Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kobiety i futbol. Kompleksowo od A do Ö - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 kwietnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kobiety i futbol. Kompleksowo od A do Ö - ebook

ALFABET, KTÓRY KOMPLEKSOWO, RZETELNIE I CIEKAWIE OPISUJE ŚWIAT KOBIECEJ PIŁKI NOŻNEJ

Gary Lineker, legendarny angielski piłkarz, powiedział kiedyś, że futbol to taka gra, w której dwudziestu dwóch mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy. I o ile z drugą częścią tej często cytowanej wypowiedzi można polemizować, o tyle pierwsza jest zwyczajnie nieprawdziwa. Nie tylko mężczyźni potrafią biegać za piłką. I choć maskulinizacja piłkarskiego środowiska jest w niektórych krajach nadal bardzo silna, a krzywdzące połowę ludzkości stereotypy są w wielu kulturach mocno zakorzenione, w ostatnich latach wiele się zmieniło. Wkroczyliśmy w epokę dynamicznego rozwoju żeńskiego futbolu, a obejmująca kolejne kraje intensywna ekspansja kobiecej piłki jest już nie do zatrzymania.

 

Spis treści

SPIS TREŚCI

 

Ale po co to wszystko?

Bramkarki

Chastain, Brandi

Dyskryminacja

Euro 2013

Fatalne sędziowanie

Göteborg

Homoseksualizm

Inny sport

Japońskie Nadeshiko

Konin

Linköping

Ładne piłkarki

Marta i inne legendy

NWSL, Division 1, Bundesliga

Organizacja

Plebiscyty

Rozwój

Sundhage, Pia

Transfery

Uwaga, talent!

Wambach, Abby

Za dwadzieścia lat

Önskelistan

Kategoria: Sport i zabawa
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-950536-2-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ale po co to wszyst­ko?

Gary Li­ne­ker, le­gen­dar­ny an­giel­ski pił­karz, po­wie­dział kie­dyś, że fut­bol to taka gra, w któ­rej dwu­dzie­stu dwóch męż­czyzn bie­ga za pił­ką, a na koń­cu i tak wy­gry­wa­ją Niem­cy. Nie­ste­ty, już pierw­sza część tej wy­po­wie­dzi za­wie­ra w so­bie oczy­wi­stą nie­praw­dę, gdyż – wbrew wciąż po­wszech­nej w wie­lu za­kąt­kach świa­ta opi­nii – za pił­ką z po­wo­dze­niem bie­gać po­tra­fią nie tyl­ko męż­czyź­ni. Cóż jed­nak z tego, sko­ro szcze­gól­nie po wschod­niej stro­nie daw­nej że­la­znej kur­ty­ny me­dia z god­ną po­dzi­wu kon­se­kwen­cją od­ma­wia­ją uzna­nia żeń­skiej od­mia­ny fut­bo­lu za peł­no­praw­ną dys­cy­pli­nę spor­tu? Jest to tym bar­dziej za­ska­ku­ją­ce, że te same me­dia, któ­re prze­cież na ogół nie mają pro­ble­mu z do­ce­nie­niem spor­t­sme­nek osią­ga­ją­cych suk­ce­sy w in­nych dys­cy­pli­nach, wciąż po­strze­ga­ją pił­kar­ki w ka­te­go­riach cie­ka­we­go zja­wi­ska spo­łecz­ne­go. Wi­dać to cho­ciaż­by po lek­tu­rze wy­wia­dów z sa­my­mi za­wod­nicz­ka­mi, któ­re – na­wet gdy­by chcia­ły – nie mają zbyt wie­lu oka­zji, aby po­roz­ma­wiać me­ry­to­rycz­nie o pił­ce. Ich roz­mów­ców bar­dziej od sy­tu­acji w li­go­wej ta­be­li czy re­ak­cji klu­bo­wej szat­ni na kon­tro­wer­syj­nie przy­zna­ny wal­ko­wer in­te­re­su­je bo­wiem na przy­kład kwe­stia trud­ne­go dzie­ciń­stwa, bo prze­cież z góry trze­ba za­ło­żyć, że dziew­czy­na upra­wia­ją­ca ten sport musi być „inna”, w prze­ciw­nym ra­zie kłó­ci­ło­by się to z ob­ra­ną za­wcza­su nar­ra­cją. Je­śli pił­kar­ka wy­stę­pu­je w klu­bie, któ­ry po­sia­da do­brze pro­spe­ru­ją­cą mę­ską sek­cję, tym go­rzej dla niej. W ta­kich sy­tu­acjach trze­ba się od razu przy­go­to­wać na to, że lwia część roz­mo­wy po­świę­co­na bę­dzie wła­śnie owym pa­nom. Za­dzi­wia mnie i zdu­mie­wa, że tak ste­reo­ty­po­we przed­sta­wia­nie ko­bie­cej pił­ki czę­sto spo­ty­ka się z po­kla­skiem lu­dzi ze śro­do­wi­ska, gdyż we­dług mnie cią­głe wy­py­ty­wa­nie Ka­ta­rzy­ny Kie­drzy­nek o Zla­ta­na Ibra­hi­mo­vi­cia jest ra­czej prze­ja­wem bra­ku pro­fe­sjo­na­li­zmu dzien­ni­kar­skie­go, ale być może to tyl­ko moja oce­na rze­czy­wi­sto­ści. W każ­dym ra­zie je­śli ja kie­dy­kol­wiek do­sta­nę za­da­nie prze­pro­wa­dze­nia wy­wia­du z do­wol­nym pił­ka­rzem lon­dyń­skiej Chel­sea, na pew­no nie za­mie­rzam go py­tać, ile razy zjadł wspól­ną ko­la­cję z He­dvig Lin­dahl, na­wet je­śli całą po­prze­dza­ją­cą roz­mo­wę noc miał­bym spę­dzić na po­zna­wa­niu od pod­staw mę­skiej eks­tra­kla­sy w An­glii. Ze wspo­mnia­ną po­wy­żej igno­ran­cją nie­rzad­ko moż­na zresz­tą spo­tkać się tak­że, słu­cha­jąc ko­men­ta­rza pod­czas pił­kar­skie­go me­czu. W prze­ci­wień­stwie do wie­lu osób wy­gła­sza­ją­cych bez­re­flek­syj­nie sło­wa kry­ty­ki do­sko­na­le zda­ję so­bie spra­wę, że re­la­cjo­no­wa­nie na żywo wi­do­wi­ska spor­to­we­go nie jest wca­le ła­twym za­ję­ciem i róż­ni się dia­me­tral­nie od oglą­da­nia me­czu dla przy­jem­no­ści, z per­spek­ty­wy ki­bi­ca. W związ­ku z tym nie za­mie­rzam i nie będę ni­ko­mu wy­ty­kać błę­dów wy­ni­ka­ją­cych przede wszyst­kim ze spe­cy­fi­ki re­la­cji live, tym bar­dziej że mnie rów­nież zda­rzy­ło się swe­go cza­su po­my­lić Jo­se­fi­ne Öqvist z So­fią Ja­kobs­son. Je­śli jed­nak pod­czas za­le­d­wie dzie­się­ciu mi­nut trans­mi­sji zdą­ży­łem kie­dyś usły­szeć, że wy­glą­da­ją­ce ską­d­inąd nie­mal iden­tycz­nie bliź­niacz­ki Ham­mar­ström nie są ze sobą spo­krew­nio­ne, a Chri­sten Press zdo­by­ła z Ty­re­sö mi­strzo­stwo Szwe­cji, to trud­no po­trak­to­wać to ina­czej niż jako nie­do­sta­tecz­ne przy­go­to­wa­nie do wy­ko­ny­wa­nia swo­ich obo­wiąz­ków, względ­nie sku­tek zbyt po­bież­nie do­ko­na­ne­go re­se­ar­chu. Sko­ro je­ste­śmy już przy tym ostat­nim, to ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, chciał­bym za­ape­lo­wać do wszyst­kich ko­men­tu­ją­cych me­cze szwedz­kiej ka­dry o nie­przy­wo­ły­wa­nie wię­cej aneg­dot­ki do­ty­czą­cej de­biu­tu Fri­do­li­ny Rol­fö w Li­dze Mi­strzyń. O hat tric­ku strze­lo­nym Li­ver­po­olo­wi po­wie­dzia­no już tyle, że aż mu­sia­łem spraw­dzić, czy wzmian­ka o nim nie zna­la­zła się przy­pad­kiem w naj­po­pu­lar­niej­szej in­ter­ne­to­wej en­cy­klo­pe­dii. Do­dam tyl­ko, że nie by­łem spe­cjal­nie za­sko­czo­ny wy­ni­kiem po­szu­ki­wań.

Wróć­my jed­nak do ty­tu­ło­we­go py­ta­nia, czy­li: W ja­kim celu w ogó­le po­wsta­ła ta książ­ka? Po­mysł na nią za­czął się tlić w mo­jej gło­wie pod­czas oglą­da­nych na żywo der­bów Bu­da­pesz­tu po­mię­dzy Astrą i MTK, ale cała hi­sto­ria roz­po­czy­na się tak na­praw­dę wie­le lat wcze­śniej, gdy za na­mo­wą ko­le­żan­ki (dzię­ki ci, dro­ga Char­lot­te, je­śli kie­dy­kol­wiek to prze­czy­tasz!), po­sta­no­wi­łem po raz pierw­szy od­wie­dzić pił­kar­ską are­nę. W tam­to wy­jąt­ko­wo chłod­ne na­wet na skan­dy­naw­skie stan­dar­dy po­po­łu­dnie nie mia­łem jesz­cze po­ję­cia, że moje związ­ki z fut­bo­lem sta­ną się kie­dy­kol­wiek aż tak bli­skie, lecz jed­no­cze­śnie pew­ne jest, że gdy­by nie tam­ten dzień, ni­g­dy nie by­ło­by ca­łe­go cią­gu dal­sze­go, a co za tym idzie, tak­że i tej książ­ki. Zgod­nie z za­sa­dą efek­tu mo­ty­la, je­śli za­miast na pro­win­cjo­nal­ny sta­dion na obrze­żach mia­sta zde­cy­do­wał­bym się wów­czas – jak pier­wot­nie pla­no­wa­łem – wy­brać do ulu­bio­ne­go te­atru mu­zycz­ne­go, za­miast tego wstę­pu mo­gli­by­ście w tej chwi­li czy­tać moją re­cen­zję La La Land, Desz­czo­wej Pio­sen­ki lub in­ne­go mu­si­ca­lu, bo aku­rat to, że w przy­szło­ści w ta­kiej czy in­nej for­mie zwią­żę swo­je ży­cie z pi­sa­niem, było dla mnie ja­sne pra­wie od za­wsze. Z per­spek­ty­wy cza­su mu­szę jed­nak przy­znać, że de­cy­zji sprzed lat, któ­ra oka­za­ła się w znacz­nym stop­niu prze­ło­mo­wa, w żad­nym wy­pad­ku nie ża­łu­ję. Po­zna­wa­ny prze­ze mnie co­raz bar­dziej kom­plek­so­wo świat fut­bo­lu oka­zał się bo­wiem nie mniej fa­scy­nu­ją­cy niż nie­je­den efek­tow­ny spek­takl na broad­way­ow­skiej sce­nie, a opi­sy­wa­nie go i ob­co­wa­nie z nim, choć mo­men­ta­mi nie­ła­twe, już zdą­ży­ło przy­nieść mi mnó­stwo sa­tys­fak­cji, a mam głę­bo­ką na­dzie­ję, że ten zwią­zek szyb­ko się nie wy­pa­li. Tę książ­kę trak­tu­ję więc przede wszyst­kim jak swe­go ro­dza­ju hołd zło­żo­ny prze­ze mnie ca­łe­mu śro­do­wi­sku ko­bie­cej pił­ki noż­nej, two­rzo­ne­mu przez wie­le mi­lio­nów wspa­nia­łych lu­dzi, któ­rych na­zwi­ska nie­zwy­kle rzad­ko po­ja­wia­ją się na pierw­szych stro­nach ga­zet. Spi­sa­łem w niej, w for­mie nie­ty­po­we­go al­fa­be­tu, sze­reg bar­dzo luź­no po­wią­za­nych ze sobą opo­wie­ści i prze­my­śleń, ze­bra­nych pod­czas kil­ku­na­stu lat pił­kar­skich wo­ja­ży po trzech kon­ty­nen­tach. Być może nie­któ­re z nich na­zwie­cie ba­nal­ny­mi, jesz­cze inne oczy­wi­sty­mi, ale je­stem dziw­nie spo­koj­ny, że nie za­brak­nie i ta­kich, któ­re spro­wo­ku­ją was do głęb­szej re­flek­sji. Nie za­mie­rzam po­mi­jać tu­taj ani trud­nych te­ma­tów, ani kon­tro­wer­syj­nych opi­nii, choć już na sa­mym wstę­pie mu­szę roz­cza­ro­wać tych, któ­rzy tra­fi­li tu w po­szu­ki­wa­niu szcze­gó­ło­wych opi­sów pi­kant­nych skan­da­li. Ist­nie­ją bo­wiem przy­naj­mniej trzy nie­zwy­kle istot­ne po­wo­dy, z któ­rych na naj­bliż­szych kil­ku­dzie­się­ciu stro­nach ich nie znaj­dzie­cie. Po pierw­sze – są pew­ne gra­ni­ce, któ­rych nie na­le­ży prze­kra­czać bez wzglę­du na oko­licz­no­ści, po dru­gie – zy­ski­wa­nie roz­gło­su opar­te­go na afe­rach i afer­kach ni­g­dy nie znaj­do­wa­ło się w or­bi­cie mo­ich za­in­te­re­so­wań, po trze­cie i za­ra­zem naj­waż­niej­sze – nie na­zy­wam się Abby Wam­bach. Je­śli jed­nak, po­mni na po­wyż­sze ostrze­że­nie, zde­cy­du­je­cie się zo­stać ze mną do koń­ca, to gwa­ran­tu­ję, że pod­czas tej lek­tu­ry z pew­no­ścią nie bę­dzie­cie się nu­dzić, a kil­ku­go­dzin­na wspól­na po­dróż po naj­od­le­glej­szych za­uł­kach na­szej pięk­nej dys­cy­pli­ny spor­tu upły­nie nam wy­łącz­nie w mi­łej at­mos­fe­rze. To jak, star­tu­je­my?Bram­kar­ki

Gdy­by ktoś po­sta­no­wił prze­pro­wa­dzić an­kie­tę na naj­bar­dziej nie­wdzięcz­ną po­zy­cję na pił­kar­skim bo­isku, bram­kar­ki na pew­no upla­so­wa­ły­by się w niej na eks­po­no­wa­nym miej­scu. Oczy­wi­ście je­śli cho­dzi o wszel­kie splen­do­ry i za­szczy­ty, to aku­rat zde­cy­do­wa­nie naj­trud­niej o nie obroń­czy­niom, szcze­gól­nie w przy­pad­kach gdy nie mają one cha­ry­zmy Nil­li Fi­scher, ale dla wy­słu­chu­ją­cych re­gu­lar­nie nie­zbyt po­chleb­nych opi­nii na te­mat swo­jej po­sta­wy gol­ki­pe­rek jest to nad­zwy­czaj mar­ne po­cie­sze­nie. Inna spra­wa, że same bram­kar­ki ro­bią nie­ste­ty bar­dzo wie­le, aby jesz­cze bar­dziej utrwa­lić po­wta­rza­ny wie­lo­krot­nie ste­reo­typ, że po­stęp, jaki w ostat­nich de­ka­dach nie­wąt­pli­wie zro­bi­ła pił­ka noż­na, wi­dać tym wy­raź­niej, im bar­dziej od­da­li­my się od pola bram­ko­we­go. Każ­dy, kto z bli­ska ob­ser­wu­je któ­rą­kol­wiek z czo­ło­wych lig eu­ro­pej­skich, na pew­no zgo­dzi się z tezą, że licz­ba bram­kar­skich kik­sów prze­kra­cza w nich do­pusz­czal­ne nor­my bar­dziej niż wskaź­nik za­nie­czysz­cze­nia po­wie­trza w Pe­ki­nie. Zde­cy­do­wa­nie naj­bliż­sza mo­je­mu ser­cu szwedz­ka Da­mal­l­sven­skan nie jest nie­ste­ty w tej kwe­stii chlub­nym wy­jąt­kiem i choć od przy­naj­mniej kil­ku se­zo­nów do­kła­da się wszel­kich sta­rań, aby szko­le­nie gol­ki­pe­rek uczy­nić mak­sy­mal­nie pro­fe­sjo­nal­nym, na­ma­cal­nych efek­tów wciąż brak, a znacz­nie wię­cej niż o efek­tow­nych pa­ra­dach mówi się o efek­tow­nie pusz­czo­nych go­lach. O sta­no­wią­cej bez­po­śred­nie za­ple­cze eks­tra­kla­sy Eli­tet­tan w tym kon­tek­ście nie ma po co na­wet wspo­mi­nać, gdyż stę­że­nie bram­kar­skich ab­sur­dów jest tam nie mniej­sze niż we wstęp­nych fa­zach tur­nie­ju Go­thia Cup¹ i nie jest to by­naj­mniej laur­ka na cześć im­pre­zy roz­gry­wa­nej w Göte­bor­gu.

Ja­sne jest, że rów­nież wśród bram­ka­rek bez tru­du znaj­dzie­my wie­le naj­wyż­szej kla­sy spe­cja­li­stek, któ­re wy­raź­nie od­sta­ją od przy­wo­ła­ne­go tu tren­du. Rów­nie oczy­wi­ste jest to, że błę­dy przy­tra­fia­ją się wszyst­kim pił­kar­kom (a uogól­nia­jąc jesz­cze bar­dziej – wszyst­kim lu­dziom, któ­rzy nie boją się ro­bić cze­go­kol­wiek), a po­mył­ki gol­ki­pe­rek ak­cen­tu­je się naj­bar­dziej przede wszyst­kim dla­te­go, że to wła­śnie one by­wa­ją za­zwy­czaj naj­bar­dziej kosz­tow­ne, gdyż nio­są ze sobą bez­po­śred­nie ry­zy­ko utra­ty gola. Ża­den lo­gicz­nie my­ślą­cy czło­wiek nie bę­dzie więc wy­ma­gał od bram­ka­rek gra­ją­cych w eu­ro­pej­skich klu­bach bez­błęd­nej gry przez cały se­zon, gdyż by­ło­by to cał­ko­wi­cie nie­wy­ko­nal­ne, a jak po­wszech­nie wia­do­mo – nie jest mą­drze wy­ma­gać od ko­go­kol­wiek rze­czy nie­moż­li­wych. Z dru­giej jed­nak stro­ny, od za­wod­ni­czek aspi­ru­ją­cych do gry w to­po­wych klu­bach Eu­ro­py pew­ne­go po­zio­mu ocze­ki­wać po pro­stu wy­pa­da, a oglą­da­jąc fran­cu­skie, nie­miec­kie czy an­giel­skie kla­sy­ki, zde­cy­do­wa­nie zbyt czę­sto mu­si­my ła­pać się za gło­wę, pa­trząc na po­pi­sy pań sto­ją­cych mię­dzy słup­ka­mi. Żeby nie być go­ło­słow­nym, moż­na cof­nąć się cho­ciaż­by do elek­try­zu­ją­ce­go wie­lu ki­bi­ców nad Se­kwa­ną pa­mięt­ne­go gru­dnio­we­go star­cia Olym­pi­que Lyon z PSG² . Pa­ry­żan­ki dość nie­ocze­ki­wa­nie po­ko­na­ły wów­czas fa­wo­ry­zo­wa­ne ry­wal­ki, ale moż­na się za­sta­na­wiać, czy opusz­cza­ły­by mu­ra­wę w glo­rii zwy­cię­stwa, gdy­by wy­dat­nie nie po­mo­gła im w tym Sa­rah Bo­uhad­di. Gol­ki­per­ka Lyonu i re­pre­zen­ta­cji Fran­cji to zresz­tą nie­zwy­kle cie­ka­wy te­mat na zu­peł­nie od­ręb­ną dys­ku­sję. W mi­nio­nym roku pił­kar­scy sta­ty­sty­cy przy­zna­li jej na­wet ty­tuł naj­lep­szej bram­kar­ki na świe­cie, lecz chy­ba tyl­ko oni wie­dzą, ja­kich sta­ty­styk (oraz in­nych wspo­ma­ga­czy) mu­sie­li użyć, aby dojść to ta­kich wnio­sków. Nie mam tu­taj za­mia­ru de­pre­cjo­no­wać umie­jęt­no­ści Bo­uhad­di, gdyż do praw­do­po­dob­nie naj­lep­szej klu­bo­wej dru­ży­ny glo­bu nie bie­rze się ra­czej za­wod­ni­czek z ła­pan­ki, ale w mo­ich oczach gol­ki­per­ka Lyonu ni­g­dy nie była pił­kar­ką kom­plet­ną, co nie­ja­ko w na­tu­ral­ny spo­sób dys­kwa­li­fi­ku­je ją z gro­na po­ten­cjal­nych kan­dy­da­tek do mia­na nu­me­ru je­den na świe­cie. Przy­to­czo­na tu sy­tu­acja z me­czu prze­ciw­ko PSG, któ­ra tym ra­zem oka­za­ła się nie­zwy­kle kosz­tow­na w skut­kach, nie była bo­wiem tyl­ko wy­pad­kiem przy pra­cy, ale jed­nym z na­praw­dę wie­lu przy­pad­ków, w któ­rych Bo­uhad­di mo­gła, a na­wet po­win­na za­cho­wać się le­piej. Za­le­d­wie dwa mie­sią­ce póź­niej, w po­tycz­ce z Ju­vi­sy, przy­tra­fi­ła jej się jesz­cze bar­dziej ku­rio­zal­na wpad­ka, któ­ra rów­nież za­koń­czy­ła się go­lem dla ry­wa­lek, a nie był to by­naj­mniej ostat­ni po­waż­ny błąd w se­zo­nie, jaki po­peł­ni­ła. Co gor­sza, bram­kar­ka Olym­pi­que Lyon nie za­wsze po­tra­fi wy­cią­gnąć ze swo­ich po­my­łek wła­ści­we wnio­ski i chy­ba nikt nie bę­dzie prze­sad­nie zdzi­wio­ny, je­śli nie­ba­wem w któ­rymś ze spo­tkań dro­gę do strze­żo­nej przez Bo­uhad­di bram­ki znaj­dzie fut­bo­lów­ka po strza­le bliź­nia­czo po­dob­nym do tego w wy­ko­na­niu Ma­rie-Lau­re De­lie. A prze­cież aby unik­nąć tego gola, wy­star­czy­ło je­dy­nie sko­ry­go­wać usta­wie­nie i/lub le­piej prze­wi­dy­wać, gdzie spad­nie ude­rzo­na przez za­wod­nicz­kę PSG pił­ka. Czy to moż­li­we, żeby naj­lep­sza gol­ki­per­ka świa­ta mo­gła tego nie wie­dzieć?

Nie­przy­pad­ko­wo w po­przed­nich aka­pi­tach kil­ku­krot­nie pod­kre­śla­łem, że więk­szość mo­ich uwag ty­czy się lig eu­ro­pej­skich, gdyż Sta­ny Zjed­no­czo­ne wciąż po­zo­sta­ją dla mnie nie­do­ści­gnio­nym wzor­cem w dzie­dzi­nie szko­le­nia bram­ka­rek. Mó­wię tu szcze­gól­nie o pierw­szych la­tach tre­nin­gów, pod­czas któ­rych zde­cy­do­wa­nie naj­ła­twiej wy­kształ­cić pew­ne do­bre na­wy­ki u mło­dych adep­tek fut­bo­lu. O ile w se­nior­skiej pił­ce trud­no do­strzec ja­kieś zna­czą­ce róż­ni­ce, a wy­nik mię­dzy­kon­ty­nen­tal­nej ry­wa­li­za­cji wy­szedł­by mniej wię­cej na re­mis, o tyle na po­zio­mie szkó­łek i aka­de­mii Ame­ry­ka wciąż znaj­du­je się o pół kro­ku z przo­du, zwłasz­cza w kwe­stii do­stęp­no­ści pro­fe­sjo­nal­ne­go tre­nin­gu. Po na­szej stro­nie Atlan­ty­ku, choć trze­ba uczci­wie przy­znać, że licz­ba wy­kwa­li­fi­ko­wa­nych tre­ne­rów mło­dzie­ży oraz wy­so­kiej kla­sy ośrod­ków ro­śnie la­wi­no­wo, wciąż zbyt wie­le za­le­ży od szczę­ścia, któ­re de­fi­niu­ję jako przyj­ście na świat pod od­po­wied­nią dłu­go­ścią i sze­ro­ko­ścią geo­gra­ficz­ną. Bru­tal­na praw­da przed­sta­wia się bo­wiem tak, że wie­le eu­ro­pej­skich kra­jów nie­zmien­nie trak­tu­je pił­kar­ki jako zło ko­niecz­ne, a po­mysł, aby umoż­li­wić sied­mio- czy ośmio­let­nim dziew­czyn­kom od­by­wa­nie pro­fe­sjo­nal­nych tre­nin­gów bram­kar­skich, wy­da­je się oso­bom de­cy­zyj­nym tak ab­sur­dal­ny, że w ogó­le nie war­to za­przą­tać so­bie nim gło­wy. Lek­ce­wa­żą­ce po­dej­ście do te­ma­tu szko­le­nia jest zresz­tą pod­sta­wo­wym czyn­ni­kiem, któ­ry – moim zda­niem – leży u pod­staw po­dzia­łu pił­kar­skie­go świa­ta na dwie, a może na­wet i trzy pręd­ko­ści roz­wo­ju. W swo­jej opi­nii nie je­stem by­naj­mniej od­osob­nio­ny, gdyż po­dzie­li­ło ją wie­lu spo­śród mo­ich roz­mów­ców, z któ­ry­mi po­sta­no­wi­łem prze­dys­ku­to­wać ów te­mat. Geo­r­ge Pa­pa­chri­stou, były szko­le­nio­wiec Öre­bro, po­ku­sił się na­wet o ana­li­zę po­rów­naw­czą tre­nin­gów grup mło­dzie­żo­wych w Gre­cji i w Szwe­cji, a ob­raz, któ­ry się z niej wy­ło­nił, ra­czej ni­ko­go nie na­tchnął opty­mi­zmem. Sko­ro trzy­na­sto­let­nie Gre­czyn­ki mu­szą wła­śnie w tym wie­ku uczyć się pił­kar­skie­go abe­ca­dła, któ­re po­win­ny opa­no­wać wie­le lat wcze­śniej, to kie­dy, czy może na póź­niej­szym eta­pie roz­wo­ju, mają od­ro­bić stra­co­ny dy­stans sku­tecz­nie unie­moż­li­wia­ją­cy im ry­wa­li­za­cję z naj­lep­szy­mi na po­zio­mie se­nior­skiej pił­ki? To tro­chę tak, jak­by w bie­gu na sto me­trów ka­zać jed­nej z jego uczest­ni­czek po­ko­nać od­ci­nek o po­ło­wę dłuż­szy i ocze­ki­wać, że mimo to bę­dzie ona w sta­nie pod­jąć rów­no­rzęd­ną wal­kę z ry­wal­ka­mi. To lek­ko­atle­tycz­ne po­rów­na­nie jesz­cze bar­dziej uzmy­sła­wia, że je­dy­na sku­tecz­na dro­ga do za­sy­pa­nia lub cho­ciaż­by zmniej­sze­nia prze­pa­ści po­mię­dzy dwo­ma pił­kar­ski­mi świa­ta­mi wie­dzie po­przez dra­stycz­ne zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wa­nie spo­so­bu po­strze­ga­nia ko­biet upra­wia­ją­cych tę dys­cy­pli­nę spor­tu. Bez tego ni­g­dy nie da się ru­szyć z miej­sca, gdyż – jak do­sko­na­le wie­my – nie moż­na osią­gnąć suk­ce­su w biz­ne­sie, któ­re­go nie trak­tu­je się w peł­ni po­waż­nie. Gre­cy, choć nie tyl­ko oni, mu­szą za­tem do­ko­nać wy­bo­ru i – je­śli uzna­ją, że jed­nak za­le­ży im na po­sia­da­niu so­lid­nej żeń­skiej re­pre­zen­ta­cji – cał­ko­wi­cie od­rzu­cić do­tych­cza­so­wą men­tal­ność. W prze­ciw­nym ra­zie za trzy­dzie­ści lat naj­po­waż­niej­szym osią­gnię­ciem ich pił­ka­rek wciąż po­zo­sta­nie eli­mi­na­cyj­ne 0:1 z Fran­cją, osią­gnię­te tyl­ko i wy­łącz­nie dla­te­go, że ry­wal­ki tego dnia urzą­dzi­ły so­bie kon­kurs ostrze­li­wa­nia słup­ków i po­przecz­ki.

Ode­szli­śmy na mo­ment od głów­ne­go wąt­ku bram­kar­skie­go, więc naj­wyż­sza pora do nie­go po­wró­cić. Tym bar­dziej że mam jesz­cze jed­ną, być może nie­co sza­lo­ną teo­rię wy­ja­śnia­ją­cą fe­no­men ame­ry­kań­skich gol­ki­pe­rek, któ­rą ni­g­dy wcze­śniej – być może przez wzgląd na jej prze­sad­ną ory­gi­nal­ność – nie dzie­li­łem się pu­blicz­nie. Każ­dy, kto miał oka­zje spę­dzić ja­kiś frag­ment swo­je­go ży­cia w USA, do­sko­na­le zda­je so­bie spra­wę, jak wiel­ką po­pu­lar­no­ścią wśród mło­dzie­ży cie­szą się w tym kra­ju wszel­kiej ma­ści spor­ty dru­ży­no­we. W prze­ci­wień­stwie do chłop­ców dziew­czyn­ki zde­cy­do­wa­nie naj­chęt­niej wy­bie­ra­ją oczy­wi­ście pił­kę noż­ną, ale nie­jed­na spo­śród przy­szłych gwiazd soc­ce­ra pró­bo­wa­ła swo­ich sił cho­ciaż­by w so­ft­bal­lu, czy­li grze, któ­ra jak chy­ba żad­na inna po­ma­ga ćwi­czyć chwy­ta­nie i re­fleks, a więc zdol­no­ści nie­zwy­kle po­moc­ne w póź­niej­szej ka­rie­rze bram­kar­skiej. Czy w tym sza­leń­stwie rze­czy­wi­ście jest me­to­da, a mło­dzień­cza za­ba­wa w so­ft­ball przy­czy­ni­ła się do tego, że Ame­ry­kan­ki, jako bo­daj­że je­dy­na na­cja, ni­g­dy w hi­sto­rii nie mia­ły naj­mniej­szych pro­ble­mów z ob­sa­dą bram­ki? By­ła­by to nie­zwy­kle od­waż­na teza, lecz je­śli bar­dziej za­głę­bi­my się w te­mat, to… może się jed­nak oka­zać, że coś jest na rze­czy. Wszak naj­lep­sza pol­ska bram­kar­ka wie­lo­krot­nie pod­kre­śla­ła swo­je związ­ki z pił­ką ręcz­ną, a hand­bal­lo­wą prze­szło­ścią może po­chwa­lić się tak­że mię­dzy in­ny­mi co­raz moc­niej pu­ka­ją­ca do bram szwedz­kiej ka­dry Hil­da Car­lén. Je­śli spoj­rzy­my na pro­blem bar­dziej glo­bal­nie, oka­że się, że na prze­strze­ni lat naj­wię­cej świa­to­wej kla­sy gol­ki­pe­rek do­cze­ka­ły się kra­je, w któ­rych dys­cy­pli­ny po­kro­ju wspo­mnia­nych tu so­ft­bal­la czy pił­ki ręcz­nej cie­szą się nie­ma­łym wzię­ciem. Zu­peł­ny przy­pa­dek? Być może, choć nie są­dzę.

Wie­lu z was za­pew­ne spo­dzie­wa­ło się, że w roz­dzia­le po­świę­co­nym bram­kar­kom bo­ha­ter­ką przy­naj­mniej jed­ne­go osob­ne­go aka­pi­tu bę­dzie oso­ba, któ­rej sło­wa swe­go cza­su przy­czy­ni­ły się do roz­pę­ta­nia w Szwe­cji ogól­no­na­ro­do­wej afe­ry. Nic w tym dziw­ne­go, gdyż Hope Solo to na tyle barw­na po­stać, że mó­wić i pi­sać moż­na o niej go­dzi­na­mi, a i tak szyb­ko nie wy­czer­pie się te­ma­tu. Naj­le­piej i naj­zgrab­niej robi to zresz­tą sama za­in­te­re­so­wa­na, więc chęt­nych za­pra­szam do bliż­sze­go za­po­zna­nia się z jej twór­czo­ścią, ja na­to­miast sku­pię się na moż­li­wie naj­wier­niej­szym od­wzo­ro­wa­niu uczuć, ja­kie to­wa­rzy­szy­ły mi pod­czas pierw­sze­go spo­tka­nia z dwu­stu­krot­ną re­pre­zen­tant­ką USA. Od­by­ło się ono po­nad trzy­na­ście lat temu, kie­dy dwu­dzie­sto­dwu­let­nia wów­czas bram­kar­ka, ma­ją­ca już na kon­cie de­biut w ame­ry­kań­skiej ka­drze, przy­je­cha­ła do Göte­bor­ga, aby za­si­lić ma­ją­cą nie­zwy­kle am­bit­ne pla­ny dru­ży­nę, w któ­rą nowy spon­sor pom­po­wał wła­śnie cał­kiem po­kaź­ną sumę pie­nię­dzy. Ce­cha­mi już wte­dy wy­róż­nia­ją­cy­mi Solo na­wet wśród gra­ją­cych w Skan­dy­na­wii ro­da­czek były nie­wąt­pli­wie ol­brzy­mia am­bi­cja i nie­po­ha­mo­wa­ny głód zwy­cię­ża­nia. Trud­no się więc dzi­wić, że wła­ści­wie od sa­me­go po­cząt­ku mia­łem nie­od­par­te wra­że­nie, iż wła­śnie przy­szło mi po­dzi­wiać w ak­cji bram­kar­kę, któ­rą w nie­od­le­głej przy­szło­ści cze­ka na­praw­dę wspa­nia­ła ka­rie­ra. U tej mło­dej pił­kar­ki uzna­wa­ne za atry­but więk­szo­ści Ame­ry­ka­nek i Ame­ry­ka­nów dą­że­nie do by­cia nu­me­rem je­den po­su­nię­te zo­sta­ło bo­wiem nie­mal do eks­tre­mum, choć – wbrew obie­go­wej opi­nii – gra­ją­ca w szwedz­kiej eks­tra­kla­sie Solo nie była pił­kar­ką szu­ka­ją­cą kon­tro­wer­sji i kon­fron­ta­cji przy każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji. Na bo­isku gol­ki­per­ka ze sta­nu Wa­szyng­ton rze­czy­wi­ście spra­wia­ła wra­że­nie za­wod­nicz­ki, w któ­rej słow­ni­ku nie fi­gu­ru­je sło­wo „po­raż­ka”, ale poza tym zu­peł­nie nie wpi­sy­wa­ła się w lan­so­wa­ny obec­nie przede wszyst­kim przez ame­ry­kań­skie me­dia wi­ze­ru­nek dy­żur­nej skan­da­list­ki świa­to­wej pił­ki – obok Abby Wam­bach (do niej doj­dzie­my w od­po­wied­nim cza­sie) i klę­czą­cej pod­czas hym­nu Me­gan Ra­pi­noe. Hope z Göte­bor­ga z całą pew­no­ścią nie spra­wia­ła wra­że­nia pił­kar­ki, któ­rą za kil­ka­na­ście lat więk­szość ki­bi­ców bę­dzie albo ko­chać, albo nie­na­wi­dzić, a tyl­ko nie­licz­ni po­zo­sta­ną wo­bec niej obo­jęt­ni. Cał­kiem nie­daw­no za­sta­na­wia­łem się, czy Hope z Göte­bor­ga tak­że zde­cy­do­wa­ła­by się na tak od­waż­ny ko­men­tarz po prze­gra­nym me­czu, i… zda­ję so­bie spra­wę, że ni­g­dy nie po­znam na to py­ta­nie od­po­wie­dzi. Wiem jed­nak, że Ame­ry­ka­nie po­stą­pi­li słusz­nie, nie po­zwa­la­jąc na to, aby owa pro­ble­ma­tycz­na wy­po­wiedź zo­sta­ła po­zo­sta­wio­na bez re­ak­cji. Nie za­mie­rzam wcho­dzić w cu­dze kom­pe­ten­cje i dys­ku­to­wać tu nad for­mą czy wy­so­ko­ścią za­są­dzo­nej kary, ale je­stem zda­nia, że sza­cu­nek dla ry­wa­la jest war­to­ścią, któ­rą po­win­no się eg­ze­kwo­wać od każ­de­go spor­tow­ca. Inna spra­wa, że znacz­nie więk­szą świa­do­mość wagi wy­po­wie­dzia­nych przez sie­bie słów po­win­na mieć przede wszyst­kim sama Solo i w związ­ku z tym zda­wać so­bie spra­wę, że jest idol­ką i wzo­rem do na­śla­do­wa­nia dla se­tek ty­się­cy roz­po­czy­na­ją­cych przy­go­dę z pił­ką dziew­cząt i chłop­ców nie tyl­ko w USA (tak, je­stem cał­ko­wi­cie prze­ko­na­ny, że licz­ba ta nie jest w żad­nym ra­zie prze­sza­co­wa­na). Na­zy­wa­nie „ban­dą tchó­rzy” dru­ży­ny, któ­ra wła­śnie wy­ko­pa­ła mnie z roz­gry­wek, po­zba­wia­jąc tym sa­mym szan­sy na obro­nę ty­tu­łu, mimo naj­szczer­szych chę­ci trud­no na­zwać da­wa­niem do­bre­go przy­kła­du i na­wet co­raz in­ten­syw­niej bu­zu­ją­ca w ży­łach Solo go­rą­ca krew nie sta­no­wi tu oko­licz­no­ści ła­go­dzą­cych. Po­dob­nie zresz­tą jak to, że Szwed­ki wca­le nie po­czu­ły się prze­sad­nie do­tknię­te wspo­mnia­nym ko­men­ta­rzem, bo na­praw­dę trud­no było ocze­ki­wać, aby zmą­cił on ra­dość z wy­wal­czo­ne­go w nie­co­dzien­nych oko­licz­no­ściach awan­su do stre­fy me­da­lo­wej. Kontr­ar­gu­ment, że w mę­skiej pił­ce ta­kie wy­po­wie­dzi są na po­rząd­ku dzien­nym i nikt nie ro­bił­by z tego afe­ry, tak­że do mnie nie prze­ma­wia, gdyż aku­rat pe­łen róż­no­ra­kich pa­to­lo­gii świat mę­skiej pił­ki w przy­tła­cza­ją­cej więk­szo­ści wy­pad­ków nie jest dla mnie wy­ma­rzo­nym punk­tem od­nie­sie­nia. Zde­cy­do­wa­nie naj­bar­dziej roz­ba­wi­ło mnie jed­nak tłu­ma­cze­nie sa­mej Hope, któ­ra w stu­diu te­le­wi­zyj­nym za­pew­nia­ła, że nie­for­tun­nie uży­te przez nią sło­wo „tchó­rze” nie pa­dło w kon­tek­ście szwedz­kich pił­ka­rek i tre­ne­rek, ale tak­ty­ki, któ­ra osta­tecz­nie za­pro­wa­dzi­ła Skan­dy­naw­ki aż do fi­na­łu. Ame­ry­kań­ska gol­ki­per­ka pod­kre­śla­ła, jak wiel­ką przy­kro­ścią było dla niej ob­ser­wo­wa­nie co­fa­ją­cej się raz po raz w oko­li­ce wła­snej szes­nast­ki Lot­ty Sche­lin, ale naj­wy­raź­niej za­po­mnia­ła, że ta sama Sche­lin w dru­giej po­ło­wie do­gryw­ki umie­ści­ła fut­bo­lów­kę w jej siat­ce i je­dy­nie dzię­ki wy­jąt­ko­wo sła­bo pro­wa­dzą­cej to spo­tka­nie trój­ce sę­dziow­skiej z Oce­anii emo­cje na sta­dio­nie w Bra­si­lii prze­dłu­ży­ły się aż do rzu­tów kar­nych.

Sko­ro zaj­rze­li­śmy już na igrzy­ska, to na­szą bram­kar­ską opo­wieść ze­pnij­my pięk­ną, szwedz­ką klam­rą. Nie­wąt­pli­wą bo­ha­ter­ką tur­nie­ju w Rio była bo­wiem He­dvig Lin­dahl, z któ­rą nie­ro­ze­rwal­nie wią­że się krót­ka aneg­dot­ka, choć do­ty­czy ona wcze­śniej­sze­go okre­su jej ka­rie­ry. Od mniej wię­cej dwóch lat wie­lu mo­ich ko­le­gów pró­bu­je bez­sku­tecz­nie prze­ko­nać mnie, że re­wo­lu­cję w grze współ­cze­snych bram­ka­rzy za­po­cząt­ko­wał swo­ją po­sta­wą je­den z nie­miec­kich gol­ki­pe­rów. Wy­ni­ka z tego, że naj­wy­raź­niej nie mie­li oni oka­zji zo­ba­czyć w ak­cji mło­dej Lin­dahl, któ­ra swe­go cza­su nie­jed­no­krot­nie przy­pra­wia­ła każ­de­go z nas o szyb­sze bi­cie ser­ca swo­ją od­waż­ną i nie­kon­wen­cjo­nal­ną grą. Bro­niąc ko­lej­no barw Lin­köping, Göte­bor­ga oraz Kri­stian­stad, szwedz­ka gol­ki­per­ka nie usta­wa­ła w dzia­ła­niach, aby zo­stać pierw­szą na świe­cie bram­kar­ką gra­ją­cą w roli swe­eper ke­eper, co kil­ka razy bez­li­to­śnie wy­ko­rzy­sta­ły li­go­we ry­wal­ki, a Por­tia Mo­di­se z RPA za­pa­ko­wa­ła jej na­wet gola z po­ło­wy bo­iska. W po­cząt­ko­wej fa­zie bram­kar­skiej re­wo­lu­cji nie oby­ło się więc bez ofiar, ale trze­ba przy­znać, że w ostat­nich trzech la­tach for­ma Lin­dahl usta­bi­li­zo­wa­ła się na sta­łym, wy­so­kim po­zio­mie za­rów­no w klu­bie, jak i w re­pre­zen­ta­cji. Na ka­na­dyj­skim mun­dia­lu była ona jed­ną z nie­wie­lu pił­ka­rek ka­dry Pii Sun­dha­ge, któ­re z pew­no­ścią nie mu­sia­ły mieć do sie­bie pre­ten­sji za kom­plet­nie nie­uda­ny start w mi­strzo­stwach, a na bra­zy­lij­skich igrzy­skach po­tra­fi­ła na­pi­sać hi­sto­rię, dzię­ki któ­rej zy­ska­ła sta­łe miej­sce w ga­le­rii sław szwedz­kiej pił­ki, choć sama upar­cie twier­dzi, że znacz­ną część ro­bo­ty wy­ko­na­li za nią ana­li­ty­cy, a ona po pro­stu… rzu­ca­ła się tam, gdzie jej wska­za­no.Cha­sta­in, Bran­di

Li­piec 1999. Pa­sa­de­na, Ka­li­for­nia. Na try­bu­nach nie­mal sto ty­się­cy wi­dzów, na ter­mo­me­trach nie­mal sto stop­ni Fah­ren­he­ita. Fi­nał pił­kar­skich mi­strzostw świa­ta. Sta­ny Zjed­no­czo­ne kon­tra Chi­ny. Ame­ry­kan­ki pod żad­nym po­zo­rem nie mogą po­zwo­lić so­bie na po­raż­kę, w koń­cu nie po to przez wie­le ty­go­dni w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach opra­co­wy­wa­no plan kon­su­mo­wa­nia dru­gie­go w hi­sto­rii mi­strzow­skie­go ty­tu­łu, aby wy­rzu­cić go do ko­sza po prze­gra­nym fi­na­le. Po stu dwu­dzie­stu mi­nu­tach wal­ki na ta­bli­cy wciąż wid­nie­je jed­nak wy­nik bez­bram­ko­wy, a na do­miar złe­go to Azjat­ki za­rów­no w re­gu­la­mi­no­wym cza­sie, jak i w do­gryw­ce są znacz­nie bliż­sze roz­strzy­gnię­cia spo­tka­nia na swo­ją ko­rzyść. Czy to moż­li­we, że wszyst­ko roz­sy­pie się w ostat­nim do­słow­nie mo­men­cie? Spo­koj­nie, nie­przy­pad­ko­wo znaj­du­je­my się za­le­d­wie kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów na pół­noc od słyn­ne­go Hol­ly­wo­od, a prze­cież w Ka­li­for­nii nie może być mowy o przy­pad­ko­wych za­koń­cze­niach. W fi­na­ło­wej sce­nie na are­nę wkra­cza więc Bran­di Cha­sta­in, cała na bia­ło, po­pra­wia wło­sy, bie­rze krót­ki roz­bieg i pre­cy­zyj­nym strza­łem tuż przy słup­ku w jed­nej se­kun­dzie uszczę­śli­wia wie­le mi­lio­nów Ame­ry­ka­nów. Sta­dion po­grą­ża się w ogól­nej eks­ta­zie, a bo­ha­ter­ka ostat­niej ak­cji zdej­mu­je ko­szul­kę, pada na ko­la­na i w swo­jej mi­strzow­skiej po­zie na­tych­miast tra­fia na okład­ki „Sports Il­lu­stra­ted”, „Time’a” i „New­swe­eka”, a kil­ka mie­się­cy póź­niej wraz z ko­le­żan­ka­mi z re­pre­zen­ta­cji od­bie­ra na­gro­dę dla Spor­tow­ca Roku, któ­ra ni­g­dy wcze­śniej i ni­g­dy póź­niej nie tra­fi­ła w ręce przed­sta­wi­cie­li pił­ki noż­nej. Ko­lej­ne wy­da­rze­nia po­to­czy­ły się już la­wi­no­wo i chy­ba nikt nie był prze­sad­nie za­sko­czo­ny, gdy la­tem 2000 roku to wła­śnie Cha­sta­in zo­sta­ła obok ko­szy­ka­rza Ke­vi­na Gar­net­ta twa­rzą po­pu­lar­nej mar­ki odzie­żo­wej, a mi­strzow­ska ka­dra z 1999 sta­ła się w me­diach sym­bo­lem ame­ry­kań­skie­go suk­ce­su i w nie­da­le­kiej przy­szło­ści po­wsta­ło o niej wie­le fil­mów do­ku­men­tal­nych opi­su­ją­cych chy­ba ze wszyst­kich moż­li­wych stron zwień­czo­ną hi­sto­rycz­nym suk­ce­sem kam­pa­nię.

Czy fi­nał mi­strzostw świa­ta 1999 rze­czy­wi­ście wy­glą­dał tak, że gdy­by nie Cha­sta­in, pu­char od­le­ciał­by do Chin? Cóż, nie do koń­ca, ale to wła­śnie jej wi­do­wi­sko­wa cie­szyn­ka sta­ła się na za­wsze sym­bo­lem ka­li­for­nij­skiej wik­to­rii i gdy­by dziś za­py­tać ame­ry­kań­skich sym­pa­ty­ków soc­ce­ra o pierw­sze sko­ja­rze­nie z po­tycz­ką sprzed nie­mal dwóch de­kad, dzie­wię­ciu na dzie­się­ciu an­kie­to­wa­nych bez chwi­li wa­ha­nia wska­za­ło­by wła­śnie na nie­kon­tro­lo­wa­ny wy­buch ra­do­ści de­fen­sor­ki z San Jose. Mało kto przy tym pa­mię­ta, że bar­dzo wie­le czyn­ni­ków zło­ży­ło się na to, że Cha­sta­in w ogó­le mia­ła oka­zję do za­pre­zen­to­wa­nia świa­tu spek­ta­ku­lar­nej ce­le­bra­cji. Choć ze­bra­ni na Rose Bowl w Pa­sa­de­nie ki­bi­ce przez sto dwa­dzie­ścia mi­nut nie obej­rze­li ani jed­ne­go gola, to szcze­gól­nie w dru­giej po­ło­wie i w do­gryw­ce Chin­ki stwo­rzy­ły so­bie kil­ka na­praw­dę do­god­nych oka­zji do tego, aby fi­na­ło­wy po­je­dy­nek za­koń­czył się ich zwy­cię­stwem. Naj­lep­sza z nich wy­da­rzy­ła się wła­śnie w do­dat­ko­wym cza­sie gry, lecz fut­bo­lów­kę nie­chyb­nie zmie­rza­ją­cą wów­czas do ame­ry­kań­skiej bram­ki w ostat­niej chwi­li gło­wą wy­bi­ła z li­nii bram­ko­wej fi­li­gra­no­wa Kri­sti­ne Lil­ly. W myśl pa­nu­ją­cych wów­czas prze­pi­sów, gdy­by nie ta in­ter­wen­cja, tam­te­go dnia nie by­ło­by nam dane emo­cjo­no­wać się kon­kur­sem rzu­tów kar­nych, ale – jak to w ka­li­for­nij­skim ki­nie – gdy na­stą­pił punkt kul­mi­na­cyj­ny, wszyst­ko, co wy­da­rzy­ło się wcze­śniej, na­tych­miast stra­ci­ło na zna­cze­niu.

Mun­dial 1999 był dla Ame­ry­ka­nów czymś znacz­nie wię­cej niż tyl­ko ko­lej­nym tur­nie­jem pił­kar­skim i nie bę­dzie wiel­kiej prze­sa­dy w stwier­dze­niu, że wy­wal­cze­nie mi­strzow­skie­go ty­tu­łu było dla wie­lu z nich nie­mal­że spra­wą ży­cia i śmier­ci. Je­den z po­wo­dów był oczy­wi­ście taki, że mi­strzo­stwa po raz pierw­szy w hi­sto­rii roz­gry­wa­no na ame­ry­kań­skiej zie­mi, a jak do­sko­na­le wie­my, aku­rat ten na­ród szcze­gól­nie nie­na­wi­dzi po­ra­żek po­nie­sio­nych na wła­snym te­re­nie. Głów­na przy­czy­na le­ża­ła jed­nak zu­peł­nie gdzie in­dziej, a na­pę­dza­ła ją prze­moż­na chęć… na­pra­wie­nia wła­snych błę­dów sprzed ośmiu lat. Wła­śnie wte­dy pił­kar­ki USA po raz pierw­szy wy­wal­czy­ły ty­tuł naj­lep­szej dru­ży­ny świa­ta, lecz osią­gnię­ty na chiń­skich bo­iskach suk­ces prze­szedł w kra­ju wła­ści­wie bez echa. Ot, dziew­czy­ny po­je­cha­ły so­bie na dru­gi ko­niec glo­bu, przy­wio­zły do domu zło­te me­da­le i to by było na tyle. Gdy tyl­ko zo­rien­to­wa­no się, jak wiel­ki po­ten­cjał me­dial­no-eko­no­micz­ny zmar­no­wa­no, na­tych­miast przy­stą­pio­no do za­kro­jo­nej na sze­ro­ką ska­lę ope­ra­cji 1999. Jej pierw­szym eta­pem było spro­wa­dze­nie do Sta­nów Zjed­no­czo­nych sa­mej im­pre­zy, a gdy to się po­wio­dło, na­le­ża­ło jesz­cze za­trosz­czyć się o jej wy­nik. Nie mam tu ab­so­lut­nie na my­śli żad­nych nie­cnych pro­ce­de­rów, gdyż nie dość, że nie je­stem i ni­g­dy nie by­łem w po­sia­da­niu ja­kich­kol­wiek in­for­ma­cji na ich te­mat, to zna­jąc ame­ry­kań­ską men­tal­ność, nie przy­pusz­czam, aby ce­lem or­ga­ni­za­to­rów było zwy­cię­stwo po nie­uczci­wej wal­ce. Praw­dą jest jed­nak rów­nież to, że wszy­scy wy­śmie­ni­cie zda­wa­li so­bie spra­wę, iż mun­dia­lo­we zło­to dla USA może oka­zać się ko­łem za­ma­cho­wym nie tyl­ko dla ame­ry­kań­skie­go soc­ce­ra, ale też glo­bal­nie dla ca­łej dys­cy­pli­ny. Już przed roz­po­czę­ciem tur­nie­ju było ja­sne, że roz­gry­wa­ne na obu wy­brze­żach Sta­nów Zjed­no­czo­nych mi­strzo­stwa będą ol­brzy­mim przed­się­wzię­ciem, lecz do­pie­ro awans pił­ka­rek pro­wa­dzo­nych przez Tony’ego Di­Cic­co do stre­fy me­da­lo­wej gwa­ran­to­wał, że za­in­te­re­so­wa­nie tur­nie­jem nie osłab­nie aż do jego ostat­nie­go dnia, a ewen­tu­al­ne w nim zwy­cię­stwo Ame­ry­ka­nek da­wa­ło na­dzie­ję na to, że sta­nie się on po­cząt­kiem no­wej, lep­szej ery, choć wła­ści­wie nikt do koń­ca nie wie­dział, cze­go moż­na się po niej spo­dzie­wać. Tak czy ina­czej, re­pre­zen­tant­ki USA nie po­trze­bo­wa­ły ja­kie­go­kol­wiek wspar­cia z ze­wnątrz, aby w do­brym sty­lu wy­grać swo­ją gru­pę, a wo­rek z kon­tro­wer­sja­mi na do­bre roz­wią­zał się do­pie­ro w fa­zie pu­cha­ro­wej. Go­spo­dy­niom nie sta­ła się osta­tecz­nie więk­sza krzyw­da ani w ćwierć­fi­na­le z Niem­ka­mi (3:2 po fe­no­me­nal­nym me­czu, Bran­di Cha­sta­in strze­la­ła do obu bra­mek), ani w pół­fi­na­le prze­ciw­ko Bra­zy­lii (wy­nik na 2:0 usta­li­ła Mi­chel­le Akers, sku­tecz­nie eg­ze­kwu­jąc je­de­nast­kę), ale w wiel­kim fi­na­le Chin­ki, któ­re ty­dzień wcze­śniej prze­je­cha­ły się po bro­nią­cych ty­tu­łu Nor­weż­kach, za­wie­si­ły po­przecz­kę nad­spo­dzie­wa­nie wy­so­ko. O zwy­cię­stwie USA prze­są­dził ko­niec koń­ców do­pie­ro kon­kurs rzu­tów kar­nych, lecz nie mo­że­my za­po­mi­nać, że jego wy­nik zo­stał w ka­ry­god­ny spo­sób wy­pa­czo­ny. Pro­wa­dzą­ca spo­tka­nie Szwaj­car­ka Ni­co­le Pe­ti­gnat upar­ła się, że nie bę­dzie za­uwa­żać za­cho­wa­nia Bria­ny Scur­ry, któ­ra za każ­dym ra­zem w mo­men­cie strza­łu chiń­skiej pił­kar­ki sta­ła trzy kro­ki (!) przed li­nią bram­ko­wą. Pani ar­bi­ter była w swo­im po­sta­no­wie­niu do bólu kon­se­kwent­na, a ła­mią­ca ewi­dent­nie prze­pi­sy gry w pił­kę noż­ną ame­ry­kań­ska gol­ki­per­ka – choć obro­ni­ła za­le­d­wie jed­no ude­rze­nie z pię­ciu – otrzy­ma­ła w na­gro­dę zło­ty me­dal mi­strzostw świa­ta. Wie­lo­krot­nie sły­sza­łem py­ta­nie, czy gdy­by tam­ten mecz roz­gry­wa­ny był na przy­kład w Chi­nach, to Azja jesz­cze w dwu­dzie­stym wie­ku do­cze­ka­ła­by się pierw­sze­go mun­dia­lo­we­go trium­fu, ale dziś mo­że­my w tej kwe­stii je­dy­nie gdy­bać, a i tak nie bę­dzie­my w sta­nie zmie­nić prze­szło­ści, w któ­rej ów fi­nał od­był się w Ka­li­for­nii, czy­li w miej­scu, gdzie z re­gu­ły zwy­cię­ża bo­ha­ter od sa­me­go po­cząt­ku kre­owa­ny na zwy­cięz­cę.

Wspo­mnia­łem już, że zwy­cię­stwo Ame­ry­ka­nek mia­ło być swo­istym no­wym otwar­ciem, i spo­glą­da­jąc na tur­niej sprzed nie­mal dwu­dzie­stu lat z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy, trze­ba przy­znać, że rze­czy­wi­ście nim było. Wia­do­mo, że w spo­rcie i w po­li­ty­ce za­wsze znaj­dą się tacy, któ­rzy będą na­rze­kać na zbyt wol­no za­cho­dzą­ce zmia­ny, lecz pa­trząc mak­sy­mal­nie obiek­tyw­nie – pił­kar­ski świat zmie­nił się po Mun­dia­lu 1999 nie do po­zna­nia. Na­zwi­ska Mii Hamm czy Bran­di Cha­sta­in znał od tej pory pra­wie każ­dy Ame­ry­ka­nin, a przed­sta­wi­ciel­ki zło­tej dru­ży­ny śmia­ło wkro­czy­ły na te­ry­to­ria nie­do­stęp­ne na­wet dla spor­t­sme­nek upra­wia­ją­cych znacz­nie bar­dziej ame­ry­kań­skie dys­cy­pli­ny. Nic więc dziw­ne­go, że gdy kil­ka­na­ście lat póź­niej Abby Wam­bach w dra­ma­tycz­nych oko­licz­no­ściach, w ostat­niej se­kun­dzie do­gryw­ki, do­pro­wa­dza­ła do re­mi­su w ry­wa­li­za­cji z Bra­zy­lią³ , jej wy­czyn okla­ski­wa­ły mi­lio­ny ro­da­ków z pre­zy­den­tem Ba­rac­kiem Oba­mą na cze­le, a na­stęp­ne­go dnia in­for­ma­cja o me­czu w Dreź­nie zna­la­zła się na pierw­szych stro­nach na­wet tych ga­zet, któ­re na co dzień nie mają z pił­ką noż­ną ani w ogó­le ze spor­tem zbyt wie­le wspól­ne­go. Trud­no, rzecz ja­sna, ocze­ki­wać, aby w Sta­nach Zjed­no­czo­nych pił­kar­ki kie­dy­kol­wiek mia­ły rów­nać się po­pu­lar­no­ścią z naj­więk­szy­mi gwiaz­da­mi NFL czy NBA, bar­dzo wie­le po­zo­sta­ło jesz­cze do zro­bie­nia w kwe­stii rów­no­ści płac, ale sta­tus, ja­kim dziś cie­szą się w tym kra­ju cho­ciaż­by Alex Mor­gan czy To­bin He­ath, jed­no­znacz­nie po­ka­zu­je, jak dłu­gą dro­gę już uda­ło się po­ko­nać. Po­dzi­wia­jąc wspa­nia­łą otocz­kę, jaka to­wa­rzy­szy dziś każ­de­mu wy­da­rze­niu z udzia­łem USWNT, war­to jed­nak pa­mię­tać, że to wła­śnie zwień­czo­na peł­nym suk­ce­sem na wszyst­kich fron­tach kam­pa­nia 1999 była prze­ło­mo­wym i w za­sa­dzie naj­waż­niej­szym, moż­na by rzec, mi­lo­wym kro­kiem w wę­drów­ce ku lep­szej przy­szło­ści.

Sko­ro ob­ra­ca­my się od pew­ne­go cza­su w te­ma­cie ame­ry­kań­skich mi­strzostw, to war­to na sam ko­niec po­świę­cić tro­chę miej­sca re­pre­zen­ta­cji, któ­ra była – choć może w jej przy­pad­ku to nie­zbyt for­tun­ne okre­śle­nie – praw­dzi­wym czar­nym ko­niem tam­tej im­pre­zy. Ni­ge­ryj­ki, bo o nich mowa, jako pierw­szy w hi­sto­rii przed­sta­wi­ciel Afry­ki awan­so­wa­ły do ćwierć­fi­na­łu i na­praw­dę nie­wie­le bra­ko­wa­ło, by z roz­ma­chu za­mel­do­wa­ły się na­wet w stre­fie me­da­lo­wej. Po­nie­waż na tur­nie­ju w Sta­nach Zjed­no­czo­nych hi­sto­ria two­rzy­ła się każ­de­go dnia, a me­dia prze­ści­ga­ły się przede wszyst­kim w ko­lej­nych sen­sa­cyj­nych do­nie­sie­niach z ame­ry­kań­skie­go obo­zu, suk­ces za­wod­ni­czek z Czar­ne­go Lądu po­zo­stał pra­wie nie­zau­wa­żo­ny, a by­ło­by szko­da, gdy­by świat zu­peł­nie za­po­mniał o dru­ży­nie, któ­rej po­sta­wą tak bar­dzo się prze­cież emo­cjo­no­wa­li­śmy. Dru­ży­na Ni­ge­ry­jek nie była być może eki­pą pre­zen­tu­ją­cą naj­bar­dziej upo­rząd­ko­wa­ny fut­bol, ale en­tu­zjazm i pa­sja od niej bi­ją­ce spo­wo­do­wa­ły, że nie­zwy­kle szyb­ko sta­ła się re­pre­zen­ta­cją dru­gie­go wy­bo­ru dla więk­szo­ści ki­bi­ców i ob­ser­wa­to­rów. Ja­kiś udział mie­li w tym z pew­no­ścią rów­nież na­der ży­wio­ło­wo re­agu­ją­cy na bo­isko­we i nie tyl­ko wy­da­rze­nia ni­ge­ryj­scy fani, któ­rzy po­nie­śli swo­ją ka­drę do da­ją­ce­go prze­pust­kę do ćwierć­fi­na­łu zwy­cię­stwa nad Da­nią, ale dla mnie Mun­dial 1999 na za­wsze bę­dzie miał twarz Mer­cy Aki­de. Nie wy­ma­chu­ją­ca ko­szul­ką Bran­di Cha­sta­in, nie ofiar­nie in­ter­we­niu­ją­ca Kri­sti­ne Lil­ly, nie uosa­bia­ją­ca pił­kar­ską per­fek­cję Wen Sun, lecz wła­śnie nie­zmor­do­wa­na Afry­kan­ka była tą za­wod­nicz­ką, któ­rej gra naj­bar­dziej utkwi­ła mi w pa­mię­ci. W ćwierć­fi­na­le prze­ciw­ko Bra­zy­lii, a mecz ten, no­ta­be­ne, wciąż po­zo­sta­je dla mnie naj­lep­szym, jaki kie­dy­kol­wiek ro­ze­gra­no na pił­kar­skich mi­strzo­stwach świa­ta, Aki­de na li­stę strzel­czyń się nie wpi­sa­ła, ale i tak mia­ła ol­brzy­mi udział w od­ro­bie­niu przez Ni­ge­ryj­ki trzy­bram­ko­wej stra­ty z pierw­szej po­ło­wy i do­pro­wa­dze­niu do do­gryw­ki. Peł­ne dra­ma­tur­gii bra­zy­lij­sko-ni­ge­ryj­skie star­cie skoń­czy­ło się osta­tecz­nie w spo­sób w zu­peł­no­ści god­ny tak wspa­nia­łe­go wi­do­wi­ska, a zło­ty gol au­tor­stwa Sis­si (in­nej wiel­kiej gwiaz­dy tam­te­go tur­nie­ju) mógł­by być ozdo­bą każ­dej pił­kar­skiej im­pre­zy. Tra­fie­nie to de­fi­ni­tyw­nie za­koń­czy­ło nie­ste­ty pięk­ny ni­ge­ryj­ski sen, a pew­nym po­cie­sze­niem dla Mer­cy Aki­de mo­gło być wy­łącz­nie to, że naj­wy­raź­niej nie by­łem je­dy­ną oso­bą ocza­ro­wa­ną jej po­sta­wą, za­chwy­ce­ni Ame­ry­ka­nie po­sta­no­wi­li zaś zro­bić wszyst­ko, aby tyl­ko za­trzy­mać ją w kra­ju, w któ­rym to zresz­tą miesz­ka do dziś. Co zaś się ty­czy Ni­ge­rii, to mo­że­my je­dy­nie ża­ło­wać, że tam­tej­sza fe­de­ra­cja nie po­szła śla­da­mi Ame­ry­ka­nów i na ba­zie nie­by­wa­łe­go osią­gnię­cia do dziś nie po­tra­fi­ła zbu­do­wać choć­by na­miast­ki pro­fe­sjo­nal­nej re­pre­zen­ta­cji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: