Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kopidoł i Kwiaciareczka - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
24 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kopidoł i Kwiaciareczka - ebook

Koniec roku szkolnego, wakacje. Nie dla każdego. Małgosię czeka pracowity sezon na straganie rodziców. Wiktor dorabia w zakładzie pogrzebowym ojca. Ich drogi krzyżują się podczas ostatniego apelu szkolnego i już się nie rozchodzą. Razem wpadają w tarapaty i razem, trochę w ramach pokuty, a trochę z potrzeby serca, zostają wolontariuszami w ośrodku Caritasu.

Wyjątkowa powieść o poznawaniu siebie i innych ludzi.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7672-295-5
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Małgosia, czwartek, 28 czerwca, 5.40

Przez chwilę walczę ze sobą, ale nawyk podglądacza wygrywa. Włączam laptopa i loguję się na kolejnych portalach społecznościowych. Załamka. Marzena siedzi na wszystkich. Zastanawiam się, czy niedawno weszła, czy rezyduje bez przerwy od wieczora. Wyłażę z wirtualnego świata zła na siebie. Starsza siostra. Co jej powiem? „Weź się za życie, zanim życie weźmie się za ciebie?”. Jest pełnoletnia i podobno wie, co robi. I tak jest na urlopie macierzyńskim. A może już na wychowawczym?

Sprawdzam językiem, czy wyjęłam aparat ortodontyczny i przypominam sobie, że od kilku miesięcy go nie potrzebuję. Siła przyzwyczajenia. Do wirtualnej siostry też powinnam już przywyknąć.

– Internecie, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie? – rzucam pytanie magicznemu lusterku monitora, ale ten przezornie gaśnie. – Słuszna decyzja. Lustra prawdy dzielą się na roztropne i rozbite. – Zamykam okno na świat. – I tak wiem, że jestem najpiękniejsza w tym pustym pokoju. Jak będziesz grzeczny, to ci kupię futerkową nakładkę na obudowę. Ale nie ma nic za darmo. Zainstaluję ci program, który co kwadrans będzie mówił, że Małgosia jest najpiękniejsza. A jak nie, to delete, restart i prądem po dysku. Aż się nauczysz. – Bębnię palcami po plastiku.

– Rozmawiasz z Marzeną? – Mama zagląda z kuchni.

– Zagadałam, ale nie widzę jej na komunikatorze – kłamię.

Innych pouczam, żeby nie plotkowali, a zostałam przyłapana na gadaniu z wyłączonym komputerem. Może jestem bardziej rąbnięta od Marzeny?

Patrzę przez okno na targowisko. Białe dostawcze renault już stoi za naszą budką. Ojciec wrócił z towarem. Chyba mignął mi też Turek, ale głowy nie dam. Wchodzę do kuchni i czekam, aż mama zapyta, czy idę na targ.

– Rękawiczki wyschły. Wyprasować? – pyta, nie przerywając smarowania chleba masłem.

– Co? Aha... Nie ma pośpiechu. – Życie nie przestaje mnie zadziwiać. – Idę na targ. Podrzucić coś?

– Ojciec dzwonił, że zostaje, bo trafił fiołki w doniczkach na Czeczenii i chce sprzedać, ile się da, zanim będzie upał. Zjesz coś?

– Wezmę kromkę na drogę. Pomogę im trochę. I tak się wybieram po bluzkę.

– Zanieś chleb i powiedz, że przyjdę przed ósmą. – Podaje mi dwie jednakowe porcje zawinięte w papier śniadaniowy.

Całuję ją w policzek. Staromodne i z roku na rok coraz bardziej niezręczne, ale wiem, że to lubi. Ja też, byle nie przy ludziach.

Kolejka tylko w piekarni. Wątpię, czy przy tej pogodzie jest wielu chętnych na gorące bułeczki prosto z pieca. Co innego chleb – kupują go faceci wracający z nocnej zmiany i wcześnie wstający emeryci. O dziesiątej przez bazar będą się przewalały tłumy, ale na razie nie ma tłoku. Żaneta już rozpakowała pod namiotem swoje wielobranżowe mydła i powidła. Macham jej ręką. Nie widzi. Może to i lepiej. Zanim dotrę do naszej budki, jeszcze z piętnaście razy będę musiała powiedzieć „dzień dobry”. Do pani Marleny nawet nie kiwam, bo mocuje się z kratownicą i naręczem dzisiejszych gazet. Czasami kupuję u niej książki dla Nikoli.

Targowisko jest w połowie murowane. Dwadzieścia punktów całorocznych. Drugie tyle metalowych konstrukcji ocieplonych styropianem, w których też da się handlować zimą. A do tego kolorowe namioty, stelaże, tymczasowe stoiska ułożone z kilku skrzynek po owocach. No i pani Karolina, która ma tylko taborecik. Zawsze w tym samym miejscu, pod żywopłotem. Siedzi tam, odkąd pamiętam, jak bogini płodności, niewiele od niej młodsza i podobnej tuszy. Sprzedaje, rzecz jasna, jajka.

– Dzień dobry. Ma pani bluzki, o które prosiłam? – przystaję przy kiosku pani Weroniki.

– Mam trzy rodzaje, Gosiu, ale jeszcze nie rozpakowałam. Pomóż mi, dziecko, z tą markizą, bo zapowiadali upał...

– Ja to zrobię – podchodzi młody sąsiad w bokserce i krótkich spodenkach.

Prośba niby do mnie, ale Łukasz handlujący obok dżinsami od razu łapie, że trzeba pomóc. Za godzinę nad całym targiem będzie wisiał wielobarwny latający dywan z brezentu, namiotowych tropików i folii. Wysunięte, spadziste dachy i markizy nie wystarczają przy takiej pogodzie. Przez dwadzieścia lat istnienia bazar dorobił się tylu wynalazków i ulepszeń, że czasami tylko sprzedawcy wiedzą, do czego służy jakiś hak, łańcuch, przycięta deska, stalowa linka czy dziura. Wietnamczycy i Ukraińcy też dołożyli po cegiełce do tej wieży Babel.

– Nie poganiam. Będę mogła przymierzyć w domu? – pytam, choć wiem, co pani Weronika odpowie.

– Dobre z ciebie dziecko. Oczywiście, że możesz zabrać do domu. Lepiej tak, niż na spocone ciało. Ludzie czasami tyle wybrudzą i wygniotą, że wstyd pokazać towar następnemu.

– Mam dobre dżinsy z Tajlandii. Tanio. Jutro będę miał bermudy i rybaczki. Przerzucam się na letnią kolekcję – mruga Łukasz.

– Będę pamiętała. A co, szukasz modelki? – śmieję się.

– Taaa... Ja cię wypromuję na miss mokrego podkoszulka, a potem Turek albo twój ojciec przemeblują mi facjatę. – Robi niby wystraszoną minę.

– Za darmo nikt ci nie przyłoży – ucinam. – Artur jest bardziej pokojowy od gołąbka pokoju, a tato nie bija cudzych dzieci.

– Nie jestem dzieckiem, ani cudzym. – Udaje, że się obraża.

Stale coś udaje, ale towar ma dobry. Udaje, że nie przepada za panią Weroniką, a przecież nie są dla siebie konkurencją. Dwie odzieżówki, ale różne asortymenty. Klientów starczy dla każdego.

– No to nie musisz się nikogo obawiać. Najwyżej kontroli, która zapyta, skąd masz letnią kolekcję – śmieję się i macham na pożegnanie.

Mijam kolejne budki, powtarzam w kółko „dzień dobry” i „cześć”. Najgorsze jest pierwsze przejście między znajomymi, kiedy ze wszystkimi trzeba się przywitać. Zasycha w gardle od gadania, a od kiwania głową i machania ręką można dostać zakwasów. Ojciec już zadbał o cień, bo niebawem będzie mu niezbędny. Jedna trzecia naszego zieleniaka tonie w kwiatach.

– Cześć, tato. Podobno pojechaliście na Obroki? A kwiatki same was znalazły? – Podaję mu chleb.

– Na warzywnej poszło szybko, no to podskoczyliśmy na Czeczenię. Zdążyliśmy jeszcze na giełdę kwiatową w Tychach. Gdy się wyjeżdża w środku nocy, to nie ma sensu wracać z połową bagażnika. Dobry towar zawsze się sprzeda.

Kiwam głową i nie komentuję, że towar z Czeczenii zawsze pozostaje zagadką. Trafiają się okazje, ale najlepiej sprzedać wszystko tego samego dnia. Kto się nie zna, będzie wyrzucał na śmietnik zwiędłą zieleninę. Ojciec ma oko, więc zwykle trafia na tanie i świeże. A kwiatkom nie potrafi się oprzeć.

– Co to za fiołki? Wyglądają bardziej jak bratki. – Oglądam miniaturowe doniczki z rozsadą.

– Krzyżówka. Były za grosze, po dwanaście na paletce, to wziąłem dziesięć skrzynek. Sam się zdziwiłem, że o tej porze roku, ale to dobry towar.

– I ładny – wzdycham. – Mama się ucieszy, że ma czym handlować – dodaję złośliwie.

– Cześć! – Artur wrócił z dwoma dziesięciolitrowymi bańkami na wodę.

– Cześć, masz tu chleb. – Podaję mu jego porcję.

– Też coś dla ciebie mam. – Uśmiecha się, jak to on.

– Co? – Robię wielkie oczy.

– Jabłko. Specjalnie wybrałem. – Podaje mi rumiany owoc i sam się rumieni.

No i to jest cały Turek. Gigantem myśli nigdy nie będzie, ale serce ma złote. Mieszka kilkaset metrów stąd, w Caritasie. A na targu jest, odkąd pamiętam. Nie ma szczęścia do stałej pracy, a tu czuje się jak ryba w wodzie. Podobno na początku ludzie gadali, że wysługujemy się poczciwym głupkiem, ale potem plotki ucichły. Turek jest silny i solidny. Pracuje, bo lubi, a ojciec płaci mu taką stawkę, jaką musiałby dać przypadkowemu pomocnikowi.

– Śliczne jabłko. Dziękuję. – Biorę owoc do ręki i wącham.

Udaję, że nie widzę dwóch skrzynek takich samych rumianych idaredów pół metra ode mnie. Nie takich samych. Wiem, że to jedno jabłko Turek Arturek wybrał specjalnie dla mnie. Pewnie obejrzał ze dwadzieścia, zanim podjął decyzję.

– Opowiem ci kiedyś o takiej jednej Helenie, co dostała złote jabłko od królewicza Parysa – obiecuję mu. – Twoje jest lepsze, bo z powodu tego złotego wybuchła wielka wojna.

Turek myśli nad czymś intensywnie.

– Nie jestem królewiczem. Królem też nie. Król Artur był królem, ale to inny Artur – przerywa, żeby sprawdzić, czy został dobrze zrozumiany. – Ale wężem też nie – dodaje po chwili. – Wąż dał jabłko Ewie, a Ewa Adamowi i też było nieszczęście – tłumaczy poważnie.

– Tak to jest z jabłkami. Trzeba uważać, od kogo się dostaje. Ale od ciebie – z przyjemnością.

– Wiem. – Wyczerpał zasoby konwersacji na najbliższy kwadrans i zajął się przelewaniem wody do konewki.

– Nie lej po listkach – odruchowo przypomina ojciec.

– Masz nas za głupich? – odpowiadam za siebie i Artura.

– Głupi to ja jestem, że nie wziąłem więcej – mruczy tato i zaczyna ustawiać pęki róż w wiaderkach.

Fiołko-bratki podlane. Ceny na warzywach i owocach opisane. Paprotka i gipsówka w jedynym ciemnym i wilgotnym kącie. Oni mają czas zjeść, ja wracam po bluzkę.

Ojciec nie nalegał, żebym w szkole powiedziała, że ma ładne i tanie róże. Jutro koniec roku szkolnego. Kilku koleżankom powiem. Inne same się dowiedzą. Z reklamą są czasem kłopoty. Gdy ktoś pyta – mówię. Sama nie zaczynam tematu, bo potem słyszę za plecami, że Straganiarka nagania ojcu klientów.

Wiktor ma gorzej. Oboje dobrze się uczymy. Jutro wyniesiemy ze szkoły świadectwa z paskiem i po kilka dyplomów i książek. Listy gratulacyjne dla rodziców i inne miłe upominki. Pochwała nic nie kosztuje, a zasłużona – cieszy. A że tarcia między rodzinami na etatach a prywatną inicjatywą zawsze były, to inna bajka. Ojciec Wiktora jest właścicielem zakładu pogrzebowego. Branża stara jak świat, ale dla niektórych wieczny temat do głupich dowcipów. Wiktor nie daje się sprowokować. Fajny jest. I, prawdę mówiąc, przystojny. Te niebieskie oczyska... Tylko trochę zamknięty w sobie. Nie mam zamiaru otwierać go na siłę. Jutro razem będziemy kroczyli w poczcie sztandarowym. No i dlatego potrzebna mi jest biała bluzka.

Jeden model za bardzo przypomina mi to, w czym emerytki paradują na nabożeństwach majowych. Dwa pozostałe prezentują się korzystniej. Obiecuję pani Weronice, że za pół godziny wrócę z gotówką. Wierzy na słowo. Do bloku mam sto metrów. Przepycham się na tyły straganu, wychodzę między furgonetkami parkującymi na chodniku, który po tej stronie ulicy Brodzińskiego pieszym służy tylko z nazwy. Targowisko wchłonęło go i zamieniło w parking dostawczy. Przebiegam między samochodami, mijam plac zabaw i już.

– Zaraz wychodzę. Radzą sobie? – wita mnie mama.

– Wytrzymają, ale pewnie będą chcieli odespać. Pół nocy jeździli za towarem.

– Halina dzwoniła, że może przyjść. Damy radę. Nie musisz pomagać. Jeszcze byś jutro miała żałobę za paznokciami, pani absolwentko. – Mierzwi mi włosy.

– Do szkoły zakładam rękawiczki. – Poprawiam włosy i zmykam do łazienki.

Jeśli pogoda się nie zmieni, to będę musiała brać prysznic trzy razy dziennie. Sama przyjemność, pomijając suszenie włosów. Z ręcznikiem na głowie przymierzam bluzkę. Od razu wiem, że to ta. Średniej wielkości kołnierzyk, rękawy do łokcia, z mankietami. Co trzeba – lekko usztywnione, reszta w miarę luźna. Wykładana na spódnicę. No i tak ma być. Ładny ciuch za małe pieniądze. Przy odrobinie szczęścia posłuży mi do matury. Trzy lata temu kupowałam podobną i byłam przekonana, że oblecę w niej wszystkie gimnazjalne akademie. Dzień przed egzaminami końcowymi okazało się, że rosnę, a stara bluzka była tego najlepszym dowodem. Biustu już się nie wstydzę. Nawet mi się podoba, ale jeśli przy wdechu człowiek prawie strzela guzikami, to najwyższa pora zmienić łach. Biała koszulka, czyli camisa blanca, jak powiedziałby Antonio Banderas, gdybym miała okazję z nim porozmawiać, jest uszanowana, bo rzadko była noszona. Na co dzień preferuję trykotki i dżinsy, ale nie ma sensu żałować. Wyrosłam ze szkoły i z ubranka. Nawet nie mam nikogo w rodzinie, komu mogłabym sprezentować ten ciuszek. Nikola dorośnie do niego za jakieś dziesięć lat.

– Jak wyglądam?

– Staro. Co najmniej na siedemnaście.

– Dzieci rosną, mamo.

– Ano...

Ano. Marzena ma dwadzieścia dwa lata i dwójkę dzieci. Patryk dwadzieścia, z czego ostatnie dwa spędził w Hiszpanii. Buduje gigantyczne kurniki według nieomylnych norm europejskich. Przyjeżdża do domu, opowiada, wymienia euro na złotówki, część lokuje, część przepuszcza i znika, bo kury czekają na kolejne dyrektywy. A teraz mała Małgosia w nowej bluzce wygląda co najmniej na siedemnaście. No i z czego tu się cieszyć? Może z Nikoli i Maksia, bo rodzice są od wychowywania, a dziadkowie i nastoletnie ciocie od rozpieszczania. Cieszmy się z tego, co mamy...

– Powiedziałam Arturowi, że Parys podarował złote jabłko Helenie – przypominam sobie.

– A nie podarował?

– Dał je Afrodycie, za obietnicę zdobycia Heleny – wyjaśniam.

– Prawda. Ale kto by to wszystko spamiętał. Muszę się za siebie zabrać i trochę poczytać. Mitologia równie dobra jak wszystko inne. Może i lepsza, gdyby się tak nie mordowali. Mamy w domu Parandowskiego?

– Mamy dwie. Różnią się tylko okładkami. Koleżanka oddała mi tę, którą pożyczyła dwa lata temu. Jak myślisz, okłamałam Turka?

Zaskoczenie na moment odbiera jej mowę i blokuje ruchy.

– A co mu powiedziałaś?

– Że Parys dał jabłko Helenie! – zaczynam się denerwować.

– Święci pańscy! Ty to masz problemy. Turek i tak nie odróżnia Ateny od Heleny. Prawdę mówiąc, w tym przypadku niewiele się różnimy. Większość ludzi nie zauważyłaby tego uproszczenia.

– Mam na imię Małgorzata, a nie Większość.

– Przejedź się po południu do Rudy i pogadaj z babcią. Nie mam siły ci tłumaczyć, że takie myśli to nadwrażliwość, od której już tylko dwa kroki do choroby. – Przytula mnie. – Naprawdę cię to trapi?

– Wiesz, jak łatwo go oszukać. Dlatego tak mi zależy, żeby być wobec niego w porządku...

– Arturek to prawie rodzina. Nie zrobiłaś nic złego.

Przypominam sobie, że rano ją okłamałam, bo było mi wstyd, że gadam z wyłączonym laptopem. Sumienie jakoś mi tego nie wyrzuca. Ale Turek dał mi najpiękniejsze jabłko z całej giełdy. I opowiedział o wężu w ogrodzie. Wiem, że nie zainteresowałyby go dzieje trzech bogiń i Parysa, ale trochę mi przykro, bo zasługuje na... Sama już nie wiem.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: