fluidów. Moja cera zachowała zdrowy wygląd mimo pierwszych zmarszczek. Uśmiechnęłam się do siebie, a moje ciemne oczy zabłysły w świetle lampy. Może przeczuwałam, co Robert powie na mój widok? Chciałam włączyć jakąś nastrojową muzykę, zanim się zjawi, więc pośpieszyłam do sypialni. Kiedy przekroczyłam próg, zastałam tam Roberta w piżamie, który głośno chrapał z książką na piersi. Nie mogło minąć trzydzieści minut! Zerknęłam na zegarek. Minęło trzydzieści pięć.

– Robert, śpisz? – powiedziałam głośno, żeby go obudzić, ale próba przebicia się przez jego chrapanie wymagała ode mnie użycia mocniejszych bodźców.

– Robert, śpisz!? – zawołałam, ale tylko chrapnął głośniej.

Usiadłam na nim, potrząsnęłam go za ramiona. Otworzył nieprzytomne oczy i wymamrotał przez sen:

– Tak, już Aś…

I znowu zasnął, nie skończywszy nawet wymawiać mojego imienia. Zdjęłam mu okulary i położyłam je wraz z książką z takim rozmachem, że prawie się połamały. Leżałam obok Roberta z szeroko otwartymi oczami w mojej super seksownej bieliźnie, napalona, i gapiłam się na stary, popękany sufit, wsłuchując się w głośny dźwięk chrapania wydobywający się z jego ust. Moja ręka sama powędrowała w kierunku koronkowych majtek. I tak, dotykając się, przypomniałam sobie rozmowę na czacie z Writerem, która teraz ani trochę mnie nie śmieszyła. Przeciwnie – nakręcała mnie…

Cofnęłam rękę, czując, że to za mało. Wstałam, narzuciłam szlafrok i zeszłam po schodach. Do salonu wpadało światło księżyca, oświetlając porozrzucane zabawki. Sięgnęłam po laptopa i otworzyłam czat. Zajęło mi dobrą chwilę, zanim zorientowałam się, o co chodzi. Wahałam się, czy wejść do pokoju „30-latki” czy „Seks”. Kliknęłam „Seks”. Dłuższą chwilę wybierałam nick. W końcu napisałam „Johanna” i znalazłam się w wirtualnym pokoju z tysiącem napalonych kobiet i mężczyzn pragnących tego samego co ja. Zanim zdążyłam się zorientować, zaczepiło mnie kilka osób, ale ich nicki wydały mi przynajmniej dziwne: „baron66”, „na_jagody”, „młody21”. Przejechałam suwakiem wzdłuż listy, szukając czegoś, co mnie zaciekawi. Ludzie mieli odjechane pomysły. Nazywali siebie „brudny_niedomyty”, „całuśnik-wycałuje”, „ugotowany_u_piątku_w_chuci_wrzątku”. Niektóre nicki były strasznie obleśne i jednoznaczne… Te odpychały mnie najbardziej. Dobra, może przyszłam tu po jedno, ale bez przesady… Tak otwarcie nazywać się „penisem”? Po nicku „prącie27” gwałtownie zjechałam w dół, a wtedy moje oko zahaczyło o nick „Writer”. Zawahałam się, wiedząc, że Aneta była w nim zadurzona, ale z drugiej strony, gdy tak o tym myślałam, czy gdyby mu zależało, świeciłby tu zielonym światłem dla wszystkich gości z pokoju „Seks”? Raczej nie. Poza tym nie znałam Anety. Ostatnią rzeczą, która przemawiała za tym, by właśnie do niego napisać było to, że nie był dla mnie bezwzględnie obcy.

Bez większego zastanowienia, choć czułam zdenerwowanie i serce bardzo mi przyspieszyło, rozpoczęłam czat:

> Johanna: Cześć!

Podczas gdy inni mnie zaczepiali, ja cierpliwie czekałam, blokując kolejnych napaleńców, pozdrawiających mnie serdecznie. A on nie odpisywał. Więc napisałam raz jeszcze:

> Johanna: Panie Pisarzu, jest pan tam?

Dalej nic. Cisza. Zwątpiłam, że się odezwie. Kiedy jednak odpisał, prawie podskoczyłam na kanapie.

> Writer: Zależy, kto pyta?

Odpowiedź wcale nie wydała mi się zachęcająca. Zawahałam się, czy nie powinnam się wycofać.

> Johanna: Ja… Kobieta.

> Writer: Faceci mnie nie interesują!

Ten wykrzyknik na końcu zirytował mnie.

> Johanna: A mnie bardzo! :)

Dodałam uśmiech, żeby zmiękczyć wykrzyknik.

> Writer: To dobrze się składa.

Chyba spuścił z tonu.

> Johanna: Zakładam więc, że masz to, czego mogłabym chcieć.

Byłam bezpruderyjna. Czułam się jak kobieta wiedząca, czego chce.

> Writer: Zależy, czego chcesz.

Nasuwała mi się tylko jedna odpowiedź, ale jakoś trudno było mi to napisać.

> Johanna: Wiesz, czego chcę.

> Writer: Nie.

Co za dupek!

> Johanna: Chcę zrobić sweter na drutach!

Wystukałam w końcu.

> Writer: :)

Ten uśmiech bardzo mi się spodobał. Ale jak, do cholery, miałam go rozumieć?

> Johanna: Ty też dziergasz?

Kontynuowałam wątek.

> Writer: Dziergam.

Już w ogóle nie wiedziałam, co ma na myśli… Czy my rozmawiamy o seksie?

> Johanna: To wspaniale się składa! Podziergajmy razem.

Podjęłam entuzjastycznie, wcale nie będąc przekonana co do sensowności tego dziwnego dialogu.

> Writer: Raczej nie.

Zabolało. Czy on odmawia mi seksu?

> Johanna: To co chcesz robić?

Zapytałam, widząc, że mnie nie zablokował, czyli czekał na moją wiadomość.

> Writer: Pieprzyć się.

Przełknęłam ślinę i oblizałam suche usta. No, byliśmy w tej samej bajce.

> Johanna: A co z dzierganiem?

Zapytałam, by nie ciągnął tematu „pieprzenia”. Zaczynałam się bać, że sobie nie poradzę.

> Writer: Dziergam sam.

OK. Cokolwiek to znaczyło.

> Writer: To jak lubisz?

Zamurowało mnie.

> Johanna: Lubię się poznać trochę przed.

> Writer: Nie bawię się w poznawanie.

Wyczułam w tym zdaniu arogancję, jakby nie chciał w ogóle ze mną czatować. Może nie byłam tu, by sobie urządzać pogawędki o pogodzie, ale… chciałam czegoś minimalnie więcej.

> Johanna: Czyli tylko pieprzenie?

Coraz łatwiej przychodziło mi pisanie tego słowa.

> Writer: Tylko.

Lakoniczne „tylko” mnie drażniło. Coraz bardziej czułam, że cała ta sytuacja to błąd.

> Johanna: To chyba nie dam rady.

Napisałam to szczerze i na moment zrobiło się cicho. Chciałam, żeby mnie zablokował, żeby to się skończyło, ale on po dłuższej chwili znów się odezwał:

> Writer: Co chcesz wiedzieć?

> Johanna: Imię.

> Writer: Wymyśl sobie.

> Johanna: Nie. Chcę coś prawdziwego.

> Writer: Imię odpada.

> Johanna: To jak mam cię nazywać? „Pisarz”?

> Writer: Widzisz, jak szybko na to wpadłaś?

Czy on ze mnie drwi?

> Johanna: To moje sprawnie działające synapsy :D

> Writer: :) Masz już wszystko, czego chcesz? Możemy zacząć?

> Johanna: Nie, jeszcze nie.

> Writer: Co tym razem? Mam ci podać mój adres i pesel?

> Johanna: Jakbyś dał radę… :D

> Writer: Nie :)

Spodobał mi się ten uśmiech po „nie”. To by znaczyło, że Pisarz ma odrobinę poczucia humoru.

> Johanna: Mam pytanie… Co piszesz, oprócz świństw na czacie?

Kiedy to wysłałam, zdałam sobie sprawę, że chyba mnie poniosło. Cisza, jaka nastąpiła, była tego potwierdzeniem. Ale napisał w końcu:

> Writer: Ustalmy pewne zasady: nie interesuje mnie, kim jesteś, i życzę sobie tego samego. Interesuje mnie seks, nie relacje. I wiedz, że nigdy się nie spotkamy.

> Johanna: Potrzebuję czegoś więcej niż tylko słowa.

> Writer: To źle trafiłaś.

I znów pomyślałam, że mnie zablokuje.

> Johanna: Czemu mnie jeszcze nie zablokowałeś?

> Writer: Bo może być z tobą ciekawie.

> Johanna: Wątpię!

> Writer: Co masz na sobie? Będę wiedział, czy może być z tobą ciekawie.

Wkurzał mnie.

> Johanna: Że co, będziesz wiedział, kim jestem? Że poznasz mnie po tym, czy mam majtki czarne czy XXL reformy?

> Writer: Nie. Zdecyduję, czy chcę z tobą pisać.

Ups, chyba się źle zrozumieliśmy.

> Johanna: Mam XXL majtki i biustonosz DDDDDDD, i piżamę workową, by nikt nie widział wielkich fałd mojego tłuszczu, po których można surfować, więc jeśli nie surfujesz, radzę ci się wycofać.

> Writer: Czyli masz duże piersi.

> Johanna: Mount Everesty.

> Writer: To duże.

Uśmiechnęłam się. Jednak ma jakieś minimalne poczucie humoru.

> Johanna: I co, przekonałam cię?

> Writer: Może.

> Johanna: Czyli lubisz duże kobiety?

> Writer: Lubię seks.

> Johanna: A ja lubię facetów i seks, ale żeby mieć seks, potrzebuję bazy dla mojej wyobraźni.

> Writer: Czyli?

> Johanna: Chcę jakiś rysopis.

> Writer: Chcesz, żebym użył wyobraźni? Sama możesz to zrobić.

> Johanna: Nie. Chcę, żebyś użył lustra.

> Writer: Po co ci to?

> Johanna: By mieć dobry seks.

> Writer: Gwarantuję, będzie dobry. Mogę ci podać rysopis.

> Johanna: Podaj.

> Writer: Lubisz wysokich?

> Johanna: Chcę wiedzieć, jaki TY jesteś.

> Writer: Pytam, jakich lubisz.

> Johanna: Nie, nie dogadamy się. Miło było pogawędzić.

Już prawie się wyłączyłam, gdy odpisał.

> Writer: 182.

OK, czyli trochę mu zależało.

> Johanna: Włosy?

> Writer: Ciemne, gęste, nieokiełznane.

> Johanna: Podobają mi się.

> Writer: To dobrze, bo chcę, żebyś mocno je ciągnęła, kiedy będę cię łaskotał :)

Teraz było mi ciężko napisać coś dalej, bo to było bardzo obiecujące.

> Johanna: Da się wykombinować… Kolor oczu?

> Writer: Niebieski. A twoje?

> Johanna: Brązowy.

> Writer: :)

> Johanna: Lubisz brązowe?

> Writer: Bardzo.

> Johanna: Jesteś miły.

> Writer: Jeśli tak to odbierasz i podoba ci się, to się tego trzymaj… Wszystko już wiesz?

> Johanna: Może…

> Writer: W takim razie wszystko. Chcę, żebyś…

> Johanna: Pisarzu, zaczekaj!

> Writer: ?

> Johanna: Jaka jest twoja ulubiona książka?

> Writer: A co to ma do rzeczy? Wiesz, to jednak za dużo pytań jak dla mnie. Zwijam się. Trzymaj się i powodzenia!

Zniknął. Tak po prostu wyłączył mnie. Patrzyłam bezmyślnie na czat i jego „za dużo pytań jak dla mnie”. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Wtedy wyskoczył czat z kimś innym: daniel33, który witał się przyjaźnie pozytywnym: „Cześć, jak się masz?”. Postanowiłam nie skupiać się na aroganckim dupku, jakim był Writer. Są inni. Rozejrzałam się za kocem, bo zrobiło się zimno. Piec wyłączał się koło jedenastej, a włączał dopiero nad ranem. Nagle zobaczyłam swoje odbicie w przeszklonych drzwiach. Siedziałam z laptopem na kolanach. Białe światło ekranu oświetlało koronkową bieliznę i moją jasną twarz, schowaną za idealnie rozczesanymi włosami.ROZDZIAŁ 3

– Bardzo dobrze się składa, że już nie pracujesz. – Robert czytał swoje notatki, jednocześnie dojadając kanapkę. – Będziesz mogła odbierać Felixa i Rosie ze szkoły. Ja muszę pozamykać wiele spraw na uczelni.

– Kiedy dokładnie chcesz nas przesiedlić?

Z uwagą spojrzał na mnie spod okularów.

– Nie przesiedlam was, tylko się przeprowadzamy… – Świdrował mnie wzrokiem, gdy stałam przy lodówce, trzymając list z biblioteki.

– To kiedy się p r z e p r o w a d z a m y?

– Na początku marca.

– Szybko…

– Nie martw się.

Wrócił do lektury.

Jego obojętne „nie martw się” wcale mi nie pomagało. To na mojej głowie będzie cały ten bałagan.

– Felix, gdzie są książki do biblioteki? Znów nam wysłali list z pogróżkami, że nie oddaliśmy w terminie.

Felix wszedł do kuchni ubrany w szkolny mundurek i wzruszył ramionami.

– Nie wiem.

– Idę ich szukać. Trzeba to dzisiaj oddać. I jedz szybko. Zaraz wychodzimy.

– Powinnaś go wcześniej budzić! – zawołał Robert do moich pleców. – Znów nie dokończy śniadania. – I dodał do niego: – Felix, zapamiętaj, śniadanie to najważniejszy posiłek.

Wkurzał mnie tym gadaniem. Robert miał obsesję zdrowego odżywiania się. W naszym domu nie było zwykłego jedzenia. Co rusz znajdował informacje na temat szkodliwości różnych produktów lub cudowności innych. Nie jedliśmy niczego z puszek, bo zobaczył film na YouTubie o aluminium, które przenika do jedzenia, powodując raka. Zwykła mąka dawno temu została zastąpiona kasztanową, olej roślinny olejem z kokosa i oliwą z oliwek. Kupowaliśmy warzywa i owoce na farmie, oliwę sprowadzaliśmy z Grecji (ponoć włoską podrabia mafia). I jajka zawsze kupowane od rolnika – były ze specjalnej hodowli, gdzie kury łaziły i grzebały w ziemi. Słowo „jajko” w tym domu zawsze było pretekstem do wykładu Roberta na temat klas jajek: od klasy jaj pochodzących od kur zniewolonych – zgniecionych w klatkach w tłumie innych kur, poprzez kury mniej zniewolone, do klasy czwartej – kur wyzwolonych, które nazywałam „frywolnymi”. Frywolne kury niosły frywolne jajka, a my jedliśmy frywolną jajecznicę. Temat jajek, jak temat prawie każdego jedzenia, kończył się GMO, czyli modyfikowaną żywnością. Robert potrafił rozprawiać o tym godzinami, przywołując fakty z całego świata, potwierdzające spisek producentów GMO, pragnących zawładnąć rynkiem nasion. Jego opowieści momentami były tak przerażające, że potem pół nocy śniłam o zmodyfikowanych genetycznie krzakach z kolcami, które rozprzestrzeniały się jak szarańcza i których nic nie mogło powstrzymać. I na koniec pustkowia błota zasypanego kwasem, żarzące się chorym, czerwonym światłem.

***

Szkoła Felixa i Rosie oddalona była o pięć minut autem od naszego domu. Mogliśmy iść piechotą, ale zanim znalazłam książki do biblioteki, byliśmy już spóźnieni. Przywołałam dzieci do porządku, bo wariowały na schodach, zwisając z barierki. Przed wyjściem Robert skomentował jeszcze, że mam złą organizację czasu i tylko się niepotrzebnie wszystkim denerwuję. Nie byłam zdenerwowana, dopóki tego nie powiedział.

– Może i mam – stwierdziłam ze złością.

– Powinnaś wcześniej wstawać.

– A może ty chodzić później spać – odgryzłam się, przypominając jego wczorajsze zaśnięcie.

Popatrzył na mnie przepraszająco.

– Nadrobimy to dzisiaj. Byłem strasznie zmęczony, wstałem przed czwartą.

No tak – był rannym ptaszkiem w najskrajniejszej wersji: wstawał koło czwartej rano, za to wieczorem już o dwudziestej był prawie nieprzytomny. A po dwudziestej pierwszej, o ile dotrwał, zasypiał na stojąco. Ja byłam sową i uwielbiałam siedzieć do drugiej i czytać lub oglądać głupie seriale.

– Wychodzimy, banda!

***

Biegliśmy od samochodu do zamkniętych drzwi szkoły. Felixowi i Rosie bardzo się to podobało, całą drogę piszczeli z podekscytowania. Mnie się plątał worek z butami Felixa i plecak Rosie z Elsą.

– Cholera! –krzyknęłam, widząc, że drzwi są już zamknięte.

– Cholera! – powtórzyła Rosie.

– Cholera! – powtórzył Felix.

– Nigdy to nie padło z moich ust, jasne?! Nie wolno tak mówić! – Popatrzyłam na nich groźnie i zaczęło się.

– Cholera, cholera, cholera! – wołała Rosie, śmiejąc się.

– Rosie! Jak chcesz dostać prezencik, to nigdy tego więcej nie powtarzaj.

– Cholera! – zawołał Felix, który też chciał prezencik.

– Nie wytrzymam z wami! Cicho! Odbieram was, więc możecie na coś liczyć.

***

Miałam jechać do biblioteki na Bell Green, ale z przyzwyczajenia skręciłam na rondo, tak jakbym kierowała się do pracy, i to spowodowało, że znalazłam się na drodze do biblioteki w centrum. Plan był prosty – oddać książki i wrócić do domu. Ale jak na złość jednej z nich nie widział system i musiałam szukać pomocy.

Przy biurku stała Aneta. Gdy mnie poznała, szeroko się uśmiechnęła.

– Cześć! – powiedziałam i spostrzegłam, że ma w ręku telefon.

– Cześć.

– Mam problem z książką, maszyna jej nie widzi.

– Masz chwilę? – zapytała, biorąc ode mnie komiks.

– Mogę mieć.

– To chodź, poudajemy, że ci coś pokazuję… Nie mogę tu pisać, bo jestem całkiem odsłonięta.

– Chodźmy do działu „Sztuka”.

– Nie, tam też wszystko widać. Pójdziemy do beletrystyki.

Nie chciałam wypożyczać książek, ale poszłam za nią.

Aneta zamachała rękami i krzyknęła po angielsku, bardzo głośno: „Proszę za mną, tam jest ta książka!”. I szłam za jej dużymi biodrami w zielonych, pasiastych leginsach, a jej łydki śmiesznie falowały. Skręciłyśmy w alejkę prosto do dwóch foteli ukrytych w rogu biblioteki, koło półki z napisem „Fiction”.

– Odpiszę tylko i pogadamy.

Wystukała tekst, a ja zastanawiałam się, czy pisze z Writerem.

– Już. Opowiadaj! Jak seksowna bielizna? Udał się wieczór?

– Tak sobie. Zasnął.

– Jak to „zasnął”? – Rozśmieszyła mnie swoim oburzeniem.

– Normalnie, chrapał.

– Po czy przed?

– Przed.

– Matko, co ty masz za faceta? Powiedział coś na twój widok?

– Nie, bo już spał.

Pokręciła głową, zbulwersowana, i odczytała wiadomość, po czym odpisała. Nie uszło mojej uwadze, że robiła to mechanicznie i bez emocji.

– Twój… kochanek? – zapytałam.

– Nie, to nowy… Dzisiaj z nim zaczęłam.

– A co z Writerem?

– Wkurzył mnie.

– Dlaczego?

– Umówiliśmy się wczoraj na czat. I był, widziałam, że był. Ale się nie odezwał. Pisałam do niego, ale nie odpisał…

– Oooo! – Trochę mnie to zastanowiło. – Pierwszy raz tak się zdarzyło?

– Widziałam czasami, że się loguje i na pewno pisze z kimś innym, ale jak się umawiamy, to się umawiamy. A wczoraj mnie zignorował.

– Niefajnie.

– Postanowiłam się zemścić i znalazłam kogoś innego.

– I co?

– Beznadzieja.

– To nie pisz z nim.

– Jak mogę go tak zostawić? – Wyjęła batonika i ugryzła duży kawałek. – Skończę, co zaczęłam.

Wystukiwała wiadomość, zajadając. Musiał to być dłuższy tekst, bo pisała i pisała. Rozejrzałam się po półce i sięgnęłam po pierwszą z brzegu książkę. Zaczęłam czytać. Wciągnęła mnie już po pierwszych zdaniach.

– Skończyłam.

Oderwałam wzrok od tekstu i spojrzałam na nią.

– Poszedł sobie?

– Nie, teraz się odwdzięcza. – Cmoknęła, znudzona, i dodała: – Robi mi dobrze.

– OK.

Zadziwiało mnie, z jaką łatwością przychodzi jej mówienie o seksie. Mechanicznie odpisywała jakieś pojedyncze słowa i zajadała batona.

– Chyba cię to nie za bardzo kręci.

– W ogóle. Ale piszę „ach” i „och”, żeby mu nie było przykro.

– To trochę sztuczne.

Zaśmiała się.

– Z Writerem też taka jesteś?

– Nie, on jest niesamowity. Ale zirytował mnie. Mógł napisać cokolwiek.

– Może nie mógł?

– Może… Co czytasz? – Pokazała głową na moją książkę.

– Nie wiem. Znalazłam tutaj.

– Aneta! – zawołał ktoś, więc nie zdążyłam jej odczytać tytułu.

– Sorki, lecę. Wpadnij znowu. Koniecznie musimy iść na kawę.

Przeczytałam jeszcze dwie strony i znów zerknęłam na okładkę. The Land of Laughs Jonathana Carrolla. Mimo że nie miałam w planach niczego wypożyczać, wzięłam ją.

***

Kiedy wróciłam do domu, było prawie południe. Myśl o pakowaniu i porządkowaniu zabijała mnie. Usiadłam na krzesełku w kuchni i włączyłam ekspres. Podczas gdy woda powoli przepływała przez filtr, poszłam po swój komputer. Chciałam znaleźć numer do agencji, by wymówić umowę najmu domu. Pierwsze, co pojawiło się po otwarciu laptopa, to była strona czatu. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale zalogowałam się. Od razu zjechałam na dół listy czatujących, by zobaczyć, czy Writer jest zalogowany. Nie było go.

Ekspres zakończył parzenie kawy – zasyczał, a para buchnęła po naciśnięciu guzika. Dolałam mleka i przyglądałam się bezmyślnie, jak biała piana rośnie i bulgocze coraz bardziej, wypełniając kubek. Ocknęłam się dopiero, kiedy się przelała i oparzyła mi rękę. Gwałtownie puściłam naczynie, przewróciło się. Kawa wylała się na blat, zalewając komputer. Nie zastanawiając się ani sekundy, zabrałam go z kałuży i odwróciłam, by krople nie dostały się przez klawiaturę do środka. Na szczęście było ich niewiele i starłam je rękawem, wciąż trzymając laptopa w powietrzu. Wtedy zobaczyłam otwarte okno czatu.

> Writer: Kraina Chichów.

Bez żadnego „cześć”, tylko tytuł książki. I mimo że miałam wciąż nieskończone przekleństwo na ustach, uśmiechnęłam się. Jednak z jakiegoś powodu chciał ze mną pisać. Usiadłam na stołku, a mleko ciekło ciurkiem na podłogę, kiedy odpisywałam:

> Johanna: Jesteś?

> Writer: Tak.

> Johanna: Zmieniłeś zdanie. Dlaczego?

> Writer: Załóżmy, że coś mnie zaciekawiło.

> Johanna: I pewnie mam nie pytać, co?

> Writer: Możesz pytać, ale nie usłyszysz odpowiedzi.

> Johanna: Bardzo to uprzejme, naprawdę, jestem wzruszona.

> Writer: Czego szukasz na tym portalu?

> Johanna: Tego, co wszyscy.

> Writer: Nie wyglądasz na osobę „taką jak wszyscy”. Często czatujesz?

> Johanna: Nie. Jesteś moim pierwszym.

> Writer: Dziewica czatowa? :D A może w ogóle?

> Johanna: Nie Pisarza sprawa.

> Writer: Jeżeli chcesz pytać, to też odpowiadaj na pytania.

Oooo, czy to znaczyło, że uzyskam jakieś odpowiedzi?

> Johanna: Pytanie za pytanie? Dziewica czatowa – tak, dziewica w ogóle – nie. Ile masz lat?

> Writer: Trzydzieści trzy. Ty?

> Johanna: Dwadzieścia dziewięć. W tym roku trzydzieści.

> Writer: Kiedy zapytano Richarda Burtona, na co przede wszystkim zwraca uwagę u kobiety, odparł: „Musi mieć co najmniej 30 lat”. – Bukowski.

> Johanna: Czy to miało być pocieszenie?

> Writer: Nie, raczej powinnaś się obrazić, bo jesteś za młoda, żebym chciał z tobą czatować ;)

> Johanna: :@

> Writer: A co niby znaczy „:@”?

> Johanna: To grumpy². Jestem teraz obrażona i naburmuszona.

> Writer: :D Lubię twoje grumpy.

> Johanna: Lubisz Bukowskiego?

> Writer: Bardzo.

> Johanna: Kraina Chichów…?

> Writer: Jonathan Carroll.

> Johanna: Skądś kojarzę to nazwisko…

Zamyśliłam się i nagle sobie przypomniałam – pożyczyłam dzisiaj coś tego autora.

> Writer: Jesteś?

Znalazłam swoją torbę i pośpiesznie wyciągnęłam książkę. Tak, to był ten autor. Poczułam, że to dziwne i nieprawdopodobne. Wstukałam szybko w Google The Land of Laughs… i okazało się, że to ta sama książka. W tłumaczeniu – Kraina Chichów. Zamurowało mnie na moment.

> Writer: Czatujesz z kimś jeszcze. Rozłączam się.

> Johanna: Zaczekaj! Nie czatuję z nikim więcej!

> Writer: Za długo nie odpowiadasz. Wiem, kiedy ludzie robią coś innego. Nudzi cię to?

> Johanna: Nie nudzi mnie. Musiałam coś sprawdzić.

> Writer: Nie przekonuje mnie to.

> Johanna: Jesteś arogancki! Myślisz, że kiedy ktoś z tobą czatuje, to już świat się zatrzymał i na planecie ostałeś się tylko ty jeden?

> Writer: Nie lubię, kiedy dostaję tekst przeznaczony dla kogoś innego.

> Johanna: Przecież nie dostałeś.

> Writer: Jeszcze.

> Johanna: Wkurzasz mnie i myślę, że to, jak wygląda nasze pisanie, nie zapowiada niczego pozytywnego. By cię uspokoić, że nie piszę z nikim innym, powiem tylko, że sprawdzałam oryginalny tytuł Krainy Chichów.

> Writer: Po co?

> Johanna: Bo pożyczyłam dzisiaj rano tę książkę z biblioteki.

I zablokowałam go.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: