Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kobiety Donalda Trumpa - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kobiety Donalda Trumpa - ebook

Mężczyzna, który w jawny sposób zdradzał swoje żony, „łapanie za cipki” uważa za sztukę uwodzenia i twierdzi, że chętnie umówiłby się na randkę ze swoją najstarszą córką gdyby nie fakt, że jest jej ojcem. Czy którykolwiek prezydent w historii Stanów Zjednoczonych miał bardziej napięte relacje z kobietami niż Donald Trump?

Kobiety Donalda Trumpa to obszerna i prowokacyjna książka opisująca życiorysy kobiet z najbliższego otoczenia 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Nina Burleigh opowiada o o jego babci Elizabeth, matce Mary, żonach: Ivanie, Marli i Melanii oraz najstarszej córce Ivance, która odziedziczyła po ojcu smykałkę do interesów. Wspomina również o dwóch starszych siostrach Trumpa, o jego często pomijanej córce Tiffany.

Autorka przedstawia jego podejście Donalda Trumpa do płci przeciwnej przez analizę życiorysów i pochodzenia kobiet, które wywarły lub w dalszym ciągu wywierają wpływ na jedną z najpotężniejszych osób na świecie.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66338-04-3
Rozmiar pliku: 1 018 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zastrzeżenie

Oczywiście podejście Donalda Trumpa do płci przeciwnej jest według mnie obrzydliwe. W ciągu kilku tygodni trzynaście kobiet zeznało, że podczas interakcji z nimi pozwolił sobie na niepohamowane całowanie i obmacywanie. Żona i zwolennicy Donalda uznali to za „zwykłe niewybredne rozmowy prowadzone w kuluarach”. Trump wszystkiemu zaprzeczył. „Te sytuacje nigdy nie miały miejsca. Nigdy. Po zakończeniu wyborów wytoczę proces wszystkim tym kłamczuchom”, powiedział podczas przemówienia w Gettysburgu w stanie Pensylwania.

Tak się składa, że osobiście znam jedną z tych kobiet, a z pozostałymi przeprowadziłam wywiady. Wierzę im na słowo.

W ostatecznym rozrachunku Trump nie musi wytaczać procesu swoim oskarżycielkom. Został wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Przeprowadził się do Gabinetu Owalnego i nadal nazywa swoje oskarżycielki kłamczuchami – mimo że wpływowi ludzie ze świata mediów, technologii i Hollywood tracą pracę i trafiają do sądu z powodu podobnych albo nawet mniej poważnych zarzutów dotyczących nadużyć seksualnych. Czasy i obyczaje wokół niego uległy zmianie, ale on sam póki co nie planuje się zmieniać. W pewnej mierze wynika to z faktu, że ma wokół siebie grupę kobiet, których piękno, opanowanie i nieugięta finezja zapewniają mu ochronę przed wściekłymi, zazdrosnymi, wstrętnymi wiedźmami próbującymi doprowadzić do jego upadku.

Podczas pisania tej książki postanowiłam pominąć wiele nieobyczajnych plotek i zamiast tego oprzeć się na opublikowanych materiałach, archiwalnych dokumentach i wywiadach z żyjącymi ludźmi, którzy dysponują informacjami na temat interesujących mnie zagadnień. Po części wynika to z tego, że Trump jest kapryśny i skłonny do pieniactwa, a na dodatek ma do dyspozycji prawników, którzy dostają od niego dożywotnie wynagrodzenie i używają prawa jako pałki do uciszania lub zastraszania ludzi.

Starałam się w neutralny sposób pisać o kobietach pojawiających się w tej książce, ale w niektórych miejscach otwarcie wyrażam swoje opinie na temat Trumpa.

Gdy pracowałam nad tą publikacją, ludzie czasami pytali mnie: „Czy według ciebie Donald naprawdę uprawia seks z Melanią?”. Nie znajdziecie tu odpowiedzi na to pytanie. Moim zdaniem nie jesteśmy w stanie odkryć, co dzieje się wewnątrz jakiegokolwiek małżeństwa. Nie jesteśmy również w stanie precyzyjnie określić, w jaki sposób uczucia matki wobec dziecka zmieniają się za sprawą tęsknoty za ojczyzną, pragnień, braku miłości (albo miłości do butów projektowanych przez Christiana Louboutina), złamanego serca, porzuconych marzeń, samotności, choroby, depresji i ekonomicznej sytuacji kobiet.

Zmarli nie mogą mówić. Żywi w większości przestrzegają umów o poufności, które podpisali.CZĘŚĆ I

Elisabeth i Mary – postacie matczyne

Elisabeth Ann Christ była babcią Trumpa ze strony ojca. Niedługo po ukończeniu dwudziestego roku życia wyjechała ze swojej rodzinnej wioski w Niemczech wraz z mężem, który był od niej starszy o jedenaście lat. Dość wcześnie owdowiała i stała się samotną matką z trójką dzieci, a od krewnych oddzielał ją ocean. Postanowiła więc wykorzystać oszczędności zmarłego męża i założyła Trump Organization, a następnie inwestowała, budowała, pożyczała i znów budowała. Cechą charakterystyczną jej firmy stało się to, że cyklicznie zaciągała pożyczki i tworzyła nowe rzeczy. Elisabeth była surową i rzeczową kobietą, a młody Donald pozostawał pod jej silnym wpływem aż do końca okresu nastoletniego. Podziwiał jej siłę i kompetencje, przez co w późniejszym życiu był w stanie zaufać jedynie kilku wybranym kobietom, które pomagały mu w planowaniu harmonogramu pracy i innych sprawach biznesowych. Ktoś kiedyś stwierdził, że były to nieliczne kobiety, których Trump nie „bzykał”. Elisabeth próbowała również przekazać wnukowi kulturę osobistą pochodzącą ze Starego Kontynentu, przez co rozbudziła w nim obsesję na punkcie czystości, a także przekonanie, że ludzie o niemieckim pochodzeniu są schludniejsi i skuteczniejsi od innych.

Mary Anne MacLeod była natomiast matką Trumpa. Jako nastolatka wyemigrowała do Nowego Jorku i dostała pracę pokojówki w amerykańskim pałacu, którego właścicielem był Andrew Carnegie – jeden z najbogatszych ludzi w Ameryce. Donald odziedziczył po niej upodobanie do królewskich luksusów i nieustające poczucie, że nie jest wystarczająco „stylowy”.

Rozdział 1

Elisabeth Christ Trump

Chciała wrócić do domu.

Był 11 października 1905 roku – dzień po jej dwudziestych piątych urodzinach. Elisabeth Christ Trump leżała na łóżku w apartamencie na Bronksie i cierpiała z powodu skurczy porodowych. Jej szwagierka Katherine Schuster była obok niej i udzielała Elisabeth wsparcia wraz z innymi kobietami należącymi do lokalnej niemieckiej społeczności. Znajdowali się w zamieszkiwanej przez niemieckich imigrantów dzielnicy o nazwie Morrisania, na terenie Bronksu – jednego z okręgów Nowego Jorku. Elisabeth i jej mąż mieszkali wtedy w tym mieście.

Była to nowoczesna metropolia, ale przed blokami mieszkalnymi wciąż przejeżdżały wozy ciągnięte przez konie. Na prerii położonej tysiąc kilometrów na zachód od Nowego Jorku bracia Wright nieco wcześniej zbudowali pierwszy samolot, który mógł utrzymać się w powietrzu przez pół godziny. Zanim jednak podróże lotnicze stały się czymś powszechnym, Elisabeth zdążyła zmienić się w kobietę w średnim wieku. Dopiero kilkadziesiąt lat później pojawiły się drapacze chmur pokryte lustrzanymi panelami, luksusowe apartamenty i czarne ekrany, w które mogli wpatrywać się jej potomkowie. Ona sama w niewielkim stopniu zakosztowała tego nadchodzącego świata.

Nie zmienia to jednak faktu, że powoli i mozolnie uczestniczyła w powoływaniu go do życia.

Znajdowała się w mieszkaniu w budynku numer 539 na Sto Siedemdziesiątej Siódmej Ulicy we wschodniej dzielnicy Nowego Jorku. Słyszała wokół siebie język niemiecki, ale pomimo tych dobrze znanych dźwięków nie czuła się jak u siebie w domu. Ani trochę. O tym fakcie z uciążliwą regularnością przypominały jej jeżdżące po Trzeciej Alei pociągi nadziemne, których piszczące odgłosy były czymś w rodzaju metronomu nadającego rytm jej skurczom porodowym.

O tej porze roku w jej ojczyźnie winorośl stawała się czerwona i żółta. W październikowe popołudnia słońce sprawiało, że pochyłe pola sięgające aż do tylnych drzwi domów w małych niemieckich wioskach zmieniały się w lśniące złoto. Nie było tam piszczących pociągów ani brudnych ulic tętniących życiem. Nie było tam cementu, brudu ani chorób roznoszonych przez hordy ludzi, którzy tak jak Elisabeth emigrowali z Europy, ale bardzo się od niej różnili. Nie byli równie czyści jak ona. Rozpychali się łokciami na gorących i głośnych ulicach, a także na straganach z owocami i warzywami.

Doskonale wiedziała, jaka odległość dzieli ją od domu. Dotychczas zdążyła już bowiem przepłynąć przez ocean nie raz, lecz kilka razy. Po raz pierwszy zrobiła to w 1902 roku, aby dotrzymać towarzystwa swojemu nowemu mężowi, który przebywał w Nowym Świecie – Nowym Jorku. W późniejszym czasie jeszcze dwukrotnie pokonała Atlantyk na pokładzie parowców i podjęła próbę przekonania niemieckiego rządu do tego, aby pozwolił jej mężowi pozostać w kraju. Poniosła jednak porażkę i ostatecznie pogodziła się z faktem, że jest niemiecko-amerykańską imigrantką.

Swoją ostatnią podróż z Europy do Nowego Jorku odbyła na parowcu SS Pennsylvania. Ogarniał ją smutek, miała na rękach maleńką Elizabeth i znów była w ciąży. Opuściła swoją rodzinną miejscowość Kallstadt w samym środku lata, czyli w okresie, w którym wszyscy zachowują się beztrosko, a winogrona wciąż jeszcze są zielone. O tej porze roku mogłaby zejść po pochyłych polach otaczających lokalne winnice i udać się do Bad Dürkheim – uzdrowiskowego miasta, do którego zjeżdżają się turyści, aby pić lecznicze wody.

Kilka miesięcy później znajdowała się w apartamencie na Bronksie i rodziła drugie dziecko. Pod koniec dnia wydała na świat chłopca, którego wraz z mężem nazwała Frederick. Imię to zostało mu nadane po jego ojcu Friedrichu, ale miało inną pisownię. W odróżnieniu od rodziców chłopiec był Amerykaninem. W odróżnieniu od nich był w stanie ukryć rodzinne korzenie. Matka przekazała mu swoją tęsknotę za rodzinnym miastem w Niemczech, a także własne preferencje, marzenia i obawy. Za sprawą tego wszystkiego w późniejszym czasie pojawiła się w nim rozpaczliwa obsesja na punkcie czystości i skuteczności, pogarda do beztroski i nonsensu, a także głębokie przywiązanie do porządku i samokontroli, postrzeganej przez niego jako zabezpieczenie przed chaosem oraz wielkomiejskim brudem. W dorosłym życiu przekaże swojemu własnemu synowi niektóre z tych cech i dziwactw – zmodyfikowane i złagodzone, ale wciąż zauważalne.

W roku 1885 Friedrich Trump miał szesnaście lat. Nie miał ojca, ale był przedsiębiorczy. Wyjechał z niewielkiej wioski położonej niedaleko granicy z Francją, słynącej z produkcji wina, i zaczął szukać swojego szczęścia w Ameryce. Był drugim synem w rodzinie, w której przyszło na świat dwóch chłopców i cztery dziewczynki. Przyuczał się do zawodu męskiego fryzjera, ale strzyżenie i golenie nie mogły zapewnić mu wielkiej fortuny, która w jego mniemaniu już czekała na niego w odległych górach na zachodzie USA.

Miliony niemieckich imigrantów zakładały farmy w środkowo-zachodniej Ameryce. Marzeniem młodego Trumpa było jednak osiedlenie się w zachodniej części kraju, ponieważ legendy głosiły, że młodzi mężczyźni mogą zdobyć tam majątek.

Po kilku latach opuścił Nowy Jork i przejechał przez cały kontynent aż do Seattle. Tysiące mężczyzn – siwych, cuchnących piwem, nieumytych i noszących te same ubrania od miesiąca – przybywały w tamte okolice na piechotę i na statkach, aby szukać srebra i złota. Trump instynktownie wiedział, czego pragnęli ci szorstcy mężczyźni i co mogli w zamian za to zaoferować. Postanowił więc sprzedawać im to w różnych miejscach – od Seattle przez Jukon aż do obrzeży koła podbiegunowego. Kilka dekad później jego wnuk został równie dobrym sprzedawcą.

Friedrich Trump kupił w Seatlle bar i jadłodajnię o nazwie Dairy Restaurant. Oferowano tam piwo, jedzenie i „prywatne pokoje dla pań”, czyli dla prostytutek. To czasy na długo przed pojawieniem się w Seattle samolotów i firmy Microsoft. Wtedy wciąż było to niezbyt przyjazne miasto osadnicze, a jego głównymi gałęziami przemysłu były hazard i prostytucja. Friedrich Trump przyjechał tam w okresie, w którym drugi z tych biznesów cieszył się szczególnie dużą popularnością, ponieważ proporcja mężczyzn do kobiet wynosiła mniej więcej sto do dwóch. Kilka lat wcześniej – w 1888 roku – w Seattle pojawiła się legendarna Madame Lou Graham, która również pochodziła z Niemiec. Założyła tam wystawny i elegancki burdel naprzeciwko najważniejszej w mieście placówki katolickiej, a mianowicie kościoła Matki Bożej Dobrej Pomocy. W celu rozkręcenia biznesu Madame Lou Graham i inne właścicielki „salonu” jeździły po mieście w karecie wraz z nowymi dziewczętami, aby zaprezentować ich wdzięki.

Trump został w Seattle dwa lata, a przez resztę dekady pojawiał się w miastach, w których wybuchała gorączka złota lub srebra. Prowadził interes w danym miejscu, a następnie go zwijał i zaczynał na nowo gdzieś indziej. Obsługiwał górników, którzy w pogoni za informacjami o nowo odkrytych żyłach i złożach minerałów podążali na północ aż do Jukonu. Gdy poszukiwacze ruszali na bardziej obiecujący teren, Friedrich Trump po prostu się pakował i jechał za nimi. Pewnego razu przeniósł swój biznes za pomocą tratwy. Podczas przepływania przez bystrze przytrafił mu się niefortunny wypadek, za sprawą którego stracił połowę sprzętu i umeblowania. To wydarzenie spowolniło go, ale nie zrezygnował ze swojego planu biznesowego.

Jego ostatni lokal znajdował się niedaleko złóż srebra w pobliżu Klondike w Kanadzie. Na wiosnę 1901 roku północno-zachodnia policja konna ogłosiła, że planuje walczyć z hazardem i sprzedażą alkoholu, a także przepędzić „nierządnice” z tamtego regionu. Trump sprzedał wtedy meble, garnki i rondle, po czym na zawsze opuścił Dziki Zachód. Dziesięć lat późnej udało mu się zaoszczędzić całkiem sporą kwotę, a mianowicie odpowiednik 80 tysięcy marek niemieckich. Dysponował wystarczająco dużym majątkiem, aby móc wrócić do Kallstadt, wpłacić swoje pieniądze do lokalnego skarbca i niezwłocznie znaleźć sobie żonę.

Friedrich Trump prawdopodobnie nie wyznał młodszej o dziesięć lat narzeczonej wszystkich szczegółów dotyczących tego, w jaki sposób zarobił swoje pieniądze – a przynajmniej nie zrobił tego na początku znajomości. Po przyjeździe do Niemiec ukrył wszystkie szorstkie nawyki, które pojawiły się w nim podczas pobytu na odludziu (jego wnuk nazwał go kiedyś „osobą o ciężkim stylu bycia”). W ostatecznym rozrachunku jego małą fortunę przejęła piękna kobieta o wyglądzie porcelanowej laleczki, która wbrew pozorom nie była bezradną dziewczyną z Bawarii. Użyła ona pieniędzy Friedricha do stworzenia fundamentów Trump Organization.

Na jednym ze zdjęć ma surową minę i jest ubrana w białą edwardiańską suknię z wysokim kołnierzykiem, ale jej blada i owalna twarz wygląda na delikatną. Ta twarz jest dobrze znana ludziom żyjącym współcześnie. Geny babci są bowiem bardzo widoczne u jej wnuka Donalda Trumpa, a jeszcze bardziej u jej prawnuków, których nie zdążyła zobaczyć – zwłaszcza tych urodziwszych, czyli u Erika, Ivanki i Tiffany Trump.

Elisabeth Christ przyszła na świat 10 października 1880 roku jako jedyna córka Philipa Christa i Any Marii Christ. Jej rodzina posiadała małą winnicę, która nie przynosiła zbyt dużych dochodów. Philip Christ dorabiał więc jako druciarz. Zajmował się naprawianiem i polerowaniem sprzętów kuchennych, a także sprzedawaniem garnków i rondli.

Elisabeth miała trzech braci. Najstarszy, Ludwig, walczył dla cesarza w pierwszej wojnie światowej, utrzymał się przy życiu i został burmistrzem w pobliskiej miejscowości. Środkowy miał na imię Johannes i pozostał w Kallstadt, ale w późniejszym czasie stracił swojego własnego syna Ernsta podczas drugiej wojny światowej. Cała rodzina Christów – wliczając w to również wszystkich dalszych krewnych – straciła łącznie pięciu mężczyzn walczących w armii hitlerowskiej.

W okresie dzieciństwa Elisabeth mieszkała w małym, dwukondygnacyjnym domu z tradycyjnymi ścianami szkieletowymi. Po przeciwnej stronie ulicy stał nieco większy budynek tego samego typu należący do rodziny Trumpów. Obydwa domy były prostymi konstrukcjami z drewna i zaprawy, ale pierwszy z nich znajdował się tuż przy krawędzi drogi, a drugi był otoczony ogrodem.

Para wzięła ślub 26 sierpnia 1902 roku, po czym popłynęła do Nowego Jorku i wprowadziła się do mieszkania w dzielnicy o nazwie Morrisania położonej na Bronksie. Trump zaczął pracować na stanowisku kierownika restauracji i hotelu, a jednocześnie dorabiał jako fryzjer.

W pierwszej dekadzie dwudziestego wieku Nowy Jork tętnił życiem i był zgiełkliwym miastem, którego mieszkańcy pospiesznie poruszali się po ulicach we wszystkich kierunkach. Z pewnością przytłoczył młodą wiejską dziewczynę, która została narzeczoną Trumpa. Wszędzie wokół niej znajdowały się latarnie, drapacze chmur, samochody i promy, ale nie była zupełnie osamotniona. Miasto wypełniali bowiem niemieccy imigranci – tacy jak ona i jej mąż. Mieszkało w nim również drugie pokolenie Niemców, których rodzice przybyli tu za sprawą wcześniejszych fal migracyjnych.

Od pięćdziesięciu lat Nowy Jork był jednym z trzech największych na świecie skupisk niemieckich obywateli. Ich liczba była większa tylko w Berlinie i Wiedniu. W roku 1900 jeden na czterech nowojorczyków miał niemieckie pochodzenie. Należeli do nich między innymi inżynierowie, chociażby John Roebling (niemiecki imigrant, który zaprojektował most Brookliński i na nim zginął), a także milionerzy tacy jak John Jacob Astor (który pochodził z okolic miasta Heidelberg i dzięki fortunie zarobionej na futrzarstwie stworzył imperium handlu nieruchomościami).

Na każdego Roeblinga i Astora przypadało jednak kilkuset anonimowych Niemców, którzy żyli i umierali we względnym ubóstwie w zadymionych i brudnych dzielnicach Nowego Jorku na początku dwudziestego wieku. Stanowili integralny element tego hałaśliwego miasta, które bezustannie się zmieniało i rozrastało. Stare, niskie budynki zrównywano z ziemią, aby na ich miejscu wybudować drapacze chmur i biurowce mające stalowy szkielet i ponad dwadzieścia pięter. Ogromna większość niemieckich imigrantów mieszkających w Nowym Jorku zarabiała na życie jako robotnicy, pokojówki albo innego rodzaju służący. Do tego grona należała między innymi siostra Trumpa, która pracowała jako kucharka dla jednego z członków ważnej nowojorskiej rodziny Cooperów.

Fred i Elisabeth Trump byli w nieco lepszym położeniu niż nieumyta horda imigrantów, ponieważ zajmowali lokum w jednym z pierwszych na Bronksie budynków mieszkalnych wyposażonych w krany z gorącą wodą, prywatne łazienki i elektryczność.

W kwietniu 1904 roku Elisabeth wydała na świat swoje pierwsze dziecko – córeczkę, którą wraz z mężem nazwała Elizabeth. Imię to zostało nadane po rodzicielce, ale miało amerykańską pisownię. Młoda matka czuła się przytłoczona anonimowością panującą w wielkim mieście, a także tym, że musi opiekować się dzieckiem z dala od swojej rodziny. Niemal natychmiast zaczęła tęsknić za ojczyzną. Na dodatek jej nowy dom nie był idyllą. Friedrich zamerykanizował swoje imię i zaczął nazywać się Frederickiem. Był człowiekiem ambitnym i energicznym, ale lubił wypijać duże ilości alkoholu, a być może nawet był alkoholikiem. Po dekadzie spędzonej w górach na zachodzie kraju stał się niezwykle szorstkim człowiekiem.

Kilka miesięcy później nadeszło wilgotne nowojorskie lato, a leżące na ulicach końskie łajno, ścieki i resztki jedzenia zaczęły dojrzewać. Trumpowie znów wsiedli na pokład liniowca płynącego na drugą stronę oceanu i ruszyli w kierunku Niemiec. Wrócili do Kallstadt, aby nacieszyć się letnimi festiwalami wina i spotkać z najbliższymi. Elisabeth i jej mąż pragnęli zostać w Niemczech. Niemiecki rząd nie chciał jednak repatriować Trumpa, ponieważ formalnie rzecz biorąc, był on dekownikiem (najwyraźniej była to cecha rodzinna, ponieważ jego syn i wnuk również nie uczestniczyli w żadnych wojnach). Wyjechał z kraju przed osiągnięciem wieku poborowego, a po powrocie był już zbyt stary, aby odbyć służbę wojskową.

Elisabeth spędziła w Kallstadt wspaniały rok, podczas którego przesiadywała w przytulnym domu, w którym niegdyś dorastała. Podlewała kwiaty w doniczkach, spacerowała pośród winorośli i zajmowała się wychowywaniem córeczki, a jej mąż w tym czasie spierał się z urzędnikami.

Pewnego dnia sielanka dobiegła końca.

Trumpowie dostali od niemieckiego rządu list z informacją o tym, że Friedrich musi wyjechać z kraju. Popłynęli więc z powrotem do Nowego Jorku. Elisabeth znów była w ciąży, a Friedrich otworzył zakład fryzjerski pod adresem Wall Street 60. Sto lat później w tym samym budynku będą znajdowały się amerykańskie biura niemieckiego giganta Deutsche Banku zamieszanego w pranie rosyjskich pieniędzy. Bank ten pożyczy również wnukowi Friedricha (czyli Donaldowi Trumpowi) setki milionów dolarów, gdy amerykańscy bankierzy nie będą już chcieli mieć z nim nic wspólnego.

Po powrocie do Nowego Jorku w 1905 roku Elisabeth nie była szczęśliwsza niż przed podróżą do swojego rodzinnego miasta Kallstadt. Tęskniła za ojczyzną nawet po przeprowadzce do nowszego mieszkania w budynku wyposażonym w lodówki i gorącą wodę. W grudniu 1906 roku Friedrich Trump wysłał do niemieckiego rządu kolejny list, w którym prosił o pozwolenie na powrót do kraju. Otwarcie napisał, że jego żona „nie jest w stanie przystosować się do życia w Nowym Jorku”.

W końcu postanowił dać za wygraną i skoncentrować się na wyzwaniach związanych z życiem w Nowym Świecie. Objął posadę kierownika w nowym manhattańskim hotelu posiadającym licencję na sprzedaż alkoholu. Jego praca była nieco bardziej wyrafinowaną wersją barowego stylu życia, który prowadził niegdyś w zachodniej części USA. Spędzał dużo czasu poza domem, w którym Elisabeth przesiadywała z dwójką dzieci poniżej pięciu lat. Niedługo miał pojawić się trzeci potomek.

11 października 1905 roku Elisabeth wydała na świat swoje drugie dziecko – syna, który został nazwany Frederick Christ Trump i był ojcem przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Dzień wcześniej świętowała dwudzieste piąte urodziny. Zarówno pierwsze, jak i drugie dziecko urodziła we własnym domu. Podczas porodu towarzyszył jej doktor Haas, który następnie podpisał świadectwo urodzenia. Dwa lata później ten sam lekarz był obecny w trakcie narodzin jej trzeciego i ostatniego dziecka, o imieniu John. Ten poród również odbył się w jej domu.

W 1905 roku w Ameryce rodzenie dziecka przypominało wydarzenie towarzyskie i rodzinne, nawet jeśli odbywało się w obecności lekarza. Tego rodzaju podejście było szczególnie widoczne w przypadku niemieckich emigrantek, które trzymały się razem w obcym mieście. Podczas porodu schodzili się przyjaciele i członkowie rodziny, żeby na zmianę dodawać otuchy młodej matce albo żeby podać położnej świeżą wodę lub pościel. W tamtym czasie wydawanie dziecka na świat we własnym domu było czymś normalnym nie tylko dla niemieckich emigrantek, ale też dla większości amerykańskich kobiet. Ponad dziewięćdziesiąt procent Amerykanek – zarówno w miastach, jak i poza nimi – rodziło dzieci w swoim łóżku. W przejściu przez ten proces pomagały im inne kobiety i akuszerka. Rodziny posiadające pieniądze (a Trumpowie należeli do klasy średniej) mogły liczyć również na wsparcie ze strony lekarza, który przyjeżdżał na wezwanie. Zazwyczaj był to mężczyzna mający do dyspozycji kleszcze, a także najnowsze technologie i wiedzę medyczną na temat porodu. Oprócz niego żadni inni mężczyźni nie mogli wejść do pomieszczenia, w którym odbywał się poród. Teren ten należał do kobiet.

W roku 1910 Frederick kupił dom i przylegającą do niego działkę na nieco cichszej Pierwszej Ulicy w okręgu Queens. Nie było to co prawda Kallstadt, ale mieszkało tam wielu Niemców. Zaletą tego miejsca było to, że latem dzieci mogły bawić się na świeżym powietrzu, a zimą jeździć na łyżwach i zjeżdżać na sankach w pobliskich parkach. Germańskie wpływy były w tej dzielnicy tak silne, że w pobliżu znajdowało się niemieckie targowisko, na którym sprzedawano wino sprowadzane z Kallstadt.

W dekadzie poprzedzającej pierwszą wojnę światową pochodzenie nie miało znaczenia dla mieszkańców USA. Nikogo nie obchodziło to, że Frederick Trump jest „Amerykaninem z Niemiec”. Gdy przebywał wśród swoich rodaków, robił interesy w języku ojczystym. Wraz z Elisabeth mówili po niemiecku nie tylko w domowym zaciszu, ale również w miejscach publicznych, w których rozmawiali ze sklepikarzami i sąsiadami. Dopóki ich dzieci nie rozpoczęły nauki w szkole, nie znały zbyt dobrze języka angielskiego. Trumpowie nie wstydzili się tego, że są Niemcami. Nawet gdy europejskie mocarstwa zaczęły się kłócić, myśl o konflikcie zbrojnym pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Niemcami dla większości niemieckich emigrantów była absurdalna.

W roku 1914 w Europie wybuchła wojna, która szybko wywarła bezpośredni wpływ na społeczność Amerykanów z Niemiec. Stany Zjednoczone dołączyły do niej 5 kwietnia 1917 roku, wskutek czego niemieccy emigranci przebywający w tym kraju natychmiast przestali być dumni ze swojego pochodzenia. Elisabeth, Fred i inni Niemcy mieszkający w Ameryce zaczęli być nazywani „Huns”*. Gdy poruszali się po nowojorskich ulicach, mogli również usłyszeć z ust przechodniów wiele innych obelg z okresu wojny – takich jak „Jerry”, „Kraut” czy „Fritz”. Ze świata biznesu i niemal wszystkich uczelni wyższych zniknęło słowo „Niemiec”. Wszechobecna germanofobia spowodowała, że niezliczeni mężczyźni stracili pracę i wraz z rodzinami zostali odrzuceni przez wszystkich oprócz swoich rodaków. Ucichły zespoły w barach piwnych i klubach towarzyskich.

Z perspektywy Elisabeth Trump najważniejsze było jednak to, że Niemcy zaczęli używać ojczystego języka wyłącznie we własnych domach.

Gdy za granicami kraju toczyła się wojna, Elisabeth prowadziła tryb życia typowy dla żon mieszkających na obrzeżach miasta. Zmagała się z obowiązkami domowymi, które wciąż nie były łatwe w epoce przed pojawieniem się zmywarek i pralek. Miała dużo do zrobienia w domu i nie chciała dołączać do kobiet przejmujących miliony stanowisk pracy, które pozostawili po sobie mężczyźni wysłani na wojnę. Okres wojny i kilka następnych lat miały ogromne znaczenie dla Amerykanek. To właśnie wtedy w Kongresie Stanów Zjednoczonych po raz pierwszy znalazła się kobieta. Amerykanki zaczęły domagać się praw wyborczych (otrzymały je w 1920 roku) i pod groźbą więzienia rozpowszechniać informacje na temat bezpiecznych metod antykoncepcyjnych.

Wszystko to nie miało zbyt dużego znaczenia dla Elisabeth Trump, która była cudzoziemką, żyła w niemieckiej enklawie jako gospodyni domowa i wolała mówić w swoim języku ojczystym niż po angielsku. O wszystkie kwestie finansowe dbał jej mąż, który chodził do pracy i zajmował się domowym budżetem. Pewnego słonecznego popołudnia w maju 1918 roku została jednak wyrwana ze swojej izolacji i ze spokoju panującego w domowym zaciszu, ponieważ Frederick Trump zmarł na grypę hiszpankę. Miał czterdzieści dwa lata. Nie zdążył zobaczyć końca pierwszej wojny światowej (zakończonej w listopadzie 1918 roku) ani pocieszyć się krótkotrwałą rehabilitacją niemieckiej tożsamości w jego nowym kraju.

Ich najstarszy syn Fred Trump udzielił na starość wywiadu, w którym opowiedział o śmierci swojego ojca. W tamtym czasie miał dwanaście lat. Wraz z tatą szedł Jamaica Avenue, na której trwały przygotowania do parady z okazji Dnia Pamięci Narodowej (ang. Memorial Day). W pewnym momencie Frederick Trump niespodziewanie odwrócił się w stronę syna i powiedział, że źle się czuje. Po powrocie do domu położył się do łóżka i nigdy już z niego nie wstał.

Hiszpanka zabijała młodych ludzi za sprawą zapalenia płuc, które bardzo szybko się rozwijało. Frederick Trump zmarł tak niespodziewanie, że jego syn Fred początkowo niczego nie poczuł. „To wydawało się nierealne”, powiedział wiele lat później podczas wywiadu dla Gwendy Blair, która spisała historię rodziny Trumpów. „Nie byłem smutny. Wiesz, jakie są dzieciaki. Niemniej jednak po jakimś czasie pojawił się we mnie smutek, ponieważ moja matka często płakała i była zrozpaczona. Poczułem się źle z powodu patrzenia na nią, a nie z powodu moich reakcji emocjonalnych na śmierć ojca”.

Elisabeth została wdową i wychowywała trójkę dzieci, które nie miały jeszcze nawet czternastu lat i wymagały opieki. Była emigrantką z Niemiec mieszkającą w kraju, który w ciągu czterech lat trwania wojny zabronił nauczać języka niemieckiego i kazał usunąć niemieckie nazwy z różnych produktów spożywczych – takich jak hamburgery i kiszona kapusta. Nagle zaczęła być zdana tylko na siebie.

Musiała stawić czoła wszystkim społecznym i prawnym ograniczeniom, z którymi walczyły kobiety w tamtych czasach. Na dodatek niektóre osoby odnosiły się do niej pogardliwie z powodu jej niemieckich korzeni.

Nie przysługiwały jej prawa wyborcze, a bankierzy mogli odrzucić jej prośbę o otwarcie konta bankowego. Na dodatek miała duże trudności ze znalezieniem pracy poza domem – zarówno z powodu macierzyństwa, jak i restrykcji prawnych nakładanych na pracujące kobiety.

Zajęła się krawiectwem i użyła oszczędności swojego męża (31 359 dolarów, czyli odpowiednik dzisiejszych 508 360 dolarów) do stworzenia pierwszej inwestycji budowlanej rodziny Trumpów. Jej model biznesowy był embrionalną formą stylu funkcjonowania, który opierał się na pożyczkach i obecnie jest cechą rozpoznawczą Trump Organization. Gazeta wydawana w okręgu Queens napisała, że Elisabeth z „wyjątkową determinacją” zatrudniła kontrahenta, aby wybudował budynek mieszkalny na pustej działce, którą jej mąż pozostawił po sobie wraz z ich domem. Następnie go sprzedała, a zarobione środki przeznaczyła na zakup nowej działki i budowę kolejnego budynku mieszkalnego, po czym zdeponowała w banku pieniądze z kredytu hipotecznego. Gdy zebrała 50 tysięcy dolarów, utworzyła spółkę. Lokalna gazeta podała 16 kwietnia 1927 roku informację o powstaniu firmy o nazwie E. Trump & Son.

Historia Elisabeth została usunięta z oficjalnej sagi rodziny Trumpów. Jej wnuk Donald (który w chwili jej śmierci miał niecałe dwadzieścia lat) wszystkie zasługi przypisuje swojemu ojcu Fredowi i przedstawia go jako twórcę pomysłu, z którego wykiełkowało Trump Organization. Według niego Fred potrzebował swojej matki wyłącznie do podpisywania czeków, ponieważ sam był jeszcze wtedy zbyt młody. Ta wersja historii wymagałaby tego, aby czternasto- lub piętnastoletni Fred dysponował wiedzą o świecie finansów, przenikliwością biznesową i środkami, dzięki którym mógłby wykorzystać oszczędności ojca do zagospodarowania kawałka ziemi i pomnożyć swój majątek przy użyciu dość skomplikowanego (jak dla nastolatka) planu rozwoju, pożyczek i kredytów hipotecznych.

Jako mężczyzna Fred Trump mógł spojrzeć wstecz na rolę swojej matki w rodzinnym biznesie i bez trudu ją usunąć, a następnie umieścić w historii przedsiębiorstwa własną osobę. Wynikało to z faktu, że prawa i zwyczaje w Ameryce w latach dwudziestych wznosiły mur wyzwań przed wszystkimi kobietami (zarówno imigrantkami, jak i rodowitymi Amerykankami), które chciały albo musiały samodzielnie pokierować swoim własnym życiem. Zgodnie z przepisami stanowymi mężowie byli „głowami i panami” gospodarstw domowych i sprawowali pełną władzę nad rodzinnym majątkiem. Prawo trzymało kobiety z dala od miejsc pracy. Nie przysługiwała im płaca minimalna. Prywatny pracodawca mógł legalnie odmówić zatrudnienia kobietom, które były w ciąży albo miały dzieci w wieku przedszkolnym. Jednocześnie jednak nie posiadały one zbyt dużego wyboru w kwestii tego, czy mają rodzić dzieci, czy nie. Na poziomach politycznym i prawnym były zaledwie obywatelkami. We wszystkich sprawach związanych z odziedziczonymi pieniędzmi mężczyźni automatycznie mieli pierwszeństwo przed kobietami jako egzekutorzy testamentów.

Nie zmienia to jednak faktu, że centralna, choć niemal niewidzialna rola Elisabeth Christ Trump w tworzeniu imperium handlu nieruchomościami zbiegła się w czasie z głęboką przemianą społeczną. W latach dwudziestych na scenie pojawiła się „nowa kobieta”. Była młodsza od Elisabeth i należała do pokolenia, które dorastało w epoce jazzu, cieszyło się prawami wyborczymi i uważało, że kobiety mogą równocześnie zajmować się karierą zawodową i rodziną. Owe kobiety były również beneficjentkami rodzącej się psychologii freudowskiej, która stała się bramą prowadzącą do wyzwolenia seksualnego.

Freud był austriackim lekarzem o żydowskim pochodzeniu. Zajmował się opisywaniem seksualnych fundamentów leżących u podstaw wszystkich ludzkich zachowań, a swoje teorie wygłaszał w pobliżu ojczyzny Elisabeth. Niemniej jednak babcia Donalda Trumpa zdecydowanie nie była „nową kobietą”, lecz owdowiałą matką, zbyt starą, zbyt przywiązaną do minionej epoki, zbyt formalną i zbyt zajętą walką o przetrwanie, aby móc przynależeć do nowoczesnej generacji. Nie była jedną z młodych i szalonych kobiet, które zrzuciły z siebie gorsety i ciężkie sztywne suknie, paliły w miejscach publicznych, popijały gin, przeklinały oraz dążyły do tego, aby wyglądać jak wychudzone chłopczyce o płaskich klatkach piersiowych i długich kończynach.

Ta tęskniąca za krajem piękność o wyglądzie porcelanowej lalki nigdy nie zrezygnowała z formalnych wiktoriańskich ubrań i manier. Na jednym z niewielu jej zdjęć dostępnych w domenie publicznej ma na sobie wysoki koronkowy kołnierzyk i sztywną gorsetową suknię typową dla przełomu wieków, czyli okresu, w którym osiągnęła pełnoletniość. Fred odziedziczył po niej surową i ponurą determinację, dzięki której potrafiła stawić czoła wyzwaniom związanym z byciem samotną matką w Nowym Jorku w okresie wielkiego kryzysu. Odziedziczył po niej również tęsknotę za mityczną (z jego perspektywy) ojczyzną i aryjskie poczucie rasowej wyższości.

W trakcie obchodów Dnia Pamięci Narodowej w 1927 roku wiec Ku Klux Klanu przerodził się w zamieszki, w których wziął udział tysiąc ubranych na biało mężczyzn maszerujących przez okręg Queens. Jedną z aresztowanych osób był dwudziestojednoletni Fred. Trzy miesiące później w Europie Środkowej po drugiej stronie Atlantyku partia nazistowska Hitlera zorganizowała swój trzeci zjazd, który odbył się w sierpniu 1927 roku i został nazwany „Dniem Przebudzenia”.

Ojczysty kraj Elisabeth miał wkrótce stracić na rzecz hitlerowskiej wojny większość swoich synów (wliczając w to co najmniej jednego z jej bratanków).

* Pogardliwe określenie Niemców w USA będące odpowiednikiem polskiego słowa „szkop”. (przyp. tłum.)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: