Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kareta - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
23 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kareta - ebook

Pierwszy tom warszawskiej serii kryminalnej!

Bohater Karety to Konrad Masternowicz, detektyw rozwikłujący zagadkę brutalnych morderstw na kobietach w 1856/1857 r. w Warszawie.
W miejscu zbrodni zawsze pojawia się tajemnicza kareta. W toku śledztwa twardo stąpającemu po ziemi detektywowi przychodzi zmierzyć się z niewyjaśnionymi zjawiskami, obrządkiem wampirycznym i wieloma innymi sprawami, które wywracają jego dotychczasowe życie.
W śledztwie pomaga Masternowiczowi młoda, wyemancypowana i walcząca o prawo do bycia lekarzem panna Weronika Duchowna.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-2356-7
Rozmiar pliku: 4,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

***

Notatka Konrada Masternowicza, 12 stycznia 1857

Na początek przydałoby się zamieścić kilka informacji wprowadzających. Odpowiadając na prośbę naczelnika policji, administrującego tereny cyrkułów zarówno I, III jak i XI, generała policmajstra Rasnowa, zobowiązuję się do dołożenia wszelkich starań, aby poniższy raport był dokładny i klarowny. Sprawa jest dosyć niezwykła i uznałem, iż warto byłoby zasięgnąć pomocy osób, które były świadkami zdarzeń, których ja na własne oczy nie widziałem lub mój umysł był zaślepiony i niesprawny. Są to osoby zaufane i podają prawdziwe informacje; stwierdzam to, dając im nieco kredytu zaufania, gdyż nie wszystko byłem w stanie sprawdzić, a to z powodu, o którym już wspomniałem, mianowicie sprawa jest niespotykana i wymaga zeznań wszystkich tych ludzi, których o to poprosiłem. Wierzę, że generał policmajster zrozumie moją sytuację, zapewne wyda się to niecodzienne i tak niesamowite, że aż nieprawdziwe. Zapewniam jednak, że opisywane zdarzenia miały miejsce i ich szczegółowy opis jest kluczem do rozwiązania i zrozumienia dalszego działania.

Poniższy opis zdarzeń jest zmodyfikowany niezależnie od policmajstra, to znaczy został uzupełniony o te fragmenty, które dla bezpieczeństwa mojego i bliskich mi osób musiały pozostać poufne i wyłącznie w mojej dyspozycji.

Rozpoczęcie opowiadania nie mnie przypada, gdyż to, co się wydarzyło, sięga czasu, kiedy nie miałem jeszcze styczności ze sprawą. Niemniej jednak ta krótka relacja jest niezbędna dla pojęcia o całości. W takim niezwykłym wypadku lepiej jest zachować chronologię opisów, aby wydarzenia miały sens i ciągłość.

Głos oddaję także dwóm ważnym dla mnie osobom, mianowicie doktorowi Duchownemu i jego córce. Są to świadkowie, którzy wiele wnoszą do śledztwa, nie tylko za sprawą ich obiektywności, ale i świeżego spojrzenia, barwności z odrobiną emocji i gawędy, która znacznie ułatwia przyswojenie niektórych informacji. Szczególne podziękowania należą się panu Duchownemu, który mimo obiekcji odpowiedział na moją prośbę wyjątkowo entuzjastycznie.

W tym miejscu oddaję głos osobie, która jako pierwsza zobaczyła i usłyszała coś interesującego.

Relacja Henryka Marconiego dotycząca dnia 28 grudnia 1856

Pan Masternowicz radził, żebym najpierw przedstawił krótko, kim jestem i dlaczego to właśnie ja zeznaję. Postępując zgodnie z tą radą, przedstawię się i powiem, jakie stosunki łączą mnie ze sprawą. Nazywam się Henryk Marconi, jestem architektem, aktualnie pracuję w kilku miejscach, jednak pan komisarz kazał skupiać się na tym, co związane ze sprawą, zatem pominę szczegóły, które nie są istotne. Od kilku miesięcy pomagam panu Przezińskiemu przy przebudowie Hotelu Europejskiego, który znajduje się w Warszawie na ulicy Krakowskie Przedmieście. Pana Przezińskiego poznałem razu pewnego na bankiecie, niestety nie pamiętam, kiedy dokładnie to było, mam nadzieję, że to nie jest ważne. Nie chciałbym utrudniać niczyjej pracy. Wówczas to, na tym bankiecie, pan Przeziński wspomniał mi o planach robót nad hotelem. Dowiedziałem się, że on i jego wspólnicy myśleli, żeby powierzyć nadzór właśnie mnie. Powiedzieli mi wiele komplementów i tak gorliwie namawiali, że wstydziłem się odmówić. Ci wspólnicy, o których mówię, to bracia Punikowscy, Stefan i Lucjan. Bardzo rzetelni ludzie, mówią tylko o konkretach. Nie obchodzą ich dyrdymały, przynajmniej w sprawach interesów. Wrócę do osoby Przezińskiego. To z nim się zwykle kontaktowałem w sprawie robót nad Europejskim. Plany, jakie mi przedstawił, były dosyć zadowalające i jasne, to znaczy wiedział, co chce uzyskać i mniej więcej jak to zrobić. Wziąłem od niego papiery z planami i obiecałem się odezwać, jak skończę je przerabiać. Rzecz polegała na tym, by w możliwie ekonomiczny sposób wykorzystać pałac Gerlacha. To świetny pomysł, gdyż pałac zaprojektował człowiek, który zna się na swoim fachu. Przeróbka zapowiadała się wybornie i nie mogłem się doczekać, kiedy zbiorę ludzi i zaczniemy budować. Czas prac zapowiadał się na co najmniej rok, właściciele postanowili zatem, że otwarcie nastąpi w ostatnim dniu roku 1856. Na ten wyjątkowy dzień zaplanowano bal, który miał się odbyć w nowo otwartych salach. Coś wspaniałego, piękne apartamenty do wglądu dla gości, można było tam nawet zanocować, jeśliby ktoś chciał. Sala restauracyjna olbrzymia i ozdobna tak, że oczy gubiły się w migocących świecidełkach. Plan otwarcia był zapięty na ostatni guzik – kolacja, przekąski, herbata, recytacja poezji, smakołyki z cukierni Contiego, muzyka i tańce. Pan Masternowicz uważa, że nie powinienem umieszczać tu zbyt wielu informacji o architekturze i samej pracy, gdyż to pana Rasnowa interesować będzie w mniejszej mierze, ale zaznaczam, że gdyby szanowny pan potrzebował więcej szczegółów, to służę uprzejmie. Mam także nie wybiegać w przyszłość z opowieścią o balu, gdyż na to czas jeszcze przyjdzie. Chciałem ogólnie zarysować ówczesną sytuację. Wrócę zatem do konkretów.

Kilka dni przed otwarciem hotelu dostałem od pana Przezińskiego bilet z prośbą, abym zjawił się w Europejskim. To było 28 grudnia. Bilet dostałem około godziny czternastej, ale miałem jeszcze kilka spraw do załatwienia w mieście, więc zjawiłem się na miejscu tuż przed szesnastą. Nie zrobiło to Przezińskiemu różnicy, widziałem, że do momentu, kiedy mógł poświęcić mi swoją cenną uwagę, był rozchwytywany. Trudno się dziwić, w końcu do otwarcia został jeden dzień, a on lubi, żeby wszystko było perfekcyjne.

– Dobrze, że pan przyszedł – powiedział do mnie, wznosząc ręce w górę, jakby dziękował Bogu za zesłanie anioła w najgorszym momencie życia. – Mam urwanie głowy, a dzięki panu trochę odetchnę. Chodźmy do Contiego, zjemy te ciastka francuskie i pogadamy.

Byłem kontent z tego pomysłu, przepadam bowiem za ciastkami francuskimi. Szczęścia dopełniła gorąca biała kawa, która szybko postawiła nas obu na nogi, a mnie dodatkowo rozgrzała. Na dworze było bardzo zimno i śnieg padał nieprzerwanie od kilku godzin, więc zmarzłem. Początkowo wydawało mi się, że Przeziński sprowadził mnie do siebie, aby się zrelaksować. Rozmowa była całkiem prywatna, wspominał o swojej rodzinie, pytał mnie o moją. Żartowaliśmy nawet. Wydało mi się to dosyć dziwne, gdyż dotąd poruszaliśmy tylko sprawy budowy, można powiedzieć, że łączyły nas tylko interesy. Zaniepokoiłem się. To wyglądało tak, jakby Przeziński czuł do mnie zbyt dużą sympatię, aby powiedzieć prosto z mostu, że postanowił z Punikowskimi odsunąć mnie od budowy i zastąpić kimś innym. Nie znoszę niepewności, wolę najgorszą prawdę, mówioną bez ogródek, niż takie owijanie w bawełnę i podchody.

– Jeszcze trochę, a pomyślę, że faktycznie jestem tu potrzebny, żeby łagodzić zdenerwowanie – zagadnąłem wymijająco. – Chociaż, zdaje się, i beze mnie nieźle się pan trzyma.

– Zachowuję kamienną twarz w sprawie otwarcia – odparł. – Tak naprawdę to bardzo się denerwuję i ta luźna rozmowa zdecydowanie mi pomogła. Poczułem się lepiej, ale nie zaprosiłem pana wyłącznie dla relaksu.

I wtedy powiedział, że chciałby, żebym zaprojektował gmach. Wszelkie obawy odeszły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Uśmiechnąłem się, a moje oczy odpowiedziały mu widać za mnie, gdyż stwierdził:

– Wiedziałem, że pan się zgodzi.

Dostaliśmy kolejne ciasteczka i wypiliśmy jeszcze jedną kawę. Tym razem rozmawialiśmy wyłącznie o budowie, o moich pomysłach, które miałem już przygotowane na zaś (temat gmachu poruszaliśmy już niejednokrotnie, jednak nigdy tak bezpośrednio i oficjalnie), nie odczuwałem żadnego napięcia. Ani się obejrzałem, a przejęcie planami gmachu przeszło na otwarcie hotelu i po chwili rozmawialiśmy o balu i przygotowaniach do niego.

Kiedy tak, można powiedzieć: beztrosko, rozmawialiśmy, zdarzyło się coś, co według pana Masternowicza jest godne uwagi. W cukierni zjawił się jakiś chłopiec i jął gestami przywoływać mojego towarzysza. Pominę wychowanie, które gdyby było dobre, nie pozwoliłoby na szeptanie i machanie ręką w sposób dający do zrozumienia, że prosi na stronę, nie przepraszając nikogo. Pan policmajster prosił o szczególną dokładność tej części opisu, więc postaram się tak właśnie uczynić. Chłopak ten, jak już wspomniałem, zachowywał się dosyć niezwyczajnie, toteż odwróciłem się i spojrzałem na niego uważniej. To był biedny dzieciak, nędznie ubrany, w szarej czapce, spod której wystawały niechlujne czarne włosy. Wyglądał niestosownie w takim miejscu. Nie chcę, aby pomyślano, że gardzę biedotą, chcę jedynie wyrazić zdziwienie, jakie mnie ogarnęło na widok tak ubogiej i brudnej osoby w miejscu przeznaczonym dla ludzi bogatych, na których nie robią wrażenia kryształowe żyrandole i złocone oprawy obrazów. Popatrzyłem na chłopca przez moment i w mig pojąłem coś zaskakującego. Przybysz czuł się jak u siebie, oczywiście nie w sensie mieszkania w takim miejscu, lecz jakby tu pracował. Ktoś go wpuścił, wątpię, aby obsługa cukierni przeoczyła tak rzucającą się w oczy figurę. Widocznie wszyscy go tu znali i nikt nie zważał na jego obecność. Zresztą starał się szybko załatwić sprawę, z którą przyszedł, by nie brudzić dywanów swoimi butami. Ach, jego buty! Były szkaradne! I strasznie cuchnęły, to pamiętam doskonale. Jakby deptał po czymś śmierdzącym. Przeziński przeprosił i wyszedł. Stanęli razem na zewnątrz. Po ich twarzach widać było, że obydwu pilno sprawę jak najszybciej załatwić. Chłopak był podekscytowany, a Przeziński zdegustowany, pewnie tym smrodem, i poirytowany pojawieniem się dzieciaka podczas naszego spotkania. Podniosłem do nosa filiżankę, aby zaciągnąć się milszym zapachem. Ktoś akurat wchodził do cukierni i niechcący dosłyszałem, co ci dwaj mówili. Jednakże to było dosyć dawno temu i szeptali, toteż nie jestem w stanie ich zacytować. Podam jedynie rozmowę w sensie, jaki miała ich rzeczywista wymiana zdań.

– Złapałem dziś jednego! – mówił podekscytowany chłopak. Miał około piętnastu lat; oceniam z wyglądu i z głosu, który nie był jeszcze dość męski. – Latał tu niedaleko.

– Bardzo dobrze – wyszeptał Przeziński. – Gdzie go masz?

– Na dole, w piwnicy. Wsadziłem do klatki z innymi.

– Dobrze, teraz idź. – Włożył mu do ręki pieniądz. Widziałem to, gdyż akurat się obejrzałem, zaciekawiony szeptami i trochę też zniecierpliwiony, bo chciałem wracać do domu.

Przeziński nie zauważył mojego zaciekawienia, bo też starałem się, żeby nie zauważył. Po co miał myśleć, że go podsłuchiwałem. Nie chciałem zepsuć naszych stosunków, to nie służy owocnej pracy. Toteż gdy do mnie wrócił, udawałem pochłoniętego bez reszty myśleniem o krzywo zawieszonym zegarze. Wspomniałem o tym i gdy Przeziński pokwapił się, aby zwrócić uwagę obsłudze, momentalnie uzmysłowiłem sobie, że pora iść. Obiecałem Przezińskiemu przygotować projekt gmachu tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Uścisnąłem mu rękę i wyszedłem. Tego dnia już nie działo się nic szczególnego. Wierzę, iż odtworzyłem zdarzenia wystarczająco wiernie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: