Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kpiarz śmiertelnie poważny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
16,22

Kpiarz śmiertelnie poważny - ebook

 

Książka Kpiarz śmiertelnie poważny to rozmowa z protestanckim duchownym Markiem Ciesiółką - na poważnie i niepoważnie. Niemal jak przez dziurkę od klucza podejrzysz w niej codzienne życie człowieka, który prowadzi stado owieczek, będąc równocześnie mężem i ojcem. Poznasz duchownego – człowieka z krwi i kości, żyjącego z pasją, realizującego swoje marzenia i powołanie duszpasterskie. Dowiesz się, jakie ma cele prowadząc w Warszawie kościół, z jakim przesłaniem staje przed ludźmi każdej niedzieli i jak to jest wykonywać ów zawód w Polsce - kraju niekoniecznie otwartym na inne niż katolickie wyznania. Ponadto dowiesz się dlaczego wszedł na ścieżkę protestantyzmu, będąc wiele lat gorliwym katolikiem? Z dogłębnych rozmów zyskasz odpowiedzi na zasadnicze pytania, dlaczego wierzy, kim jest dla niego Bóg i wiele innych odpowiedzi, które z pewnością cię zadziwią.

 

„Mało świadomi jesteśmy, jak bardzo zwykli ludzie, żyjący obok nas są niezwykli. (…)

Na pewno to, co przeczytasz sprawi, że będziesz się dużo śmiał, bo jego poczucie humoru jest naprawdę darem od Boga, który rozjaśnia i pomaga przyjąć to, co nie zawsze jest łatwe i proste. Będziesz czuł ból i rozterki jego serca, gdyż jest otwarty, by dzielić się tym, kim jest i co przeżył z Bogiem i ludźmi.”

Pastor Jerzy Rycharski, Zbór w Kaliszu

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65718-98-3
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Człowiekx z charyzmą

Opo­wie­ści o Mar­ku Cie­siół­ce sły­sza­łam od lat. Na tej pod­sta­wie wy­obra­zi­łam go so­bie jako po­stać tro­chę nie z tego świa­ta. Co my­śleć o na­sta­wio­nym na suk­ces i roz­wój czło­wie­ku, in­spi­ru­ją­cym lu­dzi do opty­mi­stycz­ne­go spoj­rze­nia na świat, któ­ry jest prze­ko­na­ny, że z Bo­giem wszyst­ko jest moż­li­we? Na do­da­tek po­tra­fią­cym po­cią­gnąć za sobą gro­ma­dy mło­dych lu­dzi, któ­rzy uwie­rzy­li, że ich ży­cie na­praw­dę może mieć sens...

W śro­do­wi­sku na­zwi­sko pa­sto­ra jest zna­ne i sta­no­wi swe­go ro­dza­ju do­brą mar­kę, ale zda­rza się też, że jego oso­ba wy­wo­łu­je w lu­dziach mie­sza­ne uczu­cia. Dla­cze­go? Bo jest du­chow­nym, ale nie ta­kim, jak z ob­raz­ka w książ­ce. Nie mie­ści się w utar­tym sche­ma­cie. Uśmiech­nię­ta twarz, nie­wy­pa­rzo­ny ję­zyk. Kpiarz nie­ba­nal­ny. Ile wła­ści­wie ma lat? Tyle, na ile się czu­je (na oko ma wy­gląd trzy­dzie­sto­lat­ka). Roz­bie­ga­ne spoj­rze­nie, roz­bie­ga­ne my­śli. Dużo krzy­czy i mówi. O Bogu. Bo Bóg jest dla Nie­go wszyst­kim. Bo to Jemu wszyst­ko za­wdzię­cza.

Jako chło­piec, Ma­rek Cie­siół­ka wpa­trzo­ny w oł­tarz szu­kał Boga. Jego ser­ce żyło opo­wie­ścia­mi o świę­tych. Wów­czas oży­ło w nim pra­gnie­nie wiel­ko­ści, bo­ha­ter­stwa. Od­da­nie Bogu swo­je­go uświę­co­ne­go ży­cia sta­ło się dla nie­go waż­ne po­nad wszyst­ko. Jesz­cze w szko­le pod­sta­wo­wej za­pra­gnął zo­stać księ­dzem. Tej dro­gi jed­nak nie ob­rał, choć tak jak ma­rzył, jest ry­ce­rzem Je­zu­sa.

Jego – dziś już po­nad dwu­dzie­sto­let­ni – staż pa­stor­ski mówi o wier­no­ści Bogu i mi­ło­ści do lu­dzi... Kim jest pa­stor Ma­rek Cie­siół­ka? Dla mnie wciąż jesz­cze za­gad­ką. Może dzię­ki tym roz­mo­wom uda mi się tę za­gad­kę roz­wi­kłać? Za­nim do­szło do pierw­sze­go spo­tka­nia od­by­łam z nim wie­le roz­mów te­le­fo­nicz­nych. Mu­sia­łam na­uczyć się mó­wić do pa­sto­ra „Ma­rek”, co po­cząt­ko­wo było dla mnie trud­ne. W koń­cu umó­wi­li­śmy się na pierw­sze spo­tka­nie…

Jest cie­pła kwiet­nio­wa śro­da. Wcze­sne po­po­łu­dnie. Cze­ka­łam na mo­je­go roz­mów­cę. Nie spóź­nia się. To ja je­stem odro­bi­nę wcze­śniej. W gło­wie mam mi­lion my­śli. Jak wy­pad­nie spo­tka­nie z czło­wie­kiem tak nie­okieł­zna­nym? W no­te­sie za­pi­sa­łam bli­sko pięć­dzie­siąt py­tań. Czu­ję się przy­go­to­wa­na.

Z dru­giej stro­ny nie opusz­cza mnie wra­że­nie, że moje sta­ran­nie ob­my­ślo­ne kwe­stie w kon­fron­ta­cji z czło­wie­kiem, sły­ną­cym z za­mi­ło­wa­nia do mie­sza­nia w gło­wie, mogą mnie wy­pro­wa­dzić na ma­now­ce. Wresz­cie jest. Wy­sia­da z ulu­bio­ne­go (jak się po­tem do­wia­du­ję) auta. Wita mnie swo­im ame­ry­kań­skim uśmie­chem i mi­łym, choć, jak się zda­je, odro­bi­nę nie­spo­koj­nym „cześć”.

Być może moje „jak to bę­dzie?” nie do­ty­czy tyl­ko mnie. Już na dzień do­bry rzu­ca mi się w oczy tik, tak cha­rak­te­ry­stycz­ny dla tych, któ­rzy mo­je­go roz­mów­cę zna­ją, a po­le­ga­ją­cy na od­rzu­ce­niu gło­wy w tył, by choć na chwi­lę po­zbyć się na­tar­czy­wej (i uwiel­bia­nej) grzy­wy.

Wsia­dam do auta. I jest miło. Tak na pstryk. Pa­stor opo­wia­da ja­kąś hi­sto­rię, a ja du­mam o tym, że chcia­ła­bym do­wie­dzieć się kim na­praw­dę jest ten czło­wiek „le­gen­da”, któ­re­go po raz pierw­szy usły­sza­łam nie­mal dzie­sięć lat wcze­śniej w bar­dzo mo­ty­wu­ją­cym ka­za­niu i któ­re­go jak do­tąd znam nie­znacz­nie – tak jak zna­ją set­ki chrze­ści­jan w Pol­sce. Więc na ra­zie Ma­rek Cie­siół­ka to in­spi­ru­ją­cy, bar­dzo gło­śny, za­chę­ca­ją­cy do Boga i do in­ne­go spoj­rze­nia na ży­cie ka­zno­dzie­ja.

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach je­ste­śmy w biu­rze ko­ścio­ła. Tu bę­dzie­my ga­wę­dzić i roz­strzy­gać wiel­kie spra­wy. Ja piję kawę, a pa­stor swo­ją owo­co­wą her­ba­tę. Żar­tu­je bez ustan­ku. Jego hu­mor udzie­la się i mnie. Jest na­praw­dę miło. Tego czło­wie­ka nie spo­sób nie po­lu­bić. Mo­gli­by­śmy bez koń­ca tak so­bie żar­to­wać, ale jest pra­ca do wy­ko­na­nia.

Oswajanie

Ide­ali­stą je­stem przez cały czas. Jed­nak mu­sia­łem to przede­fi­nio­wać, dojść do wnio­sków á la Ko­cha­now­ski pod lipą, że to wła­śnie pro­za ży­cia jest czymś nie­sa­mo­wi­tym. Dziś uwa­żam, że ro­bię rze­czy pięk­ne i wspa­nia­łe, ale ni­jak się to ma do mo­ich pierw­szych wy­obra­żeń. Bo na po­cząt­ku to były wy­obra­że­nia o śmier­ci mę­czeń­skiej.

– Mar­ku, co my tu ro­bi­my?

– Po­noć książ­kę chcesz na­pi­sać, cho­ciaż nie bar­dzo wiem dla­cze­go aku­rat o mnie?

– Chcę. Do­szły mnie słu­chy, że je­steś ga­du­łą. Na po­czą­tek po­wiedz, kogo wi­dzisz, kie­dy pa­trzysz w lu­stro?

– Mo­je­go tatę.

– Cho­dzi o po­do­bień­stwo fi­zycz­ne?

– Sku­piam się ra­czej na dzie­dzic­twie. Wi­dzę skąd je­stem, z ja­kie­go pnia wy­ro­słem. Pa­trząc w lu­stro do­strze­gam czło­wie­ka od­waż­ne­go, pa­trzą­ce­go w przy­szłość z wi­zją – tak my­ślę wte­dy, gdy je­stem po ka­wie. Przed kawą na­to­miast wi­dzę czło­wie­ka, któ­ry się z czymś zma­ga, wal­czy. Sam nie wiem, któ­ry ob­raz jest bar­dziej praw­dzi­wy.

– A po­wiedz, tak z ręką na ser­cu, uwa­żasz się za do­bre­go pa­sto­ra?

– Tak. Żeby wszy­scy pa­sto­rzy w Pol­sce byli tacy jak ja, to już był­by raj na zie­mi. I to jest obiek­tyw­na praw­da, ni­czym jej nie mu­szę pod­pie­rać. Ja się wręcz dzi­wię, że lu­dzie są cza­sem w in­nych zbo­rach, a nie w moim.

– Po­dob­no lu­dzie Cię ko­cha­ją? Jak to ro­bisz?

– Nic nie mu­szę ro­bić. Już je­stem ta­kim czło­wie­kiem, że lu­dzie lu­bią ze mną być i do­brze się ze mną czu­ją, ale to na­praw­dę nie jest moja za­słu­ga. Taki po pro­stu je­stem.

– Jak na­zwał­byś to, co ro­bisz? Mi­sją, po­wo­ła­niem? A może jest to tyl­ko za­wód?

– Zde­cy­do­wa­nie na­zwał­bym to mi­sją. Oczy­wi­ście jest to też wy­ko­ny­wa­ny za­wód, w koń­cu ro­bię to już dwa­dzie­ścia lat, ale gdy szu­kam w so­bie głęb­szych mo­ty­wa­cji, to od­naj­du­ję tyl­ko jed­ną od­po­wiedź – jest to mi­sja, chęć słu­że­nia Bogu, po­przez słu­że­nie lu­dziom. Ro­bię to dla­te­go, że usły­sza­łem głos Boży, kie­dy mnie po­wo­ły­wał. Chcia­łem to ro­bić i na­dal chcę.

– Czy od po­cząt­ku wy­obra­ża­łeś so­bie, że bę­dziesz wła­śnie ta­kim pa­sto­rem, ja­kim je­steś?

W od­po­wie­dzi sły­szę śmiech.

– W tym roku mija dwa­dzie­ścia lat od­kąd zo­sta­łem peł­no­eta­to­wym pa­sto­rem i kie­dy dziś przy­po­mi­nam so­bie po­cząt­ki wy­glą­da na to, że wte­dy nie mia­łem po­ję­cia, co z tego wy­nik­nie. Bo wi­dzisz, ma­rze­nia nie za­wsze po­kry­wa­ją się z rze­czy­wi­sto­ścią. Wcze­śniej wy­obra­ża­łem so­bie, że by­cie pa­sto­rem to jest spe­cjal­ny taki styl ży­cia... Na po­cząt­ku chcia­łem być cha­ry­zma­tycz­nym księ­dzem. Ma­rze­nie o tym zbu­do­wa­łem na lek­tu­rze o lu­dziach, któ­rzy wy­bra­li nie­prze­cięt­ną dro­gę. Co­dzien­ność zwe­ry­fi­ko­wa­ła te pla­ny, nie­wie­le się z nich wy­peł­ni­ło. Dziś je­stem ra­czej przy­tło­czo­ny pro­zą ży­cia i tym, co już zda­rzy­ło się w cza­sie mo­jej pa­stor­skiej po­słu­gi.

– Po­rzu­ci­łeś ide­alizm? Prze­sta­łeś wie­rzyć w speł­nie­nie mło­dzień­czych ma­rzeń?

– Ide­ali­stą je­stem cały czas. Ale mu­sia­łem to przede­fi­nio­wać, dojść do wnio­sków á la Ko­cha­now­ski pod lipą, że wła­śnie ta pro­za ży­cia jest czymś nie­sa­mo­wi­tym. Dziś uwa­żam, że ro­bię rze­czy pięk­ne i wspa­nia­łe, ale ni­jak się to ma do mo­ich pierw­szych wy­obra­żeń. Bo na po­cząt­ku to były wy­obra­że­nia o śmier­ci mę­czeń­skiej.

–?!

– Na­praw­dę! W pew­nym okre­sie ży­cia mia­łem w swo­jej bi­blio­tecz­ce książ­kę wy­daw­nic­twa Księ­ży Ma­ria­nów pt. Ob­li­cza wiel­ko­ści, któ­ra wy­war­ła na mnie ogrom­ny wpływ. Skła­da­ły się na nią krót­kie no­wel­ki z ży­cia wiel­kich lu­dzi – nie tyl­ko ka­to­li­ków, bo pi­sa­no też o Gan­dhim, Mar­ti­nie Lu­the­rze Kin­gu...

Zresz­tą, mam tę książ­kę cały czas w domu – za­cho­wa­ną jako re­li­kwię. Nie­daw­no prze­czy­ta­łem ją jesz­cze raz, żeby zo­ba­czyć czym się tak fa­scy­no­wa­łem. I tro­chę mnie to prze­ra­zi­ło, bo jest to książ­ka glo­ry­fi­ku­ją­ca cier­pie­nie. Zna­la­złem w niej np. frag­ment z ży­cio­ry­su Mak­sy­mi­lia­na Kol­be­go i pew­ną aneg­do­tę am­ba­sa­do­ra Pol­ski w Ja­po­nii na jego te­mat, któ­ra po­ka­zy­wa­ła – co tu dużo mó­wić – fa­na­tycz­ne po­glą­dy tego za­kon­ni­ka. W la­tach 30–tych, gdy Kol­be był na mi­sjach w Ja­po­nii, opro­wa­dzał wspo­mnia­ne­go am­ba­sa­do­ra po Na­ga­sa­ki. Po­ka­zał mu wte­dy miej­sce śmier­ci mę­czeń­skiej pierw­szych chrze­ści­jań­skich mi­sjo­na­rzy.

Z wiel­kim prze­ję­ciem opo­wia­dał: „To było tu­taj – umar­li na tym wzgó­rzu. Po­wie­szo­no ich do góry no­ga­mi, z gło­wa­mi zwie­szo­ny­mi nad do­ła­mi klo­acz­ny­mi. Wal­czy­li, żeby się nie uto­pić, ale w koń­cu zgi­nę­li, to­piąc się w tych fe­ka­liach”. I pod­su­mo­wał to sło­wa­mi: „Pięk­na śmierć”... Wła­śnie na ta­kich hi­sto­riach się wy­cho­wy­wa­łem i w ta­kich kli­ma­tach ro­dzi­ła się myśl o po­wo­ła­niu. Za­tem, gdy mó­wi­my o wpły­wie i fa­scy­na­cjach, o tym jak so­bie wy­obra­ża­łem by­cie pa­sto­rem, to wte­dy były we mnie głów­nie my­śli o wiel­ko­ści, o chwa­le. I to ta­kiej świę­tej chwa­le.

– Uwa­żasz, że to zła dro­ga?

– Nie, ale, my­ślę, że ta­kie po­dej­ście jest cha­rak­te­ry­stycz­ne ra­czej dla lu­dzi mło­dych. Cho­ciaż wciąż uwa­żam, że jest to coś nie­sa­mo­wi­te­go i wła­ści­we­go. Dzi­siaj też ży­czył­bym so­bie, że­bym mógł mło­de­mu czło­wie­ko­wi opo­wie­dzieć o Mak­sy­mi­lia­nie Kol­bem i pod­krę­cić go do miej­sca, w ja­kim ja kie­dyś by­łem, żeby ten czło­wiek chciał zo­stać księ­dzem. Ale dzi­siaj – mam wra­że­nie – świat się znacz­nie zmie­nił...Dru­gą po­sta­cią, któ­ra rów­nież mia­ła duży wpływ na moje po­glą­dy w tam­tym cza­sie był ksiądz Ja­kub La­val. To du­chow­ny, któ­ry tra­fił do znisz­czo­nej mo­ral­nie pa­ra­fii na wy­spie Mau­ri­tius. Do ko­ścio­ła przy­cho­dzi­ło kil­ka babć na krzyż, że tak się wy­ra­żę. Ale kie­dy umie­rał, po la­tach, ty­sią­ce lu­dzi uczest­ni­czy­ło we mszy. Siła jego służ­by tkwi­ła w tym, że był wspa­nia­łym spo­wied­ni­kiem. Tak wie­lu lu­dzi chcia­ło się u nie­go spo­wia­dać, że sie­dział w tej swo­jej „sza­fie” dnia­mi i no­ca­mi. To było fa­scy­nu­ją­ce.

My­śla­łem so­bie wte­dy, że pięk­nie jest tak żyć – otwo­rzyć ser­ce dla dru­gie­go czło­wie­ka, po­wie­dzieć mu, co Bóg my­śli o tym, co on prze­ży­wa. Dziś wiem, że taka po­sta­wa mu­sia­ła wią­zać się z ogrom­nym cier­pie­niem, bo czło­wiek w dłuż­szej per­spek­ty­wie cza­so­wej nie jest w sta­nie tak żyć. Nie jest w sta­nie bez koń­ca dźwi­gać cię­ża­rów in­nych lu­dzi. Ma ogra­ni­czo­ną po­jem­ność. Na po­cząt­ku mo­jej służ­by fa­scy­no­wa­ło mnie i bu­do­wa­ło, że lu­dzie przy­cho­dzą do mnie, po­wie­rza­ją mi naj­głęb­sze taj­ni­ki swo­ich pro­ble­mów, swo­je se­kre­ty, ale po dwu­dzie­stu la­tach trak­tu­ję to w ka­te­go­riach po­świę­ce­nia.

– Bo bra­nie na sie­bie pro­ble­mów in­nych jest zbyt du­żym brze­mie­niem?

– Do­kład­nie. To na­wet nie jest kwe­stia tego, czy ktoś ma duży lub mały pro­blem. To jest dru­go­rzęd­ne. Pierw­szo­rzęd­ne jest to, że on prze­le­wa na mnie swo­je emo­cje, któ­re mi się udzie­la­ją. Jest em­pa­tia i pró­ba zro­zu­mie­nia. Je­śli sy­tu­acje są szcze­gól­nie dra­ma­tycz­ne, to nie jest ła­twe. Pa­mię­tam, jak się roz­wi­ja­łem w tym wzglę­dzie. Lu­dzie przy­cho­dzi­li do mnie z pro­ble­ma­mi co­raz więk­szych ka­li­brów...

– I co, zmie­ni­łeś po­dej­ście? Lu­dzie wciąż zwra­ca­ją się do cie­bie ze swo­imi spra­wa­mi?

– Przy­cho­dzą, dzwo­nią, pro­szą o mo­dli­twę. Cały czas są oso­by, któ­re chcą się spo­tkać, po­roz­ma­wiać. Czę­sto jest tak, że przy­cho­dzą, zwie­rza­ją się, mó­wią, że po­trze­bu­ją po­mo­cy, a po ja­kimś cza­sie oka­zu­je się, że bar­dziej niż rady ocze­ki­wa­li wy­słu­cha­nia. W koń­cu, po kil­ku spo­tka­niach się wy­co­fy­wa­li. Te­raz już sta­ram się roz­róż­niać tę po­trze­bę. Daw­niej uwa­ża­łem i mó­wi­łem – jak mi­sie ko­ala z ani­mo­wa­ne­go fil­mu dla dzie­ci – „je­stem tu, by po­ma­gać”. Dzi­siaj wi­dzę, że lu­dzie dużo bar­dziej po­trze­bu­ją re­la­cji i przy­jaź­ni. Jest coś w tym... Lu­dzie zaj­mu­ją­cy się te­ra­pia­mi psy­cho­lo­gicz­ny­mi twier­dzą, że naj­bar­dziej uzdra­wia­ją­cym ele­men­tem sa­mej te­ra­pii jest re­la­cja, czy­li na­wią­za­nie wię­zi za­ufa­nia, a już nie­ko­niecz­nie same po­ra­dy, któ­re będą w jej trak­cie udzie­lo­ne. Dla­te­go cza­sa­mi lu­dzie się wy­co­fu­ją, bo ja idę bar­dziej w stro­nę roz­wią­za­nia pro­ble­mu, a oni ocze­ku­ją dłu­go­fa­lo­wej re­la­cji, opar­tej na ko­mu­ni­ko­wa­niu zro­zu­mie­nia i współ­czu­cia. Ja­kiejś okre­ślo­nej gru­pie lu­dzi je­stem to w sta­nie dać, ale nie jest to moż­li­we w przy­pad­ku zbyt wie­lu osób. Cho­ciaż ro­bię, co mogę, jest to nie­wy­ko­nal­ne, bo w pew­nym mo­men­cie za­czy­na bra­ko­wać cza­su i siły.

– Czy masz wra­że­nie, że to, co ro­bisz jest do­nio­słe?

– My­ślę, że jest do­nio­słe. Kie­dy się za­trzy­mam i po­my­ślę, czym jest ży­cie, kim jest Bóg, że wszyst­ko jest mar­no­ścią, to na­praw­dę są­dzę, że ro­bię coś nie­zwy­kłe­go i do­nio­słe­go. Ale nie jest to myśl, któ­ra to­wa­rzy­szy mi na co dzień. Bo cho­ciaż sta­ram się z ca­łych sił, je­śli miał­bym pa­trzeć na świa­dec­twa i do­świad­cze­nia, to jed­nak są­dzę, że moż­na było zro­bić dużo wię­cej. Albo ten za­wód jest taki, że przy jego po­mo­cy nie moż­na świa­ta zmie­nić. Kie­dyś my­śla­łem, że by­cie w sfe­rze kle­ru może wpły­wać na lu­dzi.

Dzi­siaj wi­dzę, że świat mnie bar­dziej zmie­nił niż ja jego, i że do­świad­cze­nia ży­cia bar­dziej mnie kształ­to­wa­ły niż ja je kształ­to­wa­łem. Jest rów­nież i tak, że lu­dzie, któ­rzy są w ko­ście­le, na­wró­ci­li się za spra­wą mo­jej służ­by lub cze­goś dzię­ki niej do­świad­czy­li – są bar­dzo wdzięcz­ni, że ktoś taki jak ja jest, że wier­nie robi swo­je. Ale to jest ich punkt wi­dze­nia – mają pra­wo tak to wi­dzieć. Ja wi­dzę to ina­czej.

– A czu­jesz się men­to­rem?

– Wie­rzę w taką dość okle­pa­ną mak­sy­mę, w któ­rej jed­nak jest dużo praw­dy: „Jak uczeń jest go­to­wy, to i na­uczy­ciel się znaj­dzie”. A za­tem, czu­ję się men­to­rem do­pie­ro wte­dy, gdy ktoś o tym zde­cy­du­je. Gdy ktoś świa­do­mie za­czy­na za mną iść, daje mi to od­czuć, za­da­je py­ta­nia. Wte­dy tak. Ale am­bi­cji by­cia men­to­rem nie mam.

– Ale kie­dy po­ja­wiasz się w ko­ście­le, to mu­sisz mieć prze­ko­na­nie, że masz coś do prze­ka­za­nia.

– Tak, je­stem gło­sem. Z tym się zgo­dzę. Mam tego świa­do­mość – od­kry­łem to w trak­cie służ­by. Kie­dy za­czy­na­ła się moja dro­ga ży­cia z Bo­giem, nie po­tra­fi­łem wszyst­kie­go na­zwać. Jed­nak w pew­nym mo­men­cie od­kry­łem, że chcę być pa­ste­rzem. Ni­g­dy nie wi­dzia­łem sie­bie jako pa­sto­ra za­kła­da­ją­ce­go zbo­ry, ewan­ge­li­sty, or­ga­ni­zu­ją­ce­go kru­cja­ty, pro­ro­ka, któ­ry sły­szy coś od Boga i prze­ka­zu­je lu­dziom wolę Bożą, ani jako na­uczy­cie­la, wy­kła­da­ją­ce­go Bi­blię. Wi­dzia­łem sie­bie wła­śnie jako pa­ste­rza. Dzi­siaj mogę po­wie­dzieć, że je­stem ka­zno­dzie­ją-mo­ty­wa­to­rem, bo to okre­śle­nie znacz­nie le­piej pre­cy­zu­je to, co jest moją sil­ną stro­ną. Je­stem gło­śny. Lu­bię na­krzy­czeć, rzu­cić wy­zwa­nie, wsa­dzić kij w mro­wi­sko. Lu­bię po­wie­dzieć coś nie­po­pu­lar­ne­go i jesz­cze po­de­przeć to pa­ro­ma ar­gu­men­ta­mi, żeby się ktoś wzbu­rzył. My­ślę, że to jest część mo­je­go po­wo­ła­nia. I czę­sto wy­da­je mi się, że tak zło­żo­na oso­ba nie może być men­to­rem. Je­stem ra­czej czło­wie­kiem, któ­ry mo­ty­wu­je, za­chę­ca do pod­ję­cia wła­snych de­cy­zji, do spoj­rze­nia na spra­wy w taki, a nie inny spo­sób, do uwie­rze­nia w pew­ne rze­czy w nowy spo­sób, do wia­ry w to, że się uda, że moż­na coś zro­bić.

Men­tor ko­ja­rzy mi się ra­czej z kimś w sile wie­ku, kto spo­koj­nie słu­cha, by na­stęp­nie udzie­lić ar­cy­mą­drej i pre­cy­zyj­nej od­po­wie­dzi.

– Przy­znaj się – na pew­no czu­jesz, że je­steś prze­wod­ni­kiem dla lu­dzi, zwłasz­cza tych mło­dych?

– No tak. My­ślę, że je­stem. Bia­da mi.

– A uwa­żasz, że masz wpływ na lu­dzi?

– Kie­dy ktoś mnie pyta, czy mam wpływ na lu­dzi, to za­sta­na­wiam się, jak mam to zmie­rzyć? Czy brać pod uwa­gę fakt, że lu­dzie re­agu­ją na to, co mó­wię i jak rze­czy ro­bię? Czy to już jest wpływ? Czy wpływ jest wte­dy, kie­dy osią­gnę cele, któ­re za­mie­rzy­łem? To tak jak z przy­po­wie­ścią o czte­rech gle­bach. Pierw­szy czło­wiek usły­szał i od­szedł z ra­do­ścią. Ten wpływ na pew­no mam – lu­dzie wy­cho­dzą z ka­zań ra­do­śni, za­chwy­ce­ni, pod­nie­sie­ni, z do­brą my­ślą. Ale któ­rzy lu­dzie do­cho­dzą do po­zio­mu czwar­tej gle­by? Cza­sa­mi my­ślę, że moje ka­za­nia są zbyt lek­kie. Z dru­giej stro­ny znów, czy trud­ne ka­za­nie na pew­no mia­ło­by więk­szy wpływ?

– A kim dla cie­bie jest Bóg?

– Dziw­ne py­ta­nie, ja­kieś pod­chwy­tli­we.

I już wiem, że pa­stor nie lubi ogól­nych, pach­ną­cych fi­lo­zo­fią py­tań. Nie re­zy­gnu­ję. We­dług mnie to bar­dzo do­bre py­ta­nie.

– To prze­cież pro­sta kwe­stia.

– Jak pro­sta? Teo­lo­go­wie nie wie­dzą, a ja mam wie­dzieć?

– Ale ja py­tam: kim dla CIE­BIE jest Bóg?

– Dla mnie Bóg był za­wsze Oso­bą. Taka pro­sta wia­ra. My­ślę, że to jest do­bra od­po­wiedź.

– Tyl­ko? I nic wię­cej w tym teo­lo­gicz­nym te­ma­cie nie po­wiesz?

Cza­sem mu­sia­łam z pa­sto­ra wy­do­by­wać od­po­wie­dzi nie­mal siłą. Tak było w przy­pad­ku tego py­ta­nia, na któ­re tak mu się nie chcia­ło od­po­wia­dać. W koń­cu pod­jął wy­zwa­nie.

– Bóg jest tym, któ­ry pod­no­si moje ży­cie. Jest źró­dłem mo­je­go ży­cia. Źró­dłem za­do­wo­le­nia, szczę­ścia, zba­wie­nia. Wiem, że wszyst­ko trzy­ma w swo­im ręku. Cały świat i moje ży­cie. Jest moim przy­ja­cie­lem. Wszyst­ko w moim ży­ciu krę­ci się wo­kół Boga. Nie wy­obra­żam so­bie, żeby snuć ja­kieś pla­ny o so­bie, o ży­ciu, o świe­cie bez Boga. Je­stem ułom­ny. Je­stem cho­ry na Pana Boga. Nie­ule­czal­nie.

Tu pa­stor po­pro­sił mnie, że­bym gdzieś na mar­gi­ne­sie od­no­to­wa­ła, że to ostat­nie zda­nie – je­stem cho­ry, nie­ule­czal­nie – bar­dzo mu się po­do­ba­ło. Bar­dzo.

– Ktoś może pa­trzeć z ze­wnątrz i my­śleć, że jest to ja­kaś ułom­ność. Dla wie­lu lu­dzi jest to sza­leń­stwo. Czę­sto spo­ty­ka­łem nie­do­wie­rza­ją­cych: „Ale co, Bóg jest dla cie­bie wszyst­kim? Bez sen­su. To po co ten cały pięk­ny świat? Nie mo­żesz so­bie go uło­żyć, czy na­wet wy­obra­zić bez Pana Boga?” . Może je­stem ja­kiś ułom­ny albo cho­ry, bo wła­śnie nie po­tra­fię.

To tak, jak­by wy­łą­czyć do­pływ prą­du. Pstryk i wszyst­ko tra­ci sens. Z taką wia­rą uro­dzi­łem się, wy­cho­wa­łem, wzra­sta­łem. Póź­niej ona roz­wi­nę­ła się jesz­cze bar­dziej w moim ży­ciu. Od mo­men­tu, gdy tak dia­me­tral­nie za­wie­rzy­łem Bogu jest to pro­ces już tyl­ko wzra­sta­ją­cy. Przej­mu­je co­raz wię­cej ob­sza­rów w moim ży­ciu. Amen.

– To nie ko­niec, pa­sto­rze. A jaki jest Bóg?

– Do­bry, mi­ło­sier­ny, ła­ska­wy, nie­sko­ry do gnie­wu i bar­dzo cier­pli­wy. My­ślę, że jest kimś, kto szu­ka kon­tak­tu z czło­wie­kiem i za­le­ży mu na tym, żeby go zna­leźć. On stwo­rzył czło­wie­ka i chce z nim na­wią­zać więź, re­la­cję. Tak so­bie to wy­obra­żam. Tę­sk­ni za czło­wie­kiem po tym, jak go stwo­rzył. Czy­li ina­czej mó­wiąc: Bóg jest bar­dzo ludz­ki. Bar­dziej niż mo­że­my to so­bie wy­obra­zić. Bi­blia opi­su­je go jako Oso­bę, któ­ra pła­cze, śmie­je się, szy­dzi z wro­gów.

– A we­dług cie­bie jest męż­czy­zną czy ko­bie­tą?

– Na pew­no jest męż­czy­zną.

– Nie. Ani ko­bie­tą, ani męż­czy­zną.

Czu­ję, że te­raz moje py­ta­nie pa­sto­ro­wi się po­do­ba, i że w tym te­ma­cie musi się wy­ka­zać – tak po mę­sku.

– Nie, nie. Jest na pew­no męż­czy­zną.

– Na ja­kiej pod­sta­wie tak twier­dzisz?

– Tak mi się wy­da­je. Tak czu­ję in­tu­icyj­nie. Jak wi­dzę bu­rzę, bły­ska­wi­ce i wali to z nie­ba, i ten grad, i ta ule­wa, drze­wa się prze­wra­ca­ją, i tor­na­da, i po­wódź… Nie może być ko­bie­tą. Ko­bie­ty ta­kie nie są.

– Są.

– Są ta­kie?

– Aha.

– Ok. Może. To tyl­ko pod wa­run­kiem, że ko­bie­ty też ta­kie są. Ale je­że­li ko­bie­ty ta­kie nie są, to Bóg jest na pew­no męż­czy­zną.

Pa­trzę na czło­wie­ka, któ­ry sie­dzi na­prze­ciw­ko mnie i nie mogę się na­pa­trzeć. Robi wy­strza­ło­we miny, ge­sty­ku­lu­je – nie­zły ak­tor był­by z nie­go!

– Co to ma wspól­ne­go z Bo­giem?

– Moc, siła, agre­sja, nie­prze­wi­dy­wal­ność, dą­że­nie do celu, go­to­wość na to, żeby nisz­czyć, żeby coś no­we­go zbu­do­wać, nie­pa­tycz­ko­wa­nie się z drob­nost­ka­mi.

Świat jest do ni­cze­go, trze­ba go cały za­lać po­to­pem i wy­gu­bić.

A póź­niej Bóg mówi: dru­gi raz cze­goś ta­kie­go nie zro­bię. To tak, jak ja. Bar­dzo się z tym utoż­sa­miam, dla­te­go my­ślę, że Bóg jest taki jak ja. Więc ra­czej jest męż­czy­zną.

– To jest nie­te­olo­gicz­ne.

– Zda­ję so­bie z tego spra­wę. Ale po­wiem tak – bar­dzo nie­te­olo­gicz­ne jest sta­wia­nie ta­kie­go py­ta­nia. To jest ja­kaś le­wac­ka, albo inna myśl.

Co to w ogó­le za te­mat roz­wa­żać płeć Boga?

– W książ­ce Cha­ta Wil­lia­ma P. Youn­ga po­ru­szo­ny był ten te­mat.

– A tak! Bóg Oj­ciec przed­sta­wio­ny jest w niej jako ko­bie­ta. Re­we­la­cja. Woda na młyn, aż się mó­zgi la­so­wa­ły lu­dziom. Uza­sad­nie­nie było bar­dzo do­bre. Teza była taka, że Bóg każ­de­mu czło­wie­ko­wi ob­ja­wia się w spo­sób, któ­ry jest w sta­nie przy­jąć, czy­li, że tak po­wiem: Bóg gra na tych stru­nach, któ­re po­sia­da­my. Na­to­miast abs­tra­hu­jąc od teo­lo­gii i od książ­ki Cha­ta pod­trzy­mu­ję, że Bóg jak nic jest męż­czy­zną. Chy­ba mogę po­zo­stać przy swo­jej opi­nii, szcze­gól­nie, że ona nie wy­kra­cza poza teo­lo­gię?

– Nie bę­dziesz się tego wsty­dził?

– Nie, na pew­no nie będę się wsty­dził po­glą­du, że Bóg jest męż­czy­zną. Na pew­no nie. Wsty­dził­bym się, gdy­bym po­wie­dział, że jest ko­bie­tą. Do­pie­ro by było tłu­ma­cze­nia.

Pa­stor wy­bu­cha śmie­chem (i nie może prze­stać).

– Pew­ność, że jest męż­czy­zną jest nie­wiel­ka.

– W świe­cie może jest nie­wiel­ka, ale ja je­stem prze­ko­na­ny! To jest Bóg Oj­ciec, ma bro­dę, twarz peł­ną po­ko­ju, mi­ło­ści, mocy. Jak pa­trzy to może ocza­mi prze­pa­lić wro­ga. Jest jak lew Aslan. Taki jest. Ale, jak cię to nie in­te­re­su­je, to mo­że­my o tym nie roz­ma­wiać.

– In­te­re­su­je, ale spo­dzie­wa­łam się in­nej od­po­wie­dzi.

– Aha, ta­kiej li­be­ral­nej, że ani męż­czy­zną, ani ko­bie­tą?

– No tak.

– Bo to jest chy­ba pra­wi­dło­wa od­po­wiedź, na­to­miast jest ona bez sen­su, bo jest mało emo­cjo­nal­na. Ja lu­bię od­po­wie­dzi emo­cjo­nal­ne, nio­są­ce ja­kąś na­dzie­ję, siłę, wy­obra­że­nie. Po­ma­ga mi się to utoż­sa­mić. Za­tem dla mnie jest męż­czy­zną.

Przy­znam, że z ulgą przy­ję­łam ko­niec roz­mo­wy na ten te­mat. W pew­nej chwi­li za­czę­łam się za­sta­na­wiać do­kąd ten teo­lo­gicz­no-fi­lo­zo­ficz­ny dys­kurs nas za­pro­wa­dzi. Lecz z dru­giej stro­ny spo­sób mó­wie­nia pa­sto­ra, sza­leń­cze miny i ce­lo­we prze­drzeź­nia­nie na­praw­dę mnie roz­ba­wi­ły.

Gdy zdejmuję uniform

Jeże­li ktoś ma re­la­cję z Bo­giem i w mo­men­cie tra­ge­dii jest w sta­nie zwró­cić się do Nie­go, to jego ser­ce sta­nie się lep­sze. Za­czy­na wte­dy ro­zu­mieć, że sam nie jest Bo­giem, a to jest jed­na z naj­lep­szych my­śli, jaka czło­wie­ko­wi może przyjść do gło­wy. NIE JE­STEM BO­GIEM! Ten czło­wiek sta­je się lep­szy. Sta­je się po­kor­niej­szy, ła­god­niej­szy, bar­dziej wy­ro­zu­mia­ły. Bę­dzie mógł po­cie­szyć in­nych, gdy przyj­dzie na to czas.

– Na twój te­mat krą­ży wie­le opo­wie­ści. Sama też za­sta­na­wiam się, jaki na­praw­dę je­steś? Nie­ła­two jest cię scha­rak­te­ry­zo­wać. Zdra­dzisz, jaki tak na­praw­dę jest ten osła­wio­ny Ma­rek Cie­siół­ka?

– Dla lu­dzi z ze­wnątrz Ma­rek Cie­siół­ka to czło­wiek pe­łen hu­mo­ru, za­wsze po­zy­tyw­nie na­sta­wio­ny, ra­do­sny. Cza­sa­mi po­peł­nia gafy, strze­li pro­sto mię­dzy oczy, ale ge­ne­ral­nie jest w po­rząd­ku.

– Ale to nie jest praw­da o to­bie?

– To jest jed­na z prawd o mnie. Zga­dzam się z tym, co do tej pory po­wie­dzia­łem, ale to są rze­czy, któ­re wy­cho­dzą na pierw­szy plan, gdy lu­dzie pró­bu­ją mnie opi­sać. Na po­cząt­ku za­uwa­ża­ją moje po­czu­cie hu­mo­ru, żar­ty i swe­go ro­dza­ju kro­to­chwil­ność. Nie ukry­wam, że to mnie tro­chę de­ner­wu­je. To jest moja po­wierz­chow­ność. To jest tak jak­by opi­sać mni­cha bud­dyj­skie­go. Jaki jest mnich bud­dyj­ski? Ja mó­wię, że łysy i po­ma­rań­czo­wy. Lu­dzie na py­ta­nie, jaki jest Ma­rek Cie­siół­ka, od­po­wia­da­ją: we­so­ły i za­wsze uśmiech­nię­ty. To jest praw­da, ale do­syć ubo­ga. My­ślę, że naj­wła­ściw­szą od­po­wie­dzią bę­dzie, że je­stem peł­no spek­tral­nym czło­wie­kiem i nor­mal­nym jak każ­dy inny.

Ale gdy­bym miał się­gnąć głę­biej – we mnie jest tro­chę Pru­sa­ka, le­nia, ar­ty­sty, po­ety, ma­te­ma­ty­ka. Moją sil­ną stro­ną – i to lu­bię – jest ma­te­ma­tycz­na stro­na mo­jej du­szy. Za­wsze lu­bi­łem ta­bel­ki, wy­kre­sy, sta­ty­sty­ki, ba­da­nia opi­nii, pro­cen­ty, ra­chu­nek praw­do­po­do­bień­stwa. Przez dłu­gie lata ko­rzy­sta­łem z tego bu­du­jąc ko­ściół.

Ob­ser­wo­wa­łem co lu­dzie my­ślą, jak rze­czy wi­dzą, co dzi­siaj jest sil­ną stro­ną na­sze­go zbo­ru, ilu nas jest, czy kon­kret­ne dzia­ła­nia prze­kła­da­ją się na efek­ty...

Pa­stor ury­wa, by wspo­mnieć o żo­nie, któ­ra od mo­men­tu, gdy ma nowy te­le­fon z apa­ra­tem fo­to­gra­ficz­nym, z pa­sją robi mu zdję­cia z ukry­cia.

– Ni­g­dzie tego nie pu­bli­ku­je i je­stem jej za to wdzięcz­ny, ale póź­niej po­ka­zu­je mi te zdję­cia, ku swo­jej wiel­kiej ucie­sze. Je­stem za­sko­czo­ny, jak po­tra­fię być za­my­ślo­ny, jak smut­ną mam twarz przy czy­ta­niu ja­kiejś książ­ki czy spraw­dza­niu SMS-ów. Po­tra­fię mieć tak za­dzi­wia­ją­cą minę. Być może moje mię­śnie od­re­ago­wu­ją ten czas śmia­nia się. Na tych zdję­ciach na przy­kład trzy­mam te­le­fon w ręku i wy­glą­dam tak, jak­bym czy­tał te­le­gram, że mi ro­dzi­ce umar­li. Tak wy­glą­da­ją te zdję­cia.

– No pro­szę, two­ja dru­ga twarz. Kim za­tem je­steś, gdy nie sto­isz za ka­zal­ni­cą?

– Wie­le osób, kie­dy się po­zna­je­my, za­da­je mi to py­ta­nie. Nie tak wprost, ale pró­bu­ją do­ciec, jak wy­glą­da ży­cie ko­goś z tak spe­cy­ficz­nym za­wo­dem.

– Zdej­mu­jesz „uni­form” pa­sto­ra, idziesz do domu… – to lu­dzi in­te­re­su­je.

– My­ślę, że ci, któ­rzy mnie zna­ją, wie­dzą, że je­stem tak samo nor­mal­nym czło­wie­kiem, jak oni, z tym, że ro­bię coś in­ne­go.

Kie­dy wy­cho­dzę z tej roli – wy­cho­dzę z ko­ścio­ła i jadę do domu, jem obiad z dzieć­mi, od­ra­biam z nimi lek­cje, oglą­dam te­le­wi­zję, mar­twię się o coś tam. Pro­wa­dzę bar­dzo nor­mal­ne ży­cie, ta­kie, jak każ­dy inny czło­wiek. Ono nie od­bie­ga w ra­dy­kal­ny spo­sób od prze­cięt­no­ści.

– Ja­kie ce­chy w to­bie do­mi­nu­ją?

– My­ślę, że moją naj­sil­niej­szą stro­ną jest to, że in­spi­ru­ję, mam do­no­śny głos – nie w sen­sie de­cy­be­li, lecz że po­tra­fię „wbi­ja­ją­co” rzu­cać my­śli. W pierw­szych la­tach by­cia pa­sto­rem, by­łem bar­dziej ewan­ge­li­stą, póź­niej pa­ste­rzem, dzi­siaj idę w stro­nę du­cho­we­go oj­co­stwa.

Jest we mnie rów­nież pe­wien pe­sy­mi­sta, któ­re­mu na róż­nych eta­pach ży­cia na­wet uda­wa­ło się do­mi­no­wać nad opty­mi­stycz­ną czę­ścią mnie. Jed­nak na prze­strze­ni czter­dzie­stu paru lat chy­ba wy­grał opty­mi­sta.

– A może ja po­py­tam o cie­bie lu­dzi w ko­ście­le, co?

– Do­sko­na­ły po­mysł… Ja wy­zna­czę te oso­by.

Pa­stor ser­decz­nie śmie­je się z wła­snych słów. Do­da­je: „Faj­nie jak­byś fa­ce­tów za­py­ta­ła, bo same baby py­tać o guru, któ­rym są za­fa­scy­no­wa­ne, to może być za bar­dzo lan­dryn­ko­we. Trze­ba fa­ce­tów za­py­tać”.

– Cze­go w so­bie nie to­le­ru­jesz?

– Przez wie­le lat nie lu­bi­łem w so­bie nie­miec­kiej czę­ści mo­je­go cha­rak­te­ru. Mam nie­miec­kie ko­rze­nie i w związ­ku z tym mam w so­bie taki or­dung muss sein – po­rzą­dek musi być. Zwal­cza­łem to w so­bie przez wie­le lat. Uwa­ża­łem, że przez tę ce­chę wy­wie­ram dużą pre­sję na lu­dzi, mia­łem zbyt duże ocze­ki­wa­nia wo­bec nich. Czu­łem się ta­kim Pru­sa­kiem, któ­ry ocze­ku­je pru­skie­go po­rząd­ku od in­nych. Rok temu pew­na star­sza ode mnie oso­ba w przy­ja­ciel­skiej roz­mo­wie po­wie­dzia­ła mi, że głu­pio ro­bię, po­nie­waż ta pru­skość, jest in­te­gral­ną czę­ścią mnie. Jest to moja toż­sa­mość, wy­nie­sio­na z domu. Moż­na zwal­czać ja­kieś kon­kret­ne ne­ga­tyw­ne za­cho­wa­nia, któ­re mogą z tego wy­ni­kać, ale nie swo­je dzie­dzic­two. „Zo­bacz – po­wie­dział – jak świat by wy­glą­dał, gdy­by wszy­scy byli Po­la­ka­mi. Za­cznij to ko­chać. Ty je­steś da­rem dla in­nych lu­dzi przez to, że je­steś rów­nież tym”. To mi dało do my­śle­nia. Do nie­daw­na od­po­wia­da­jąc na ta­kie py­ta­nie naj­praw­do­po­dob­niej wy­my­ślił­bym naj­gor­sze rze­czy, któ­rych w so­bie nie to­le­ru­ję. A dziś my­ślę, że one sta­no­wią o mo­jej toż­sa­mo­ści. A je­śli sta­no­wią o toż­sa­mo­ści, to nie pod­le­ga­ją zwal­cza­niu, ale do­sto­so­wa­niu.

Roz­mo­wę prze­ry­wa dzwo­nek te­le­fo­nu. To żona, więc pa­stor od­bie­ra. Co chwi­lę sły­szę: „słon­ko, ko­cha­nie”… krót­ko mó­wiąc – roz­mo­wa dwóch za­ko­cha­nych wró­bel­ków. Wra­ca­my do roz­mo­wy. Py­tam pa­sto­ra, być może zbyt non­sza­lanc­ko, czy jest z sie­bie za­do­wo­lo­ny i czy sie­bie lubi? Tro­chę gry­ma­si. Waha się co po­wie­dzieć? Po­twier­dzić, za­prze­czyć? Przy­znać się, czy nie. Jak wy­brnąć? W koń­cu za­czy­na…

– Lu­dzie mnie lu­bią ta­kim ja­kim je­stem, więc ja sie­bie też już tro­chę lu­bię.

To był chy­ba żart... Po chwi­li pa­stor kon­ty­nu­uje:

– Za­do­wo­lo­ny? To za­le­ży. Jak mam do­bry na­strój, to mam do­bre o so­bie mnie­ma­nie. A do­bry na­strój mam wte­dy, kie­dy my­ślę o so­bie tak, jak Bóg o mnie my­śli. Przez lata pra­cy ze Sło­wem Bo­żym wy­kształ­ci­ła się we mnie umie­jęt­ność sto­so­wa­nia Sło­wa, któ­re gło­szę. Kie­dy zbyt dłu­go, albo zbyt do­sad­nie do­cho­dzą do mnie złe my­śli na wła­sny te­mat, któ­re au­to­ma­tycz­nie prze­kła­da­ją się na mój zły na­strój, wte­dy wiem co po­wi­nie­nem zro­bić – mam to zwal­czyć, wy­peł­nia­jąc się Bo­ży­mi my­śla­mi, czy­li Bo­żym Sło­wem. I gdy za­czy­nam nimi my­śleć, wte­dy mam do­bry na­strój. Dzi­siaj, na przy­kład, gdy roz­ma­wia­my, na­strój mam świet­ny.

Gdy spy­ta­łam pa­sto­ra, czy mogę po­ru­szyć ja­kieś te­ma­ty tabu do­ty­czą­ce jego ży­cia, po­wie­dział mi, że jemu tabu ko­ja­rzy się z czymś, co aż strach do­tknąć.

– Czy­li uwa­żasz, że w moim ży­ciu jest ja­kieś tabu?

– Nie wiem, nie wiem. Może masz dru­gą twarz, któ­rą…

– Któ­rą chęt­nie od­sło­nię. Ścią­gnę so­bie na gło­wę pro­ku­ra­to­ra, To­wa­rzy­stwo Przy­ja­ciół Dzie­ci i Nie­bie­ską Li­nię.

– Po­wiedz po pro­stu, że je­steś i by­łeś ide­ałem.

– Je­stem i by­łem ide­ałem.

Chcia­łam być po­waż­na, ale pa­stor wciąż so­bie żar­to­wał.

– Czu­ję się nie­zręcz­nie za­da­jąc to py­ta­nie, więc mo­żesz nie od­po­wie­dzieć, je­śli nie masz ocho­ty… Zda­rza ci się pła­kać?

– Pła­czę. Po­tra­fię pła­kać dużo i w naj­prze­róż­niej­szych, zu­peł­nie nie­ade­kwat­nych sy­tu­acjach.

– Ale to wy­ni­ka z two­jej wraż­li­wo­ści?

– Tak. Mój tata pła­kał, moja mama pła­ka­ła, ja pła­ka­łem za­wsze. Jak mi się coś nie uda­wa­ło, to za­wsze ry­cza­łem. Pła­ka­łem, jak by­łem bar­dzo szczę­śli­wy, jak do­zna­wa­łem ja­kichś unie­sień. I tak mi zo­sta­ło. Nie lu­bię pła­kać w cza­sie ka­zań, cho­ciaż cza­sa­mi mi ści­ska gar­dło. Znam ka­zno­dzie­jów, któ­rzy tego ni­g­dy nie po­wstrzy­mu­ją. Za­wsze mi się wy­da­wa­ło, że to jest ja­kaś nie­zro­zu­mia­ła eg­zal­ta­cja, więc za­wsze się po­wstrzy­mu­ję.

– Słu­cha­jąc two­ich ka­zań ni­g­dy nie od­czu­łam, że mia­łeś ocho­tę za­pła­kać.

– Je­stem zdy­scy­pli­no­wa­ny. Prze­cho­dzę do na­stęp­nych rze­czy. Kie­dy zda­rzy­ło się, że kil­ka razy się po­pła­ka­łem, póź­niej czu­łem się za­że­no­wa­ny. Mia­łem wra­że­nie, że ma­ni­pu­lu­ję ludz­ki­mi emo­cja­mi, zmu­szam lu­dzi do wzru­szeń, któ­re być może są im obce.

– Mnie się po­do­ba, jak ktoś pła­cze.

– Może wszyst­ko przede mną. Pła­czę w ki­nie, pła­czę, gdy ob­ser­wu­ję jak coś wy­cho­dzi moim dzie­ciom.

Pła­czę wte­dy, gdy do­świad­czam bli­sko­ści Boga, kie­dy do­świad­czam śle­pych za­uł­ków, śle­pych uli­czek w ży­ciu i my­ślę, że za­raz wszyst­ko się za­wa­li i już stąd nie wyj­dę. Po­tra­fię be­czeć przed Bo­giem w mo­dli­twie.

– A jak Two­ja żona re­agu­je kie­dy pła­czesz?

– Cie­szy się, bo ona ma do­świad­cze­nie dwu­dzie­stu kil­ku lat mał­żeń­stwa i wie, że po tych łzach jest za­wsze zmar­twych­wsta­nie i je­stem lep­szym czło­wie­kiem. Oczy­wi­ście bar­dzo mi współ­czu­je i mnie po­cie­sza. Przy­no­si mi cze­ko­la­dę, ko­cyk, go­tu­je do­bre je­dze­nie i sta­ra się mnie wy­bić z tego try­bu, bo ni­g­dy nie wia­do­mo, czy czło­wie­ko­wi żył­ka nie pęk­nie, jak po­pa­da w taką czar­ną roz­pacz.

Wy­do­by­wa mnie z „doł­ka”, choć pod­świa­do­mie wie, że ko­niec tego bę­dzie do­bry, że po­wsta­nę jako lep­szy czło­wiek. I tak fak­tycz­nie się dzie­je.

Czu­ję, że pa­stor do­brze przy­jął moje py­ta­nie. Roz­krę­ca się w mia­rę udzie­la­nia ko­lej­nych od­po­wie­dzi. Chwi­lę my­śli, po czym kon­ty­nu­uje.

– My Po­la­cy chy­ba wie­my, co to zna­czy pła­kać z ra­do­ści. Wie­lu lu­dzi to ro­zu­mie i chy­ba tego nie trze­ba tłu­ma­czyć. Na­to­miast nie­któ­rzy lu­dzie pró­bu­ją za­że­gnać płacz, po­ja­wia­ją­cy się w mo­men­cie tra­ge­dii. Pró­bu­ją po­cie­szyć za szyb­ko, mó­wiąc: „nie płacz, nie jest tak źle”.

Ja my­ślę, że nie­ko­niecz­nie trze­ba szyb­ko po­cie­szać, bo je­że­li czło­wiek ma re­la­cje z Bo­giem i w mo­men­cie tra­ge­dii jest w sta­nie zwró­cić się do Nie­go, to jego ser­ce sta­nie się lep­sze. Za­czy­na wte­dy ro­zu­mieć, że sam nie jest Bo­giem, a to jest jed­na z naj­lep­szych my­śli, jaka czło­wie­ko­wi może przyjść do gło­wy. NIE JE­STEM BO­GIEM! Ten czło­wiek sta­je się lep­szy. Sta­je się po­kor­niej­szy, ła­god­niej­szy, bar­dziej wy­ro­zu­mia­ły. Bę­dzie mógł po­cie­szyć in­nych, gdy przyj­dzie na to czas. To jest pięk­ne. Oczy­wi­ście, my­ślę, że cza­sa­mi pła­ka­łem nad sobą w taki uża­la­ją­cy spo­sób. Cięż­ko to roz­gra­ni­czyć w mo­men­cie, jak czło­wiek pła­cze.

– A nie uwa­żasz, że płacz jest sła­bo­ścią?

– Nie. My­ślę, że to aku­rat było do­bre, że ro­dzi­ce nie zro­bi­li mi krzyw­dy sło­wa­mi: „Nie becz. Chło­pa­ki nie pła­czą”. W moim domu nie było ta­kiej prak­ty­ki. Jak ktoś pła­kał to się go przy­tu­la­ło.

Milk­nie. Po chwi­li już in­nym gło­sem opo­wia­da hi­sto­rię z dzie­ciń­stwa.

– Z dzie­ciń­stwa pa­mię­tam pew­ne zda­rze­nie. Ta hi­sto­ria, któ­ra tak moc­no wry­ła się w moją pa­mięć i ser­ce, zda­rzy­ła się, gdy cho­dzi­łem do pią­tej czy szó­stej kla­sy szko­ły pod­sta­wo­wej. Mie­li­śmy za­ję­cia prak­tycz­no-tech­nicz­ne i ja wy­my­śli­łem so­bie, że wy­ko­nam na nie lamp­kę noc­ną. Pod­staw­ka drew­nia­na, ja­kaś rur­ka… Tyl­ko nie po­tra­fi­łem tej rur­ki ani wy­giąć, ani uciąć. Ka­le­czy­łem się. Co­raz bar­dziej zły i roz­ża­lo­ny, mia­łem ocho­tę gryźć ten me­tal. Bo­la­ło mnie to tym bar­dziej, że mia­łem prze­ko­na­nie o swo­ich umie­jęt­no­ściach i uwa­ża­łem po­mysł za świet­ny, a pro­jekt – za ide­al­ny. Ro­bi­łem to bo­daj­że w kuch­ni. Tato usły­szał mój la­ment i przy­szedł do mnie. Gdy zo­ba­czył, w ja­kim je­stem sta­nie, wy­stra­szył się. Nie będę ukry­wał – uża­la­łem się wte­dy nad sobą. On w jed­nej chwi­li zro­zu­miał, co czu­ję. Pa­mię­tam, że po­chy­lił się nade mną i po pro­stu po­wie­dział: „No co, gdzie po­trze­bu­jesz uciąć?” . Wziął piłę, po­ka­zał mi co zro­bić, żeby ona się nie za­ci­na­ła i cię­ła me­tal, i po­wie­dział, że mi po­mo­że. Tak wła­ści­wie, zro­bił tę lamp­kę pół na pół ze mną.

Pa­stor dał się po­nieść wspo­mnie­niom. Snuł swą opo­wieść po­wo­li. Był wzru­szo­ny. Ja też.

– To prze­ży­cie było dla mnie jed­nym z waż­niej­szych. Te­raz tro­chę się eg­zal­tu­ję, ale z tego pły­nę­ła dla mnie nie­sa­mo­wi­ta lek­cja. Zo­ba­czy­łem, że nie je­stem Bo­giem, że mam pra­wo się po­my­lić. I do­sta­łem wzo­rzec ojca po­chy­la­ją­ce­go się nad sy­nem, któ­ry cze­goś nie po­tra­fi. Dało mi to lek­cję na przy­szłość, że jak coś mi nie wy­cho­dzi, to za­wsze mogę się do ko­goś zwró­cić. To wszyst­ko się za­czę­ło w tych łzach – w tej ko­szu­li mo­krej od łez. I to jest pięk­ne. Ni­g­dy nie uwa­ża­łem, że łzy są wy­ra­zem sła­bo­ści. My­ślę, że są bar­dziej wy­ra­zem siły niż sła­bo­ści. Oczy­wi­ście – nie będę pła­kał przed wro­giem. Bez sen­su jest pła­kać przed kimś, kto ci nie współ­czu­je i chce cię znisz­czyć. My­śle­nie, że on się na­gle wzru­szy, jest wy­ra­zem na­iw­no­ści, albo wręcz głu­po­ty. Cho­ciaż nie osą­dzam lu­dzi, któ­rzy są w roz­pa­czy i we łzach pro­szą swe­go opraw­cę o po­moc i li­tość. My­ślę, że to jest bar­dzo ludz­kie. To jest nor­mal­ny od­ruch, ale trak­to­wa­ny wte­dy nie w ka­te­go­riach siły czy sła­bo­ści, tyl­ko po pro­stu – tak je­ste­śmy skon­stru­owa­ni, żeby pła­kać. Na coś te ka­na­li­ki łzo­we przy oczach są.

– Już wiem, że pła­czesz, więc udaj­my się te­raz na prze­ciw­le­gły bie­gun. Za­wsze by­łeś ta­kim żar­tow­ni­siem?

– Tak, wy­nio­słem to z domu. Mój tato był wiel­kim żar­tow­ni­siem i pew­nie w związ­ku z tym cała ro­dzi­na taka była.

– A spo­tka­łeś się z tym, że twój dow­cip ko­muś prze­szka­dzał?

– Tak. Wie­le osób to draż­ni­ło. Czu­li się za­nie­po­ko­je­ni. Nie wie­dzie­li „co au­tor ma na my­śli”. Moja we­soł­ko­wa­tość bywa od­czy­ty­wa­na jako ro­dzaj za­sło­ny dym­nej. I coś w tym jest. Bo to może być spo­sób na pew­ne scho­wa­nie się. Zda­rza się, że kie­dy je­stem czymś po­de­ner­wo­wa­ny, to za­czy­nam moc­niej żar­to­wać. Ale po­ma­ga mi to też być zwy­czaj­nie ra­do­snym. Ta­kie po­zy­tyw­ne po­dej­ście do ży­cia, pa­trze­nie z dy­stan­sem bar­dzo mi po­ma­ga. Za­wsze do­brze współ­pra­co­wa­ło mi się z ludź­mi, któ­rzy mie­li po­czu­cie hu­mo­ru, bo ono za­kła­da też pew­ną dozę in­te­li­gen­cji.

– A jak two­je spe­cy­ficz­ne po­czu­cie hu­mo­ru ode­bra­ła żona w mo­men­cie, gdy się po­zna­li­ście?

– Iza z moim po­czu­ciem hu­mo­ru zde­rzy­ła się do­syć nie­faj­nie. Pew­ne­go dnia przy­szła do na­sze­go po­ko­ju w aka­de­mi­ku uczyć się che­mii. Pa­mię­tam, że wte­dy so­bie z niej za­żar­to­wa­łem. Chy­ba po­czu­ła się do­tknię­ta, bo od razu wy­szła z po­ko­ju. Ja to za­uwa­ży­łem i po­bie­głem za nią, żeby ra­to­wać sy­tu­ację. Prze­pro­si­łem i to na niej zro­bi­ło ogrom­ne wra­że­nie. Ku­pi­łem ją tym. Na pew­no przy mnie roz­wi­nę­ło jej się po­czu­cie hu­mo­ru.

– Lu­bisz ta­kie­go sie­bie? Za­wsze „uśmiech nu­mer pięć”, opty­mi­sta go­to­wy do boju. Nie miał­byś ocho­ty cza­sem so­bie po pro­stu po­na­rze­kać, po­ka­zać, że też masz słab­sze dni, i że wca­le nie chce ci się śmiać? Z ety­kiet­ką wiecz­ne­go we­soł­ka pew­nie nie ła­two jest na­gle przyjść do ko­ścio­ła ze smut­ną miną, mó­wią­cą: „dziś nie jest mi do śmie­chu, nie mam ocho­ty na żar­ty”?

– Ojej, tu jest pięć py­tań w jed­nym… Przy­zna­ję, mam ta­kie sta­ny de­pre­syj­no – re­flek­syj­no – do­łu­ją­ce. I cza­sem po­zwa­lam so­bie na nie.

– Ale nie ob­na­żasz się nimi?

– To jest od­dziel­ny te­mat. Wszyst­ko za­le­ży od stop­nia za­ży­ło­ści. Je­że­li jest to na przy­kład Łu­kasz, z któ­rym pra­cu­ję, to na dzień do­bry po­tra­fię mu po­wie­dzieć, że wszyst­ko jest do ni­cze­go. On cza­sa­mi mówi „ta­kie jest ży­cie”, nie pró­bu­jąc mi po­ma­gać czy wy­cią­gać z tego „dołu za­gła­dy”.

– Ale za­pew­ne mó­wisz tak, gdy masz słab­szy dzień. A tak na­praw­dę, co bar­dziej mówi o to­bie: ra­dość czy za­du­ma i mo­men­ty wy­ci­sze­nia?

– Sam nie wiem. Ja lu­bię po­pa­dać w skraj­ne sta­ny – śmiać się do roz­pu­ku, sy­pać dow­ci­pa­mi, mieć taki czas, że aż zie­mia się trzę­sie. Lu­bię so­bie po­szy­dzić, po­kpić, po­żar­to­wać. Ale do­dam, żeby po­tem nie było, nie je­stem szy­der­cą bez ser­ca – je­stem szy­der­cą z ser­cem. Kie­dy wi­dzę, że zro­bi­łem ko­muś krzyw­dę moją kpi­ną, jest mi wstyd. Lu­bię też sta­ny praw­dzi­wie do­łu­ją­ce. Wte­dy tak do­sad­nie czu­ję smak ży­cia. Wi­dzę całą praw­dę o ży­ciu, że ono jest nę­dzą i mar­no­ścią. Do­kład­nie tak, Czy­tel­ni­ku! Nic na ten świat nie przy­nie­śli­śmy i nic nie weź­mie­my. Prze­ży­wam ta­kie chwi­le. I te „chwi­le” cza­sa­mi po­tra­fią trwać kil­ka dni. A za­tem, od­no­sząc się do tego, czy ob­na­żam się ta­ki­mi sta­na­mi? Ja z tym ni­g­dy nie wy­cho­dzę do lu­dzi. Mogę o tym opo­wie­dzieć, tak jak te­raz to­bie, albo na ka­za­niu, mó­wiąc „ro­zu­miem ten stan, bo sam mia­łem ostat­nio dwa trud­ne dni”… Tyle, że to jest taki pa­tent ka­zno­dziej­sko-zwod­ni­czy, bo, gdy o tym opo­wia­dam, je­stem już w in­nym miej­scu, po wyj­ściu z ta­kie­go po­ło­że­nia. Chy­ba nie zda­rzy­ło mi się, abym gło­sząc ka­za­nie prze­lał pe­sy­mi­stycz­ne emo­cje na in­nych. Ra­czej po cza­sie mó­wię w taki za­okrą­glo­ny spo­sób, że pa­stor miał cięż­ko, ale już to prze­ro­bił. Dzię­ki temu inni też mogą coś prze­pra­co­wać, po­dejść kon­struk­tyw­nie i ra­cjo­nal­nie do wła­snych emo­cji. Sta­ram się po pro­stu nie przy­cho­dzić w ta­kim sta­nie do ko­ścio­ła.

– Ale za­łóż­my, że jest nie­dzie­la, czu­jesz się fa­tal­nie. Co wte­dy?

– Po­tra­fię się prze­łą­czyć. Moż­li­we, że wy­ni­ka to z…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: