Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kochaj - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Wrzesień 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kochaj - ebook

Kochaj sprawdza kondycję człowieka współczesnego, który otoczony ludźmi, najpierw musi znaleźć siebie, aby się z sobą pogodzić i żyć szczęśliwie, będąc w pełni gotowym na kontakt, obcowanie, połączenie. Musi zrozumieć, czym jest życie symboliczne, bez którego tak ciężko jest być, a które przy złej interpretacji, bywa źródłem cierpień. Czy w naszych czasach jest jeszcze miejsce na miłość?

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8104-959-7
Rozmiar pliku: 360 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

sen

My pussy tastes like Pepsi Cola (ooh, ah)

Elizabeth Woolridge Grant

Siedziałam na nim, unosiłam się i opadałam, falowałam i odpływałam. Zerkał na wiszące przy drzwiach cztery podłużne lustra w białych, podrapanych ramach. W odbiciu widział moje miękkie plecy, pachnące balsamem kokosowym, jasną skórę; swoje wielkie stopy i czarne, owłosione nogi — mokre, posklejane od potu. Wpuściliśmy trochę słońca, wpadało przez rozchylone zasłony, wyszedłszy po burzowym poranku. Po parapecie, za oknem, chodził czarny ptak i stukał co chwila do pokoju, zagłuszonego poezją śpiewaną, wypływającą z trzeszczącego magnetofonu z kolorowymi diodami, balladą o przemocy. Za moment miała skończyć się nasza ulubiona kaseta, strona B.

Na ścianie przy suficie straszyła, gdzieniegdzie już odchodząca, beżowa tapeta w godne politowania chabry, modna jakieś dwie dekady temu, na łóżku kremowa pościel w drobne maki, jedyna w pomieszczeniu, pachnąca czymś świeżym i lampa z promocji, prosta i biała. Zaduch, zamknięte okno. Pokój niewietrzony od paru dni bez konkretnego powodu. Kilka czarnych siedmiocalowych płyt winylowych przybitych gwoździkami do belek na suficie. Dwie duże donice z dorodnymi kaktusami, białe (jakże inaczej?) biurko z szufladkami, też jakby celowo podrapane; podłużny czarny smartfon i woda mineralna. Książki ułożone jedna na drugiej. Jeszcze nie zdążyłam ich uporządkować, poświęcić temu trochę czasu. Starałam się nie patrzeć w tamtą stronę, chcąc znaleźć im miejsce najsampierw w głowie.

podnieś się podaj mu dłoń przytul go pocałuj skroń

dotykaj pieść spojrzeniem wznieś

widzi jak patrzysz wie czego chcesz

pragniesz by zaczął podejdź i weź

Poleciałam do tyłu, silnie szarpnięta, rozbiłam plecy o ścianę, podczas gdy on, szczęśliwy i zalany perłową stróżką własnego nasienia, nie spostrzegł, jak łóżko pruje się i skwierczy złowieszczo. Grube sprężyny zaczęły wystrzeliwać z materaca i, wkręcając się w jego skórę, rozrywały go na drobne kawałki, podrzucane do sufitu, jak popcorn w gorącym garnku. Wkrótce stał się bordową farbą dekorującą ten nudny pokój. Kruk zaczął natarczywie uderzać w lichą, zakurzoną szybę, aż cały się pobrudził. Uderzał dziobem, ocierał główką i natarczywie atakował plecami, by w końcu po tym wariackim tańcu, skręcić sobie karczek i upaść jak długi na parapet.

Za blokowiskiem wystawały płonące żołędzie na jamistych trzonach, z sączącą się z żył czarną ropą, najprawdziwsze i podpalone. Zmieniały swój kolor, niosły trupią woń po mieście, ku słońcu. Zaraz były magmowe, wypalone, a smród niemiłosierny. Ja zbierałam się z podłogi, kalecząc przy tym palce kawałkami z pleców. On zarósł sprężynami jak zapuszczone grządki. I jego chciałam poskładać, pozszywać i naprawić, lecz zanim znalazłam igłę i szpulkę, przebudziłam się z rykiem! Uspokoić mnie nie mógł przez kilka dłuższych chwil.

Miasto stało się labiryntem, którego korytarze, utrwalone jako jednakowe, jednolite, pozostawały żywe i wyraźne w mojej pamięci. Nie wykracza się poza te ulice, gdyż nasze ruchy ograniczone są wolą autora. Ruchy te ograniczają także kolory. Obszar, w którym będę się poruszać to nic innego, jak zespół kalek i obrazów. Możesz je nazwać wspomnieniami.

Tymczasem na gwarnej ulicy wstawał kolejny dzień, za oknem rozpościerała się mgła, z której to, z każdym spojrzeniem rzuconym dalej od poprzedniego, wysuwała się znajoma przestrzeń. Znałam ją doskonale. Och, jakże ją poznałam! To był mój Szczecin. Ale czy wówczas zdawałam sobie z tego sprawę? Chcę tobie o tym opowiedzieć. Na skrzyżowaniu dwóch ulic, gęsto okopconych, pojawiło się kilka znaków, cięższych od powierza, a jednak lewitujących spokojnie; sześć matowych liter sunących w moją stronę i znikających gdzieś za granicami świadomości:

K O C H A Jkolacja

Kochaj… Tylko nie powiedzieli co, albo kogo i przede wszystkim, dlaczego? Nie raczyli uściślić, kiedy? Tyle, że ja nie mam czasu! A może tak, od kiedy? Nic. Przyjaciele mówią mi Lila, ale ty także możesz. Przysięgłabym, że przez kilka chwil, widziałam za oknem wspomniany napis, jakbym była częścią czegoś wielkiego, a może całkiem banalnego. Z tej odległości nie byłam jednak w stanie określić, co przedstawiał. Rozpłynął się tak szybko, jak się pojawił, także w mej pamięci. Tego dnia miałam na głowie cały dom, poniemiecki, odrestaurowany niedawno gmach. Zostawili mi go rodzice. To swego rodzaju prezent, w razie, gdyby rozwiedli się szybciej. Jakby dobrze pomyśleć, bodaj pierwszy raz miałam zostać w nim sama na tak długo.

Tutaj zawsze ktoś się kręcił, szczególnie podczas remontów, a teraz rodzice wyjechali za granicę, za pracą, by spłacać swój wspólny pomysł, o domu z ogródkiem, miejscu do kochania. Gdzieś po drodze miłość się zgubiła i musieli zamieszkać osobno. Sobotę zaplanowałam już w czwartek, krok po kroku, na nudnym wykładzie, w trakcie którego profesor rzucał w moim kierunku serdeczny uśmiech za każdym razem, kiedy widział jak notuję. Zrobiłam listę zakupów, miejsca strategiczne, w których wypada posprzątać, aby zrobić, tak zwane, pierwsze dobre wrażenie i specjalnie się przy tym nie zmęczyć oraz kilka innych bzdur.

Po godzinie czwartej wstawiłam pierwsze pranie i z słuchawkami w uszach, zaczęłam wycierać zwilżoną szmatą meble kuchenne. Dzień był mglisty i duszny, z mgły wysuwał się trawnik za oknem. Kilka ciężkich, brązowych rolet miałam zasuniętych, więc w domu panował półmrok. W kuchni świeciła się lampa pod okapem. Igor lada chwila miał zadzwonić do drzwi, tego dnia dla niego gotowałam. Pomyślałam, że zacznę najwcześniej pół godziny przed jego przyjściem, danie miało być świeże, gorące. Wszystko sobie rozpisałam na kartce podczas wykładu. Jak dobra żona.

Umówiliśmy się na wieczór, miałam jeszcze trochę czasu. Coś jednak nie pozwalało mi skupić się na dalszym sprzątaniu. Pozostało zagłuszyć durne myśli głośnym telewizorem. W kuchni znajdował się kremowy retro-telewizorek z grubym tyłem, który dodać miał uroku temu pomieszczeniu, wyłożonemu prawdziwym drewnem i pachnącemu świeżymi ziołami w doniczkach, o które dbałam z mamą. Jaki to był dziwny sen tej nocy. Trochę zboczony, trochę surrealistyczny, jak z Psa andaluzyjskiego. Ale czy na pewno kochałam się z Igorem? Nie mieszkam nawet w bloku, a jednak za oknem widziałem te obskurne blokowisko. I to ptaszysko. Nie lubię ptaków. Nie pamiętałam jego twarzy, mogłam podejrzewać, że to był właśnie Igor. Nie wiem, skąd u mnie ta pewność.

Z zamyślenia wyrwał mnie tasak wielkości ludzkiej głowy, który rozłupał na pół kawał uda, a mężczyzna przede mną zawył z bólu. Znałam ten film, ale nie miałam czasu na skakanie po kanałach. Wyjęłam z lodówki opakowanie z trzema filetami z indyka, które opłukałam pod bieżącą wodą, oczyściłam i pokroiłam w kostkę. Inny mężczyzna z ekranu w tym samym czasie zrobił podobnie z solidną porcją mięsa swej ofiary, okręcił w palcach kosteczkę i wepchnął w usta. W tym czasie rozłożyłam na blacie trzy ząbki czosnku, oskubałam kilkanaście listków bazylii z plastikowej doniczki, a najładniejsze, naddarłam nad bambusową miseczką; do szklanej wrzuciłam mięso i przysypałam odrobiną papryki, pieprzu cytrynowego i zmiażdżoną solą morską. Z małych głośniczków wypływały jęki konającego powoli mężczyzny. Kogoś mi przypominał, prawdopodobnie widziałam go w jakiejś mało ambitnej roli, kinowym przeboju ostatnich miesięcy. Na pewno. Bez nogi wyglądał jakoś inaczej.

Do naczynia dosypałam trzy drobno pokrojone ząbki czosnku, zamknęłam specjalną pokrywką i wstrząsnęłam energicznie. Ktoś na to uważnie spoglądał. Filmowy morderca utkwił we mnie wzrok, przynajmniej przez chwilę tak wyglądało, ale po chwili z uśmiechem zajadał mięso swojej ofiary, a ja odstawiłam swoje do lodówki. Patelnię rozgrzałam i polałam oliwą chwilę później. Wstawiłam w garnku wodę na ryż, po czym zaczęłam smażyć. Kuchnię wypełnił zapach czosnku. Z telewizorka grała przyjemna muzyka, towarzysząca napisom końcowym, woda zaczynała wrzeć, Igor miał się wkrótce zjawić. Indyka zalałam śmietaną osiemnastoprocentową, strzepaną w słoiczku z odrobiną wody, ziół prowansalskich i pieprzu. Chwilę później dodałam pokrojonego w kosteczkę sera z błękitną pleśnią i bazylię. Pochyliłam się nad patelnią. Uwielbiałam ten zapach. Moi przyjaciele także, a i tobie by posmakowało.

Rozległ się dzwonek do drzwi. Zmniejszyłam ogień palnika i wybiegłam z kuchni, spojrzałam przez judasz i to, co zobaczyłam nie do końca przypominało to, co chciałam. Za drzwiami stało dwóch chłopaków, może w naszym wieku. Jeden z nich trzymał coś małego i białego. Drugi jakby bezczelnie zaglądał w judasz. Po cichu wycofałam się, sunąc w skarpetkach po drewnianej podłodze i wyjmując z fartuszka telefon. Chciałam napisać Igorowi, by uprzedził, kiedy będzie blisko. Bateria rozładowana. Znając życie, zaraz sobie pójdą — pomyślałam. Drzwi były zamknięte, ale i tak nie mogłam sobie darować, że skakałam frywolnie i beztrosko w słuchawkach przez pół dnia. Weszłam do salonu i sięgnęłam za bezprzewodowy telefon domowy. Wystukałam numer do matki. Po trzecim sygnale odezwał się ciepły, wesoły głos sekretarki. Nie było powodu do niepokoju. Chciałam tylko sprawdzić, jak się ma. Po kolacji z Igorem wystarczy, że wstawię naczynia do zmywarki i po prawej stronie od drzwi, na wysokości swojej klatki piersiowej, wystukam na klawiaturze czterocyfrowy pin, włączając alarm na całym parterze.

Igor mnie wyśmieje, bo doskonale wie, że rzadko bywam sama, wyłącznie, gdy śpię. Chyba, że śpimy razem, choć ostatnio nieczęsto. Kolejny dzwonek do drzwi i tym razem to faktycznie on. Ryż był idealny, sos jak zawsze genialny, mięso miękkie i soczyste, bo niemrożone. Zjedliśmy, wypiliśmy dwie butelki niedrogiego białego wina i powspominaliśmy minioną noc. Opowiedziałam mu także, co mi się przyśniło, pomijając oczywiście dylemat, czy aby na pewno kochałam się z nim.

— Chcesz, żebym dzisiaj został? Nie mam już nic do zrobienia. Jestem styrany, ale nie chcę wracać taki kawał. Zapalimy razem.

— Nie, chcę odpocząć. Wyspać się porządnie. Ciągle szukam tematu mojej pracy magisterskiej. Jak o tym myślę, skręca mnie w żołądku. — odpowiedziałam. To miał być wstęp do naszego końca. Końca naszego związku.

— Nie boisz się spać sama? W wielkim, pustym, starym domu? Jeszcze nie znasz jego wszystkich sekretów. Swoją drogą, nie był wcale tak tani, jak myślałem. Twoi rodzice włożyli w niego trochę kasy, prawda? A teraz nie mogą nawet się nim cieszyć. Do dupy takie coś. Nie chciałbym tak żyć, na odległość.

— Nie pierwszy raz śpię sama w swoim pokoju. Rodzice włożyli w ten dom tyle serca, że wyczerpali przy tym całą swoją miłość. Miłość to takie głupie słowo… Teraz więc mieszkają za granicą, ale każdy osobno. Może na dobre im to wyszło, przerwali to zanim znienawidzili się na amen.

— Nie naciskam, jutro i tak muszę wcześnie wstać. Obiad był naprawdę genialny i dzięki za zaproszenie. Niedługo walentynki, może dostaniesz książkę, która zainspiruje cię do pracy dyplomowej. Chyba powinnaś pospać.

Igor sprawiał wrażenie zmieszanego, jakby coś dusił, chciał powiedzieć, ale nie wiedział, czy to dobry moment.

— Nie mam do tego głowy.

— Mogę pomóc ci rozebrać łóżko — zaproponował.

— Pościeliłam je przed odkurzaniem — uśmiechnęłam się. Nie mam głowy do pracy magisterskiej. Już dawno powinnam coś wymyślić. Muszę znaleźć sobie dobrego autora, człowieka, którym można się zająć, od którego teoria literatury mnie nie odsunie.

— Tak mało dziś mówiłaś. Ostatnio mało rozmawiamy, wcześniej tego wymagałaś. Eee… uczyłaś mnie rozmawiać. A teraz mniej wymagasz… To trochę… jakby nie ty. Jesteś zła przez rodziców?

— Nie wiem, może już się nagadałam. Jestem zmęczona… dniem, tym dniem. Cieszę się, że ci smakowało, ale uciekaj już. Potrzebuję snu.

— Masz jeszcze kilka butelek wina, wyluzuj. Będziemy przecież w kontakcie.

Za oknem było już ciemno. Przewietrzyłam pokoje i wdrapałam się do siebie, na górę.

Darmowy fragment
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: