Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kronika złamanych serc - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 lutego 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kronika złamanych serc - ebook

Najnowsza książka autora Nigdy, trochę, do szaleństwa!

„Kiedy takie spojrzenie widzisz u jednego osiemnastolatka, zaczynasz go żałować. Kiedy widzisz, jak wymienia się nim dwoje nastolatków, to bez względu na to, jak wielki z ciebie cynik, zaczynasz myśleć, że tylko oni naprawdę rozumieją miłość. I to, jaka powinna być szalona.”

Jak żyć ze złamanym sercem?

Leo zerwał z Lu latem, przed wyjazdem na studia, bo nie był gotowy na związek na odległość. Teraz dziewczyna jest zbyt rozbita, by pisać felietony do swojej rubryki w popularnym internetowym magazynie dla nastolatków. Jeśli nie odzyska twórczej energii, straci szansę na upragnioną karierę dziennikarską i… stypendium na New York University.

Kiedy Lu przypadkowo podsłuchuje kłótnię nieznajomej pary, która także – jak ona i Leo – rozstaje się przed rozpoczęciem studiów w różnych częściach kraju, jej umysł zaczyna gorączkowo pracować. Śledzenie ich losów staje się dla Lu inspiracją, a przy okazji leczy jej własne złamane serce. Ale czy ta historia będzie mieć jednoznaczne zakończenie?

Wzruszająca opowieść o miłości, związkach i bólu rozstania, i o tym, że czasami coś może się nie udać, ale życie i tak będzie toczyć się dalej – a wszystko to w oszałamiającym, upalnym Nowym Jorku.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66380-53-0
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

1

POGMATWANE

W ogóle bym się tym wszystkim nie zainteresowała i uznałabym to pieprzenie głupot, gdybym w oczach zarówno Iris, jak i Cala nie zobaczyła dokładnie tego samego. Nieustannie. Kiedy Iris nuci pod nosem, idąc z nim za rękę, kiedy Cal upiera się przy zmywaniu naczyń w domu jej rodziców, kiedy ona podkreśla w książce całe akapity, a potem musi się głośno zachwycić tym, co przeczytała, a on przerywa to, co akurat robi, żeby ją wysłuchać, nawet jeśli ewidentnie nie ma pojęcia, o czym ona mówi.

Kiedy takie spojrzenie widzisz u jednego osiemnastolatka, zaczynasz go żałować. Kiedy widzisz, jak wymienia się nim dwoje, to bez względu na to, jak wielki z ciebie cynik, zaczynasz myśleć, że tylko nastolatkowie naprawdę rozumieją miłość. I to, jaka powinna być szalona.

***

Leo znowu się spóźniał.

Mój głupi, przystojny były chłopak – którego przez cały okres trwania naszego związku cechowała punktualność – nie wysłał nawet esemesa, żeby dać mi znać. Czekałam na niego w parku przy Madison Square, gdzie nawet w cieniu panował nieprzyjemny skwar, a do tego jeszcze śmierdziało śmieciami. Każda pojawiająca się w moim polu widzenia osoba to mógł być Leo, serce przyspieszało mi więc z ekscytacji, a zaraz potem doznawało rozczarowania, gdy się okazywało, że to nie on. Nie spieszył się. Cieszył się, że ode mnie odszedł. Nie miał zamiaru dać się przekonać na powrót do naszego związku.

Usłyszałam pstryk otwieranej puszki z napojem gazowanym i odwróciłam się, aby obejrzeć sobie mojego nowego współławkowicza.

Chudy, blady chłopak, okulary w modnych grubych oprawkach, na tyle przystojny, bym zapomniała o Leo i czekającym mnie długim lecie bez niego. Napił się coli i spojrzał na mnie. Z miejsca zrozumiałam, że to nie jest tylko kolejna twarz w tej bezimiennej masie ludzi, jaką w wielkim mieście widuje się co dnia. Wiedziałam, że jego twarz ze mną pozostanie, a za kilka miesięcy przypomni mi się bez żadnego konkretnego powodu; będę się tylko zastanawiała, co mogłoby się wydarzyć. Uśmiechnął się do mnie, a ja zapomniałam zarówno o tym, która godzina, jak i o fakcie, że Leo po raz drugi w tym tygodniu robi mnie w balona.

Okej, może niezupełnie zapomniałam. To wszystko kryło się na dnie mojej świadomości, tak jak przez te trzy tygodnie od początku lata, kiedy Leo odrzucił wszystko, co nas łączyło. Nie da się bez poczucia straty zostać pozbawionym miłości, gdy przez prawie rok miało się ją na wyciągnięcie ręki. Przystojna twarz, owszem, pomaga, ale niczego nie leczy.

Przed naszą ławką zatrzymała się francuska para analizująca mapę Manhattanu. Głośno ze sobą rozmawiali i zamaszyście gestykulowali, a ich wypowiedzi stanowiły zbitkę samogłosek i rezonującego francuskiego „r”. Ponownie odwróciłam głowę w prawo i nasze spojrzenia się spotkały. Chłopak uniósł brwi i uśmiechnął się do mnie, wskazując przy tym na parę, której kłótnia stawała się coraz bardziej zażarta. Też próbowałam się uśmiechnąć, ale nie ręczę za to, czy rzeczywiście mi się udało. W najlepszym razie można to było uznać za skurcz mięśni.

– Rozumiesz ich? – zapytał teatralnym szeptem.

– Słucham? – Rozmowy z nieznajomymi nie należą do łatwych.

Wskazał na parę obcokrajowców.

– Coś z tego rozumiesz?

– Nie, sorki.

– Ciekawe, o co się kłócą. – Spojrzał na nich tęsknym wzrokiem, a ja pożałowałam, że nie mogę zajrzeć mu do głowy.

– Podejrzewam, że się zgubili – rzekłam, zerkając raczej na niego niż na Francuzów.

– Myślisz, że dokąd chcą trafić? Na tej mapie zaznaczono wszystkie atrakcje dla turystów. Ulice miasta tworzą siatkę prostopadłych linii, więc całkiem łatwo się po nim przemieszczać.

– Może sprzeczają się o to, w którą stronę należy trzymać mapę. Podobno we Francji trzyma się ją ukośnie. – Chłopak się zaśmiał; ten śmiech był niczym rosnący chleb, ciepły i kleisty. – Nie mam pojęcia, co to znaczy. Sorki – dodałam, uznawszy, że zaśmiał się z grzeczności. – Może szukają czegoś bardzo szczegółowego, czego nie uwzględniono na tej mapie.

– Nie przepraszaj. To było zabawne – powiedział spokojnie i nachylił się, opierając przedramiona na kolanach. Wpatrywał się we mnie. Pociągnął mały łyk coli. – Jakoś irracjonalnie mnie zaintrygowali. Czego mogą szukać?

– Bo ja wiem? Skarbów? Miejsca, w którym zrobiono zdjęcie dłubiącemu w nosie Johnowi Lennonowi? Turyści są dziwni.

Chłopak ponownie się roześmiał, a następnie wyprostował się i oparł o ławkę. Omiótł wzrokiem park, dzięki czemu mogłam przez chwilkę podziwiać jego twarz. Goń się, Leo, pomyślałam. Patrzę na przystojnego chłopaka i nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia.

Przeczesałam spojrzeniem poranny tłum w parku, mimo wszystko licząc na to, że jednak dostrzegę Leo. Promienie słońca przesączały się między liśćmi, rzucając u stóp Chłopaka z Ławki tańczące cienie. Jak zawsze byłam czujna, gotowa na małe podsłuchiwanko. To, co wpadało mi w ucho, próbowałam wykorzystać jako pisarską inspirację. Odkąd Leo mnie zostawił, nic innego się nie sprawdzało. Teraz słyszałam jedynie pochylonych nad mapą Francuzów.

– Istnieje uzasadnione prawdopodobieństwo, że wykorzystują swoje zagubienie jako przykrywkę, żeby móc rozmawiać o nas – odezwał się Chłopak z Ławki.

– Zdefiniuj słowo „uzasadnione”.

– Myślisz, że to niemożliwe? – Spojrzeliśmy na siebie w tym samym momencie. Jak to jest, że sam kontakt wzrokowy z atrakcyjnym nieznajomym wyprawia dziwne rzeczy z moimi wnętrznościami?

Spojrzałam przed siebie, żeby się nie zdradzić.

– W sumie mogłoby tak być, ale co mieliby o nas mówić?

Natychmiast przybrał wyraźny, zupełnie nieprzekonujący francuski akcent.

– O mój Boże, Céline! Ci ludzie są niewiarygodnie atrrrakcyjni! Spójrz tylko na tego chłopca na ławce. Mon Dieu, jest tak barrrdzo przystojny, że mam ochotę wydłubać sobie oczy i zaserrrwować je w rrrestauracji jak ślimaki!

Uniosłam brwi i zachichotałam, trochę się tylko martwiąc, że siedzę obok jednej z przyprawiających o gęsią skórkę osób, które potrafią ukrywać swoje prawdziwe oblicze na tyle długo, abyś pozwoliła im się do ciebie zbliżyć.

– Nie sądziłam, że tak szybko da się obrazić Francuzów, ale myślę, że właśnie ci się udało.

Nachylił się w moją stronę. Nie uśmiechał się, aczkolwiek w jego oczach dostrzegłam błysk rozbawienia.

– Nie, ty musisz być nią. Co ona mówi?

Sama nie wiem, co mnie trzymało na tej ławce. Może miałam nadzieję, że Leo jednak się zjawi, a może po prostu dobrze się bawiłam. Oderwałam wzrok od chłopaka i uważnie przyjrzałam się Francuzce. W jednej ręce trzymała mapę; miała perfekcyjny manikiur w kolorze szafirowym. Jasne włosy opadały jej na ramiona. Lekko się krzywiąc, nieprzerwanie studiowała plan miasta.

– Przysięgam, Frrrançois – zaczęłam z równie fatalnym francuskim akcentem, przez co mój towarzysz uroczo się uśmiechnął. – Mówisz tak wszędzie, gdzie pojedziemy. Pewnego dnia sama wydłubię ci te oczy i nakarrrmię nimi miejscowych.

– Na pewno będą strrrasznie szczęśliwi – odparł ze śmiechem.

Przez chwilę przyglądaliśmy się parze i do moich rozważań znowu wślizgnął się Leo. Zaczęłam myśleć o tym, jak to było widzieć go po raz pierwszy każdego dnia. O przypływie radości wywoływanej przez samą jego obecność. O tym, jak na jego widok uśmiech sam się pojawiał na mojej twarzy. Myślałam o tym, że był to zaledwie początek przyjemności, którą w moje życie wnosił Leo: jego troskliwość, poczucie humoru, sposób, w jaki jego usta lądowały na moim karku, przez co można było odnieść wrażenie, że to przycisk rozkoszy, o którym wiedział tylko on i gotowy był wciskać go raz za razem. To wszystko znikło z mojego życia trzy tygodnie temu. Wyglądało na to, że już nigdy nie wróci.

– Może powinnśmy do nich podejść i poudawać Francuzów? – zapytał Chłopak z Ławki, nachylając się lekko w moją stronę.

– Zdecydowanie. Daj mi tylko chwilę, żebym się przetransformowała w zupełnie inną osobę, z talentem aktorskim i pewnością siebie pozwalającą publicznie robić z siebie idiotkę.

– Czy mogę w jakiś sposób skomplementować pewność siebie, dzięki której już udawałaś ze mną Francuzkę, nie sugerując przy tym, że zrobiłaś z siebie idiotkę?

– Cóż, nie, jeśli ujmujesz to w taki sposób, koleś.

Chłopak parsknął śmiechem i zbliżył puszkę do ust, nie napił się jednak, lecz zachichotał raz jeszcze, po czym ją odstawił.

– Mam nadzieję, że nie zniechęciłem cię do publicznego prezentowania udawanego akcentu. Ludzkość wiele by straciła, gdybyś już nigdy nie powiedziała: „nakarrrmię nimi miejscowych”.

– No coś ty. To moje powiedzonko i nie zamierzam pozwolić, aby pozbawił mnie go jakiś nieznajomy.

– To świetnie – odparł. – Wiesz, zastanawiam się, w jakich jeszcze sytuacjach przydaje się to twoje powiedzonko.

– Jeśli raz jeszcze je skrrrytykujesz… – Ponownie przybrałam fatalny francuski akcent. – Nakarrrmię tobą miejscowych!

Chłopak po raz kolejny zaniósł się śmiechem, głośno i szczerze, a mnie aż się zachciało rzeczywiście przyswoić sobie to zdanie i sprawdzić, ile razy w ciągu dnia mogę je przywołać w rozmowie.

Miał taką minę, jakby zamierzał coś powiedzieć, ale w tym momencie między parą Francuzów doszło do kolejnej gorączkowej wymiany zdań; oboje pokazywali coś wściekle na mapie.

Chłopak z Ławki wstał i podszedł do nich. Cicho wypowiedział francuskie pardon, po czym wskazał na plan miasta i zapytał: „Mogę w czymś pomóc?”. Stał z nimi przez kilka minut, głównie gestykulując i wydając pojednawcze dźwięki, gdy tymczasem Francuzi nadal spierali się w swoim języku. W końcu grzecznie i z uśmiechem podziękowali, po czym się oddalili. A on ponownie usiadł obok mnie.

– Fajnie się zachowałeś – stwierdziłam.

– To było zaskakująco proste. – Uśmiechnął się promiennie. – Krzepiące. – Uniósł puszkę z colą i znieruchomiał, jakby w jego głowie pojawiła się myśl, której nie powinno zakłócać coś tak przyziemnego jak pragnienie. – Chyba zacznę to robić częściej.

– Pomagać turystom w odnajdywaniu skarbów? Ćwiczyć ten okropny francuski akcent?

Zachichotał, co było miłe z jego strony, bo przecież rzuciłam kolejny niemądry żart.

– Nie. Po prostu… pomagać ludziom. Fajne to było. – Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc milczałam. – Robię to rzadziej, niż mam ochotę. Chyba tak jak wszyscy. Ale właśnie podjąłem decyzję, siedząc z tobą na tej ławce, że będę to robić częściej. Pomagać innym.

– Eee, okej. – Miałam przemożną ochotę wyjąć telefon i zapisać to słowo w słowo w aplikacji do sporządzania notatek.

– Sorki, jeśli to dziwnie zabrzmiało. Mam dziwny nastrój. I to dziwna pora.

– Czy ja wiem, dopiero co udawaliśmy, że jesteśmy parą Francuzów serwującą twoje oczy, jakby to były ślimaki – oświadczyłam. – Co w tym dziwnego?

Uśmiechnął się i pociągnął łyk coli.

– Wyobraź sobie, że dwa ostatnie lata spędziłaś w niepokonanej dwuosobowej drużynie paintballowej. Podekscytowana kolejnymi wygranymi, skopywaniem tak wielu tyłków, że masz wrażenie, że wygrywasz z życiem. Każdego dnia doświadczasz tego dreszczyku. Aż do teraz. Chyba przegramy.

Przygryzłam wargę i ukradkiem zerknęłam na jego twarz.

– Dziwne.

– Très dziwne – odparł z kolejnym cierpkim uśmiechem.

Sądziłam, że może wrócimy do naszej błyskotliwej wymiany zdań, dzięki której mój wcześniejszy smutek nieco zelżał, ale Chłopak z Ławki odwrócił wzrok, pogrążony we własnych myślach.

Sprawdziłam w telefonie godzinę. Leo nie przyjdzie. Nie poczuję tej musującej radości na jego widok. Byłam dojmująco świadoma obecności siedzącego obok mnie chłopaka, a także odgłosów parku, nieustannego szumu ruchu ulicznego, odbijanej gdzieś niedaleko piłki. Na trawie po mojej lewej stronie pod drzewem przycupnęła wiewiórka. Najmocniej odczuwałam jednak ból w moim wnętrzu. Tak bardzo pragnęłam się go pozbyć, a jednocześnie w nim utonąć. Nienawidziłam Leo i jednocześnie potwornie za nim tęskniłam, a te dwa uczucia nie istniały niezależnie od siebie, lecz splątały się niczym wilgotna od potu pościel.

Chłopak wyprostował się i jęknął, unosząc głowę ku przepięknemu, błękitnemu niebu, z którego lał się idiotyczny żar. Oczy miał zamknięte, jakby odmawiał przyjęcia do wiadomości, jaka jest pogoda.

– Strasznie dziwna jest ta sprawa, którą się zajmujemy – odezwał się, nie patrząc na mnie.

– Co? Pomaganie francuskim turystom?

– Miłość – odparł po prostu, jakby nieznajomi na okrągło poruszali ze sobą takie tematy.

Minęło kilka chwil. Chłopak otworzył oczy, pociągnął jeszcze jeden łyk coli, po czym wstał i wyrzucił puszkę do pobliskiego kosza. Wrócił, wytarł okulary w brzeg koszulki i spojrzał na mnie, mrużąc przy tym oczy, bo słońce świeciło mu w twarz. A potem przeprosił, podziękował i zostawił mnie na ławce. Samą.

***

Później ja i mój przyjaciel Pete, zanim ruszyliśmy do pracy w pobliskim kinie, spotkaliśmy się w naszej ulubionej księgarni o nazwie Wątek.

– Chyba powinnaś przestać próbować się z nim spotkać – stwierdził Pete, przerzucając kartki powieści graficznej.

Pete rzadko się odzywa, ale kiedy już to robi, jego słowa są absolutnie szczere i całkowicie nietaktowne. Chyba bardziej cenię sobie szczerość niż takt, bo kiedy dwa lata temu poznaliśmy się w kinie, od razu przykleiłam się do niego i od tamtehj pory się go trzymam.

– Szkoda, że się nie zjawił, kiedy rozmawiałam z tamtym chłopakiem – powiedziałam. – Chciałam, żeby poczuł zazdrość. Wiem, że to chore. Ale tak to już jest z miłością i tym, czego ona chce. – Wzięłam do ręki jakąś książkę w twardej oprawie, przeczytałam pierwszy wers i odłożyłam. – Nie mogę uwierzyć, że nie przyszedł.

– Odpuść sobie to niedowierzanie, Lu. Jeśli dobrze liczę, to już czwarty raz.

Westchnęłam. Pete miał pewnie dosyć słuchania o Leo. Byłam to w stanie zrozumieć. Ja miałam dosyć myślenia o nim. Zdjęłam z półki kilka nowości, przekartkowałam je z roztargnieniem, przesunęłam palcami po okładkach i zerknęłam na pozostałych klientów.

– Pete?

– Tak?

– Jak myślisz, czemu Leo mnie zostawił?

Na chwilę przerwał czytanie. Odgarnął z oczu czarne włosy i zamknął książkę, wsunąwszy w nią uprzednio palec, żeby wiedzieć, na czym skończył. Spojrzał na mnie tymi swoimi zielonymi źrenicami. Mam wrażenie, że samym spojrzeniem mógłby zmuszać ludzi, aby robili to, co chce.

– Wiemy, czemu cię zostawił – odparł z lekkim irlandzkim akcentem. – Nie kochał cię równie mocno jak ty jego. – Ponownie skupił się na komiksie. – Skończę teraz czytać. Do zobaczenia w pracy.

Westchnęłam i zeszłam na dół. Pomachała do mnie Starla, nasza ulubiona księgarka. Miała trzydzieści kilka lat oraz tatuaże i nigdy nie traktowała nas jak „cholernych nastolatków”, przewracając przy tym oczami, co często czyniło wielu dorosłych. Odmachałam jej. Chętnie bym z nią pogadała, bo nie musiałam się spieszyć do pracy, ale obsługiwała właśnie klienta, pokręciłam się więc jedynie po parterze, próbując podsłuchiwać rozmowy obecnych tam osób.

Biurowe dramaty, pogawędki przez telefon, licealne plotki. Kiedy wydarzyło się to wszystko między mną i Leo, a później wyschły moje własne słowa, podsłuchiwanie stało się moim nałogiem.

Dawniej raz w tygodniu pisałam felieton, a niemal codziennie publikowałam coś na swoim blogu, pisałam dziennik, notowałam tematy na powieść, czasem jakiś wiersz i – częściej niż byłam skłonna przyznać – wstukiwałam do aplikacji w telefonie przeróżne koncepcje, na przykład na to, jak poradzić sobie ze wszystkimi bolączkami świata, albo pomysły na seriale animowane.

Od czasu rozstania nie byłam w stanie napisać ani słowa, co, oględnie mówiąc, nie cieszyło mojej redaktorki naczelnej. Już od roku byłam felietonistką „Błędnej Nazwy”, jednego z najpopularniejszych internetowych magazynów dla nastolatków. Dzień, w którym Hafsah zadzwoniła do mnie z informacją, że zostałam zatrudniona jako felietonistka działu „Miłość i randki”, był prawdopodobnie najszczęśliwszym w moim życiu. Od zawsze żywiłam przekonanie, że dopóki nikt mnie nie czyta, nie jestem pisarką. I nagle świat zadzwonił i oświadczył: „Okej, działamy razem. I wiesz co? Jesteś tym kimś, za kogo zawsze się uważałaś”.

Teraz, zamiast pisać, podsłuchiwałam. Nie wysłałam Hafsah niczego od rozstania, które miało miejsce przed trzema tygodniami, i nawet w jej e-mailach wyczuwałam, że ze zniecierpliwieniem mruży oczy i bębni wypielęgnowanymi paznokciami o blat biurka.

Nie wiem, czemu przerzuciłam się na podsłuchiwanie. Czasem czułam się jak kronikarka życia, miasta, więzi międzyludzkich. Kiedy indziej miałam wrażenie, że jestem uzależniona od opowieści i że daję normalnym ludziom szansę na zaprezentowanie swojej, choćby szczątkowej historii, nawet jeśli to tylko kilka słów w notatniku, które nigdy nie trafią do szerszego odbiorcy.

Najpewniej to wszystko bzdura. Miałam po prostu blokadę twórczą i kradłam innym słowa. Albo byłam zwyczajnie wścibska.

Przeczesałam wzrokiem tłum w poszukiwaniu potencjalnych ofiar. Facet w średnim wieku męczący pracownika księgarni o książki z żółtymi okładkami. Dwie kobiety w dziale poradników rozmawiające o aurach. Kilka pojedynczych osób z nic niezdradzającym wzrokiem utkwionym w półkach.

Wtedy ją dostrzegłam. Ładna latynoska, dwie idealne strużki tuszu spływające po policzkach ku czerwonym, pięknie wykrojonym ustom. Rozmawiała przez telefon obok regału oznaczonego jako „Thrillery W–Z”. Gdyby nie łzy, możliwe, że wyglądałaby starzej, ale głęboko współodczuwałam ten widoczny na jej twarzy smutek. Nastoletnie cierpienie. Przemknęłam do alejki tuż za nią, zdjęłam z półki przypadkową książkę i zerkałam przez szparę w regale, wytężając przy tym słuch.

– Nie wiem, co mam robić, okej? – Otarła policzek wierzchem dłoni. Wyjęłam z torby notatnik, który zawsze miałam przy sobie na taką właśnie okoliczność, i nagryzmoliłam na czystej kartce jej słowa, myśląc o tym, jak ich później użyję na swoim blogu, i o historii, którą mogę z nich wysnuć. Dziewczyna zacisnęła dłoń na materiale swojej sukienki, jakby to on ponosił odpowiedzialność za łzy. – Nie. Nie. Nie wiem, jak mu to powiedzieć. – Zbliżyła palec do ust i przygryzła paznokieć z poodpryskiwanym czerwonym lakierem. – No wiem, że muszę.

Wstrzymałam oddech, pragnąc, aby powiedziała coś jeszcze. Potrzebując tego.

– Muszę kończyć. Tak. Właśnie przyszedł. – Pociągnęła nosem i raz jeszcze przejechała wierzchem dłoni po policzkach, rozmazując tusz aż do skroni. – Okej, pa.

Obserwowałam, jak chowa telefon do kieszeni sukienki. Westchnęła i ze wzrokiem wbitym przed siebie próbowała jakoś się ogarnąć. Nie chciałam tracić jej z oczu, pragnęłam nią nasiąknąć, opisać ją całą, bo wyglądała dokładnie tak, jak ja się czułam. A potem obserwowałam, jak przechodzi przez księgarnię w stronę wejścia, na spotkanie z chłopakiem, z którym rozmawiałam na ławce.Rozdział 2

2

WSZYSTKO SIĘ ZMIENIŁO

Chłopak z Ławki i Płacząca Dziewczyna wyszli razem z księgarni, a ja popędziłam za nimi, mało nie przewracając po drodze stojaka z nowościami. Chodnik był zatłoczony, a przez Broadway przejeżdżał wyjący głośno wóz strażacki. Przez chwilę rozglądałam się na wszystkie strony, martwiąc się, że rozpłynęli się w powietrzu.

Ale życie to nie film szpiegowski – znajdowali się zaledwie kilka metrów dalej, oddalając się od kina, w którym za dziesięć minut zaczynała się moja zmiana. Pewnie powinnam wzruszyć ramionami, westchnąć i pożałować, że ominęła mnie ich rozmowa, a potem pójść do pracy. Zamiast tego ruszyłam w ślad za nimi.

Podsłuchiwanie rzadko okazuje się interesujące, a skoro tym razem natrafiłam na potencjalnie ciekawy temat, to oczywiste, że nie chciałam odpuszczać.

Napisałam do Pete’a, że się spóźnię i żeby mnie zastąpił, a potem otworzyłam notes i strzygąc uszami, zbliżyłam się do pary, gotowa na podsłuchiwanie. Dzieliło nas tylko kilka kroków, miałam jednak pewność, że zatłoczone nowojorskie chodniki zapewnią mi anonimowość. Nawet gdyby się odwrócili, byłabym po prostu jedną z milionów osób, które każdego dnia przemieszczają się po Nowym Jorku.

Przecięli Trzynastą, wprawnie manewrując między przechodniami. Minęła mnie kobieta w zielonym T-shircie z wielkimi słuchawkami na uszach, a kilka kroków za sobą słyszałam rozmawiającą przez komórkę dziewczynę, zdecydowanie zbyt często używającą słowa „dosłownie”. Słychać było nieustanny szum samochodów na jezdni, kroki na chodniku, głosy tłumów.

Chłopak z Ławki i Płacząca Dziewczyna nie rozmawiali ze sobą. On miał ręce wciśnięte do kieszeni, ona skubała skraj sukienki. Szli powoli, a ja czekałam niecierpliwie, aż w końcu zaczną mówić. Myślałam o tym, co ten chłopak powiedział do mnie na ławce – o tym, że należy do dwuosobowej niezwyciężonej drużyny paintballowej. Wtedy brzmiało to z lekka niedorzecznie, teraz jednak, kiedy obserwowałam mowę ich ciał i dystans między nimi, rozumiałam nieco więcej.

– Posłuchaj, Cal – odezwała się w końcu dziewczyna, na tyle głośno, abym to usłyszała ponad dźwiękiem klaksonów. Ręce opuściła wzdłuż tułowia i znowu zacisnęła je na skraju sukienki.

– Co, Iris?

– Nie wiem.

– Chyba wiesz – odparł Cal, a jego głos przypominał pękające szkło.

Ponownie wytarła oczy i wzięła głęboki oddech. Naszykowałam długopis.

– Tak myślałam i… chyba nie dam rady być z tobą na odległość. Cztery lata dotykania się tylko podczas wakacji? Cztery lata zastanawiania się, gdzie się podziewam, skoro nie odpisałam ci od razu na esemesa? Cztery lata, podczas których nasze życie będzie biec w różnych kierunkach?

Te słowa niemal mnie zmroziły. Leo powiedział mi prawie dokładnie to samo. Po miesiącach rosnącej zażyłości, czasem falowo, czasem skokowo (jak tego pierwszego dnia, kiedy spędziliśmy razem całe dwadzieścia cztery godziny: w metrze, jedząc pizzę, oglądając film, śpiąc, rozmawiając), a czasem po kilka centymetrów (krótkie trzymanie się za rękę, jedno wyznanie) – po miesiącach cieszenia się sobą nawzajem i robienia planów na przyszłość Leo spojrzał mi w oczy i oświadczył, że według niego nasza miłość nie przetrwa czterech lat rozłąki.

Ręce mi się trzęsły i próbowałam zapisać w notesie tę scenę, jednocześnie zachowując odpowiednią odległość.

– Miłość – rzucił Cal. – Łączy nas miłość. Co jeszcze się liczy?

Dziewczyna znowu płakała. Światło odbijało się od jej mokrych policzków. Klakson przejeżdżającej taksówki zagłuszył to, co powiedziała, a ja podeszłam nieco bliżej, niemal depcząc im po piętach. Szli w tak żółwim tempie, że musiałam się skoncentrować na swoich krokach, aby na nich nie wpaść.

– Mamy osiemnaście lat. To oczywiste, że według nas coś takiego może trwać wiecznie. Ale to nie takie proste.

– Nieprawda, Iris. Ani razu nie powiedziałem, że tak właśnie będzie.

– Ale tak nas postrzegasz. Jakbyśmy byli największymi kochankami swoich czasów. Jakbyśmy potrafili przezwyciężyć to wszystko, na czym inni się rozkładają. Jakbyśmy byli inni.

Dotarliśmy do Union Square i zatrzymaliśmy się na światłach. Ruch był raczej nieduży i spokojnie przeszliby na drugą stronę, ale w ogóle się na tym nie skupiali.

– Ty wcześniej też tak nas postrzegałaś – rzekł Cal.

Poczułam się prawie rozdarta. W jego głosie słyszałam to wszystko, co czułam do Leo. Ale Iris bez namysłu skontrowała:

– Owszem, ale wszystko się zmieniło, Cal. Trzeba adaptować się do świata, do życia.

– A więc teraz karzesz mnie za to, że jestem romantykiem?

Iris jęknęła i z frustracją uniosła ręce. Ktoś wyminął mnie, lawirując między naszą trójką i wyzywając nas pod nosem od idiotów. Oni nawet tego nie zauważyli.

Najpewniej byłam już spóźniona do pracy, ale nie potrafiłam zawrócić. Nasłuchiwałam i robiłam notatki.

– Nie karzę cię. Mówię jedynie, że istnieje różnica między naszym związkiem w teorii a tym, co się dzieje, kiedy stajemy twarzą w twarz z rzeczywistością. Ty chcesz zostać tutaj. Ja chcę jechać do Kalifornii. Jadę do Kalifornii.

– Czyli to będzie związek na odległość! – wykrzyknął Cal. – Sądziłem, że taki właśnie jest plan.

Trzy tygodnie temu to samo powiedziałam do Leo, tyle że ze łzami w oczach. W oparciu o własne doświadczenie potrafiłam sobie wyobrazić dalszy przebieg ich rozstania. Szok po usłyszeniu tych słów. Następująca po nich cisza. Ucieczka osoby porzuconej.

Z podsłuchiwanych rozmów najczęściej wyłuskiwałam dramaty, które stanowią kanwę dobrych historii. Teraz jednak bałam się tego, co miało za chwilę nastąpić – że zrobią to samo co Leo i ja.

– Nie – odparła Iris po prostu.

Światło zmieniło się na zielone i otoczył nas tłum ludzi. Trącali nas i poszturchiwali ze wszystkich stron, równie nieświadomi toczącej się gry, jak Cal i Iris - ich obecności.

Wszystko toczyło się dokładnie tak, jak tego nie chciałam. Cal wyjął telefon, według mnie po to, aby się nie rozpłakać. Następnie zapadła cisza, która zapewne miała wybrzmiewać między nimi dwojgiem, ale ja również się w nią włączyłam, tak że odgłosy miasta stały się przytłumione, jakbym fizycznie oddzieliła się od świata. Iris zerknęła na Cala, zatroskana, jakby wiedziała, że go załamała.

Następnie Cal włożył ręce do kieszeni i odwrócił się. Kiedy zaczął się oddalać, szturchnął mnie ramieniem i wymamrotał „przepraszam”. W jego oczach nie pojawił się błysk rozpoznania.

Iris także się odwróciła i patrzyła, jak Cal odchodzi. Nie od razu za nim zawołała, a jedynie obserwowała go z napływającymi do oczu łzami. Uświadomiłam sobie, że światło jest nadal zielone i tylko ja stoję obok nich – jak na szpiega zachowanie kompletnie amatorskie. Choć pragnęłam zostać, część mojego umysłu odpowiedzialna za odczuwanie niezręczności towarzyskich bzyczała jak szalona, poszłam więc w stronę Union Square. Opisałam wszystko, co się wydarzyło: wyraz twarzy Cala, kiedy odchodził, milczenie Iris. Po raz pierwszy od tygodni miałam ochotę użyć własnych słów. Ale uciekały przede mną i jedyne, co mogłam zanotować, to to rozpaczliwe déjà vu wydarzenia, od którego przecież zaczęła się moja blokada twórcza.

Zastanawiałam się, ilu nastolatków doświadcza czegoś takiego każdego lata, ile razy wraz z końcem kolejnego roku szkolnego powtarza się ta rozmowa. Myślałam o tym, ile par daje sobie z tym radę, nie tylko w kontekście długofalowym, ale podczas samego dialogu. Jak wiele osób potrafi manewrować między ukrytymi minami lądowymi i niewidzialnymi ścianami, by bez szwanku przejść na drugą stronę?

Kiedy dotarłam do parku, zawróciłam, żeby pójść do pracy. Na rogu ulicy, na którym wcześniej staliśmy, coś zwróciło moją uwagę. Na ziemi, tam, gdzie stał Cal. To był portfel, tani, plastikowy, podobny do kartek z opisami procedur bezpieczeństwa, jakie umieszcza się na oparciach foteli w samolotach. Schyliłam się i podniosłam go, zaskoczona, że nie zauważył go nikt inny. No ale w sumie wyglądał trochę jak wyrzucone przez kogoś śmieci.

Zanim go otworzyłam, wiedziałam, że należy do niego.

***

– Pete?

– Tak?

– Myślisz, że się rozstali?

– Jezu, Lu. Czy to będzie od tej chwili pytanie przewodnie twojego życia?

– Wolałbyś, abym wróciła do „czemu Leo mnie zostawił”?

Siedzieliśmy w kasie biletowej, zalogowani do stojących obok siebie komputerów. To było nasze ulubione miejsce pracy, bo widać z niego ulicę i można obserwować innych ludzi. Ale akurat w tej chwili miałam to gdzieś. Przeglądałam zawartość portfela Cala. Legitymacja szkolna (jakieś prywatne liceum na Brooklynie), podniszczona karta do metra, paragon za kolację w hinduskiej restauracji sprzed niemal dwóch lat. Karteczka samoprzylepna, a na niej słowa zapisane starannym kanciastym pismem: „Lubię Cię. Nawet bardzo”.

I co najważniejsze, częściowo wypełniony kupon na loterię z YMCA. Na nim widniało imię i nazwisko Iris, jej adres zamieszkania, numer telefonu i adres e-mailowy.

– To kwestia dyskusyjna. – Pete westchnął. – W co się dzisiaj pobawimy? Wolisz „Co byś zrobił z takim dziwadłem?”, „Liczenie pieprzyków” czy „Bzyknąłbym się z tą osobą”?

– Ty nigdy nie chcesz się z nikim bzyknąć – oświadczyłam, obracając bilet w dłoniach.

Pete odchylił się na krześle i skupił na przechodzących obok kina ludziach. Była to typowa zbieranina mieszkańców Lower East Side w dzień powszedni przed południem: młodzi pracownicy korporacji wybierający się na wczesny lunch, studenci Uniwersytetu Nowojorskiego, którzy zostali w mieście na wakacje, grupa trudnych do zakwalifikowania osób, które znaleźć można na każdym rogu ulicy w Nowym Jorku i których całe życie jest zagadką. Zerkałam, czy chodnikiem nie idą Cal i Iris; odczuwałam dziwne pragnienie ponownego obejrzenia ich rozstania, nawet jeśli miałabym wtedy wrażenie, że oglądam własne.

– Możemy się pobawić w „Z tą osobą mogę się poprzytulać” – zaproponował Pete. – Zaklepuję sobie Alice.

– Nie możesz zaklepywać Alice. Dzielimy się nią. – Alice była uroczą staruszką przychodzącą raz w tygodniu do kina. Zawsze z czekoladowymi drażetkami i termosem. Byliśmy pewni, że skrywa się w nim czysta whiskey. – Ale nie jestem jeszcze gotowa na zmianę tematu. Chcę rozmawiać o tej parze. Chcę wiedzieć, czy nadal są razem.

Pete zerknął na mnie z ukosa.

– To oczywiste, że się rozstali.

– Nie wiesz tego – zaprotestowałam, chociaż nie miałam pojęcia, dlaczego. Przecież niemal na pewno ze sobą zerwali.

Pete skupił się na dwóch młodych facetach, którzy podeszli do jego okienka. Spojrzałam na swój telefon. Codziennie kilkadziesiąt razy sprawdzałam wyświetlacz z nadzieją na zobaczenie na nim imienia Leo, przeprosin, błagania o pojednanie czy choćby zwykłego „cześć”. Po prostu, bez wielkiej litery, znaków przestankowych, niczego. Elektroniczne minimum, tylko tego pragnęłam. Czegoś w tym stylu:

LEO

cześć

Nawet nie przeprosił za to, że rano mnie wystawił. Obok telefonu leżał notatnik, otwarty na tym, co dzisiaj zapisałam. Kłótnia Cala i Iris. Gdyby usunąć ich imiona i kilka innych szczegółów, mogłoby to być o mnie i o Leo.

Oczami wyobraźni ujrzałam swój wieczór po pracy: mój młodszy brat Jase grający na kanapie w gry wideo i jego okrzyki rozbrzmiewające w naszym małym mieszkaniu. Mama będzie gotować coś włoskiego. Ja będę siedzieć z laptopem na kolanach, zapisywać to, co podsłuchałam, nie potrafiąc dodać niczego od siebie. Będę sprawdzać, czy w moich powiadomieniach nie pojawi się imię Leo. Pogrzebię trochę w necie, szukając czegoś, co poprawi mi nastrój.

Przeczytałam kilka ostatnich wersów w notesie. „Nie” wypowiedziane przez Iris. Odejście Cala.

Pete wydał klientom resztę, po czym spojrzał na mnie. Dostrzegłam coś w jego oczach. Współczucie, troskę czy frustrację? Licho wie.

– Co ci chodzi po głowie, Lu?

Schowałam do portfela Cala jego rzeczy.

– Muszę wiedzieć… – urwałam.

Przed moim okienkiem pojawił się mężczyzna. Na oko czterdziestokilkuletni, ubrany w welurowy dres, z plamą w kolorze musztardowym na koszulce. Patrzył ponad moją głową na wyświetlacz z tytułami i godzinami. Uśmiechnęłam się grzecznie – tak jak powinnam – i pokazałam Pete’owi, aby dodał gościa do naszego rejestru dresów, jakie widzieliśmy od początku pracy (na razie 543). Facet kupił jeden bilet na popołudniowy seans Wybuchających bzdur czy czegoś w tym rodzaju.

Pete nie odrywał ode mnie wzroku. Jego przenikliwe spojrzenie wwiercało się we mnie. Miałam wrażenie, że przyjaciel zna wszystkie moje myśli.

– Pewnie powinnam zwrócić ten portfel – stwierdziłam, wskazując na przedmiot. – Jest tu jej adres. Mogłabym go jej zanieść.

Pete jest trochę jak mój stary mądry wujek. Zadaje przenikliwe pytania i udziela przenikliwych odpowiedzi. Jest jak Bilbo Baggins. Chwila, czy Bilbo Baggins to ten stary mądry wujek? Czy ma brodę, którą gładzi przed wypowiedzeniem okrągłych zdań? Nie czytałam tych książek, ale wyobrażam go sobie jako brodacza.

Niestety Pete nie ma absolutnie żadnego zarostu. Jest także zażartym przeciwnikiem gestykulowania, więc nawet gdyby miał długą białą brodę, najpewniej i tak by jej nie gładził.

Czekałam, aż rozpocznie swoją przemowę, wnikliwą i logiczną. Szczerą i pozbawioną taktu.

– Tak – odezwał się po długiej chwili. – Byłoby to miłe z twojej strony.Kronika złamanych serc

KRONIKA ZŁAMANYCH SERC

Koniec z zadurzeniami

Tekst: Lu Charles
5 września

Po raz pierwszy w życiu udało mi się wyjść uniknąć ciężaru niespełnionego zadurzenia. Mało tego, uciekłam, triumfując. Jestem pewna, że ktoś mądrzejszy ode mnie upoetycznił już wątpliwy dobór słów określających romantyczne stosunki z inną osobą, daruję więc sobie dłuższą przemowę.

Najważniejsze, że to już za mną. Związki, randki, pocałunki, to wszystko jest prawdziwe i istnieje w naszym świecie. Mogę to potwierdzić. Drzwi się uchyliły i wpuszczono mnie do środka. Wiem, że od kilku miesięcy piszę o wyżej wymienionych sprawach dość autorytatywnie, ale przecież nie chcecie ode mnie porad, prawda? A przynajmniej taką mam nadzieję. Opierałam się głównie na zeznaniach i mądrości innych. Koniec z tym.

Oczywiście główne pytanie brzmi: „Jak?”. Nie licząc „Co my tu robimy?” i „Dlaczego w gofrze jest zawsze parzysta liczba wgłębień?”. Prawda jest taka, że nie do końca mam pewność, jak do tego doszło. Moje wspomnienia dotyczące transformacji spowija tajemnica. Zdałabym wam relację z wydarzeń, ale już spróbowałam i natychmiast wykasowałam, bo okazała się sztampowa i nieciekawa.

Wszystkie moje dotychczasowe zadurzenia kończyły się rozczarowaniem. Niezupełnie odrzuceniem, bo nigdy nie odważyłam się zrobić kolejnego kroku. Głównie rozczarowaniem sobą. Czasem też drugą osobą, która okazała się niewarta mojego zainteresowania. Często byłam rozczarowana tym, w jaki sposób miłość odmówiła wkroczenia do mojego życia (bez względu na to, co robiłam, aby poczuła się mile widziana). Sądziłam już, że może wielkie, głębokie uczucia są nie dla mnie, przynajmniej na tym etapie życia. Może mam jedynie opisywać to, czego doświadczają inni, i postrzegać świat przez pryzmat ich przeżyć. Przeznaczenie nie do końca idealne, ale mogło być gorzej.

Dziwnie znajdować się teraz po tej stronie. Po trzech tygodniach tendencji wzrostowej regularnie się z kimś spotykam. Regularnie się z kimś całuję. Pisujemy do siebie wieczorami bez zadawania sobie pytań o to, czy coś się wydarzy, czy też nie.

Wcale nie chcę się chełpić, drodzy czytelnicy. Chcę się zachwycać. Otrzymałam coś, o czym marzyłam. Nie jest to jedyna rzecz, której pragnęłam; niejedyna tego warta. Ale sprawia mi radość. A to nie byle co.

Kto wie, na jak długo została mi dana; jak długo będą mnie omijać nieodwzajemnione zadurzenia. Wkraczam na nowe terytorium i wcale nie mam pewności, czy sobie na nim poradzę.

Myślę, że sama też nie byłam mistrzynią zadurzeń. Lubiłam to, jak rzucały na mnie swój czar, a potem mijały niczym burza lub brzydki zapach. Ale jeśli zadurzenie ma prowadzić do związku (albo pocałunku, albo seksu, albo jeszcze czegoś innego), to zawodziłam innych tak samo, jak oni zawodzili mnie.

Aż do teraz. Pytam więc tych z was, których wpuszczono do środka: co mogę zrobić, aby lepiej mi szło na tym nowym przerażającym, cudownym terytorium? A tym, którzy nadal nie są pewni, czy prawdziwi ludzie całują się i w ogóle, obiecuję, że zrobię, co w mojej mocy, aby opisać swoje doświadczenia. Razem wyruszamy w tę podróż.Kronika złamanych serc

KRONIKA ZŁAMANYCH SERC

O byciu niesamowicie irytującym i szczęśliwym

Tekst: Lu Charles
27 września

Czytelnicy, muszę się wam do czegoś przyznać. W miniony weekend obściskiwałam się w Starbucksie. Bez umiaru i poczucia winy. Byłam odpowiedzialna za propagowanie wizerunku nieokiełznanej, zbzikowanej na punkcie seksu, nieliczącej się z innymi nastolatki. I fantastycznie się z tym czułam.

Wszystkim nam zdarza się być świadkiem tego rodzaju interakcji i wcale nie czujemy się z tym fantastycznie. Te obrzydliwe plaskające pocałunki, przyprawiający o dreszcze długi kontakt wzrokowy, wcale nieukradkowe łapanie za tyłek. Jest to krępujące dla wszystkich oprócz osób zaangażowanych w obściskiwanie się, nieświadomych niczego poza ich małym dwuosobowym światkiem.

Tym, którzy nie obściskiwali się bezwstydnie w miejscu publicznym, chciałabym coś opowiedzieć.

Wyobraźcie sobie, proszę, siedemnastolatkę, którą sztuka i media warunkują do pragnienia towarzystwa, a hormony i/lub społeczeństwo sprawiają, że pragnie dotyku. Wyobraźcie sobie (choć być może powinnam powiedzieć „przypomnijcie”) samotne dni i noce bez towarzystwa i dotyku. Ta dziewczyna przez cały czas myśli o miłości i o tym, dlaczego tak wiele osób ma na jej punkcie taką obsesję. Tak wielką, że tej dziewczynie płaci się za tego typu rozważania.

Pojawia się chłopak. Delikatna brązowa skóra, seksowny i władczy image na szkolnej scenie, umiejętność sprawiania, że każda chwila wydaje się wyjątkowa. Śmieje się z żartów dziewczyny i często bierze ją za rękę, co jakiś czas zbliża ich splecione palce do ust i je całuje, okraszając to stwierdzeniem, że ma przeogromne szczęście, iż jest ona obecna w jego życiu. Pocałunki opisywane przez poetów.

No więc dziewczyna i chłopak są właśnie w kawiarni i całują się w usta po to tylko, aby przypomnieć sobie nawzajem o obecnej w ich życiu cudowności. I wcale nie jest tak, że świat zewnętrzny przestaje dla nich istnieć. Nie zapominają o ludziach w kawiarni, którzy próbują pracować na swoich laptopach, czytają książki czy też prowadzą rozmowy. Oni jedynie widzą siebie nawzajem wyraźniej niż cokolwiek innego. Dochodzi do eskalacji pocałunków.

Czy powinniśmy winić tych dwoje za to, że tak są w sobie rozkochani? Czemu nie cieszyć się ich radością? Świat nieszczególnie zważa na ich uczucia, nie robi niczego, aby unikać irytujących nastolatków, i prawdę mówiąc, sam ich często irytuje. Dlaczego więc nie obściskiwać się w Starbucksie? Dlaczego nie godzić się z szyderczymi uśmieszkami i niechętnymi spojrzeniami, które świat i tak często posyła w ich stronę? Tymczasowo chroni ich pole, emitowane przez ich usta, języki i ciało. To, co wygląda jak publiczne okazywanie uczuć, wydaje się ucieczką.

A więc tak, tych, którzy zastanawiają się w komentarzach informuję, że nadal przebywam w tym szurniętym świecie doświadczania związku, a nie jedynie o nim filozofuję. Wszystko dobrze się układa, nawet jeśli stałam się nieco bardziej irytująca. Przebywam w bezpiecznej kryjówce obściskiwania się i wasze spojrzenia nie popsują mi humoru.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: