Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Już czas - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
28,80

Już czas - ebook

Od ponad dziesięciu lat Jenny Metcalf nie może przestać myśleć o swojej matce, Alice, która zaginęła w tajemniczych okolicznościach. Jenny nie chce uwierzyć, że została porzucona, więc uparcie tropi matkę w Internecie i przegląda jej stare pamiętniki. Alice była badaczką słoni i pisała głównie o nich, ale Jenny ma nadzieję, że zapiski kryją wskazówki co do miejsca pobytu matki. 

Niestrudzona w poszukiwaniach, zyskuje dwoje nieoczekiwanych sprzymierzeńców. Pierwszym jest Serenity Jones, jasnowidzka, która wsławiła się odnajdywaniem zaginionych osób – a następnie zwątpiła w swój dar. Drugi to Virgil Stanhope, zgryźliwy prywatny detektyw, który niegdyś prowadził sprawę zaginięcia Alice oraz dziwnej, być może powiązanej z nim śmierci jednego z jej współpracowników. I gdy wspólnymi siłami dążą do odkrycia prawdy, uświadamiają sobie, że zadając trudne pytania, staną w obliczu jeszcze trudniejszych odpowiedzi. 

Czy więź łącząca matkę i córkę może być silniejsza niż śmierć? Czy świat, który poznajemy za pomocą zmysłów, to jedyna rzeczywistość, jakiej możemy doświadczyć? 

Jodi Picoult jest autorką ponad dwudziestu powieści, w tym bestsellerowych „Bez mojej zgody”, „Krucha jak lód”, „To, co zostało”. Jej książki, przełożone na 34 języki, na całym świecie zajmują pierwsze miejsca na listach bestsellerów.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7961-918-4
Rozmiar pliku: 652 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jenna

Kiedyś wierzono, że istnieje cmentarzysko słoni, dokąd stare i chore zwierzęta podążają, aby umrzeć. Odłączają się od stada, zmierzając przez piaszczysty krajobraz niczym tytany, o których czyta się w siódmej klasie na lekcjach o mitologii. Według legendy, cmentarzysko takie znajdowało się w Arabii Saudyjskiej. Było źródłem siły nadprzyrodzonej i skrywało księgę zaklęć mających przywrócić pokój na świecie.

Badacze tego miejsca tygodniami podążali za umierającymi słoniami, po czym stwierdzali, że zwierzęta chodzą w kółko. Część poszukiwaczy przepadła bez wieści, niektórzy nie pamiętali, co widzieli. Żaden z tych, którzy twierdzili, że odnaleźli cmentarzysko, nie potrafił wskazać jego położenia.

Dlaczego? Bo cmentarzysko słoni to mit.

Owszem, odnajdywano grupy słoni, które umarły w okolicy, wiele w krótkim odstępie czasu. Alice, moja matka, stwierdziłaby, że istnieje logiczne wytłumaczenie – stado mogło paść z głodu lub pragnienia bądź zostało wyrżnięte przez amatorów kości słoniowej. Poza tym bardzo możliwe, że silne afrykańskie wiatry zdmuchnęły rozrzucone kości na stertę. „Jenno”, powiedziałaby Alice. „Wszystko, co widzisz, da się uzasadnić”.

Istnieje wiele informacji o słoniach, które nie są bajką, tylko faktem popartym badaniami. To również usłyszałabym od matki. Siedziałybyśmy obok siebie pod wielkim dębem, gdzie lubiła chłodzić się Maura, i patrzyłybyśmy, jak zbiera trąbą żołędzie i je podrzuca. Matka oceniałaby każdy rzut jak sędzia olimpijski. „8,5… 7,9. O rany! Dziesiątka!”.

Może słuchałabym. A może po prostu przymknęłabym oczy. Może próbowałabym zapamiętać zapach spreju na komary na skórze matki lub to, jak z roztargnieniem zaplatała mi włosy, związując je źdźbłem zielonej trawy.

A może modliłabym się jedynie, żeby naprawdę istniało takie cmentarzysko, ale nie tylko dla słoni. Bo wtedy bym ją odnalazła.Alice

Kiedy miałam dziewięć lat – zanim dorosłam i zostałam naukowcem – myślałam, że wiem wszystko, a przynajmniej chciałam wiedzieć wszystko; na jedno wychodziło. Miałam bzika na punkcie zwierząt. Wiedziałam, że stado wilków to wataha i że delfiny są mięsożerne. Wiedziałam, że żyrafy mają cztery żołądki, a mięśnie nóg szarańczy są dziesięć tysięcy razy silniejsze niż ich wagowy odpowiednik ludzkich. Wiedziałam, że futro niedźwiedzi polarnych skrywa czarną skórę, a meduza nie ma mózgu. Wiedziałam to wszystko z miesięcznej subskrypcji kart Time-Life, prezentu urodzinowego od niby-ojczyma, który wyprowadził się przed rokiem i zamieszkał w San Francisco ze swym najlepszym kumplem Frankiem, zwanym przez matkę „inną kobietą”, kiedy myślała, że nie słyszę.

Co miesiąc dostawałam pocztą nowe karty, aż któregoś dnia, w październiku 1977 roku, otrzymałam najlepszą – o słoniach. Trudno powiedzieć, dlaczego były moimi ulubionymi zwierzętami. Może z powodu pokoju z puszystym zielonym dywanem i tapetą w rysunkowych mieszkańców dżungli? Może dlatego, że pierwszym filmem mojego dzieciństwa był Dumbo? A może dlatego, że jedwabną podszewkę odziedziczonego po babci futra mamy uszyto z indyjskiego sari w słonie właśnie?

Z tamtej karty zaczerpnęłam podstawowe informacje. Dowiedziałam się, że słonie to największe zwierzęta lądowe na świecie, o masie ponad sześciu ton. Że codziennie pochłaniają do stu osiemdziesięciu kilogramów pożywienia. Ich ciąża trwa najdłużej spośród wszystkich ssaków lądowych – dwadzieścia dwa miesiące. Żyją w stadach pod wodzą samicy, często najstarszej członkini stada. To ona decyduje, dokąd uda się społeczność, kiedy ma odpocząć, gdzie się posilić i gdzie napić. Młode znajdują się pod opieką spokrewnionych samic i wędrują z nimi, ale w wieku trzynastu lat samce odchodzą. Bywa, że wolą egzystować w pojedynkę, niekiedy łączą się w stada z innymi samcami.

Ale o tym wiedzieli wszyscy. Tymczasem ja wpadłam w obsesję i drążyłam temat, czerpiąc wiedzę ze szkolnej biblioteki, od nauczycieli i z książek. Stąd wiedziałam, że również słoniom grożą poparzenia słoneczne, dlatego obsypują się ziemią i tarzają w błocie. Ich najbliżej spokrewnionym kuzynem jest góralek przylądkowy, mały włochacz podobny do świnki morskiej. Wiedziałam, że tak jak niemowlę ssie kciuk, żeby się uspokoić, tak słoniątko czasem ssie trąbę. I że w 1916 roku w Erwin w stanie Tennessee skazano na śmierć i powieszono słonicę Mary.

Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że matka miała dość ciągłego słuchania o słoniach. Może właśnie dlatego któregoś sobotniego ranka obudziła mnie przed świtem ze słowami, że oto wyruszamy na poszukiwanie przygód. W naszej okolicy – tam gdzie mieszkałyśmy, w Connecticut – nie było ogrodów zoologicznych, ale w Forest Park Zoo w Springfield w stanie Massachusetts mieszkał prawdziwy słoń. Pojechałyśmy go zobaczyć.

Z przejęcia omal nie wyszłam ze skóry. Godzinami zamęczałam matkę kawałami o słoniach.

„Co jest piękne, szare i nosi szklane pantofelki? Kopciuszkosłoń”.

„Czemu słonie są pomarszczone? Bo nie mieszczą się na desce do prasowania”.

„Jak zejść ze słonia? Ostrożnie”.

„Dlaczego słonie mają trąby? Bo głupio wyglądałyby z saksofonem”.

Kiedy dotarłyśmy na miejsce, biegłam bez tchu przed siebie, dopóki nie stanęłam przed słonicą Morganettą.

Która wyglądała zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałam.

W niczym nie przypominała majestatycznego zwierzęcia z mojej karty kolekcjonerskiej. Przykuto ją łańcuchem do betonowego bloku pośrodku wybiegu, aby nie mogła się przemieszczać w żadną stronę. Jej tylne nogi były poranione od kajdan do krwi. Nie miała jednego oka, a drugim nie chciała na mnie spojrzeć. Byłam zaledwie kimś, kto przyszedł pogapić się na jej niedolę.

Matka też oniemiała na jej widok. Zagadnęła dozorcę, który powiedział, że Morganetta uczestniczyła kiedyś w miejscowych paradach i bawiła się w przeciąganie liny z dziećmi z pobliskiej szkoły, ale na starość stała się nieprzewidywalna i skora do przemocy. Machała trąbą na odwiedzających, jeśli podchodzili zbyt blisko klatki. Złamała nadgarstek opiekunowi.

Wybuchłam płaczem.

Matka zapakowała mnie z powrotem do samochodu i wyruszyłyśmy w czterogodzinną drogę powrotną, mimo że spędziłyśmy w zoo zaledwie dziesięć minut.

– Nie możemy jej pomóc? – spytałam.

Tak w wieku dziewięciu lat stałam się orędowniczką słoni. Po odwiedzinach w bibliotece usiadłam przy kuchennym stole i napisałam do burmistrza Springfield w stanie Massachusetts z prośbą o więcej wolności i przestrzeni dla Morganetty.

Nie tylko mi odpisał, ale również wysłał swoją odpowiedź do „The Boston Globe”, który zamieścił ją na łamach. Po czym zadzwonił do nas dziennikarz, żeby napisać artykuł o dziewięciolatce, która przekonała burmistrza do przeniesienia Morganetty na znacznie większy wybieg dla bawołów. W szkole dostałam specjalną nagrodę dla Wzorowego Obywatela, zaproszono mnie do zoo na wielkie otwarcie. Przecięłam z burmistrzem czerwoną wstęgę. Oślepiły mnie lampy błyskowe; Morganetta stała z tyłu. Tym razem przyjrzała mi się ocalałym okiem, a ja zrozumiałam, po prostu wyczułam przez skórę, że wciąż jest nieszczęśliwa. To, co ją spotkało: łańcuchy i kajdany, bicie i klatka, może nawet wspomnienie wywiezienia z Afryki, wszystko to towarzyszyło jej i na wybiegu dla bawołów, zajmując dodatkową przestrzeń.

Burmistrz Dimauro nie zaniechał wysiłków mających na celu poprawienie bytu słonicy. W 1979 roku, po śmierci niedźwiedzia polarnego, ogród zoologiczny zamknięto, a Morganettę przeniesiono do zoo w Los Angeles. Miała tam znacznie większy dom, z zabawkami, basenem i dwoma starszymi współlokatorami.

Gdybym wówczas wiedziała to, co wiem teraz, powiedziałabym burmistrzowi, że samo umieszczenie słonia wraz z innymi nie oznacza, że zwierzęta się dogadają. Słoń jest indywidualistą, tak samo jak człowiek, i nigdy nie wiadomo, czy zaprzyjaźni się z drugim tylko dlatego, że jest słoniem. Podobnie jak z góry nie da się założyć, że zaprzyjaźnią się dwie przypadkowe osoby. Morganetta popadała w coraz większą depresję, chudła i marniała. Mniej więcej rok po przeprowadzce do Los Angeles znaleziono ją martwą na dnie basenu.

Morał tej opowieści jest taki, że choćbyś się starał, i tak nie zawrócisz kijem rzeki.

I nawet gdybyśmy stawali na głowie, niektóre bajki po prostu nie mają szczęśliwego zakończenia.CZĘŚĆ I

Jak wytłumaczyć moją bohaterską kurtuazję? Czuję,

jakby nadmuchał mnie mały psotnik.

Kiedyś byłem wielkości sokoła, wielkości lwa,

kiedyś nie byłem słoniem, którym dziś jestem.

Skóra wisi na mnie, a pan beszta za nieuwagę.

Całą noc ćwiczyłem w swoim namiocie, więc byłem

trochę senny. Ludzie kojarzą mnie ze smutkiem

i często z racjonalnością. Randall Jarrell porównał mnie

do Wallace’a Stevensa, amerykańskiego poety. Dostrzegam to

w zwalistych trójwierszach, ale według mnie

bardziej przypominam Eliota, Europejczyka, człowieka

z klasą. Każdy tak ceremonialny cierpi

na załamania. Nie lubię widowiskowych eksperymentów

z równowagą, sztuczek na linie i stołkach.

My, słonie, jesteśmy chodzącą pokorą, jak wówczas gdy

podejmujemy smętną migrację ku umieraniu.

Ale czy wiecie, że słonie uczono

pisania nogami greckiego alfabetu?

Znękane cierpieniem leżymy na grzbietach,

podrzucając trawę ku niebu – dla zabicia czasu, nie w ramach rozrywki.

To nie pokorę widzicie podczas naszych długich ostatnich

wędrówek,

lecz ociąganie. Leżenie sprawia za duży ból.

Dan Chiasson, SłońJenna

Jeśli chodzi o pamięć, to jestem ekspertem. Może i mam dopiero trzynaście lat, lecz studiowałam ją równie wnikliwie, jak moje rówieśniczki pochłaniają czasopisma o modzie. Istnieje pamięć o świecie, jak to, że piec jest gorący, a zimą nie chodzi się na bosaka, bo można odmrozić nogi. Istnieje pamięć zmysłów – że patrząc na słońce, mrużysz oczy, a robaki to nie najlepszy pomysł na posiłek. Istnieją daty, które trzeba zapamiętać z lekcji historii i przypomnieć sobie na egzaminie z uwagi na ich (podobno) duże znaczenie w ogólnym porządku wszechświata. I osobiste szczegóły, niczym coraz wyżej rysowane linie na wykresie własnego życiorysu, mające znaczenie wyłącznie dla ciebie i nikogo innego.

W zeszłym roku nauczycielka przyrody kazała mi przygotować niezależną prezentację na temat pamięci. Większość nauczycieli pozwala mi robić prezentacje, bo wiedzą, że nudzę się na lekcjach, a poza tym trochę się boją, że wiem więcej od nich, i nie chcą się do tego przyznać.

Moje pierwsze wspomnienie ma wybielone brzegi, jak prześwietlone zdjęcie. Matka trzyma na patyku watę cukrową. Kładzie palec na ustach: „Nasza tajemnica”, po czym urywa maluteńki kawałek. Kiedy podnosi go do moich warg, cukier się rozpuszcza. Łapczywie oblizuję jej palec. Iswidi, mówi. „Słodkie”. To nie butelka, nie znam tego smaku, ale jest pyszny. Potem matka nachyla się i całuje mnie w czoło. Uswidi, mówi. „Cukiereczku”.

Nie mogę mieć więcej niż dziewięć miesięcy.

To niesamowite, gdyż większość dzieci sięga pamięcią do piątego, góra drugiego roku życia. Co wcale nie znaczy, że niemowlęta są sklerotykami – mają wspomnienia na długo przed mową, ale – o dziwo – tracą do nich dostęp, z chwilą gdy zaczynają mówić. Możliwe, że zapamiętałam incydent z watą cukrową, ponieważ matka mówiła w języku xhosa, którego nauczyła się w trakcie pracy nad doktoratem w RPA. Albo to wspomnienie jest swoistym towarem wymiennym, udostępnionym mi przez mózg w miejsce tego, co usilnie pragnę sobie przypomnieć – szczegółów nocy, kiedy zaginęła.

Matka była naukowcem i przez pewien czas zajmowała się badaniem pamięci, przy okazji badań nad stresem pourazowym i słoniami. Znacie to stare powiedzenie, że słonie nigdy nie zapominają? Jest faktem. Jak chcecie dowodów, mogę wam pokazać materiały zebrane przez matkę. Wykułam je praktycznie, hm, na blachę. Matka wykazała, że pamięć powiązana jest z silnymi emocjami, a przykre chwile są jak bazgroły permanentnym markerem na ścianie mózgu. Jednak istnieje drobna różnica między zdarzeniem przykrym a traumatycznym. Przykre sytuacje zapadają w pamięć, traumatyczne idą w zapomnienie bądź też zniekształcają się nie do poznania lub zmieniają w wielką, białą nicość, którą mam w głowie, ilekroć powracam myślami do tamtej nocy.

Oto co wiem.

1. Miałam trzy lata.

2. Matkę znaleziono nieprzytomną na terenie rezerwatu, półtora kilometra od zwłok. Tak napisano w policyjnym raporcie. Przewieziono ją do szpitala.

3. W raporcie nie ma o mnie mowy. Babcia zabrała mnie do siebie, ponieważ ojciec miał na głowie martwą opiekunkę słoni i nieprzytomną żonę.

4. Przed świtem matka odzyskała świadomość i niepostrzeżenie opuściła szpital.

5. Więcej jej nie zobaczyłam.

Czasami myślę o swoim życiu jak o dwóch wagonach sczepionych w chwili zniknięcia matki, lecz gdy próbuję dojrzeć, jak się łączą, nagłe szarpnięcie na torach z powrotem odwraca mi głowę. Wiem, że byłam jasnowłosą dziewczynką, która biegała jak szalona, podczas gdy matka bez końca pisała o słoniach. Dziś jestem zbyt poważną i bystrą jak na swój wiek nastolatką, lecz mimo imponujących postępów w nauce w codziennych sprawach gubię się z kretesem. Jeśli nawet ósma klasa to mikrokosmos młodzieżowej hierarchii społecznej (dla matki byłaby nim z pewnością), to znajomość pięćdziesięciu stad słoni w botswańskim Tuli Block nie może równać się ze znajomością danych osobowych wszystkich członków zespołu One Direction.

Nie chodzi o to, że odstaję od reszty, bo jako jedyna nie mam matki. Jest wiele dzieciaków z rozbitych rodzin, dzieciaków, które unikają tematu rodziców bądź których rodzice mieszkają z nowymi partnerami i dziećmi. Tak czy siak, nie mam koleżanek. W czasie przerwy śniadaniowej siadam na szarym końcu stołu i jem to, co zapakowała mi babcia, podczas gdy szkolne gwiazdy – które, słowo daję, każą się nazywać „Plejadami” – snują opowieści o tym, że dorosną, podejmą pracę dla OPI1 i będą wymyślać nazwy lakierów do paznokci. Pewnie raz czy dwa próbowałam włączyć się do rozmowy… Ale wtedy patrzą na mnie jak na zgniłe jajo i trajkoczą dalej, jakby nie słyszały. Nie powiem, że ten bojkot bardzo mnie obchodzi. Chyba mam ważniejsze sprawy na głowie.

Wspomnienia po zniknięciu matki są równie wybiórcze. Mogę opowiedzieć wam o moim nowym pokoju u babci i pierwszym „dorosłym” łóżku. Na nocnym stoliku nie wiedzieć czemu stał koszyk z różowymi saszetkami ze słodzikiem, chociaż w pobliżu nie było ekspresu. Co wieczór, jeszcze zanim nauczyłam się liczyć, sprawdzałam, czy jeszcze tam były. I robię to nadal.

Mogę opowiedzieć wam o odwiedzinach u ojca, na początku. Korytarze Hartwick House pachniały amoniakiem i siuśkami. Gdy babcia namawiała mnie do rozmowy, wspinałam się na łóżko, struchlała od bliskości niby znanej mi, a zarazem obcej osoby. Ojciec nie odzywał się i nie poruszał. Mogę opisać, jak łzy płynęły mu z oczu, co było niemal tak naturalne, jak zroszona puszka coli w letni dzień.

Pamiętam koszmary, a w zasadzie nie koszmary, ale to, że budziło mnie ze snu trąbienie Maury. Babcia przybiegała z zapewnieniem, że matka słonica mieszka setki kilometrów stąd, w nowym rezerwacie w Tennessee, ale mnie dręczyło poczucie, że Maura próbuje mi coś powiedzieć, i że zrozumiałabym, gdybym tylko znała jej język tak dobrze jak mama.

Po matce pozostały mi tylko jej badania. Przeglądam zapiski, gdyż wiem, że któregoś dnia słowa się przetasują i poprowadzą mnie do niej. Na przekór swej nieobecności nauczyła mnie, że każda teoria rozpoczyna się od hipotezy, czyli – mówiąc prostym językiem – przeczucia. A ja mam przeczucie, że nie zostawiłaby mnie nigdy. Nie z własnej woli.

Udowodnię to, choćbym miała paść trupem.

C.d. w pełnej wersji

1 Amerykańska firma produkująca akcesoria do pielęgnacji paznokci (przyp. tłum.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: