Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kochanica cesarza. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 lipca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kochanica cesarza. Tom 1 - ebook

Rzym, pierwsze stulecie naszej ery. Dziewczyna imieniem Teja jest niewolnicą sprowadzoną z Judei: skrytą, małomówną i rozważną. Zakupiona dla pazernej sekutnicy Lepidy z czasem staje się rywalką swej pani do serca gladiatora Ariusza. Zorientowawszy się, że tych dwoje niewolników coś łączy, Lepida pozbywa się Tei, sprzedając ją do domu rozpusty. Stamtąd ciężarna dziewczyna szczęśliwie trafia pod dach pewnego muzyka, który uczy ją śpiewu i gry na lirze.

Podczas gdy Lepida będzie siać zamęt w życiu swego nowo poślubionego męża i jego rodziny, Teja jako śpiewaczka staje się doceniana przez rzymskich patrycjuszy. Dziewczyną zaczyna się interesować sam cesarz Domicjan, który czyni ją swoją kochanką. Jednak Teja bardzo szybko zrozumie, że jego gierki podszyte są czymś o wiele mroczniejszym, a rola cesarskiej nałożnicy okazuje się nieznośną udręką. Mimo że wiele osób próbuje doprowadzić cesarza do upadku: mściwy gladiator, uczciwy senator, nawet westalka, to życie błyskotliwego paranoika Domicjana w końcu znajdzie się w rękach jednej jedynej kobiety…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-2278-2
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Teja
Rzym, wrzesień 81 r. n.e.

Otwarłam sobie żyły jednym zręcznym ruchem noża, po czym z zainteresowaniem przyglądałam się krwi wypływającej z rany. Choć nadgarstki miałam poznaczone siateczką blizn po poprzednich nacięciach, nieodmiennie fascynował mnie widok własnej krwi. I nieodłącznie towarzyszyło mi poczucie zagrożenia: czy w końcu, po tylu latach, stanę się nieostrożna i tnę się zbyt głęboko; czy właśnie tego dnia ujrzę, jak moje młode życie wycieka do błękitnej ceramicznej misy z biegnącym dookoła uroczym fryzem przedstawiającym nimfy? Takie myśli znacznie ubarwiały egzystencję niemal zupełnie pozbawioną wrażeń.

Ale najwyraźniej nie było mi pisane rozstać się z tym światem. Początkowy strumień krwi wkrótce osłabł, a kiedy wreszcie zamienił się w wątłą strużkę, mogłam – nie zdejmując z kolan misy – oprzeć się wygodnie o wykładaną mozaiką kolumnę w atrium. Niebawem wzrok zasnuje mi przyjemna mgiełka, dzięki której rzeczywistość nabierze łagodniejszego wyrazu. Tego akurat najbardziej potrzebowałam. Czekała mnie bowiem wyprawa z moją nową panią do Koloseum, gdzie odbywały się walki gladiatorów z okazji objęcia władzy przez nowego cesarza. A z tego, co słyszałam, walki gladiatorów…

– Tejo! – Głos mojej pani wyrwał mnie z rozmyślań.

Odmruknęłam coś niegrzecznie, posiłkując się mieszaniną greki, hebrajszczyzny i rynsztokowej łaciny, jej całkowicie nieznanych.

Owinęłam nadgarstek pasem lnu, zamotałam węzeł, pomagając sobie zębami, i opróżniłam zawartość misy do stojącej pośrodku atrium fontanny. Uważałam przy tym, aby nie poplamić sobie brązowej wełnianej tuniki. Moja pani miała sokoli wzrok, a mnie bynajmniej nie uśmiechało się tłumaczenie jej, dlaczego raz czy dwa razy w miesiącu napełniam własną krwią błękitną misę z biegnącym dookoła uroczym fryzem przedstawiającym nimfy. Zresztą nie uśmiechało mi się tłumaczenie mojej pani czegokolwiek. Byłam jej niewolnicą od bardzo niedawna, tyle jednak zdążyłam się już nauczyć.

– Tejo!

Obróciłam się zbyt szybko i zaraz musiałam się oprzeć o najbliższą kolumnę. Może jednak przesadziłam. Gdy upuścić za dużo krwi, człowieka dopadają zawroty głowy, a nawet mdłości. Z pewnością to nie najlepszy pomysł w dniu igrzysk, kiedy na arenie na moich oczach będą ginąć tysiące zwierząt i ludzi.

– Tejo, przestań się guzdrać! – Moja pani wyjrzała z sypialni. Na szczęście mgiełka przesłaniająca mi oczy złagodziła wyraz jej wykrzywionej złością twarzy. – Ojciec czeka, a ja wciąż jestem nieubrana!

Ruszyłam posłusznie za nią, mając wrażenie, że stąpam nie po podłodze, lecz w powietrzu. Mało gustowna mozaika na posadzce przedstawiała scenę walki gladiatorów posługujących się trójzębami – krew tryskała obficie niewielkimi czerwonymi kwadracikami. Choć było to niesmaczne, wydawało się bardzo odpowiednie: ojciec mojej pani, Kwintus Pollion, jako jeden z nielicznych Rzymian miał prawo organizowania igrzysk cesarskich.

– Niebieska stola – instruowała mnie jego córka, Lepida Pollia. – Z perłowymi zapinkami na ramionach.

– Tak, pani.

Kilka miesięcy wcześniej kupiono mnie dla niej w prezencie urodzinowym. Jako jej rówieśniczka – obie liczyłyśmy po czternaście lat – miałam od tej pory czesać ją i nosić za nią wachlarz, skoro była już niemal dorosłą kobietą. Wartością nie dorównywałam perłowemu naszyjnikowi, srebrnym bransoletom ani kilku sztukom jedwabiu, które również otrzymała od swego kochającego ojca, niemniej sprawdzałam się w roli osobistego cienia, którego posiadanie niezwykle ją podniecało.

– Znowu skaleczyłaś się przy posiłku? – Opatrunek na nadgarstku nie uszedł jej uwagi. – Straszna niezdara z ciebie. Bacz, by nie upuścić mojej szkatułki z klejnotami, gdyż bardzo bym się o to gniewała… No, upnij mi włosy złotymi przepaskami na grecką modłę. Zamierzam być dzisiaj Greczynką, tak jak ty. – Powiedziała to, chociaż doskonale wiedziała, że nie jestem Greczynką, tylko noszę greckie imię nadane mi przez mojego pierwszego pana, ateńskiego kupca.

– Dobrze, pani – mruknęłam po grecku.

Między cienkimi czarnymi brwiami Lepidy pojawiła się zmarszczka. Byłam lepiej od niej wykształcona, co niezwykle ją irytowało. Ja zaś, mając tego pełną świadomość, starałam się podkreślać swoją wyższość raz na parę dni.

– Nie pusz się tak, Tejo! Nie zapominaj, że jesteś tylko jedną z wielu żydowskich niewolnic!

– Dobrze, pani – odrzekłam i dalej potulnie upinałam jej włosy, co nie przeszkodziło jej się rozgadać.

– Mój ojciec mówi, że dziś po południu będzie walczył Bellerofont! Och, wiem, że to nasz najlepszy gladiator, ale ta jego płaska gęba! Choćby się wystroił i wypachnił, i tak nie zamieni się w Apolla. To prawda, że ma wdzięk, nawet gdy przeszywa komuś gardło na wylot… auć! Ukłułaś mnie!

– Wybacz, pani.

– Coś blada jesteś. Jeszcze nie rozumiesz, że nie należy się tak przejmować igrzyskami? Oni wszyscy… gladiatorzy, niewolnicy i jeńcy… i tak by umarli. Dzięki ich walkom mamy z tego przynajmniej trochę zabawy.

– To pewnie przez moje żydowskie pochodzenie – podsunęłam. – My, Żydzi, nie uważamy śmierci za zabawną.

– Tak, pewnie tak – potwierdziła z roztargnieniem Lepida. – Dzisiejsze igrzyska zapowiadają się w każdym razie emocjonująco. Po tym jak cesarz rozchorował się i umarł w samym środku sezonu, całymi miesiącami nie było porządnego przedstawienia.

– Cóż za brak wrażliwości z jego strony – powiedziałam, kiwając głową.

– No, ale wygląda na to, że nowy cesarz uwielbia igrzyska. Cesarz Domicjan… Tytus Flawiusz Domicjan… Ciekawe, jaki się okaże. Ojciec zadał sobie mnóstwo trudu, aby zapewnić mu najbardziej widowiskowe pojedynki. Tejo, perłowe kolczyki!

– Tak, pani.

– I piżmowe pachnidło. Hm… – Lepida zaczęła się przeglądać w lustrze z polerowanego metalu.

Była za młoda na fałdziste jedwabie, klejnoty i uróżowane policzki, jednakże odumarła ją matka, a Kwintus Pollion, aczkolwiek umiał sobie dobrze radzić z handlarzami niewolników i lanistami, w rękach jedynaczki stawał się miękki jak glina. Zresztą uroda Lepidy nie ulegała kwestii. Moja pani olśniewała nie tylko błękitnymi oczami, nie tylko jedwabistymi czarnymi włosami, które były jej dumą i radością, ale przede wszystkim boską sylwetką. Właśnie dzięki niej miała nadzieję złowić dobrego męża, patrycjusza, który nareszcie wprowadziłby cały jej ród do najwyższej warstwy rzymskiego społeczeństwa.

Przywołała mnie bliżej leniwym ruchem trzymanego w dłoni wachlarza z pawich piór. Dostrzegłam w lustrze, że gest ten wzburzył lekko jej loki. Przy okazji zobaczyłam też, że stanowię jakby bledsze odbicie mojej pani: włosy brązowe w miejsce czarnych, kanty w miejsce krągłości, cera ogorzała zamiast alabastrowej, nijakość zamiast piękna. Było to porównanie bardzo pochlebne – dla niej.

– Doskonale – oznajmiła, jakby czytając w moich myślach. – Ale tobie będzie potrzebny nowy strój. Wyglądasz jak uschnięte drzewo. No, chodźmy już. Ojciec czeka.

Kwintus Pollion istotnie już czekał. Jego zniecierpliwienie momentalnie jednak ustąpiło, gdy Lepida posłała mu obezwładniający uśmiech, przy którym zawsze w jej brodzie tworzył się uroczy dołeczek, i po dziewczęcemu zakręciła się wokół własnej osi.

– O tak, wyglądasz bardzo ładnie. Nie zapomnij uśmiechać się do Emiliusza Grakchusa, wywodzi się z niezwykle ważnego rodu i szuka ładnych dziewcząt.

Chciałam wyprowadzić go z błędu, że kto jak kto, ale Emiliusz Grakchus na pewno nie szuka ładnych dziewcząt, jednakże on nie zwracał na mnie uwagi. A szkoda. Niewolnicy bywają nierzadko lepiej poinformowani niż ich panowie.

Ogół Rzymian musiał wstać skoro świt, żeby zapewnić sobie dobre miejsca na widowni amfiteatru. Kwintus Pollion miał miejsca zarezerwowane, dzięki czemu mogliśmy wyruszyć odpowiednio późno i spotkać się w drodze z przedstawicielami najznaczniejszych rodów. Lepida wdzięczyła się do Emiliusza Grakchusa, do grupki oficerów stojących na rogu ulicy, praktycznie do każdego, czyja toga miała purpurowy szlak i kto nosił dobre nazwisko. W tym czasie jej ojciec z powagą wymieniał plotki z tym akurat patrycjuszem, który zaszczycił go zdawkowym uśmiechem.

– …słyszałem, że cesarz Domicjan planuje w przyszłym roku kampanię w Germanii! Najwyraźniej chce pójść w ślady swego brata. Nie może być wątpliwości, że cesarz Tytus utarł nosa barbarzyńcom, teraz zaś będziemy mieli okazję się przekonać, czy cesarz Domicjan poradzi sobie z nimi lepiej…

– Kwintusie Pollionie – doleciał mnie patrycjuszowski akcent – doprawdy, już samo jego pachnidło…

– Mimo wszystko sprawdza się w swojej roli. Cóż znaczą jakieś wonności, skoro robi, co do niego należy?

Kwintus Pollion nie przestawał się uśmiechać i giąć w ukłonach. Oddałby trzy dekady życia w zamian za zaszczyt noszenia nazwiska rodu takiego jak Juliusze czy Sulpicjusze. Moja pani także, skoro już o tym mowa.

Zabijałam nudę, zaglądając do ulicznych kramów, których było wokół pełno. Przekupnie oferowali pamiątki po poległych gladiatorach, zakonserwowaną w piasku krew tego czy innego wojownika oraz niewielkie drewniane medaliony z wymalowanym na awersie wizerunkiem słynnego Bellerofonta. Te ostatnie nie szły najlepiej, ponieważ nawet utalentowany artysta nie był w stanie przydać Bellerofontowi urody. Znacznie większym powodzeniem u kupujących cieszyły się medaliony z portretem przystojnego Traka z trójzębem. Kątem oka dostrzegłam nawet grupkę dziewcząt zachwycających się takim medalionem.

– Jaki cudny!… – piała jedna.

– Co noc śpię z podobnym pod poduszką!… – przechwalała się druga.

Uśmiechnęłam się pod nosem. My, Żydówki, też lubimy walecznych mężczyzn, ale wolimy żywych. Takich, co to rankiem odejmują głowę legioniście, a wieczorem zasiadają cali i zdrowi przy stole. Tylko Rzymianki mogły się zachwycać byle jak namalowanymi portretami ludzi, których nie znały i którzy najpewniej będą gryźli ziemię przed upływem roku. Z drugiej strony, może tacy właśnie mężczyźni najlepiej się nadawali na obiekt dziewczęcych westchnień. Nie groziła im starość ani utrata młodzieńczej urody, a gdy się którejś znudzili, łatwo ich było zastąpić kimś nowym.

Im bliżej amfiteatru, tym gęściejszy stawał się tłum. Nierzadko przy okazji załatwiania sprawunków dla mojej pani zdarzało mi się przemykać w cieniu jego ogromnej kamiennej bryły, lecz znalazłszy się po raz pierwszy w środku, aż rozdziawiłam usta ze zdumienia. Ileż tam było obłożonych marmurem łuków, ileż posągów spoglądających butnie ze swych cokołów, ileż siedzeń dla spragnionych rozrywki widzów! Ponoć wewnątrz mogło się pomieścić aż pięćdziesiąt tysięcy osób! Była to budowla godna bogów, którą zaczął wznosić jeszcze cesarz Wespazjan, a ukończył jego syn, cesarz Tytus. Tego dnia otwarła swe podwoje dla uczczenia młodszego brata Tytusa, Domicjana, od niedawna też noszącego cesarską purpurę.

Nie mogłam wyjść z podziwu, że tyle marmuru poświęcono na jedną wielką komorę grobową, jaką stanowiło Koloseum. Osobiście nie pożałowałabym tego cennego surowca na odeon, gdyż od oglądania umierających ludzi zdecydowanie wolałam słuchanie muzyki. Zaczęłam sobie nawet wyobrażać występ przed tak ogromną publicznością – przed prawdziwą publicznością w miejsce żab, które wysłuchiwały mnie w ogrodzie podczas szorowania podłóg…

– Nie leń się, tylko machaj wachlarzem – napomniała mnie Lepida, która usadowiwszy się na miękkich poduszkach, niczym cesarzowa skinęła zgromadzonym tłumom wiwatującym niezbyt gromko na cześć Kwintusa Polliona. Nadzorca igrzysk miał prawo zasiadać na widowni razem z córką, mimo że normalnie kobiety i mężczyźni siedzieli oddzielnie. – Żwawiej. Zapowiada się upalny dzień. Że też nie jest chłodniej! Mamy przecież jesień…

Posłusznie zaczęłam wachlować szybciej. Walki miały potrwać cały dzień, co oznaczało, że czeka mnie mnóstwo machania pierzastym wachlarzem. Cóż, nie uniknę bólu ramion.

Wtem rozbrzmiały metalicznie trąbki. Nawet ja poczułam poruszenie na tę przejmującą fanfarę. Nowy cesarz wkroczył do loży cesarskiej, unosząc rękę w geście pozdrowienia dla tłumu, a ja stanęłam na palcach, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Domicjan, trzeci z kolei cesarz z dynastii Flawiuszów, był wysoki, miał rumianą twarz i przykuwał wzrok purpurowym płaszczem i złotym wieńcem na głowie.

– Ojcze – Lepida pociągnęła Kwintusa Polliona za łokieć – czy cesarz naprawdę skrywa mroczne sekrety? Wczoraj w łaźni usłyszałam, że…

Nawet ja wiedziałam, że wszyscy cesarze skrywają mroczne sekrety. Tyberiusz ze swymi młodymi niewolnikami; Kaligula sypiający z własnymi siostrami; Tytus z wianuszkiem kochanic – co by Rzymianom przyszło z cesarza, o którym nie można powiedzieć nic pikantnego?

Za to cesarzowa Domicja była wzorem cnót. Smukła, posągowa i śliczna stanęła właśnie u boku swego cesarskiego małżonka, by także pomachać wiwatującym dziko ludziom, którzy jak dotąd słyszeli o niej same dobre rzeczy. Ciekawość wzbudziła najwyżej jej zielona jedwabna stola przyozdobiona szmaragdami. Sądząc ze szmeru podniecenia wśród żeńskiej części widowni, można się było spodziewać, że w tym sezonie najmodniejsza będzie zieleń.

– Ojcze… – odezwała się znów Lepida – chyba wiesz, że w zieleni mi do twarzy. A taki szmaragdowy naszyjnik jak cesarzowej…

Za Domicjanem pojawili się pozostali członkowie jego rodziny. Znalazła się wśród nich cesarska bratanica Julia, młodsza córka Tytusa, która ponoć starała się o przyjęcie do grona westalek, jednakże została odrzucona, ale od reszty wiało nudą. Byłam bardzo rozczarowana. Już pierwsze zetknięcie z rodziną cesarską uświadomiło mi, że niczym się ona nie różni od pierwszego lepszego rodu rozleniwionych patrycjuszy.

Cesarz Domicjan postąpił jeszcze krok do przodu i nie opuszczając podniesionej ręki, gromko wykrzyczał formułkę otwierającą igrzyska. Jakiekolwiek mroczne sekrety skrywał, z pewnością miał donośny głos.

Zdziwieni moją ignorancją inni niewolnicy już wcześniej oświecili mnie w sprawie igrzysk. Orientowałam się więc, że poranny spektakl rozpoczyna zawsze walka pomiędzy dzikimi bestiami – tego dnia miały ze sobą walczyć słoń i nosorożec. Ten drugi wykłuł rogiem oko temu pierwszemu. Doprawdy równie dobrze mogłabym dożyć swoich dni, nigdy nie słysząc ryku ranionego słonia.

– Wspaniale! – zawołał Kwintus Pollion, ciskając na arenę garść monet.

Lepida przebierała w daktylach z miodem. Ja koncentrowałam się z całych sił na wachlowaniu. Szu, szu, szu!

W następnej kolejności walczył byk z niedźwiedziem, a potem jeszcze lew z lampartem. Okruchy rzucone na zaostrzenie apetytu, ale jakie okruchy! Wprawdzie niedźwiedź zachowywał się nieco ospale i trzeba było aż trzech ludzi z ostrymi prętami, żeby rozorać mu boki do krwi i zmusić go do ataku na byka, ale już dwa dzikie koty zaryczały i rzuciły się na siebie, ledwie spuszczono je z łańcuchów. Widzowie wrzeszczeli, rozmawiali gorączkowo, wzdychali i poprawiali się na swoich miejscach. Po pojedynkach bestii przyszła kolej na pokaz przepychu – złaknioną wrażeń publiczność oszołomił spektakl, w którym po arenie defilowały gepardy w srebrnej uprzęży, białe byki z dokazującymi na ich grzbietach małymi chłopcami o złocistej skórze i przystrojone klejnotami i frędzlami ociężałe słonie prowadzone przez Nubijczyków grających na fletach.

– Ojcze, sprawisz mi nubijskiego niewolnika? – marudziła dalej Lepida. – A jeszcze lepiej dwóch. Bliźniaczą parę, która by nosiła za mną pakunki, kiedy idę na miasto…

Później przyszła pora na komików. Na arenę wypuszczono najpierw tuzin rozbieganych zajęcy, a za nimi oswojonego tygrysa, który dopadał je kolejno niczym pasiasta strzała i zaciśnięte w szczękach, lecz w dalszym ciągu żywe, przynosił do stóp swego pana. Choć mnie ten pokaz nawet się podobał, zewsząd zaczęło dobiegać buczenie niezadowolonych widzów. Ludzie przychodzili tu nie po to, by się śmiać, lecz by oglądać krew.

– Cesarz – mówił jednostajnym głosem Kwintus Pollion – szczególnie upodobał sobie boginię Minerwę. Wzniósł nawet dla niej świątynię w swoim pałacu. Może trzeba by złożyć parę imponujących publicznych ofiar…

Oswojony tygrys i jego pan zeszli z areny, a ich miejsce zajęła setka jeleni i sto długoszyich strusi, które zostały odstrzelone jeden po drugim w pełnym galopie przez łuczników rozmieszczonych na podwyższeniach wokół areny. Lepida, zauważywszy w loży obok jakąś znajomą, zaczęła się z nią wylewnie witać, dzięki czemu przegapiła większość rzezi.

Przyszła kolej na dalsze walki dzikich bestii, po których przeciwko lwom, bawołom i bykom wystąpili włócznicy. Zdezorientowane bawoły padały, mucząc głośno, byki w rozszalałym pędzie nadziewały się na włócznie, które rozorywały im ciała, ale lwy pokazywały zęby aż po dziąsła, podkradały się i polowały, tak że zanim same zostały wytropione i wypatroszone, wysłały na tamten świat niejednego włócznika. Cóż za wspaniała zabawa. Szu, szu, szu.

– O, gladiatorzy! – Lepida odtrąciła talerz z daktylami i usiadła prosto. – Ładne osobniki, ojcze.

– Cesarz zasługuje na wszystko, co najlepsze. – Kwintus Pollion ujął ją pod brodę. – Podobnie jak moja córuchna, która przepada za igrzyskami! Domicjan życzył sobie, aby dziś na arenie odbyła się prawdziwa bitwa, nie zwykłe pojedynki. Zatem rankiem będziemy świadkami wyjątkowego widowiska, które poprzedzi przewidziane na południe egzekucje.

Odziani w purpurowe płaszcze gladiatorzy wysypali się z bram, wolno zataczając kręgi na arenie do wtóru entuzjastycznych ryków tłumu. Jedni kroczyli dumnie, inni maszerowali, nie rozglądając się na boki. Uzbrojony w trójząb Trak przesyłał widzom całusy, za co w nagrodę posypały się w jego stronę kwiaty rzucane przez szalejące za nim kobiety. Razem było ich pięćdziesięciu, wszystkich czekała walka na śmierć i życie. Zwycięska połowa opuści arenę przez Bramę Życia – z tarczą. Przegrani wrócą przez Bramę Śmierci – na tarczy lub wręcz ciągnięci żelaznymi hakami.

– Ave, Caesar! – ryknęli jak jeden mąż wszyscy gladiatorzy. – Morituri te salutant!

Szczęk broni. Zgrzyt zbroi. Chrzęst piasku pod stopami, kiedy zaczęli formować pary. Kilka udawanych potyczek z użyciem tępej drewnianej broni, po czym w końcu cesarz dał znak.

Starły się ostrza. Widzowie pochylili się do przodu, naparli na marmurowe barierki, zaczęli wykrzykiwać zachęty kierowane do swych faworytów i przekleństwa pod adresem niezdar. Wymachiwanie rąk, zakłady, wrzaski.

Nie patrz, powtarzałam sobie. Szu, szu, szu, szeleścił wachlarz. Tylko nie patrz…

– Tejo – zapytała Lepida słodkim głosikiem – co sądzisz o tamtym Germaninie?

Zerknęłam.

– Pechowiec. – Mężczyzna akurat umierał przebity trójzębem przeciwnika, wyjąc wniebogłosy. Siedzący w loży obok senator z niesmakiem cisnął na arenę garść monet.

Walczący w dole przypominali wzburzone morze. Skotłowany piasek tu i ówdzie poczerwieniał od krwi.

– Tamten Gal błaga o życie – zauważył Kwintus Pollion, łypiąc okiem i nie odrywając ust od pucharu. – Co za niedojda, upuścił tarczę. Iugula!

Iugula, czyli „dobij go”. Było jeszcze mitte, czyli „oszczędź”, ale tego drugiego nie słyszało się często podczas igrzysk. Publiczność skłaniała się ku łasce jedynie na widok czyjejś wyjątkowej dzielności, o czym miałam się dopiero przekonać. Ludzie przychodzili tu, by oglądać odwagę innych, a także ich krew i śmierć. Nie chcieli patrzeć na tchórzy. Nie chcieli widzieć miłosierdzia.

Bardzo szybko było po wszystkim. Zwycięzcy stanęli pod lożą cesarską, skąd Domicjan sypał monety tym, którzy się spisali. Przegrani leżeli w większości skuleni i milczący w piachu, tylko nieliczni wili się wciąż w śmiertelnych drgawkach i wyjąc, upychali wnętrzności do własnych brzuchów. Chichoczące dziewczęta i roześmiani trybuni robili zakłady, jak długo będą umierać. Obsługa przymierzała się do ściągnięcia poległych z areny, poprawiając w rękach żelazne haki.

Szu, szu, szu. Ramiona bolały mnie coraz bardziej.

– Może jakiś owoc, panie? – U boku Kwintusa Polliona wyrósł niewolnik z tacą winogron i fig.

Lepida gestem zażyczyła sobie wina. Patrycjusze, gawędząc, rozsiadali się w swoich lożach. Plebejusze zajmujący miejsca nad nami wachlowali się, czym mogli, i rozglądali za przekupniami, którzy uwijali się pośród tłumu, sprzedając chleb i cienkusza. W loży cesarskiej Domicjan spoczywał w pozycji półleżącej, wsparty na łokciu, i grał w kości z pretorianami. Ranek upływał miło, aczkolwiek niektórym musiał ciągnąć się niemiłosiernie.

Tuż przed południem doprowadzono arenę do porządku. Zabrano ciała poległych gladiatorów, zagrabiono piasek, usuwając ślady krwi. Wreszcie naszym oczom ukazał się szereg powłóczących nogami postaci zakutych w kajdany. Byli to skazańcy: niewolnicy, bandyci, jeńcy.

– Ojcze, mogłabym dostać więcej wina? Przecież to wyjątkowa okazja!

Tymczasem na arenie pierwszy skazaniec w szeregu zamrugał ze zdziwienia, kiedy wsadzono mu w ręce tępy miecz. Spojrzał na broń pustym wzrokiem i zaraz się skulił, gdy strażnik dźgnął go ponaglająco. Następnie odwrócił się niezdarnie i zamierzył na drugiego w szeregu skazańca. Ostrze musiało być niezwykle tępe, ponieważ nie skończyło się na jednym ciosie. Mimo to ledwie słyszałam wrzaski zabijanego, taki był harmider na widowni. Mało kto zwracał uwagę na to, co rozgrywało się w dole.

Strażnicy brutalnie odebrali broń pierwszemu skazańcowi i przekazali ją dalej. Następna w szeregu była kobieta. Zabiła swego poprzednika, podrzynając mu niewprawnie gardło, po czym sama została rozbrojona i zabita przez mężczyznę stojącego z drugiej strony. Usiłował przeszyć jej serce mieczem, który jednak okazał się na to zbyt tępy. Niewolnica zginęła dopiero pod którymś ciosem z rzędu.

Powiodłam wzrokiem wzdłuż skutego łańcuchem szeregu. Skazańców było ze dwudziestu. Starzy i młodzi, mężczyźni i kobiety – wszyscy wyglądali podobnie, garbiąc ramiona i powłócząc nogami. Wyróżniał się spośród nich tylko jeden człowiek. Potężnej postury i prosty jak świeca, toczył wokół nieprzytomnym spojrzeniem. Nawet z tej odległości widziałam ślady po smagnięciach batem krzyżujące się na jego nagich plecach.

– Ojcze, kiedy odbędzie się pojedynek Bellerofonta? Umieram z ciekawości, jak poradzi sobie z tym Trakiem…

W końcu strażnicy podali miecz wielkoludowi. Zważył go w spętanych dłoniach, zamachnął się na próbę. Swoją ofiarę pozbawił życia jednym zgrabnym ruchem. Skrzywiłam się mimowolnie.

Kiedy strażnik wyciągnął rękę po miecz, wielkolud cofnął się o krok, nie wypuszczając broni z ręki. Strażnik uczynił w jego stronę niecierpliwy gest i w mgnieniu oka rozpętało się pandemonium.

– Oddaj miecz – powiedział strażnik.

Wielkolud stał na szeroko rozstawionych nogach, zapierając się w rozgrzanym piachu i z każdym oddechem łapczywie wciągając powietrze do obolałych płuc. Na ramionach czuł prażące słońce, pod bosymi stopami zaś każde ziarenko piasku. Podrażniona potem skóra nadgarstków i kostek piekła go pod zardzewiałymi obejmami kajdan. Ani na moment nie zwolnił uchwytu na rękojeści miecza.

– Oddaj! – powtórzył strażnik. – Psujesz przedstawienie.

Wielkolud odpowiedział spojrzeniem szklanych oczu.

– Oddaj mi ten miecz! – Strażnik władczym gestem wyciągnął rękę.

Wielkolud odciął mu ją.

Strażnik wrzasnął. Plama krwi zalśniła w ostrym południowym słońcu. Pozostali strażnicy rzucili się ku skazańcowi.

Nie miał miecza w ręce od ponad dziesięciu lat. Zbyt długo, aby cokolwiek pamiętać – powiedziałby jeszcze niedawno. Tymczasem pod wpływem gniewu wszystko wróciło do niego w okamgnieniu. Miły ciężar rękojeści w dłoni, lekki opór ostrza wchodzącego w ciało, mroczna Furia, która zasnuwała mu oczy mgłą i szeptała do ucha: zabij ich, zabij ich wszystkich…

Z pierwszym strażnikiem starł się w radosnej gorączce, krzyżując z nim miecze z głuchym szczękiem. Nacierał siłą wszystkich mięśni, czując, jak ciało wygina mu się niczym sprężysty łuk, aż wreszcie dojrzał nagły strach w oczach przeciwnika, który zdał sobie sprawę z mocy natarcia. Ech, ci Rzymianie ze swoimi pióropuszami, błyszczącymi napierśnikami i dumą – nie przypuszczali nawet, że niewolnik może być tak silny. Dwoma kolejnymi pchnięciami zamienił pierwszego strażnika w kupę mięsa podrygującego w piachu.

Ci, którzy rzucili się na niego potem, stanowili tylko rozmazane plamy zwieńczone jaskrawymi pióropuszami. Drugi strażnik padł na ziemię, gdy tępe ostrze przecięło mu ścięgna, czemu towarzyszył przenikliwy krzyk.

Wielkolud napawał się chwilą. Zwrócił się w stronę następnego przeciwnika zakutego w napierśnik z brązu. Ciął ostrzem prosto w pachę. Jeszcze jedna tarcza potoczyła się po piachu i znów rozległ się krzyk.

Za mało, szeptała Furia, za mało…

Poczuwszy niewyraźny ból w plecach, gdzie dosięgnął go miecz, natychmiast się obrócił gotów rąbać szaleńczo. Skóra niewolnika była najwytrzymalsza właśnie na plecach, o czym jednak nie mogli wiedzieć ci wymuskani mężczyźni, których winnic doglądali galijscy jeńcy i którym łoża grzały potulne trackie niewolnice. I rzeczywiście na niczym się nie znali. Ciął na oślep i po chwili rozkoszował się smakiem krwi, która trysnęła mu na skołtuniony zarost.

Za mało…

Świat zawirował i zbladł, kiedy coś walnęło go w potylicę. Wielkolud zachwiał się, okręcił na pięcie, uniósł miecz – i nagle poczuł, że drętwieje mu całe ramię, gdy strażnik grzmotnął go umbem tarczy prosto w łokieć. Niejako z dystansu przyglądał się, jak broń wyślizguje mu się z dłoni, a on sam pada na kolana, powalony uderzeniem rękojeści miecza w ciemię. Oczy zalał mu pot – kwaśny, gorzki. Jęknął, kiedy okute buty jęły wymierzać mu razy w odsłonięte boki. Mroczna Furia, która podżegała go do walki aż do tej chwili, zwinęła się w kłębek niczym wąż zaczynający pożerać sam siebie. Znał to uczucie. Doświadczył go nieraz na przestrzeni lat spędzonych w niewoli. Ale z mieczem w dłoni wszystko wydawało się takie proste.

Za mało, wciąż za mało…

Ponad odgłosem łamanych kości usłyszał ryk. Przybierający na sile, bezosobowy ryk na podobieństwo huku fal rozbijających się o brzeg. Po raz pierwszy od wejścia na arenę spojrzał w górę i zobaczył widzów upchniętych tysiącami w kolistych, wznoszących się coraz wyżej rzędach. Byli wśród nich senatorzy w togach z purpurowym pasem i kapłani w białych szatach, były matrony w barwnych jedwabnych stolach. Taka masa ludzi… czy na świecie żyło ich w ogóle tylu? Nagle dostrzegł wyłaniającą się z pierwszego rzędu, niemal na wyciągnięcie ręki, twarz chłopca w eleganckiej todze. Młodzik krzyczał coś ustami pełnymi fig i bił brawo.

Wszyscy oni bili brawo. Po ogromnej arenie niosło się echo oklasków.

Gasnącym wzrokiem zdążył jeszcze wypatrzyć lożę cesarską. Znajdował się wystarczająco blisko, aby zobaczyć jasnowłosą dziewczynę o zmartwiałej z przerażenia twarzy, bratanicę cesarza, i samego Domicjana w purpurowym płaszczu, z rumianym obliczem i rozbawionym spojrzeniem, który właśnie obojętnym ruchem unosił rękę.

Z dłonią ułożoną w geście łaski.

Dlaczego? Dlaczego?! – zdążył jeszcze pomyśleć wielkolud, zanim ogarnęła go zupełna ciemność.

Mojej pani nie zamykały się usta, kiedy pomagałam jej się rozebrać przed snem – tematem oczywiście nie były igrzyska, ponieważ cała ta śmierć i krew już dawno jej się przejadły. Lepida rozwodziła się teraz na temat pewnego senatora, o którym Kwintus Pollion napomknął jako o kandydacie na jej męża.

– Nazywa się Marek Norbanus i jest okropnie stary…

Słuchałam tylko jednym uchem. Nie potrafiłam wyrzucić z pamięci tamtego niewolnika o poznaczonych batem plecach. Pochodził z Brytanii czy z Galii? Skądkolwiek się wziął, walczył zaciekle i niemal do samego końca wywijał mieczem niczym Goliat, nie przejmując się odniesionymi ranami. Szczerzył zęby w potwornym grymasie nawet wtedy, gdy go powalili na ziemię, jakby mu było wszystko jedno, czy przeżyje, czy zginie, pod warunkiem że zabierze ze sobą jak najwięcej przeciwników.

– Tejo, uważaj na te perły. Mogłabym za nie mieć trzy takie jak ty.

Naoglądałam się w życiu setek podobnych niewolników, nierzadko służyłam z nimi pod jednym dachem, lecz zawsze starałam się ich unikać. Zazwyczaj dużo pili, mało pracowali, patrzyli wilkiem na swoich panów i zbierali cięgi na każdym kroku. Wolałam się od nich trzymać z daleka, szczególnie gdy w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc. Do tej pory miałam ich za zwykłych osiłków.

Dlatego nie potrafiłam zrozumieć, czemu tam, w amfiteatrze, nagle zebrało mi się na płacz, gdy wielkolud padł na ziemię. Nie uroniłam łzy, kiedy trafiłam na służbę do Lepidy. Nie płakałam, kiedy na moich oczach ginęli gladiatorzy i nieszczęsne oszołomione bestie. Czemu popłakałam się przez jakiegoś osiłka?

Przecież nawet nie znałam jego imienia.

– Moim zdaniem cesarz Domicjan nie jest specjalnie przystojny, no ale trudno to stwierdzić z całą pewnością z takiej odległości, prawda? – Lepida spojrzała krzywo na uszczerbiony paznokieć. – I tak bym jednak wolała, żebyśmy mieli jakiegoś młodego cesarza zamiast tych wszystkich nudziarzy w wieku mego ojca.

Właśnie, cesarz. Z jakiego powodu darował życie na wpół martwemu niewolnikowi? Publiczność oklaskiwała tyleż przedstawienie, które dał, co jego bliską śmierć. Czemu Domicjan go ocalił?

– Idź sobie, Tejo. Nie potrzebuję cię już. Jakaś niemrawa jesteś dzisiaj.

– Jak sobie chcesz – odparłam po grecku, gasząc lampę – ty podła złośliwa sekutnico.

Wyszłam do atrium, gdzie lawirując między spowitymi mrokiem kolumnami, od czasu do czasu musiałam się wesprzeć o zimny marmur dla odzyskania równowagi. Usilnie starałam się przy tym nie myśleć o błękitnej misie. Dwukrotne otwarcie żył w ciągu jednego dnia nie wyszłoby mi na dobre. Nie dało się jednak ukryć, że miałam na to ochotę, i to wielką.

– O, Teja. W samą porę…

Wpatrzyłam się w dwóch Kwintusów Pollionów, którzy przywoływali mnie od wejścia do sypialni, i tak równym krokiem, na jaki mnie było stać, ruszyłam w stronę srebrnego łoża, które mi obydwaj zachęcająco wskazywali. Zamknęłam oczy i stłumiłam ziewnięcie, mając głęboką nadzieję, że nie zasnę w trakcie całego tego sapania i dyszenia. Od niewolnic nie oczekiwano entuzjazmu, ale jednak spodziewano się po nich niejakiej ochoty. Poklepywałam więc Kwintusa Polliona po ramieniu, kiedy mnie ujeżdżał. Odsłaniał przy tym dziąsła zupełnie jak muł podczas… jak zwał ów akt, tak zwał.

– Dobra z ciebie dziewczyna, Tejo… – sennie wymamrotał Kwintus Pollion, po czym klepnął mnie lekko. – No, zmykaj już…

Poprawiłam na sobie tunikę i wyślizgnęłam się na korytarz. Mogłam liczyć na to, że nazajutrz podaruje mi ukradkiem miedziaka.Część pierwsza

Julia
Świątynia Westy

Zaledwie wczoraj Tytus Flawiusz Domicjan był tylko moim opryskliwym wujem dziwakiem. Dziś jest z niego dominus et deus, pan i bóg. Pontifex maximus, najwyższy kapłan. Jednym słowem: cezar, cesarz Rzymu. Podobnie jak kiedyś mój ojciec i dziad stał się władcą całego znanego świata.

Ale jak dotąd jest dla mnie miły. Obiecał, że niebawem poślubię mego kuzyna Gajusza, z której to okazji zorganizuje prześwietne igrzyska. Nie miałam serca mu powiedzieć, że nie cierpię igrzysk. Wiem, że ma dobre intencje. Obiecuje, że sama cesarzowa pomoże mi wybrać strój ślubny. Domicja wygląda przecudnie w zielonych jedwabiach i szmaragdach. Ludzie mówią, że cesarz jest do szaleństwa zakochany w swojej żonie. Mówią też, że ona go nienawidzi – ale ludzie plotą, co im ślina na język przyniesie.

Wpatruję się w płomień, dopóki nie ujrzę dwóch płomieni.

Boję się. Boję się, odkąd pamiętam. Boję się cieni pod łóżkiem, postaci w mroku, bezcielesnych głosów…

Dziś na arenie zginęło tysiąc ludzi. Mój wuj przyglądał się temu ze spokojem, a od śmierci ocalił tylko jednego niewolnika. Nienawidzi reszty rodziny, ale dla mnie jest miły.

Czego może chcieć? Czy ktokolwiek w ogóle to wie?

Westo, bogini ogniska domowego, miej nade mną pieczę. Potrzebuję cię…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: