Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Karuzela - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 stycznia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Karuzela - ebook

Że cię nie opuszczę aż do śmierci...

Renata żyje w nieustannym biegu. Trudno jej znaleźć choćby krótką chwilę tylko dla siebie. Cały dom jest na jej głowie, co przy trójce małych dzieci i ciągle nieobecnym mężu nie jest łatwe. Poza tym, od pewnego czasu kobieta boryka się z różnymi dolegliwościami. Najlżejszy dotyk sprawia, że na jej ciele pojawiają się sińce. Diagnoza lekarska jest jednoznaczna â Renata choruje na białaczkę. Ta wiadomość zupełnie odwraca do góry nogami życie jej i oraz całej rodziny.

Karuzela, to niezwykła opowieść o walce z okrutną chorobą. Pełna ciepła i subtelnego humoru. To nie tylko historia Renaty, ale także całej jej rodziny, która w obliczu tragedii jednoczy się na nowo. Są bowiem sytuacje, w których człowiek nie może być sam. Zwłaszcza, gdy każda chwila jest walką o powrót do normalności, o jeszcze jeden mały krok.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-596-6
Rozmiar pliku: 943 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Styczeń

Renata biegła.

Rano biegła, bo umówiła się z sąsiadką. Dawno nie miała luksusu spotkania z przyjaciółką. Nie było kiedy tak zwyczajnie pogadać. Zakończyły spotkanie optymistycznym „musimy to częściej powtarzać”, a potem znów był tylko pośpiech. W domu zdążyła jedynie rozpakować zakupy, gdy zupa zaczynała bulgotać.

Krysia, jedyna córka, okropnie nie lubiła świetlicy. Dlatego Renata biegła – żeby stanąć w rządku wraz z innymi matkami, w oczekiwaniu na otwarcie drzwi. Chwilę po dzwonku wylewała się z nich z dzikim wrzaskiem chmara dzieci, jak wulkaniczna lawa. Wszyscy, i matki, i dzieci, włączali się w hałas powitań. Renata zwyczajowo też.

Wbiegając po schodach, zaczepiła obcasem o rant spodni. Przewróciła się. Była na szczęście zaledwie na drugim stopniu, nie spadła daleko, niemniej biodro bolało bardzo. Krzycząc na powitanie Krysi, starała się utrzymywać równowagę na prawej nodze. Rano, idąc na spotkanie, założyła buty na obcasie. Wyjeżdżając po dzieci, wsunęła przez nieuwagę te same czółenka. Teraz chwiała się lekko na niewygodnej szpilce. Krysia nie zwróciła na to uwagi.

Dobrze, że nie przed Sylwestrem. Posiniaczone nogi nigdy nie wyglądają dobrze, szczególnie gdy wystają spod krótkiej sukienki.

Słuchając paplaniny córki, Renata ostrożnie schodziła po schodach, chociaż ciągle się śpieszyła. Grupa Krzysia przyjechała już z wycieczki. Obiecała młodszemu synowi, że szybko go odbierze. Poganiała więc Krysię w szatni. Dziewczynka wybiegła w niezapiętej kurtce i krzywo nasuniętej czapce.

– Mamo, szalik!

– Słucham? – Renata stała już w wyjściu.

– Nie wzięłam szalika!

– To wróć.

Matka zagryzła wargi, policzyła w myślach wolno do dwunastu. Krysia nadbiegła i biegła dalej, matka starała się za nią nadążyć, nierówno stawiając stopy na obcasach.

Prawie już nie boli – pomyślała z zadowoleniem.

Krzyś na widok matki zerwał się z dywanu, na którym układał klocki. Przylgnął do Renaty.

– Krzysiu, układamy po sobie zabawki! – zwróciła uwagę wychowawczyni.

Krzyś odwrócił się, ale nie puścił ubrania matki.

– Ja ułożę – powiedziała Renata, wchodząc na dywan. Syknęła, kucając, i odruchowo dotknęła lewego biodra. Krzyś przyklęknął razem z nią, kilka klocków wrzucił do wielkiego pudła, potem chwycił samochód i odstawił go na półkę. Krysia rzuciła tornister na podłogę; też pomagała. Wychowawczyni kiwnęła głową.

– Ma pani grzeczne dzieci.

– Pomagamy sobie wzajemnie – odpowiedziała za matkę Krysia. Renata uśmiechnęła się. Wstając, podparła się ręką o podłogę.

– Coś się stało? – zapytała przedszkolanka.

– Potknęłam się. – Renata machnęła ręką. – Jutro będzie dobrze.

Kobieta podała jej ramię.

– Dziękuję. – Uśmiechnęły się do siebie.

– Idziemy po Eryka – komenderowała Renata w przedszkolnej szatni. Krzyś wskazał na jeden z rysunków na ścianie.

– Ten jest mój. Mój, mój, mamo!

– Piękny! – Uśmiechnęła się. Przestała się śpieszyć, najstarszy syn pewnie i tak na boisku grał w piłkę.

Nawet zima mu w tym nie przeszkadza – pomyślała.

Krzyś powoli zakładał buty, matka i siostra dopingowały go, ale nie poganiały.

– Mamo, pomożesz mi w matematyce?

– Przecież jesteś dobra w matematyce.

– Mam klasówkę w przyszłym tygodniu.

– Pomogę. Chociaż pewnie tata potrafiłby bardziej. – Renata przysiadła na niskiej szafce, pomagając jednak Krzysiowi w ubieraniu się.

– Tata zawsze się denerwuje. On wszystko wie i nie rozumie, że ja nie wiem.

– No tak… Mamy są od pomagania. I w ubieraniu, i w matematyce, i w innych sprawach, prawda? – Renata cmoknęła Krzysia i odwróciła się w stronę córki. Zasuwając zamek w jej wciąż rozpiętej kurtce, ułożyła usta do buziaka. – Idziemy!

Wielofunkcyjna mama – pomyślała o sobie.

Nawet w pośpiechu pamiętała, aby samochód zostawić na dalszym parkingu, tuż przy wielkiej bieżni. Po drodze na boisko wrzuciła tornister córki na tylne siedzenie. Dzieci pobiegły przodem.

– Renata?

– Daria! Co za spotkanie. Dawno się nie widziałyśmy! – Przyjaciółki przywitały się drobnymi machnięciami dłońmi. – Pamiętaj, trzeba to powtarzać!

Od porannego spotkania minęły tylko dwie godziny, a Renata czuła się zmęczona.

Taki zwyczajny dzień, nic szczególnego, a chciałabym tylko leżeć. Leń ze mnie – pomyślała.

Przyśpieszyła kroku, młodsze dzieci dołączyły już do grupy nastolatków. Stanęła z boku. Sięgnęła do torby, zawsze miała tam coś do czytania. Pomyślała kiedyś, że dzieci ofiarowują całe światy, niewyobrażalne przestrzenie uczuć, ciepła, wrażeń. Jednak zabierają równie wiele. Całe obszary, niegdyś istotne, dzięki dzieciom stają się niedostępne. Na przykład – książki. Renata uwielbiała czytać. Kiedyś, w epoce przedlodowcowej, przeddziecięcej, czytała kilka książek tygodniowo. Głównie wieczorami. Teraz, gdy zapadała nocna cisza, Renata zasypiała od razu po przyłożeniu głowy do poduszki.

Nie otworzyła jednak książki. Trzymała ją w opuszczonej ręce i przyglądała się kilku łatom śniegu, szarym resztkom, jakby porzuconym na obrzeżach stadionu. Starsi chłopcy grali bez szalików, niektórzy zdjęli kurtki, w tym i Eryk. Został w samej czapce, ale Renata nie martwiła się – wiedziała, że jest mu gorąco i że zaraz po zakończeniu gry po prostu założy kurtkę, bez żadnego przypominania. Dwoje młodszych próbowało gonić za piłką, co starsi przyjmowali niechętnie. Renata wiedziała, że kiedy Krzyś zacznie rozpinać kurtkę, to będzie sygnał do zakończenia zabawy. Krzyś potrafił chorować z byle przewiania. Stała tak kilka minut, zanim podeszła na skraj boiska. Eryk zauważył matkę i niemal natychmiast pomachał kolegom na pożegnanie. Krysia i Krzyś niechętnie ruszyli za bratem.

W samochodzie panował rejwach.

– Co na obiad? – dopytywał się Krzyś.

– Nie jadłeś w przedszkolu? – Renata zdziwiła się zwyczajowo, a Krzyś tylko się skrzywił. – Rosół i mielone – odpowiedziała niby obojętnie.

– Hura! – wykrzyknął Eryk, a pozostała dwójka wtórowała. – Mielone!

– Ale muszą zostać dla taty, pamiętajcie.

– To zależy, ile ich przygotowałaś, mamo – wtrącił Eryk. Renata się uśmiechnęła. Akurat on nigdy by nie zapomniał o ojcu.

Zamyśliła się. Byli małżeństwem od siedemnastu lat. Nigdy się nie kłócili, żyli zgodnie, a jednak… ostatnio nie czuła się szczęśliwa. Była ciągle zmęczona, a Mateusz dwa lata temu awansował i teraz w tygodniu praktycznie nie bywał w domu. Albo jeździł po Polsce, albo do późna przesiadywał w biurze.

Rzadko się widujemy, to i rzadko się kłócimy – myślała Renata. Od czasu do czasu przychodziło jej na myśl słowo „wypalenie”, ale z ogniskiem, rozpaleniem i wypaleniem trzeba być ostrożnym, gdy ma się trójkę dzieci. Dlatego Renata nigdy nie rozmyślała o tym zbyt długo.

– Krysia, zanieś plecaki, Eryk, pomóż Krzysiowi poukładać kurtki – komenderowała, jednocześnie odgrzewając obiad i wyjmując talerze. Gdy dzieciaki siedziały już przy stole, chwyciła za telefon.

– Heloł, mamy niespodziewankę! – powiedziała.

– Jestem w pracy. – Usłyszała chłodny komunikat.

– Daj, mamo, ja powiem tacie. – Eryk wyciągnął rękę. Renata oddała synowi telefon z poczuciem, że coś jednak nie jest heloł.

– Ile ci zostawić kotletów, tato?

Młody posłuchał przez chwilę, uśmiechnął się. – Jasne! – odpowiedział ojcu i oddał matce telefon.

– Wybacz, naprawdę jestem zajęty.

– Wiem, ja tylko sobie odpoczywam – odpowiedziała odruchowo.

– Mam huk roboty, a jutro przed szóstą rano wyjeżdżam. Wybacz – powiedział Mateusz. W głosie wcale nie było słychać przeprosin.

To nieprawda, że nigdy się nie kłócimy – pomyślała Renata po rozłączeniu się. – Kłócimy, tylko wolę o tym nie pamiętać.

Popołudnie minęło niepostrzeżenie. To już wieczór? – zdziwiła się Renata, gdy dostrzegła Mateusza w drzwiach.

Wszedł do kuchni, w rękach trzymał bukiet tulipanów.

– Szklarniowe, ale zobacz jakie ładne – powiedział do Renaty.

Uśmiechnęła się i przytuliła. Dobrze, że jest – pomyślała.

– Dzieci jeszcze nie śpią – szepnęła. – Ale potem kontynuuj.

Mateusz mruknął coś niewyraźnie.

– Mamo, no daj spokój! Żeby się tak lizać przy dzieciach! – Krysia pierwsza zbiegła ze schodów.

Zbyt rezolutna ta nasza córka – pomyślała Renata.

– Mamo, ja też chcę, ja też! – wołał Krzyś biegnący za siostrą.

– Dokończymy wieczorem – mruknęła do męża Renata. – Kochani, jak tam lekcje, wszystko odrobione?

– A pomożesz mi wydrukować, mamo? Coś o pingwinach potrzebuję.

– Masz jakąś lekturę? Dlaczego pingwiny?

– Nie wiem, pani kazała. Na jutro.

– Mamo, a ja mam szlaczki, zobacz jakie ja mam szlaczki do pomalowania.

– Eryk, a ty już wszystko zrobiłeś?

Z góry dochodziły odgłosy krzątaniny, Mateusz stał oparty o lodówkę. Zniechęcał go bałagan w kuchni i okruchy na stole. Do nowego domu wprowadzili się niecały rok temu.

Rok wcześniej

Wprowadzają się do nowego domu. Miejsce – ucieleśnienie wolności, spełnienie marzeń. Nowe życie. Jednym słowem – wszystko, czego można obiecywać sobie w nowym miejscu. Wykończenie domu jest kosztowne. Zbyt kosztowne. Stosują rozwiązania tymczasowe. Rezygnują z niektórych, wcześniej ważnych elementów. Wszystko w imię wolności.

Dojazd do miasta, chociaż niedaleki, zajmuje w porannych korkach ponad godzinę. Renaty to nie dotyczy, lub dotyczy rzadko. Mateusza bardzo. Klepisko wokół niewykończonego tarasu powoduje, że Mateusz nawet w dzień zaciąga rolety. Ogród ma być miejscem spotkań, grillowania z przyjaciółmi, skakania na trampolinie z dziećmi. Na razie jest, i jeszcze długo będzie, jedną z dalszych pozycji na długiej liście pilnych potrzeb rodziny.

– Piękne te iglaki. – Renata się zachwyca. – I piwonie, chciałabym mieć piwonie w ogrodzie. I róże.

Renata ogląda rośliny w szkółkach, wpisuje je na kolejną, wydłużającą się listę. Rysuje kształty rabat, projektuje nasadzenia. Czyta książki. Nie kupuje roślin, nie mają na to pieniędzy.

Renata… Zmęczona, z odrostami na głowie. Często mówi o tym, jak bardzo chciałaby mieć długie włosy. Rude loki, ale nawet o krótkie nie dba. I ma brzydkie, nierówne paznokcie. W domu ciągle bałagan, zamieszanie.

W pracy u Mateusza też zamieszanie. Ale inne. I… Joanna. Wprawdzie sekretarka szefa, ale jaka sekretarka. Na szpilkach, a jej mieszkanie wypieszczone, czyściutkie.

Teraz

Mateusz zreflektował się i odruchowo sprzątał kuchnię. Zerknął w okno na swoje odbicie, stał tam smutny facet z bladą twarzą. Zasłonił roletę.

– Do dupy z takim życiem – powiedział do siebie.

– Mateusz! – zawołała z góry Renata.

Wszedł na górę niechętnie, z przyklejonym sztucznym uśmiechem.

– Czas kąpać dzieciaki. – Renata za to uśmiechała się szczerze i dwuznacznie.

– Dzisiaj tata mnie kąpie! – Krzyś podskakiwał.

– Nieprawda, mnie! – sprzeczała się Krysia.

– Obydwoje, rozbierać się, marsz! – zakomenderował Mateusz.

Renata wyszła do drugiej łazienki. Szybki prysznic, miękki ręcznik. Zanim wykąpane dzieci trafiły do łóżek, czekała już na nie z książką na kolanach.

– Dwa rozdziały, mamo, dwa!

– Trzy, dzisiaj trzy! – przekrzykiwały się dzieci.

– Zobaczymy – tajemniczo odpowiedziała Renata. Zanim doczytała pierwszy, dzieciaki spały. Weszła jeszcze do Eryka, leżał w łóżku ze słuchawkami na uszach. Udawał, że śpi. Matka zgasiła światło.

W sypialni Mateusz czekał na żonę.

– Co się stało? – zapytał, gdy zdjęła szlafrok.

– Gdzie? A, nic. Potknęłam się na schodach. To tylko stłuczenie.

– Biodro masz spuchnięte.

– Trochę boli. Szczęście, że nie spadłam z tych schodów, połamałabym się. A tak, cała i zdrowa, mogę się z tobą kochać.

Następnego dnia Renata miała dużego siniaka na ramieniu. Zupełnie nie pamiętała, aby się o cokolwiek uderzyła.

– Jestem zmęczona – skarżyła się Renata matce przez telefon.

– Pewnie, że jesteś. Każdy by był zmęczony przy trójce dzieci i takim wielkim domu do ogarnięcia. A Mateusz to ci w ogóle nie pomaga. Przyjedź do nas, odpoczniesz trochę.

– Mamo, Mateusz pracuje, utrzymuje dom i nas wszystkich.

– Przyjedź ty do Lipna, córuś.

– A co zrobię z dziećmi?

– A teściowa? Niech przyjedzie, raz chociaż.

– Mamo, to nie takie proste. Spróbuję. Może się uda, zadzwonię za parę dni.

Renata oglądała w lustrze swoje ciało. Siniak od potknięcia na schodach nie zszedł, na razie rozlał się na prawie całe udo i świecił tęczowo. Właściwie nie było części ciała, na której Renata nie miałaby siniaka. Posmarowała się grubą warstwą kremu.

Sine, nie sine, niech chociaż nie będzie wysuszone – pomyślała.

Znowu się śpieszyła. Musiała wcześniej odebrać Krysię i pojechać do lekarza. Większość dzieci w szkole i przedszkolu była chora, Krysia też zaczęła kaszleć. Renata ubierała się, gdy zadzwoniła wychowawczyni Krzysia. Teraz już musiała odebrać dwójkę dzieci i z obojgiem pojechać do lekarza. Spojrzała na zegarek.

Może zdążę jeszcze wrócić po Eryka – pomyślała.

Wsiadając do samochodu, zaczepiła obcasem o brzeg spódnicy, ale utrzymała równowagę.

No nie, dosyć siniaków – pomyślała i dokładnie wtedy zakaszlała po raz pierwszy.

– Lekarz stwierdził wirusówkę u obydwojga – powiedziała Mateuszowi przez telefon. – Byłam już w aptece, jadę jeszcze po Eryka, jak już ich położę, to nie wyjdę z domu.

– …

– Tak, niestety. Całą trójkę dzisiaj wcześniej zabieram ze szkoły. Żeby tylko jeszcze Eryk nie był chory, wtedy już chyba zwariuję.

– …

– Tak trochę tylko, śpieszę się, złapałam trochę zimnego powietrza, to i kaszlę.

– Mamo, dzieci chore, nie przyjadę teraz.

– Dziecko, jak ty dasz radę? Sama?

– Mamo, muszę dać radę.

– Ty kaszlesz!

– Dzieciaki tak sieją, że i ja muszę sobie pokaszleć. Nic mi nie jest, nie martw się, mamo.

– Żebyś ty się jeszcze nie rozłożyła.

– Ja nie mogę, muszę cały dom trzymać w ryzach. Ale teściowa obiecała, że jak tylko dzieciaki wyzdrowieją, to przyjedzie. Będę mogła na kilka dni wyrwać się do ciebie.

– Całe szczęście. Bo już z obrazy chyba bym do ciebie przyjechała.

– Też byś mogła, mamuś.

– A mogła, mogła. Przyjadę, niech no się tylko cieplej zrobi, wiesz jak ja zimy nie lubię.

– Wiem, mamo. Tylko co za różnica, zima w Lipnie czy tutaj?

– W Lipnie ładniejsza.

– Jasne. Mamo, muszę lecieć, dzieciaki wołają.

– Tylko dbaj o siebie, dziecko.

– Będę, mamo.

– Mamo, kaszlesz tak, poszłabyś może do lekarza?

– Eryk, nie zagaduj, tylko rób zadania. Jak wrócisz do szkoły, od razu każą ci pisać klasówkę, wiesz o tym.

– Wiem, mamo, ale to proste.

– Och, ty mój! – Renata cmoknęła syna w czoło. Miała bardzo suche, spierzchnięte wargi. Kaszląc, wyszła z pokoju syna.

– Krysia, Krzyś, do łóżek!

– Mamo, w łóżku nudno!

– Jak nudno, to wstajemy! Ubierać się. Pomagacie mi zrobić obiad.

– Tak, pomagamy! Hura!

Pomaganie polegało na chlapaniu mikserem na blat, ścianę i podłogę. Maluchy kroiły też gotowane warzywa.

– Oddaj nóż! – kłóciły się co chwila.

Stojąc nad garnkami, Renata jednocześnie zerkała na dziecięce wybryki. Po obiedzie zadzwoniła do Mateusza.

– Mam gorączkę, wezwałbyś lekarza?

– Złapałaś od dzieciaków, fatalnie. A ja teraz nie zostanę z dziećmi, muszę wyjechać.

– Znowu wyjeżdżasz?

– Renatko, wiesz, że walczę o awans…

– Wiem, jasne. Oczywiście. Zadzwonię po doktora.

– To zadzwoń. Będę wieczorem.

– Pa.

– Bardzo dużo mam wezwań, droga pani.

– Że też pan doktor takie tempo wytrzymuje. Już po dziesiątej. Od której jest pan na nogach?

– Oj długo, droga pani, długo. A teraz proszę nie mówić nic przez chwilę… Od dawna ma pani te siniaki?

– Już schodzą. Ten to od ponad dwóch tygodni. Ale faktycznie, dużo ostatnio ich mam, nie wiem dlaczego. Niezgrabna jestem.

– Coś jeszcze pani dolega?

Renata zastanowiła się.

– Łamie mnie w kościach. Właściwie ciągle bolą mnie kości.

– Kiedy ostatnio robiła pani badania?

– Jakie badania, doktorze?

– Podstawowe badania krwi.

– Nie pamiętam.

– Ale o samochód dba pani?

– Słucham?

– Przegląd techniczny robi pani w samochodzie?

– Mąż robi.

– A o swoją własną maszynerię pani się nie troszczy? Siebie też trzeba oddawać do przeglądu. Zalecenie na najbliższe dni – pod żadnym pozorem nie wolno pani wychodzić z łóżka. Gorączka, taka jak dzisiaj, może się utrzymywać przez trzy dni. Proszę ją zbijać według wskazań. – Lekarz wręczył Renacie zapisaną kartkę. – I proszę bardzo dużo pić, jak najwięcej. A jeśli czwartego dnia gorączka będzie się utrzymywała, proszę do mnie zadzwonić. Przyjadę choćby i o jedenastej. – Uśmiechnął się.

Renata też próbowała się uśmiechnąć.

Doktor poprosił Mateusza o rozmowę.

– Oto recepty dla całej czwórki. Pan też za chwilę może być chory, więc profilaktycznie proszę wziąć to. Tutaj są dawki i stosowanie. – Doktor wręczył Mateuszowi stos kartek. – Koniecznie proszę zadbać, żeby żona się dobrze odżywiała. Żadnych ciężkostrawnych rzeczy. Jest bardzo osłabiona.

– Jest chora.

– Tak… Gdy tylko poczuje się lepiej, mniej więcej tydzień po ustąpieniu gorączki, musi zrobić badania. Tu ma pan zapisane, jakie. I proszę koniecznie do mnie zadzwonić, jak już będą wyniki.

– Doktorze Affentowicz, co dolega mojej żonie?

– Teraz? Wirus. A poza tym – nie wiem.

– Ale…

– Nic więcej nie wiem. Proszę do mnie zadzwonić.

Trzydzieści pięć lat wcześniej

– Szybciutko, posprzątaj pokój – mówi matka do Mateusza piskliwym tonem.

Siedmiolatek uważa, że ułożył już wszystko. Matka pokazuje palcem.

– Ten miś jeszcze.

– Ale on mi będzie potrzebny. On tu mieszka.

– Na środku dywanu? Wykluczone.

– Ma tu swój domek.

– Właśnie, te poduszki też sprzątnij.

– Mamo, ale ja się tu bawię!

– To później się pobawisz. Teraz czekamy na doktora.

Chłopiec doprowadza pokój do idealnego porządku. Patrzy ze smutkiem na pusty dywan i równo ustawione zabawki na półkach. Gdy słyszy dzwonek do drzwi, podskakuje nerwowo, ale nie wychodzi z pokoju. Stoi cały czas na środku. Czeka.

– Marysiu – słyszy szept – musimy wytrzymać.

– Nie mogę się doczekać – odpowiada matka chłopca.

– Z takimi chorobami różnie bywa.

– Serce? Z sercem bywa krótko i jednoznacznie.

– Albo długo i nieprzewidywalnie.

– Ale ja już nie wytrzymam, rozumiesz? Już z nim nie mogę!

– Ciii… pójdę do Mateusza. Niech dzieciak nie czeka. Nie obchodzą go nasze dorosłe sprawy.

– On jest tylko przeziębiony.

– Pozwól, że zobaczę.

Doktor wchodzi, uśmiecha się do chłopca. Mateusz nie odpowiada. Stoi sztywno wyprostowany i wykonuje polecenia. Siadaj, rozbierz się. Oddychaj, głęboko, nie oddychaj. Stetoskop jest zimny, ale chłopiec nawet nie drgnie.

– To nie jest tylko przeziębienie. Wcześniej powinien być już leczony. Ma zapalenie oskrzeli. Musi zostać w domu.

– W domu? Kto ma z nim zostać? Ja zwariuję, nie mogę siedzieć w domu z dzieciakami, muszę wyjść do ludzi!

– Uspokój się, Marysiu. Kto ma zostać z dziećmi, jeśli nie matka?

– Kto? Niechby i Grzegorz!

– Przecież twój mąż jest w szpitalu. Uspokój się, uspokój…

Mateusz w swoim pokoju siedzi na tapczanie. Tam, gdzie zostawił go doktor. Wszystko słyszy przez cienkie ścianki gierkowskiego budownictwa.

Teraz

Doktor Affentowicz odwiedzał ich dom, od kiedy tu zamieszkali. Był poleconym przez znajomego znajomego, doświadczonym lekarzem rodzinnym. Sama jego aparycja wzbudzała zaufanie – siwe włosy, lekko kręcące się, krótko przystrzyżone na karku. Ubrany zawsze na szaro, w garniturowe spodnie i miękki blezer lub marynarkę na koszuli bez krawata. Towarzyszyła mu zawsze tradycyjna, poprzecierana lekarska torba i wypastowane na błysk buty. Renata od razu go polubiła i nie chciała już żadnego innego lekarza. Zresztą Mateusz też szybko obdarzył go zaufaniem, a i dzieciaki połykały lekarstwa bez mrugnięcia okiem tylko dlatego, że przepisał je „nasz doktor”. Był w średnim wieku, ale roztaczał wokół siebie aurę takiego doświadczenia, że wszyscy mówili na niego „stary doktor”. W domu Renaty i Mateusza stał się swoistym mężem opatrznościowym.

I teraz doktor wyraził coś dziwnego, niejasnego. Mateusz stał w przedsionku domu jeszcze długo po wyjściu lekarza. Co to miało oznaczać? – Zastanawiał się, aż dotkliwie zmarzł. Noc była zimna, nadchodziły znów ciężkie mrozy. Mateusz wszedł do kotłowni, sprawdził ustawienia pieca, pozamykał starannie wszystkie drzwi.

– Mamo, nie przyjadę teraz, trochę kaszlę.

– No słyszę, słyszę. To może ja przyjadę, pomogę przy dzieciach?

– Co się będziesz zarażać. Posiedzę z dzieciakami kilka dni w domu. Potem zobaczymy.

– Miłosz tęskni za tobą.

– Ukochaj go. A co u Anny?

– Radzimy sobie. Tylko ty wyzdrowiej.

– Tak zrobię, mamo.

– Krysia, Krzyś, dajcie nam się pouczyć!

– Mamo, to może ja pójdę do siebie. Zamknę drzwi, nie będą mi przeszkadzali. Jeszcze tylko herbaty ci przyniosę.

– A dasz radę sam?

– Mamo, mnie to chyba łatwiej idzie niż tobie…

Renata zaśmiała się, Eryk do niej dołączył. Westchnęła.

– Masz rację. Wyrosłam już ze szkolnych równań. Te wszystkie całki i różniczki, nie wiem, do czego to służy.

– To służy do dręczenia – odpowiedział chłopak. – Wszystkich uczniów. Zresztą, jeszcze historii muszę się trochę poduczyć, też ma być jakiś sprawdzian.

Do sypialni Renaty znów wpadły młodsze dzieci. Kłóciły się o zabawkę.

– Wam to już chyba lepiej, co? Czas wracać do szkoły i przedszkola.

– Tak, mamo, tak! – wykrzyknęła Krysia.

– Nieeee! – Krzyś zawtórował.

– Ubiorę się, pomożecie mi zrobić obiad.

– Może ja pomogę? – zaproponował Eryk, ale Renata machnęła ręką i nastolatek schował się w swoim pokoju.

Po kilku dniach leżenia Renata czuła się znacznie lepiej. Dzieciaki rozrabiały, a zimowe słońce akurat tego dnia uzupełniało braki witaminy D w ludzkich organizmach. Renata wstała, zachwiała się lekko, ale zawroty głowy szybko minęły. Ostrożnie zeszła po schodach i przez całe popołudnie razem z dzieciakami gotowała, a potem bawiła się z nimi na dywanie w salonie.

Wieczorem jednak była tak zmęczona, że zasnęła przed powrotem Mateusza. Eryk podał ojcu kolację, a Mateuszowi przemknęło: To po co mam tu wracać? Do braku żony?

Rano Renata obudziła Mateusza.

– Dzieciaki powinny iść już do szkoły. Przynajmniej maluchy.

– A kto je przywiezie? – w półśnie zapytał Mateusz. – Dasz radę?

– Jeszcze nie. Ale poproszę Darię. Krysia i Krzyś strasznie rozrabiają, nie mam już pomysłu, jak im zaplanować dzień, potrzebują jakiegoś zajęcia.

– To ich ubierz, zawiozę ancymony do szkoły.

– Jak sobie radzisz?

– Jakoś muszę. – Renata wzruszyła ramionami.

– Spoko, razem damy radę. – Daria była urodzoną optymistką. – Dziś i jutro odbiorę dzieciaki. A potem weekend, dojdziesz do siebie.

– Ciągle kiepsko się czuję. Dzięki za pomoc.

– Nie ma sprawy. A może bliźniaczki pobawiłyby się trochę z Krzysiem i Krysią? Wzięłabym ich do siebie?

Przyjaciółki pożegnały się uściskiem. Renata patrzyła przez okno, jak Daria wyjeżdża z bramy, zawraca, odjeżdża. I zakręciło jej się w głowie.

Wyjeżdżanie tyłem z bramy jest zbyt skomplikowane, aby na nie patrzeć – pomyślała. – Daria jest intensywna. Pewnie po prostu zmęczyła mnie rozmowa. Powtórzyła zdanie głośno, ale nawet to jej nie przekonało.

To niemożliwe – mówiła dalej do siebie. – Spotykam się z Darią od ponad roku, nazywam swoją przyjaciółką. Nie, ja po prostu muszę wyzdrowieć. – Pociągnęła nosem. – Paskudne to przedwiośnie. Dobrze, że chociaż Mateusz się trzyma.

Usiadła przy stole, kładąc ręce równo przed sobą na drewnianym blacie. Skupiła się na ciszy, a raczej na spokoju tego domu, który ciszą wcale nie był. Dyskretnie skrzypiała lodówka, konspiracyjnie włączało się ogrzewanie, piec płonął chyłkiem, trochę groźnie. „Zawsze mogę wybuchnąć” – Renata wyobraziła sobie, że to właśnie słyszy. Dziwny głos, mówiący o tym, że otoczenie nie jest przyjazne i dobre. Że jest tylko z grubsza okiełznane, pozornie udomowione. Przesunęła ręce po blacie, zapiszczała skóra na gładkiej powierzchni.

Nie ma ciszy – myślała. – I nawet ja sama nie potrafię być w ciszy.

Przypomniała sobie, jak w dzieciństwie siadała w salonie. Lubiła odrabiać tam lekcje, na niskiej ławie, którą rodzice przed świętami rozkładali w wysoki i długi stół. Czasami mruczał telewizor, czasem grało radio, często nie. Renata słuchała dochodzącego z kuchni skwierczenia mięsa na patelni, odgłosów szatkowania, tłuczenia, gotowania.

– Co tak siedzisz po omacku? – pytała trochę bez składu jej młodsza siostra.

– Wcale nie – odpowiadała Renata. – Ani po omacku, ani po ciemku, ani po cichu. Słucham, jak mama gotuje.

– Mamo, a Renata podsłuchuje, jak gotujesz! – Anna wpadała do kuchni, oskarżycielsko wyciągając palec w stronę starszej siostry.

– To dobrze – odpowiadała matka, wzbudzając niezadowolenie młodszej córki. – Już dobrze – dopowiadała po chwili.

Renata lubiła to wspomnienie. I lubiła słuchać ciszy.

Teraz myśli skakały jej po głowie. Wyobrażała sobie przeskakujące w jej mózgu impulsy nerwowe, bezładną krzątaninę rozbłysków i refleksów. Prawa półkula, lewa półkula. Płat czołowy, móżdżek. Pień mózgu.

Nawet nie wiem, gdzie jest która część – pomyślała.

Skupiła się na ciszy. Całkowity spokój – myślała. – Uporządkowane myśli, wygasłe w odpoczynku, bezdźwięk, bezruch. Tylko trwanie, najlepiej na tropikalnym placu, zalanym ostrym słońcem, które wypala, gasi odruchy życia. Gdzieś w cieniu wielkiego drzewa, którego nazwy nie potrafiła sobie nawet wyobrazić. Na metalowym, odrapanym krzesełku. Gdzie wszystko czuwa w półśnie, półżywe, w oczekiwaniu na bryzę w zachodzącym słońcu, na wieczorny cień chęci do życia. Widziała, czuła w tym obrazie czas przeczekania, budowania wewnątrz, zawieszenia gonitwy.

Tak rozmyślając, Renata weszła po schodach, zasapana stanęła na półpiętrze. W łóżku zapadła w półletarg, w stan pomiędzy marzeniem, snem i realnością. Czekała, aż przyjaciółka przywiezie dzieci ze szkoły. I chociaż pamiętała, że wspólna zabawa dzieci w domu Darii zajmie co najmniej dwie godziny, to jednak co rusz zerkała nerwowo na zegarek. W końcu sięgnęła po telefon.

– Jestem zmęczona – poskarżyła się matce.

– Przyjedź. To tylko sto sześćdziesiąt kilometrów.

– Mamo, ja nawet nie mam siły wejść po schodach.

– Córeczko, to poleż jeszcze kilka dni, a potem przyjedź.

– Może w przyszłym tygodniu.

– Pojedziemy do Karnkowa.

– Świetny pomysł. Do tego kościoła na wzgórzu, pośród drzew. – Renata się ożywiła. – I na hot doga, na Statoil.

– Na ile tylko chcesz hot dogów, córuś.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: