Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kaganiec - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 lipca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kaganiec - ebook

KAGANIEC to opowieść o Demonie Czasu i człowieku, który daje świetny przykład na to, jak można wielokrotnie spieprzyć sobie życie.
Nie za każdym razem wiara we własne siły może podnieść z kolan, a jeżeli tego nie robi... Co można osiągnąć, kiedy sięgnie się dna?  Wtedy można piąć się tylko do góry.
Człowiekowi, który nie ma nic do stracenia, czas płynie wolniej. 
Milena Skarżycka
Niektóre historie są długie i bogate w mnóstwo niespodziewanych sytuacji, które w końcu pomagają odkryć swoje powołanie.
Ta historia nie jest ani długa, ani usłana szeregiem przypadków.
Milena od zawsze czuła potrzebę pisania. Pomimo kierunku, jaki obrała na studiach, fantastyka stała się tym, co daje jej poczucie szczęścia i spełnienia.
Choć KAGANIEC jest jej debiutancką powieścią, na swoim koncie ma liczne opowiadania, teksty, wiersze, a nawet piosenki. Zazwyczaj ukrywała się pod wieloma pseudonimami, teraz postanowiła uchylić rąbka tajemnicy.
Na co dzień matka, żona, studentka na wydziale prawa, pasjonatka książek, miłośniczka malarstwa, sztuki, rękodzieła… i od teraz również pisarka.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8159-999-3
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Nie bez powodu Bóg umiłował światło.

Nie bez przyczyny demony okrywały się całunem ciemności.

Gdy przemierzałem czas wzdłuż i wszerz, nieustannie w głowie dźwięczały mi słowa: „Mrok spowił Twoją duszę. Twój słaby punkt leży tam, gdzie znajduje się Twoja siła”.

Głos, który rozbrzmiewał w mojej głowie przy ponownych narodzinach trzynaście lat temu, wciąż powracał, jak gdybym słyszał go w tej chwili. Niekontrolowany nasilał się szczególnie wtedy, gdy odnajdowałem swoją ofiarę, gotowy wykonać zadanie rozciągnięte na przestrzeni wieków.

Pomimo młodego wieku wiedziałem, że jestem jednym z najlepszych, najdoskonalszych. Nikt mi nie może dorównać... a kiedy tylko spróbuje... zamorduję. Brutalna i ostateczna śmierć – pojedynek demonów. Srebrna krew poleje się po kocich łbach. Ludzie zupełnie nieświadomi będą po niej deptać, by potem się dziwić, że nawiedzają ich nieszczęścia. Pojawi się gęsta mgła – spowodowana parowaniem Ciemnego Ciała, powodując wypadki, porywając niewinne ludzkie dusze. Trzy tuziny dusz za jednego demona. Książę się ucieszy. Im ciaśniej w piekle, tym Pan szczęśliwszy...

Rozmyślając o tym, przemierzałem pewne francuskie miasto, zmierzwiłem włosy palcami i skręciłem w uliczkę z barokową zabudową. Już czułem zapach dziewiczej skóry kilkunastoletniej dziewczyny wymieszany z odorem rynsztoków, zapachem jedzenia i jesiennego wiatru niosącego woń wszystkiego, czego nie można było znaleźć wokół siebie. Słyszałem, jak spokojnie oddycha, leżąc w wilgotnym łóżku maleńkiej izby dla służby. Gdyby posiadała więcej cech charakteru swojego ojca, na pewno nie dałaby się zaciągnąć do takiej rudery. Jej pochodzenie wymagało lepszego traktowania.

Postanowiłem wejść drzwiami, lecz pozostać niewidzialnym i niesłyszalnym dla nikogo. Wystarczyło nie chcieć być zauważonym, by bez problemów przechodzić obok, a nawet przez przedmioty i wszelkie żywe stworzenia. Ludzie mogli dostawać nagłych, chwilowych napadów paniki, ale i tak niczego nie byli świadomi. „Zła nie da się namacać” – mówiąc to, Sigismund miał zupełną rację. Zło bowiem było czynem, myślą, a nie efektem. Efektem był strach. Wystarczyło spojrzeć w te przerażone, rozbiegane oczy. Szepty wystraszonych zakochanych, próbujących ostrzec siebie nawzajem przed czymś paranormalnym. Dzieci przytulające się do matek w nagłej potrzebie poczucia miłości, troski i bezpieczeństwa. Gdzie bym nie był, wszędzie to samo…

Właśnie ten strach dodawał mi sił. Sprawiał, że z radością zarzucałem broń oraz skórzaną kurtkę na plecy i wchodziłem do przytulnych domów po przyszłych zastępców, ujawniając ukrywane dotąd nieludzkie zamiary. Swoją prawdziwą twarz.ROZDZIAŁ 1

– Czy coś panu podać?

– A co pani poleca? – zagadnąłem, przypatrując się jej bezwstydnie, jak gdyby była klaczą na wybiegu.

Kobieta w fartuszku i koszulce polo zmiękła momentalnie, dając się ponieść burzy młodych i nieokiełznanych hormonów. Widziała po mnie, że stałem się dla niej szansą na sponsoring albo co najmniej na spędzenie wystrzałowej nocy.

– Chciałbym napić się czegoś naprawdę mocnego – dodałem. Wręczyłem jej kartę menu. Wykorzystałem już żyzną glebę, nietkniętą żadną klątwą, i musnąłem niby przypadkiem jej nadgarstek.

Dziewczynę przeszył dreszcz. Plątanina neuronów przekazała sygnał i dalej zboczyła najwidoczniej na piersi, które momentalnie stwardniały. I bez tego wiedziałem, że jeszcze dziś będzie moja. Ten rodzaj kobiet poleci nawet na najbardziej wyświechtany podryw.

– Mamy…

– Idź, kochana – wszedłem jej w słowo, szczerze chcąc się napić przed zabawą. Choć nie musiałem tego robić, czasem warto było zmoczyć podniebienie ziemskim trunkiem. – Przyszykuj coś dla mnie. Z twoich rąk wezmę wszystko – powiedziałem szeptem, patrząc jej głęboko w oczy.

Błękitne tęczówki pociemniały pod wpływem emocji. Wzięła głęboki, drżący oddech, ścisnęła w dłoniach kartę i uciekła do kuchni.

Oparłem się o poobdzieraną ławkę i wyjrzałem przez okno. Pogoda była idealna. Gęste chmury wisiały na niebie niczym nadęte żagle olbrzymich okrętów, wiatr targał ludźmi tak, że tracili równowagę, zrywał bieliznę ze sznurków na balkonach, a plastikowe torebki fruwały po ulicach jak opętane, niosąc w powietrzu zapach współczesności. Pomieszczenie napełniło się zapachem benzyny, kiedy jeden z klientów otworzył na chwilę drzwi baru.

Zaciągnąłem się mocno tym zniewalającym zapachem, odwróciłem głowę ku mojej przyszłej kochance i zabójczo się uśmiechnąłem. Dzięki swojej nadludzkiej zdolności zobaczyłem w wyobraźni, jak wychodzi, by potem ujrzeć to w czasie rzeczywistym. Oparła się smukłymi plecami o drzwi, by je otworzyć. Roztargniona rozejrzała się w poszukiwaniu mojego wzroku. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, zawstydzona spuściła głowę i ruszyła do stolika numer cztery, by podać piwo gościom wyzbytym najwidoczniej zahamowań zarówno w zachowaniu, jak i piciu. Zapatrzona we mnie nawet nie zauważyła, że jeden z facetów klepnął ją w tyłek. Dając pokaz dobrych manier, wstałem, prowadzony wyćwiczonym ruchem błyskawicznym i płynnym niczym drapieżnik lub szermierz, po czym podszedłem do omotanej dziewczyny, która tym razem wyraźnie zrozumiała zachcianki swoich klientów.

– Tylko spróbuj – warknąłem.

Piątka mężczyzn spojrzała w górę i uśmiechnęła się ironicznie.

– A bo co mi zrobisz, szszszczeniaku? Nie dasz ze mną rady! – wyjąkał jeden z nich, śliniąc się i plując na swoich towarzyszy.

Chwyciłem go za kołnierz kurtki i podniosłem do góry. Starałem się, by nie przesadzić z siłą – nie miałem dziś ochoty na rozróbę. Poza tym wolałem, by książę nie wysłał po mnie żadnego ze Sprawiedliwych.

– Przeprosisz panią i wyniesiesz się stąd przed upływem trzydziestu sekund, bo inaczej rozsadzę ci czaszkę od środka. Radzę ci nie pytać jak – mówiłem bardzo powoli, by dotarło do zachlanego włóczęgi.

Popatrzył w moje ciemne oczy bez dna, które, gdy na to pozwalałem, płonęły czystym piekłem, i natychmiast wytrzeźwiał.

Postawiłem go brutalnie na podłogę i obserwowałem, jak zbiera swoje manatki, zostawia portfel, w którym, jak wiedziałem, jest tyle pieniędzy, że starczyłoby na jeszcze dwa wieczory w barze, i wychodzi, potykając się o własne nogi.

– Ło co chodziii? – zawołał jeden z koleżków i również chwiejąc się, wybiegł na deszczową pogodę.

Patrzyłem w niebo i liczyłem w myślach. Trzy, dwa, jeden… Błysnęło, a wraz z czerwoną kreską na granatowym niebie rozległ się straszny huk. Zaczęło lać. Poczułem, jak powietrze za mną zadrgało falą strachu mojej przyszłej kochanki. Odwróciłem się do niej z uśmiechem i objąłem ramieniem.

– Skończyłaś już na dzisiaj?

– Taak… Znaczy… muszę się jeszcze przebrać. – Zerknęła przelotnie na moją twarz. Onieśmielał ją bijący ode mnie seksapil i męskość. Bała się nie tylko burzy, ale i mnie. Choć tak naprawdę nie mogła dostrzec „piekielnego” spojrzenia, wiedziała, że nie jestem normalny. I to kochałem najbardziej. Kiedy zobaczy, jak wyglądam, będzie już za późno. Podwójna przyjemność w łóżku.

– Będę czekać – szepnąłem jej do ucha, muskając nosem miejsce, gdzie jej puls na szyi był najbardziej wyczuwalny.

Dziewczyna przełknęła głośno ślinę i zniknęła za drzwiami kuchni. Większość kobiet, które uważają, że nie mają nic do stracenia, bez większej zachęty prześpi się z przystojnym mężczyzną. Tym bardziej dobrze ubranym, bogatym i eleganckim. Nie chciałem generalizować, ale zdecydowana większość, która obracała się chociażby krótko w moim towarzystwie, miała skłonność do lekkich obyczajów.

Wyszedłem z baru. Po chwili podjechałem czarnym lamborghini, które ukradłem godzinę wcześniej, i zaparkowałem pod samymi drzwiami. Kiedy moja blond piękność stanęła w drzwiach, trzymałem już parasolkę nad jej głową, a drzwi od strony pasażera były otwarte na oścież.

– To twój wóz? – spytała oniemiała.

– W tym momencie tak – odpowiedziałem i uśmiechnąłem się do niej sympatycznie. Mimo że byłem demonem, nie lubiłem kłamać. Po co psuć sobie zabawę kłamstwem, kiedy wszyscy z góry ci nie wierzą, a prawdomówność daje tylko pole do popisu i szereg możliwości? Kłamstwo to pójście na łatwiznę. Natomiast próba powiedzenia prawdy w ten sposób, aby nie dostać kopniaka od Demona Ognia, to już szczyt umiejętności i kunszt elokwencji.

Podprowadziłem swojego Kopciuszka do samochodu i szarmancko zamknąłem za nim drzwi. Usiadłem za kierownicą.

– Dokąd jedziemy?

– Do mojego Raju, maleńka. – Powiedziawszy to, wcisnąłem gaz do dechy i ruszyliśmy z piskiem opon.

Pod hotelem byliśmy jakieś pięć minut później. Oddałem wóz szoferowi w niebieskim wdzianku. Objąłem moją kochankę i weszliśmy do marmurowo-złotego pomieszczenia.

Jak na czterogwiazdkowy hotel przystało kobieta w recepcji była szczupła, o długich, zgrabnych nogach w czarnych pantoflach na wysokim obcasie. Krótka czarna spódnica opinała jej biodra. Wiedziałem to, choć w rzeczywistości od pasa w dół zasłaniała ją lada. Włosy miała elegancko ułożone w zgrabny kok, pasujący do niedużej, okrągłej twarzy. Satynowa koszula barwy lazurytu, takiej samej jak marynarka szofera, przylegała do jej krągłego biustu.

Widząc mnie, wyeksponowała bardziej dekolt, tak by można było ujrzeć kształtne piersi i górę białego koronkowego stanika. Dół bielizny, jak wiedziałem, także miała biały. Białe, prawie całe koronkowe majtki.

Może bym ją do siebie zaprosił na jutrzejszy dzień albo jak skończy pracę i urządził małe widowisko? Znając życie, te dwie panienki zaczęłyby wyrywać sobie włosy i okaleczać tak piękne ciała ostrymi pazurami tylko po to, bym poświęcił jednej trochę więcej uwagi. Nie… nie mam na razie na to ochoty. No i nienawidzę białego koloru. Jest zdecydowanie… za czysty. Kiedy zmieni swoją francuską odzież ukrytą pod niepotrzebnymi, drogimi ścierkami na inny kolor i najlepiej krój – zdecydowanie bardziej wyuzdany, możliwe nawet, że odstawię ją nasyconą bardziej niż kobiety przed nią. Z tej z pozoru miłej dziewczyny mogłaby być dobra towarzyszka na jakiś czas.

Oznajmiłem swoje przybycie, choć nie było to w ogóle konieczne, i po czerwonym dywanie rozłożonym na schodach wszedłem na pierwsze piętro, prowadząc obok siebie dziewczynę, która nie przestawała podziwiać otoczenia. Jednakże kiedy zerkała na mnie, nie musiałem być demonem, by zauważyć, w jak szaleńczym tempie bije jej serce. Słyszałem także podszepty jej sumienia wręcz błagającego ją, by uciekała ode mnie jak najdalej. Całe szczęście miała te głosy w głębokim poważaniu.

Pokierowałem swoją damę do windy i wjechaliśmy na szóste piętro, gdzie znajdował się mój apartament. Otworzyłem pokój o numerze 666 i uchyliłem drzwi przed moją kochanką. Spojrzała ponad brązową futrynę na cyfry i lekko przerażona omiotła mnie wzrokiem.

– To taki mały żart. W końcu, skarbie, nie jestem grzecznym chłopcem. Wejdziesz? – zwróciłem się do niej wręcz z miłością, jakby to śmiertelnicy nazwali.

Musiało to zrobić na niej duże wrażenie, gdyż bez wahania weszła do środka. Usiadła na czarnej skórzanej kanapie i położyła torebkę na stoliku. Wciąż stojąc do niej tyłem, uśmiechnąłem się pod nosem, zadowolony z tego, co się stanie, i po cichu, tak aby jej nie wystraszyć, wywiesiłem tabliczkę z napisem „Nie przeszkadzać” i zamknąłem drzwi. Odwróciłem się do niej i nieznacznym ruchem skinąłem w stronę łazienki. Momentalnie zniknęła za drzwiami.

Zdjąłem czarną koszulę i rzuciłem ją w kąt. Zasłoniłem okna. Burza za nimi zaczęła już szaleć. No cóż. Tak zazwyczaj się dzieje, gdy jakiś demon bardziej otwarcie ingeruje w życie śmiertelników.

Zadzwoniłem po jedzenie dla mojej nowej dziewczyny i wino. Krwistoczerwone, hiszpańskie, rocznik 1986. Przeleżał, biedaczek, jakieś dwadzieścia lat, więc trzeba będzie go wykorzystać. Kopciuszek się ucieszy. W momencie kiedy skończyłem przygotowania do seksmisji, z łazienki wyszła moja boginka. Nie musiałem się odwracać, by wiedzieć, że zawinęła się w beżowy ręcznik, a włosy związała w luźny kok. Nie rozczesała ich. I dobrze. Takie lubię najbardziej.

Mimo że nie musiałem się oglądać, zrobiłem to. Widzenie myślami i przeczuwanie nie jest takie samo jak odbieranie obrazu oczami. Tamtego można się domyślać, bowiem jakość oglądania czegoś poprzez przekonanie, że tak jest, zależy od poziomu rozwinięcia wyobraźni. Wzrokiem zaś pochłaniam żywe fakty. To tak, jakby czytać krótki opis danego przedmiotu, a potem mieć go we własnych rękach w towarzystwie specjalisty.

Podszedłem do niej bezszelestnie. Najwidoczniej nie do końca była świadoma mojej obecności, gdyż drgnęła, gdy odgarnąłem z jej karku mokre kosmyki włosów.

– Jesteś taka piękna. Nie bój się mnie. To twój wieczór, Kopciuszku.

– Czy to znaczy, że czar pryśnie o północy? – spytała dziecinnie.

To było mdłe. Nie odpowiedziałem. Zamiast tego ująłem ją pod brodę i obróciłem jej głowę tak, by mieć dojście do jej ust. Zacząłem ją delikatnie całować.

Angelina wzdychając cicho, obróciła się i zarzuciła mi ręce na szyję. Objąłem ją w talii jedną ręką, drugą zaś zacząłem zdejmować gumkę z jej włosów, jednocześnie namiętnie pogłębiając pocałunki. Wzdychała coraz częściej, aż ugięły jej się nogi. Dopiero wtedy oderwałem się od niej, by zaczerpnąć powietrza, co nie było konieczne. Chciałem jednak wyglądać dostatecznie ludzko. Ująłem jej dłoń i poprowadziłem do sypialni. Gdy usiadła na łóżku, zamknąłem drzwi, zostawiwszy cały świat po drugiej stronie i odcinając jej drogę ucieczki.

Ω

Ten dzień był nieprzyjemny nie tylko dlatego, że świeciło słońce, a ludzie w tej części miasta byli nadzwyczaj dla siebie uprzejmi. W zasadzie to nie miałem się czemu dziwić. Znajdowałem się w południowych Włoszech, w mieście Sibari, w dzielnicy zbyt pobożnej, by móc spędzać tu spokojnie czas.

Główny problem polegał jednak na tym, że nie mogłem znaleźć swojej ofiary. Nie było to normalne. Demony zawsze znajdowały zastępców w kilka setnych sekundy. Dopiero wtedy pojawiały się schody. Takie osoby co prawda były „niegrzeczne”, lecz niezepsute, przez co Anioł Stróż takiego człowieka zawsze nieźle mącił w głowie śmiertelnika. Nieraz dochodziło do bójek czy pyskówek. Nie przynosiło to jednak skutku, gdyż człowiek posiada wolną wolę, której złamać się w żaden sposób nie da. Można go namówić do jakiegoś działania, podpowiedzieć, ale nie rozkazać. Tak więc pojedynki kończyły się „atramentowym” okaleczeniem.

Tym razem nic z tego się nie pojawiło. Nie wyczuwałem ani obecności swojej ofiary, którą niczym zapach unoszący się w powietrzu lub subtelną wiązkę światła powinienem zlokalizować bez problemu, ani reakcje otoczenia nie świadczyły o tym, że w pobliżu kumuluje się negatywna energia powstająca podczas wyładowań w czasoprzestrzeni.

Był rok dwutysięczny. Stałem wśród ludzi pod postacią demona, tak więc nie mogli mnie widzieć, co najwyżej czuli intuicyjnie. Przebywałem się w miejscu, w którym według moich diabelskich przeczuć powinien znajdować się siedemnastoletni chłopak. Jak debil rozglądałem się wokół, nie wiedząc, co się dzieje.

Stałem i…

– Cześć, Muselière1.

Drgnąłem wewnętrznie, lecz nie pokazałem po sobie, że ten głos przyprawił mnie o mdłości. Tylko jeden demon tak mnie nazywał, twierdząc, że jest to podobne do mojego imienia i natury. Napiąłem wszystkie mięśnie, których w tym ciele było znacznie więcej, i odwróciłem się do przybysza.

Od razu w nozdrza uderzył mnie smród kobiecych, miodowo--kwiatowych płynów do kąpieli. Wstrętny zapach.

– Co tu robisz? – spytałem niby od niechcenia, choć tak naprawdę odpowiedź na to pytanie była dla mnie bardzo ważna. Tam, gdzie spotykałem t o c o ś, zawsze pojawiały się kłopoty. Szkoda, że tylko ludziom umiałem czytać w myślach.

– Nic takiego. Węszę – burknęła, wdychając powietrze, a ja rozglądałem się wokoło w poszukiwaniu wiązki ciemnej energii, dźwięku naprowadzającego, woni siarki – czegokolwiek, co mogłoby wskazać, gdzie znajduje się powód mojego przybycia.

– Tyle to się domyśliłem. Nie uważasz, że jest to niezbyt przyjemne miejsce dla kogoś takiego jak my? Trzeba tu naszkodzić. Mdli mnie od tej radości.

– Mnie również – odparła i wykrzywiła twarz w nienawistnym grymasie. Kto by pomyślał, że kiedyś była słodką niewolnicą z Senegalu, która sypiała w wilgotnych francuskich ruderach. – A co ty tu robisz?

– Węszę.

– I znalazłeś już?

– Nie.

– Nie? Przecież śmiertelnik nie może ci uciec. – Zamyśliła się teatralnie. – Nie sądzisz, że coś jest z tobą nie tak? – zapytała z podejrzliwą miną, po czym zaczęła krążyć wokół mnie.

Zbyt szybko przeszła do rzeczy. Rozmowa nabrała tempa, jakbyśmy wymieniali współrzędne, a nie rozmawiali. Ot, kilka słów. Zbyt szybko, by dowiedzieć się czegoś więcej, i zbyt konkretnie, by nie podejrzewać jej o zasadzkę. Czyżby miała mało czasu? A może to mnie on się kończył?

Granatowe skrzydła demona lekko składały się i rozkładały z każdym jej krokiem, wybijając rytm mijanych milisekund.

Wiedziałem, że w jej wypowiedzi zawierało się bardzo dużo informacji, przez co obserwując diablicę, usilnie się nad nimi zastanawiałem. Było mało sposobów, by zniszczyć demona. I równie niewiele powodów, by ich nie wypróbować. Mieliśmy ludzkie ciała i prawdziwą postać składającą się z anielskiej istoty i piekielnej duszy. Może nie kłamałem i nie posuwałem się tak często do gwałtów, kradzieży i morderstw, ale to nie czyniło mnie innym. Nadal byłem skazany na potępienie.

Tak więc kiedy Anaisse pochylała się nad jakimś mężczyzną, grzebiąc w nim ręką i powodując, że ze strachu omal nie zemdlał, chociaż jego ciału nic się nie stało, olśniło mnie zupełnie.

Ta diablica potrafiła uprzykrzyć życie i mimo że razem dokonaliśmy wielu zbrodni, nigdy, ale to nigdy ani jej, ani mnie nie przemknęło przez myśl, żeby choć raz w swoim towarzystwie stanąć do siebie plecami. Ostrze wbite w plecy? Nawet moje zdolności i miecz by w tym nie pomogły.

– To twoja sprawka?

– A kogo?! – Uśmiechnęła się uradowana. – Sądziłam jednak, że dłużej będziesz się nad tym zastanawiał, skoro kilka osób z twego rodu już nie żyje, a twoja genealogia bardzo się zachwiała. To moje działanie sprawiło, że twój chłopaczek ci uciekł. Osłabłeś, kochany Muselière.

Uśmiechnęła się znowu, tym razem wręcz ślicznie. Była naprawdę piękna. Nasza uroda znacznie różniła się od urody tych dobrych aniołów, ale i tak byliśmy piękni. Zarówno w prawdziwej postaci, jak i ludzkiej. W jakiś sposób musieliśmy kusić śmiertelników.

Anaisse była uprowadzoną w XVII wieku przez francuskich kolonialistów córką wodza królestwa Dżolof, które znajdowało się w Senegalu. Została wywieziona jeszcze jako dziewczynka, a niebawem wykupiona przez francuskiego barona mieszkającego pod Paryżem. Nie traktowali jej najgorzej w porównaniu z losami innych niewolników, mimo to przez te wszystkie lata narastały w niej ogromne pokłady nienawiści do ludzi i wyższych sfer.

Jej ciemna skóra, prawie tak ciemna jak czekolada, jeszcze gdy była w stu procentach ludzka, posiadała nieskazitelną fakturę. Musiałem przyznać, że Murzynki miały w sobie coś nadzwyczajnego, pierwotnego, tak jak kobiety egzotycznego Wschodu. Żadna biała kobieta nie pachniała tak doskonale jak te ciemnoskóre. Mimo to jej zapach, zazwyczaj bardzo niedoceniany, tonął w odmętach duszących świństw, jakie na siebie nałożyła magią.

– Co zrobiłaś? – Cóż za wspaniała konwersacja! Naszą wymianę zdań, biorąc pod uwagę ton głosów, można by było porównać do przyjacielskiej pogawędki.

– Nic wielkiego. Po prostu unicestwiłam narzeczonego twojej prapraprababci. A skoro jeszcze żyjesz, wygląda na to, że muszę szukać dalej. Cóż, popełniłam mały błąd. W końcu niszczenie ludzkiego życia to twoja działka! – warknęła na mnie i już wiedziałem, o co jej chodzi.

Bunt demonów? Ciekawe, co na to Sprawiedliwi.

– No nie mów mi, słodziutka, że życie demona ci nie odpowiada?

– Co prawda ma swoje plusy, aczkolwiek wolałabym leżeć teraz w śmierdzącej Francji.

– Nie żyłabyś wtedy wiecznie. Dostawałabyś kolejne baty, polerując na kolanach podłogę.

– I o to chodzi. Mam dość służenia i wykonywania rozkazów! Co z tego, że jestem piękna i wspaniała? Że mogę przemieszczać się w czasie i w ułamku sekundy znaleźć się w stu miejscach naraz, a żadne ludzkie oko nie wychwyci mojego przemieszczania się? Mogę robić rzeczy, o których durni ludzie nawet nie marzą, co najwyżej piszą w jakichś zasranych książkach i pokazują w filmach. Mam władzę i tysiące zadań, które wszystko psują. Nie jestem jedną ze Sprawiedliwych i nie będę…

– To nie powód do płaczu.

– Nie przerywaj mi! Bo naprawdę założę ci kaganiec! – krzyknęła, a w jej oczach intensywniej zapłonęło piekło. Szpony diablicy wydłużyły się i stwardniały, a jej głos coraz bardziej przypominał syczenie węża udoskonalone o wysokie, piskliwe dźwięki.

– Spokojnie. Stwierdzam tylko, że to, co tobą kieruje, to bunt, a to skaże cię na rychłą śmierć. Nasz Pan szybko się o tym dowie. Demonów wśród nas jest więcej, niż myślisz.

– Nie jestem głupia. Mówiąc ci, że węszę, miałam na myśli nie człowieka, a naszych kochanych pobratymców, o ile można tak ich nazwać.

– Pochodzimy z jednego miejsca, więc chyba tak – odpowiedziałem spokojnie, starając się opanować narastający ból głowy.

Takie rzeczy nam się nie przydarzały. Ból mogliśmy czuć tylko przy cielesnych pojedynkach. Zacząłem oddychać. Anaisse spojrzała na mnie, unosząc lewą brew do góry, po czym odwróciła się z wyrazem triumfu na twarzy. W tym momencie mój spokój się skończył. Siłą powstrzymywałem się od ataku na to cudowne, zgrabne ciało. Ciekawe, co ona chce osiągnąć tak skąpym czarnym ubraniem? Choć szczerze mówiąc, definicja ubrania określała je jako c o ś, co zakrywa ciało. Je zaś można było spokojnie podziwiać pod przezroczystą, ciemną warstwą gorsetu wiązanego z przodu i z tyłu oraz czegoś podobnego do minispódniczki.

Tyle tylko, że Anaisse nie robiła na mnie wrażenia. Chciałem ją zabić. Tu i teraz. Ale gdy tylko postąpiłem krok do przodu, ból głowy nasilił się tak bardzo, że padłem na kolana.

– Och, jak cudownie! – krzyknęła dziewczęcym głosem, który był jak cios obuchem w moją czaszkę. – A myślałam, że nic ciekawego się już nie stanie! Może zajmę się tym, co ty, i zacznę wyłapywać „niezgodności” w rodach ludzkich?

– Kiedy to zrobiłaś?

– Biorąc pod uwagę czas ludzki, jakieś dwie minuty i trzydzieści jeden sekund temu, czyli sześćdziesiąt pięć tysięcy czterysta czterdzieści siedem stutysięcznych sekundy przed twoim przybyciem tutaj. Wspaniale, prawda? Jak na pierwszy raz w tej dziedzinie, chyba pobiłam rekord.

– W końcu to ja cię stworzyłem. Dlatego zapomniałaś o ważnej rzeczy – odparłem, wstając na nogi. Gdybym potrafił płakać, łzy pociekłyby mi z bólu. – Kiedy ja zniknę, ty także stracisz swoją moc.

– Właśnie wtedy osiągnę cel. Znów będę człowiekiem – powiedziała i popatrzyła na mnie z „czułym” uśmiechem.

Zarzuciwszy włosy do tyłu, obróciła się i zaczęła biec przez ludzi, strasząc ich, póki nie odbiła się stopami od podłoża. Machnęła parę razy skrzydłami i rozpłynęła się w powietrzu.

Zanim jeszcze ból całkowicie minął, rzuciłem się pędem za tą suką.

------------------------------------------------------------------------

1 Muselière (fr.) – Kaganiec.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: