Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kochane Lato z Radiem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 czerwca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kochane Lato z Radiem - ebook

Od ponad czterdziestu lat w czasie wakacji kilka milionów ludzi słucha Programu Pierwszego Polskiego Radia i Lato z Radiem! Audycja bije rekordy radiowej popularności. Na koncertach w plenerze gromadzi kilkaset tysięcy widzów. Rok w rok.

Od dwudziestu pięciu lat jej kierownikiem i prawdziwą gwiazdą jest popularny dziennikarz a zarazem doskonały szef Roman Czejarek, który teraz, nie po raz pierwszy, przeistoczył się w autora książki.

W 1991 roku, gdy ówczesny Dyrektor Pierwszego Programu Polskiego Radia Krzysztof Michalski zaproponował mu kierowanie Latem z Radiem, miał tylko dwadzieścia pięć lat i byłem młodym dziennikarzem, który z lokalnej rozgłośni Polskiego Radia w Szczecinie przeniósł się do centrali w Warszawie, a Lato z Radiem znał głównie z opowiadań swojej mamy... Jak przebiegała tamta rozmowa? I dlaczego padły wtedy pamiętne słowa: „Albo coś pan z tym zrobi, panie Romku, dobrego, albo trzeba będzie to jakoś po cichu… zlikwidować”?

„Wszystko czego dotykałem w Lecie z Radiem było symbolem. Strofy dla Ciebie i legendarny Krzysztof Kolberger. Kukułka i niezwykła Krystyna Czubówna. Nawet Paskuda z Zalewu Zegrzyńskiego wydawał się nie do ruszenia. Ale jak zrobić zmiany, nie przeprowadzając zmian?! Gdyby ktoś powiedział mi wtedy, że zwiążę się z Latem z Radiem na ćwierć wieku z pewnością bym nie uwierzył!” – wspomina Roman Czejarek.

To dwadzieścia pięć lat z Latem z radiem to pół życia Romana Czejarka, który swoim lekkim piórem, genialną pamięcią, umiejętnością opowiadania anegdot i wielkim archiwum fotograficznym postanowił podzielić się z Czytelnikami. I spróbować odpowiedzieć na pytanie, gdzie tkwi tajemnica tego sukcesu? Co tak magicznego jest w Lecie z Radiem, że poświęcono mu wiele prac magisterskich. Dlaczego wiosną każdego roku polskie gwiazdy i ich menedżerowie stają na głowie, by wystąpić na koncertach Lata z Radiem?

„W tym czasie dzięki pracy w Radiowej Jedynce poznałem wszystkie gwiazdy polskiej estrady. Z jednej strony Maryla Rodowicz, Krzysztof Krawczyk, Seweryn Krajewski, Budka Suflera, Perfect, Czerwone Gitary, Urszula, Kora, Lady Pank czy Andrzej Krzywy i De Mono, z drugiej Jacek Stachursky, Afromental, Sylwia Grzeszczak, Andrzej Piaseczny, Ania Rusowicz, Bracia albo Myslovitz. A do tego (wiem, że teraz niektórzy się skrzywią) Bayer Full, Weekend oraz Loka i na przykład Pan Japa. Mówiąc w skrócie: piosenkarze, aktorzy oraz zespoły ze wszystkich stron Polski” – i to o nich i ich przygodach z Latem z radiem przeczytają Państwo w tej książce. Będzie też polityka: „Były takie kwiatki jak telefony z propozycjami nie do odrzucenia od asystenta Premiera (zgadnijcie którego?) oraz spotkanie za oceanem z Moniką Lewinsky. Tak, tak, tą Moniką od Prezydenta Bila Clintona. To akurat o mały włos nie skończyło się całkiem poważnym oskarżeniem o działanie na szkodę wstąpienia Polski do NATO i naraziło mnie na spore nieprzyjemności” – czytamy we wstępie.

Będzie też oczywiście barwna „codzienność”: „największy w Europie garnek (...), wybory najbardziej piegowatej buzi, najdłuższego jamnika, łaciatej krowy, Ptaka Roku (niezła nazwa prawda?) oraz oczywiście słynna Miss Lata z Radiem”.

„Jednym słowem jest co wspominać – wzdycha Roman Czejarek – zaś plotkarskie pisma i portale będą miały teraz radość w ujawnianiu pikantnych szczegółów zza kulis Lata z Radiem” – dodaje z charakterystycznym uśmiechem. Piękne, pełne zdjęć (w większość autorstwa Romana Czejarka) wydanie – nie tylko na lato!

 

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63656-93-5
Rozmiar pliku: 13 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Gdyby stosować się do zasad, jakich uczą teraz na studiach dziennikarskich, taka audycja nie powinna istnieć. Mądre podręczniki mówią bowiem, że nie da się zrobić programu dla wszystkich, i dla najmłodszych, i dla najstarszych. Tymczasem wbrew teorii Lato z Radiem istnieje od ponad czterdziestu lat i cały czas ma się dobrze. W wakacje kilka milionów ludzi ustawia swoje odbiorniki na Program Pierwszy Polskiego Radia i Lato z Radiem! Audycja regularnie bije rekordy radiowej popularności. Na koncertach plenerowych gromadzi kilkaset tysięcy widzów. I tak jest co roku. Do tego redakcja Lata z Radiem systematycznie wychowuje kolejne zastępy znakomitych dziennikarzy, którzy później stają się najpopularniejszymi postaciami polskiego eteru. Gdzie tkwi tajemnica tego sukcesu? Co takiego magicznego jest w Lecie z Radiem, że poświęcono mu wiele prac magisterskich? Dlaczego wiosną każdego roku polskie gwiazdy i ich menedżerowie stają na głowie, by wystąpić na koncertach Lata z Radiem? Czemu Tadeusz Sznuk, Krystyna Czubówna albo Zygmunt Chajzer mają najbardziej rozpoznawalne głosy w Polsce?

Skwer Kościuszki w Gdyni. To tu padały nasze rekordy frekwencji. Kilka razy było ponad sto tysięcy widzów. Finał Lata z Radiem 2005. W tle „Dar Młodzieży”.

W 1991 roku ówczesny dyrektor Programu Pierwszego Polskiego Radia Krzysztof Michalski zaproponował mi kierowanie redakcją Lata z Radiem. Miałem wtedy dwadzieścia pięć lat i byłem młodym dziennikarzem, który z lokalnej rozgłośni Polskiego Radia w Szczecinie przeniósł się do centrali w Warszawie. Lato z Radiem znałem tylko z opowiadań mojej mamy, która słuchała tej audycji i jak wiele innych Polek podkochiwała się skrycie w Tadeuszu Sznuku. Michalski wezwał mnie do swojego gabinetu i powiedział:

– Albo coś pan z tym zrobi, panie Romku, albo trzeba będzie to jakoś po cichu... zlikwidować.

Był to bowiem najbardziej krytyczny moment w historii tej audycji. Po latach olbrzymich sukcesów Lato z Radiem wraz z polską transformacją znalazło się na zakręcie. Ludzie demonstracyjnie odwracali się od symboli PRL-u. Co gorsza, kręcili gałkami odbiorników i masowo przestawiali się na pierwsze komercyjne stacje radiowe, które jak grzyby po deszczu powstawały błyskawicznie na terenie całego kraju. Lato z Radiem musiało albo bardzo się zmienić, albo zniknąć.

Po krótkim namyśle zgodziłem się na propozycję dyrektora. Po pierwsze kusiła mnie nowa praca, po drugie zupełnie nie zdawałem sobie sprawy, z jak wielką radiową legendą będę musiał się zmierzyć. Pomyślałem też, że to funkcja góra na rok, no może dwa, trzy lata. Rzeczywiście było tak, że pod koniec lat osiemdziesiątych szefowie Lata z Radiem zmieniali się jak w kalejdoskopie. Brakowało dobrego nowego pomysłu na program, nie mówiąc już o imprezach w plenerze. Może czujność redaktorów uśpiły lata „propagandy sukcesu” i niesamowitej popularności Lata z Radiem w pierwszych kilkunastu latach? A może koledzy dość naiwnie sądzili, że wraz z upadkiem dawnego systemu i powstaniem innych stacji radiowych i tak nic się nie zmieni? Życie szybko pokazało, w jak wielkim byli błędzie.

W moim wypadku otrzeźwienie przyszło po kilku dniach. Wszystko, czego dotykałem w Lecie z Radiem, było symbolem. Strofy dla Ciebie i legendarny Krzysztof Kolberger. Kukułka i niezwykła Krystyna Czubówna. Nawet Paskuda z Zalewu Zegrzyńskiego wydawała się nie do ruszenia. Ale jak zrobić zmiany, nie przeprowadzając zmian?!

Od tamtej chwili minęło prawie dwadzieścia pięć lat. Gdyby ktoś powiedział mi wtedy, że zwiążę się z Latem z Radiem na ćwierć wieku, na pewno bym nie uwierzył!

Oficjalnie nie wolno, bo menedżerowie zabraniają, ale… dziś każdy nagrywa i fotografuje. Trasa 2013, Śląsk i Czerwionka-Leszczyny. Na scenie Bracia Cugowscy. Jest moc.

W tym czasie dzięki pracy w radiowej Jedynce poznałem wszystkie gwiazdy polskiej estrady. Z jednej strony Maryla Rodowicz, Krzysztof Krawczyk, Seweryn Krajewski, Budka Suflera, Perfect, Czerwone Gitary, Urszula, Kora, Lady Pank czy Andrzej Krzywy i De Mono, z drugiej Jacek Stachursky, Afromental, Sylwia Grzeszczak, Andrzej Piaseczny, Ania Rusowicz, Bracia czy Myslovitz. A do tego (wiem, że teraz niektórzy się skrzywią) Bayer Full, Weekend oraz Loka czy na przykład Pan Japa. Mówiąc w skrócie, piosenkarze, aktorzy oraz zespoły ze wszystkich stron Polski. Przeżyłem też kilkunastu prezesów Polskiego Radia i kilkudziesięciu dyrektorów Jedynki. Zdarzały się takie kwiatki, jak telefony z propozycjami nie do odrzucenia od asystenta premiera (zgadnijcie którego?) oraz spotkanie za oceanem z Monicą Lewinsky. Tak, tak, tą Monicą od prezydenta Billa Clintona. To akurat o mały włos nie skończyło się całkiem poważnym oskarżeniem o działanie na szkodę wstąpienia Polski do NATO i naraziło mnie na spore nieprzyjemności. Był największy w Europie garnek, akcja Wielkie Gotowanie, wybory najbardziej piegowatej buzi, najdłuższego jamnika, najbardziej łaciatej krowy, Ptaka Roku (niezła nazwa, prawda?) oraz oczywiście Miss Lata z Radiem, i to nie jedna. Programy z zanurzonego okrętu podwodnego, pokładu śmigłowca, kopalni, a nawet z bazy polskich żołnierzy w Afganistanie. Sama audycja przeszła w tym czasie kilka wielkich rewolucji, ale zrobionych tak, by przywiązani do tradycji słuchacze tego nie zauważyli. Jednym słowem jest co wspominać, a plotkarskie pisma i portale będą miały teraz uciechę z ujawniania pikantnych szczegółów zza kulis Lata z Radiem. Zapraszam!Pierwsza audycja Lata z Radiem została nadana 1 lipca 1971 roku. Jej pomysłodawcą był Aleksander Tarnawski, twórca również Sygnałów Dnia oraz Czterech Pór Roku. Ten pierwszy program był bardzo krótki i w niczym nie przypominał późniejszych wydań Lata z Radiem. Nowa audycja była po prostu piętnastominutowym przeglądem wydarzeń w Polsce podczas wakacji. Szczerze mówiąc, poza nazwą nie było w tym niczego odkrywczego i pewnie z tego powodu pierwszy program nie zapisał się specjalnie w radiowej historii. Nie zachowały się żadne nagrania, co więcej – nie wiadomo nawet, kto ten program poprowadził. W 1972 roku Lata z Radiem... nie było. Aleksander Tarnawski miał jednak niezwykły radiowy instynkt i czuł, że w samym pomyśle tkwi spory potencjał. Trzeba tylko coś z nim zrobić.

Rok 1976. Zespół Lata z Radiem. Od lewej: Aleksander Tarnawski, Andrzej Jaroszewski, Sławomir Szof, Tadeusz Sznuk i Mieczysław Marciniak.

W 1973 roku Lato z Radiem wróciło na antenę Jedynki, ale w zupełnie zmienionej formie. Tym razem było nowym wielogodzinnym pasmem pełnym przebojowych piosenek z różnych krajów, krótkich wakacyjnych informacji oraz ciekawostek. By zrobić na słuchaczach wrażenie łączności z całym światem, zdecydowano się na nagranie charakterystycznego sygnału wraz zapowiedziami w kilku różnych językach. Oczywiście z wiadomych względów pierwsza zapowiedź była po rosyjsku, dalej kolejno pojawiały się inne „bratnie” języki sąsiednich krajów (wtedy ładnie mówiono: „demokracji ludowej”), między innymi czeski i niemiecki. Na koniec znalazło się jednak miejsce dla francuskiego oraz angielskiego. Krótko emitowana była również wersja z językiem esperanto, lecz szybko z niej zrezygnowano. W tle zapowiedzi słychać było graną na klarnecie polkę Dziadek.

To studio nazywano „klatką słowiczą”. Na zdjęciu po lewej stoi Mieczysław Marciniak, siedzą Tadeusz Sznuk oraz Andrzej Matul.

Nowy sygnał błyskawicznie przypadł słuchaczom do gustu. Polka Dziadek stała się na zawsze znakiem rozpoznawczym nie tylko Lata z Radiem, ale i całego Polskiego Radia. Gdy w latach dziewięćdziesiątych zrobiono specjalne badania, okazało się, że jest bardziej popularna niż grany w południe w Jedynce hejnał z wieży mariackiej w Krakowie oraz emitowany o północy Mazurek Dąbrowskiego, czyli hymn Polski! To pozwoliło uchronić ją przed zakusami kilku dyrektorów, którzy na fali zmian chcieli skasować polkę Dziadek raz na zawsze. Co ciekawe, do dziś nie udało się jednoznacznie ustalić autora tego słynnego nagrania. Wiadomo tylko, że jest to dziewiętnastowieczna tradycyjna melodia z pogranicza Polski i Czech. Wbrew pozorom jest trudna do wykonania i tylko prawdziwi mistrzowie potrafią ją zagrać bez większych pomyłek. Proszę zresztą sprawdzić, jakie to skomplikowane. Czy ktoś z Państwa jest w stanie bezbłędnie zanucić ten sygnał? Ale nie kilka pierwszych nut, tylko minimum piętnaście, dwadzieścia sekund? Ano właśnie... Trudne, prawda? Kiedyś robiliśmy nawet specjalny test, prosząc goszczące w studiu gwiazdy muzyki rozrywkowej, by zrobiły to przed radiowym mikrofonem. Właściwie wszyscy się poddali. Bez wpadek zrobiły to tylko dwie wokalistki: Urszula Dudziak i Maryla Rodowicz. Od Maryli zaczniemy więc za chwilę naszą opowieść.

Receptą na wielki sukces Lata z Radiem 1973 było to, że po raz pierwszy w historii Polskiego Radia zdecydowano się nadawać taki program naprawdę na żywo. Dotąd wszystko było wcześniej nagrywane i montowane. Nawet bardzo popularny wtedy kultowy program Muzyka i Aktualności, o którym wszyscy słuchacze myśleli, że jest robiony na żywo, w rzeczywistości był rejestrowany z wyprzedzeniem i sklejany z kilku różnych odcinków. Prawdziwy „żywy” program wydawał się wielu redaktorom nie do zrobienia. Po pierwsze ze względu na ciągle prymitywną radiową technikę, po drugie z powodu konieczności cenzurowania wszystkiego, co trafiało na antenę. Tarnawski postanowił zaryzykować i okazał się skuteczny w przekonaniu najważniejszych szefów, by wyrazili zgodę na taki eksperyment. Co więcej, wpadł na pomysł, by w czasie audycji spróbować łączyć się telefonicznie ze słuchaczami i pozwolić im na swobodne wypowiedzi na antenie! W 1973 roku była to sensacja i... nieprawdopodobne ryzyko. Za każdą antenową polityczną wpadkę Tarnawski i jego podwładni mogli zapłacić głową, czyli utratą jakichkolwiek szans na dalszą radiową karierę.

Lipiec 1973 roku. Audycja z plaży w Kołobrzegu. Od lewej: Andrzej Jaroszewski, Mieczysław Marciniak, Piotr Sadowski, Grzegorz Dziemidowicz i Tadeusz Łączyński.

Trudno w to uwierzyć, ale przez wszystkie te lata żaden ze słuchaczy, będąc już na radiowej antenie, nie naruszył zasady gry i nie powiedział niczego niepoprawnego. Z najgroźniejszych sytuacji dawni koledzy wspominają chwilę, gdy jeden z telefonicznych rozmówców zakończył rozmowę zaskakującym „szczęść Boże”, na co prowadzący audycję, wykazując się refleksem, natychmiast odrzekł lekko żartobliwym tonem „Bóg zapłać”. W tym wypadku skończyło się na szczęście tylko na pogrożeniu palcem przez wszechwładnego prezesa Radiokomitetu, ale poza tym nic się nie stało. Wszyscy powinniśmy być ówczesnym słuchaczom bardzo wdzięczni. Gdyby ktoś zaryzykował i, korzystając z „żywej” anteny, rzeczywiście zrobił coś wbrew ówczesnej propagandzie, Lata z Radiem z pewnością dawno by już nie było. Ale na szczęście nic takiego się nie stało i audycja trwa w najlepsze.

Aleksander Tarnawski odszedł z Jedynki wraz z falą zmian w 1980 roku. Rozgoryczony wydarzeniami oraz tym, jak potraktowano go po latach pracy, wyemigrował z Polski i na długie lata osiadł za naszą zachodnią granicą. Przez kolejne kilka lat audycją kierowali między innymi Sławomir Szof, Tadeusz Cichomski, Andrzej Matul, Bogdan Chruścicki oraz Antoni Mielniczuk, a dużo później krótko również Magda Jethon i Marta Kielczyk. Zmiany szefów następowały jednak bardzo szybko, niekiedy nawet co roku. Najdłużej w zespole Lata z Radiem (prawie czterdzieści lat!), choć nie na stanowisku kierownika, ale sekretarza redakcji, pracował Piotr Sadowski, dziś radiowy emeryt i kopalnia wiedzy o historii audycji oraz radiowej Jedynki. A tego, co wydarzyło się od 1971 roku, wystarczy na napisanie kilku takich książek. Czas więc zaczynać...O wielu piosenkarkach (a zwłaszcza o jednej, również opisanej w tej książce) zwykło się mówić „królowa polskiej piosenki” albo „królowa jest tylko jedna”. Przyjmując, że tamte określenia są prawdziwe, o Maryli Rodowicz trzeba by powiedzieć przynajmniej „caryca”, a najlepiej poszukać innego słowa, jeszcze bardziej podkreślającego jej zalety. Tylko czy takie słowo w naszym języku istnieje? Maryla to osoba absolutnie wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Niezniszczalna, niezatapialna, ciągle niedościgniona mistrzyni estrady, zwłaszcza takiej jak Lato z Radiem, zabaw sylwestrowych lub wielkich plenerowych gali. Odkryła to wiele lat temu Nina Terentiew, która najpierw jako szefowa TVP2, a później dyrektor programowa Polsatu zatrudniała Marylę przy każdej ważnej okazji i nigdy się nie zawiodła. Ja tylko skromnie idę tym śladem.

Wiele razy namawiano mnie, by nie zapraszać więcej Rodowicz na trasę Lata z Radiem. Robili to różni moi byli szefowie, argumentując, że czas na młodszych, że to już było albo że to tamta epoka. Nikt z nich nie miał racji, choć czasami musiałem rzeczywiście toczyć wielkie boje o Marylę. Dziwi mnie tylko, że tego nie rozumieli, ale może taka jest uroda niektórych szefów z politycznego klucza... Na szczęście nie wszystkich.

Chociaż rzeczywiście jest tak, że lata mijają, a Rodowicz pozostaje perfekcyjna i niedościgniona. Podobnie jak towarzysząca jej ekipa, przy czym mam tu na myśli nie tylko niezwykłych muzyków, od wielu lat w większości tych samych, ale też jedynego w swoim rodzaju menedżera, czyli Bogdana Zepa. Boguś (bo tak wielu ludzi w branży mówi o nim) i Maryla są po prostu dla siebie stworzeni. Proszę jednak nie myśleć, że się ze sobą nie kłócą. Czasami nawet bardzo. Jeden z takich sporów jakiś czas temu spowodował rozstanie, i to z wielkim hukiem. Minęło kilka lat, obie strony poszły po rozum do głowy, a ja myślę, że po prostu policzyły, ile tracą na tym „rozwodzie”, i... znów Maryla z Bogdanem pracują razem.

Rodowicz od lat stosuje podczas występów ten sam bardzo prosty i bardzo skuteczny patent. Po dynamicznej przygrywce robionej przez zespół (my to nazywamy fachowo „intrem”), mniej więcej po minucie, wybiega na scenę wraz z trzema urodziwymi tancerkami i chórzystkami, prezentuje się publiczności oraz fotoreporterom, po czym podchodzi do mikrofonu (ma własny, specjalny, o tym za chwilę) i pyta:

– Co mam zaśpiewać?

Niezniszczalna, niezatapialna, niezastąpiona caryca Maryla Rodowicz. Na każdym koncercie w innym stroju i z innymi piosenkami. Zamość 2012.

Oczywiście w takiej chwili publiczność wykrzykuje wszystkie znane tytuły piosenek Maryli: Małgośka, Remedium (czyli „Wsiąść do pociągu”), Sing-Sing, Niech żyje bal itp. Jest tego tyle, że czasami nawet trudno wyłowić uchem, co dokładnie ludzie wołają, bo choć krzyczą bardzo głośno, to każdy chce usłyszeć co innego i każdy woła po swojemu. Rodowicz staje wtedy na skraju wybiegu (też ma własny, ze specjalnym oświetleniem) i spokojnym głosem stara się odpowiadać:

– Małgośka? Proszę bardzo. Sing-Sing? Ale oczywiście, będzie. „Wsiąść do pociągu”? Zaśpiewam, zaśpiewam, dobrze.

Publiczność to słyszy. Każdy jest przekonany, że to właśnie on dostał odpowiedź i że tak wielka gwiazda uwzględniła jego prośbę. Dziennikarze piszą później w lokalnej prasie, że Maryla Rodowicz śpiewała na specjalne życzenie publiczności. Tymczasem prawda bywa często zupełnie inna. Program koncertu jest mniej więcej ustalony. W planie są oczywiście prawie wszystkie przeboje. Bez względu na to, co zawołają ludzie, te piosenki i tak będą. Ale liczy się efekt. A ten jest znakomity.

Inna rzecz, że Rodowicz, jeśli chce i ma nastrój, potrafi zaskoczyć i zespół, i prowadzących, i nawet menedżera. Biedny Bogdan biega wtedy pod sceną, rwąc sobie włosy z głowy, muzycy zaś wyciskają z siebie siódme poty, by sprostać zadaniu i by szefowa się nie zdenerwowała. Mimo bowiem ustalonego planu Maryla potrafi nagle zażądać zagrania zupełnie innego utworu. Biada muzykowi, który się zgubi lub zagra nie taką nutę. Nie mówiąc już o sytuacji, by ktoś nie wiedział, jak dany utwór zagrać, bo to przy dyscyplinie Maryli i Bogdana jest po prostu nie do pomyślenia. W razie pomyłki caryca potrafi się rozzłościć jak mało kto, choć sama „rozmowa” z niesfornym muzykiem odbywa się dopiero po koncercie, już poza sceną. O dyskrecji trudno tu mówić, bo „wymianę zdań” (raczej jednostronną) dobrze słychać w promieniu wielu metrów. Zwykle jest tak, że muzyk, którego czekają „uwagi” szefowej, wie o tym wcześniej. Zespół więc niby gra dalej spokojnie na scenie kolejne przeboje, ale wszyscy co chwila zerkają znacząco w stronę nieszczęśnika, bo każdy wie, co się stanie, gdy tylko koncert się skończy. I biada mu, jeśli z nerwów pomyli się ponownie. Ma to swoje plusy i minusy.

Koncerty Rodowicz na trasie Lata z Radiem należą zdecydowanie do najdłuższych. Zwykle w standardowej umowie z każdym z artystów zapisuje się szablonowo sześćdziesiąt minut grania i śpiewania plus bisy. Przy czym za bis uznajemy dodatkowe dziesięć, piętnaście minut, czyli jeden, góra trzy utwory. Gdy chodzi o Marylę, to po godzinie koncert dopiero na serio się rozkręca. Jeśli pogoda dopisuje, taka gwiazda gra dwie godziny albo i więcej. Bis też potrafi trwać kolejne kilkadziesiąt minut. Ponieważ każdy koncert ułożony jest według schematu – zaczyna najmniej znany artysta, kończy największa gwiazda – Maryla i jej zespół grają oczywiście na finał, czyli na końcu. I tu jest problem. Proszę sobie wyobrazić, że koncert Rodowicz rozpoczął się na przykład o 21.30. Zgodnie ze scenariuszem każdy inny wykonawca skończyłby o 22.30. Chwilę później na scenie pojawiliby się na kilkadziesiąt sekund prowadzący, zapowiedzieliby bis (niby takie zaskoczenie, bonus dla publiczności, a w rzeczywistości wszystko precyzyjnie zaplanowane) i gwiazda wystąpiłaby ponownie. Kilka lub kilkanaście minut. Później już tylko odliczanie, sztuczne ognie i... do domu, czyli do samochodu i w drogę na następną imprezę.

W wypadku Maryli Rodowicz taki plan nie wchodzi w grę. O 22.30 po prostu nic się nie dzieje, bo gwiazda śpiewa dalej. Około 23.00 zdenerwowany Boguś Zep zaczyna przestępować z nogi na nogę i zwykle drepce tam i z powrotem blisko wejścia na scenę. Około 23.15 Bogdan łapie prowadzących (najczęściej mnie) i szepce:

– Proszę cię, zrób coś! Niech ona już skończy!

Tradycyjnie robię wtedy wielkie oczy, patrzę na Zepa i mówię niby zdziwiony:

– Ja? To ty coś zrób! Jesteś przecież jej menedżerem.

Taki teatrzyk odgrywamy dość regularnie, choć obaj wiemy, że w praktyce to nic nie da. Maryla po prostu skończy dopiero wtedy, gdy uzna, że to już naprawdę koniec. I kropka. Czasami Bogdan wylicza mi, gdzie grają jutro, i dodaje:

– Wiesz, jak to teraz będzie. Ona pójdzie spać, a ja będę jechał i jechał trzysta, czterysta kilometrów!

Cóż mam odpowiadać? Mam dokładnie ten sam problem i zawsze zastanawiam się, jak długo jeszcze Maryla będzie grała.

W takich sytuacjach największe problemy rodzą się jednak w zupełnie innych miejscach. Pierwsza denerwuje się ochrona, później służby medyczne, techniczni i ekipa, która musi posprzątać po koncercie. Na ich oczach misterny plan zakończenia imprezy o planowanej porze wali się w gruzy. Publiczność jest zachwycona, bo gwiazda daje superkoncert, ale obsługa zaczyna kalkulować, do której będzie musiała pracować. Do drugiej, trzeciej w nocy? A może i dłużej? Najbardziej zdesperowani szukają wtedy organizatora (czyli zwykle mnie) i przychodzą negocjować stawki, bo wydłuża im się czas pracy. Szczerze mówiąc, często mają rację. Nie są to miłe chwile i łatwe negocjacje, ale czasami po prostu nie ma wyjścia. Bywa też, że żarty się kończą, gdy przychodzi policja i pokazuje, że zgoda na imprezę masową jest na przykład tylko do północy. I co wtedy robić?

Teraz trochę o sprzęcie Maryli. Wspomniałem wcześniej o mikrofonie. Jest przygotowany specjalnie dla niej. Pozornie nie ma w tym nic dziwnego, bo wiele wielkich gwiazd ma własne mikrofony. Czują się wtedy pewniej, mikrofon ma dostosowaną charakterystykę dźwięku do barwy głosu artysty, często też taki sprzęt jest efektownie wykończony, specjalnie dla konkretnej gwiazdy. Własny mikrofon ma zawsze ze sobą Andrzej Piaseczny (piękny srebrny), Olek Klepacz z Formacji Nieżywych Schabuff (czerwony!), Grzegorz Markowski z Perfectu (ze specjalnym statywem skręconym jak wąż) itd. W wypadku Rodowicz jest trochę inaczej. Nie wiem, czy nie zdradzam teraz wielkiej tajemnicy, ale co tam, zaryzykuję!

Sieje postrach w całej Polsce, bo wszystko drobiazgowo sprawdza. Ale ja go uwielbiam, bo to najbardziej zawodowy menedżer, jakiego znam. Dobry duch Maryli – słynny Bogdan Zep. Rewal 2005.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.Podziękowania

Wydawnictwo Marginesy i Autor książki serdecznie dziękują:

Panu Ryszardowi Makowskiemu i Kabaretowi OT.TO za zgodę na wykorzystanie fragmentu piosenki To już lato jako tytułu książki;

Panu Piotrowi Sadowskiemu, wieloletniemu sekretarzowi Lata z Radiem, za udostępnienie fotografii z Jego archiwum;

Redaktorowi Sławomirowi Szofowi, współtwórcy Lata z Radiem, za zgodę na wykorzystanie Jego wizerunku na okładce książki;

Gwiazdom Polskiej Estrady – za złożenie autografów specjalnie do książki;

Pani Anicie Karwackiej z Redakcji Lata z Radiem i menedżerom Gwiazd za pomoc w zebraniu tych autografów;

Panom Kamilowi Dąbrowie i Sławomirowi Assendiemu, dyrektorom Programu Pierwszego Polskiego Radia, za okazaną życzliwość;

Fanklubowi Lata z Radiem za ponad dwadzieścia lat pomocy.

Kochani! Bez Was Lato z Radiem i ta książka nie wyglądałyby tak, jak wyglądają.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: