Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Klika - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 kwietnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Klika - ebook

Otóż gdyby Głowacki nie pracował w latach dziewięćdziesiątych w Urzędzie Skarbowym na stanowisku poborcy podatkowego i gdyby mu nie dojadło, tzn. gdyby ze zwierzchnikami nie zadarł, prawdopodobnie nigdy by czegoś podobnego nie napisał. Właśnie z autopsji, z jakiegoś kategorycznego imperatywu rozrachunku z mechanizmami zawodowo-społecznymi, w które był uwikłany i z „kliką”, a w pewnym sensie także i z sobą, wywodzi się cała soczystość książki, cała jej brutalna i skandalizująca prawda. Cennym walorem książki jest bowiem i to, że autor zmierzając ku zdemaskowaniu podłych, nieludzkich mechanizmów instytucji, nie mógł uchylić się od sponiewierania również siebie jako człowieka także „ulepionego z gliny”, co sprawiało, iż rzecz zyskała na wiarygodności.
Dr Ryszard Tomczyk,
w: "Literaci elbląskiego trzydziestolecia 1989–2019. Antologia", Elbląg 2019, s. 33.


Zdemobilizowany w 1989 r., szuka jakiegoś zajęcia. Zostaje poborcą fiskalnym w elbląskim urzędzie skarbowym. Praca podoba mu się, szybko zostaje doceniony, bo wyjątkowo skutecznie ściąga należności. Ale równie szybko dostrzega, że poborcy są wyzyskiwani przez przełożonych, trzeba się dzielić sukcesami (i zarobkami) z niegodziwą kierowniczką, a ona z kolei korzysta z ochrony szefów wyższego szczebla. Cała hierarchia w skarbowej placówce jest zdemoralizowana, a pracownicy traktowani są jak niewolnicy. Głowacki zaczyna walczyć z układem. Zakłada związek zawodowy, organizuje protesty. Wkrótce sam staje się celem ataków kierowniczki i naczelnika. Pada ofiarą prowokacji, jest podejrzany o sfałszowanie podpisów i manipulacje wynikami kontroli. Udowadnia, że zarzuty są zmyślone. Zwycięża, ale po 10 latach zostaje zmuszony do rezygnacji z posady. Taka jest pokrótce jego historia opisana w powieści „Klika”.
Red. Piotr Pytlakowski,
"Pisać każdy może", „Polityka” z 7.02.2009, s. 90.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8159-973-3
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEMIANY USTROJOWE

Polską zawładnęły historyczne przemiany społeczno-polityczne i gospodarcze. Po masowych wiecach, strajkach i wystąpieniach niezadowolonego z systemu socjalistycznego społeczeństwa komuniści zostali przyparci do muru i zmuszeni do przeprowadzenia wolnych i demokratycznych wyborów. Chociaż związany byłem z tamtą – czerwoną – władzą, to nie identyfikowałem się z nią i nie żałowałem jej klęski. W wyniku tych rewolucyjnych zmian w obozie socjalistycznym pojawił się wyłom. W Polsce komuniści oddali władzę nowo powstałej rządzącej strukturze demokratycznej. Powiew wolności ogarnął cały naród, pozytywnie „zarażał” inne sąsiednie i „bratnie” kraje. W Berlinie upadł mur berliński – znienawidzony symbol podziału polityczno-gospodarczego świata. W Czechosłowacji przeprowadzono bezkrwawą aksamitną rewolucję. W Rumunii po krwawych i zaciekłych walkach obalono znienawidzonego dyktatora i po szybkim oraz wątpliwym procesie pokazowo rozstrzelano jego wraz z żoną. W krajach tych otwierały się nowe perspektywy rozwoju dla całego społeczeństwa. Upadająca gospodarka nakazowo-rozdzielcza była stopniowo wypierana przez system wolnorynkowy, który natychmiast uwidocznił się w naszym codziennym życiu. Przestano reglamentować niektóre towary, zniknęły kartki na mięso, cukier i długie kolejki przed sklepami. Wolność gospodarcza sprawiła, że powstało wiele nowych firm i spółek. Jedne faktycznie chciały coś zrobić dla gospodarki i ludzi, drugie zaś myślały o „przekrętach” i szybkim wzbogaceniu się. Stare, dobre i przynoszące zyski państwowe przedsiębiorstwa stopniowo wysprzedawano i likwidowano. W ich miejsce powstawały następne, ale już prywatne. W ten oto sposób tworzyły się nowe możliwości pracy, jednak nie dla wszystkich.

Mój podatny na takie przemiany charakter został zainfekowany tymi wydarzeniami i zmianami, jakie niosła ze sobą nowa historia Polski. W tym czasie pracowałem jako oficer Ludowego Wojska Polskiego. Po odmowie przeniesienia mnie do 16 Dywizji, która rozmieszczona była na terenie Elbląga i okolic, postanowiłem zwolnić się z wojska. Rodząca się demokracja pozwoliła mi na bezproblemowe zwolnienie się i przeprowadzenie do Elbląga. Pełen wiary i życiowego optymizmu chciałem spróbować nowego życia w nowym mieście i w tej nowej, tworzącej się rzeczywistości. Wraz ze mną z takiej okazji skorzystało wielu młodych oficerów i chorążych, którzy mieli dość armii. Zaraz po przyjeździe do Elbląga zamieszkałem z moją młodą żoną i dwuletnim synem w kawalerce otrzymanej po dziadku ze strony żony. Musiałem pojechać do swojego niewielkiego rodzinnego miasta i wymeldować się – oficjalnie, administracyjnie odciąć się od miejsca, w którym się wychowałem. W Elblągu zameldowałem się pod nowym adresem. Od tej pory stałem się obywatelem i pełnoprawnym mieszkańcem Elbląga. Bez tego, wydawałoby się mało ważnego wpisu w dowodzie osobistym nie można było załatwić wielu administracyjnych spraw. Przez jeden rok co miesiąc otrzymywałem dosyć spore pieniądze, wypłacane przez Wojskową Komendę Uzupełnień. Przez ten czas nie szukałem pracy, siedziałem w domu i opiekowałem się synem. Zapasy finansowe szybko kurczyły się i trzeba było znaleźć jakieś zajęcie. Elbląg ówcześnie był miastem wojewódzkim, mającym okres rozkwitu za sobą. W czasie ostatnich działań wojennych został mocno zniszczony przez wyzwalające wojska radzieckie. Piękna starówka, porównywalna z gdańską, została zrównana z ziemią. To, co zostało, rozebrano do podstaw, a cegłę z ruin wywieziono na odbudowę Warszawy. Elbląg nie jest miastem ani małym, ani za dużym – jak mówili złośliwi, to taka duża wioska z jeżdżącymi tramwajami. Miasto pomału i konsekwentnie się odbudowywało. Nad brzegiem rzeki Elbląg wyrastała nowa starówka, przypominająca tą starą, z lat przedwojennych. Nie narzekałem, żyło się tu dobrze. W takim to mieście przyszło mi się zmierzyć z szukaniem odpowiedniej dla mnie pracy. Nie było to łatwe zadanie. Nie byłem przygotowany do pracy na odcinku cywilnym. Sześć lat służby wojskowej w okresie komuny, brak kwalifikacji, które mogłyby przydać się w cywilu, nie dawały mi większych szans na znalezienie dobrej pracy w mieście. W dodatku nie byłem rodowitym elblążaninem i nie miałem tu żadnych dobrych znajomości oraz kontaktów. Już na samym początku dostałem cięgi od życia. Przez kilka miesięcy pracowałem na różnych budowach jako zwykły robol – pomocnik murarza. Chociaż żadna praca nie hańbi, to, co robiłem, urażało moją dumę. Moje ego wyraźnie cierpiało z tego powodu. To nie było zajęcie dla mnie. Miałem gdzieś taką robotę, ale żyć jakoś trzeba było… Przez cały czas szukałem innych możliwości – pracy, która mogłaby zaspokoić moje ambicje i oczekiwania. Spróbowałem na własny rachunek – swoje sprawy wziąłem w swoje ręce. Zacząłem przez jakiś czas prowadzić, bez żadnego zaplecza i wielkich finansów, działalność gospodarczą, która później upadła. Było bardzo ciężko, imałem się różnych zajęć i wszechobecnego handlu, do którego się nie nadawałem. Handlowano dosłownie wszędzie. Ruchliwe ulice zastawione były łóżkami polowymi, na których sprzedawano towar przywożony zza granicy. Ja też wyrobiłem sobie paszport i jeździłem do Berlina Zachodniego. W czasie jednej z takich podróży zostałem mile zaskoczony. Spacerując po ulicach tego wielkiego miasta, podziwiając dostatek kapitalizmu, którego miałem kiedyś tak nienawidzić, nagle usłyszałem dobrze znajomy mi głos:

– Dzień dobry, panie poruczniku! To ja, kapral Tomczyk! Poznaje mnie pan?

– Cześć, Darku! – natychmiast odpowiedziałem, rozpoznając w osobniku mojego byłego żołnierza. Co za spotkanie…

– Co pan tutaj robi, panie poruczniku?

– Przyjechałem, tak jak wszyscy, na handel.

– Tak, słyszałem, że odszedł pan z wojska. Dobrze pan zrobił. Wojsko to przesrane życie.

– Trochę mi trudno przystosować się, ale jakoś sobie radzę.

– Pewnie, że tak! Porucznik z pewnością da sobie radę – pocieszył mnie. Przecież życie nie składa się tylko z samego wojska – dodał.

– Tak, masz rację… A, co tam u ciebie?

– Ja też sobie jakoś radzę w tych nowych warunkach – odpowiedział zadowolony. – Trzeba mieć nadzieję i odrobinę wiary, że będzie lepiej, i oczywiście nie wolno odpuszczać, bo nieraz szczęściu trzeba samemu pomóc – opowiadał dalej.

Ta rozmowa z moim byłym żołnierzem sporo znaczyła dla mnie. Utwierdziła mnie w przekonaniu i uświadomiła mi faktycznie, że życie nie kończy się na armii i że kiedyś każdy znajdzie dla siebie lepsze czasy, w których się odnajdzie i będzie zadowolony. Byłem tym pozytywnie podbudowany, bo już nieraz miewałem wątpliwości… To jakiś przypadek czy zrządzenie losu sprawiły, że spotkałem Darka ponownie na swojej drodze. Jaki ten świat jest mały – zastanawiałem się. Dlaczego tak się to wszystko ułożyło…? Życie w demokracji i gospodarce rynkowej okazało się bolesne. Wiedziałem jedno – że muszę dostosować się do nowych warunków. Takie zwariowane i niepewne życie nie było dla mnie. Przyzwyczajony byłem, jak większość naszego społeczeństwa, do jakieś stabilności. Czułem się z tym lepiej i pewniej. Musiałem znaleźć lepszą, stałą pracę i koniecznie uzupełnić wykształcenie, bo z dyplomem wojskowego inżyniera nie miałem za wiele szans. Jedyny plus mojej „kariery” wojskowej to wyższe wykształcenie, które miałem i którego nikt mi już nie odbierze. Dawało mi to jednak jakąś przewagę w szukaniu pracy i lepsze podstawy do dalszej nauki. Przy każdej nadarzającej się okazji odwiedzałem biuro pracy i studiowałem oferty, które proponowali. Rewelacji nie było. Ciekawsze oferty dostawali ci, którzy mieli lepsze znajomości i układy. Na tablice informacyjne trafiały przebrane już propozycje. Pewnego dnia moją uwagę zwróciło świeże ogłoszenie: Urząd Skarbowy w Elblągu zatrudni mężczyznę na stanowisko poborcy skarbowego. Wymagane wykształcenie średnie i uregulowany stosunek do służby wojskowej. Wiadomość w Urzędzie Skarbowym przy ulicy Grunwaldzkiej 31 w pokoju 24.

Warto spróbować. Spełniam te warunki – pomyślałem. Jak do tej pory to niewiele wiedziałem o tej pracy. Kiedyś, w dalekiej przeszłości zetknąłem się z ludźmi, którzy pracowali w tej branży. Pamiętam z lat dziecięcych mojego wuja, który był komornikiem. Przychodził w zielonym mundurku na obiad do mojej babci. Był taki dostojny i ważny. Później, kiedy byłem starszy, umawiałem się z córką jednego poborcy z naszego miasta. Kiedy „zdobyłem” ją w naszym pięknym, miejskim parku, przestałem się z nią umawiać. Była zakochana, przyszła z płaczem i ze swoim potężnym ojcem do mojego domu. Facet zrobił mi karczemną awanturę i powiedział, że mi z dupy nogi powyrywa, jak nie wrócę do niej. Nie żartował. Boże, jaki to był dla mnie stres i wstyd… Sprawa później ucichła. Powiedziałem sobie, że nigdy w życiu nie „ruszę” córki poborcy. To były te momenty mojego życia, w których zetknąłem się z ludźmi z tej branży. Teraz widmo tego, jak uważano „strasznego” zawodu zajrzało mi w oczy. Postanowiłem jednak spróbować i zostać tym „strasznym” poborcą skarbowym. Natychmiast udałem się pod wskazany adres. Wszedłem do dużego pokoju i błyskawicznie się rozejrzałem. Przede mną siedział niewysoki, szczupły, starszy mężczyzna. Zaraz za nim siedziała kobieta w średnim wieku. Naprzeciw starszego pana siedziała słodka blondyna z wielkim zniewalającym biustem, który właśnie spokojnie sobie leżał na biurku i odpoczywał. Starszy pan natychmiast wstał z krzesła.

– Pan w jakiej sprawie? – spytał bardzo grzecznie.

– Ja, proszę pana, w sprawie pracy – równie grzecznie odpowiedziałem.

– To proszę tu, do pani kierownik. – Wskazał mi kobietę siedzącą zaraz za nim.

Kobiety uważnie mi się przyglądały. Czułem ich wzrok na sobie. Opowiedziałem swój krótki i jeszcze bezbarwny życiorys zawodowy. Pani kierownik spytała się, czy mieszkam w Elblągu, czy miałem już do czynienia z egzekucją administracyjną i czy wiem, na czym ta praca polega. Odpowiedziałem, że od niedawna mieszkam w Elblągu i trochę słyszałem o tej pracy, ale szczegółów to dokładnie nie znam, bo nie miałem osobiście z tym do czynienia. Zaraz przez moje myśli przemknęły mi groźby, które kiedyś dostałem od poborcy – groźnego tatusia mojej byłej dziewczyny. Więcej już nie chciałem mieć z nim do czynienia, a broń Boże z jego sprawami służbowymi.

– To ciężka i bardzo odpowiedzialna praca – uświadamiała mnie pani kierownik. – Szczegóły płacowe przedstawię panu później. Muszę tylko powiedzieć, że w naszym zespole nikt nie narzeka na zarobki. Jeżeli pan się nie zniechęci, to proszę przynieść jutro zdjęcie, podanie o przyjęcie do pracy, kwestionariusz, świadectwa szkolne i świadectwa pracy.

Następnego dnia dostarczyłem wszystkie potrzebne dokumenty. Dobrze, że sprawy meldunkowe miałem już za sobą, bo kierowniczka z pewnością nie chciałaby ze mną rozmawiać. Za kilka dni miałem zgłosić się ponownie na rozmowę.

Po wstępnej kwalifikacji musiałem jeszcze udać się do Urzędu Miasta, gdzie rezydował Naczelnik Urzędu Skarbowego. Miał on ostatecznie zadecydować o zatrudnieniu mnie. Kiedy tam przybyłem, jego sekretarka zapowiedziała mnie. „Naczelnik Suchodolski Stanisław” – przeczytałem szybko tabliczkę wiszącą na drzwiach. Wszedłem do pokoju i pewnie się przedstawiłem. To miałem dobrze opanowane, te sześć lat służby w wojsku zrobiło swoje… Naczelnik siedział sam w bardzo dużym i wysokim pomieszczeniu.

– Od razu poznać wojskowego – z uśmiechem zaczął rozmowę, dając mi tym samym jakąś nadzieję.

Może nie będzie źle? To miły człowiek – pomyślałem.

Rozmowa nasza była bardzo krótka i jak się później okazało, owocna.

– Czy chce pan pracować jako poborca? – spytał naczelnik.

– Tak! – odpowiedziałem krótko i stanowczo.

– Od pierwszego marca zacznie pan pracę. Szczegóły uzgodni pan z panią kierownik.

– Dziękuję! – odpowiedziałem zadowolony.

Naczelnik wstał z krzesła i podszedł w moim kierunku.

– Witam w zespole – powiedział pewnie i podał mi rękę. – Teraz pójdzie pan do pani kierownik Kotbus i ustali resztę spraw.

Pożegnałem się z naczelnikiem. Duma i zadowolenie z siebie ponownie zawitały do mojej psychiki. Cieszyłem się z tego, że bez niczyjej protekcji i pomocy udało mi się znaleźć państwową posadę. Dostałem się do pracy tak po prostu – „prosto z ulicy”. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że nadejdą gorsze czasy dla pracownika, że już tak łatwo nie dostanie się posady, nie mówiąc już o dobrym i płatnym państwowym zajęciu. To jeszcze pozostałości po poprzednim systemie. Z panią kierownik uzgodniłem, że zaczynam w najbliższy poniedziałek o 7.30.NOWA PRACA

Do pracy podjechałem tramwajem. Wysiadłem z dużą grupką kobiet. To chyba pracownice urzędu – uświadomiłem sobie, gdyż rozmawiały o podatkach i podążały w tym samym kierunku co ja. Szedłem spokojnie za nimi, miałem jeszcze sporo czasu.

Gdy byłem już na miejscu, zauważyłem, że przy biurku siedzi ubrany w marynarkę i pod krawatem starszy pan. Pisał coś w swoich obszernych papierach, które nazywały się „Tytuły wykonawcze”. Byłem „zielony” jeszcze w tych sprawach i nic mi to zupełnie nie mówiło. Przywitałem się ze starszym panem.

– Rakowski Michał – przedstawił się bardzo grzecznie, rozpoznając mnie z wcześniejszych wizyt.

– Góralski Piotr – odpowiedziałem.

– Proszę, niech pan siada za tamtym biurkiem. – Wskazał mi miejsce. – Pani kierownik zaraz przyjdzie i zajmie się panem.

Do pokoju weszła kierowniczka, zaraz za nią urocza blondynka z dużymi piersiami.

– Dzień dobry! – ukłoniłem się pierwszy.

– Dzień dobry! – odpowiedziały panie i zaczęły rozbierać się z płaszczy.

– Widzę, że pan się nie przestraszył tej pracy – zaczęła rozmowę pani Kotbus.

– Nie! Nie! Pani kierownik – natychmiast pewnie odpowiedziałem.

– To dobrze, bo w tej pracy trzeba trochę odwagi. Dzisiaj pozna pan nasz dział i zapozna się z instrukcją egzekucyjną. Zobaczy pan, jak wygląda dzień rozliczeniowy w biurze. W teren pójdzie pan z panem Jankiem Kotulą, to nasz najlepszy poborca. Będzie pana uczył wszystkiego. Proszę chwilę poczekać, zaraz przedstawię pana w całym dziale.

Po chwili do pokoju wszedł potężny mężczyzna. Jak się później okazało, to był pan Janek, który miał mnie wprowadzić w arkany egzekucji administracyjnej. Przywitaliśmy się. Pani kierownik oficjalnie zakomunikowała, że od dziś pan Janek będzie mnie szkolić. Kiedy pani kierownik po jakimś małym kwadransie uporządkowała swoje sprawy, zaproponowała mi przedstawienie personelu. Zaczęliśmy od pokoju, w którym siedzieliśmy.

– To jest inspektor, pani Ela Wojczyk – przedstawiła mi piersiastą, uroczą kobietę.

Przedstawiając się, wymieniliśmy delikatne uśmiechy i spojrzenia.

– Pan Michał Rakowski – nasz najstarszy poborca i pracownik. W egzekucji od tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego czwartego roku. To ponad trzydzieści siedem lat – dodała to z dumą i niedowierzaniem, że tak długo można wytrzymać w tym zawodzie.

Podaliśmy jeszcze raz sobie rękę.

– Witam nowego kolegę – powiedział grzecznie pan Michał.

Udaliśmy się do drugiego pokoju.

– Przedstawiam naszego nowego poborcę, pana Piotra Góralskiego – zakomunikowała wszystkim pani kierownik.

Kolejno przedstawiała mi moich nowych współpracowników:

– Pani inspektor Janina Tokarczyk, zaraz po panu Michale nasz najstarszy i bardzo doświadczony pracownik – wyjaśniła kierowniczka. – Pani inspektor Jasia Królikiewicz. U pani Jasi będzie pan rozliczał kwitariusz i przelewy bankowe. Pani referent Ania Słonińska – będzie panu przydzielała i odbierała służby. To jest poborca, pan Waldemar Plita.

Ze wszystkimi przedstawionymi osobami przywitałem się.

– To jeszcze nie wszyscy… – poinformowała mnie pani Kotbus. – Teraz pójdziemy na górę.

Z wielkim trudem wdrapaliśmy się po stromych schodach do małego pokoju, gdzie urzędowała reszta poborców.

– Pana Janka już pan zna – zaczęła. – To jest nasz nowy poborca, pan Piotr Góralski – przedstawiła mnie wszystkim.

Teraz kolejno poznawałem pozostałych poborców:

– To jest pan Marek Kortuń, pan Piotr Bater i pan Zdzisław Słowikowski.

W tej grupie byłem najmłodszy, miałem dwadzieścia osiem lat. Przedstawieni mi panowie byli nieco starsi, mieli około trzydziestu kilku lat. Po oficjalnej prezentacji wróciłem z kierowniczką do pokoju i zacząłem studiować obszerną instrukcję egzekucyjną, na której opierały się zasady postępowania prowadzonej egzekucji administracyjnej. To była jedyna lektura, jaką mi pokazano i dano do przeczytania, później już jej nie widziałem.

Egzekucja administracyjna – jak to poważnie brzmiało dla niewtajemniczonych. Po prostu mogło powalić z nóg samą tylko nazwą. Czytałem coś, o czym nie miałem zielonego pojęcia, ale to za sprawą pana Janka miało się niedługo zmienić. W samo południe pojechałem z panem Jankiem wpłacić pieniądze do Narodowego Banku Polskiego. Po kilku minutach rozmowy mówiliśmy sobie po imieniu – tak było nam prościej się komunikować. Pytałem o wiele spraw, lecz Janek nie był wylewny w udzielaniu informacji. Pomimo to wydawał mi się sympatycznym i szczerym człowiekiem.

– Przyjdzie czas, że to wszystko zobaczysz i zrozumiesz. Na razie przypatruj się i obserwuj, co robię. Jak za dużo będziesz chciał od razu wiedzieć, to ci się wszystko pomiesza w głowie – wyjaśnił mi Janek.

Może to nie było pedagogiczne podejście do sprawy, ale zawierało w sobie jakąś logikę, filozofię życia i naukę znaną tylko Jankowi. Starałem się tak robić, jak mówił, i obserwować to, co się dzieje. Byłem nowicjuszem i zdany byłem na jego doświadczenie. Po pierwszym dniu niewiele z tego zrozumiałem, ale nie umniejszało to moich chęci do szkolenia i zapału do pracy.

Następnego dnia nie musiałem iść do biura i podpisywać listy obecności. Poborcy, którzy pracowali w terenie, nie musieli tego robić. Umówiłem się z Jankiem o dziewiątej przy kawiarni „Mokka”. To miał być mój pierwszy dzień w terenie. Najpierw pojechaliśmy do kadr Izby Skarbowej. Miałem tam odebrać legitymację służbową i jeszcze jakieś papiery. Budynek, w którym mieściła się Izba Skarbowa, należał kiedyś do Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Ten fakt to jeszcze jeden poważny znak rodzącej się przemiany polityczno-gospodarczej w Polsce. Z mapy politycznej kraju poważnie znikały silne kiedyś i wszechmocne struktury PZPR.

Służbę zaczęliśmy od ulicy Armii Czerwonej, która niebawem miała nazywać się ulicą Królewiecką – to kolejny dowód rodzących się zmian. Wszystkie nazwy ulic przypominające poprzedni ustrój, „zasłużonych bohaterów socjalizmu” stopniowo zmieniano, a wystawione tym bohaterom pomniki były też usuwane z widoku umęczonych ludzi. Chociaż była to kosztowna impreza, miała przyzwolenie społeczeństwa – i dobrze, że tak to się działo. To była cena transformacji, jaką przyszło płacić całemu społeczeństwu, które chciało jak najszybciej zapomnieć o nieludzkim, wypaczonym socjalizmie i jego skutkach.

Po kilku wejściach do mieszkań zobaczyłem, na czym tak naprawdę ta praca polega i z jakimi ludźmi ma się tu do czynienia. Tak jak ostrzegała mnie kierowniczka, to nie była łatwa praca. Trzeba było wszelkimi sposobami wyrwać od ludzi zaległą dla państwa „kasę”. Janek był mistrzem w tym, co robił, był najlepszym poborcą w dziale. Sama tylko jego postura zmiękczała opornych dłużników. Miał swój plan urabiania ludzi. Najpierw wzywał do dobrowolnej zapłaty. Jeżeli to nie skutkowało, straszył ich karą, kolegium i jeszcze jakimiś dodatkowymi kosztami egzekucyjnymi. Zazwyczaj zaczynało to skutkować i zobowiązani wyciągali ostatnie pieniądze i regulowali zaległości. Zdarzali się i tacy, na których to nie działało, i trzeba było uciekać się do bardziej drastycznych środków – zajmowania ruchomości, jakie posiadali w domu. Taki delikwent, pod groźbą odebrania danej ruchomości, dostał termin uregulowania zaległości. Ten sposób, jak się później okazało, był najbardziej skuteczną bronią poborcy w ściąganiu pieniędzy. U tych, którzy nie mieli już nic w mieszkaniu i nigdzie nie pracowali, poborca spisywał protokół o stanie majątkowym. Był on podstawą do umorzenia egzekucji administracyjnej. Najczęściej zdarzało się to u alkoholików, którzy mieli liczne tytuły wykonawcze z Izby Wytrzeźwień w Elblągu i innych miast Polski. Przy tych wszystkich zabiegach, jakie czyniliśmy, sporo musieliśmy się nasłuchać o problemach i krzywdzie ludzkiej. Zdarzały się przypadki wyzwisk i agresywnego zachowania się dłużników. Wówczas wzywaliśmy policję i na miejscu „temperowaliśmy” takiego opornego gościa. Nie było już wtedy żadnej litości. W takich sytuacjach musieliśmy być górą i pokazać, kto tu naprawdę rządzi.

– Nie możemy dopuścić, żeby dłużnicy tak się zachowywali w stosunku do nas. Muszą czuć jakiś respekt – tłumaczył mi Janek.

Po dwu dniach przyglądania się spróbowałem własnych sił. Janek dał mi swoją torbę z tytułami.

– Masz i zaczynaj tak jak ja, wszystko od samego początku. Ja się nie będę wtrącał.

Wziąłem torbę i ostro ruszyłem pod podany adres. Szukany zobowiązany był w domu. Po przedstawieniu się i wylegitymowaniu weszliśmy do mieszkania. Od razu przeszedłem do sedna sprawy.

– Ma pan mandat do uregulowania – poinformowałem dłużnika.

– Wiem, dostałem go za prędkość – wyjaśnił dłużnik. – Nie mogłem dogadać się z tym gliniarzem. Zaraz panu zapłacę.

Wypisałem pokwitowanie i wziąłem pieniądze. Moja pierwsza sprawa została bez problemu załatwiona. Byłem z siebie zadowolony.

– Widzisz, to nie takie trudne – pochwalił mnie Janek. – Jak tak dalej będziesz „łapał”, to po dwóch tygodniach samodzielnie pójdziesz w teren.

– Pewnie, że chciałbym już pracować samodzielnie i zarabiać pieniądze.

– Co do pieniędzy nie będzie tak źle, będziesz zadowolony. Dla dobrej prowizji trzeba się trochę nabiegać i wiedzieć, gdzie uderzyć. Z czasem poznasz miasto i naszych dłużników, wtedy będzie ci łatwiej i skuteczniej egzekwować. Jeśli już tak sobie rozmawiamy, to chcę cię ostrzec przed kierowniczką. Za dużo przy niej nie mów i nie ufaj jej. To taka „słodka żmijka”. Dla swoich celów utopiłaby wszystkich w szklance wody. Jest bardzo zazdrosna o nasze i dziewczyn zarobki. Dziewczyny też mają prowizję, i to nieraz bardzo „ładną”. Ja już tu pracuję cztery lata i coś niecoś wiem na ten temat.

– Wydawała mi się w porządku – odpowiedziałem ze zdziwieniem.

– Zaufaj mi. W tym przypadku pozory bardzo mylą.

Słowa Janka zaskoczyły mnie. Pani Kotbus była dla mnie taka uprzejma i miła… – prawie jak matka. Nie spodziewałbym się, że w rzeczywistości jest taką osobą, jak mówi Jasiu.

Po tygodniu szkolenia miałem pewien zarys tego, co mnie czekało w tej pracy. Nie zrażałem się, byłem pełen optymizmu.

Mój następny tydzień w pracy zaczął się bardzo świątecznie. To był 8 marca, Dzień Kobiet i dzień rozliczeniowy poborców. W związku z tym byliśmy wszyscy w biurze. Pani Jasia Królikiewicz szybciej niż zwykle rozliczyła chłopaków. Nasze kobiety z biura były jakoś dziwnie podekscytowane. Coś wisiało w powietrzu… Nie znałem tutejszych obyczajów i nie wiedziałem, o co dokładnie chodzi. Okazało się bowiem, że w południe odwiedzi nas sam pan naczelnik urzędu.

Około godziny czternastej w towarzystwie jakiegoś nieznajomego mi pana zjawił się naczelnik. Pan Roman, bo tak nazywał się ten nieznajomy, hobby alkoholowe wyraźnie wypisane miał na twarzy. Jego czerwono-sinawy nos, bynajmniej nie od mrozu, wskazywał na takie ciągotki. Pomimo to, jak się później okazało, pan Roman był wesołym i zabawnym człowiekiem, który jednak nie stronił od alkoholu. Moje przypuszczenia w tej sprawie potwierdziły się. Obaj panowie trzymali w ręku kwiaty i zaczęli składać życzenia. Pani Kotbus była tak zadowolona, że myślałem, że posika się ze szczęścia, jakie ją spotkało. Sam pan naczelnik złożył jej życzenia. To oznaczało bardzo wiele dla innych pracowników i dawało wiele do myślenia… Sama pani kierownik poczuła się pewniej i stabilniej na gruncie zawodowym i towarzyskim. W pierwszym rzucie stara pani Tokarczykowa została wyściskana przez pana Romana. Później przyszła pora na młodsze dziewczyny, które zostały trochę dłużej i bardziej namacalnie wyściskane. Powstało z tego powodu małe zamieszanie i głośne popiskiwanie, jak u cnotliwych dziewic. Nasza grupka chłopaków przyłączyła się do tych składanych życzeń. Po kilku minutach był już względny spokój. Zsunięto stoły i nie wiadomo skąd, błyskawicznie na stole pojawiło się dobre żarcie, ciasto, napoje i alkohol. Byłem zdumiony taką sprawnością działu w tego typu zadaniach. Trzeba było naprawdę pochwalić dobrą organizację imprezy. Usiedliśmy wszyscy do stołu. Na wyraźny znak pani kierownik Janek rozlał alkohol do kieliszków. Naczelnik zabrał głos. Krótko coś powiedział i wzniósł toast za święto kobiet, które było coraz mniej hucznie obchodzone w zakładach pracy. To już nie były tamte czasy… Impreza rozkręciła się. Po godzinie takiego „urzędowania” były już muzyka i tańce. Dołączyły do nas jeszcze inne kobiety z urzędu. Pani Kotbus wywijała z naczelnikiem, a pan Roman – z uroczą i piersiastą panią Elą. Reszta chłopaków zabawiała pozostałe dziewczyny. Po kilku toastach byłem już po imieniu prawie ze wszystkimi poborcami. Wyjątkiem okazał się pan Michał, ale jemu nikt z działu nie mówił po imieniu.

– Tak dobrze to bawi się tylko egzekucja… – skomentował naczelnik, chwaląc Irenę Kotbus za zorganizowaną zabawę.

– …wiadomo, panie naczelniku – odparła dumnie.

Na pierwszej takiej wspólnej imprezie starałem się nie podpaść i przy nadarzających się okazjach ominąłem kilka kolejek. Widziałem, jak kierowniczka wszystko obserwuje i słucha, co się mówi na drugim końcu stołu, przy którym siedzieli Janek i Waldemar. Waldek usilnie namawiał Janka i umoralniał go, żeby ten tak ostro nie polewał do kieliszków i nie popijał, bo się zaraz upije.

– Kto!? Ja…? – odezwał się natychmiast Janek. – Jeszcze mi jest daleko do upicia. …Za twoje nie piję!

– To pij! Zaraz padniesz! – odparł nerwowo Waldek.

– I ty przeciwko mnie!? – oburzył się Janek.

– Nie przeciwko tobie, tylko proszę cię, odpuść trochę. Zobacz, jak Kotbusowa przygląda się wszystkim.

– To stara kurwa – skwitował Janek i posłuchał w końcu Waldka.

Pracowałem jeszcze zbyt krótko. Nie miałem doświadczenia i nie miałem jeszcze nic do powiedzenia na tematy służbowe – wolałem nie wtrącać się do rozmowy, którą prowadzili Waldek i Janek. Uważnie wszystkich obserwowałem i przysłuchiwałem się rozmowom, jakie zażarcie toczyli ze sobą, nieco podpici już, biesiadnicy tej imprezy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: