Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 marca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kac - ebook

Chociaż dręczy ludzkość od początku istnienia cywilizacji (a może i dłużej), wciąż o kacu wiadomo niewiele, a o jego leczeniu jeszcze mniej. Odważny dziennikarz Shaughnessy Bishop-Stall udał się więc na front odwiecznej wojny ludzkości z kacem, by raz na zawsze zdefiniować najlepszy (zaraz po abstynencji) sposób na pozbycie się przykrych skutków nocnych szaleństw.

W swojej dowcipnej opowieści, która łączy walory dziennika podróży ze spowiedzią, obala plotki i mity oraz próbuje wszystkiego – od kąpieli morsów po kroplówki z roztworem soli fizjologicznej i stare jak świat wybijanie klina klinem. Czerpiąc garściami z doświadczeń innych bojowników z kacem, takich jak Winston ­Churchill czy Kingsley Amis, dzieli się radami i anegdotami z historii długiego i trudnego związku człowieka z alkoholem.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-205-5
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Uprzedzenie o spoilerach, zastrzeżenie i ujawnienie tajemnic

Pisanie tej książki zajęło mi ponad pół dekady. I wciąż żyję (to właśnie wspomniany spoiler).

Co do zastrzeżenia: temat okazał się znacznie szerszy, niż zakładałem. Początkowo planowałem przedsięwzięcie na skalę światową, a ostatecznie zdecydowana większość przygód rozgrywa się na tak zwanym Zachodzie. Mam nadzieję, że kiedyś – gdy już porządnie ochłonę – uda mi się dokładniej zbadać również takie miejsca, jak Rosja, Azja, Afryka czy co odleglejsze zakątki Ameryki Południowej.

Pora na ujawnienie tajemnic: w ciągu kilku ostatnich lat podróżowałem do zbyt wielu miast w zbyt wielu krajach i piłem stanowczo zbyt wiele wszystkiego – z barmanami, biznesmenami, piwowarami, winiarzami, pijakami, smutasami, gorzelnikami, doktorami, druidami oraz osobami, z którymi prawdopodobnie nie powinienem był tego robić. Wypróbowywałem działanie wszelkich nalewek, toników, proszków, pigułek, placebo, korzonków, liści, kory, substancji chemicznych i kuracji, które były dostępne legalnie, oraz paru innych. I choć wszystko, co opisuję na tych stronicach, wydarzyło się naprawdę, a ponadto dołożyłem wszelkich starań, by sprawdzić każdy fakt, moja opowieść chwilami wymyka się nieco z ram chronologii. Tak czy inaczej, choćbym nie wiem jak starał się tego uniknąć, po każdym zakrapianym wieczorze nieuchronnie przychodził bolesny poranek.Przedmowa Kilka słów o kilku słowach

Każda opowieść zaczyna się od tytułu, z wyjątkiem tych, które mają nieszczęście go nie posiadać. Tak się składa, że tytuł tej konkretnej opowieści wywołał małą potyczkę między moim wydawcą a moim ojcem. Wydawca mianowicie uważa, że słowo Hungover (dosł. skacowani) należy pisać z łącznikiem: Hung-over, podczas gdy ojciec upiera się, że to dwa słowa: Hung Over. Moim zdaniem jeden z tych gości doświadcza tego stanu pioruńsko często, a drugi pioruńsko rzadko. Poza tym to moja książka, więc będzie nosiła tytuł Hungover i zawierała takie słowa jak „pioruńsko”.

Przymiotnik „skacowany” wywodzi się od rzeczownika „kac”. Nie należy go mylić z przymiotnikiem „pijany”, co zostało doskonale wytłumaczone w filmie Richarda Linklatera Szkoła rocka z roku 2003.

Dewey Finn (Jack Black): Słuchajcie. Mam kaca. Kto wie, co to znaczy?

Dzieciak: Że jesteś pijany?

Dewey Finn: Nie. To znaczy, że wczoraj byłem pijany.

Z kolei Clement Freud, wnuk Zygmunta, ujmuje to tak: „Pijani jesteście wtedy, gdy za dużo wypiliście. Skacowany to ten z was, który jest dość trzeźwy, by zdawać sobie sprawę, jak pijani są pozostali”.

O ile prawdopodobnie z grubsza wiecie, co oznacza to słowo, o tyle możecie nie wiedzieć, jak krótki ma życiorys. Na przełomie XIX i XX wieku jeszcze nie istniało! Stan „po wypiciu” znany był jako „syndrom dnia następnego”, „rozdrażnienie” albo po prostu okropne samopoczucie. „Kac” to jedno z najmłodszych słów w leksykonach, a jednak w ciągu zaledwie stu lat stało się powszechne w opisywaniu stanu starszego niż język.

Ludzie upijają się od zarania dziejów. Od epoki brązu poprzez epokę żelaza po epokę jazzu upadały imperia, wywoływano wojny i zniewalano całe cywilizacje wyłącznie z powodu czyjegoś kaca. Mimo to okazuje się, że o samym kacu napisano naprawdę niewiele. Od przesiąkniętego trunkami Beowulfa poprzez rozkołysaną Iliadę po Księgę tysiąca i jednej (pijackich) nocy, jak to ujmuje Barbara Holland w książce Radość picia, „żaden z pisarzy opisujących te herkulesowe pijaństwa z dawnych czasów nie wspomina o kacu, a nasi przodkowie nie mieli nawet słowa na jego określenie”.

W swoim wielkim kompendium literatury dotyczącej picia, adekwatnie zatytułowanym The Booze Book , Ralph Schoenstein wprowadza esej Kingsleya Amisa On Hangovers dwoma krótkimi zdaniami: „Literatura dotycząca kaca jest znikoma. Konkretnie rzecz biorąc, zdołałem znaleźć tylko to”.

Można odnieść wrażenie, że kac nie istniał, póki nie wynaleziono tego złowróżbnego słowa. Albo też był tak wszechobecny, że pisanie o nim wydawało się zbędne, niczym wspominanie, że jakaś postać wciąż oddycha, ilekroć ta wypowiada słowo. Ale nie tylko poeci i historycy z jakiegoś powodu do niedawna ignorowali istnienie tego zjawiska. Podobnie czynili profesjonaliści w białych fartuchach.

Choć kac jest jedną z najpowszechniejszych i najbardziej złożonych dolegliwości znanych człowiekowi, to w zasadzie nie istnieją finansowane z funduszy państwowych badania traktujące go jako pełnoprawne zjawisko medyczne, co tłumaczy się argumentem, że przeżywający ten stan człowiek sam jest sobie winien. I choć na ogół jest to prawda, można by przynajmniej podejrzewać, że nawet specjaliści w dziedzinie medycyny w ciągu ostatnich kilku tysięcy lat zdążyli popaść w ów niegodny pochwały stan dość razy, by wreszcie potraktować go poważnie. Do dziś jednak sprawą interesuje się znacznie więcej przedsiębiorców niż lekarzy. To oni usuwają pestki z winogron, obierają owoce gujawy, mulczują opuncje, a potem rozlewają powstały eliksir do butelek, żeby stał na półkach sklepów spożywczo-monopolowych i otaczał ich kasy niczym miniaturowi, wyczekujący żołnierze. Nie wiemy, dokąd trafi, podobnie jak nie wiemy, dokąd nas zaprowadzi nasze małe śledztwo.

Pora na wyjaśnienie podtytułu. O ile „pewien człowiek” to oczywiście ja, o tyle „poszukiwanie ratunku” jest procesem złożonym. Złożonym między innymi z poważnych badań: rozmów z mądrymi ludźmi, wczytywania się w badania naukowe, kompilowania aktualnych danych, uczenia się chemii i tak dalej, a wszystko to w celu zrozumienia, o co chodzi w tym całym kacu. W jeszcze większym stopniu proces ów składa się z badań własnych, które bywają niekiedy groźne dla zdrowia. Od nizin Vegas i Amsterdamu po wyżyny Szkocji i Góry Skaliste; od kąpieli morsów w Kanadzie po baseny w alpejskim centrum odnowy biologicznej; od pierwszego w świecie Instytutu Badań nad Kacem po Schronisko Skacowanych podczas Oktoberfest; od świątyni wudu w Nowym Orleanie po londyński gabinet lekarza, który utrzymuje, że wyprodukował syntetyczny alkohol; od szukających lekarstwa po tych, którzy twierdzą, że je znaleźli – ani moja misja, ani ta książka póty nie będą skończone, póki nie znajdziemy skutecznego leku.

Na moim biurku obok niemal opróżnionej butelki (tu nazwa sponsora) piętrzy się olbrzymi stos małych książeczek, w większości z jakiegoś powodu kwadratowych i wydanych w ostatniej dekadzie, z tytułami w rodzaju: Lek na kaca, Lekarstwo na kaca, Ostateczne lekarstwo na kaca, Jak leczyć kaca, Wylecz kaca, Jak wyleczyć kaca, Jak pokonać ból głowy i kaca, Leki na kaca, Leki na kaca (cudowne soki), Naturalne leki na kaca, Prawdziwe leki na kaca, Leki na skacowane głowy, Dziesięć sposobów na szybkie pozbycie się kaca, Instrukcja obsługi kaca: 15 naturalnych sposobów, Czterdzieści leków na kaca, Pięćdziesiąt leków na kaca, Leczymy kaca (52 sposoby), Instrukcja obsługi kaca: 101 sposobów na najstarszą chorobę ludzkości, Najlepsze w świecie leki na kaca. A jednak po ich przeczytaniu nie mam wrażenia, by którakolwiek wnosiła choćby jedną nowinę do kacowej literatury.

Sposoby na łagodzenie skutków – owszem. Balsamy, uśmierzacze, pobudzacze, kliny, porady i tysiąc zdrowasiek, ale prawdziwe, działające lekarstwo? Gdyby było znane, piłbym już drugą butelkę i pisał zupełnie inną książkę.

Do czego zmierzam? W przypadku kaca zarówno ludzie, jak i publikacje zbyt lekko traktują słowo „lek”. Spróbuję zatem nie tracić z oczu pewnej sentencji, której autorstwo przypisuje się często najsłynniejszemu pisarzowi od kaca, sir Kingsleyowi Amisowi, choć nigdzie – ani u oficjalnego biografa, ani nawet u rodzonego syna wielkiego pisarza – nie udało mi się zidentyfikować źródła tego cytatu:

Podobnie jak poszukiwanie Boga, z którym nie tylko to je łączy, poszukiwanie niezawodnego i natychmiastowego leku na kaca nigdy nie zakończy się sukcesem.

Niezależnie od tego, czy Amis rzeczywiście to napisał, mamy przed sobą pioruńsko ciężkie zadanie. Nie zwlekajmy więc – pora wychylić ten kielich.

Albo nawet dwa.

------------------------------------------------------------------------

1 Przeł. Jacek Konieczny.

2 Podtytuł w oryginale brzmi: The Morning After and One Man’s Quest for thr Cure, co w dosłownym tłumaczeniu brzmi: Opowieść o tym, jak pewien człowiek szukał lekarstwa na to, co przydarza się dzień po.Witaj w krainie kaca

Ze snów o pustyniach i demonach przechodzisz w stan półświadomości. Usta masz pełne piasku. Z bardzo daleka, jakby z tej niewyraźnej pustyni, dobiega jakiś błagający o wodę głos. Próbujesz się poruszyć, ale nie możesz.

Głos woła coraz głośniej, a wraz z nim narasta ból głowy. Właśnie, ból głowy… ale nie, nie, to coś gorszego – coś potwornego i wzmagającego się z każdą chwilą. Jakby twój mózg zaczynał puchnąć, naciskać na czaszkę i wypychać oczy z orbit. Drżącymi dłońmi obejmujesz głowę, by się nie rozpękła na pół…

W rzeczywistości twój mózg wcale nie brzęknie. Przeciwnie: dramatycznie się kurczy. Kiedy spałeś, pozbawione płynów ciało musiało wyciskać wodę ze wszystkich możliwych obszarów, w tym z kilograma skomplikowanej tkanki, w której mieści się twój skołowany umysł. Teraz kurczący się okropnie mózg ściąga błony otaczające twoją czaszkę, powodując ów piekielny ból i sprawiając wrażenie, jakby coś rozszarpywało całe twoje jestestwo.

Alkohol jest diuretykiem – substancją moczopędną. Ponieważ ostatniej nocy wypiłeś go wiele, twój organizm przestał wchłaniać wodę. Wraz z wodą zniknęły inne substancje, dzięki którym funkcjonuje twoje ciało: elektrolity, potas, magnez. To natarczywe wołanie wysuszonego mózgu nie jest zatem bezpodstawne: twój mózg słusznie domaga się wody!

Nadludzkim wysiłkiem unosisz głowę. Pokój zaczyna wirować. Ostatniej nocy bar też wirował, i to bynajmniej nie tak przyjemnie jak lustrzana kula w dyskotece. Przypominało to raczej stan uwięzienia na jakiejś diabelskiej karuzeli. Gdy zamykałeś oczy, sytuacja tylko się pogarszała i wściekły kucyk kręcił się coraz szybciej.

Przyczyną tego całego wirowania (oprócz wypitej wódki) jest… ryba, która mniej więcej 365 milionów lat temu wypełzła na ląd i została fizjologicznym prekursorem wszystkich zwierząt lądowych, z nami włącznie. Jej płetwy zmieniły się w pazury, szpony i palce. Jej łuski – w pióra, futro i skórę. A jej szczęka zawierająca tajemniczy prehistoryczny płyn przeobraziła się w nasze ucho wewnętrzne, w którym do dziś znajdują się mikroskopijne włoskowate komórki monitorujące ruch tego płynu, przesyłające do mózgu informacje dotyczące dźwięku, ruchów głowy i przyspieszenia. Dlatego świat wiruje. Mamy do czynienia z czymś na kształt choroby lądowej.

Alkohol jest jak pirat. Lubi przygody: trochę popłynie z prądem, a potem nagle przejmuje dowodzenie i rozrabia, zwłaszcza po dotarciu do ucha wewnętrznego. Jest znacznie lżejszy od niezwykłego, pradawnego płynu, który czuwa nad twoją równowagą. Nie umie się z nim zbratać ani pogodzić, więc ściga go w kółko, aż mózg zaczyna myśleć, że to ty wirujesz jak szalony. Wówczas ciało próbuje znaleźć jakiś punkt stały, kropkę na wyimaginowanym horyzoncie. Poprzedniego wieczoru, gdy zamknąłeś oczy w nadziei, że wirowanie się skończy, twoje źrenice nadal co rusz spoglądały w prawo, śledząc punkt, którego wcale tam nie było.

Teraz, następnego ranka, organizm pozbył się już większości alkoholu, pozostawiając wypalone, wycieńczone resztki umykające krwiobiegiem. Pościg w uchu wewnętrznym się odwrócił: teraz świat kręci się w przeciwnym kierunku: twoje oczy odruchowo zerkają w lewo. To jeden z powodów, dla których policja podczas kontroli drogowej świeci kierowcom w oczy. Obserwacja kierunku spojrzenia twoich źrenic pomaga im stwierdzić, czy jesteś pijany, skacowany czy – oby! – ani jedno, ani drugie.

Podejrzewam jednak, że w tej chwili jest ci to zgoła obojętne. Niezależnie od proweniencji tego dziwnego wirowania po prostu chcesz się go pozbyć. Nawet jeśli za dużo wczoraj wypiłeś, tę karuzelę zawdzięczasz nie tyle sobie, ile głupiej, starej rybie. Gdyby miała wewnątrz nieco inny płyn albo po prostu nie wyłaziła z tej cholernej wody, nie przeżywałbyś katuszy. Widzę, że zaczynasz się irytować, a nawet zachowywać odrobinę irracjonalnie. W dużej mierze wynika to z wyczerpania i efektu odstawienia. Utratę przytomności pod wpływem alkoholu trudno nazwać odpoczynkiem, a nawet kiedy już działanie trunku osłabło, też nie miałeś szans, by zapaść w głęboki sen. Kac to nie tylko odwodnienie, ale i zmęczenie.

Choć w gardle suszy jak licho, opadasz bezwładnie na poduszki w nadziei, że może jednak uda ci się zasnąć i śnić o tym, że pijesz wodę na pustyni. Tym razem jednak po zamknięciu oczu wirująca spirala ciągnie cię w dół. I czujesz to, co masz w trzewiach.

W pewnym momencie wczorajszego wieczoru alkohol przedarł się przez błonę śluzową wyściełającą twój żołądek, wywołując stan zapalny komórek i pobudzając wydzielanie kwasu solnego – tej samej substancji, której używasz do usuwania farby i polerowania kamienia. Tak więc poza odwodnieniem i zmęczeniem masz trzewia pełne środka czyszczącego, a twoje komórki, nie tylko te w żołądku, płoną.

Pozostałe narządy też są podrażnione. Dochodzi do obrzęku nerek, trzustki i wątroby, co upośledza zdolność do uwalniania toksyn oraz wchłaniania substancji odżywczych i wody, nawet jeśli uda ci się dowlec do kuchni i trochę wypić. Postawmy jednak sprawę uczciwie: za ten ciężki poranek odpowiada nie tylko alkohol, lecz także twój organizm, który podejmuje próby jego zwalczania.

W niszczeniu obecnej w nim trucizny prym wiedzie wątroba. Do walki z nadmiarem alkoholu posyła armię kamikadze zwanych wolnymi rodnikami. Po wykonaniu misji rodniki powinny zostać zneutralizowane. Ale dopóki piłeś, dopóty trwała ich mobilizacja. Nawet jeśli wygrałeś bitwę, teraz po twoim ciele snuje się banda spuszczonych ze smyczy zabijaków, szukających zwady…

W rozpaczliwej próbie opanowania wolnych rodników i przejęcia sterów wątroba dostaje lekkiej szajby skutkującej nagromadzeniem aldehydu octowego. W taki sam sposób działa jeden z najpodstępniejszych leków, jakie kiedykolwiek wymyślono. Jest nim związek chemiczny disulfiram, który zaczęto wykorzystywać do zwalczania alkoholizmu. W kontakcie z alkoholem lek ten wywołuje bóle głowy i wymioty tak silne, że nawet największy twardziel boi się wziąć kolejny łyk. Przez kilkadziesiąt lat jedyny sposób leczenia alkoholizmu polegał na przepisaniu pacjentowi natychmiastowego, obezwładniającego kaca, którego ułamka dziś doświadczasz: bólu i mdłości doprowadzających do tego, że twój mózg przestaje myśleć o wodzie i zaczyna błagać o litość.

Do tej pory koncentrowaliśmy się na objawach fizycznych, ale najgorsze dopiero przed nami. Próbując skulić się w pozycji embrionalnej, trafiasz na coś oślizłego. Przez chwilę myślisz, że to ryba, ale to twoja dusza. Rozmiękczona dusza, która jęczy i chichocze na przemian, jakby chciała powiedzieć, że sam jesteś sobie winny. Co, rzecz jasna, jest prawdą.

Niezmiernie rzadko ludzie świadomie doprowadzają się do choroby tak szybko jak wtedy, gdy się upijają lub odurzają narkotykami. Po części dlatego wraz z nasilaniem się objawów fizycznych narasta trauma psychiczna. I tak jak jakość i ilość wypitego trunku mogą wpływać na fizyczne aspekty twego kaca, nastrój, w jakim ów trunek spożywałeś, często decyduje o jego metafizycznej stronie. To właśnie różni kaca wywołanego zdobyciem Oscara, wygraniem Super Bowl albo loterii od tego wywołanego utratą pracy, rozstaniem z dziewczyną czy przegraniem tysiąca dolców w blackjacka. Kac, którego w tej chwili doświadczasz, należy do drugiego typu. Przyjdzie chwila, w której ból i mdłości staną się upragnioną odskocznią od myśli krążących ci w głowie jak ten przedpotopowy płyn lub przeklęte pustynne demony:

Roztrwoniłeś swój potencjał
i kolejny z życia dzień.
Nowej panny już nie znajdziesz,
rak wątroby strawi cię.
Umrzesz w końcu sam jak palec,
ale najpierw zrzygaj się.

Witaj w krainie kaca.Szklanka jest duża, a jej kształt fantazyjny. Oliwki ogromne i wypełnione tanim, lecz ostrym serem pleśniowym, który spływa po plastikowym mieczyku, tworząc dryfującą warstwę przypominającą morską pianę. Bardziej zagadkowe niż sam drink jest jednak to, co tu robię: próbuję zdążyć się upić, a potem wytrzeźwieć na czas, by robić rzeczy, których nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby robić na kacu.

Pociągam solidny łyk.

Nie tylko oczywiste aspekty – wieczory kawalerskie, darmowy alkohol i bestsellerowa trylogia filmowa – czynią z Las Vegas niekwestionowaną stolicę kaca. Stoi za tym skomplikowany koktajl złożony z geografii, biologii, meteorologii, psychologii, filozofii popkultury i lokalnych regulacji dotyczących spożywania alkoholu.

Począwszy od lekko bezczelnych żarcików stewardes w czasie lądowania poprzez wszechobecne motto „Cokolwiek się tu stanie, tu pozostanie” po podsycany pieczołowicie mit o założeniu miasta przez gangsterów, przybywając do Las Vegas otrzymujesz wyrazisty przekaz: „Zwykłe zasady tu nie obowiązują!”. Tak więc spokojna zazwyczaj uczestniczka konferencji o 10.15 rano, zanim jeszcze odda klucz na portierni, częstuje się drinkiem z gigantycznej fosforyzującej probówki. Reszta dnia to łańcuch kolejnych drinków w coraz to nowych salach wypełnionych błyskającymi światłami, sztucznie generowanym tlenem i dymem papierosowym. W końcu jesteś w Vegas! Zwykłe zasady tu nie obowiązują… tylko nikt nie poinformował o tym twojej wątroby.

Kilka razy doświadczyłem „efektu Vegas”, a mimo to nie mogę się pozbyć dręczącej obawy, że tym razem, gdy naprawdę go potrzebuję, kac może nie przyjść. Co zatem robię w tym barze, przy szklaneczce osobliwego martini? Pociągam kolejny łyk i próbuję się skupić.

Chodziło o połączenie dwóch zadań. Pisarze freelancerzy często to robią. Oczywiście łatwiej jest wtedy, gdy oba zadania mają ze sobą coś wspólnego: możesz na przykład podczas winnego tournée odbywanego na zlecenie gazetki „Aéro-France” zrobić mały rekonesans dla magazynu kulinarnego. Ja jednak porwałem się na coś zgoła innego: postanowiłem połączyć przeciążenia z kacem.

Przyjechałem do Vegas w związku z niniejszą książką, ale także z artykułem zamówionym przez czasopismo dla mężczyzn. W związku z książką mam odwiedzić miejsce zwane Hangover Heaven – Kacowym Niebem – a przedtem upić się dostatecznie, by móc przetestować „najlepszego lekarza kaca na świecie”. Na potrzeby czasopisma mam natomiast pilotować myśliwiec w wirtualnym pojedynku toczonym na wysokości sześciu tysięcy stóp ], skakać z budynków wysokich na tysiąc stóp , zjeżdżać po linie ze szczytu góry, strzelać z karabinów maszynowych i jeździć samochodem wyścigowym, a wszystko to w ramach kampanii reklamowej „Ekstremalne Vegas”. Co może pójść nie tak?

Cóż. Mam zaledwie dwanaście godzin na to, by się upić, mieć kaca i wyleczyć się z niego, nim zasiądę za kierownicą i spróbuję przejechać mający dziesięć zakrętów tor z prędkością 150 mil na godzinę. Moja wiedza matematyczna nie wystarcza nawet na ocenę, czy to w ogóle możliwe, ale trzy uncje wódki i dwie nafaszerowane serem oliwki to dobry początek. Lustruję wzrokiem znikające martini, próbując dociec, czy zostało wstrząśnięte, czy zmieszane. Swego czasu „British Medical Journal” opublikował badania dowodzące, że wstrząsanie martini jest skuteczniejsze w aktywacji przeciwutleniaczy i dezaktywacji nadtlenku wodoru niż jego mieszanie, co podobno zmniejszało podatność pewnego agenta 00 na zaćmę, chorobę wieńcową i kaca.

Za moimi plecami rozbrzmiewa szczęk, dzwonki i gwizdy, a potem okrzyk kogoś, kto wygrał pulę.

– Jeszcze jeden? – pyta kelnerka.

– Poproszę – odpowiadam. – Ale bez sera.

Szczerze mówiąc, już jestem lekko skacowany. Przez poranny lot z Toronto nie zdążyłem odespać drinków z poprzedniego wieczoru i brzuch zaczął mi dokuczać, kiedy lecieliśmy nad Nebraską. Za pół godziny mam kolację z kilkoma innymi dziennikarzami i naszym miejscowym gospodarzem. Nie wiem jednak, jak mocno zakrapiana będzie to kolacja, a waham się przed wyznaniem jej współuczestnikom swoich prawdziwych motywów. W pewnym momencie chyba będę musiał: nasz program jest tak naszpikowany niebezpiecznymi wyczynami, że nie wiem, jak bez ich pomocy zdołałbym codziennie się upić i wytrzeźwieć na czas. Już czuję się wypompowany, jakby pół mojego żołądka zostało w Kanadzie. Następne martini będzie wielkim wyzwaniem.

Obok mnie przechodzi dziewczyna w toczku z zawieszoną na szyi tacą wypełnioną towarem. Kupuję paczkę cameli, drażetki przeciw nadkwasocie i zapalniczkę. Żuję draże, potem zapalam papierosa i w tym samym czasie kelnerka przynosi martini. Pociągam łyk.

Jest idealne: trochę dymne, trochę brudne, brutalne i zimne. Nagle mój żołądek czuje się znacznie lepiej. Tlen pompowany do kasyna, by ludzie nadal grali, pili i znów grali, w końcu dociera do moich płuc. Rozsiadam się wygodnie, wypijam drinka i na wszelki wypadek zamawiam kolejnego.

Miło znów tu być.

*

„Ekstremalne Vegas” najwyraźniej nie odnosi się jedynie do jazdy samochodem, latania i spadania, ale także do jedzenia i picia. Gigantycznym przystawkom złożonym z przegrzebków i krwistego befsztyku towarzyszy zestaw szkockich whisky typu single malt, jednej pyszniejszej od drugiej.

Główne danie składa się z pięciu rodzajów dziczyzny. Kiedy proszę o kieliszek smakowitego czerwonego wina, przynoszą mi całą butelkę. Popijając, wyjaśniam towarzyszom, że upijanie się idealnie wpasowuje się w moje plany. Zaczynam opowiadać o swojej książce… a tu nagle jeden z nich, pochodzący z Nowego Jorku autor literatury podróżniczej, przekrzykuje mnie, bo akurat zachciało mu się gadać o ubezpieczeniu od wypadków i o tym, czy wszyscy będziemy prowadzić pojazdy mechaniczne na tym samym torze w tym samym czasie. Jestem przekonany, że zadając to pytanie, wpatruje się we mnie… a on się do tego przyznaje! Nasz gospodarz prosi, żebyśmy wybrali deser. Zbliża się północ, a o dziewiątej rano mamy się stawić na torze wyścigowym. Spoglądam na zegarek, dokonuję szybkich obliczeń i zamawiam likier Grand Marnier.

Być może warto wspomnieć, że do tematów, którymi najaktywniej zajmowałem się w dotychczasowej „karierze” pisarskiej, należą picie i hazard, co może sugerować, że kwestie te wyjątkowo mnie zajmują, co z kolei w pewnych kręgach i okresach bywa postrzegane jako problem. Nie chcę powiedzieć, że mam problem z hazardem czy nawet z piciem. Po prostu uznałem, że warto o tym wspomnieć… zwłaszcza kiedy wychodzimy z restauracji i udajemy się do stołów pokerowych, gdzie drinki są darmowe.

Rzecz w tym, że kiedy piszesz książkę o kacu i sam opłacasz badania, a w zasięgu wzroku pojawia się darmowy alkohol (ale tylko pod warunkiem, że podczas jego konsumpcji grasz), czyż nie byłoby rzeczą nieodpowiedzialną z finansowego i zawodowego punktu widzenia nie pograć choćby troszeczkę? W poszukiwaniu odpowiedzi na to w gruncie rzeczy retoryczne pytanie dokonuję szybkiego rachunku strat i zysków, który następnie zestawiam z bardzo ogólnikowym rozumieniem prawdopodobieństwa.

A oto do czego dochodzę: prawdopodobieństwo pozbycia się pieniędzy przy stole pokerowym kształtuje się gdzieś wysoko na poziomie dwucyfrowym, podczas gdy prawdopodobieństwo upicia się jeszcze bardziej przy stole pokerowym (bezpośrednio przyczyniającego się do realizacji moich celów zawodowych, a zatem, w efekcie, do zarobienia na życie) wynosi dokładnie sto procent. Nie mam zatem innego wyjścia, jak tylko usiąść.

Gramy w Texas Hold’em bez limitu, z blindami 10:10. Podchodzi kelnerka. Proszę o whisky i piwo. Odpowiada, że może przynieść tylko jedno naraz. Proszę ją więc, by przyniosła whisky, a potem piwo, i daję jej dziesięciodolarowy żeton a conto napiwku. Dealer postukuje w stół. Wrzucam blind do puli, po czym siedzę i czekam na karty. Staram się ocenić poziom swego upojenia, ale nie jestem pewien: część mnie czuje się niepokojąco trzeźwa. Poza tym wszystko idzie doskonale: kelnerka przychodzi i odchodzi, karty lądują na suknie…

PORANEK PO ZARANIU DZIEJÓW

Kac jest starszy niż ludzkość. Jeśli wierzymy w ewolucję albo – jak kto woli – w Adama i Ewę, powinniśmy wierzyć i w to. Wystarczy zostawić jabłko w odpowiednim miejscu na dość długo i zobaczyć, co się będzie działo z ptakami i pszczołami, nie mówiąc już o wężach czy małpach. Odkąd istnieje flora i fauna, istnieje też fermentacja.

Jeśli postawimy na ewolucję, z pewnością nasi prehistoryczni przodkowie zataczali się po pijanemu, nim jeszcze nauczyli się chodzić prosto. Takie ekscesy mogły być wypadkami rzadkimi, zabawnymi, czasem przerażającymi, ale można bezpiecznie założyć, że pierwszy kac na świecie pojawił się zaraz po pierwszym upojeniu alkoholowym. Ponieważ alkohol wyprzedza słowo pisane o tysiące lat, nie zachowały się żadne miarodajne relacje z tego wiekopomnego zdarzenia. Natomiast w większości mitów założycielskich to bogowie, a nie zwierzęta, jako pierwsi doświadczyli cierpień związanych z fermentacją – zmieniając tym samym początki ludzkiej historii.

Według mitologii afrykańskiego ludu Joruba bóg Obatala pewnego dnia z nudów zaczął z gliny lepić ludzi. Potem poczuł pragnienie, więc napił się wina palmowego. Ulepione po pijanemu figurki były tak zdeformowane i dziwne, że następnego dnia w typowym dla kaca nastroju poprzysiągł nigdy więcej (a to oznacza strasznie długo, gdy jest się bogiem) nie tknąć alkoholu.

Sumeryjski bóg wody Enki jest doskonale niedoskonałym przykładem na alkoholową dychotomię. Z wyglądu przypomina nieco rybę i jest chodząco-pływającą sprzecznością: bogiem mądrości i wiedzy, a zarazem beztroskim, balującym zbereźnikiem. W tej postaci próbował wykorzystać Inanę, boginię seksu i płodności, upijając ją. Skończyło się na tym, że to ona upiła jego i podstępem skłoniła, by oddał jej swoje me – prawa, za pomocą których planował podporządkować sobie wszystkich śmiertelników. Następnego ranka, zdawszy sobie sprawę, jaki błąd popełnił po pijaku, puścił się w pogoń za Inaną wzdłuż brzegu rzeki, wymiotując na swoje stopy. Było już jednak za późno: ludzie uzyskali wolną wolę, a Enkiemu do wielkiego kaca doszedł wieczny żal.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

------------------------------------------------------------------------

3 Przeliczniki miar oraz tłumaczenia tytułów/nazw podane w nawiasach kwadratowych pochodzą od tłumaczki (przyp. tłum.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: