Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kiedy byłyśmy siostrami - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
4 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kiedy byłyśmy siostrami - ebook

Miłość dwóch sióstr. Wojna, która je rozdziela. Dziecko, dla którego gotowe są zrobić wszystko.

Hamburg. Rok tysiąc dziewięćset szesnasty. Viviane i Elisabeth dorastają pod troskliwą opieką 
w mieszczańskiej rodzinie. Niepokorna i kochająca wolność Viviane wymyka się często potajemnie do sąsiedniej stadniny, gdzie spotyka francuskiego jeźdźca Philippe’a, który występuje w Hamburgu gościnnie ze swoim cyrkiem. Młoda kobieta jest zauroczona nieznanym jej światem i wkrótce ucieka z Phillipe’em.

Elisabeth żyje całe lata w nieszczęśliwym bezdzietnym małżeństwie – aż pewnego dnia pod drzwiami swojego domu znajduje niemowlę. Przyjmuje dziewczynkę pod swój dach i wie, że nie cofnie się przed niczym, aby ją przy sobie zatrzymać.

Marie Jansen to pseudonim niemieckiej pisarki, która już wcześniej odniosła sukces, pisząc egzotyczne sagi. Powieścią „Kiedy byłyśmy siostrami” spełnia pragnienie opowiedzenia wielkiej rodzinnej historii. Autorka mieszka wraz z rodziną i końmi w północnych Niemczech.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-280-3
Rozmiar pliku: 565 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Tréveneuc, luty 2013

Constanze oderwała wzrok od leżącej przed nią na biurku kartki papieru i przyglądała się swoim dłoniom. Jakie pomarszczone, zauważyła ze smutkiem i uniosła głowę. Musiała zmrużyć oczy, aby widzieć wyraźnie. Przez okno ze szprosami wyjrzała na ogród przy swoim małym château. Był wczesny ranek. Zimowe słońce na horyzoncie przypominało koło bez konturu, pomiędzy krzakami i zaroślami zwisały pasma gęstej mgły. Tam, gdzie mieszała się z pianą, tworzyła kształt podobny do raf, a w miejscu, gdzie Atlantyk rzucał się na surowe betonowe wybrzeże, przypominała tor przeszkód.

Constanze ostrożnie wyprostowała bolące plecy. Upływ czasu dawał jej się we znaki! Człowiek traktuje upływ czasu jako swego rodzaju usprawiedliwienie, które pozwala mu już tylko siedzieć i obserwować ostatnie chwile swojego życia jak drobne ziarnka piasku przesypujące się w klepsydrze, w oczekiwaniu, że ostatnie wreszcie spadnie, a życie dobiegnie końca. Ale to jeszcze nie był ten moment!

Napięła ramiona i ponownie skoncentrowała się na ołówku, który trzymała w dłoni, i kartce papieru leżącej przed nią na wysłużonym blacie biurka z ciemnego drewna. Constanze postanowiła, że dzisiaj wreszcie załatwi to, co od dawna leżało jej na sercu. Czas naglił, już i tak zbyt długo z tym zwlekała.

Kiedy przelewała słowa na papier, przez jej dłonie wciąż przechodziło nerwowe mrowienie. Ciało przestawało nadążać za umysłem. Nie umiała tego powstrzymać, dlatego musiała teraz napisać ten list. Zanim w końcu będzie za późno.Rozdział 1

Simone podreptała w ciemności przez sypialnię. Cyfrowy budzik na nocnej szafce wskazywał dziesięć po szóstej. Po cichu włożyła przygotowane poprzedniego wieczoru ubranie, kilkoma szybkimi ruchami rąk zaplotła włosy w warkocz. Potem sięgnęła po torbę podróżną, przewiesiła przez ramię torebkę i wyszła do przedpokoju. Zatrzymała się w drodze do salonu. Światła miasta zalały pomieszczenie mroczną szarością. Na sofie zobaczyła przykrytego kocem Jensa. Naprawdę spał? Simone nadstawiła uszu. Nawet gdyby nie spał, wątpliwe, czyby się z nią pożegnał. W powietrzu wciąż unosiła się głośna wymiana zdań z wczorajszego wieczoru. Przez chwilę Simone coś ścisnęło w żołądku, potem się przemogła. W ciemnym korytarzu wyjęła z garderoby kurtkę, szalik i czapkę. Nie miała zwyczaju znikać po kryjomu, ale dzisiaj wydawało jej się to rozsądnym wyjściem. Wróci tu za dwa dni i, na co bardzo liczyła, będzie wtedy miała jasny umysł.

Po cichu wymknęła się z mieszkania na korytarz. Rozległo się kliknięcie i w tej samej chwili włączyło się automatyczne oświetlenie. Najciszej jak mogła zeszła skrzypiącymi schodami na parter starego budynku.

Na ulicy odetchnęła głęboko, a z jej ust wydobywały się obłoczki pary. W nocy burzowy wschodni wiatr przyniósł nad Berlin grad z deszczem. Kapryśny kwiecień serwował wszystkie możliwe atrakcje pogodowe. Simone naciągnęła czapkę na uszy, zakryła szalikiem usta i ruszyła do stacji metra.

Na Dworcu Głównym w Berlinie panował duży ruch. Kiedy stanęła na prowadzących na perony ruchomych schodach, w szklanej fasadzie budynku odbijały się promienie wschodzącego słońca. W drodze do podziemi dworca rzuciła okiem na tablicę informacyjną, aby upewnić się, że jej pociąg do Hamburga odjedzie o czasie. W poczekalni postawiła torbę pomiędzy nogami i schowała zimne palce do kieszeni kurtki. Doskwierał jej chłód. Nie tylko ten fizyczny, spowodowany niską temperaturą. Dręczyła ją wczorajsza kłótnia z Jensem.

– Musisz już wyjeżdżać? – naskoczył na nią. – Przecież jutro wieczorem chcieliśmy pójść do La Viente.

– Już w ubiegłym tygodniu powiedziałam ci, że w ten weekend muszę pojechać do Hamburga. Po prostu muszę! Bo zarabiam tam pieniądze, które ty wydajesz w La Viente. – Niezamierzenie jej odpowiedź zabrzmiała opryskliwie. Zirytowało ją, że widocznie znów źle ją zrozumiał. W ostatnich miesiącach irytowało ją wiele nieistotnych rzeczy, które Jens robił albo których nie robił.

– Dobrze wiesz, że zadaję sobie bardzo dużo trudu, aby zarobić pieniądze na galerii. – Jego głos był cichy i pełen wyrzutu. Gdy wyrzucał z siebie te słowa, nie patrzył jej w oczy. Trafiła w czuły punkt.

Simone nie lubiła się kłócić i w żadnym razie nie chciała go zranić, ale czasem po prostu gotowało się w niej w środku nie mniej intensywnie niż w garnku pełnym mleka postawionym na kuchence. W porywie gniewu zrobiła Jensowi wykład o wspólnych wydatkach, na które trzeba zarobić. Słuchał jej w milczeniu.

– Skończyłaś? – zapytał, gdy zrobiła sobie przerwę, by złapać oddech. Przypominał teraz krnąbrnego nastolatka, który miał dość jej zrzędzenia.

To przelało czarę goryczy. Simone z wściekłością odwróciła się na pięcie, a po chwili energicznie zamknęła za sobą drzwi sypialni.

Czyżby ich związek sprowadzał się już tylko do pragmatycznych kwestii życiowych? Kto za co płaci? Kto na co zarabia? Kto za co odpowiada? Kiedy utracili tę beztroską niefrasobliwość z pierwszych lat ich znajomości?

Simone poznała Jensa osiem lat wcześniej w kinie pod gołym niebem nad jeziorem Weiβensee. Długi ponury sierpniowy wieczór urozmaicony chłodnym białym winem. On – młody, będący na fali właściciel galerii sztuki z błękitnostalowymi oczami i krótką niesforną czupryną; ona – raczej nieśmiała w stosunku do mężczyzn pośredniczka aukcyjna. Simone nie myślała, że po tym wieczorze jeszcze go kiedyś zobaczy. Ale już dzień później stał przed jej drzwiami. Krok po kroku zbliżali się do siebie, aż wreszcie zostali parą. Wciągnął ją w wir barwnego berlińskiego świata kultury, wystaw i wernisaży. Simone, która do tej pory nie zajmowała się sztuką współczesną, ale tą z dawniejszych czasów, doświadczyła całkowicie nowych wrażeń. W tamtym czasie oboje nie mieli jeszcze trzydziestu lat. Noce stały się dniami, a czas mijał równie szybko jak podczas krótkiego lotu samolotem. Tak bardzo się wtedy kochali. A teraz? Dlaczego wszystko stało się takie trudne?

Miała już trzydzieści sześć lat. Powoli zaczęła tęsknić za czymś innym niż przyjęcia i beztroskie życie. Coraz częściej w jej głowie pojawiała się myśl o domowych pieleszach, bezpiecznym gnieździe i być może nawet o rodzinie, choć wcześniej zupełnie nie przywiązywała do tego wagi. A teraz przede wszystkim pragnęła stałego związku. Ilekroć jednak rozmowy schodziły na temat małżeństwa, Jens zawsze mówił kategoryczne „nie”. Kolejny cierń, który ją boleśnie kłuł.

Simone wygrzebała z kieszeni kurtki chusteczkę i wydmuchała nos. Czuła, jak drży jej dolna warga. Żeby tylko nie zacząć płakać. Wspomnienia paliły jak rozgrzane żelazo, a przyszłość była niepewna. Ten stan ją dręczył.

Pomyślała o Karen, swojej najlepszej przyjaciółce. Znały się z dawnych czasów, kiedy wspólnie wynajmowały mieszkanie. Ale obecnie Karen mieszkała w Monachium i jeśli miały szczęście, widywały się raz, dwa razy w roku. Nawet telefonowanie nie było proste. Karen wyszła za mąż za cieszącego się uznaniem konsultanta do spraw zarządzania i perfekcyjnie spełniała się w roli żony i matki w swojej małej szczęśliwej rodzinie: miała dom z ogrodem i troje dzieci z różowymi policzkami i jasnowłosymi główkami. Życie Karen było tak bardzo… inne niż jej. Simone rozejrzała się dyskretnie po peronie i cicho pociągnęła nosem. Czy pewnego dnia Jens będzie gotowy na takie życie? Przy czym na ten dzień ona nie mogła czekać połowę wieczności.

Karen bezustannie zapewniała Simone, jak wspaniale mieć rodzinę.

– Dzieci wprowadzają tyle radości – powtarzała z przekonaniem.

– Tak, pełne pieluchy, kłopoty w szkole, a potem nieodpowiedni partner – kontrowała Simone.

Karen za każdym razem lekko się uśmiechała, kiedy przyjaciółka reagowała tak negatywnie.

– Tak, a co ty masz? Co? Kto zatroszczy się o ciebie na starość? Lepiej się pośpiesz, twój zegar biologiczny już od dawna tyka!

Tak, tyka – teraz nawet głośniej, niżby Simone chciała przyznać Karen.

Terkoczący głos z megafonu, który zapowiedział ICE do Hamburga, wyrwał Simone z zadumy.

Gdy wsiadła do pociągu, uderzyło ją ciepłe, gęste powietrze. Simone znalazła swoje miejsce, zdjęła czapkę z głowy i szalik, wepchnęła je do torby podróżnej, którą postawiła obok swoich nóg.

Torebkę trzymała na kolanach. Wkrótce wszyscy pasażerowie też zajęli swoje miejsca i dochodzący z peronu metaliczny komunikat zapowiedział odjazd pociągu, który chwilę później leniwie ruszył z dworca. W bezprzedziałowym wagonie, po chaosie wywołanym przez wsiadających pasażerów, wreszcie zapanował spokój. Simone słyszała tylko szelest gazet, prowadzone szeptem rozmowy telefoniczne i szybkie stukanie palców na klawiaturach laptopów i notebooków. Za niecałe półtorej godziny będą w Hamburgu.

Przyjrzała się swojemu niewyraźnemu odbiciu w szybie i odgarnęła za prawe ucho niesforny kosmyk brązowych włosów. Splatała je w warkocz w ogromnym pośpiechu, nic dziwnego, że wyglądały jak potargane. Jej twarz w szybie sprawiała wrażenie bladej, a ciemne kręgi pod oczami prawdopodobnie nie były tylko niekorzystnym odbiciem w tym specyficznym lustrze, lecz smutną rzeczywistością. Kiedy już dotrze do hotelu w Hamburgu, musi wziąć prysznic i doprowadzić się do porządku. Aukcja, na którą ma pójść jeszcze tego dnia, zaczynała się dopiero wczesnym popołudniem, więc będzie miała na to dość czasu. Cicho wzdychając, oparła głowę o zimną szybę i zamknęła oczy. Monotonny odgłos jadącego pociągu, który łagodnie sunął po szynach, trochę ją uspokoił. Wkrótce jednak znów zalała ją fala wspomnień ze szczęśliwszych czasów.

Jens i Simone szybko zamieszkali razem. Dokładniej mówiąc: on wprowadził się do niej. Wyprowadziła się z dawnego wynajmowanego mieszkania, on opuścił pokój znajdujący się na tyłach jego galerii. Nowe przestronne mieszkanie na obrzeżu dzielnicy Prenzlauer Berg Simone wynajęła na swoje nazwisko, upojona świeżą miłością i trochę zwariowaną aurą, która ją otaczała. To był pierwszy błąd, jak musiała przyznać z perspektywy czasu. Powinna była poczekać, dać ich związkowi jeszcze chwilę. Ale czy człowiek potrafi myśleć racjonalnie, kiedy jest po uszy zakochany? Początkowo Jens jeszcze dokładał się do czynszu, ale z upływem lat zdarzało się to coraz rzadziej.

– Galeria nie zawsze przynosi zyski – usprawiedliwiał się na początku. Po jakimś czasie usprawiedliwienia stały się obietnicami: – Ale kiedy zrobię nową wystawę…

Wierzyła w jego słowa, a wtedy wiodło im się dobrze. Zarobki Simone wystarczały dla nich obojga, jeszcze trochę im nawet zostawało. Mogli pozwolić sobie na luksusowe urlopy, ich codzienność też obfitowała w atrakcje. Byli mile widzianymi gośćmi na wielu przyjęciach urządzanych przez ludzi kultury w Prenzlau. Jens bywał na nich regularnie i zawsze zabierał ją ze sobą.

Simone podobał się ich nowy styl życia. Przyjemności pochłaniały jednak sporo czasu, a ona miała też pracę, którą musiała wykonywać. Mozolnie zapracowała na dobrą reputację i nie zamierzała zaprzepaścić tego, co już osiągnęła. Cieszyła się świetną opinią u swoich w większości bogatych i prominentnych klientów, którzy często zlecali jej udział w aukcjach, bo sami chcieli pozostać anonimowi. Jej zadaniem było nabywanie dla nich na licytacjach pożądanych przedmiotów. Prowizje, jakie za to otrzymywała, umożliwiały dostatnie życie jej i Jensowi.

Ale potem czasy się zmieniły. W ciągu ostatnich trzech lat odnotowała znaczny spadek zleceń. Wielu jej klientów nie miało już tak dużo pieniędzy, podczas gdy ceny antyków i dzieł sztuki na aukcjach niewyobrażalnie wzrosły. Gdyby nie paru stałych klientów, którzy regularnie dawali jej zlecenia i wysyłali na aukcje, sytuacja stałaby się krytyczna. I tak żyła już teraz z miesiąca na miesiąc. Galeria Jensa nadal nie przynosiła większych dochodów, chociaż Jens organizował niezliczone nowe wystawy. Wydawało się, że Berlin jednak nie chce dać światu swojego Picassa. Tak więc utrzymanie ich obojga spoczywało wyłącznie na barkach Simone, co było stałym punktem spornym. Czynsz, rachunki, urząd skarbowy: Jens wciąż bez cienia skrępowania kładł na jej biurku swoje zobowiązania płatnicze. Kiedy próbowała wyznaczyć jakąś granicę, zapewniał ją, że już niebawem galeria zacznie przynosić zyski, a wtedy wszystko się zmieni. W gruncie rzeczy Simone było go nawet trochę żal. Wiedziała, jak bardzo zależało mu na pracy, jak bardzo się stara i jak wielką nadzieję pokłada w każdym nowym artyście. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie była w stanie zarabiać za nich dwoje. Dlatego każde, nawet najskromniejsze zlecenie, było dla niej wręcz błogosławieństwem. Toteż gdy poprzedniego wieczoru Jens miał do niej pretensje o to, że musiała w weekend iść do pracy, czara goryczy się przepełniła.

Zawsze zazdrościł jej sukcesów. Być może powinno jej to schlebiać. Ale tym razem nie mogła znieść kolejnej kłótni. Jej praca miała to do siebie, że musiała podróżować. Hamburg, Kolonia, Stuttgart, Monachium.

– Myślisz, że ucieknę z jakimś starym milionerem? – Na początku, gdy Jens zaczął się skarżyć na jej częstą nieobecność, Simone jeszcze próbowała obracać wszystko w żart. Czule głaskała go po głowie, bo uważała, że jego troska jest urocza. Ale z czasem zaczęło ją denerwować, że nie potrafił się pogodzić z czymś tak oczywistym. Przecież ona też wolałaby spędzić sobotni wieczór w La Viente przy wykwintnym jedzeniu, winie i w towarzystwie przyjaciół. Rachunek za te przyjemności sam się jednak nie zapłaci.

Zwykle takie bezsensowne rozmowy poprzedzały jej wyjazdy. Ale kiedy wracała do domu, Jens witał ją stęskniony i pełen skruchy, mówił, że jest mu przykro z powodu ich kłótni, a ona zazwyczaj puszczała złe chwile w niepamięć. Wtedy znów stawał się miłym facetem, który dbał o ich związek i gdyby tylko mógł, podarowałby jej zapewne gwiazdkę z nieba. Na początku potrafił ją tym udobruchać, ale teraz już nie była pewna, czy chce z nim być do końca swoich dni. Przypuszczalnie nie, jeśli wszystko miałoby być tak jak dotychczas.

Simone otworzyła oczy. Za oknem przesuwały się pola i łąki, a pomiędzy grubymi szarymi chmurami przebijały się pojedyncze promienie słońca.

Jens i ona żyli razem, ale z dala od siebie. To uczucie już od dawna prześladowało ją jak mroczny cień, ale jeszcze nigdy nawet sama przed sobą się do tego nie przyznała. Czasem Jens wydawał się jej obcy. Simone ciężko pracowała na swoje pieniądze. Nie czekała, aż zlecenie spadnie jej niczym z nieba i klient się do niej zwróci, ale sama wychodziła z inicjatywą. Na wiele tygodni przed aukcjami dokładnie studiowała ich programy i katalogi, żeby oferować swoim klientom ciekawe pozycje, którymi mogliby chcieć wzbogacić swoje kolekcje. To było jej ogromnym zawodowym atutem, ale pochłaniało dużo czasu i wysiłku. Nic dziwnego, że wieczorami często była za bardzo zmęczona na to, by jeszcze włóczyć się z Jensem po knajpach. On natomiast rozumiał to jako część swojej pracy. Galeria wciąż potrzebowała świeżych twórców, a tych spotykało się wieczorami w Berlinie przede wszystkim w zadymionych klubach, ciemnych barach i przepełnionych narożnych pubach. Od dawna nie był to już świat Simone.

Westchnęła. Parę dni rozłąki z Jensem prawdopodobnie sprawi, że jej złość zmaleje. A może była teraz po prostu za bardzo przewrażliwiona? I właśnie dlatego rzucane przez Karen stwierdzenia w rodzaju: „Simone, zaraz będziesz miała czterdzieści lat!” wywoływały u niej panikę, a przecież nie powinny...

Aby wyrwać samą siebie z melancholijnego nastroju, Simone zmusiła się do tego, żeby pomyśleć o tu i teraz. Wyprostowała się na siedzeniu i wyciągnęła ręce jak najdalej przed siebie. Zlecenie, które miała dzisiaj zrealizować, było jednym z rzadkich i niezapowiedzianych.

Simone wyjęła z torebki kopertę. Na wierzchu widniał jej adres – napisany ręcznie z licznymi zawijasami. Kiedy kilka tygodni temu znalazła kopertę w stercie poczty i rachunków, w pierwszym odruchu przyszło jej na myśl, że to list reklamowy. Ale kiedy wzięła go do ręki, poczuła, że był jakiś inny w dotyku. Może to zaproszenie?

Zamyślona ponownie zbadała palcami grubość koperty, która miała na odwrocie wytłoczony kwiatowy wzór. Od wewnątrz była wyłożona miękkim ozdobnym papierem w delikatne róże na żółtawym tle. Już dawno nie trzymała w dłoniach tak eleganckiej koperty. Miała w sobie coś takiego, że Simone poczuła falę spokoju, która przepłynęła przez jej ciało, jakby przywracano jej równowagę wewnętrzną. Nostalgiczna koperta obudziła w niej zapomniane uczucie. W czasach jej młodości, przed epoką e-maili i smartfonów, kiedy pisanie i czytanie listów sprawiało człowiekowi przyjemność, wszędzie można było kupić takie koperty.

Przez twarz Simone przemknął uśmiech. Dawno temu miała korespondencyjną przyjaciółkę: Sybillę ze Szwarcwaldu. Pisywały do siebie prawie dwa lata, niestrudzenie omawiając problemy okresu dojrzewania i powierzając sobie nawzajem najskrytsze pragnienia. Simone nie miała wtedy poza nią nikogo, z kim mogłaby o tym porozmawiać. Krótko przed trzynastymi urodzinami przeprowadziła się z matką do Berlina i czuła się samotna i zagubiona w nieznanym mieście.

Otrząsnęła się ze wspomnień i spróbowała odczytać stempel pocztowy, ale niestety był rozmazany. Ostrożnie wyjęła list z ozdobnej koperty.

Szanowna Pani Berger,

szóstego kwietnia 2013 roku dom aukcyjny Hanseblick przeprowadzi likwidację pewnego gospodarstwa domowego. Zgodnie z katalogiem wystawionych na sprzedaż przedmiotów pod pozycją nr 265 znajdują się dwa kufry oraz siodło. Zlecam Pani zakupienie tych przedmiotów. Dalsze instrukcje otrzyma pani w późniejszym terminie.

C.C.

Simone odwróciła list, jakby jego druga niezapisana strona mogła zdradzić jej coś więcej na temat tej oferty. Kto dzisiaj wysyła ręcznie napisane zlecenia? I do tego jeszcze bez podania danych nadawcy albo innych informacji?! Cała sprawa wydała się jej podejrzana, ale prawdopodobnie to właśnie ta okoliczność obudziła w niej ciekawość. Na dodatek zlecenie zostało już opłacone, ponieważ do listu dołączono większą sumę gotówki. Dużo więcej pieniędzy, niż mogły być warte dwa kufry oraz siodło, niezależnie od tego, jak były stare. I dużo więcej niż Simone miała w ostatnich miesiącach w ręku. I chociaż ta oferta nadeszła w bardzo nietypowy sposób, Simone ją przyjęła.

Pieniądze schowała w oddzielnym portfelu. Do tej pory jeszcze ich nie tknęła, chociaż mogła z nich pokryć koszty podróży. Nie potrąciła sobie jeszcze piętnastu procent należnej jej prowizji, ponieważ nie mogła przewidzieć, o jaką dokładnie sumę ostatecznie chodziło. Dwa kufry oraz siodło prawdopodobnie nie przyniosą jej dużego zarobku. Było dużo niewiadomych, wiedziała przynajmniej tyle, że aukcja naprawdę się odbędzie, co potwierdziła podczas krótkiej rozmowy telefonicznej z Hamburgiem.

Simone złożyła pismo, włożyła je z powrotem do miękkiej koperty i wepchnęła do torebki. Hamburg! Oparła się wygodnie i patrzyła na migający za oknem krajobraz. Niedługo pociąg przejedzie przez pierwsze odgałęzienie hanzeatyckiego miasta. Simone poczuła radosne mrowienie. Już od miesięcy nie była w Hamburgu, swoim rodzinnym mieście. Ponure myśli o jej związku stopniowo pozostawały w tyle jak szare chmury. Niebo zrobiło się bardziej przejrzyste, a poranne słońce świeciło teraz mocniej.

Ale w jej wspomnieniach Hamburg nie był wolny od starych blizn. Dorastała tam, między Altoną a Ottensen. Niedaleko od Łaby, niedaleko od śródmieścia. Często chodziła z ojcem nad Łabę. Kiedy teraz o tym myślała, radosne mrowienie ustało i poczuła, jak ściska ją w gardle. Jazda pociągiem zawsze daje tyle przestrzeni do rozmyślań, stwierdziła zrezygnowana, oparła wygodnie głowę i znów gapiła się przez okno.

Kiedy pociąg wjechał na Dworzec Główny w Hamburgu, Simone wyrwała się z zadumy i przetarła oczy. W wagonie zapanowała nerwowość. Ludzie pośpiesznie wkładali kurtki, zabierali bagaż, aż w końcu pasażerowie zaczęli tłoczyć się do drzwi. Simone się nie śpieszyła. Jako jedna z ostatnich wzięła torbę i dopiero wtedy pozwoliła rzece ludzi ponieść się w kierunku hali dworcowej. Burczało jej w brzuchu, jeszcze nic nie jadła. Jak tylko poczuła zapach kawy, poszła w kierunku małej piekarni, z której się unosił.

– Poproszę kawę z mlekiem i bułeczkę. – Simone grzebała w kieszeni kurtki, szukając drobnych. Aromat bułeczek był nie mniej urzekający niż woń kawy. Ten słodki, nadziany cukrem i cynamonem hamburski specjał, który wyglądał jak płaski croissant, nigdzie nie smakował lepiej niż w tym mieście.

Rozkoszowała się każdym kęsem. Pierwszy raz, odkąd opuściła swoje berlińskie mieszkanie, przestała rozmyślać i poczuła się zrelaksowana. Najwyższy czas, aby zebrać się w sobie, ponieważ musiała skoncentrować się na dzisiejszym dniu.

Simone pojechała metrem z dworca do małego hotelu, w którym zarezerwowała pokój na dwie doby. Dobrze znała drogę, zatrzymywała się tam już wiele razy. Dzisiaj w porządku dziennym była aukcja; jutrzejszy dzień przeznaczy dla siebie, uznała, że po prostu na to zasłużyła. W poniedziałek rano wróci pociągiem do Berlina.

– Miała pani przyjemną podróż, pani Berger? – Młody człowiek w recepcji z przyjaznym uśmiechem wręczył jej klucz do pokoju. Numer 15. Pierwsze piętro, a potem w lewo.

– Tak, dziękuję. – Simone wiedziała, że wyglądała bardziej jak duch niż jak ktoś, kto miał przyjemną podróż, i śpieszno jej było, aby wreszcie pójść do pokoju. Tam rzuciła torbę podróżną na wąskie łóżko, wyjęła z kieszeni kurtki papiery, których będzie dzisiaj potrzebowała, i postanowiła, że najpierw weźmie gorący prysznic, aby na nowo zacząć dzień.

Gdy wyszła z łazienki, czuła się już lepiej. Owinęła ręcznikiem mokre włosy i z lekkim pomrukiem wyciągnęła się na łóżku. Poczuła, jak powoli opada z niej poranne napięcie. Żeby tylko nie być znów zmęczoną!

Właściwie czego się spodziewała? Adres aukcji był bardzo obiecujący. Sama aukcja też zapowiadała się interesująco, chociaż tego dnia Simone nie miała kupować drogich przedmiotów. Oczywiście była to również dobra okazja do rozmowy z nowymi klientami, ale nie czuła się w nastroju do nawiązywania nowych kontaktów zawodowych.

Teraz musisz być w dobrej formie! Simone przemog­ła się, by przerwać błogie leniuchowanie. Wstała z łóżka i ponownie poszła do małej hotelowej łazienki. Wysuszyła włosy, zrobiła dyskretny makijaż… Teraz miała znacznie więcej czasu niż rano, aby się wyszykować. Człowiek nigdy nie wie, jakiej publiczności się spodziewać podczas aukcji. Siedziała już obok emerytów dotkniętych manią kolekcjonowania, a także pomiędzy rosyjskimi milionerami. Dlatego odpowiedni wygląd był na wagę złota. Musiała być elegancka i zadbana, nie mogła pozwolić sobie na to, aby przypominać zmiętą gazetę.

Starannie upięła włosy. Rzut oka na zegarek uświadomił jej, że powinna powoli zbierać się do wyjścia. Było już południe, a chciała jeszcze coś zjeść, zanim pojedzie na aukcję. Znów burczało jej w żołądku.

Kiedy przewiesiła torebkę przez ramię, w okno pokoju hotelowego uderzyły grube krople deszczu. Słońce przegrało bitwę z chmurami. Hamburska pogoda, pomyślała, wzdychając.

W restauracji znajdującej się obok hotelowego lobby Simone zamówiła porcję makaronu. Jedząc, obserwowała, jak strużki deszczu perlą się na oknach. Jej nadzieja, że pogoda się poprawi, znikła, pożyczyła więc od sympatycznego młodego mężczyzny w recepcji parasol i wyszła na zewnątrz.

Aukcja miała się odbyć na obrzeżu dzielnicy Blankenese. Simone mogła dotrzeć tam szybką koleją miejską: wygodnie, szybko i, co najważniejsze, prawie sucha.

W Blankenese, dzielnicy położonej na stromym południowym brzegu Łaby, nagle przestała czuć się jak na północnoniemieckiej równinie. Kręte ulice pomiędzy domami prowadziły w górę do Süllberg i w dół na brzeg Łaby. Domy mieszkalne pobudowano na tarasach zbocza. Simone przeszła pieszo ostatni kawałek drogi z przystanku kolejki miejskiej. Na ulicach, w miejscach, gdzie asfalt popękał, odsłaniając stare kocie łby, utworzyły się kałuże. Dawniej Blankenese była małą wioską rybacką położoną na zachód od centrum Hamburga, wtedy należała jeszcze do hrabstwa Holstein-Pinne­berg. Ojciec opowiadał Simone, jak stopniowo osiedlali się tam kapitanowie oraz piloci. Miasto coraz bardziej się rozbudowywało, tak że w końcu Blankenese z wios­ki stała się przedmieściem Altony, aby później stopić się z wielkim miastem. Z dawnej wioski rybackiej już w latach dwudziestych dziewiętnastego wieku zmieniła się w popularną dzielnicę mieszkalną zamożnych obywateli, która jeszcze dzisiaj uchodziła za jeden z najlepszych adresów w Hamburgu. Simone wiedziała, że za wysokimi płotami mieszka tu wielu sławnych ludzi, aktorów, przemysłowców, a tu i ówdzie jeszcze ktoś ze starej arystokracji. Pomiędzy wysokimi drzewami stały okazałe domy i wille otoczone wypielęgnowanymi ogrodami. Kocie łby z pewnością były niemym świadkiem wielu ciekawych zdarzeń, ponieważ wszystko tu oddychało historią: stare fronty domów, stuletnie drzewa i... przykuwające uwagę amorki, które ponad niektórymi domami patrzyły na ulice. Domy stały ciasno, jeden przy drugim, ale mimo to zabudowa nie sprawiała przygnębiającego wrażenia. Od czasu do czasu pomiędzy fasadami domów oraz nad wjazdami i ogrodami migała niebieska toń wody. Po widocznej w oddali rzece leniwie płynęły statki.

Zanim ten urzekający widok całkowicie ją pochłonął, Simone skoncentrowała się na szukaniu domu, w którym miała się odbyć aukcja.

Dotarła wreszcie do wysokiej bramy z kutego żelaza osadzonej pomiędzy dwiema kamiennymi kolumnami. Jej prawe skrzydło było otwarte, a na lewym widniał znak informujący, który zaanonsował jej, że dotarła do celu. Stara willa w secesyjnym stylu dumnie wznosiła się pomiędzy bezlistnymi jeszcze drzewami. Kanciasty dwupiętrowy budynek miał wysokie szprosowe okna. Wysypany żwirem podjazd prowadził od bramy do kamiennych schodów. Ogród przed domem tylko na pierwszy rzut oka wyglądał na zadbany. Spomiędzy żwiru gdzieniegdzie wyrastały grube brązowe kępki trawy, na grządkach widać było resztki roślin, których uschnięte liście gniły od deszczu. Dom, który swoją pierwszą młodość miał już dawno za sobą, dzisiaj będzie musiał zdradzić wszystkie swoje tajemnice obcym ludziom, a gromadzone w nim przez lata wspomnienia rozproszą się po całym świecie.

Simone weszła do środka przez olbrzymie drzwi z ciemnego drewna. Przez chwilę podziwiała bogato zdobione płytki na podłodze. Bez wątpienia koniec dziewiętnastego wieku. Simone lubiła stare domy i zawsze wzdragała się, kiedy ktoś próbował narzucać im nowoczesny styl. Miała wrażenie, że niemal czuje, jak ten dom walczy o swoje istnienie. Pozostawało mieć nadzieję, że nie wpadnie tu wkrótce gromada robotników, którym polecono zniszczyć wszystko, co istniało tu już od lat, okaleczyć ten dom tak, że nikt go nie pozna, i zrobić miejsce dla szkła i sztucznego tworzywa. Simone westchnęła.

W przedsionku tuż za drzwiami stał stół, przy którym siwowłosa kobieta o skupionym spojrzeniu ustalała szczegóły aukcji.

– Pani nazwisko?

– Simone Berger.

– Proszę, oto pani karta licytanta – podała ją jej, gdy już zapisała nazwisko.

Simone przeszła do holu wejściowego, reprezentacyjnego pomieszczenia z wysokim sufitem i ogromnymi drewnianymi łukowymi schodami. Przed nimi ustawiono podest, na którym miała odbyć się aukcja. Simone zajęła miejsce w jednym ze środkowych rzędów krzeseł. Stąd miała dobry widok na innych gości. Wiedziała, że prywatni, cieszący się z zakupów i raczej spontaniczni oferenci lubili siadać z przodu. Dzięki temu mogli jeszcze raz wziąć pod lupę licytowane przedmioty. Niektóre nie wyglądały w naturze tak dobrze jak w katalogu aukcyjnym, dlatego niejeden z potencjalnych nabywców zastanawiał się, czy nie zmienić zdania. Simone nie musiała dzisiaj myśleć o takich sprawach. Miała wykonać konkretne zlecenie, nie było jej zmartwieniem, czy przedmioty, które wylicytuje, będą spełniały oczekiwania zleceniodawcy.

Pomieszczenie stopniowo zapełniało się ludźmi. Mokre podeszwy butów wydawały ciche skrzypiące odgłosy; słychać było strzępki rozmów i przytłumione szepty. Aukcja miała dobrą frekwencję. Simone to nie zdziwiło. W starych domach, takich jak ten, w których z pokolenia na pokolenie pomnażano dobytek, zwykle można było kupić interesujące przedmioty. Już ciemne obwódki na ścianach, gdzie wcześniej wisiały obrazy, wskazywały na to, że oprócz domowych sprzętów można tu było kupić rozmaite dzieła sztuki.

Simone oparła się wygodnie i przez chwilę wyobrażała sobie, jaki dostatek panował tu sto lat temu. Ówczesnemu właścicielowi na pewno nigdy nie przeszłoby przez myśl, że pewnego dnia dzieło jego życia, jego dom po prostu zostanie sprzedany na licytacji jakiemuś przeciętnemu człowiekowi, tylko dlatego, że jest gotów zapłacić za niego określoną kwotę. Dom należał kiedyś do dobrze sytuowanej rodziny. Srebrne sztućce z pewnością były wtedy starannie polerowane przez pomoc domową w białym fartuszku; dzisiaj, zaniedbane i poczerniałe, prawdopodobnie trafią do mieszkań ludzi z hamburskiej klasy średniej.

Badawczy wzrok zatrzymał się na starszej damie siedzącej rząd przed nią. W rzucającym się w oczy kapeluszu wyglądała trochę tak, jakby pochodziła z filmu kostiumowego opowiadającego o życiu w minionej epoce. Kapelusz nie był wykonany w stylu retro, był autentyczny. Dama naprawdę musiała być już bardzo stara. Simone gotowa była się założyć, że upatrzyła sobie zastawę stołową i sztućce.

Kiedy hałas powodowany przez gości zajmujących miejsca ucichł, na podest wszedł szczupły wysoki mężczyzna. Na czubek nosa nałożył okulary do czytania, chrząknął i nosowym głosem rzeczowo objaśnił zasady aukcji. Następnie na jego znak dwaj pomocnicy wnieśli na podest pierwszy przedmiot, który miał być wystawiony: duży obraz olejny. Cena wyjściowa, chociaż dość wysoka, była jednak rozsądna. Od razu wystrzeliły w górę pierwsze karty oferentów. Po obrazach przyszła kolej na meble, srebrną tacę – tak jak obawiała się Simone, w tej chwili sczerniałą i bez połysku – oraz porcelanową zastawę. Obiekt po obiekcie zmieniał właściciela.

Simone założyła nogę na nogę, odsunęła kosmyk włosów za lewe ucho i delektowała się wiszącym w powietrzu napięciem. To było właśnie to, co tak uwielbiała w licytacjach. Ku jej zaskoczeniu stara dama w kapeluszu nie licytowała ani srebrnej tacy, ani porcelany.

Jako następne wniesiono na podest dwa kufry i siodło. W Simone obudziła się gorączka myśliwego, podekscytowanie, jakie zawsze odczuwała, gdy była na tropie zwierzyny. Wszystkie myśli o Jensie odleciały gdzieś daleko, a ona czuła, że podnosi jej się poziom adrenaliny. Kufry były większe, niż sądziła. Skarciła się za to w myślach i spokojnie czekała na swoje wejście. Czy w kufrach coś było? Gdy mężczyźni wnosili je na podest, można było odnieść wrażenie, że zmagają się z dużym ciężarem. Jeszcze raz porównała numery w swoich notatkach z tymi, które miały te przedmioty. Żadnych wątpliwości, to były te obiekty, które miała wylicytować.

Simone zauważyła, jak w siedzącą przed nią starszą damę nagle wstąpiło życie. Siedziała teraz wyprostowana, wydawało się, że delikatnie uplecione rondo jej kapelusza lekko drży.

Najpierw cena podskoczyła. Wyglądało na to, że szczególne zainteresowanie niektórych oferentów budziło siodło. Nie było to zwyczajne siodło jeździeckie, lecz kunsztowny okaz, wysadzany kosztownymi złotymi cekinami. Simone jednak nie miała czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Teraz musiała zachować czujność. W miarę jak cena szybowała w górę, ubywało oferentów. Budżet Simone jeszcze się nie wyczerpał, miała spory zapas pieniędzy, kontynuowała więc licytację. W końcu na placu boju została tylko ona i starsza dama. Simone wielokrotnie podnosiła swoją kartę. W którymś momencie zobaczyła, jak jej rywalka się poddała, co sprawiło jej widoczny ból. Simone wygrała aukcję.

Ale nie potrafiła się cieszyć wygraną. Stara dama nie była dla niej prawdziwą konkurentką, godnym przeciwnikiem podczas licytacji. Kiedy Simone podawała swoją kartę pomocnikowi aukcjonera, żeby mógł zanotować jej numer, zobaczyła, jak stara kobieta powoli, jakby z rezygnacją, wstaje i zmierza do wyjścia. Szła ze spuszczoną głową, a w dłoni trzymała chusteczkę, którą wycierała oczy. Czyżby płakała?

Simone poczuła wyrzuty sumienia. Powinna cieszyć się z udanej transakcji, ale silniejsze było poczucie, że coś komuś odebrała. Śledziła dalszy ciąg aukcji, ale myślami była gdzie indziej...

Już zaczynało się zmierzchać, kiedy wniesiono na podest ostatnie obiekty. Ktoś włączył światło. Pod sufitem, gdzie przedtem wisiał drogocenny żyrandol, teraz bujały się na długich przewodach gołe żarówki. Goście stopniowo opuszczali miejsce aukcji. Dzisiejszego popołudnia większość licytowanych przedmiotów znalazła nabywców. Simone chciała zaczekać do końca. Uznawała to za oznakę szacunku należnego przedmiotom, które muszą dzisiaj opuścić swój dom. W końcu nie była to zwykła aukcja na neutralnym terenie, lecz licytacja w domu, w którym poddawane jej przedmioty miały dawniej swoje miejsce i zastosowanie.

Pod młotek trafiały ostatnie okazy, którym w katalogu nadano numer 750: skrzynia ze szmacianymi zwierzętami i lalkami. Simone przeszedł dreszcz. Te rzeczy też będą musiały opuścić swój dom, by trafić w obce ręce, a kiedy to się dokona, ona wróci do małego pustego pokoju hotelowego, gdzie zapewne dopadną ją przerwane poranne ponure rozmyślania. W przypływie rozczulania się nad samą sobą mimowolnie uniosła numer oferenta, kiedy pomocnik aukcjonera prezentował małego brązowego pluszowego misia, obojętnie trzymając go za kark. Za kilka euro stał się jej własnością. Aukcja dobiegła końca.

Simone od razu zabrała ze sobą swojego nowego przyjaciela z oczami z guzików. Kiedy już podała damie przy wejściu adres, pod który miały zostać dostarczone inne wylicytowane przez nią przedmioty, i w końcu ruszyła w drogę do hotelu, miś jeszcze raz popatrzył z jej torebki do tyłu na teraz już definitywnie opuszczony dom.

Wieczorem Simone uparcie broniła się przed rozmyślaniami. Zignorowała wiadomość w komórce o trzech nieodebranych połączeniach od Jensa. Nie chciała już dzisiaj z nikim rozmawiać. Co prawda złość jej prawie minęła, ale separacja na większą odległość skłoniła ją do rozmyślań. Dręczyło ją, że w nieunikniony sposób wyszły na jaw sprawy, które do tej pory od siebie odsuwała. Opróżniła minibarek w pokoju hotelowym, zjadła salami i wypiła tanie czerwone wino. Skuliła się pod kołdrą i razem z małym misiem gapiła się na barwne obrazy, które migotały na ekranie telewizora tak długo, aż zamknęły jej się oczy.

Następnego dnia rano miała nie tylko misia, lecz na dodatek potwornego kaca. Na szczęście ból głowy ustąpił po zimnym prysznicu i mocnej kawie, którą wypiła w sali śniadaniowej hotelu. Wracając do pokoju, zastanawiała się, co zrobić z wolnym dniem. Ale najpierw musiała coś załatwić. To była nieprzyjemna, smutna część jej pobytu w Hamburgu. Dlatego chciała mieć to jak najszybciej z głowy. Gdy wkładała kurtkę i czapkę, a następnie sięgała po torebkę, poczuła ucisk w gardle. Jej wzrok padł na małego misia, który siedział obok poduszki. Włożyła go do torebki. Być może było to dziecinne, ale dzięki temu przynajmniej nie była sama, a on… No tak, to był jego ostatni dzień w Hamburgu.

Tym razem pojechała autobusem. Do Bahrenfeld. Tam, pomiędzy terenami przemysłowymi i autostradą, znajdował się cmentarz Holstenkamp. Zatrzymała się przed kaplicą przy wejściu. Jak długo jej tu nie było? Próbowała uciszyć wyrzuty sumienia, kiedy weszła na cmentarz. Panował tu spokój. Pomiędzy rzędami grobów było widać zaledwie pojedynczych ludzi. Siwowłosa kobieta, która pochylona zbierała z grobu blisko wejścia zwiędłe liście, przyjaźnie skinęła jej głową. Simone potrzebowała chwili, aby znaleźć właściwą drogę. Natychmiast odezwało się jej nieczyste sumienie. Powinnaś tu częściej bywać!

„Walter Berger” – głosił czarny napis na granitowej płycie, która przykrywała grób. Łatwa do utrzymania porządku – tak zażyczyła sobie kiedyś jej matka. Czy już wtedy planowała wyjazd z Hamburga? Mimo porannego zimna Simone usiadła na ławce pomiędzy rzędami grobów. Dla bezpieczeństwa trzymała torebkę na brzuchu. Poczuła miękki tułów misia w środku, to naprawdę dodało jej otuchy.

Miała dziesięć lat, kiedy on umarł. Któregoś dnia po prostu odszedł. Jej ojciec, człowiek, którego kochała ponad wszystko. Nie rozumiała wtedy, co się stało. Serce, okazało się, że było to serce. Bez przerwy przychodzili sąsiedzi, okazywali smutek, głaskali ją po głowie i cicho rozmawiali z matką. Simone pamiętała tamten czas tylko jak przez gęstą mgłę.

– Życie toczy się dalej – mówiła matka. Później Simone musiała przyznać, że jej rodzice nie mieli sobie wiele do powiedzenia, ponieważ bardzo różnili się od siebie. W każdym razie matka niespecjalnie rozpaczała po śmierci ojca Simone. Patrzyła do przodu. Prawdopodobnie właśnie to spowodowało, że ich drogi tak szybko się rozeszły. Simone – młoda, przepełniona smutkiem i tęsknotą, Ursula Berger – pragmatyczna, rezolutna i bezkompromisowa. Po przeprowadzce Berlin wydawał się jej dużym szarym miastem-potworem. Hamburg był inny, bardziej zielony, mieszczański i swojski. Przez cały okres bycia nastolatką umierała z tęsknoty za Hamburgiem, kurczowo trzymała się wspomnień, nigdy do końca nie pogodziła się z wyjazdem, a winą za tę katastrofę życiową obarczała matkę.

Zaledwie po trzech latach Ursula Berger znalazła nowego towarzysza życia. I z nim – Simone wpoiła sobie, aby nigdy nie wymawiać jego imienia – wyjechała kilka lat temu do Ameryki. Smutek Simone z tego powodu był umiarkowany. W wieku osiemnastu lat wyprowadziła się z domu – i tak od czasu przeprowadzki zawsze czuła się tam niepotrzebna i wcześnie poszła swoją drogą. Matka była już tylko osobą, z którą raz lub dwa razy w roku rozmawiała przez telefon. Rodzina? Simone wyobrażała ją sobie trochę inaczej.

„Walter Berger” – to nazwisko widniało kiedyś nad małym antykwariatem ojca na obrzeżach Altony. Kochał ten sklep i żył dla niego. Matka często naśmiewała się z tego i nigdy nie podzielała pasji ojca. Simone była jeszcze za mała, nie pamiętała już szczegółów, o które rodzice się wtedy spierali. Wiedziała tylko, że często się kłócili.

Za to dobrze pamiętała sklep. Lubiła spędzać z ojcem popołudnia wśród pożółkłych książek, toczonych przez korniki mebli i wyblakłych obrazów. Dziwiło ją, dlaczego niektórzy klienci wchodzą do sklepu i na widok jakiegoś jej zdaniem zupełnie przeciętnego przedmiotu nagle w ich oczach pojawia się błysk. A potem kupują tę rzecz i wynoszą ją ze sklepu jak dawno utracony skarb. Kiedy zapytała o to ojca, czule się uśmiechnął i posadził ją sobie na kolanach.

– Masz rację, Simone, ci ludzie odnajdują tu prawdziwe skarby.

– Tato, przecież to wcale nie są skarby, to są… stare rzeczy.

– To prawda i w tych starych rzeczach niektórzy ludzie odnajdują to, co dawno temu stracili.

Simone przygryzła dolną wargę i przyrzekła sobie, że będzie dokładniej obserwować klientów. Chciała zrozumieć tajemnicę tego, co dawno zostało utracone.

Pewnego dnia do sklepu przyszedł starszy człowiek. Rozglądał się, jakby czegoś szukał. Simone cicho się za nim skradała. Nie chciała przeszkadzać mu w szukaniu. Po chwili zatrzymał się przed starym obrazem olejnym. Widoczne jeszcze przed momentem napięcie na jego twarzy nagle znikło i wydawało się, że był myślami daleko stąd. Simone również patrzyła na obraz przedstawiający ogród pełen jabłoni. Kolory były wyblakłe ze starości, rama odrapana. Simone nie widziała w nim nic szczególnego. Ale wydawało się, że dla tego mężczyzny ten obraz był najpiękniejszy na świecie. Kierując się dziecięcą ciekawością, stanęła obok niego i szarpnęła go za rękaw. Mogła mieć wtedy mniej więcej siedem lat.

– Podoba się panu ten obraz?

Mężczyzna spojrzał na nią z góry zdziwiony, a potem położył rękę na jej ramieniu.

– Tak, moje dziecko, przypatrz się, jest przepiękny! Te kolory, to światło… Kiedyś dawno temu byłem w dokładnie takim samym jabłoniowym sadzie i tam… – głos mu się załamał i stał się bardzo cichy – …spotkałem miłość swojego życia.

Simone patrzyła na obraz wytężonym wzrokiem. Naraz kolory się zmieniły, pojawili się ludzie, którym towarzyszył cichy śmiech. Simone wzdrygnęła się osłupiała. Mężczyzna kupił obraz i od razu zabrał go ze sobą. Ale Simone zrozumiała, że nie wziął wyblakłego obrazu, lecz to, co w nim widział. Ojciec skinął za nim głową ze zrozumieniem. Od tego dnia inaczej patrzyła na stare przedmioty. To była najważniejsza rzecz, jakiej nauczyła się od ojca.

Simone zorientowała się, że po jej policzkach płyną ciepłe łzy, ale się uśmiechnęła. Było to jednocześnie piękne i bolesne pogrążać się w starych wspomnieniach. Rzadko sobie na to pozwalała, ponieważ im częściej myślała o ojcu, tym wyraźniej wkraczał pomiędzy nich mroczny cień matki. Matki, która kiedyś przekreśliła swoje dawne życie i próbowała zastąpić je nowym. Bez wątpienia należała do osób, które nie przywiązywały dużej wagi do wspomnień. Simone potrząsnęła głową. Nie! Nie chciała myśleć teraz o matce. Nie tutaj – nie przy grobie ojca. Nie w Hamburgu.

Po dłuższej chwili podniosła się z ławki, pożegnała się ostatnim czułym spojrzeniem ze skromną płytą nagrobną i pośpiesznie wyszła z cmentarza. Wsiadła do autobusu, a następnie do kolejki miejskiej i pojechała do Hamburga, do serca miasta. Z Dworca Głównego poszła w kierunku Auβenalster. Mając za plecami hotel Atlantic, na chwilę zatrzymała się na brzegu rzeki. Nic się tu nie zmieniło. W Berlinie zawsze ogarniało ją uczucie, że wszystko jest ciągle poddawane jakimś modyfikacjom. Ulice, które widziało się jeszcze rok temu, następnym razem były niemal nie do poznania. Hamburg natomiast się nie zmieniał.

Simone szła dalej w kierunku Binnenalster. Z każdym krokiem poprawiał się jej nastrój. Pogoda dzisiaj była niemal wiosenna. Po niebie przesuwały się tylko nieliczne chmury, a delikatna wodna mgła z fontanny Alster wyczarowywała w powietrzu błyszczące gwiazdy. Simone przeszła przez Jungfernstieg i skierowała się do ratusza. Jak każdego dnia tłoczyli się tu turyści, którzy ustawiali się w grupach i robili sobie pamiątkowe zdjęcia, aby trochę później udać się wzdłuż kanału Alster do kościoła św. Michała. Simone przeszła po moście nad śluzą na drugą stronę kanału, przespacerowała się pod arkadami Alster i ponownie odwróciła w stronę Binnenalster. Gdy mijała przystań dla statków wycieczkowych przy Jungfernstieg, stwierdziła, że jest głodna. Bez namysłu poszukała miejsca w pawilonie nad brzegiem Alster i zamówiła kawę z mlekiem, a do niej gofra z bitą śmietaną i gorącymi wiśniami. Potrzebowała czegoś, co by ją pobudziło, czegoś z dużą ilością cukru. Badawcze, raczej wynikające z przyzwyczajenia spojrzenie na komórkę pokazało jej kolejne dwa połączenia od Jensa. Prawdopodobnie będzie musiała zadzwonić do niego wieczorem. Dopiero teraz oparła się wygodnie i zaczęła obserwować otoczenie. Ludzie stali przy balustradzie nad brzegiem rzeki, robili zdjęcia, rozmawiali, śmiali się. Łabędzie, które sprowadzono już z ich zimowej kwatery, Eppendorfer Mühlenteich, przechadzały się teraz z elegancko wygiętymi szyjami. Silniki biało-czerwonych statków wycieczkowych terkotały na wodzie, a lekka skoczna muzyka dochodząca z głośników lokali gastronomicznych stwarzała radosny nastrój, któremu Simone chętnie dała się ponieść.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: