Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kiedy ciebie straciłam - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 sierpnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kiedy ciebie straciłam - ebook

Każda z nas choć raz pragnęła znów spotkać ukochanego po raz pierwszy i zacząć wszystko od nowa.


Czy trzeba kogoś stracić, żeby odzyskać jego i miłość?


Kiedy Molly i Leo się pobrali, wierzyli, że są niezwyciężeni. Że razem mogą podbić świat.
Teraz ona siedzi przy jego łóżku w szpitalu. Leo, korespondent wojenny, zawsze żył na granicy ryzyka. I zapłacił wysoką cenę: jest sparaliżowany, stracił pamięć. Molly robi wszystko, by pomóc mu wrócić do zdrowia, odzyskać wspomnienia. Nie odstępuje go na krok. Są razem, na dobre i na złe. Tak jak kiedyś...
Lecz Molly nie mówi mężowi wszystkiego. Że ich małżeństwo zaczęło się rozpadać na długo przed wypadkiem. A teraz uczucie odradza się ze zdwojoną siłą. I powraca strach. Czy kiedy Leo wyzdrowieje, znów wyjedzie na wojnę, a Molly znów straci mężczyznę, którego pokochała po raz drugi? Czy oboje zdołają sobie wybaczyć, naprawić błędy i zapomnieć, że na chwilę zgubili gdzieś wiarę w miłość?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6400-4
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Część pierwsza

1. Molly

Lipiec 2015

Zdałam sobie sprawę, że można kochać kogoś całym sercem i jednocześnie równie mocno go nienawidzić. Te emocje jakoś się równoważą, pozostawiając poczucie dręczącej pustki. W ciągu dziesięciu dni, które spędziłam przy szpitalnym łóżku, wpatrzona w mojego męża, bez przerwy zastanawiałam się, jakim cudem tu trafiliśmy. Nie nad tym, jak on tu trafił w tak fatalnym stanie – to akurat było nieuniknione. Nie, zaskakujące w tym wszystkim są moje sprzeczne uczucia do człowieka na posłaniu. Leo był – jest – miłością mojego życia. Będę go kochała aż do śmierci. I wciąż wydaje się niemożliwe, że go zarazem nienawidzę. A jednak.

Nieprzytomny Leo jest nadal przystojny, mimo mnóstwa opatrunków, pozostałości po wypadku. Blady, nieświadomy, ale nadal wydaje się niebezpieczny… jest niebezpieczny. Leo zawsze traktował swoje ciało i życie jak ofiary składane na ołtarzu pracy. Ciało pod kołdrą i szpitalną piżamą pokrywają blizny – te po ostatniej katastrofie i te starsze, wyblakłe, po niezliczonych wcześniejszych wypadkach.

Mój mąż potrafi pociągnąć innych za sobą – nawet gdy, jak wszystko na to wskazuje, zmierza donikąd. Od jego wypadku ja także dołączyłam do żywych trupów – odchodziłam od jego łóżka tylko wtedy, gdy moje ciało domagało się snu, przeżywałam kolejne dni, jakbym sama była pogrążona w jakiejś dziwnej śpiączce. Oczywiście w przeciwieństwie do Leo byłam zupełnie przytomna, ale wszystkie, poza podstawowymi, funkcje życiowe pozostawały w zawieszeniu.

Przez te koszmarne dni czułam tylko całą gamę emocji. W ciągu kilku ostatnich lat uważałam się za kogoś w rodzaju ekspertki od samotności, ale teraz, po tych wszystkich dniach bez Leo, wiem, że zaznałam zaledwie jej cienia. Od czterech lat, mimo wzlotów i upadków, lepszych i gorszych chwil, Leo był moją podporą. Ostatnio łapałam się na tym, że sięgam po telefon, żeby mu powiedzieć, jak bardzo się boję, jak bardzo jestem zagubiona – ale w tej chwili dociera do mnie, że to całe zagubienie i samotność w moim życiu to jego wina.

Byłam zaskoczona, kiedy lekarze orzekli, że czas wybudzić Leo ze śpiączki farmakologicznej. W ciągu pierwszych kilku godzin podpisałam zgodę na pobranie organów i omówiłam ze specjalistami, do którego momentu heroiczne wysiłki mają jeszcze sens. Ba, zdobyłam się nawet na koszmarny telefon do jego rodziców i wydawcy w Sydney, żeby porozmawiać o ewentualnym pogrzebie. Nawet kiedy jego stan się ustabilizował, lekarze podkreślali, że powinnam patrzeć na sytuację realistycznie, ilekroć więc mój wrodzony optymizm brał górę, szybko ściągali mnie na ziemię. Szanse na całkowity powrót do zdrowia od samego początku były małe i spadały z każdym dniem. Nawet gdyby się obudził, tłumaczyli, to nieprawdopodobne, że będzie tym samym człowiekiem co dawniej.

A potem zaczęli na próbę odłączać go od respiratora i przez krótkie chwile widziałam, jak oddycha samodzielnie. Nienawidziłam odgłosów tej cholernej machiny – monotonnego puff, gdy powietrze wypełniało mu płuca, i nieodzownego psss, gdy je opuszczało. Respirator stanowił dwudziestoczterogodzinną ścieżkę dźwiękową czekania i strachu, czasami działał mi na nerwy, budził dziwną niewdzięczność, ilekroć do mnie docierało, że zapewnia mu bezpieczeństwo. Któregoś wieczoru poszłam do hotelu wykąpać się i przespać, a kiedy wróciłam następnego ranka, rurki zniknęły z jego gardła. Kiedy patrzyłam, jak równomiernie oddycha, poczułam przypływ nadziei, której tak rozpaczliwie potrzebowałam. Mimo tego wszystkiego, co się między nami wydarzyło w ciągu dwunastu miesięcy, mimo oceanu rozpaczy minionych tygodni, nadal nie chciałam wyrzec się nadziei. Chcę, żeby ludzie tacy jak Leo wypełniali świat, mój czy nie mój.

Jest późny ranek jedenastego dnia od mojego przyjazdu do Rzymu. Budzi mnie kasłanie i chrząkanie Leo. Zasnęłam na fotelu przy oknie, skulona na siedzeniu, z głową na podłokietniku.

– Jestem tutaj, Leo! – wołam. Nie wiem, czy może poruszać głową, podchodzę więc do łóżka i pochylam się nad nim. Widzę zmarszczone czoło, szukam jego okularów. Zakładam mu je i natychmiast odczuwam ulgę. Teraz, gdy sińce i opuchlizna ustępują, dziwnie wygląda bez tych swoich okularów w szylkretowych oprawkach, które są jego znakiem rozpoznawczym. Widzę, jak jego źrenice kurczą się i rozszerzają, dostosowując do mocy szkieł, a potem odnajduje mnie wzrokiem. Uśmiecham się, blado, nieśmiało, bo boję się tak bardzo, że nie mogę oddychać. Początkowo Leo w ogóle nie reaguje – i przez chwilę rozczarowanie chwyta mnie za gardło. A jeśli nie będzie już lepiej? Jeśli odzyskał przytomność, ale nigdy się do mnie nie odezwie, nie da do zrozumienia, że wie o mojej obecności?

Zesztywniały mi nogi i biodra. Nie mogę tak bez końca nad nim stać, powoli więc osuwam się na krzesło obok łóżka. Nagle emocje powracają – widzę, jak odwraca głowę w moim kierunku. Patrzy na mnie uważnie i nagle mruży oczy. Wydaje mi się, że widzę w nich coś na kształt oskarżenia. Natychmiast przechodzę do defensywy – czyżby kwestionował moje prawo do przebywania tutaj? Czego się spodziewał? Że zostanę w Sydney i pozwolę, by był tu sam? Kolejny raz nie ma nawet zielonego pojęcia, przez co przez niego przeszłam. Ma niewyobrażalnie grubą skórę.

Ale nie mogę przecież na niego warknąć – na Boga, facet dopiero co wybudził się ze śpiączki. Ledwie ta myśl przechodzi mi przez głowę, Leo znowu opadają powieki.

Lekarze uprzedzali mnie, że to może potrwać i że musimy uzbroić się w cierpliwość – ale od zbyt dawna byłam cierpliwa i teraz już naprawdę pokłady mojej cierpliwości się wyczerpały. Za późno zdaję sobie sprawę, że jestem tak głodna, że moje usta wypełnia gorycz mdłości. Niechętnie wstaję, żeby pójść do szpitalnego bufetu. W progu pokoju zastanawiam się, czego tak naprawdę oczekuję. Odpowiedź czai się na krawędzi świadomości, ale ledwie dopuszczam ją do siebie, odzywa się poczucie winy.

Chcę, żeby Leo jak najszybciej odzyskał przytomność i jakimś cudem był całkowicie zdrowy. A potem chcę wrócić do domu i w końcu zacząć żyć własnym życiem.2. Leo

Rok 2011

Cześć, Leo!

Mam nadzieję, że ten mail dojdzie do Ciebie. Śledziłam Twoją karierę – gratulacje z powodu Nagrody Pulitzera, to wielki sukces. Mój brat byłby z Ciebie dumny, zawsze mi powtarzał, że coś w życiu osiągniesz.

Jak zapewne wiesz, kilka miesięcy temu minęła dziesiąta rocznica śmierci Declana. Pomyślałam, że kiedy będziesz w Sydney, mógłbyś poświęcić mi parę chwil, żeby porozmawiać o jego ostatnich dniach. Zdaję sobie sprawę, że proszę o wiele, ale gdybyś mógł ze mną porozmawiać.

Zrozumienie pewnych rzeczy trochę lepiej pomoże mi zamknąć ten rozdział w moim życiu. Wiesz, gdzie mnie znaleźć. Odezwij się, jeśli możesz.

Pozdrawiam

Molly

Byłem w szpitalu polowym w Libii, kiedy dostałem od niej tę wiadomość. Minęły trzy tygodnie, odkąd ostatnio sprawdzałem pocztę. Tak wiele maili – jej był tylko jednym z ponad dwustu innych. Nie miałem ochoty ich otwierać. Miałem lewą rękę na temblaku, oberwałem w bark. To podobno szczęście, że tylko tak się skończyło. W każdym razie bolało jak cholera.

Najpierw przeczytałem mail od Molly na ekranie telefonu satelitarnego, ale nie dlatego nie trafił prosto do kosza.

– To jak? – Brad Norse, mój fotograf i kompan we wszystkich niecnych działaniach, siedział na krześle obok. – Wracamy do domu?

– Do domu? – powtórzyłem, a potem westchnąłem głośno. – Brad…

– Kiedy jeden z nas jest ranny, wracamy do domu. Takie są zasady.

– Proszę cię. – Wyłączyłem telefon satelitarny. – Trudno to nawet nazwać raną. Kula nie uszkodziła żadnych ważnych organów.

– Morfina przez ciebie przemawia.

– Nie mają tu morfiny. Myślę, że dali mi paracetamol. – Albo cukierek, bo to, co połknąłem dwie godziny wcześniej, niewiele pomogło na ból w ramieniu. Prawdę mówiąc, ja też chciałem wracać do domu. Lekarz polowy opatrzył mnie, na ile to było możliwe w tych warunkach, ale chciałem się upewnić, że nie skończy się to trwałym kalectwem. No i naprawdę potrzebowałem czegoś mocniejszego na ból. Ale spędziliśmy w Libii tylko kilka tygodni i nie byłem zadowolony z efektów naszego pobytu. A gdybym wrócił do Sydney, żeby odzyskać siły, musiałbym spotkać się z Molly Torrington i odpowiedzieć na jej niewygodne pytania o śmierć brata.

– Wracamy do domu, Leo – powiedział nagle Brad. Pokręciłem głową, a potem skrzywiłem się, gdy ruch wywołał falę bólu w rannym barku.

– Możemy stąd wycisnąć coś więcej – stwierdziłem, kiedy ponownie odzyskałem oddech.

– Zawsze można wycisnąć więcej. Ja wracam, z tobą czy bez ciebie. Być może ty jesteś ze stali, ale ja nie. Każdy z nas mógł zginąć. Muszę odpocząć.

No więc nie miałem wyboru. Opisując incydent naszej wydawczyni, Kisani Hughes, bagatelizowałem moją ranę, ale Brad zadzwonił do niej później i powiedział, jak sytuacja ma się naprawdę. Kazała nam wracać do Sydney. Opierałem się, ale gdy dotarliśmy do samolotu, miałem już gorączkę i objawy zakażenia. Niechętnie musiałem przyznać, że miała rację.

Nie zgadzałem się jednak na urlop zdrowotny, na który wszyscy mnie namawiali. Kilka tygodni bezczynności to moja wizja piekła. Już po paru dniach nudziłem się do szaleństwa. Nie mogłem biegać, chodzić na spacery z psem, jeździć motocyklem. Nie mogłem nawet prowadzić zajęć z karate, jak zwykle w Sydney między zleceniami. Dużo czytałem i jeszcze więcej myślałem, ale czy to chciałem się skupić na powieści, czy na niezdarnie zrobionym śniadaniu, moje myśli wciąż kręciły się wokół Molly Torrington.

Zawsze ją lubiłem, ale wiedziałem, że rozmowa o śmierci jej brata będzie dla nas obojga bolesna. Nie mogłem dać jej odpowiedzi, na które liczyła. Gdy chodzi o Declana Torringtona, nic nie jest łatwe.

Nigdy jej dobrze nie poznałem. Latami dryfowałem na peryferiach życia ich rodziny, i to w najlepszym wypadku jako nieproszony gość. Ostatni raz widziałam ją na pogrzebie jej brata, kiedy patrzyła na grób z wydawałoby się obojętną miną.

Dawniej, ilekroć ją widziałam, zawsze śmiała się pogodnie – była radosnym dzieckiem, które każdą sytuację witało promiennym uśmiechem. Declan żartował, że ten jej śmiech wkracza do pokoju przed nią, że anonsuje ją jak lokaj.

Na jego pogrzebie po raz pierwszy widziałem ją smutną. Rozpacz w jej oczach kazała mi się zastanowić, czy głębia bólu może ją zmienić; czy już nigdy nie uśmiechnie się beztrosko?

Smutek w nieoczekiwanym mailu po tylu latach sugerował, że miałem rację.

Czasem widywałem ją w prasie, a na okładce „Financial Times” rok czy dwa wcześniej, gdy została wiceprezeską Torrington Media. Pamiętam, że zobaczyłem to pismo w kiosku na lotnisku w Dubaju. Zaskoczyła mnie podwójnie – była chyba za młoda, żeby pracować u ojca? Policzyłem lata i ze zdumieniem zdałem sobie sprawę, że zbliżała się do trzydziestki. Wydawało mi się to niemożliwe. Rozchichotana Molly Torrington pewnego dnia poprowadzi światowe imperium medialne? W artykule już widziano w niej nieuniknioną następczynię ojca.

Molly robiła to, czego Declan nie potrafił: wytyczała własną drogę od dzieciństwa do dorosłości w przytłaczającym cieniu Laitha Torringtona. Sądząc po zdjęciu na okładce gazety, beztroska dziewczynka, którą niegdyś znałem, odeszła bez śladu. Ścięła karmelowe włosy, noszone dawniej długie aż do pasa. Teraz ich miejsce zajęła surowa krótka blond fryzurka. Na zdjęciu uśmiechnęła się, ale jej uśmiech zatrzymał się na ustach. Niebieskie oczy były twarde, wzrok ostry, jakby rzucała fotografowi wyzwanie – odważysz się ze mną zadrzeć?

Gdybym nie widywał w prasie jej innych fotografii, w życiu bym jej poznał – z rozchichotanej nastolatki wyrosła dorosła pirania korporacji.

Zastanawiałem się, ile z tej transformacji było wynikiem utraty brata. Nigdy nie byłem fanem ukrywania szkieletów w szafie – to wbrew mojej naturze i wykształceniu, zostawmy więc szkielety w spokoju – ale też nie chciałem stosować tej filozofii do spraw osobistych. Pewne sprawy powinny zdecydowanie zniknąć w przeszłości, wiedziałem jednak, że nie mogę za nią o tym decydować i dlatego odnalazłem wiadomość od niej w koszu i przeczytałem jeszcze raz. Kiedy dzwoniłem, usiłowałem nie zwracać uwagi na ucisk strachu w żołądku. To nie będzie przyjemna rozmowa, ale byłem pewien, że postępuję słusznie.

– Molly Torrington – odezwała się nagle.

– Cześć, Molly. Tu Leo. – Kiedy nie odpowiedziała, wyjaśniłem ostrożnie: – Leo Stephens.

– Wiem, przepraszam… Po prostu… Nie sądziłam, że się odezwiesz – odparła. Zerknąłem na mail i zobaczyłem, że wysłała go miesiąc temu.

– Przepraszam, że tak długo – powiedziałem. – Byłem za granicą i zostałem ranny.

– Ale wszystko w porządku?

– Och, tak. To nic takiego.

– To dobrze… – Przerwała trochę niezręcznie. – Boże, Leo, przykro mi to słyszeć.

Bębniłem palcami o stół, dając ujście dziwnej energii, która mnie przepełniała. Ta rozmowa była sztuczna, cały czas tylko odwlekałem nieuniknione.

– Chcesz porozmawiać o Declanie?

– Tak, bardzo. Możemy się spotkać?

– Spotkać się? – Tego się nie spodziewałem, ale ledwie to powiedziała, wiedziałem, że to było do przewidzenia. – Cóż, ja…

– Proszę – powiedziała cicho. Przestałem bębnić palcami o stół. – Nie zajmę ci wiele czasu, obiecuję.

– W porządku.

– Kiedy?

– Jestem na zwolnieniu lekarskim. Mogę się spotkać, kiedy chcesz.

– Teraz?

– Teraz? Ale…

– Później?

– Nie, teraz może być. – Westchnąłem, a potem ostrzegłem: – Nie wiem, czego się spodziewasz, Molly.

– Ty go znalazłeś, prawda?

Poczułem, jak coś ściska mnie za serce. Wciąż go widziałem oczami wyobraźni. Declan, leżący bezwładnie na brudnym, nędznym chodniku w komórce w piwnicy bloku, w którym mieszkał mój kuzyn.

– Tak.

– W takim razie… – zaczęła.

Czekałem, aż dokończy tę myśl, a kiedy stało się jasne, że tego nie zrobi, uległem:

– Dobra, gdzie chcesz się spotkać?

Declan i ja poznaliśmy się podczas pierwszych tygodni studiów na uniwersytecie w Sydney, w połowie lat dziewięćdziesiątych. Połączył nas najprawdopodobniej okrutny żart profesora, który wyznaczył nas na partnerów podczas zajęć. Bo co mogło łączyć chłopaka z mieszkania socjalnego z synem miliardera, który wychował się w rezydencji obok Sydney Harbour?

W tamtych czasach byłem szorstki, nieciosany, i dobrze o tym wiedziałem. Siedziałem obok Declana i bałem się tak bardzo, że nie mogłem z nim nawet rozmawiać. Na szczęście wkrótce zdałem sobie sprawę, że nie jestem jedynym, który traci grunt pod nogami; Declan sprawiał wrażenie pewnego siebie, był świetnie ubrany i wygadany. Jednak pozory nie trwały długo – dokładnie do pierwszego kolokwium. Stało się jasne, że on potrzebuje mnie o wiele bardziej niż ja jego. Zaprzyjaźniliśmy się szybko i mocno, jak to potrafią tylko nastolatki. Obaj dotkliwie odczuwaliśmy niesprawiedliwość naszej sytuacji. Ja, jako jedyny Aborygen w morzu białych, czułem, że jestem intruzem, a wdarłem się na studia dzięki specjalnym programom pomocowym i umiejętności pisania dobrych wypracowań.

Ale Declan, niezmiernie bogaty biały chłopak, też nie czuł się dobrze na uniwersytecie – w szkole średniej nie zdał egzaminów końcowych. Gdyby nie pieniądze ojca, w ogóle nie dostałby się na studia, nie mówiąc już o tak prestiżowym kierunku na uniwersytecie w Sydney.

Właściwie powinienem go znienawidzić za te wszystkie przywileje i przez kilka dni rzeczywiście tak było. Lecz Declan miał jedną cudowną cechę – nie widział pieniędzy lub ich braku, koloru skóry, rasy, nie dostrzegał tych wszystkich kategorii, poprzez które większość ludzi filtruje świat. Od samego początku byłem dla niego po prostu przyjacielem; nawet przez myśl mu nie przeszło, że z jakiegoś powodu nie powinienem nim być. Kiedy wreszcie niechętnie zaprosiłem go do domu, wszedł do małego, wilgotnego mieszkania, w którym mieszkałem z bezrobotną matką, rozejrzał się i stwierdził autentycznie zdezorientowany i zszokowany:

– Jezu, Leo, ty jesteś biedny?

– Tak.

– Nie wiedziałem – powiedział, wzruszając ramionami i otworzył lodówkę w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.

Declan był jedyny w swoim rodzaju – był jednym z dobrych facetów.

Zaledwie godzinę po naszej rozmowie telefonicznej czekałem na Molly w kawiarni w hotelu The Rock. Ucisk strachu w żołądku nie ustępował. Nie da się zaprzeczyć, że rodzina Torringtonów wstydziła się śmierci Declana – dowiedli tego, fabrykując na potrzeby mediów jej przyczyny. Zastanawiałem się, czy to, co powiem, przyniesie Molly ulgę.

– Przepraszam za spóźnienie… – Nie zauważyłem, kiedy podeszła, ale teraz stała tuż obok mnie. Dźwignąłem się na nogi. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, a potem objęła mnie serdecznie. Nigdy dotąd się nie dotykaliśmy, nawet na pogrzebie. Jej ojciec dopilnował, żebym trzymał się od nich z daleka. Odwzajemniłem uścisk, odsuwając ranny bark.

Była o wiele wyższa, niż zapamiętałem – prawie tak wysoka jak ja. Tak jak się spodziewałem, otaczała ją aura bogactwa i pewności siebie. Miała mocny makijaż – moim zdaniem zbyt mocny – i pachniała bardzo ciężkimi perfumami.

Usiadła naprzeciwko mnie. Nerwowo bawiła się paskiem sukienki, a potem przygładziła dłonią grzywkę. Platynowoblond włosy były krótsze niż moje. Miękkości dodawała jej jedynie grzywka, opadająca na czoło i policzek.

– Nie wiem, jak ci dziękować – powiedziała.

– Jak mówiłem, mam nadzieję, że nie oczekujesz wyrafinowanych odpowiedzi. Mogę ci powiedzieć tylko to, co wiem.

– Zamówimy kawę?

Kelner potykał się o własne nogi, gdy rzucił się, by nas obsłużyć. Zapomniałem już, jak to jest pokazać się publicznie z którymś z Torringtonów. Co prawda Molly i Declan nigdy nie brylowali na łamach brukowców, ale za sprawą ojca byli powszechnie znani.

Kiedy dawniej zaglądaliśmy z Declanem do knajp w pobliżu uniwersytetu, zawsze dostawaliśmy drinki za darmo. Dla mnie był to jedyny sposób, żeby pozwolić sobie na drinki, ale Declan tylko się śmiał – już jako nastolatek miał dostęp do praktycznie nieograniczonego funduszu powierniczego.

Zamówiliśmy kawę i nastąpiła niezręczna cisza, gdy jedno czekało, aż drugie zacznie. Zacznie rozmowę, której wcale nie chciałem.

– Więc co chciałabyś wiedzieć?

– Wiem, że to dziwne – przyznała. – Od dawna myślałam, żeby się z tobą skontaktować, ale śmierć Declana była takim szokiem, że… No i było mi wstyd, bo widziałam, jak ojciec traktował cię na pogrzebie. Nie wiem, co powiedzieć i jak przeprosić.

– Nie ty powinnaś przepraszać, ani wtedy, ani teraz – zauważyłem.

Westchnęła ciężko.

– A jednak przepraszam. Zasłużyłeś, by tamtego dnia być z nami. Nikt nie znał Declana tak jak ty.

– Twój brat był wyjątkowym facetem – powiedziałem cicho. Nadal często myślałem o Declanie, ale nie mówiłem o nim od lat. Czułem się dziwnie, nienaturalnie.

– Tata miał atak serca w zeszłym roku – powiedziała nagle Molly.

Zmarszczyłem brwi.

– Przykro mi to słyszeć. – Zaskoczyło mnie, że o tym nie słyszałem, w końcu jej ojciec to potentat w mojej branży.

– Oczywiście trzymaliśmy to w tajemnicy, tata nie chciał, żeby akcjonariusze się dowiedzieli. – Westchnęła znużona, potarła czoło, a potem spojrzała prosto na mnie. – Rzecz w tym, że tata miał zawał, a Declan prawdopodobnie umarł z powodu niewykrytej wady serca. Można by więc pomyśleć, że zważywszy na chorobę Declana, tata powinien sprawdzić, czy to nie jest obciążenie genetyczne, prawda?

Spojrzała na mnie, czekając na odpowiedź, otworzyłem więc usta, żeby coś powiedzieć, ale nie padło z nich żadne słowo. Molly wydawała się dziwnie zadowolona z szoku, którego nie mogłem ukryć. Skrzyżowała ręce na piersi, spojrzała na mnie i mówiła cicho:

– Ilekroć poruszałam ten temat lub choćby tylko wymieniałam imię Declana, ojciec wrzeszczał, a matka szlochała. Coś mi tu nie gra. Ze wstydem przyznaję, że latami łatwiej było udawać, że niczego nie widzę. Leo, czy Declan popełnił samobójstwo?

Zadała to brutalne pytanie bez chwili wahania, ale kiedy spojrzałem na nią, zobaczyłem, że trzyma się ostatkiem sił. Czekała na moją odpowiedź.

– Nie! Boże, nie!

Molly odprężyła się, ale tylko odrobinę.

– No dobrze. Ale to oczywiście nie była wada serca. Więc czego nie wiem?

– Po prostu… – Westchnąłem ciężko i wbiłem wzrok w stół. – Daj mi chwilę, dobrze? – Przez moment wydawało się, że uratuje mnie kelner z kawą, ale wkrótce przekonałem się, że nie mogę bez końca gapić się w moją latte i gorączkowo kombinować, co jej powiedzieć.

Wiedziałem, że Laith i Danielle Torringtonowie kłamali – i nawet prawie rozumiałem dlaczego. Wiedziałem również, że ​​Molly nie miała pojęcia o jego problemie, kiedy żył. Prosił nas wszystkich, abyśmy trzymali to przed nią w tajemnicy, i to też mogłem zrozumieć. Był przerażony, co sobie o nim pomyśli.

Natomiast nigdy nie przyszło mi do głowy, że kłamstwa wymyślone po to, by ją chronić, nie znikną po jego śmierci. Gardziłem Laithem Torringtonem i wszystkim, co sobą reprezentował.

– Leo? – zaczęła łagodnie. Myślała, że nadal cierpię po stracie przyjaciela. To nieprawda, już nie. Minęło dziesięć lat, widziałem wiele innych okropności. Moje wahanie wynikało z czego innego – spodziewałem się smutku, a wszedłem na istne pole minowe. Zazwyczaj nie słodzę, ale sięgnąłem po cukier, żeby się czymś zająć.

Molly odwróciła się powoli.

– Nie mam pojęcia, co ci powiedzieć – przyznałem.

– Ale wiesz coś, czego nie wiem? Wiedziałeś, że jest chory?

Ponownie skinąłem głową. Patrzyłem w kawę, gdziekolwiek, byle nie w te błagalne niebieskie oczy.

– Tak. – Tym razem to krótkie słowo zawierało prawdę. Tak, wiedziałem, że jest chory – był chory, w szponach potwornego uzależnienia, które opierało się terapii. Spodziewałem się, że zapyta mnie o jego drogę ku śmierci, do narkotyków i już to samo byłoby wystarczająco trudne. Ale tej sytuacji się nie spodziewałem. Odchrząknąłem.

– Musisz zapytać o to Laitha i Danielle.

– Nie mogę. Starałam się, ba, naciskałam ich tak mocno, jak mogłam. Nie chcą lub nie mogą o tym mówić. W ogóle o nim nie rozmawiają.

Gniew ustąpił zmieszaniu. Odsunąłem kawę od siebie, na środek stołu, i wstałem.

– Przepraszam, że nie mogę ci pomóc, ale to są rzeczy, o których musisz porozmawiać z rodzicami, a nie ze mną. – Wyjąłem portfel z kieszeni. Po kilku niezręcznych ruchach rzuciłem banknot na stół – wystarczył na obie kawy. Potem odważyłem się spojrzeć na twarz Molly po raz ostatni. Zmrużone oczy, zaciśnięte usta – Molly Torrington była wkurzona. Nie pierwszy raz zostawiam kogoś z Torringtonów w tym stanie, ale nie czułem wyrzutów sumienia.

Molly też wstała. Patrzyła na mnie uważnie.

– Leo – powiedziała spokojnie, ale z determinacją w głosie. – Zasługuję na to, a nikt inny mi nie powie, poza tobą.

Przypomniała mi się ostatnia kłótnia z Laithem w szpitalu. Ciało Declana stygło na łóżku. Danielle szlochała przy zwłokach syna. Przypomniał mi się oddech Laitha na twarzy, kropelki śliny na skórze, gdy tracił kontrolę nad emocjami. Przypomniałem sobie walkę, którą toczyłem sam ze sobą, żeby oprzeć się pokusie nakrzyczenia na niego. Pokonałbym go. Jednym uderzeniem czy kopnięciem zamknąłbym mu usta, powstrzymał okrutne słowa, które miały mnie zniszczyć, a budziły surowe, prymitywne uczucia.

– Ty brudny śmieciu! Ty mu to zrobiłeś! Nie miałby pojęcia, skąd wziąć to gówno, gdyby nie ty i twoja przeklęta rodzina!

Ale to już nie mój problem. Nie moje miejsce, żeby jej powiedzieć. Prawda jej nie pomoże. Kusiło mnie, żeby po prostu wyjść i zostawić ją samą. A potem spojrzałem na Molly i zobaczyłem rozpacz w jej oczach. Westchnąłem.

– To nie jest rozmowa na kawiarnię.

Molly skrzywiła się, ale tylko na chwilę. Zaraz skinęła na kelnera.

– Możemy dostać te kawy na wynos?4. Leo

Styczeń 2011

Najpierw spacerowaliśmy z Molly w milczeniu, sącząc po drodze kawę. Cały czas usiłowałem wykombinować, jak się wykręcić od powiedzenia jej prawdy o Declanie, a jednocześnie zastanawiałem się, jak ująć to w słowa, gdyby koniec końców jednak do tego doszło.

– W jaki sposób zostałeś ranny w rękę? – zapytała.

Spojrzałem na nią.

– To jest bark. Oberwałem w Libii.

– Zostałeś postrzelony?

– Ryzyko zawodowe.

– Och. A teraz masz odpoczywać?

– Spacer mi nie zaszkodzi.

– A mnie chyba tak. Zaraz odpadną mi nogi. – Westchnęła i roześmiała się cicho. – Kilka dni temu byłam na zajęciach pilatesu. Nie mam pojęcia, co sobie wtedy myślałam. Możemy gdzieś usiąść?

Skręciliśmy w stronę First Fleet Park, oazy zieleni między The Rocks a Circular Quay. Razem szliśmy w stronę jedynej wolnej ławki. Otulały ją gałęzie drzewa. Kiedy się zbliżaliśmy, w naszą stronę wzbiło się w powietrze stadko mew. Odgoniłem je i usiedliśmy obok siebie.

– No, to mów – zaczęła Molly, ledwie zajęliśmy miejsca, i nagle wszystko, co sobie zaplanowałem w drodze z kafejki, wydało mi się boleśnie płytkie.

– Declan był wspaniałym facetem, Molly. A ciebie uwielbiał.

– Wiem o tym. Chcę, żebyś mi powiedział coś, czego jeszcze nie słyszałam.

– Dobrze, ale chciałbym, żebyś zapamiętała to, co powiedziałem: był fantastycznym człowiekiem, kochającym bratem, bo tylko to się liczy, a nie jego zmagania.

– Możesz tak mówić, bo dobrze go znałeś. Ja wiem o Declanie tylko to, że był powszechnie lubiany. Bystry i czarujący. Tylko że gdyby naprawdę taki był, nie prowadzilibyśmy tej rozmowy, a moja matka nie zmieniałaby tematu, ilekroć ktoś wypowiada jego imię, i to nawet teraz, dziesięć lat po tym, jak go straciliśmy.

– Wygląda na to, że znałaś go takim, jakim chciał być, zapewne nie bez powodu. Wolał, żebyś nie wiedziała o czymkolwiek innym.

– Bo byłam jego siostrą?

– Bo byłaś sobą. Uwielbiał cię.

– Chcesz powiedzieć, że rodzice okłamywali mnie przez dziesięć lat tylko dlatego, że Declan mnie uwielbiał?

– Nie, nie mogę tłumaczyć ich roli w tym, co się działo po jego śmierci, ale kiedy żył, zależało mu na tym, że tak bardzo go podziwiasz.

– Kim on naprawdę był, Leo? Wcale nie był tym, za kogo go uważałam?

Westchnąłem, wbiłem wzrok w port i zastanawiałem się, co odpowiedzieć.

– Był dokładnie taki, jak go opisałaś, potrafił być czarujący, ale nie był szczególnie bystry, nie, jeśli chodzi o naukę. Na uniwersytecie było mu bardzo ciężko. Najzwyczajniej w świecie przerastały go wymagania wykładowców.

– A mnie się zawsze wydawało, że Declan był najlepszy na roku – odparła lekko, bez namysłu, jakby myślała na głos.

– Declan dostał się na studia tylko i wyłącznie za sprawą twojego ojca, a ukończył je tylko dlatego, że wszystkie przedmioty powtarzał podczas wakacji.

– A problemy, z którymi, jak wspominałeś, się zmagał?

– No tak. Declan… – Okazało się, że to jeszcze trudniejsze, niż mi się wydawało. Odchrząknąłem. – Jak większość dzieciaków na studiach, podczas pierwszego roku czy dwóch eksperymentowaliśmy z narkotykami. Nic poważnego. Wszyscy, których znaliśmy, wyrastali z tego i potrafili się ustatkować. Ale Declan nigdy nie potrafił powiedzieć: basta! Rozumiesz?

– Declan był narkomanem? – wyszeptała.

Jakim cudem, do cholery, właśnie ja musiałem jej to uświadomić?

– Bardzo mi przykro, Molly.

– To nieprawda, niemożliwe. Jak mogłam tego nie zauważyć?

– Czy w tym czasie nie mieszkałaś za granicą?

– Tak, ale zaledwie od roku, a kiedy przyjeżdżałam do Sydney, wszystko było w porządku.

– Szczerze mówiąc, nie do końca – westchnąłem. Ona także.

– No tak, pewnie nie.

Odczekałem chwilę. Dałem jej czas, żeby przetrawiła to, czego się przed chwilą dowiedziała. Byłem pewien, że chciało jej się płakać. Po pewnym czasie zerknąłem na nią, żeby się przekonać, czy uległa pokusie. Miała suche oczy, ale tępo wpatrywała się w zatokę. Nagle ogarnęło mnie bardzo silne wrażenie déjà vu; ten sam neutralny wyraz twarzy, który pamiętałem z jego pogrzebu, świadczący o tym, że jest w szoku, że ból jest zbyt silny, by była w stanie w tej chwili się z nim uporać.

– Dobrze się czujesz? – zapytałem.

– Wmawiam sobie, że jesteś wariatem albo że mnie okłamujesz – mruknęła i zerknęła na mnie z ukosa. – Niestety, nic z tego, bo wiem, że mówisz prawdę.

– Wydaje mi się, że jego problemy zaczęły się na dobre na drugim albo trzecim roku studiów. Zawsze otaczały go chmary kandydatek na jego dziewczynę, ale on tak naprawdę nie potrafił z nimi rozmawiać i wiecznie narzekał i zwierzał mi się, że widzą w nim tylko jego pieniądze. Bardzo chciał wyjść ze skorupy, a po narkotykach był kimś zupełnie innym. Stawał się pewny siebie, otwarty i właśnie wtedy był duszą towarzystwa.

– Widziałam go po narkotykach?

– Nie wiem. Pamiętam, że kiedy jechał do domu na święta w ostatnim roku, w ogóle już nad tym nie panował, więc pewnie tak.

– Dlaczego niczego nie zauważyłam?

– Bo nie wiedziałaś, na co zwracać uwagę.

– Co brał?

Łatwiej wymienić, czego nie brał, ale tego nie musiała wiedzieć.

– Zabiła go heroina.

– Starałeś się go powstrzymać?

– Oczywiście, podobnie jak twoi rodzice.

– Ale nic nie pomagało?

– Czasami się udawało. Zdarzyło się kilka okresów trzeźwości, w tym także stosunkowo długi okres tuż przed śmiercią, może nawet kilka miesięcy. – Ech, fałszywe nadzieje, które we mnie wzbudziły tamte dni. Nasza przyjaźń, jak się wydawało, wróciła na dawne tory. Wydawało się, że Declan pogodził się ze sobą.

– Poszedł na odwyk?

– Nie – mruknąłem. – Twoi rodzice obawiali się, że ta wiadomość wycieknie do prasy. Chodziło im o prywatność, zawsze więc starali się zapewnić mu opiekę w domu.

– Chcesz powiedzieć: obawiali się skandalu – poprawiła.

– Tego zapewne też.

– Myślisz, że gdyby trafił na odwyk z prawdziwego zdarzenia, żyłby do dziś?

– Długo się nad tym zastanawiałem, ale szczerze mówiąc, wydaje mi się, że nie miałoby to takiego znaczenia.

– W jaki sposób umarł?

Odchrząknąłem.

– To był ciężki dzień, miał trudne spotkanie z zarządem, tak mi się przynajmniej wydaje, a wasz ojciec go upokorzył. Declan nie przygotował czegoś, czego od niego wymagano. Zadzwonił do mnie w drodze do domu. Rozmawialiśmy długo, planowaliśmy, że następnego wieczoru wybierzemy się na partyjkę krykieta. Z tego, co wiem, to naprawdę był nieszczęśliwy wypadek. Kiedy się rozłączył, wydawał się już w lepszym humorze. – Odchrząknąłem znowu i poruszyłem się niespokojnie na ławce. Zerknąłem ukradkiem na Molly. Cały czas wbijała wzrok w swoje kolana. Jej oczy nadal były suche.

– Dlaczego nikt do mnie nie zadzwonił? Dlaczego nikt mi niczego nie powiedział? – szepnęła. – Nie byłam już dzieckiem, miałam dziewiętnaście lat. Zniosłabym to.

– Zależało mu na twoim podziwie.

– Opowiedz, jak umarł – powiedziała ledwie słyszalnym głosem.

Dopiłem resztkę kawy i postawiłem kubek na ziemi.

– Declan miał kilku dealerów w okolicach plaży Bondi, niedaleko swojego mieszkania, ale wasz ojciec zastosował przemoc finansową, tak się chyba określa taką strategię, więc kiedy Declan postanowił znowu zażyć, zwrócił się do do kuzyna, który mieszka u mojej ciotki.

– Twojego kuzyna?

– Tak. Declan dał mu pieniądze, żeby kupił towar dla nich obu. – Urwałem, odetchnąłem głęboko. – Ciotka do mnie zadzwoniła, nie miała pojęcia, co robią ani dokąd poszli, wiedziała tylko, że Declan to mój przyjaciel. Obawiała się, że jej syn sprowadza go na złą drogę. Kiedy tylko zadzwoniła, wiedziałem, że Declan wybrałby się w tamte okolice tylko w jednym celu.

– A twój kuzyn?

– Nic mu nie było w tym sensie, że nie przedawkował. Później trochę poszperałem, starałem się to wszystko zrozumieć. Prawdopodobnie Declan, który nie brał od kilku miesięcy, stracił tolerancję na narkotyk. Długo trwało, zanim ich znalazłem. Zamknęli się w schowku w piwnicy budynku, musiałem wyważyć drzwi, żeby do nich dotrzeć.

Urwałam na moment. Przypomniała mi się moja panika, kiedy zdałem sobie sprawę, gdzie są. Przypomniał mi się odgłos pękającego drewna, gdy kopałem w drzwi, a potem przerażenie, bo kiedy zobaczyłem Declana, od razu wiedziałem, że już za późno.

Molly wstała gwałtownie. Zaskoczyła mnie. Spojrzałem na nią. Zaimponowała mi, że nadal nie płakała.

– Dosyć na dzisiaj – zdecydowała cicho. Była wściekła. Nie dziwiłem się jej.

– Bardzo mi przykro, Molly.

Złagodniała odrobinę.

– Tobie nie musi być przykro. Mogę do ciebie jeszcze zadzwonić?

– Oczywiście.

Położyła mi rękę na zdrowym barku i ścisnęła lekko. Uśmiechnęła się delikatnie.

– Dziękuję, Leo.

Odprowadzałem ją wzrokiem. Wydawało mi się, że widzę drżenie jej ramion, ale natychmiast się wyprostowała. Odchodziła perfekcyjnie wyprostowana, z wysoko uniesioną głową.

Odczekałem trochę, a potem i ja wyszedłem z parku. Siedziałem na ławce, aż plecy mi zdrętwiały. Lek przeciwbólowy przestał działać, bark pulsował boleśnie. Myślałem o Declanie i jego rodzinie, o lekcjach życiowych, których udzieliła mi ta przyjaźń, i o tej najważniejszej lekcji – nieważne, gdzie zaczyna się twoja życiowa podróż; to, jak się potoczy, zależy tylko i wyłącznie od ciebie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: