Kameleon - ebook
Kameleon - ebook
Kulisy pracy w CBŚ.
Mocna, nieocenzurowana opowieść o pracy polskiego przykrywkowca.
Podziemie narkotykowe w Polsce przeżywa swoje najlepsze lata, kiedy zostaje powołane Centralne Biuro Śledcze, polskie FBI. Maciej Nowacki, policjant i agent w jednej osobie, przez rok nie jest przydzielany do żadnych spraw, aż zostaje skierowany do rozpracowania siatki handlarzy narkotyków na południu Polski. Zaczyna wchodzić w perfekcyjnie zorganizowany świat, gdzie nie ma miejsca dla słabych.
Jak wygląda służba agenta CBŚ? Czy w pracy przykrywkowca można mieć rodzinę? Jaka jest cena podwójnego życia?
Victor Gorsky zaraz po przejściu na emeryturę napisał tę książkę jako formę terapii po zakończeniu pracy w świecie, o którym wolałby zapomnieć…
Victor Gorsky – absolwent WSPol w Szczytnie, oficer z ponaddwudziestoletnim stażem w służbie kryminalnej, zajmujący się w swojej karierze zwalczaniem patologii społecznych, prostytucji, narkomanii, poszukiwaniem osób. Od 2000 r. oficer CBŚ, odznaczony m.in. brązowym Krzyżem Zasługi oraz medalem Zasłużony Policjant. Obecnie na emeryturze, na której znalazł swoje nowe pasje.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8123-479-5 |
Rozmiar pliku: | 930 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Atmosfera była pełna napięcia, dawało się wyczuć, że chodzi o dużą kasę. Wstałem od stołu i powiedziałem do Karola:
– Dobra, idziemy do mojego samochodu, skończymy sprawę, a chłopacy dokończą deal na miejscu.
Wyszedłem z McDonalda na parking.
– Gdzie stoisz i czym? – zapytał Karol. – Muszę zabrać towar z mojego samochodu. Zaraz przyjdę.
– Zielona toyota na tylnym parkingu. Będę stał obok, to mnie zauważysz – odpowiedziałem.
Czekanie ciągnęło się w nieskończoność. Nigdy nie wiesz, czy facet przyniesie zamówiony towar, czy klamkę, którą wymusi oddanie całej kasy. Ale z drugiej strony zawsze masz nadzieję, że on myśli tak samo: też nie wie, czy po przyniesieniu narkotyku nie dostanie kulki zamiast umówionego siana. Po dwóch minutach obaj już siedzieliśmy w samochodzie. Na tylną kanapę Karol położył reklamówkę.
– Tam jest towar, zgodnie z umową, dwa kilo koksu i trzy amfy. To jest to, co zamówił Olek. Sprawdź, czy się zgadza, i zadzwoń do niego, żeby zaczął się rozliczać z Michałem.
Odwróciłem się i sięgnąłem po torbę. Wyciągnąłem dwie paczki owinięte szczelnie szarą taśmą klejącą. Nie chciałem ich rozrywać, więc zważyłem je w ręce. Waga się zgadzała. W duchu poczułem ulgę, schodziło ze mnie zdenerwowanie, którego nie mogłem w żaden sposób okazać.
– To jest ten sam towar co wcześniej? – zapytałem. – Bo tamten był idealnej jakości, dlatego bierzemy teraz więcej i nie chcemy mechlanego.
– To jest ta sama partia, to samo źródło, ten sam dostawca – potwierdził Karol. – Nie ryzykowalibyśmy oszustwa, bo jesteście dobrymi odbiorcami, takich szkoda stracić.
– W porządku – odpowiedziałem, biorąc jednocześnie telefon do ręki i wybierając numer Olka.
– Tu Maciek, możesz płacić, za dziesięć minut jesteśmy u was. – Rozłączyłem się.
Od tej chwili mieliśmy dziesięć minut na dokończenie transakcji: Olek musi przekazać w McDonaldzie pieniądze za kokainę i amfetaminę, a ja muszę dokończyć deal z Karolem.
– Masz moje oddzielne zamówienie? – zapytałem handlarza narkotyków.
– Pewnie, że mam. – Wyciągnął spod kurtki dwie puszki z parówkami w zalewie, niemieckiej produkcji.
– Kurwa, chłopie, za czterdzieści tysięcy euro pół kilo parówek? Musiałyby być ze złota, żebym je wziął – powiedziałem zdziwiony, kiedy Karol mi je podawał.
– Obejrzyj, są oryginalnie zamknięte, naklejka też oryginalna, wszystko cacy, tak jak w sklepie, tylko że wsad jest inny. W każdej masz po dwieście pięćdziesiąt gramów koksu. Żeby gramatura zgadzała się z opakowaniem, kapujesz? – zapytał. – Możesz wozić po całej Polsce, wywozić, gdzie chcesz, nikt tego nie sprawdza, bo nikomu nie chce się otwierać puszek z żarciem, zwłaszcza gdy Polacy jadą na wakacje albo do roboty – zaśmiał się.
Wziąłem do ręki obie puszki. Faktycznie, nie było żadnych śladów uszkodzeń, spawów, nawet woda chlupała jak w oryginałach.
– Jaką mam gwarancję, że tam jest koks? – zapytałem Karola.
– A jaką ja mam, że zapłacisz mi prawdziwymi euro, a nie fałszywymi, kapujesz? Daj kasę, przeliczę i idziemy.
Przekazałem pieniądze, wysiadłem z auta i włożyłem puszki do bagażnika, między torby. Reklamówkę wcisnąłem głębiej, żeby nie rzucała się w oczy. Stałem przy samochodzie, gdy pojawił się przy mnie Karol.
– Zgadza się, deal z tobą to czysta przyjemność, powtórzymy to następnym razem, dobra?
Ruszyliśmy w stronę wejścia do maca. Karol podszedł do swojego wozu, więc byłem z przodu, gdy nagle oślepił mnie błysk granatu, a jego huk zlał się z krzykiem: „Stój, policja!”. Wokół rozległy się wystrzały, nie zorientowałem się dokładnie, co się dzieje. Nagle poczułem solidnego kopniaka. Przeleciałem parę metrów i wylądowałem na bruku. Ledwo zetknąłem się z kostką, kiedy ktoś – lub coś, bo siła była ogromna – zaczął ciągnąć mnie do siebie. Miałem pot na twarzy, szyi, kręgosłupie, adrenalina wypływała w postaci potu, ale nie byłem zdenerwowany. I wtedy na karku poczułem chłód, nieprzyjemny chłód lufy karabinka, a na nerkach ciężką nogę faceta, który zdecydowanym głosem poinformował mnie:
– Nawet, kurwa, nie próbuj spierdalać, możesz tylko oddychać…