Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kolor samotności - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 października 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kolor samotności - ebook

 

Tego dnia sześcioletni Zach powinien był zostać w domu. Do jego szkoły wpadł uzbrojony napastnik i zabił dziewiętnaście osób, w tym Andyego, starszego brata Zacha. Dręczony przez koszmary chłopiec nie może liczyć na wsparcie najbliższych. Pogrążeni w żałobie i skupieni na własnym cierpieniu rodzice na ogół zbywają go niecierpliwym : nie teraz. Osamotniony Zach odnajduje sposób na wyjście z traumy. Ucieka w świat wyobraźni - czyta i maluje, co pomaga mu zrozumieć i uporządkować własne uczucia. Odnajduje też sposób, jak pomóc najbliższym i sprawić, by przestali się zasklepiać w cierpieniu. On po prostu chce, by znów było jak kiedyś.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-3726-0
Rozmiar pliku: 873 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

DZIEŃ, KIEDY PRZYSZEDŁ BANDYTA

Z tego dnia, kiedy przyszedł bandyta, najlepiej zapamiętałem oddech mojej nauczycielki, pani Russell. Był gorący i pachniał kawą. W szatni było ciemno, tylko odrobina światła wpadała przez szparę w drzwiach, które pani Russell przytrzymywała od środka. Z tej strony drzwi nie było klamki ani uchwytu, tylko kawałek metalu, który pani Russell ściskała między kciukiem a palcem wskazującym.

– Bądź cicho, Zach – szepnęła. – Nie ruszaj się.

Więc się nie ruszałem, choć lewa stopa, na której siedziałem, całkiem zdrętwiała i bardzo mnie bolała.

Kiedy pani Russell coś mówiła, czułem na policzku jej oddech pachnący kawą, i trochę mi to przeszkadzało. Jej palce zaciśnięte na kawałku metalu drżały. Przez cały czas musiała mówić do Evangeline, Davida i Emmy, którzy siedzieli za mną, bo płakali i trochę się ruszali.

– Jestem z wami – mówiła. – Ochronię was. Tylko proszę, bądźcie cicho. ćśśśśśś.

Przez cały czas słyszeliśmy z korytarza krzyki i pykanie.

PYK PYK PYK

Brzmiało to bardzo podobnie jak dźwięki z gry Gwiezdne Wojny, w którą czasem gram na konsoli.

PYK PYK PYK

Za każdym razem były trzy pyknięcia, a potem znowu robiło się cicho. Albo ktoś zaczynał krzyczeć. Pani Russell trochę podskakiwała, kiedy słychać było to pykanie, i zaczynała szeptać szybciej:

– Bądźcie cicho! Bądźcie cicho!

Evangeline dostała czkawki.

PYK Hep PYK Hep PYK Hep

Ktoś chyba zsikał się w majtki, bo w szatni zaczęło śmierdzieć. Czuć było zapach oddechu pani Russell, siuśków i kurtek, które były mokre, bo na przerwie padało.

– Nie pada tak mocno, żeby nie można było wyjść na zewnątrz – powiedziała pani Colaris. – Przecież nie jesteśmy z cukru.

Deszcz nam nie przeszkadzał. Graliśmy w nogę, a potem bawiliśmy się w policjantów i bandytów, więc zmokły nam kurtki i włosy. Próbowałem się obrócić, wyciągnąć rękę w górę i dotknąć kurtek, żeby sprawdzić, czy są bardzo mokre, a może już podeschły.

– Nie ruszaj się – szepnęła pani Russell.

Zmieniła rękę, którą trzymała drzwi, a bransoletki zabrzęczały. Pani Russell zawsze nosi mnóstwo bransoletek na prawej ręce. Do niektórych przyczepione są zawieszki, które mają jej przypominać o czymś wyjątkowym. Z każdych wakacji przywozi nową zawieszkę, żeby pamiętać różne zdarzenia. Na samym początku pierwszej klasy pokazała nam wszystkie zawieszki i opowiedziała, skąd je ma. Z ostatnich wakacji przywiozła łódkę, taką samą jak ta, na której podpłynęła bardzo blisko do wielkiego wodospadu, który nazywa się Niagara. To było w Kanadzie.

Lewa stopa zaczęła mnie boleć jeszcze bardziej i próbowałem ją przesunąć, ale tylko troszeczkę, żeby pani Russell nie zauważyła.

Wróciliśmy z przerwy, schowaliśmy kurtki do szatni i wyjęliśmy książki do matematyki, kiedy zaczęło się to pykanie. Na początku brzmiało niezbyt głośno i docierało gdzieś z samego końca korytarza, gdzie stoi biurko Charliego. Kiedy rodzice przychodzą, żeby nas zabrać przed końcem lekcji albo do gabinetu pielęgniarki, zawsze zatrzymują się przy biurku Charliego. Wpisują swoje nazwisko, pokazują prawo jazdy i dostają znaczek z napisem GOŚĆ zawieszony na czerwonej tasiemce, który muszą założyć na szyję.

Charlie jest ochroniarzem w naszej szkole i pracuje tu od trzydziestu lat. W zeszłym roku, kiedy byłem jeszcze w zerówce, mieliśmy wielką uroczystość w audytorium, żeby uczcić jego trzydzieści lat pracy. Przyszło też dużo rodziców, bo Charlie pracował tu jeszcze wtedy, kiedy oni byli dziećmi i też chodzili do McKinleya, tak jak mama. Charlie narzekał, że nie chce uroczystości.

– I tak wiem, że wszyscy mnie kochają – powiedział ze śmiechem, a on się bardzo zabawnie śmieje.

Ale uroczystość i tak była i Charlie wydawał się zadowolony. Ustawił na biurku obrazki, które dla niego zrobiliśmy, a resztę zabrał, żeby powiesić w domu. Mój obrazek stoi na samym środku biurka, bo ja bardzo dobrze rysuję.

pyk pyk pyk

Pani Russell właśnie nam mówiła, które strony z książki będziemy przerabiać w klasie, a które mamy zrobić w domu, i wtedy usłyszała to dość ciche pykanie. Przestała mówić i zmarszczyła czoło. Podeszła do drzwi i wyjrzała przez szybę.

– Co się…

pyk pyk pyk

Odskoczyła od drzwi i powiedziała:

– Kurwa.

Naprawdę tak powiedziała. Użyła tego słowa na „k”. Wszyscy to usłyszeliśmy i zaczęliśmy się śmiać.

– Kurwa.

Zaraz po tym odezwał się interkom na ścianie:

– Blokada, blokada, blokada!

To nie był głos pani Colaris. Kiedy ćwiczyliśmy zachowanie podczas blokady, pani Colaris powiedziała przez interkom „blokada”, ale tylko raz, a ten głos powtarzał to szybko i dużo razy.

Pani Russell zrobiła się zupełnie biała, a my przestaliśmy się śmiać, bo wydawała się jakaś dziwna i w ogóle się nie uśmiechała. Popatrzyłem na nią i nagle zacząłem się bać. Gardło miałem tak ściśnięte, że oddech nie chciał przez nie przejść.

Pani Russell chodziła w kółko przy drzwiach, jakby nie wiedziała, dokąd ma iść, a potem przestała się kręcić, zamknęła drzwi na klucz i zgasiła światło. Padał deszcz i przez okna nie świeciło słońce, ale pani Russell i tak zaciągnęła żaluzje.

– Pamiętacie, jak ćwiczyliśmy zachowanie podczas blokady – powiedziała bardzo szybko. Jej głos drżał i był trochę piskliwy.

Przypomniałem sobie, co znaczy „blokada”. Nie wolno wychodzić, jak to się robi przy alarmie pożarowym, tylko trzeba zostać w środku i schować się, żeby nie było nas widać.

PYK PYK PYK

Ktoś w korytarzu krzyczał bardzo głośno. Kolana zaczęły mi się trząść.

– Chłopcy i dziewczynki, wchodźcie wszyscy do szatni – popędzała nas pani Russell.

Kiedy wcześniej ćwiczyliśmy blokadę, było fajnie. Udawaliśmy, że jesteśmy bandytami, i siedzieliśmy w szatni tylko przez minutę, a potem usłyszeliśmy, że Charlie otwiera drzwi klasy z zewnątrz swoim specjalnym kluczem, którym może otworzyć wszystkie drzwi w całej szkole. Powiedział:

– To ja, Charlie – i to znaczyło, że ćwiczenia skończone.

A teraz nie chciałem wchodzić do szatni, bo prawie wszyscy już tam siedzieli i było bardzo ciasno, ale pani Russell położyła mi rękę na głowie i wepchnęła do środka.

– Szybko, szybko! – popędzała.

David i niektórzy inni zaczęli płakać, a najbardziej Evangeline, i powtarzali, że chcą iść do domu. Mnie też chciało się płakać, ale powstrzymywałem łzy, bo nie chciałem, żeby wszyscy to widzieli. Robiłem sztuczkę z zaciskaniem powiek, której nauczyłem się od babci. Trzeba ścisnąć nos palcami w tym miejscu, gdzie przestaje być twardy i robi się miękki, i wtedy łzy nie wypłyną. Babcia nauczyła mnie tej sztuczki na placu zabaw, kiedy chciałem się rozpłakać, bo ktoś mnie zepchnął z huśtawki. Ale babcia powiedziała:

– Nie pokazuj im, że płaczesz.

Pani Russell wepchnęła wszystkich do szatni i zamknęła drzwi. Przez cały czas słyszeliśmy to pykanie. Próbowałem liczyć w głowie:

PYK-1 PYK-2 PYK-3

Gardło mnie drapało i było całkiem wyschnięte. Bardzo chciałem napić się wody.

PYK-4 PYK-5 PYK-6

– Proszę, proszę, bardzo was proszę – szeptała pani Russell, a potem zaczęła mówić do Boga. Nazywała go „Dobrym Panem”, to „Dobry Panie” usłyszałem kilka razy, ale reszty nie zrozumiałem, bo szeptała tak szybko i cicho, jakby chciała, żeby tylko Bóg to słyszał.

PYK-7 PYK-8 PYK-9

Za każdym razem były trzy pyknięcia, a potem przerwa.

Nagle pani Russell podniosła głowę i znowu powiedziała:

– Kurwa. Mój telefon!

Uchyliła drzwi i kiedy przez chwilę nie było słychać pykania, otworzyła je całkiem i z pochyloną głową przebiegła przez klasę do biurka. Potem biegiem wróciła do szatni, znów zamknęła drzwi i tym razem mnie kazała trzymać za ten kawałek metalu. Trzymałem, chociaż palce mnie bolały, a drzwi były ciężkie i trzeba było dużo siły. Musiałem chwycić obiema rękami.

Dłonie pani Russell trzęsły się tak bardzo, że telefon podskakiwał, kiedy wpisywała hasło. Ciągle się myliła. Kiedy wpisze się złe hasło, wszystkie cyfry na ekranie zaczynają podrygiwać i trzeba zaczynać od początku.

– No już, no już, no już – powtarzała, aż w końcu udało jej się wpisać dobre hasło.

Zauważyłem je: 1989.

PYK-10 PYK-11 PYK-12

Widziałem, że pani Russell wybrała 911. Ktoś się odezwał i wtedy powiedziała:

– Tak, dzień dobry, dzwonię ze szkoły podstawowej McKinleya w Wake Gardens, Rogers Lane. – Mówiła bardzo szybko i w świetle telefonu zauważyłem, że trochę opluła mi nogę. Nie mogłem tego wytrzeć, bo trzymałem drzwi, ale patrzyłem na tę bańkę śliny na spodniach. Była obrzydliwa. – W szkole jest uzbrojony bandyta i… Dobrze, nie będę się rozłączać. – Ktoś już zadzwonił – szepnęła do nas.

Uzbrojony bandyta. Tak powiedziała. Przez cały czas miałem to w głowie.

PYK-13 Uzbrojony bandyta PYK -14 Uzbrojony bandyta PYK-15 Uzbrojony bandyta

W tej szatni było bardzo gorąco i nie było czym oddychać, jakbyśmy zużyli już całe powietrze. Chciałem trochę uchylić drzwi, żeby wpuścić nowe powietrze, ale za bardzo się bałem. Serce waliło mi superszybko i czułem je aż w gardle. Koło mnie siedział Nicholas. Z całych sił zaciskał oczy i oddychał bardzo szybko i głośno. Zużywał za dużo powietrza.

Pani Russell też miała zamknięte oczy, ale oddychała powoli. Czułem zapach kawy, kiedy wypuszczała oddech i robiła takie „huuuuuu”. Potem otworzyła oczy i znowu zaczęła do nas szeptać. Mówiła do każdego po imieniu: Nicholas. Jack. Evangeline…

– Zach, wszystko będzie w porządku – powiedziała i od razu poczułem się lepiej, a potem zwróciła się do wszystkich: – Policja już tu jest. Przyjechali, żeby nam pomóc. Ja też tu jestem.

Cieszyłem się, że jest z nami, i przez to, że do nas mówiła, nie bałem się aż tak bardzo. Zapach kawy już mi nie przeszkadzał. Wyobrażałem sobie, że to oddech taty w weekendowe poranki, kiedy je śniadanie w domu. Próbowałem kiedyś kawy, ale mi nie smakowała. Była za gorąca i śmierdziała czymś starym. Tato roześmiał się i powiedział:

– To dobrze. Kawa hamuje wzrost.

Nie wiem, co to znaczy, ale bardzo żałowałem, że taty z nami nie ma. Ale nie było go, była tylko pani Russell, cała moja klasa i to pykanie:

PYK-16 PYK-17 PYK-18

– teraz już bardzo głośne, i krzyki w korytarzu, i jeszcze więcej płaczu w szatni. Pani Russell przestała mówić do nas i powiedziała do telefonu:

– O Boże, on tu idzie. Kiedy tu będziecie? Kiedy tu będziecie? – zapytała dwa razy.

Nicholas otworzył oczy, powiedział:

– Och… – i zwymiotował.

Zabrudził sobie całą koszulę, trochę też poleciało na włosy Emmy i na moje buty. Emma zaczęła głośno piszczeć, a pani Russell zakryła jej usta ręką. Telefon wpadł w wymiociny na podłodze. Przez drzwi usłyszałem syreny. Bardzo dobrze potrafię odróżniać dźwięki różnych syren: wozów strażackich, samochodów policyjnych, karetek pogotowia, ale przyjechało ich tak dużo, że nie wiedziałem, co to jest, bo wszystkie były wymieszane.

PYK-19 PYK-20 PYK-21

Wszystko było gorące, mokre i śmierdziało. Kręciło mi się w głowie i było mi niedobrze. Nagle zrobiło się cicho. Nie słyszałem więcej pykania, tylko krzyki i czkawkę w szatni.

A potem rozległo się mnóstwo pyknięć, gdzieś bardzo blisko nas, jedno po drugim, i głośny hałas, jakby coś się przewracało i łamało. Pani Russell zaczęła krzyczeć i zakryła uszy rękami. My też zaczęliśmy krzyczeć i zakryliśmy uszy rękami. Drzwi szatni otworzyły się, bo musiałem puścić ten metalowy kawałek. Do środka wpadło światło i raziło mnie w oczy. Próbowałem dalej liczyć pyknięcia, ale było ich za dużo. W końcu ustały.

Było całkiem cicho, nawet my byliśmy cicho i nikt się nie ruszał. Chyba przestaliśmy nawet oddychać. Siedzieliśmy tak bardzo długo, nieruchomo i w zupełnej ciszy.

Potem usłyszeliśmy, że ktoś jest przy drzwiach do klasy i porusza klamką. Pani Russell wypuściła przerywany oddech i to brzmiało jak „hm hm hm”. Ktoś zapukał do drzwi i jakiś mężczyzna zawołał głośno:

– Halo, jest tam kto?2

BLIZNY WOJENNE

– Wszystko już dobrze. Policja już tu jest. Już po wszystkim – powiedział ktoś głośno.

Pani Russell wstała i przez chwilę przytrzymywała się drzwi szatni, a potem podeszła do drzwi klasy bardzo powoli, jakby zapomniała, jak się chodzi, a może nogi zdrętwiały jej tak jak mnie od tego, że na nich siedziała. Ja też wstałem i wszyscy za mną też. Wyszliśmy z szatni bardzo powoli, jakbyśmy musieli na nowo nauczyć się chodzić.

Pani Russell otworzyła drzwi i do klasy weszło mnóstwo policjantów, a na korytarzu widziałem ich jeszcze więcej. Policjantka objęła panią Russell, która wydawała takie dźwięki, jakby się dusiła. Chciałem być blisko pani Russell i było mi zimno, bo wszyscy się rozeszli i już nie siedzieliśmy ściśnięci. Bałem się tych policjantów i trochę się wstydziłem, więc trzymałem panią Russell za bluzkę.

– Podejdźcie wszyscy tutaj do drzwi – powiedział policjant. – Ustawcie się w szeregu, dobrze?

Przez okno słychać było coraz więcej syren, ale nic nie widziałem, bo okna są wysoko i żeby przez nie wyjrzeć, trzeba wejść na stół albo na krzesło, a tego nie wolno nam robić. Poza tym pani Russell opuściła rolety, kiedy zaczęło się to pykanie.

Jakiś policjant położył mi rękę na ramieniu i popchnął do szeregu. Wszyscy byli w mundurach i kamizelkach, takich, przez które nie przechodzą kule, a niektórzy mieli na głowach hełmy, jak w filmie, i wielkie karabiny, nie takie zwykłe pistolety, jakie się nosi przy pasie. Wyglądali bardzo groźnie z tymi karabinami i w hełmach, ale mówili do nas miło:

– Nie martw się, mistrzu, już po wszystkim! Jesteście bezpieczni.

Tak mówili. Nie wiedziałem, co właściwie się skończyło, ale nie chciałem wychodzić z klasy, a pani Russell nie stała jak zwykle obok pierwszej osoby w szeregu, tylko z boku przy policjantce i wciąż się dusiła.

Zwykle kiedy ustawiamy się w szereg, żeby wyjść z klasy, wszyscy się przepychają i pani na nas krzyczy, że nie stoimy równo, ale teraz nikt się nie ruszał. Evangeline, Emma i niektóre inne dzieci ciągle się trzęsły i płakały. Wszyscy patrzyliśmy na panią Russell i czekaliśmy, aż przestanie się krztusić.

Na korytarzu ciągle było słychać krzyki i hałasy. Wydawało mi się, że to Charlie krzyczy:

– NIE! NIE! NIE! – i zastanawiałem się, dlaczego Charlie tak krzyczy.

Może ten bandyta go zranił? Bardzo niebezpiecznie jest być ochroniarzem w szkole, kiedy przychodzi uzbrojony bandyta.

Słyszałem jeszcze różne inne okrzyki:

– Och, oooch, oooch!

– Postrzał w głowę ze skutkiem śmiertelnym!

– Krwawienie z tętnicy udowej. Dajcie opaskę uciskową i opatrunek!

Krótkofalówki przy paskach policjantów przez cały czas piszczały i ktoś coś mówił tak szybko, że trudno było zrozumieć.

Krótkofalówka policjanta, który stał na samym przodzie, zapiszczała, a nam rozkazała:

– Przygotujcie się do wyjścia.

Policjant obrócił się i odpowiedział:

– Wychodzimy.

Inni policjanci zaczęli nas popychać od tyłu i zaczęliśmy wychodzić z klasy, ale bardzo powoli. Nikt nie chciał wychodzić na korytarz, gdzie ciągle słychać było płacz i krzyki. Policjant, który stał przy samych drzwiach, przybijał piątkę z każdym dzieckiem, które koło niego przechodziło, jakby to była jakaś zabawa. Ja mu nie przybiłem piątki, więc tylko dotknął mojej głowy.

Musieliśmy przejść przez cały korytarz do tylnego wyjścia, tam gdzie jest stołówka. Widzieliśmy pierwsze, drugie i trzecie klasy, które też szły w szeregu tak jak my i były prowadzone przez policjantów. Wszyscy wyglądali na zmarzniętych i przestraszonych.

– Nie odwracajcie się – powtarzali policjanci. – Nie oglądajcie się za siebie.

Ale ja chciałem zobaczyć, czy dobrze mi się wydawało, że to Charlie krzyczał wcześniej „nie! nie! nie!”, i czy nic mu się nie stało. Chciałem zobaczyć, kto tak krzyczał. Nie widziałem dużo, bo zaraz za mną szedł Ryder, a on jest wysoki, a za Ryderem jeszcze inne dzieci, ale trochę udało mi się zobaczyć między dziećmi a policją. Na podłodze w korytarzu leżeli ludzie, a nad nimi pochylali się ratownicy z karetek i policjanci. I widziałem krew. W każdym razie wydawało mi się, że to jest krew. Takie ciemnoczerwone i czarne kałuże, zupełnie jak rozlana farba. Były wszędzie, na podłodze, nawet na ścianach. Za Ryderem szły starsze dzieci z czwartych i piątych klas, a ich twarze były zupełnie białe, jak u duchów. Niektóre z dzieciaków płakały i były zakrwawione, miały krew na twarzach i na ubraniu.

– Nie oglądaj się – powiedział policjant idący za mną i tym razem nie brzmiało to miło.

Odwróciłem się szybko i przez tę krew serce zaczęło mi bić bardzo mocno. Widziałem wcześniej prawdziwą krew, ale niedużo, tylko trochę, na przykład kiedy się przewróciłem i podrapałem sobie kolano albo coś takiego. Jeszcze nigdy nie widziałem tak dużo krwi jak teraz.

Inne dzieci też się odwracały, na co policjanci zaczęli krzyczeć:

– Patrzcie przed siebie, nie odwracajcie się!

Ale im więcej to powtarzali, tym bardziej wszyscy się odwracali, bo inni to robili. Niektórzy zaczęli krzyczeć i szliśmy coraz szybciej, zderzając się i przepychając. Przy tylnym wyjściu ktoś mnie pchnął i uderzyłem ramieniem o drzwi. To bolało, bo drzwi są metalowe.

Na dworze wciąż padało, a właściwie lało, a my nie mieliśmy kurtek. Wszystko zostało w szkole – nasze kurtki, plecaki, torby z książkami, wszystko – a my szliśmy przez boisko do tylnej bramy, która podczas przerwy zawsze jest zamknięta, żeby nikt nie mógł wybiec na zewnątrz i żeby obcy nie wchodzili do szkoły.

Na dworze poczułem się trochę lepiej. Serce już nie biło mi tak mocno, a deszcz padający na twarz był przyjemny, zimny, ale przyjemny. Wszyscy zwolnili i już nie płakali tak bardzo, nie krzyczeli i nie przepychali się, zupełnie jakby deszcz uspokoił wszystkich, nie tylko mnie.

Przeszliśmy przez skrzyżowanie, na którym stało pełno karetek, samochodów straży pożarnej i radiowozów. Wszystkie miały migające światła. Starałem się wchodzić w odbicia tych świateł w kałużach w taki sposób, żeby rozchodziły się niebieskie, czerwone i białe kręgi. Nalało mi się do butów przez dziurki na górze i miałem mokre skarpetki. Wiedziałem, że mama będzie zła, że zmoczyłem buty, ale i tak wchodziłem w kałuże i robiłem kręgi. Białe, czerwone i niebieskie światła w kałużach wyglądały jak kolory amerykańskiej flagi.

Ciężarówki i samochody blokowały ulicę, a za nimi podjeżdżały następne samochody i wyskakiwali z nich rodzice. Rozglądałem się za mamą, ale nie widziałem jej. Policjanci stanęli w szeregach po obu stronach skrzyżowania, żebyśmy mogli przejść, i rodzice musieli stać za nimi. Wołali nas po imieniu, ale brzmiało to tak, jakby się pytali:

– Eva?

– Jonas?

– Jimmy?

A niektóre dzieci odpowiadały:

– Mamo!

– Mamusiu!

– Tato!

Wyobrażałem sobie, że te wszystkie światła i policjanci z wielkimi karabinami i w hełmach to film, w którym jestem – nie na ekranie, ale tam, w środku filmu – i bardzo mi się to spodobało. Udawałem, że jestem żołnierzem, który wraca z bitwy jako bohater, a ci wszyscy ludzie przyszli tutaj, żeby mnie zobaczyć. Bolało mnie ramię, ale kiedy walczy się w bitwie, to potem ma się blizny wojenne. Tato zawsze tak mówi, kiedy skaleczę się, grając w lacrosse, w piłkę czy na placu zabaw:

– Blizny wojenne. Każdy mężczyzna jakieś ma. świadczą o tym, że nie jesteś mięczakiem.3

JEZUS I PRAWDZIWI MARTWI LUDZIE

Policjanci poprowadzili nas do małego kościoła przy ulicy za szkołą. Kiedy weszliśmy do środka, nie czułem się już jak bohater i twardziel. Całe podniecenie pozostało na zewnątrz, przy wozach strażackich i radiowozach. W kościele było ciemno, cicho i zimno, tym bardziej że przemokliśmy na deszczu.

Rzadko chodzimy do kościoła, tylko raz byliśmy na ślubie, a w zeszłym roku na pogrzebie wuja Chipa, ale nie w tym kościele, tylko w większym, w New Jersey, bo tam mieszkał wuj Chip. To było bardzo smutne, że wuj Chip umarł, bo nie był wcale taki stary. Był bratem taty, tylko trochę starszym, ale umarł, bo miał raka. To taka choroba, którą ma dużo ludzi i można to mieć w różnych częściach ciała. Czasami jest wszędzie, i właśnie tak było z wujem Chipem. Lekarze nie potrafili go wyleczyć, więc trafił do specjalnego szpitala, gdzie leżą ludzie, których lekarze już nie potrafią wyleczyć, i tam umierają.

Byliśmy u niego w tym szpitalu. Pewnie bardzo się bał, bo chyba wiedział, że umrze i nie będzie już ze swoją rodziną. Ale kiedy go odwiedziliśmy, nie wyglądał, jakby się bał, tylko przez cały czas spał. I potem już w ogóle się nie obudził. Umarł, kiedy spał, więc chyba nawet nie zauważył, że umarł. Czasami przed zaśnięciem myślę o tym i boję się zasnąć, bo co będzie, jeśli umrę we śnie i wcale tego nie zauważę?

Bardzo płakałem na pogrzebie wuja Chipa, bo jego już nigdy nie będzie i nigdy więcej go nie zobaczę. Wszyscy inni też płakali, a najwięcej mama, babcia i ciocia Mary, żona wuja Chipa. Właściwie nie jest jego żoną, bo nie wzięli ślubu, ale i tak nazywamy ją ciocią Mary, bo chodzili ze sobą bardzo długo, jeszcze zanim ja się urodziłem. I płakałem, bo wuj Chip był w kościele w takiej skrzyni, która nazywa się trumna. Musiało mu tam być bardzo ciasno. Nigdy w życiu nie chciałbym być w takiej skrzyni. Tylko tato nie płakał.

Kiedy policjanci kazali nam usiąść w ławkach w kościele, pomyślałem o wuju Chipie i o tym, jak smutno było na jego pogrzebie. Musieliśmy wszyscy zmieścić się w tych ławkach. Policjanci krzyczeli:

– Przesuńcie się dalej! Zróbcie miejsce dla wszystkich! Ścieśnijcie się! – więc się przesuwaliśmy i w końcu siedzieliśmy ściśnięci tak jak wcześniej w szatni. Pośrodku, między ławkami po lewej i po prawej, było przejście, i w tym przejściu przy ławkach stali policjanci.

Było mi zimno w nogi i chciało mi się siku. Zapytałem policjanta, który stał przy mojej ławce, czy mógłbym wyjść do toalety, ale on powiedział, że na razie wszyscy muszą tu siedzieć, więc próbowałem wytrzymać i starałem się nie myśleć o tym, jak bardzo mi się chce siku. Ale kiedy człowiek stara się o czymś nie myśleć, to myśli o tym przez cały czas.

Po mojej prawej stronie siedział Nicholas. Wciąż śmierdział wymiocinami. Zauważyłem panią Russell w ławce z tyłu, z innymi nauczycielami, i żałowałem, że nie siedzę razem z nią. Starsze dzieci w zakrwawionych ubraniach też siedziały z tyłu i wiele z nich ciągle płakało. Zastanawiałem się dlaczego, bo nawet najmłodsi już nie płakali. Nauczyciele, policjanci, człowiek z kościoła – poznałem, że był z kościoła, bo miał czarną koszulę i biały kołnierzyk – rozmawiali z nimi, obejmowali je i wycierali chusteczkami krew z ich twarzy.

Na przodzie kościoła stał wielki stół. To taki specjalny stół, który nazywa się ołtarz. Nad nim wisiał wielki krzyż z Jezusem, tak jak w tym kościele, gdzie był pogrzeb wuja Chipa. Jezus miał zamknięte oczy i starałem się na niego nie patrzeć. Wiem, że jest martwy i ma gwoździe w dłoniach i stopach, bo ludzie zrobili mu to dawno temu, żeby go zabić, chociaż był dobrym człowiekiem i synem Boga. Mama mi o tym opowiadała, ale już nie pamiętam, dlaczego zrobili to Jezusowi, i wolałbym go tam przed sobą nie widzieć. Przez niego musiałem myśleć o tych, którzy leżeli w korytarzu, i o krwi, i przyszło mi do głowy, że może oni też nie żyli, więc naprawdę widziałem martwych ludzi!

Wszyscy siedzieli cicho i w tej ciszy znów zacząłem słyszeć to pykanie, jak echo odbite od ścian kościoła. Potrząsnąłem głową, żeby odeszło, ale ciągle wracało:

Pyk pyk pyk

Byłem ciekaw, co się stanie dalej. Nos Nicholasa był czerwony i zwisał z niego obrzydliwy glut. Nicholas pociągał nosem, żeby wciągnąć ten glut do środka, ale on znowu wychodził. Nicholas przez cały czas pocierał rękami spodnie, jakby próbował je wysuszyć, ale były za bardzo mokre. Nic nie mówił, i to było coś nowego, bo kiedy w szkole siedzimy naprzeciwko siebie przy niebieskim stole, to przez cały czas rozmawiamy o grze Skylanders i mistrzostwach świata w piłce nożnej, a także ustalamy, którymi naklejkami wymienimy się na przerwie i w autobusie.

Zaczęliśmy zbierać naklejki, zanim jeszcze w lecie zaczęły się mistrzostwa świata. W albumach są wszyscy piłkarze ze wszystkich drużyn, które grają w mistrzostwach, więc kiedy zaczęły się mecze, wiedzieliśmy o nich wszystko i przez to ciekawiej było oglądać. Nicholasowi brakowało tylko dwudziestu czterech kart do całego albumu, a mnie trzydziestu dwóch, i obydwaj mamy mnóstwo podwójnych naklejek.

Zapytałem go szeptem:

– Widziałeś tę krew na korytarzu? Wyglądała jak prawdziwa. Dużo jej było, nie?

Skinął głową, ale dalej nic nie mówił, zupełnie jakby zostawił głos w szkole razem z kurtką i plecakiem. On czasem jest dziwny. Tylko pociągał nosem i pocierał rękami mokre spodnie, więc przestałem do niego mówić i próbowałem nie patrzeć na ten glut. Ale kiedy odwróciłem głowę, miałem przed sobą martwego Jezusa na krzyżu i przez cały czas widziałem tylko te dwie rzeczy: glut i Jezusa. Glut, Jezus, glut, Jezus. Moje naklejki i album FIFA zostały w szkole, w plecaku, i zacząłem się martwić, że ktoś mi je ukradnie.

Wielkie drzwi z tyłu kościoła przez cały czas się otwierały i zamykały, bardzo skrzypiąc, i ciągle ktoś wchodził albo wychodził, przeważnie policjanci i nauczyciele. Nie widziałem nigdzie pani Colaris ani Charliego, więc pewnie zostali w szkole. Potem do kościoła zaczęli wchodzić rodzice i zrobił się hałas. Rodzice nie zachowywali się tak cicho jak my, i znów wykrzykiwali imiona takim tonem, jakby o coś pytali. Krzyczeli, kiedy znaleźli swoje dzieci, i starali się do nich przepchnąć, ale to było trudne, bo siedzieliśmy bardzo ściśnięci. Niektóre dzieci próbowały wychodzić z ławek, kiedy zobaczyły mamę i tatę, i znów zaczynały płakać.

Za każdym razem, kiedy drzwi znowu zaczynały skrzypieć, odwracałem głowę, żeby zobaczyć, czy to może mama albo tato. Chciałem, żeby przyjechali po mnie i zabrali do domu, żebym mógł się przebrać i założyć suche skarpetki i żeby znowu zrobiło mi się ciepło.

Przyjechał tato Nicholasa. Nicholas przelazł nade mną i tato wyciągnął go z ławki nad głowami innych dzieci, a potem długo ściskał, chociaż pewnie pobrudził sobie koszulę wymiocinami.

W końcu drzwi znowu otworzyły się ze skrzypieniem i do środka weszła mama. Wstałem, żeby mnie zobaczyła, a potem się zawstydziłem, bo mama podbiegła do mnie i przy wszystkich kolegach nazwała mnie swoim maleństwem. Przepchnąłem się nad nimi, żeby wyjść z ławki, a ona objęła mnie i zaczęła kołysać. Była zimna i mokra od deszczu.

Potem mama rozejrzała się i zapytała:

– Zach, gdzie jest twój brat?4

GDZIE JEST TWÓJ BRAT?

– Zach, gdzie jest Andy? Gdzie on siedzi?

Mama podniosła się i rozejrzała dokoła. Chciałem, żeby dalej mnie ściskała, chciałem jej opowiedzieć o tym pykaniu, o krwi i o ludziach, którzy leżeli w korytarzu, i że to chyba byli prawdziwi martwi ludzie. Chciałem zapytać, dlaczego przyszedł uzbrojony bandyta i co się stało z tymi ludźmi w szkole. Chciałem, żebyśmy wyszli z tego zimnego kościoła z Jezusem, który miał gwoździe w rękach i stopach.

Nie widziałem dzisiaj Andy’ego. Prawie nigdy nie widzę go w szkole, kiedy już wyjdziemy z autobusu, dopiero po szkole, kiedy znów wsiadamy do autobusu, bo nie jemy lunchu ani nie mamy przerwy w tym samym czasie. Starsze dzieci zawsze idą pierwsze. Widzimy się w szkole tylko przypadkiem, na przykład na korytarzu, kiedy moja klasa idzie w jedną stronę, a jego klasa w drugą, i wtedy on udaje, że mnie nie widzi, i zachowuje się tak, jakby mnie wcale nie znał i jakbym nie był jego bratem.

Kiedy szedłem do zerówki, martwiłem się, bo dużo moich kolegów z przedszkola szło do Jeffersona, a w McKinleyu nie znałem prawie nikogo. Cieszyłem się, że Andy już tam jest, w czwartej klasie, bo mógł mi wszystko pokazać i z nim bym się nie bał.

Mama powiedziała do Andy’ego:

– Pilnuj swojego braciszka. Pomagaj mu!

Ale on mi nie pomagał.

– Nie zbliżaj się do mnie, pętaku! – krzyczał, kiedy próbowałem coś do niego powiedzieć.

Jego koledzy się śmiali, więc przestałem podchodzić.

– Zach, gdzie jest twój brat? – zapytała znowu mama i zaczęła krążyć we wszystkie strony przejściem pośrodku.

Próbowałem iść za nią i trzymać się jej ręki, ale stało tam mnóstwo ludzi. Wszyscy wykrzykiwali imiona i ciągle nas rozdzielali. Musiałem puścić rękę mamy, bo ramię mnie bolało.

Nie myślałem o Andym przez cały dzień, odkąd wysiedliśmy z autobusu, i przypomniałem sobie o nim, dopiero kiedy mama zapytała. Nie myślałem o nim, kiedy się zaczęło to pykanie, ani kiedy chowaliśmy się w szatni, ani kiedy szliśmy korytarzem i przez boisko. Próbowałem sobie przypomnieć, czy widziałem gdzieś Andy’ego, kiedy się obejrzałem na starsze dzieci, które szły za nami, ale nie, nie widziałem go.

Mama kręciła się w kółko coraz szybciej i jej głowa obracała się raz w lewo, raz w prawo, raz w lewo, raz w prawo. Dogoniłem ją przy ołtarzu i próbowałem znowu wziąć za rękę, ale ona w tej samej chwili podniosła ją i położyła na ramieniu policjanta, więc wsunąłem dłonie do kieszeni, żeby się trochę rozgrzały, i stanąłem bliżej mamy.

– Nie mogę znaleźć mojego syna. Czy tutaj są wszystkie dzieci? – zapytała policjanta dziwnym, piskliwym głosem.

Spojrzałem na jej twarz, żeby zobaczyć, dlaczego tak mówi. Wokół oczu miała czerwone plamy, a usta i broda jej drżały, pewnie dlatego, że ona też była mokra i zmarznięta od deszczu.

– Proszę pani, za kilka minut wydamy oficjalny komunikat – powiedział do niej policjant. – Jeśli zginęło pani dziecko, to proszę usiąść i zaczekać.

– Zginęło…? – powtórzyła mama i dotknęła ręką czubka głowy tak mocno, jakby chciała się uderzyć. – O mój Boże… Jezu!

Podniosłem głowę i spojrzałem na Jezusa na krzyżu, a telefon w torebce mamy zaczął dzwonić. Drgnęła, upuściła torebkę i wysypały się z niej różne rzeczy. Mama uklękła i zajrzała do środka, żeby znaleźć telefon, a ja zacząłem zbierać jej rzeczy, czyli jakieś papierki, kluczyki do samochodu i całe mnóstwo monet, które poturlały się pod nogami. Próbowałem je wszystkie znaleźć, zanim ktoś je zabierze.

Ręce mamy trzęsły się tak, jak wcześniej w szatni ręce pani Russell. Znalazła telefon i odebrała.

– Halo? W kościele przy Lyncroft. Przyprowadzili tu dzieci. Nie ma Andy’ego! Boże, Jim, nie ma go w kościele! Tak, Zach tu jest. – Mama zaczęła płakać. Klęczała przed ołtarzem i wyglądało to tak, jakby się modliła, bo kiedy ludzie się modlą, to właśnie klęczą.

Stanąłem przed nią i zacząłem pocierać jej ramię, żeby przestała płakać. Gardło miałem zupełnie zaciśnięte.

– Wiem, dobrze, w porządku. Dobrze, wiem – powiedziała mama do telefonu. – Dobrze, to na razie. – Schowała telefon do kieszeni, przyciągnęła mnie do siebie, uścisnęła bardzo mocno i płakała z twarzą przy mojej szyi. Jej gorący oddech łaskotał mnie w kark, ale był ciepły, więc to było przyjemne, bo było mi coraz zimniej.

Chciałem zostać blisko mamy i nie ruszać się, ale przestępowałem z nogi na nogę, bo okropnie chciało mi się siusiu.

– Muszę iść do łazienki, mamo – powiedziałem.

Mama odsunęła się ode mnie i wstała.

– Dziecko, nie teraz. Usiądźmy gdzieś i poczekajmy na tatę i na komunikat.

Ale wszystkie ławki były zajęte i nie było gdzie usiąść. Stanęliśmy przy ścianie kościoła. Mama oparła się o nią plecami i mocno ściskała mnie za rękę. Ja przez cały czas przestępowałem z nogi na nogę i stawałem na palcach, bo chciało mi się siusiu tak bardzo, że aż bolało. Bałem się, że zsikam się w spodnie przy wszystkich, a to byłby wielki wstyd.

Telefon w kieszeni mamy znów zaczął dzwonić. Wyjęła go i powiedziała do mnie:

– To Mimi – a potem odebrała. – Cześć, mamo. – Znowu zaczęła płakać. – Już tu jestem, razem z Zachem… Wszystko w porządku, nic mu się nie stało. Ale Andy’ego tu nie ma. Nie, nie ma go, nie mogę go znaleźć… Jeszcze nic nam nie powiedzieli… Mówią, że niedługo będzie komunikat. – Mama przyciskała słuchawkę do ucha tak mocno, że kostki palców miała całkiem białe. Wysłuchała czegoś, co powiedziała Mimi, i pokiwała głową. Po jej twarzy spływały łzy. – Dobrze, mamo. Okropnie się boję i nie wiem, co robić… Jedzie, już tu jedzie. Nie, na razie nie przyjeżdżaj. O ile wiem, na razie wpuszczają tylko rodziców. Dobrze, zadzwonię. Ja też cię kocham.

Spojrzałem na ławki i zacząłem szukać oczami po prawej i po lewej, jak wtedy, gdy wyszukuje się słowa w łamigłówce i szuka się pierwszej litery, na przykład kiedy szuka się słowa „ananas”, to wypatruje się litery „a”, a kiedy już się jakąś znajdzie, to trzeba sprawdzić, czy gdzieś obok jest „n”, i w ten sposób znajduje się całe słowo. Więc przesuwałem oczami w lewo i w prawo, żeby sprawdzić, czy może jednak Andy gdzieś siedzi na jakiejś ławce. Może po prostu nie zauważyliśmy go wcześniej, a gdyby tu był, to moglibyśmy go zabrać i wrócić do domu. Moje oczy nie przestawały szukać, przesuwały się w jedną i w drugą stronę, ale Andy’ego naprawdę tu nie było.

Byłem już zmęczony i nie chciałem więcej stać. Po długim czasie wielkie drzwi otworzyły się ze świstem i wszedł tato. Mokre włosy przykleiły mu się do czoła, z ubrania ściekały krople deszczu. Trochę trwało, zanim przepchnął się między wszystkimi ludźmi i stanął przy nas. Cały mokry wyściskał nas, a mama znów zaczęła płakać.

– Będzie dobrze, skarbie – powiedział tato. – Pewnie wszystkie dzieci się tu nie zmieściły, więc musimy cierpliwie zaczekać. Kiedy wchodziłem, mówili, że szykują komunikat.

Właśnie w tej chwili policjant, z którym mama rozmawiała wcześniej, stanął przed ołtarzem i zawołał:

– Proszę wszystkich o uwagę! Proszę o ciszę!

Musiał zawołać „proszę o ciszę” jeszcze kilka razy, bo wszyscy krzyczeli i płakali i nikt nie zwracał na niego uwagi.

W końcu ludzie się uciszyli i policjant zaczął mówić:

– Szanowni rodzice, wszystkie dzieci, którym nic się nie stało, są w tym kościele. Jeśli znaleźliście swoje dziecko, to proszę, opuśćcie kościół jak najszybciej, żebyśmy mogli zaprowadzić porządek i żeby rodzicom, którzy dopiero przyjdą, łatwiej było znaleźć swoje dzieci. Jeśli waszego dziecka nie ma w tym kościele, to chciałbym poinformować, że dzieci, które zostały ranne, są zabierane do szpitala West Medical. Niestety były również ofiary śmiertelne w nieznanej dotychczas liczbie, i dopóki nie zakończy się postępowanie, ciała muszą pozostać na miejscu zbrodni.

Kiedy powiedział „ofiary śmiertelne” – nie wiem, co to znaczy – w całym kościele rozległ się pomruk, jakby wszyscy naraz powiedzieli „ochchch”. Policjant mówił dalej:

– Nie sporządziliśmy jeszcze listy rannych i ofiar, więc jeśli nie możecie znaleźć swojego dziecka, proszę, udajcie się do szpitala West Medical i zapytajcie personel. W tej chwili tworzona jest tam lista przyjętych pacjentów. Napastnik zginął podczas konfrontacji z policją z Wake Gardens i sądzimy, że działał sam. Społeczności Wake Gardens nic już i nie zagraża. To na razie wszystko. Dodam tylko, że właśnie uruchamiamy telefoniczną linię wsparcia, a wszelkie informacje wkrótce pojawią się na stronach internetowych szkoły podstawowej McKinley i władz Wake Gardens.

Kiedy skończył mówić, przez chwilę było cicho, a potem wybuchł hałas. Ludzie zaczęli krzyczeć i zadawać pytania. Nie zrozumiałem wszystkiego, co ten policjant powiedział, tylko to, że napastnik został zabity, i pomyślałem, że to dobrze, bo już nikogo więcej nie zastrzeli. Ale mama i tato chyba się z tego nie cieszyli, bo twarze mieli całe pomarszczone i mama ciągle płakała.

– W porządku, w takim razie on na pewno jest w West Medical – powiedział tato.

Byłem w szpitalu West Medical, kiedy miałem cztery lata i dostałem alergii na orzeszki ziemne. Nie pamiętam tego, ale mama mówiła, że to było okropne. Prawie przestałem oddychać, bo spuchły mi usta i cała twarz. W szpitalu musieli mi dać lekarstwa, żebym mógł znowu oddychać. W ogóle nie mogę jeść nic takiego, w czym są orzeszki, więc przy lunchu siedzę przy stole dla tych, którzy nie mogą jeść orzechów.

Mama musiała też zabrać Andy’ego do West Medical w zeszłym roku w lecie, bo jeździł na rowerze bez kasku, a tego nie wolno robić, upadł i uderzył się w głowę. Z czoła leciała mu krew i musieli go pozszywać.

– Melissa, skarbie, musimy to jakoś ogarnąć – powiedział tato do mamy. – Zabierz Zacha i jedźcie do szpitala szukać Andy’ego. Zadzwoń, kiedy dojedziesz. Ja zadzwonię do mojej i twojej matki i zostanę tutaj, na wypadek gdyby…

Chciałem się dowiedzieć, na wypadek czego, ale mama mocno pociągnęła mnie za rękę i wyszliśmy z kościoła. Za wielkimi drzwiami wszędzie byli ludzie – na chodniku i na ulicy. Widziałem furgonetki z wielkimi talerzami na dachach. Światła błyskały i migały mi prosto w twarz.

– Wynośmy się stąd – nakazała mama.

Więc wynieśliśmy się.5

DZIEŃ BEZ ZASAD

– Wszystko będzie dobrze, Zach, słyszysz? Wszystko będzie dobrze. Pojedziemy do szpitala, znajdziemy Andy’ego i cały ten koszmar się skończy, dobrze, skarbie?

W samochodzie mama przez cały czas powtarzała w kółko to samo, ale chyba nie mówiła do mnie, bo kiedy powiedziałem, że w szpitalu naprawdę muszę pójść do toalety, chyba nawet tego nie usłyszała. Siedziała pochylona i wpatrywała się w przednią szybę, bo ciągle lało. Wycieraczki były na najwyższym biegu, na tym, przy którym jeśli próbuje się nadążyć za nimi oczami, zaczyna się kręcić w głowie i robi się niedobrze, więc trzeba patrzeć przez przednią szybę tak, żeby nie zwracać na nie uwagi. I chociaż wycieraczki poruszały się tak szybko, prawie nic nie było widać.

Ulica, przy której stoi szpital, cała była zakorkowana.

– Cholera, cholera, cholera – powtarzała mama.

Dzisiaj wszyscy mówili brzydkie słowa. Kurwa, głupek, cholera, Jezu. „Jezu” to nie jest właściwie brzydkie słowo, tylko imię, ale czasami ludzie używają go jak brzydkiego słowa. Wszyscy głośno trąbili. Mieli pootwierane okna w samochodach, chociaż padał deszcz i pewnie lało się do środka, i krzyczeli na siebie, żeby zjechać z drogi.

Kiedy poprzednim razem byliśmy w szpitalu, wtedy gdy Andy spadł z roweru, był tu parkingowy, a to znaczy, że można wysiąść z samochodu i zostawić kluczyki w środku i parkingowy go zaparkuje. A potem, kiedy się wraca, trzeba mu dać kwitek i przyprowadzi samochód z miejsca, gdzie go zostawił. Ale teraz nie było parkingowego, a przed nami stało pewnie z tysiąc samochodów. Mama znów zaczęła płakać. Stukała palcami o kierownicę i powtarzała:

– I co my mamy zrobić? I co my mamy zrobić?

Telefon mamy zaczął dzwonić przez głośnik. Wiedziałem, że to tato, bo w nowym samochodzie mamy, GMC acadia, widać, kto dzwoni, w tym miejscu, gdzie jest radio z przodu. Gdy się przyciśnie guzik, słychać rozmowę w całym samochodzie, i to jest fajne. W starym samochodzie nie mieliśmy tego.

– Dojechałaś już? – zapytał tato.

– Nie mogę nawet podjechać pod szpital – odparła mama. – Nie wiem, co mam robić. Wszystko zastawione samochodami. Minie cały dzień, zanim dotrę na parking, o ile tam w ogóle zostały jeszcze jakieś miejsca. Cholera, Jim, mam tego dość, muszę się tam dostać!

– Dobra, skarbie, nie zawracaj sobie głowy parkingiem. Tam na pewno jest dom wariatów. Cholera, powinienem pojechać z tobą, ale myślałem… – Przez chwilę w samochodzie było cicho. Mama i tato nic nie mówili. – Zostaw gdzieś samochód, Melissa – powiedział w końcu tato. – Wszystko jedno gdzie. Zostaw go i idź piechotą.

Dużo ludzi tak robiło, to znaczy zostawiało samochody, bo kiedy wyjrzałem przez okno, wszędzie widziałem stojące auta, nawet na ścieżkach rowerowych i chodnikach. To jest niezgodne z przepisami i taki samochód odholuje laweta.

Mama wjechała na chodnik i zatrzymała się.

– Chodźmy – powiedziała i otworzyła moje drzwi. Tył naszego samochodu trochę wystawał na ulicę i kierowcy zaczęli trąbić, chociaż wydawało mi się, że daliby radę przejechać. – Oj, spadajcie! – zawołała mama.

To było następne brzydkie słowo.

– Mamo, a nie odholują nam samochodu? – zapytałem.

– Nieważne. Chodź, pośpieszmy się.

Szedłem bardzo szybko, bo mama mocno ciągnęła mnie za rękę, i od tego trochę się zsikałem. Nic nie mogłem na to poradzić, samo wyciekło. Najpierw tylko trochę, a potem wszystko. To było przyjemne i zrobiło mi się ciepło w nogi. Pomyślałem, że jeśli to nieważne, że odholują nam samochód, to nieważne też, że zasikałem spodnie. Dzisiaj były inne zasady albo zupełnie ich nie było. Znowu mokliśmy na deszczu, więc pewnie spodnie też mi się wypłuczą.

Szliśmy jezdnią między stojącymi samochodami, a od klaksonów bolały mnie uszy. Potem przeszliśmy przez rozsuwane szklane drzwi, na których napisane było ODDZIAŁ RATUNKOWY. Teraz już mogliśmy poszukać Andy’ego i sprawdzić, co mu się stało i czy znowu, jak ostatnim razem, potrzebuje szwów czy co.

W środku było tak samo jak na zewnątrz, tylko zamiast samochodów pełno było ludzi. Tłoczyli się przed biurkiem, na którym wisiała tabliczka z napisem PRZYJĘCIA, i wszyscy naraz mówili coś do dwóch pań, które tam siedziały. Po drugiej stronie poczekalni policjant mówił coś do grupki ludzi i mama podeszła bliżej, żeby posłuchać.

– Nie możemy tam jeszcze nikogo wpuścić. Przygotowujemy listę pacjentów. Jest dużo rannych i najważniejsze, żeby się nimi zająć.

Niektórzy ludzie próbowali powiedzieć coś do policjanta, a on podniósł ręce, jakby chciał zatrzymać te słowa.

– Kiedy tylko sytuacja trochę się uspokoi, zaczniemy informować krewnych poszkodowanych, których udało nam się zidentyfikować. Proszę o cierpliwość. Wiem, że to trudne, ale pozwólmy lekarzom i pielęgniarkom robić, co do nich należy.

Ludzie zaczęli siadać, a kiedy w poczekalni nie było już wolnych krzeseł, siadali na podłodze przy ścianach. Podeszliśmy do ściany, na której wisiał wielki telewizor, a pod nim siedziała mama Ricky’ego. Ricky jest w piątej klasie, tak jak Andy, i mieszkają blisko naszego domu, więc do szkoły jeździmy tym samym autobusem. Andy i Ricky kiedyś się przyjaźnili i często bawili razem, ale w lecie pokłócili się i zamiast rozmawiać, pobili się na pięści, i tato musiał zaprowadzić Andy’ego do domu Ricky’ego, żeby przeprosił.

Mama Ricky’ego podniosła głowę, zobaczyła nas i znowu spojrzała na swoje kolana. Może jeszcze była zła za tamtą bójkę. Mama usiadła obok niej i powiedziała:

– Cześć, Nancy.

Mama Ricky’ego popatrzyła na nią i odparła:

– O, cześć, Melissa – tak jakby wcześniej nas nie zauważyła, chociaż wiem, że nas widziała. A potem znowu spojrzała na swoje kolana i nikt już nic nie mówił.

Usiadłem obok mamy i próbowałem patrzeć w telewizor, ale był nad nami, więc musiałem bardzo obracać głowę, a i tak widziałem tylko część obrazu. Głos był wyłączony, ale pokazywali wiadomości i na ekranie była nasza szkoła, a przed nią samochody strażackie, policyjne i karetki. Na pasku pod obrazem biegły słowa, ale nie mogłem obrócić głowy aż tak bardzo, żeby je przeczytać, do tego biegły bardzo szybko. Rozbolała mnie szyja i przestałem patrzeć w telewizor.

Siedzieliśmy na tej podłodze bardzo długo, tak długo, że ubranie zaczęło mi wysychać, a potem zaburczało mi w brzuchu. Minęło dużo czasu od lunchu, a ja nawet nie zjadłem kanapki, tylko jabłko. Mama dała mi dwa dolary, żebym kupił sobie coś w automacie przy łazienkach. Powiedziała, że mogę kupić, co chcę, więc włożyłem monety do środka i nacisnąłem guzik przy cheetos. To śmieciowe jedzenie, a mnie przeważnie nie wolno jeść śmieciowego jedzenia, ale dzisiaj przecież był dzień bez żadnych zasad.

Na końcu poczekalni były drzwi z napisem ZAKAZ WSTĘPU. Otworzyły się i wyszły z nich dwie pielęgniarki w zielonych koszulach i spodniach. Wszyscy wstali. Pielęgniarki trzymały w rękach jakieś papiery i zaczęły wyczytywać nazwiska.

– Rodzina Elli O’Neill, rodzina Julii Smith, rodzina Danny’ego Romero…

Niektórzy ludzie podeszli do pielęgniarek i weszli z nimi za te drzwi z napisem ZAKAZ WSTĘPU.

Pielęgniarki nie wyczytały rodziny Andy’ego Taylora. Mama znowu opadła na podłogę i położyła ramiona na kolanach, a głowę na ramionach, jakby próbowała ukryć twarz. Usiadłem koło niej i zacząłem gładzić jej ramię w górę i w dół, w górę i w dół. Jej ramiona się trzęsły, a palce zacisnęły się w pięści. Otwierała je i zamykała, otwierała i zamykała.

– Skoro nas do tej pory nie wywołali, to nie jest dobrze – stwierdziła mama Ricky’ego. – Inaczej już coś by nam powiedzieli.

Mama nie odpowiedziała, tylko ciągle zaciskała i otwierała pięści.

Znowu czekaliśmy i znowu wyszły pielęgniarki. Wyczytały nazwiska i następni ludzie podnieśli się i weszli za drzwi z napisem ZAKAZ WSTĘPU. Za każdym razem, gdy pojawiała się pielęgniarka, mama podnosiła głowę i patrzyła na nią oczami otwartymi tak szeroko, że na czole robiły jej się zmarszczki. A kiedy wyczytywali nazwisko, ale nie było to nazwisko Andy’ego, zaczynała oddychać bardzo szybko i znowu opierała głowę na ramionach, a ja znowu gładziłem ją po ręce.

Czasami te przesuwane drzwi wejściowe otwierały się i ludzie wchodzili do poczekalni albo wychodzili. Na zewnątrz już się ściemniało, więc siedzieliśmy w szpitalu już długo i pewnie była pora kolacji. Wyglądało na to, że w tym dniu bez żadnych zasad pójdę spać później niż zwykle.

Poczekalnia była już prawie pusta, zostaliśmy tylko ja, mama, mama Ricky’ego, a także kilka osób na krzesłach i przy automatach. Zostało też dwóch policjantów. Rozmawiali ze sobą, głowy mieli pochylone. Teraz już było dużo pustych krzeseł, ale nie siadaliśmy na nich, chociaż tyłek mnie bolał od siedzenia na podłodze.

Potem przesuwane drzwi znów się otworzyły i do środka wszedł tato. Bardzo się ucieszyłem i podniosłem się, żeby do niego podejść, ale zaraz znowu usiadłem, bo zobaczyłem jego twarz. Zupełnie nie była podobna do twarzy taty. Ścisnęło mnie w brzuchu tak jak wtedy, kiedy bardzo się z czegoś cieszę, ale teraz z niczego się nie cieszyłem, tylko bardzo się bałem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: