- W empik go
Kroniki Archeo. Skarb Atlantów - ebook
Kroniki Archeo. Skarb Atlantów - ebook
Tajemnica! Antyczne skarby! Sensacja! Słońce, złoty piasek i szmaragdowe morze… Ach! Wakacje w Grecji są cudowne! Zaraz, zaraz, a skąd wzięła się tutaj starożytna gemma? Kim jest profesor Flemming? I dlaczego Mojra Roditi depcze bohaterom po piętach? Rodzeństwo Ostrowskich po raz kolejny wyrusza na poszukiwania skarbów. Nie zabraknie oczywiście Gardnerów i panny Ofelii. Pojawi się też ktoś niespodziewany, ktoś, kto potrafi przetłumaczyć słowa Spyrosa Dimitriosa, i tym samym porusza lawinę zdarzeń: […] pamięta starą opowieść przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Mówi, że przed tysiącami lat mieszkańcy Santorini ukryli na Krecie pewien skarb. Podobno był to […] posąg Posejdona ze świątyni na Atlantydzie… Skarb Atlantów to kolejny tom przygodowej serii Kroniki Archeo. Wartka akcja, legendy, które okazują się prawdą, przyjaciele, na których zawsze można liczyć i mnóstwo humoru – oto książka, na którą czekaliście! Super seria dla dzieci! Książki, które czyta się jednym tchem!"
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-2650-007-7 |
Rozmiar pliku: | 8,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Nie mam już gdzie! – odparł brat.
– Nie może nas zobaczyć!
– Ałć! Uważaj, wbijasz mi floret w stopę! – syknął Jim.
– To się posuń! Zaraz tu wejdzie i nas znajdzie!
Jim podkurczył nogi.
– Ale tu jest ciemno! I duszno! – westchnął.
– Jak byś rano zmienił skarpetki, to by chociaż tak nie cuchnęło! – Martin zatkał sobie nos.
– Ojej, były jeszcze czyste – bronił się Jim.
– Cicho bądź, bo słyszę kroki – Martin uciął sprzeczkę.
W tej samej chwili złowieszczo zatrzeszczały drewniane schody…
– Zaplątałem się w coś – jęknął Jim. Przez moment szamotał się z płachtą materiału. – Nie mogłeś znaleźć lepszej kryjówki? – zwrócił się z wyrzutem do brata.
– To jest najlepsza kryjówka! Tu nas nie znajdzie! – szepnął z przechwałką Martin.
Rzeczywiście, w tych iście egipskich ciemnościach widać było jedynie białka oczu bliźniaków.
– Gdzie jesteście? – w bliskiej odległości rozległ się ostry, nieprzyjemny głos.
Jim i Martin niemal przestali oddychać.
Usłyszeli zbliżające się kroki…
Martin ścisnął spoconą dłonią uchwyt floretu.
– Prędzej czy później was odnajdę. Więc lepiej sami wyjdźcie! – przywoływał ich ten sam groźnie brzmiący głos.
Chłopcy wiedzieli, że tym razem to już nie przelewki.
Jimowi ze strachu zaschło w gardle. Na dokładkę jakiś pyłek kurzu zaczął okropnie łaskotać go w nosie… Próbował powstrzymać kichnięcie, ale odruch był silniejszy od niego i rozległo się potężne….
– A-psik! A-psik!
Martin zbladł.
Ich doskonała kryjówka przestała być kryjówką…
Drzwi od starej, obszernej szafy otworzyły się gwałtownie i ujrzeli nad sobą wściekłą twarz potwora pokrytego glutowatym śluzem…
– Aaaaaaa – bliźniacy wrzasnęli przeraźliwie.
– Tu was mam! – stwór natarł z siłą huraganu.
Obrzydliwy glut ściekł z jego twarzy na wrzeszczącego Martina.
– To miały być moje najszczęśliwsze wakacje! – wydzierało się straszydło, potrząsając jasnymi lokami. – Jak ja przez was wyglądam?!
– Całkiem ła-ła-ładnie – wyjąkał z nieszczerym uśmiechem Martin.
– ŁADNIE?! – straszne indywiduum zakipiało z gniewu.
– Ma pani ekstrasukienkę – Jim próbował ratować sytuację, choć tak naprawdę zwiewna biała sukienka również była ubrudzona zieloną substancją.
Panna Ofelia, chociaż nie była prawdziwym potworem, w tej chwili była jednak potwornie zła.
– Który z was to zrobił? – pokazała niebieską, plastikową buteleczkę. – Kto wlał do mojego kremu do opalania zieloną ciecz? Co to w ogóle u licha jest?
– To tylko farbka, szybko zejdzie! – zapewnił Jim. – Ale to nie my zrobiliśmy – dodał zaraz, jak to miał w zwyczaju, gdy coś razem z bratem przeskrobali.
– A kto inny wpadłby na tak głupi pomysł?! – panna Ofelia nie miała jednak najmniejszej wątpliwości, że ma przed sobą właściwych winowajców.
– Eee… – jąkał się Martin – tylko Ania ma tutaj farby… – rzucił pannie Łyczko wymowne spojrzenie.
– Już ja wiem, kogo powinnam ukarać. Jazda do kuchni! – panna Ofelia rozkazującym gestem wskazała kierunek. – Za karę wyszorujecie podłogę! Ja w tym czasie wezmę prysznic. A gdy wrócę, podłoga ma lśnić! – przykazała.
Jim z Martinem westchnęli głęboko. Wiedzieli, że tę wiekową, terakotową podłogę w kuchni trzeba szorować wielką, ohydną szczotką ryżową.
– Może Alkmena za nas ją odpicuje – mruknął z nadzieją Jim, mając na myśli sympatyczną gospodynię, panią Zarkadakis, właścicielkę domu, w którym mieszkali Ostrowscy i Gardnerowie.
– Alkmena na pewno wam nie pomoże! Uprzedziłam ją! – odpowiedziała Ofelia, która właśnie znikała w łazience. Musiała mieć chyba jakiś szósty zmysł, bo zawsze wszystko słyszała i doskonale przewidywała.
Niestety, nie przewidziała tylko jednego, że zieloną farbę tak trudno będzie zmyć ze skóry. Z drugiej strony, bliźniacy mieli dzięki temu więcej czasu na pucowanie podłogi. Zazdrościli jedynie Mary Jane, Ani i Bartkowi, którzy siedzieli na plaży nad szafirowym morzem i zapewne dobrze się bawili, bo przecież właśnie po to przyjechali tego lata na Kretę…
Na pokładzie jachtu wpływającego do portu w greckim Pireusie zadzwonił telefon satelitarny. Smukły, elegancki mężczyzna od razu rozpoznał numer, który ukazał się na wyświetlaczu.
– Znaleźliście? – zapytał bez zbędnych wstępów i grzeczności.
– Panie profesorze – odpowiedział mu podekscytowany głos w słuchawce – chyba na coś trafiliśmy. Wygląda jak okręt handlowy, ale zachował się tylko ładunek, drewno całkiem już zbutwiało i…
– Jaki ładunek? – profesor przerwał niecierpliwie.
– Tego dokładnie nie wiemy. Widać dziesiątki amfor, ale żadnej jeszcze nie wydobyliśmy. Na razie badamy wszystko z wnętrza Selene. Nurkowie zejdą później, gdy stwierdzimy, że jest bezpiecznie.
– Dobrze – zgodził się profesor. – Sonar wykazał jakieś anomalie? – spytał szybko. – To, czego szukamy, może być zagrzebane głęboko w mule – przypomniał.
– Mieliśmy małą awarię sonaru, ale już wszystko jest w porządku – relacjonował głos w słuchawce. – Na razie nie wykazał niczego nadzwyczajnego.
– Może należy poszerzyć obszar poszukiwań – zasugerował profesor.
– To zwiększy koszty – odpowiedział mu rozmówca.
– O finanse niech cię głowa nie boli, tym ja się zajmę – profesor rzekł z naciskiem. – Nasz sponsor jest bardzo bogaty i hojny Zainwestuje każdą kwotę, ale pod warunkiem, że ten posąg się znajdzie!
– Postaramy się zrobić wszystko, co w naszej mocy.
– Będę u was za kilka dni – zawiadomił profesor. – Osobiście zapoznam się z postępem prac i obejrzę odkryty wrak. Przywiozę także najnowocześniejszy skaner akustyczny Pomoże wam stworzyć trójwymiarowy obraz dna morskiego i ułatwi poszukiwania.
– O, wszyscy się ucieszą – roześmiał się głos w słuchawce, choć jego radość wzbudziła raczej wiadomość o skanerze, niż zapowiedziana wizyta dosyć surowego profesora.
– I pamiętaj – podkreślił naukowiec – prowadzimy badania w tajemnicy Nie chcę tam żadnych niepożądanych świadków ani gapiów! – rzucił twardo do słuchawki i rozłączył się.
Atena Papadopulis stała na szczycie Akropolu u wejścia do kompleksu słynnych świątyń. Po jej lewej stronie znajdowała się Pinakoteka, a po prawej mała świątynia Nike upamiętniająca zwycięstwo nad Persami.
Tego dnia niebo było bezchmurne, a powietrze wyjątkowo czyste i przejrzyste. Atena osłoniła dłonią oczy i spojrzała na widoczny stąd port w Pireusie. Profesor Flemming powinien już być na miejscu. Przypłynął do Grecji poprzedniego dnia i był umówiony z Ateną właśnie na Akropolu, w pobliżu słynnego Partenonu. Atena nie miała pojęcia, czemu profesor nie chciał się spotkać w jakiejś przytulnej restauracji, gdzie podają chłodne napoje, tylko akurat na szczycie tego wzgórza, gdzie roiło się od turystów, a temperatura sięgała trzydziestu stopni Celsjusza. Ale z tego co słyszała, profesor był wielkim oryginałem i miłośnikiem starożytności. Tłumaczyłoby to, dlaczego chciał z nią rozmawiać akurat w tym miejscu.
– Może już na mnie czeka – pomyślała i wolno ruszyła w stronę Partenonu. Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej nie widziała profesora i nie miała pojęcia, jak go rozpozna.
Akropol
Wapienne wzgórze wznoszące się nad ateńską polis. Pierwotnie stanowiło naturalną fortecę obronną, a w późniejszych wiekach stało się także miejscem kultu. Wybudowano na nim wiele budowli o charakterze sakralnym. Na Akropolu mieścił się także skarbiec.
Propyleje – monumentalna brama, wejście na Akropol.
Partenon – świątynia wzniesiona ku czci Ateny Partenos w latach 447-432 p.n.e. We wschodniej części sanktuarium znajdował się mierzący około 12 metrów posąg Ateny dłuta Fidiasza. Na jego wykonanie zużyto przeszło tonę złotego kruszcu i nie mniej kości słoniowej. Górną część ścian Partenonu zdobiły wspaniałe rzeźbione fryzy.
Pinakoteka – galeria obrazów. Znajdowały się w niej dzieła najwybitniejszych greckich malarzy. Do naszych czasów żadne z nich nie przetrwały.
Świątynia Nike – świątynia zbudowana w V w. p.n.e. na cześć zwycięstwa nad Persami.
– Partenon to ucieleśnienie wizji Peryklesa – dobiegł ją głos jednego z wielu przewodników prowadzących grupkę spoconych turystów. – Świątynię ku czci patronki Aten wzniesiono na tym trudno dostępnym wzgórzu, aby widoczna była już z daleka, a w czasie wojny stanowiła schronienie dla mieszkańców miasta – przewodnik mówił, a uczestnicy wycieczki pstrykali zdjęcia, kręcili filmy kamerami i telefonami.
– Ach, ci turyści! – Atena pokręciła głową. – Przybyłem, zobaczyłem i zdjęcie zrobiłem! – prychnęła pogardliwie, wymijając zwiedzających.
W końcu stanęła przed Partenonem. To tutaj w starożytności znajdował się słynny posąg jej imienniczki, bogini Ateny. Niestety nie zachował się do współczesnych czasów.
Partenon jest dziś zaledwie cieniem wspaniałej budowli wzniesionej przez Peryklesa, niemniej jednak nadal zachwyca klasyczną formą i pięknem. Atena z dumą patrzyła na ozdobne fryzy i smukłe kolumny będące wzorem do naśladowania oraz inspiracją dla pokoleń artystów i architektów. Dopiero po chwili ocknęła się z zamyślenia i przypomniała sobie, po co tak naprawdę tu przybyła.
Perykles
żył w V w. p.n.e. Był wybitnym ateńskim politykiem oraz dowódcą wojskowym. W czasie swoich trzydziestoletnich rządów umocnił demokrację ateńską i wprowadził szereg reform.
Po wojnie z Persami odbudował zniszczone Ateny i port w Pireusie. Był mecenasem sztuki i nauki. Skupiał wokół siebie sławnych filozofów i artystów.
Z jego inicjatywy na Akropolu wzniesiono Partenon, Propyleje i wiele innych monumentalnych budowli, w których zastosowano wiele nowatorskich rozwiązań. Budowę powierzył znamienitym architektom, rzeźbiarzom i malarzom, takim jak Iktinos, Kallikrates czy Fidiasz. Perykles zmarł w czasie szalejącej w Atenach zarazy.
Profesor Barry Flemming z Centrum Badawczego Archeologii Podwodnej na Uniwersytecie w Nottingham przybył specjalnie z Anglii, żeby prowadzić badania na Krecie.
Atena była geoarcheologiem i profesor Flemming zaprosił ją do współpracy. Czuła się zaszczycona, że brytyjski naukowiec wyłowił ją spośród grona innych pracowników Greckiej Agencji Archeologii Morskiej. Kobieta rozejrzała się uważnie. Wyobrażała sobie profesora jako nobliwego starszego pana z laseczką. Dlatego bardzo się zdziwiła, gdy podszedł do niej przystojny mężczyzna, wcale nie siwy i ani trochę nobliwy Miał wysportowaną sylwetkę i ujmujący uśmiech dżentelmena. Mimo upału ubrany był w jasny, elegancki letni garnitur. Nosił ciemne okulary i pomarańczową muszkę w złote cętki.
– Pani Atena Papadopulis? – spytał profesor i nie czekając na odpowiedź, sam się przedstawił: – Jestem Barry Flemming.
– Bardzo mi miło – Atena podała rękę na powitanie. – Jak mnie pan poznał? – zamrugała powiekami.
– Jest pani najpiękniejszą kobietą na Akropolu, więc od razu wiedziałem do kogo podejść – odrzekł profesor z wyjątkową kurtuazją.
Atena uśmiechnęła się zakłopotana i odruchowo poprawiła swoje kruczoczarne kręcone włosy. Jeszcze nikt nie powiedział jej, że jest piękna, bo też pięknością raczej nie była. Miała nieco garbaty nos, była niskiego wzrostu, a i do figury modelki było jej daleko. Poświęcała się pracy i nie dbała o wygląd zewnętrzny Jedyną ekstrawagancją i słabością, na jaką sobie pozwalała, była biżuteria stylizowana na antyczną. Dlatego jej uszy zdobiły długie kolczyki, a na przegubach dłoni brzęczały bransoletki.
– Może pójdziemy na spacer do Jaskini Nimf? – profesor zaproponował i uprzejmie podał Atenie ramię, które ta chętnie przyjęła. Po czym udali się na dłuższą przechadzkę deptakiem wokół Akropolu.
– Czym dokładnie zajmuje się pan w tej chwili na Krecie? – spytała. Wcześniej nie udało jej się za wiele na ten temat dowiedzieć.
– Prowadzę podwodne badania archeologiczne – odparł profesor.
– To fascynujące – powiedziała z uznaniem Atena. – A w czym mogłabym panu pomóc?
Profesor odczekał, aż minie ich grupka turystów, a potem ściszonym głosem rzekł:
– Przeczesuję dno morskie w poszukiwaniu pewnego bardzo ważnego okrętu. Na jego pokładzie mógł być niezwykły ładunek, ale to…
Urwał, poprawił okulary i spojrzał na kobietę znacząco.
– Potrafi pani dochować sekretu?
– Och, naturalnie – Atena energicznie potrząsnęła głową.
– Tak myślałem, dlatego właśnie panią wybrałem – uśmiechnął się, po czym ciągnął ściszonym głosem: – Szukamy pewnego ogromnego posągu w całości wykonanego z najczystszego złota…
Atena wytrzeszczyła oczy.
– Chyba domyśla się pani, że te informacje są poufne i w żaden sposób nikt nie może się o nich dowiedzieć. Gdy znajdę ten bezcenny ładunek, w całości przekażę go do greckiego muzeum. Ale jeśli wcześniej jacyś łowcy skarbów zwietrzą łatwy łup, rozkradną wszystko, nim cokolwiek zdążymy zbadać. Sama pani rozumie, że dyskrecja jest w tej sprawie niezbędna…
Henryk Schliemann
urodził się 6 stycznia 1822 roku w Niemczech. Od wczesnego dzieciństwa marzył o odnalezieniu mitycznej Troi opisywanej przez Homera. Ze względów finansowych ukończył jedynie szkołę podstawową. Jednak niezwykła siła charakteru i fenomenalne zdolności lingwistyczne sprawiły, że samodzielnie uzupełnił braki w wykształceniu. Władał czternastoma językami obcymi, w tym łaciną i greką. Opracował specjalną metodę, dzięki której przyswajał kolejny język w zaledwie kilka tygodni. Pracę zaczynał jako ubogi subiekt, lecz dzięki swej niezwykłej sumienności i pracowitości prędko dorobił się w Rosji majątku. Kolejną fortunę Schliemann zbił w czasie gorączki złota w Kalifornii.
Stał się bardzo zamożnym człowiekiem i od tej pory zaczął realizować swoje dziecięce marzenie. Zamieszkał w Atenach i ożenił się z piękną Zofią Engastromenos. W latach 1871-1882 razem z żoną, jako archeolog amator, rozpoczął wykopaliska w Hisarlik, w Azji Mniejszej, na terenie dzisiejszej Turcji. Z „Iliadą” Homera w dłoni szukał Troi, choć nawet uczeni nie wierzyli w jej istnienie i uważali jedynie za wytwór fantazji starożytnego poety. Ku zdumieniu całego świata, Schliemann, mimo wielu trudności, odkopał ruiny Troi i odnalazł „Skarb Priama”, na który składało się ponad osiem tysięcy przedmiotów ze złota, srebra i brązu. Była to wspaniała biżuteria, naczynia i broń.
Henryk Schliemann zmarł w 1890 roku.
Atena głośno przełknęła ślinę.
– Ależ oczywiście! Mój kraj wiele by zyskał na tym odkryciu – poczuła przypływ patriotyzmu. Jednocześnie gdzieś w zakamarkach jej duszy, pojawiło się coś jeszcze… pragnienie sławy. Ona, Atena Papadopulis, byłaby znana na całym świecie! Ten uroczy profesor doprawdy spadł jej z nieba. Atena przez moment poczuła się jak Zofia Engastromenos, która została żoną sławnego odkrywcy Henryka Schliemanna. Historia lubi się powtarzać, więc może i ją czeka szczęście i sława u boku profesora Flemminga. Nie był on co prawda Niemcem, lecz Anglikiem, ale to może i jeszcze lepiej? – Atena rozmyślała.
Czuła, że zrobi wszystko, by pomóc mu odnaleźć ten cudowny skarb…W czasie gdy Ania, Mary Jane i bliźniacy wylegiwali się na złocistej plaży w zacisznej zatoczce, Bartek postanowił obejrzeć ruiny starożytnej świątyni wznoszącej się na szczycie urwistego klifu.
– Za pół godzinki będę z powrotem! – rzucił optymistycznie do przyjaciół i pomaszerował na samotną wycieczkę.
– Ja nie mam dzisiaj ochoty na wspinaczkę – mruknęła Mary Jane. Spięła włosy w kitkę żeby odsłonić szyję, sprawdziła, czy nowy kostium kąpielowy dobrze na niej leży i położyła się plackiem na ręczniku. – Wolę poleniuchować i opalić się na boski brąz.
– Przecież ty zawsze spiekasz się jak rak! – przypomniał jej Martin, ledwo widoczny zza góry piachu. Razem z Jimem budowali zamek.
– Kupiłam dobry olejek do opalania i tym razem będę miała piękną opaleniznę – zawzięła się Mary Jane.
Bracia uznali, że lepiej z nią nie zadzierać i skupili się na swoim zamku. Tym bardziej, że na palcach u rąk mieli jeszcze pęcherze od ryżowej szczotki – pamiątkę po ich ostatnim wybryku, kiedy to podpadli pannie Ofelii.
Gdy Jim z Martinem wznosili warowną twierdzę, Ania w słomkowym kapelusiku na głowie, ubrana w pomarańczową sukienkę, malowała farbami w Kronice Archeo morze koloru indygo i białe klify, które otaczały z dwóch stron zatokę. Na szczycie wzgórza za jej plecami znajdował się uroczy dom, w którym, z dala od zatłoczonych hoteli, zamieszkali Ostrowscy i Gardnerowie. Ania czuła się w nim prawie tak dobrze, jak w Bursztynowej Willi w swoim rodzinnym Zalesiu Królewskim.
Kiedy wreszcie, po godzinie mozolnej wspinaczki w okropnym upale, Bartek stanął u stóp świątyni, stwierdził, że pozostało z niej niewiele. Jedynie fragmenty murów i dwie marmurowe kolumny, które zdawały się podtrzymywać błękit nieba. Najpierw obszedł ruiny dookoła, a potem przysiadł na przewróconym fragmencie kolumny i zamyślił się. Zastanawiał się, jak starożytni wznieśli tę budowlę na urwistych zboczach klifu. Pewnie pomógł im jakiś heros – wyobraził sobie z uśmiechem. Gdy odwrócił głowę dostrzegł, że mali Gardnerowie zaczęli dokazywać w płytkiej wodzie zatoczki. Sam również nabrał ochoty na orzeźwiającą kąpiel w morzu, dlatego postanowił wrócić już do przyjaciół.
Bartek schodził raźno wąską ścieżką ze szczytu klifu, nadal uśmiechając się do swoich myśli. Tuż przy krawędzi zbocza zauważył bladoróżowe stokrotki. Pomyślał, że Ania i Mary Jane będą pewnie trochę złe, że tak długo go nie było, postanowił więc zerwać dla nich kilka kwiatków.
– Stokrotki powinny je udobruchać – uznał.
Ostrożnie przykucnął i zaczął zrywać kwiatki. Tuż obok kępki trawy, na której rosły, czerniła się warstwa sypkiej sadzy Bartek przyjrzał się jej uważniej.
– Hm… – mruknął i zmarszczył brwi zaintrygowany
Roztarł ciemną substancję palcami. Nagle przypomniał sobie, gdzie widział już coś podobnego. Kiedyś, gdy był mały, wspinał się z rodzicami na Wezuwiusz we Włoszech. Pamiętał dobrze, jak wtedy wyglądał osad. Dlatego teraz był niemal pewien, że ma przed sobą jakiś rodzaj pyłu wulkanicznego.
Gliptyka
jest sztuką wykonywania pieczęci. W szlachetnych lub półszlachetnych kamieniach wycinano wzory i napisy. Po odciśnięciu pieczęci (na przykład na rozgrzanym wosku) powstawało negatywowe odbicie wzoru.
Gemma
to szlachetny albo półszlachetny kamień ozdobiony wklęsłym bądź wypukłym reliefem. Jeśli wzory były wklęsłe, klejnot nosił nazwę intaglio, jeśli natomiast były wypukłe, nazywano go kameą.
Strzepnął palce i już zamierzał wrócić do stokrotek, gdy zauważył wystającą spod wulkanicznej masy błyszczącą płytkę. Zaciekawiony zaczął ją odgrzebywać. Musiał przy tym zachowywać się wyjątkowo ostrożnie, ponieważ klif w tym miejscu był bardziej stromy niż od strony zatoki, a w dole rozciągał się głęboki wąwóz.
W końcu udało mu się wydłubać z czarnego pyłu niewielki owalny przedmiot, przypominający broszkę.
– To chyba gemma! – Bartka olśniło.
Widział coś podobnego w muzeum w Atenach kilka dni temu. Ta gemma wyglądała jednak zupełnie inaczej niż ozdoby w muzealnych gablotach. Był to różowawy agat oprawiony w złoto. Powierzchnię agatu zdobił wypukły relief. Przedstawiał on głowę byka ze złotymi rogami, a pod nią widniał niezrozumiały napis. Obok natomiast z wielką precyzją wyrzeźbiono starożytny okręt, który wznosił się na grzywie ogromnej, wzburzonej fali, jakby zmagał się ze straszliwym sztormem.
Bartek postanowił pokazać swoje znalezisko przyjaciołom. Spojrzał na zegarek i zdał sobie sprawę, że teraz to już na pewno dziewczyny będą wściekłe – minęło już półtorej godziny Schował tajemniczą gemmę do wysłużonej torby przewieszonej przez ramię, po czym schylił się, żeby urwać jeszcze kilka stokrotek na przeprosiny.
Nagle, krucha skała, na której stał, gwałtownie obsunęła się i runęła z łoskotem w dół, pociągając za sobą kamienie i odłamki skalne skalny na samo dno wąwozu.
Bartek krzyknął, zachwiał się i spadł z urwiska…
W ostatnim momencie złapał się palcami wystającego kamienia i zawisł na skarpie, próbując znaleźć oparcie dla stóp.
– O, w mordkę jeża! – zaklął, choć na wiele mu się to nie zdało.
Czuł, jak z każdą sekundą krew odpływa z jego uniesionych w górę rąk i pozbawia go tym samym sił.
– Długo tak nie wytrzymam – mruknął zrozpaczony
– Co ty tu robisz? – usłyszał niespodziewanie głos gdzieś ponad sobą.
Odchylił nieco głowę i ujrzał smagłą buzię dziewczyny
– A tak sobie tu wiszę i podziwiam widoki… – wystękał z trudem. – Jesteś aniołem? – spytał na wszelki wypadek, wpatrując się w oczy barwy ciepłego bursztynu.
Dziewczyna roześmiała się.
– O ile mi wiadomo, nie jestem aniołem. Ale może skończysz już podziwiać te widoki i podasz mi rękę, to ci pomogę? – wyciągnęła ramię.
– Tak. Myślę, że się już napatrzyłem – odparł Bartek i z ulgą uchwycił zbawczą dłoń. Gdy po chwili stanął bezpiecznie na ścieżce, przegarnął odruchowo brudnymi palcami jasną czuprynę, pozostawiając na niej ciemne smugi.
– Bardzo dziękuję za przybycie w samą porę – uśmiechnął się z wyraźną ulgą.
– Miałeś szczęście, akurat byłam w pobliżu i usłyszałam twój krzyk – nieznajoma odwzajemniła uśmiech.
– Jeśli nie jesteś aniołem, to kim jesteś? – zagadnął Bartek. – Chciałbym wiedzieć, komu zawdzięczam życie – ukłonił się po rycersku.
– Mam na imię Klejto – odparła dziewczynka w jasnej sukience. Była chyba mniej więcej w wieku Mary Jane. – Mieszkam niedaleko stąd. A ty? – zapytała, odgarniając z policzka długie czarne włosy. – Pewnie mieszkasz w domu Alkmeny Zarkadakis?
– Tak, razem z siostrą i przyjaciółmi – potwierdził Bartek. – Skąd wiesz?
Klejto roześmiała się.
– Do tej części Panormo rzadko zaglądają turyści. Wolą hotele. Nietrudno więc było was zauważyć.
– No tak – Bartek uśmiechnął się.
– Muszę już lecieć, babcia na mnie czeka. Jeżeli dalej będziesz podziwiał widoki, to uważaj, żebyś znowu nie spadł – przestrzegła go Klejto.
– Tak naprawdę, zrywałem stokrotki – Bartek przyznał się zawstydzony i pokazał wymiętego kwiatka, który jakimś cudem ostał mu się w dłoni.
Klejto uniosła wysoko brwi ze zdumienia.
– Niezły z ciebie romantyk – zachichotała.
– Czy ja wiem – Bartek zarumienił się. – Weź, proszę, nie mam nic innego – podał jej wymizerowaną stokrotkę.
– Dziękuję – na policzkach Klejto zakwitły delikatne rumieńce. – Chodźmy już – skinęła głową, żeby ukryć zmieszanie.
Schodząc ze wzgórza, przez cały czas rozmawiali. Bartek dowiedział się, że dziewczyna na co dzień mieszka w Atenach, a teraz jest na wakacjach u babci i dziadka.
– Mój dziadek jest rybakiem i codziennie o świcie wypływa w morze. Zna także mnóstwo opowieści o greckich bogach i herosach – pochwaliła się.
– Chętnie bym posłuchał – Bartek wtrącił nieśmiało.
– Naprawdę? – Klejto ucieszyła się. – W takim razie zapraszam ciebie i twoich przyjaciół. Przyjdę po was jutro po południu.
– Och, to super! – Bartek już nie mógł się doczekać spotkania z dziadkiem i… Klejto.
Ponieważ zeszli już z klifu, dziewczyna pożegnała się i pobiegła w stronę swojego domu otoczonego gajem oliwnym i drzewkami pomarańczowymi. A Bartek poszedł w kierunku plaży.
Na jego widok Ania porzuciła Kronikę Archeo, w której już dawno skończyła pisać i malować.
– Gdzie byłeś tak długo? – zapytała trochę zirytowana.
– A tam, na szczycie, to znaczy… w ruinach świątyni. – Bartek był wyjątkowo rozkojarzony
– A tobie co się stało?
– Mary Jane z grubą warstwą kremu ochronnego na spieczonym czerwonym nosie patrzyła na niego podejrzliwie. – Wyglądasz jakoś dziwnie.
Przyjaciel miał zadraśnięty policzek, ubrudzone szorty, rozerwaną koszulkę i trochę nieobecny wyraz twarzy.
– Aaa, to. – Bartek dopiero teraz zauważył rozdarcie. – Miałem mały wypadek – machnął ręką, bagatelizując całą sprawę.
– Jaki wypadek? – Ania z troską przyglądała się bratu.
– Wszystko w porządku – przekonywał. – Ale poznałem pewną dziewczynę, Greczynkę – dodał.
– Dziewczynę? – Mary Jane nastroszyła się i odruchowo zaczęła ścierać krem z nosa. – To dlatego tak długo cię nie było! – powiedziała z wyrzutem. Bartek nie zwrócił na to uwagi.
– Ma na imię Klejto – ciągnął dalej.
– Klejto? Co to za imię? – zdziwiła się Mary Jane. Szybko nałożyła swoją kolorową tunikę i poczuła, że po długim opalaniu tradycyjnie plecy też ma spalone.
Słysząc jakieś zamieszanie, Jim i Martin z zaciekawieniem wystawili swoje piegowate buzie z ogromniastej dziury, którą wygrzebali dla ochłody
– Jej dziadek jest rybakiem i zna mnóstwo ciekawych opowieści. Klejto zaprosiła nas do siebie.
– O, to bardzo fajnie – ucieszyła się Ania.
– Może jej dziadek zabierze nas na ryby? – bliźniacy spojrzeli na siebie z nadzieją. – Moglibyśmy z bliska zobaczyć delfiny! – Martin tak się zapalił, że aż wyskoczył z dziury
– Ostatnim razem chciałeś z bliska oglądać krokodyle i pamiętasz, czym to się skończyło! – Mary Jane wypomniała mu mrożącą krew w żyłach historię sprzed kilku miesięcy.