Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kroniki Archeo. Sekret Wielkiego Mistrza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
17,06
Najniższa cena z 30 dni: 11,90 zł

Kroniki Archeo. Sekret Wielkiego Mistrza - ebook

Sekrety! Tajne organizacje! Akcja!

Lato w Polsce zapowiadało się cudownie! Lasy, łąki, pyszne czereśnie prosto z drzewa! Do tego turniej rycerski i niezapomniane pojedynki. Tak, wakacje upłynęłyby na błogim lenistwie, gdyby… ktoś nie zamknął Bartka, Ani i ich przyjaciół w tajemnej komnacie! Nie obrabowano sejfu w zamku wujka Ryszarda! I nie próbowano schwytać go w Wiedniu! Co się dzieje?! Czas rozwikłać zagadkę! Ostrowscy i Gardnerowie ruszają tropem legendarnego relikwiarza. Czy zaprowadzi ich do zaginionego skarbca Zakonu Krzyżackiego? Czy sekret Wielkiego Mistrza okaże się pułapką? Pytanie, kto jest zdrajcą, a kto przyjacielem, skoro nawet panna Ofelia skrywa tajemnicę, o której nikomu się nie śniło…

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-265-0303-0
Rozmiar pliku: 8,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Z ser­ca dzie­wi­czej, ama­zoń­skiej dżun­gli wy­szła bia­ła ko­bie­ta. Przed nią szedł Bar­nar­di­no, in­diań­ski prze­wod­nik, któ­ry to­ro­wał dro­gę ma­cze­tą. Ko­bie­ta szła za­my­ślo­na, ze spusz­czo­ną gło­wą, uważ­nie pa­trząc pod nogi. Trzech tra­ga­rzy nio­sło z tyłu nie­zbęd­ne ba­ga­że i za­pa­sy. Słu­ży­li jej wier­nie, choć gdy zo­ba­czy­li ją po raz pierw­szy, byli zdu­mie­ni, że bia­ła ko­bie­ta i do tego zu­peł­nie sama wy­bie­ra się w naj­bar­dziej nie­do­stęp­ne re­jo­ny lasu rów­ni­ko­we­go. Ona jed­nak do­brze wie­dzia­ła, co robi. Zresz­tą, nie po raz pierw­szy prze­mie­rza­ła Ama­zo­nię tra­są puł­kow­ni­ka Per­cy’ego Har­ri­so­na Faw­cet­ta, wiel­kie­go wik­to­riań­skie­go po­dróż­ni­ka, po­szu­ki­wa­cza zło­te­go mia­sta, na­zy­wa­ne­go El Do­ra­do. Do­kład­na ko­pia mapy na­le­żą­cej nie­gdyś do Faw­cet­ta, była jed­ną z nie­wie­lu rze­czy, jaka po­zo­sta­ła jej po ojcu, któ­ry wy­ru­szył tą samą tra­są, co puł­kow­nik i tak jak on, już nig­dy nie wró­cił z ama­zoń­skiej dżun­gli. Wła­ści­wie ko­bie­ta pra­wie już nie pa­mię­ta­ła ojca.

El Do­ra­do

to mi­tycz­na kra­ina ob­fi­tu­ją­ca w zło­to. Pod wpły­wem licz­nych in­diań­skich opo­wie­ści, bar­dzo szyb­ko za­czę­to or­ga­ni­zo­wać po­szu­ki­wa­nia. Jed­ny­mi z pierw­szych, chcą­cych od­na­leźć mi­tycz­ne mia­sto, byli hisz­pań­scy kon­kwi­sta­do­rzy. Uwa­ża się, że źró­dłem le­gen­dy był oby­czaj, w któ­rym wład­ca jed­ne­go z ple­mion in­diań­skich skła­dał ofia­rę swo­im bo­gom, ob­sy­pa­ny zło­tym prosz­kiem. Być może w tych opo­wie­ściach tkwi ziar­no praw­dy…

– O co cho­dzi? – py­ta­ła swe­go prze­wod­ni­ka.

– Żona wo­dza ple­mie­nia Ka­la­pa­lo jest bar­dzo cho­ra, na­wet sza­man nie może jej ule­czyć – prze­tłu­ma­czył szyb­ko.

– Och, to smut­ne – od­rze­kła ko­bie­ta.

Na­gle z za­du­my wy­rwał ją nie­po­ko­ją­cy sze­lest.

Po chwi­li z za­ro­śli wy­ło­nił się drob­ny In­dia­nin. Ge­sty­ku­lo­wał żywo i wy­rzu­cał z sie­bie krót­kie, ury­wa­ne zda­nia w na­rze­czu, któ­re­go po­dróż­nicz­ka zu­peł­nie nie mo­gła zro­zu­mieć.

– Wódz chce, że­byś wy­le­czy­ła jego żonę – do­dał Ber­nar­di­no.

– Ja? – ko­bie­ta wy­trzesz­czy­ła oczy. – Nie je­stem le­ka­rzem! A wła­ści­wie, skąd on o mnie wie? – zdu­mia­ła się.

Na­rze­cze:

dia­lekt, mowa re­gio­nal­na róż­nią­ca się pew­ny­mi ce­cha­mi od ję­zy­ka ogól­no­na­ro­do­we­go. Ter­min ten naj­czę­ściej jest uży­wa­ny w od­nie­sie­niu do ję­zy­ków eg­zo­tycz­nych.

– Je­śli w dżun­gli po­ja­wia się sa­mot­na, bia­ła ko­bie­ta, to wszy­scy o niej wie­dzą. Na­wet mał­py o tym mó­wią – prze­wod­nik wzru­szył ra­mio­na­mi.

Ko­bie­ta z nie­do­wie­rza­niem, ale i z oba­wą za­dar­ła gło­wę i po­wio­dła wzro­kiem po nie­bo­sięż­nych ko­na­rach drzew.

– Mu­si­my do nich iść? – z nie­chę­cią wska­za­ła przy­by­łe­go In­dia­ni­na.

– Nie ra­dził­bym im od­ma­wiać – prze­wod­nik po­trzą­snął gło­wą. – To ple­mię zna­ne było kie­dyś z ka­ni­ba­li­zmu – stra­szył. – Do dziś zda­rza się, że lu­dzie giną tu­taj bez wie­ści. Na pew­no te­raz ich wo­jow­ni­cy trzy­ma­ją nas na musz­ce.

In­diań­skie ple­mię Ku­iku­ro, in­a­czej na­zy­wa­ne też Ka­la­pa­Io,

za­miesz­ku­je re­gion Mato Gros­so w Bra­zy­lii, w gór­nym bie­gu rze­ki Xin­gu. Ostat­nie od­kry­cia do­wo­dzą, że nie­gdyś na ob­sza­rze tym kwi­tła cy­wi­li­za­cja, a In­dia­nie bu­do­wa­li do­sko­na­le zor­ga­ni­zo­wa­ne wio­ski i upra­wia­li wie­le ro­ślin, nie nisz­cząc przy tym lasu tro­pi­kal­ne­go. W umie­jęt­ny spo­sób ko­rzy­sta­li z jego bo­ga­tych za­so­bów. Kres tej cy­wi­li­za­cji przy­nio­sły nie­zna­ne bak­te­rie oraz wi­ru­sy przy­wle­czo­ne przez Eu­ro­pej­czy­ków. Cho­ro­by do­pro­wa­dzi­ły do wy­mar­cia wie­lu ama­zoń­skich osad, a opu­sto­sza­łe wio­ski bar­dzo szyb­ko po­ro­sła dżun­gla. Obec­nie In­dia­nie Ka­la­pa­lo, tak jak i wie­le in­nych ple­mion, wal­czą o te­ren do ży­cia. Miesz­kań­cy Ama­zo­nii sta­ra­ją się zwró­cić uwa­gę świa­ta na nisz­cze­nie i wy­cin­kę ol­brzy­mich po­ła­ci dzie­wi­czych la­sów rów­ni­ko­wych. Wraz z la­sem znik­ną ty­sią­ce ga­tun­ków ro­ślin i drzew, któ­rych na­stęp­ne po­ko­le­nia być może już nig­dy nie zo­ba­czą.

Ko­bie­ta za­drża­ła.

– Nie mam ocho­ty skoń­czyć jako po­po­łu­dnio­wa prze­ką­ska – mruk­nę­ła. – Za­tem chodź­my! – gło­śno wy­da­ła ko­men­dę. „Co bę­dzie, je­śli nie wy­le­czę żony wo­dza?” – po­my­śla­ła z na­ra­sta­ją­cą oba­wą. „A je­śli oj­ciec rów­nież na­tra­fił na In­dian Ka­la­pa­lo?…”

Wo­la­ła nie koń­czyć strasz­nych wi­zji. On na pew­no nie dał­by się zjeść ka­ni­ba­lom. Może przy­najm­niej tra­fi w wio­sce na ja­kieś in­for­ma­cje o nim. Nie­wy­klu­czo­ne, że w ich le­gen­dach za­cho­wa­ła się na­wet syl­wet­ka puł­kow­ni­ka Per­cy’ego Faw­cet­ta. Nie­któ­rzy uwa­ża­ją prze­cież, że nim za­gi­nął bez wie­ści, do­tarł do zło­te­go mia­sta. Być może za­pła­cił za to naj­wyż­szą cenę. Czy ojca spo­tkał ten sam los?

Po chwi­li wa­ha­nia, ko­bie­ta do­szła do wnio­sku, że ma wie­le po­wo­dów, aby od­wie­dzić osa­dę In­dian Ka­la­pa­lo.

Per­cy Har­ri­son Faw­cett

uro­dził się w 1867 roku.

Słyn­ny an­giel­ski od­kryw­ca epo­ki wik­to­riań­skiej. Fa­scy­no­wał się Ama­zo­nią i za­miesz­ku­ją­cy­mi ją ple­mio­na­mi. Nie był kon­kwi­sta­do­rem, lecz uczo­nym. Dwa­dzie­ścia lat swo­je­go ży­cia po­świę­cił na ba­da­nie dżun­gli ama­zoń­skiej. Uzbro­jo­ny w kom­pas i ma­cze­tę, ze ską­pym ekwi­pun­kiem, ty­go­dnia­mi mógł prze­mie­rzać dzie­wi­cze re­jo­ny Ama­zo­nii, nie­zna­ne wcze­śniej bia­łym lu­dziom. Sprze­ci­wiał się wy­nisz­cza­niu kul­tu­ry In­dian. Sta­rał się po­zna­wać ich hi­sto­rię, sztu­kę i ję­zy­ki. Za wkład w two­rze­nie map Ame­ry­ki Po­łu­dnio­wej Kró­lew­skie To­wa­rzy­stwo Geo­gra­ficz­ne przy­zna­ło mu me­dal. Faw­cett uwa­żał, że tro­pi­kal­ny las w Ama­zo­nii skry­wa ta­jem­ni­cę za­gi­nio­nej przed wie­ka­mi cy­wi­li­za­cji.

Jako pierw­szy pra­gnął od­na­leźć El Do­ra­do, na­zy­wa­ne przez puł­kow­ni­ka „Mia­stem Z”. W 1925 roku wy­ru­szył w ko­lej­ną po­dróż. Pla­ny eks­pe­dy­cji oraz tra­sę utrzy­my­wał w wiel­kiej ta­jem­ni­cy, żeby nikt go nie ubiegł. To­wa­rzy­szył my syn Jack oraz przy­ja­ciel Ra­le­igh. Nig­dy już nie po­wró­ci­li do domu. In­dia­nie Ka­la­pa­lo, za­miesz­ku­ją­cy dziś zie­mie na­le­żą­ce do Par­ku Na­ro­do­we­go Xin­gu, praw­do­po­dob­nie jako ostat­ni wi­dzie­li po­dróż­ni­ka ży­we­go. Po­tem wszel­ki ślad po nim za­gi­nął. Wy­pra­wa Faw­cet­ta ob­ro­sła le­gen­da­mi. Wie­lu uwa­ża­ło, że uda­ło mu się od­na­leźć za­gi­nio­ne „Mia­sto Z”. Co wy­da­rzy­ło się na­praw­dę, wie tyl­ko dżun­gla…Re­li­kwia:

były nią zwy­kle do­cze­sne szcząt­ki świę­tych oraz wszel­kie przed­mio­ty, któ­rych świę­ty mógł uży­wać.

W śre­dnio­wie­czu czę­sto sprze­da­wa­no fał­szy­we re­li­kwie.

Re­li­kwiarz:

za­zwy­czaj bo­ga­to zdo­bio­ne na­czy­nie słu­żą­ce do prze­cho­wy­wa­nia świę­tych re­li­kwii. Re­li­kwia­rzom nada­wa­no róż­ną for­mę. Mo­gły mieć kształt mon­stran­cji, krzy­ża, szka­tuł­ki, pusz­ki, tru­mien­ki, a na­wet ra­mie­nia czy gło­wy.

– Szko­da, że spra­wa re­li­kwia­rza utknę­ła w mar­twym punk­cie – Ania wes­tchnę­ła.

W po­ko­ju bra­ta prze­glą­da­ła trze­ci tom Kro­nik Ar­cheo.

– My­śla­łam, że roz­wi­nie się z tego ja­kaś przy­go­da – zno­wu wes­tchnę­ła, pa­trząc na kil­ka za­pi­sa­nych stron księ­gi. Resz­ta wciąż po­zo­sta­wa­ła pu­sta.

– Ja też są­dzi­łem, że wu­jek Ry­szard wpadł na trop cie­ka­wej za­gad­ki – wtrą­cił Bar­tek. – I wie­le na to wska­zy­wa­ło.

Ania po­ki­wa­ła gło­wą, zga­dza­jąc się z bra­tem.

– By­li­śmy jesz­cze w Gre­cji, gdy na po­że­gnal­nym przy­ję­ciu Kasz­te­lan za­dzwo­nił do cie­bie. Po­wie­dział ci o za­gad­ko­wym per­ga­mi­nie, któ­ry od­krył w trak­cie prac kon­ser­wa­tor­skich na zam­ku – przy­po­mnia­ła Ania. – Wte­dy na­wet jesz­cze nie był pe­wien, z ja­kie­go do­kład­nie okre­su on po­cho­dzi i czy w ogó­le jest au­ten­tycz­ny.

Bar­tek za­my­ślił się me­lan­cho­lij­nie na to wspo­mnie­nie. Przed ocza­mi sta­nę­ła mu Klej­to, ślicz­na i miła dziew­czy­na, któ­rą po­znał na wa­ka­cjach. Gdy­by nie ona, kto wie, czy jesz­cze sie­dział­by tu z sio­strą. Klej­to ura­to­wa­ła mu prze­cież ży­cie. Mi­nął już rok od­kąd jej nie wi­dział. Pi­sa­li do sie­bie cza­sem i roz­ma­wia­li przez Sky­pe’a, ale to prze­cież nie to samo, co spo­tka­nie.

Per­ga­min:

ma­te­riał pi­śmien­ny wy­twa­rza­ny ze skór zwie­rzę­cych.

Był o wie­le wy­trzy­mal­szy niż pa­pi­rus i umoż­li­wiał wy­ko­ny­wa­nie wspa­nia­łych zdo­bień, mi­nia­tur, a na­wet bar­dziej roz­bu­do­wa­nych ry­sun­ków.

Jego na­zwa wy­wo­dzi się od sta­ro­żyt­ne­go mia­sta Per­ga­mon.

– Wiesz – Bar­tek w koń­cu otrzą­snął się z za­my­śle­nia – nadal uwa­żam, że przy­jazd tych lu­dzi z Za­ko­nu Krzy­żac­kie­go z Wied­nia nie był przy­pad­ko­wy Py­ta­li prze­cież wuj­ka o per­ga­min, któ­ry kil­ka dni póź­niej zna­lazł w taj­nej skryt­ce. Skąd mo­gli wie­dzieć, że bę­dzie się on znaj­do­wać aku­rat w zam­ku Kasz­te­la­na? – fakt ten cią­gle nie da­wał Bart­ko­wi spo­ko­ju. – I skąd wie­dzie­li, że do­ku­ment ten bę­dzie opi­sy­wał za­gi­nio­ny re­li­kwiarz Her­ma­na von Sal­zy?

– Naj­dziw­niej­sze jest to, że kie­dy wu­jek już od­na­lazł per­ga­min, to wca­le się nie po­ja­wi­li. Sko­ro za­ko­no­wi tak na nim za­le­ża­ło, dla­cze­go nikt nie przy­był, żeby go obej­rzeć? – za­sta­na­wia­ła się Ania.

Her­man von Sal­za

uro­dził się oko­ło 1179 roku. Wiel­ki mistrz Za­ko­nu Krzy­żac­kie­go w la­tach 1209-1239. Zna­ko­mi­ty po­li­tyk i dy­plo­ma­ta, był fak­tycz­nym twór­cą po­tę­gi za­ko­nu. Pod jego rzą­da­mi za­kon zy­skał ogrom­ny ma­ją­tek, sze­ro­kie wpły­wy po­li­tycz­ne, zdo­był roz­le­głe po­sia­dło­ści ziem­skie, osią­gnął rów­nież po­zy­cję rów­ną tem­pla­riu­szom i jo­an­ni­tom.

W 1215 roku za spra­wą Her­ma­na von Sal­zy, król Wę­gier An­drzej II przed wy­jaz­dem na wy­pra­wę krzy­żo­wą, nadał Za­ko­no­wi Krzy­żac­kie­mu zie­mię Bor­sa w Sied­mio­gro­dzie. Są­dził, że Krzy­ża­cy będą ją ochra­niać przed na­jaz­da­mi wro­gich Po­łow­ców.

Szyb­ko jed­nak oka­za­ło się, że ry­ce­rze za­kon­ni mają inne pla­ny i chcą za­ło­żyć wła­sne pań­stwo nie­za­leż­ne od wła­dzy kró­lew­skiej. Wę­grzy zo­rien­to­wa­li się w sy­tu­acji i prze­pę­dzi­li ich ze swo­ich ziem. Kon­rad Ma­zo­wiec­ki nie był tak prze­wi­du­ją­cy i w 1226 r. spro­wa­dził Krzy­ża­ków do Pol­ski. Ob­ję­li w po­sia­da­nie Zie­mię Cheł­miń­ską i wkrót­ce pod­bi­li zie­mie Pru­sów. Utwo­rzy­li na nich świet­nie zor­ga­ni­zo­wa­ne pań­stwo i nie­ba­wem pod­stę­pem za­gar­nę­li Po­mo­rze Gdań­skie, po­zba­wia­jąc Pol­skę do­stę­pu do mo­rza.

Her­man von Sal­za zmarł 20 mar­ca 1239 r. w Sa­ler­no we Wło­szech.

– Tym bar­dziej, że re­li­kwiarz miał dla ry­ce­rzy za­kon­nych wiel­kie zna­cze­nie. Po­cho­dził z Zie­mi Świę­tej z okre­su wy­praw krzy­żo­wych i za­wie­rał cen­ną re­li­kwię – do­dał Bar­tek.

– Szko­da, że nie uda­ło się nam go od­na­leźć! – Ania z re­zy­gna­cją za­trza­snę­ła kro­ni­kę.

W tym sa­mym mo­men­cie do po­ko­ju we­szła mama i przy­nio­sła do­brą wia­do­mość:

– Gard­ne­ro­wie już są!

Ania w jed­nej chwi­li za­po­mnia­ła o re­li­kwia­rzu i wszyst­kich tych nie­roz­wią­za­nych spra­wach, któ­re się z nim łą­czy­ły. Już od kil­ku ty­go­dni z wiel­ką nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­ła na przy­jazd przy­ja­ciół z An­glii.

Mary Jane oraz bliź­nia­cy – Jim i Mar­tin, przy­je­cha­li spe­cjal­nie dla Ani, na jej dzie­wią­te uro­dzi­ny. Dziew­czyn­ka już nie mo­gła do­cze­kać się tor­tu i zdmuch­nię­cia świe­czek.

Uro­dzi­ny ob­cho­dzi­ła do­pie­ro za dwa dni, dwu­na­ste­go lip­ca, ale Gard­ne­ro­wie przy­by­li wcze­śniej, żeby mo­gli od­po­cząć po mę­czą­cej po­dró­ży.

Wy­pra­wy krzy­żo­we,

na­zy­wa­ne rów­nież kru­cja­ta­mi, pro­wa­dzo­no prze­ciw­ko Tur­kom oraz is­la­mo­wi od koń­ca XI do po­cząt­ków XIV w. Mia­ły one na celu od­bi­cie oraz obro­nę miejsc zwią­za­nych z re­li­gią chrze­ści­jań­ską.

Na­zwa „wy­pra­wy krzy­żo­we” po­cho­dzi od czer­wo­nych krzy­ży na płasz­czach ich uczest­ni­ków.

W cza­sie kru­cjat na Bli­skim Wscho­dzie oraz w Afry­ce po­wsta­ły pań­stwa krzy­żow­ców. Utwo­rzy­ły się rów­nież za­ko­ny: Tem­pla­riu­szy, Jo­an­ni­tów oraz Krzy­ża­ków.

Gdy Ania zbie­gła po scho­dach do po­ko­ju go­ścin­ne­go, roz­dzia­wi­ła usta ze zdu­mie­nia. Bliź­nia­cy tak wy­ro­śli, że le­d­wie ich po­zna­ła! Zro­bi­li się jesz­cze bar­dziej do sie­bie po­dob­ni i po raz pierw­szy Ania nie po­tra­fi­ła ich od­róż­nić. Mary Jane rów­nież wy­do­ro­śla­ła. Może to za spra­wą dłu­gich wło­sów, o ja­kich ma­rzy­ła Ania. Przy­ja­ciół­ki rzu­ci­ły się so­bie w ob­ję­cia. Po­śród we­so­łe­go gwa­ru je­dy­nie Bar­tek stał z boku i pa­trzył jak za­hip­no­ty­zo­wa­ny na Mary Jane.

– Nie po­zna­jesz mnie? – Mary Jane zwró­ci­ła się do nie­go ze śmie­chem.

– Nie, no skąd! Ja­sne, że cię po­zna­ję. Tyl­ko że… – Bar­tek plą­tał się za­kło­po­ta­ny. – No tak, tro­chę się zmie­ni­łaś. Może coś z wło­sa­mi zro­bi­łaś? – prze­krzy­wiał gło­wę, żeby le­piej się jej przyj­rzeć.

Mary Jane par­sk­nę­ła śmie­chem.

– Nie przej­muj się, tak to jest z fa­ce­ta­mi – Ania wzię­ła przy­ja­ciół­kę pod rękę i ode­szły na bok, po­zo­sta­wia­jąc Bart­ka z miną kar­pia wy­cią­gnię­te­go na brzeg. Po chwi­li Jim dał mu so­lid­ne­go kuk­sań­ca pod że­bro.

– Oj, coś mar­nie z two­im re­flek­sem – za­śmiał się mały Gard­ner.

– Jim, to się nie li­czy! Wzią­łeś mnie z za­sko­cze­nia! – bro­nił się Bar­tek.

– I o to cho­dzi­ło! – przy­ja­ciel za­śmiał się. – I nie je­stem Jim, tyl­ko Mar­tin.

– Nie­praw­da, to ja je­stem Mar­tin! – pod­biegł dru­gi z bliź­nia­ków.

Bar­tek uważ­nie przyj­rzał się ich uszom. Pod no­wy­mi, nie­co dłuż­szy­mi fry­zu­ra­mi, pra­wie nie było ich wi­dać.

– Chło­pa­ki, ale mnie pod­pusz­cza­cie! To ty je­steś Jim – wska­zał wresz­cie wła­ści­cie­la nie­co wy­sta­ją­cych spod ru­da­wych wło­sów ko­niusz­ków uszu.

Chłop­cy ro­ze­śmia­li się.

– Bę­dziesz mu­siał zo­pe­ro­wać so­bie uszy, żeby nikt nas nie roz­po­zna­wał – Mar­tin po­wie­dział do bra­ta.

– Sam się zo­pe­ruj! – grzmot­nął go Jim.

– Bar­tek, przyj­miesz nas do swo­je­go brac­twa? Je­ste­śmy naj­lep­si w szer­mier­ce! – po­chwa­li­li się.

– Okej, po­roz­ma­wiam z wuj­kiem Ry­szar­dem – obie­cał Bar­tek.

– Eks­tra! – ucie­szy­li się bliź­nia­cy – A na­uczysz nas strze­lać z łuku?

– Ja­sne, że was na­uczę. Je­ste­ście już na tyle duzi, że da­cie radę na­cią­gnąć cię­ci­wę.

Pani Be­ata Ostrow­ska za­pro­si­ła wszyst­kich do sto­łu:

– Sia­daj­cie, moi dro­dzy, obiad już cze­ka.

– A gdzie jest pan­na Ofe­lia? – za­py­tał sir Ed­mund Gard­ner.

– Ofe­lia wy­je­cha­ła w góry, gdzieś w Biesz­cza­dy – Be­ata Ostrow­ska za­spo­ko­iła cie­ka­wość bry­tyj­skie­go przy­ja­cie­la.

– Mam na­dzie­ję, że zdą­ży wró­cić na moje uro­dzi­ny – wtrą­ci­ła z za­tro­ska­ną min­ką Ania.

– Na pew­no! – uspo­ko­ił ją oj­ciec.

– Jim, pa­mię­taj, żeby umyć ju­tro uszy – Mar­tin szturch­nął bra­ta i za­chi­cho­tał.

Obaj bliź­nia­cy uwiel­bia­li dow­cip­ko­wać so­bie z nie­któ­rych ana­chro­nicz­nych me­tod pe­da­go­gicz­nych pan­ny Ofe­lii Łycz­ko.

– Nie wie­dzia­łam, że Ofe­lia lubi sa­mot­ne, gór­skie wę­drów­ki – Me­lin­da Gard­ner zdzi­wi­ła się, pró­bu­jąc jed­no­cze­śnie do­sko­na­łe­go, pol­skie­go ro­so­łu z la­ny­mi klu­secz­ka­mi. – Umm… wspa­nia­ła zupa! – po­chwa­li­ła.

– Dzię­ku­ję – Be­ata Ostrow­ska uśmiech­nę­ła się i za­raz od­po­wie­dzia­ła na uwa­gę do­ty­czą­cą pan­ny Łycz­ko: – Na­wet my sami nie wie­my wszyst­kie­go o Ofe­lii. Cza­sem zni­ka gdzieś w gó­rach i za­szy­wa się na kil­ka ty­go­dni.

– W su­mie się nie dzi­wię – do­łą­czył do roz­mo­wy Adam Ostrow­ski. – Po tym, co musi prze­cho­dzić z na­szy­mi dzie­cia­ka­mi, gdy pra­cu­je­my gdzieś w te­re­nie, po­trze­bu­je pew­nie odro­bi­ny wy­tchnie­nia i sa­mot­no­ści.

– Fakt, na­sze ło­bu­zia­ki po­tra­fią dać nie­źle w kość – uśmiech­nął się jo­wial­nie sir Gard­ner.

– Ja­koś nie wy­obra­żam so­bie pan­ny Ofe­lii ob­ju­czo­nej ogrom­nym ple­ca­kiem i wę­dru­ją­cej po gó­rach – Jim prze­wró­cił ocza­mi, ale po­wie­dział to na tyl e ci­cho, by ro­dzi­ce za­ję­ci już roz­mo­wą na inny te­mat, nie usły­sze­li.

– Pew­nie de­fi­lu­je tam w szpi­lecz­kach i cały czas na­rze­ka: „Och, moje wło­sy! Och, po­bru­dzi­ła mi się su­kien­ka!” – Mar­tin do­sko­na­le pa­ro­dio­wał pan­nę Łycz­ko.

– Prze­stań­cie już! – skar­ci­ła bliź­nia­ków Mary Jane.

– Mary Jane ma ra­cję, pan­na Ofe­lia może i jest cza­sa­mi dziw­na, ale wie­le razy nam po­mo­gła – Ania rów­nież wzię­ła w obro­nę opie­kun­kę.

– Jak wró­ci, to za­py­ta­my ją, co ro­bi­ła w Biesz­cza­dach i czy spo­tka­ła tam niedź­wie­dzia albo wil­ka – Bar­tek pu­ścił oko do Jima i Mar­ti­na.

– A co z od­kry­ciem wa­sze­go wuj­ka? – Mary Jane za­czę­ła z in­nej becz­ki. – Spra­wy ru­szy­ły do przo­du? – za­cie­ka­wi­ła się.

Bar­tek od razu się oży­wił i za­czął ści­szo­nym gło­sem opo­wia­dać, jak po­to­czy­ła się cała hi­sto­ria.Po po­grze­bie swo­je­go dziad­ka Fe­li­pe, An­to­nio Si­lva otwo­rzył pacz­kę, któ­rą umie­ra­ją­cy sta­rzec prze­ka­zał mu trzy dni wcze­śniej, nim wy­dał z sie­bie ostat­nie tchnie­nie. Wte­dy An­to­nio nie miał gło­wy, żeby do niej za­glą­dać.

Te­raz po­sta­wił pacz­kę na biur­ku w swo­im biu­rze w luk­su­so­wej dziel­ni­cy Rio de Ja­ne­iro.

An­to­nio uro­dził się w Rio czter­dzie­ści lat temu i za­wsze uwa­żał się za Bra­zy­lij­czy­ka. Aż tu na­gle jego skle­ro­tycz­ny dzia­dek wy­ja­wił mu, że w jego ży­łach pły­nie rów­nież nie­miec­ka krew. Fe­li­pe był bo­wiem nie­gdyś nie­miec­kim ofi­ce­rem, któ­ry po dru­giej woj­nie świa­to­wej zbiegł do Bra­zy­lii i przy­jął nową toż­sa­mość. Wi­docz­nie miał coś na su­mie­niu, że po­sta­no­wił się ukry­wać. Na­praw­dę na­zy­wał się Ot­ton Grund­mann. Nikt w ro­dzi­nie nie miał po­ję­cia o jego prze­szło­ści. Do­pie­ro te­raz An­to­nio zro­zu­miał, dla­cze­go jego dzia­dek prze­ja­wiał skłon­no­ści do lek­kiej pa­ra­noi i wciąż cze­goś się oba­wiał.

– Żeby tę prze­klę­tą ta­jem­ni­cę za­brał ze sobą do gro­bu! Ale nie! Na­gle po­czuł ja­kieś wy­rzu­ty su­mie­nia i mu­siał mi o tym wszyst­kim po­wie­dzieć! – Si­lva wście­kał się. – Je­śli ta in­for­ma­cja gdzieś wy­ciek­nie, może to źle wpły­nąć na moje in­te­re­sy! – mó­wił do sie­bie, głasz­cząc zło­te sy­gne­ty. – Moi kon­tra­hen­ci nie mogą się o tym do­wie­dzieć! – za­ci­snął pięść. I tak już służ­by rzą­do­we zli­kwi­do­wa­ły jed­ną z jego nie­le­gal­nych ko­pal­ni zło­ta. Rtęć, któ­rej uży­wa­no do po­szu­ki­wa­nia zło­te­go krusz­cu bez­pow­rot­nie nisz­czy wiel­kie po­ła­cie lasu desz­czo­we­go i za­tru­wa wodę, a tym sa­mym miesz­ka­ją­cych tam lu­dzi oraz zwie­rzę­ta, lecz An­to­nio zu­peł­nie się tym nie przej­mo­wał. Dla nie­go naj­gor­szą rze­czą w ca­łej tej spra­wie był spa­dek do­cho­dów aż o czter­dzie­ści pro­cent! Rząd jesz­cze nie wpadł na jego trop, po­nie­waż kie­ro­wał ko­pal­nia­mi przez pod­sta­wio­nych lu­dzi, ale ta hi­sto­ria z nie­miec­kim dziad­kiem mo­gła od­bić mu się czkaw­ką. Nie wie­dział prze­cież, dla­cze­go dzia­dek ukrył się w Bra­zy­lii.

Męż­czy­zna roz­wi­nął kart­kę, na któ­rej wid­niał, na­pi­sa­ny drżą­cą ręką, nu­mer te­le­fo­nu. Mu­siał przy­siąc dziad­ko­wi, że nie otwie­ra­jąc pacz­ki, zwró­ci ją pew­nym lu­dziom w Wied­niu.

– Co jest w tej pacz­ce? – za­py­tał wte­dy dziad­ka.

– Są tam… – sta­rzec dy­szał cięż­ko, pró­bu­jąc za­czerp­nąć tchu. – Są tam… do­ku­men­ty, któ­re w cza­sie woj­ny, na po­le­ce­nie Hi­tle­ra, wy­kra­dłem z pew­ne­go miej­sca w Pol­sce – wy­szep­tał z tru­dem. – One mu­szą wró­cić do za­ko­nu! – sta­rzec wbił się pa­znok­cia­mi w dłoń wnu­ka. – Przy­się­gnij mi to! Przy­się­gnij, że je zwró­cisz i nie zaj­rzysz do pacz­ki! – bła­gał roz­pacz­li­wie, czu­jąc, że na­de­szła jego ostat­nia go­dzi­na.

– Przy­się­gam! – rzekł dla świę­te­go spo­ko­ju An­to­nio. – Przy­się­gam, że zwró­cę ją za­ko­no­wi – po­wtó­rzył, choć nie miał po­ję­cia, o jaki za­kon w ogó­le cho­dzi. Nie zdą­żył o to za­py­tać dziad­ka, bo sta­rzec za­mknął po­wie­ki i… umarł.

To wszyst­ko wy­da­rzy­ło się kil­ka dni temu. Mimo da­ne­go sło­wa, An­to­nio roz­ciął za­bez­pie­cza­ją­cą ta­śmę okle­ja­ją­cą szczel­nie tek­tu­ro­we pu­deł­ko. Sło­wa przy­się­gi zna­czy­ły dla nie­go tyle, co śnieg, któ­ry w Bra­zy­lii wy­jąt­ko­wo rzad­ko pada.

– Co to jest u dia­bła? – zdu­mio­ny wy­cią­gnął sta­rą, żoł­nier­ską me­naż­kę po­cho­dzą­cą chy­ba z cza­sów dru­giej woj­ny świa­to­wej. We­wnątrz niej od­krył plik zło­żo­nych, sta­rych per­ga­mi­nów. Mimo że nad­gryzł je ząb cza­su, nadal były w do­brym sta­nie, a pięk­ne, ja­skra­we mi­nia­tu­ry i zdo­bie­nia rę­ko­pi­sów wciąż za­chwy­ca­ły żywą bar­wą. An­to­nio nic z nich nie ro­zu­miał. Ale jego szó­sty zmysł mó­wił mu, że trzy­ma w dło­niach bar­dzo cen­ną rzecz. A być może cho­dzi­ło o coś jesz­cze cen­niej­sze­go. Na jed­nej z per­ga­mi­no­wych kart, z nie­zwy­kłą do­kład­no­ścią na­ry­so­wa­ny był przed­miot przy­po­mi­na­ją­cy otwar­tą skrzy­necz­kę z wy­rzeź­bio­ny­mi fi­gur­ka­mi w środ­ku. Ko­lej­na kar­ta zwie­ra­ła mapę z gma­twa­ni­ną ja­kichś tu­ne­li i po­miesz­czeń. Były na nich dziw­ne, nie­zro­zu­mia­łe ozna­cze­nia.

– Coś czu­ję, że mogę na tym świet­nie za­ro­bić! – na twa­rzy An­to­nio za­go­ścił wy­ra­cho­wa­ny uśmie­szek. Wie­dział już, co chce zro­bić.

Po­dzie­lił do­ku­men­ty na dwie czę­ści. Jed­ną z nich zo­sta­wił w tek­tu­ro­wym pu­deł­ku, a mapę umie­ścił z po­wro­tem w sta­rej me­naż­ce.

– Mu­szę tyl­ko gdzieś do­brze ją ukryć – po­trzą­sał me­naż­ką, szu­ka­jąc w my­ślach naj­lep­sze­go miej­sca. – Nie mogą tego od­na­leźć, za­nim nie wy­cią­gnę od nich kasy. A to – zła­pał ry­su­nek dziw­nej szka­tuł­ki – bę­dzie dla nich na za­chę­tę – uśmiech­nął się cy­nicz­nie, pe­wien, że wszyst­kich wy­wie­dzie w pole, a sam na tym za­ro­bi.

Kie­dy uło­żył już w gło­wie szcze­gó­ło­wy plan dzia­ła­nia, wziął, po­zo­sta­wio­ną mu przez dziad­ka, kar­tecz­kę z nu­me­rem i wy­ko­nał te­le­fon do Wied­nia.Z Kronik Archeo

Na­resz­cie przy­je­cha­li nasi przy­ja­cie­le z An­glii! Zo­sta­ną u nas dwa ty­go­dnie. Ra­zem weź­mie­my udział w Mię­dzy­na­ro­do­wym Tur­niej u Ry­cer­skim, któ­ry or­ga­ni­zu­je wu­jek Ry­szard.

Mamy z Bart­kiem na­dzie­ję, że Mary Jane, Jim oraz Mar­tin po­mo­gą nam tak­że roz­wią­zać spra­wę ta­jem­ni­cze­go re­li­kwia­rza, któ­ry na­le­żał nie­gdyś do wiel­kie­go mi­strza za­ko­nu krzy­żac­kie­go, Her­ma­na von Sal­zy. Re­li­kwiarz ten po­dob­no za­gi­nął przed wie­ka­mi.

Dla­cze­go do­ku­ment, któ­ry o nim mówi znaj­do­wał się wła­śnie w na­szym zam­ku? A je­śli ukry­to w nim rów­nież i sam re­li­kwiarz?

Mary Jane uwa­ża, że po­win­ni­śmy prze­szu­kać cały za­mek. Za­cznie­my od ju­tra!

AniaKie­dy An­to­nio Si­lva dzwo­nił do Wied­nia, na­wet nie przy­pusz­czał, że przed­sta­wi­cie­le ta­jem­ni­cze­go za­ko­nu po­ja­wią się w Rio de Ja­ne­iro tak szyb­ko! Li­czył, że zaj­mie im to wie­le dni, a może na­wet ty­go­dni. Zu­peł­nie się nie spo­dzie­wał, że lu­dzie ci zja­wią się u nie­go w cią­gu kil­ku­na­stu go­dzin! Był aku­rat w dżun­gli, w jed­nej ze swo­ich nie­le­gal­nych ko­pal­ni zło­ta, gdy za­dzwo­nił jego te­le­fon sa­te­li­tar­ny.

– An­to­nio, wra­caj tu na­tych­miast! – w słu­chaw­ce roz­legł się zde­ner­wo­wa­ny głos jego se­kre­tar­ki. – Ja­cyś pa­no­wie do cie­bie! Nie wy­glą­da­ją na mi­łych – syk­nę­ła kon­spi­ra­cyj­nym szep­tem. – Po­dob­no masz coś dla nich i chcą to obej­rzeć.

– Ja­sny gwint! – An­to­nio za­klął. – Skąd oni się tak szyb­ko tu­taj wzię­li?

– Nie mam po­ję­cia, ale le­piej wra­caj! – od­po­wie­dzia­ła.

– Po­sta­ram się jak naj­szyb­ciej do­trzeć – rzu­cił ner­wo­wo do słu­chaw­ki i roz­łą­czył się. „Musi im bar­dzo na tych ma­te­ria­łach za­le­żeć. W ta­kim ra­zie spo­ro za­pła­cą” – kom­bi­no­wał. Wy­cią­gnął z tor­by sta­rą, żoł­nier­ską me­naż­kę. „Do­brze, że za­bra­łem ją ze sobą” – po­chwa­lił się w my­ślach za nie­za­wod­ne prze­czu­cie.

– Naj­le­piej ją ukryć w dżun­gli – mruk­nął pod no­sem. – Z pew­no­ścią nikt nie bę­dzie jej tu­taj szu­kał – An­to­nio wo­lał nie za­bie­rać jej ze sobą do Rio. Mapa scho­wa­na w me­naż­ce mia­ła być for­mą za­bez­pie­cze­nia, na wy­pa­dek gdy­by roz­mo­wa po­szła nie tak, jak to za­pla­no­wał.

Nie­da­le­ko była in­diań­ska osa­da. Po­sta­no­wił, że tam na ra­zie zo­sta­wi me­naż­kę na prze­cho­wa­nie. Pra­cow­ni­kom ko­pal­ni zło­ta nie mógł ufać. Za­trud­niał prze­cież same typ­ki spod ciem­nej gwiaz­dy. Usta­li wszyst­ko z wy­słan­ni­ka­mi za­ko­nu, a po­tem wró­ci i za­bie­rze me­naż­kę dziad­ka. Zda­wał so­bie spra­wę, że śre­dnio­wiecz­na mapa nie może zbyt dłu­go prze­by­wać w wil­got­nym le­sie rów­ni­ko­wym, po­nie­waż ule­gnie cał­ko­wi­te­mu znisz­cze­niu. Bę­dzie wów­czas bez­war­to­ścio­wa i nikt mu za nią nie za­pła­ci. War­to było jed­nak za­ry­zy­ko­wać, by usta­lić jak naj­wyż­szą staw­kę.

Kie­dy do­tarł do wio­ski, wrę­czył wo­dzo­wi In­dian Ka­la­pa­lo tro­chę ty­to­niu, no­żyk, za­pal­nicz­kę oraz ha­czy­ki do ło­wie­nia ryb i wy­tłu­ma­czył, że ma na ja­kiś czas prze­cho­wać me­naż­kę. Wódz się zgo­dził. Za­niósł me­naż­kę do cha­ty i umie­ścił w swo­im ha­ma­ku. An­to­nio był pe­wien, że jest zu­peł­nie bez­piecz­na. Ple­mię Ka­la­pa­lo cie­szy­ło się złą sła­wą i bia­li trzy­ma­li się od nich ra­czej z da­le­ka.

Kil­ka go­dzin póź­niej, moc­no spóź­nio­ny, An­to­nio Si­lva wy­siadł ze swo­jej Ces­sny 172 i nie­ba­wem po­ja­wił się w biu­rze, w któ­rym już cze­ka­li wy­słan­ni­cy za­ko­nu.

– Prze­pra­szam pa­nów za małe spóź­nie­nie – tłu­ma­czył się brud­ny i spo­co­ny – Wy­bacz­cie, ale nie zdą­ży­łem wziąć prysz­ni­ca.

Obu męż­czy­znom w czar­nych, nie­co dłuż­szych i świet­nie skro­jo­nych ma­ry­nar­kach ze stój­ką, nie drgnę­ła na­wet po­wie­ka.

– Po­dob­no ma pan dla nas ja­kąś waż­ną pacz­kę – rzekł bez­na­mięt­nym to­nem je­den z nich. – Pań­ski dzia­dek ją dla nas zo­sta­wił.

– Tak, przy­rze­kłem bie­da­ko­wi, że ją od­dam. A wola zmar­łe­go jest dla mnie świę­ta – An­to­nio łgał, uda­jąc wzru­sze­nie. – Więc pro­szę, oto pacz­ka – wy­jął z szaf­ki tek­tu­ro­we pu­deł­ko i po­sta­wił je na biur­ku.

Ces­sna 172 Sky­hawk

to nie­wiel­ki, czte­ro­miej­sco­wy, jed­no­sil­ni­ko­wy, po­pu­lar­ny sa­mo­lot tre­nin­go­wy i tu­ry­stycz­ny.

Pod­sta­wo­we dane tech­nicz­ne:

Na­pęd: Te­xtron Ly­co­ming IO-360-L2A

Moc: 160 KM

Wy­mia­ry: – roz­pię­tość: 11,0 m – dłu­gość: 8,28 m – wy­so­kość: 2,72 m

Po­wierzch­nia no­śna: 16,16 m²

Masa: – wła­sna: 743 kg – star­to­wa: 1110 kg

Osią­gi:

Pręd­kość maks. 163 kt (302 km/h) na po­zio­mie mo­rza Pręd­kość prze­lo­to­wa: 122 kt (226 km/h) na wy­so­ko­ści 8 000 ft i przy 75% mocy Pręd­kość mi­ni­mal­na: 47 kt (87 km/h) Pręd­kość wzno­sze­nia: 721 ft/min (3,6 m/s)

Choć miał za sobą wie­le szem­ra­nych in­te­re­sów, a ten mógł przy­nieść mu ma­ją­tek, ku jemu wła­sne­mu za­sko­cze­niu, za­czął się czuć nie­swo­jo przy tych dwóch nie­zna­jo­mych. Jego bra­zy­lij­ska na­tu­ra była zu­peł­nym prze­ci­wień­stwem tych zim­no­krwi­stych wy­słan­ni­ków za­ko­nu. „Jak­by kije od mio­tły po­łknę­li” – prze­mknę­ło mu przez myśl.

Wyż­szy z męż­czyzn wy­cią­gnął z kie­szon­ki szwaj­car­ski scy­zo­ryk i roz­ciął nim ta­śmę okle­ja­ją­cą pu­deł­ko. Na­stęp­nie na­ło­żył bia­łe rę­ka­wicz­ki i ostroż­nie ujął w dło­nie sta­re do­ku­men­ty Przyj­rzał się im uważ­nie. Przez uła­mek se­kun­dy zda­wał się być po­ru­szo­ny Nie uszło to uwa­dze Si­lvy.

– Tak, to ory­gi­nał – orzekł przed­sta­wi­ciel za­ko­nu, któ­ry do tej pory na­wet się nie przed­sta­wił. – To wszyst­ko, co pań­ski dzia­dek zo­sta­wił? – wpa­try­wał się prze­ni­kli­wym wzro­kiem w twarz An­to­nia.

– Tak, to zna­czy… nie – plą­tał się Bra­zy­lij­czyk. – Przejdź­my pa­no­wie do in­te­re­sów – pod­jął od­waż­nie, choć za­czy­nał czuć, że coś w tej ca­łej spra­wie jest nie tak. – Nie wiem, w co wplą­tał się mój dzia­dek – za­czął ostroż­nie – i chęt­nie od­dał­bym wam te do­ku­men­ty ot tak, z czy­ste­go ser­ca, ale wie­cie – chrząk­nął – ostat­nio nie wie­dzie mi się naj­le­piej w in­te­re­sach, ro­zu­mie­cie, świa­to­wy kry­zys i tak da­lej, ee… – szcze­rzył zęby w uśmie­chu. – Dla­te­go je­stem zmu­szo­ny za­żą­dać pew­nej kwo­ty za te per­ga­mi­ny. Do­my­ślam się, że są bar­dzo cen­ne – uniósł zna­czą­co brwi.

– Ile pan chce? – za­py­tał dru­gi, mil­czą­cy do­tąd męż­czy­zna.

Na­stą­pi­ła peł­na na­pię­cia ci­sza.

An­to­nio otarł kro­pel­ki potu z czo­ła i wy­rzu­cił w koń­cu jed­nym tchem:

– Mi­lion do­la­rów! – są­dził, że to za dużo za tych kil­ka kar­tek, ale uznał, że war­to spró­bo­wać. Omal nie za­krztu­sił się wła­sną śli­ną, gdy usły­szał od­po­wiedź:

– Do­brze.

Si­lva na­tych­miast po­ża­ło­wał, że nie za­żą­dał jesz­cze wię­cej. Cho­ciaż już po chwi­li sło­wa nie­zna­jo­mych otrzeź­wi­ły go nie­co.

– Za­pła­ci­my, gdy do­star­czy pan bra­ku­ją­cy do­ku­ment – usły­szał.

– Ale, ale… skąd wie­cie, że coś jesz­cze jest? – An­to­nio zu­peł­nie stra­cił re­zon. Do tej pory to on grał rolę bez­względ­ne­go biz­nes­me­na, któ­ry roz­da­je kar­ty. A tu na­gle spo­ty­ka dwóch fa­ce­tów, któ­rzy mają go za nic. Co gor­sze, za­czy­na się ich bać. Skąd u li­cha wie­dzie­li, że w pacz­ce było coś jesz­cze? Prze­cież ni­ko­mu o tym nie mó­wił! Mapę zo­sta­wił w dżun­gli!

– Pa­nie Si­lva, pro­szę z nami nie po­gry­wać – od­parł z kpią­cym uśmiesz­kiem wyż­szy z męż­czyzn. – Do­brze wie­my, że była tu jesz­cze mapa.

An­to­nio prze­łknął gorz­ką pi­guł­kę. To nie tak mia­ło być. To on miał szan­ta­żo­wać tych go­ści. A tym­cza­sem ci dwaj dyk­to­wa­li wa­run­ki. Mu­siał coś z tym zro­bić, mu­siał się po­sta­wić i prze­jąć ini­cja­ty­wę!

– Jaką mam pew­ność, że do­sta­nę for­sę? – za­py­tał.

W od­po­wie­dzi niż­szy męż­czy­zna otwo­rzył swo­ją czar­ną wa­li­zecz­kę peł­ną ame­ry­kań­skich do­la­rów.

An­to­nio ob­lał się po­tem. Wi­dok wa­liz­ki wy­peł­nio­nej po brze­gi bank­no­ta­mi po­dzia­łał na nie­go mo­ty­wu­ją­co. Ale wo­lał się jesz­cze upew­nić, z kim ma do czy­nie­nia.

– Na­wet nie znam pa­nów na­zwisk – za­czął ostroż­nie. – Jaką mam pew­ność, że do­trzy­ma­cie sło­wa?

– Na­zy­wam się Wal­ter Schne­ider – ode­zwał się wyż­szy męż­czy­zna. – A to Ber­tolt We­ber – wska­zał to­wa­rzy­sza. – Przyj­dzie­my po mapę ju­tro rano. Wte­dy prze­ka­że­my panu pie­nią­dze – rzekł Schne­ider, po czym za­mknął wa­liz­kę, gło­śno trza­ska­jąc me­ta­lo­wym zam­kiem szy­fro­wym. – A to za­bie­ra­my! – po­dał We­be­ro­wi tek­tu­ro­we pu­deł­ko z resz­tą do­ku­men­tów.

Si­lva ob­li­zał się jak pies na ko­ści. Nie­dłu­go w dżun­gli za­pad­nie zmrok. Mu­siał jak naj­szyb­ciej tam wró­cić i za­brać me­naż­kę dziad­ka. Do­pie­ro te­raz zdał so­bie spra­wę, jak nie­roz­waż­ny był to czyn. Zo­sta­wić tak cen­ną rzecz, za któ­rą od ręki za­pła­cą mu mi­lion do­la­rów, w rę­kach ja­kie­goś In­dia­ni­na.

Dwaj wy­słan­ni­cy za­ko­nu opu­ści­li jego biu­ro bez sło­wa po­że­gna­nia.

An­to­nio na­tych­miast za­czął szy­ko­wać się do dro­gi. Był pe­wien, że noc za­sta­nie go w dżun­gli, ale nie miał wy­bo­ru.

– Luiz, szy­kuj mój sa­mo­lot! – wark­nął do słu­chaw­ki te­le­fo­nu. Jak do­brze, że zro­bił nie­gdyś li­cen­cję pi­lo­ta. Mógł la­tać gdzie chciał i kie­dy chciał, bez ce­re­gie­li i zbęd­nych świad­ków. Miał na­dzie­ję, że zdą­ży do­star­czyć tym fa­ce­tom mapę, za­nim się roz­my­ślą. Za­bra­li mu prze­cież resz­tę per­ga­mi­nów i nie za­pła­ci­li. An­to­nio po pro­stu mu­siał przy­wieźć mapę z po­wro­tem do Rio.

12 lip­ca, go­dzi­na 7:00

Wszy­scy jesz­cze śpią, ale ja już nie mogę wy­trzy­mać w łóż­ku. Dziś są moje uro­dzi­ny! Skoń­czy­łam dzie­więć lat!

Po po­łu­dniu bę­dzie przy­ję­cie i tort. Przyj­dzie bab­cia Anie­la i dzia­dek Pa­weł. Mary Jane po­mo­że mi ude­ko­ro­wać po­kój go­ścin­ny, a Jim i Mar­tin na­dmu­cha­ją ba­lo­ni­ki.

Chy­ba wi­dzia­łam scho­wa­ne w sza­fie pre­zen­ty!

Och, kie­dy oni wresz­cie wsta­ną…?!

Ania

W chwi­li, gdy Ania ro­bi­ła za­pi­ski w Kro­ni­ce Ar­cheo, koło domu przy uli­cy Kasz­ta­no­wej 15 za­trzy­ma­ła się tak­sów­ka. Wy­sia­dła z niej pan­na Ofe­lia Łycz­ko. Kie­row­ca po­mógł jej za­tasz­czyć do miesz­ka­nia cięż­kie ba­ga­że. Tur­kot wa­li­zek niósł się da­le­ko po pu­stej jesz­cze o tej po­rze ulicz­ce.

Ja­sne spodnie pan­ny Ofe­lii, ża­kiet i blu­zecz­ka były nie­na­gan­nie wy­pra­so­wa­ne, a jej wło­sy ide­al­nie ucze­sa­ne. O tym, że wra­ca­ła z gór­skiej wę­drów­ki, świad­czy­ła je­dy­nie opa­lo­na cera i nie­do­strze­gal­ne nie­mal zmę­cze­nie w ką­ci­kach oczu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: