Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 marca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

kobieTY - ebook

Zbiór opowiadań, z których dochód zostanie przeznaczony na cele charytatywne.

Tak różne opowiadania, lecz łączy je jedno - kobieta, która w każdym z nich odgrywa główna rolę.

Kategoria: Antologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-958837-2-9
Rozmiar pliku: 142 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MONIKA LECH – ZAKŁAD

1.

— Nic się nie dzieje. Nuda — słowom gosposi towarzyszył odgłos energicznego przestawiania mebli w salonie. Niezadowolenia Oleńki nie dało się pomylić z niczym i zwykle było je słychać w całej willi.

Nuda? Raczej zasłużony spokój. Basia nie miała nic przeciwko spokojowi, zwłaszcza że w tej rodzinie nie był to stan specjalnie często obserwowany. Uśmiechnęła się do siebie i pokręciła głową, nie przestając mieszać ciasta biszkoptowego. Wiedziała, że kuzynka nie pozwoli jej milczeć zbyt długo.

— Powyprowadzali się na swoje. Misiek nie ma nowej baby, Kuba siedzi w łbem w komputerze, Wojtek przestał opowiadać o pracy, Andrea nie pyskuje. Nie ma się czego przyczepić! A, i jeszcze pani doktor nie wyjeżdża w góry. Nuda! No weź się i zrób coś, Baśka!

Nie, no to już przesada! Po pierwsze, to dzieci wyprowadziły się już kilka lat temu. A w dodatku co niby Basia ma zrobić? Pieczeń przypalić? Dodać chilli do rosołu? Podać Kubie szpinak, Andrei rosół, Wojtkowi schabowego, a Miśkowi budyń waniliowy? Wtedy byłoby wystarczająco dużo emocji, jak na standardy Oleńki?

Kucharka powiedziała to na głos, licząc na to, że gosposię dogoni wreszcie zdrowy rozsądek. Nic z tego. To był widocznie jeden z tych dni, kiedy Oleńka nie potrzebowała spokoju, tylko akcji i rozróby. Jeśliby kto zapytał Basię, to powiedziałaby, że coś takiego nie uchodzi pani w średnim wieku.

— No, kiedy ostatnio się zakładałyśmy? — Pulchna gosposia przeszła z salonu do kuchni i stanęła koło zlewu. — No?

Basia uważała, że nie powinno się machać palcem tak oskarżycielsko. W końcu to nie Basi wina, że chwilowo w domostwach Nitschów oraz Niwińskich panował taki spokój.

Ale tak między Bogiem a prawdą, jej też brakowało emocji związanych z tym ich małym hazardem. Zakłady o to, co, kto i kiedy zrobi, były ich ulubioną zabawą. Obie z Oleńką traktowały je jako test na znajomość charakterów domowników. Czasem zakładała się z nimi nawet pani doktor! Wtedy dopiero były emocje! Stawka była ujednolicona, tylko pięć euro, zwycięzca brał wszystko i robił z wygraną co chciał. Nie chodziło oczywiście o pieniądze, tylko o honor! O ambicję! O wygraną.

— To się załóżmy — powiedziała doktor Nitsch, która weszła do kuchni drzwiami od ogrodu. Rękawiczki, w których sprawdzała, czy z jej różami wszystko OK, zostawiła na zewnątrz, podobnie jak stare buty, których zwykle używała w pracy. Stała w kuchni boso i przechyliła głowę, obserwując obie panie. Basia dałaby głowę, że się z nich śmieje!

— No właśnie o to chodzi, pani doktor! Nie ma o co! — Oleńka parsknęła jak zdenerwowany kot. Taki mały, okrągły i nastroszony. Basia zawsze mówiła kuzynce, że kiedy się złości, wygląda jak wystraszony dachowiec. Zwykle Oleńka obrażała się na pół minuty. Dłużej nie umiała, może dlatego, że porządne obrażenie się na kogoś wymagałoby zaprzestania gadania.

— No nie wiem — powiedziała ich pracodawczyni.

Tym razem Basia była pewna, pani doktor się uśmiechnęła! Coś knuła! Kucharka prawie zatarła ręce z uciechy, ale szybko zdecydowała, że nie będzie się ujawniać z radością. Niech się Oleńka powścieka jeszcze trochę. Nic się jej nie stanie. Taką przynajmniej Basia miała nadzieję.

— To może o to, kim jest gość Andrei? — pani doktor przeszła na dywanik, we wrześniu od płytek już ciągnęło chłodem.

— Gość? Andrei? — Oleńka wyprostowała się na całą swoją wysokość i prawie zrobiła krok w kierunku salonu, z którego okien można było zobaczyć willę Niwińskich. Zatrzymała się jednak i popatrzyła na doktor z uwagą.

— Doktor żarty sobie robi! — Tym razem jej ton był wyraźnie oskarżycielski. — Ze starszych pań doktor sobie jaja robi! Co to się dzieje z tym światem? — Oleńka wzniosła ręce do sufitu gestem tak dramatycznym, że Basia nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.

— Ja tam starszą panią się nie czuję. — Doktor Mary Nitsch zdjęła suchy listek, który przyczepił się do jej swetra i wrzuciła go do jednego z koszy. — Nie przesadzaj, Olu.

— Nie o to chodzi! I pani doktor o tym wie! — Oleńka patrzyła na swoją pracodawczynię z lekkim wyrzutem, jakby to doktor była winna, że wyglądała, jakby miała na karku ledwie trzydzieści pięć, sześć lat, nie pięćdziesiątkę. — Chodzi mi o podpuszczanie nas w takiej sytuacji! To okrutne. Jacy goście mogli przyjechać do Andrei? Gdyby doktor powiedziała, że Andrea kogoś porwała, to jeszcze bym zrozumiała. Ale nawet ona ma na tyle rozumu, żeby nie brać zakładników! Publicznie…

Basia przestała zwracać uwagę na przyzwoitość i śmiała się do rozpuku.

— Olka, rany julek, jak ty coś powiesz… — Otarła oczy i popatrzyła na doktor. — Ja bardzo przepraszam, ale…

Mary machnęła ręką, też wyraźnie rozbawiona:

— Jakkolwiek Ola może nie wierzyć w zdolności Andrei do posiadania znajomych przyjeżdżających do niej z wizytą…

Oleńka prychnęła tylko, nie komentując wypowiedzi doktor w inny sposób.

— To jednak takie są fakty. Andrea ma dwójkę gości, a jeden z nich zostaje, chyba na dłużej. Basiu. — Doktor popatrzyła na Basię. — Na jutro trzeba by więcej ugotować. Będzie z tym problem?

Basia i Oleńka popatrzyły na siebie i pokręciły głowami. Ta ich pani doktor! Studentów umie rozstawać po kątach, z policją i prokuraturą radzi sobie jak złoto, z mężem świętej pamięci umiała rozmawiać tak, że biedak sam nie wiedział, kiedy się godził na wszystko, czwórkę dzieci wychowała i teraz wystarczy, że spojrzy w ten jej sposób, a już ta bezczelna banda siedzi prosto i zachowuje się jak przyzwoici ludzie. A z nimi, z gosposią i kucharką, taka nieśmiała! Zawsze tak było! Więcej niż trzydzieści lat u Nitschów już pracują, a doktor Mary dalej taka sama. Ludzie się nie zmieniają.

— A skąd doktor wie, że Andrea ma gościa? — Oleńka nie dała doktor czasu na odpowiedź, tylko zatroskała się, całkiem szczerze. — A jak ona go zabije, zanudzi, albo zagłodzi? Kto będzie za to odpowiadał?

Gosposia wyprostowała się, przez co jej potężny biust zajął prawie całą powierzchnię kuchni. Basia zawsze myślała, że baba po pięćdziesiątce to jednak nie powinna takich obcisłych bluzek nosić, zwłaszcza jak jest obarczona takim balastem! Gdzie się Ola nie odwróci, tam ma połowę drogi za sobą! Jej kuzynka, jakby słyszała monolog wewnętrzny Basi, popatrzyła na nią z niezadowoleniem. Basia była pewna, że Ola coś palnie i czekała na nieuchronne. Szczęśliwie okazało się, że do Oli dotarło, co doktor powiedziała! No, matko z córką, wreszcie!

— Jak to "jeden z nich"? Chłop? U Andrei? Pani doktor lepiej powie wszystko po kolei, bo z zakładu nici — zagroziła gosposia, siadając przy stole. — To się w głowie nie mieści!

Basia słowem się nie odezwała, ale przyznała rację zdziwieniu Oleńki. Andrea nigdy gości nie miewała. No taka była, że ludzi średnio lubiła, zwłaszcza odkąd wróciła Stamtąd. Basia zawsze, nawet w myślach, mówiła "stamtąd" z dużej litery. Wiedziała co to Afryka, gdzie jest i w ogóle, ale myśl, że można tam pojechać i siedzieć dziesięć lat, i to z własnej woli, w głowie się jej nie mieściła. Dla niej to było miejsce jak z filmów, wymyślone i nierzeczywiste. Nibylandia.

— Widziałam dwóch mężczyzn — zeznawała spokojnie doktor Nitsch, zajmując swoje ulubione miejsce przy kuchennym stole. — Weszli do Andrei obaj, wyszedł jeden, wrócił po chwili z dwiema walizkami i odjechał taksówką. Wszystko trwało z godzinę. Tylko w burbońskich różach zdążyłam coś zrobić. — Wzruszyła ramionami i popatrzyła na Basię i Oleńkę z wyczekiwaniem. Tak się przynajmniej Basi wydawało. — Ja się oczywiście na tym nie znam, panie mi najlepiej powiedzą, co mam o tym myśleć — odrobinę śmiechu słychać było w jej głosie. — Ale założę się o piątkę, że nie dowiecie się szybciej od chłopaków, kto przyjechał do Andrei. Przed weekendem oni będą wiedzieć, wy nie.

Basia musiała przyznać, że jak na poważnego lekarza, takiego z prawdziwym tytułem naukowym, to pani doktor miała poczucie humoru! Na szczęście z siebie samej też śmiać się umiała.

— Stoi! — powiedziała Oleńka bez zastanowienia. Basia taka pewna nie była. Coś jej mówiło, że wyciągnięcie tajemnicy gościa Andrei nie będzie wcale takie proste.

2.

Było już po południu, kiedy doktor wyszła ze swojego pokoju. Oczy miała zaczerwienione, jakby przez te całe godziny nic nie robiła, tylko w komputer patrzyła. Basia pokiwała głową z dezaprobatą. Za dużo doktor pracuje, za dużo. Oleńka też zauważyła, że doktor przemęczona. Popatrzyły na siebie i Basia skinęła, a potem otworzyła lodówkę. Od dziecka był przekonana, że wszelkie choroby, słabości i depresje biorą się ze złego jedzenia. Dobre jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

— Może być kanapka z tuńczykiem? — powiedziała i popatrzyła na Mary.

Doktor Nitsch, która na temat podejścia Basi do jedzenia od dawna nie mówiła nic i tym razem tylko kiwnęła głową. Później spojrzała na zegarek i westchnęła.

— Co, dużo roboty, pani doktor, tak? — Oleńka kroiła marchewki i ogórki, układała je na małym talerzyku i podawała ich pracodawczyni. Ta skinęła głową.

— Sąd chce mieć szczegółową analizę sekcji zwłok, którą nie ja wykonywałam. Od rana siedzę w dokumentacji i wynikach, teraz muszę spisać moje wnioski — westchnęła i wyszła z kuchni. Lekkie kroki słychać było jeszcze przez chwilę.

— Jak taka mądra i piękna kobieta może trupy kroić? — Oleńka pokręciła głową, po raz enty zadając to samo pytanie.

— Jej uroda trupom w głowie nie zawróci — powiedziała Basia, wiedząc, że zirytuje kuzynkę. — Od wczoraj doktor jest patologiem? Przyzwyczaiłabyś się wreszcie. — Popatrzyła na niższą od siebie kobietę. — Idziesz do niej czy nie?

Oleńka kiwała głową z zapałem.

— No jak nie?! Muszę się przecież wywiedzieć. Tylko powiedz mi, po co ja tam pójdę? — zmarszczyła brwi, po sekundzie się rozjaśniła i rzuciwszy krótko: "Pościeli dawno nie prałam!", wymaszerowała w kierunku domu Niwińskich.

— A! Wrócę do domu później! Umówiłam się na kawę! — rzuciła jeszcze kuzynce, która tylko kiwnęła głową. Co tydzień chodziła, nic nowego.

3.

— Podobno znajomy, podobno z Anglii, podobno tu odpocząć przyjechał. Nic w tym sensu nie ma, dobrze mówię? — relacjonowała Oleńka, kiedy pomagała Basi układać zakupy na półkach spiżarni.

— Doskonale, ale co nie ma sensu?

Obie podskoczyły prawie, tak ich ten głos zaskoczył. Basia odetchnęła z ulgą na widok Michała, syna pani doktor, ale Oleńka – jak to ona – odwróciła się i położyła rękę na piersi, jakby zawału miała dostać i usiadła na taboreciku.

— Ile razy Michałowi mówiłam, żeby się Michał nie zakradał? Na serce umrę! Będzie mnie Michał miał na sumieniu! — Gosposia oddychała ciężko, jakby coś się jej faktycznie działo.

Basia była święcie przekonana, że tak naprawdę to właśnie kombinuje, jak odciągnąć uwagę przystojnego lekarza od ich wymiany zdań. Wysoki mężczyzna pochylił się i pocałował Oleńkę w czoło.

— Mnie pani przeżyje, pani Oleńko. Tata zawsze mówił, że ma pani serce jak piętnastolatka.

To była prawda. Nieżyjący od trzech kwartałów profesor Nitsch, kardiolog, śmiał się z obaw Oleńki, ale badał ją starannie i zlecał wszelkie możliwe testy. Wszystkie znaki na niebie i ziemi oraz dowody naukowe wskazywały, że Oleńka ma serce jak dzwon i nic jej nie dolega. Tak przecież mówił profesor, świeć Panie nad jego duszą. To, że Olka od pół wieku wierzyła niezłomnie w kruchość własnego zdrowia, było zadziwiające.

— A o "po pierwsze nie szkodzić" to Michał już zapomniał, dobrze mówię? — Oleńka popatrzyła na chirurga z wyrzutem, któremu ten nie umiał się oprzeć i jak zwykle przepraszał z uśmiechem. Basia podejrzewała, że w większości przypadków nie miał pojęcia, za co się kajał. __

_Ale akurat jemu to tylko na zdrowie wyjdzie_ - myślała.

— Misiek, zostajesz w domu? — Basia przerwała potok słów, które w jej kuchni produkowała ta dwójka. W przeciwieństwie do Oleńki, zawsze mówiła młodym po imieniu. _Nie ma żadnego "panowania" i "paniowania", bo im tyłki wycierałam od małego!_ - tak powtarzała, bo taka była prawda.

Michał pokręcił głową.

— Nie, mam po południu wykłady, przyjechałem się tylko przebrać i zabrać kanapki, bo na klinice nie mam już czystych koszul, a śmierdzę jak rzeźnik.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: