Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kroniki Gwiezdnej Klingi 2. Mroczna armia - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 kwietnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kroniki Gwiezdnej Klingi 2. Mroczna armia - ebook

Druga część trylogii autorstwa Josepha Delaney’a, kontynuacja bestsellerowej serii „Kroniki Wardstone”.


Tom Ward, razem ze swą pomocnicą Jenny, kontynuuję misję stracharza walcząc z boginami, wiedźmami i innymi sługami ciemności. Korzystając z pomocy Grimalkin, Tom i Jenny przygotowują się do starcia z potężnym wrogiem, lecz nic nie idzie zgodnie z ich planem. Gdy umiera ostatnia nadzieja na powodzenie planu, nieoczekiwanie pojawia się Alice – potężna czarownica, którą Tom obdarzył w przeszłości głębokim uczuciem. Jednak Alice zwróciła się ku ciemności, jak więc można jej zaufać?


Nowa seria Josepha Delaney’a to opowieść pełna niebezpiecznych przygód, doskonała dla czytelników w każdym wieku.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-570-6
Rozmiar pliku: 4,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Godzinę po zmroku Jenny rozpoczęła wspinaczkę po długich kręconych schodach, wiodących na najwyższą z wschodnich wieżyczek. Była trochę zdyszana, lecz nie sprawił tego wyłącznie wysiłek towarzyszący wdrapywaniu się na strome stopnie.

Denerwowała się. Pociły jej się dłonie, kolana miała miękkie. Strych, na który zmierzała, nawiedzał duch.

Ona sama zaledwie rozpoczęła naukę – trzeba jeszcze wielu lat, by została prawdziwym stracharzem. Dziwiła się sama sobie, czemu właściwie przyjęła na siebie tak wielkie brzemię.

Było zimno, z nozdrzy ulatywały jej obłoczki pary. Krok za krokiem zmuszała się do dalszej wspinaczki.

W dłoni ściskała lampę; jedną kieszeń napełniła solą, drugą żelazem. Dodatkowo obwiązała się w pasie srebrnym łańcuchem, a wspierała na jarzębinowej lasce. Była gotowa na każdy atak ze strony Mroku.

Aby rozprawić się z duchami, należy z nimi porozmawiać – spróbować przekonać je, by odeszły w Światło – ale Jenny wolała nie ryzykować. Kto wie, z czym może się zetknąć w tej mroźnej, północnej krainie, tak daleko od Hrabstwa? Może okazać się, że tutejsze duchy są zupełnie inne. Z pełnymi kieszeniami i bronią w dłoni czuła się pewniej.

W końcu dotarła do solidnych drewnianych drzwi i spróbowała je otworzyć jednym z ośmiu wielkich kluczy z ciężkiego pęku. Poszczęściło jej się: choć zamek chodził opornie, drugi klucz zadziałał.

Drzwi zaskrzypiały na zardzewiałych zawiasach, a gdy Jenny przyciągnęła je do siebie, dolna krawędź ze zgrzytem przesunęła się po kamiennej posadzce. Drewno napuchło od wilgoci – wyraźnie od wielu lat ich nie otwierano.

Odetchnęła głęboko, by się uspokoić, i przekroczyła próg. Była siódmą córką siódmej córki, wrażliwą na Mrok; natychmiast wyczuła w pobliżu coś niebezpiecznego. Uniosła wysoko lampę, przyglądając się otoczeniu: niewielkie pomieszczenie, drewniana boazeria pokryta plamami grzyba, stół i dwa krzesła pod grubą warstwą kurzu. Tuż przed sobą widziała kolejne drzwi, bez wątpienia wiodące do głównej izby.

Zadrżała. Było tak zimno, że ucieszyła się, iż ma na sobie kożuch. Ale najgorszy okazał się smród. Nigdy chyba nie zetknęła się z podobnym. Kiedyś, jeszcze w Hrabstwie, spacerowała po plaży zatoki Morecombe i postanowiła sprawdzić, na co gapi się tłum ludzi. Fale wyrzuciły na brzeg ławicę ryb; martwe od kilku dni, cuchnęły pod niebiosa. Teraz czuła coś podobnego, ale połączonego z odorem żywego stworzenia, trochę jak w stajni pełnej spoconych koni i zasikanych trocin. Wkrótce wyczuła też trzeci składnik: nutę spalonego mięsa, smak siarki na języku.

W żółtym świetle lampy ujrzała wielkiego pająka, siedzącego wysoko na ścianie nad wewnętrznymi drzwiami. Kiedy podeszła bliżej, umknął szybko, chroniąc się w gęstej sieci w kącie.

Drzwi nie miały zamka – jedynie metalową klamkę. Nacisnęła ją i spróbowała otworzyć pchnięciem. Nie ustąpiły. Spróbowała zatem pociągnąć je ku sobie. Tym razem poszło gładko.

Zmysły ostrzegały ją przed zbliżającym się zagrożeniem ze strony Mroku.

Lampa oświetliła pomieszczenie, które niegdyś było bogato zdobioną komnatą, teraz zaniedbaną i zniszczoną przez wilgoć. Trzy wielkie kominki w ścianach przypominały potworne paszcze, za przerdzewiałymi metalowymi kratami piętrzyły się sterty popiołu. Z sufitu kapała woda wprost na zardzewiały kandelabr. Na posadzce Jenny dostrzegła szczątki wspaniałych dawniej kobierców, które obecnie zamieniły się w szmaty – mokre, brudne i spleśniałe.

Nagle jej uwagę przyciągnęło coś nieoczekiwanego: cztery sofy pośrodku pokoju ustawione w kwadrat, zwrócone do wewnątrz ku ciemnej, okrągłej dziurze, mającej około dziesięciu stóp średnicy. Obramowano ją kamieniami, na których ktoś zostawił kieliszek z winem – wyglądał, jakby najlżejsze muśnięcie miało go strącić w dół, w ciemność.

Jenny podeszła do kamiennego kręgu i unosząc nad nim lampę, spojrzała w głąb czarnej dziury. Przypominała studnię. Czyżby czerpano z niej wodę?

Nagle uświadomiła sobie, że to, co widzi, jest nieprawdopodobne: to przecież nie mogła być studnia.

Stała na strychu, na szczycie wieży, pod stopami miała wiele pomieszczeń. Bezpośrednio pod nimi mieściły się pałacowe kuchnie, a dalej, na najniższym poziomie, druga co do wielkości sala tronowa, w której książę Stanisław, władca tej krainy, udzielał audiencji, zwoływał narady i wydawał wyroki.

Dzień czy dwa wcześniej oprowadzano ją po tej części zamku, gdyby zatem ów mroczy szyb przebiegał przez pomieszczenia w dole aż do ziemi, w każdej z sal musiałaby dostrzec kolistą, kamienną konstrukcję przypominającą komin. Z pewnością by to zauważyła...

W pomieszczeniu panowała cisza, zakłócana jedynie stłumionym odgłosem kroków Jenny po mokrym dywanie i kapaniem wody na kandelabr. Teraz jednak dziewczyna usłyszała coś nowego, ciurkanie, jak gdyby wlewano wodę do niewielkiego naczynia.

Wbiła wzrok w kieliszek. Powoli wypełniał się czerwonym winem, cienki strumyk uderzał o szkło, ale nie dostrzegła żadnego widocznego źródła. Czyżby nalewała je niewidzialna ręka?

W sekundę później charakterystyczny metaliczny zapach wypełnił jej nozdrza; pojęła, że myliła się co do płynu w kieliszku. To nie było wino, tylko krew.

Z zalęknioną fascynacją Jenny patrzyła, jak naczynie wypełnia się powoli. Krew sięgnęła krawędzi, po czym polała się na kamień. Kropelki zaczęły parować, od gwałtownego smrodu dziewczynę ogarnęły mdłości, aż zgięła się wpół. Na jej oczach krew w kieliszku zaczęła bulgotać.

A potem naczynie przewróciło się i spadło w ciemność.

Jenny doliczyła do dziesięciu, ale nie usłyszała plusku ani w ogóle niczego. Szyb zdawał się nie mieć dna.

W pokoju panowały wilgoć i ziąb, teraz jednak zdawało się, że robi się cieplej. Z kręgu mokrych kamieni wypływała para.

Jenny czuła, że niebezpieczeństwo jest blisko, włoski na karku zjeżyły jej się, palce mrowiły. Te reakcje świadczyły o tym, że na strychu kryje się coś znacznie gorszego niż zwykła nieszczęsna dusza, którą trzeba odesłać w Światło. Jenny miała nadzieję, że dowiedzie odwagi i talentu niezbędnych u stracharza. Musiała nauczyć się radzić sobie sama.

Ogarnęła ją groza. Czuła, że zbliża się coś bardzo złego, coś wielkiego i niebezpiecznego; coś, co chce ją zabić.

Cofnęła się, byle dalej od kręgu kamieni, od sof, aż przycisnęła plecy do ściany.

Głęboko w dole coś olbrzymiego odetchnęło głośno. Było tak wielkie, że wessane przez nie powietrze świsnęło obok Jenny z siłą huraganu, zatrzaskując gwałtownie wewnętrzne drzwi. Podmuch powalił ją na kolana, mknąc w głąb mrocznego szybu ku niewidocznej paszczy i potężnym płucom.

Jenny upuściła lampę; spowiła ją ciemność.

Potworny, lśniący kształt wynurzył się z niezwykłej otchłani i zawisł nad nią w powietrzu. Patrzyło na nią sześcioro lśniących, rubinowoczerwonych oczu, osadzonych głęboko w rozdętej głowie.

Kiedy ów stwór – czymkolwiek był – wypuścił powietrze, poczuła, jak omiatają ją gorąco i smród, odór rozkładu martwych istot, które wciąż pełzają bądź czają się w mrocznych podziemiach.

A potem ujrzała macki, które splatały się i rozwijały, sięgając ku niej, by otoczyć ją i ściągnąć w głąb absurdalnej czarnej dziury.

Teraz nigdy już nie zostanie stracharzem.

Zginie tu sama w ciemności.ROZDZIAŁ 1 JAK MARIONETKA

JENNY CALDER

Wczoraj był najgorszy dzień mojego życia.

Tego dnia umarł mój mistrz, Thomas Ward, stracharz z Chipenden.

Tom powinien był zostać w Hrabstwie i walczyć z Mrokiem, rozprawiając się z duchami, widmami, wiedźmami i boginami. Powinniśmy odwiedzać miejsca takie jak Priestown, Caster, Poulton, Bournley i Blackbourn. Ja – spędzać czas w bibliotece w Chipenden i w ogrodzie, przechodząc szkolenie, trenować kopanie jam na boginy i szlifować umiejętność rzucania srebrnym łańcuchem.

Zamiast tego podążyliśmy za wiedźmą zabójczynią Grimalkin w długą, przeklętą podróż na północ, ku krainom Kobalosów. To barbarzyńscy nieludzie, wojownicy o gęstym futrze i wilczych obliczach, którzy zamierzają wypowiedzieć wojnę całej ludzkiej rasie, wymordować wszystkich mężczyzn i chłopców i zniewolić kobiety.

Jeden z ich wojów, morderczo skuteczny zabójca Shaiksa, odwiedzał brzeg rzeki, wyznaczającej granicę między ziemiami ludzi i Kobalosów. Rzucał wyzwanie ludzkim przeciwnikom i walczył z nimi w pojedynkach, z łatwością zabijając kolejnych. Lecz święci mężowie tego kraju, magovia, głosili, iż nawiedziła ich skrzydlata postać – postać podobna do anioła, niosąca im proroctwo:

Wkrótce przybędzie tu człowiek, który pokona kobaloskiego wojownika. Po pojedynku powiedzie połączone armie wszystkich książąt do zwycięstwa!

Usłyszawszy o nim, Grimalkin stworzyła w głowie plan i właśnie ów plan kosztował Toma życie.

Grimalkin chciała, by Tom Ward stanął do walki i zwyciężył, a potem poprowadził armię ludzi na ziemie Kobalosów, by wiedźma mogła dowiedzieć się czegoś więcej o ich zdolnościach magicznych i wojskowych.

Tom istotnie pokonał Shaiksę, ale umierając, Kobalos zdołał przebić go na wylot szablą.

I Tom Ward także zginął.

To było wczoraj.

Dziś go pogrzebiemy.

***

Trumna Toma spoczywała na trawie. Książę Stanisław, władca Polyzni, największego z królestw sąsiadujących z ziemiami Kobalosów, stał obok niej w asyście dwóch gwardzistów. Skinieniem głowy pozdrowił Grimalkin i mnie, po czym wezwał czterech swoich ludzi, którzy razem dźwignęli trumnę.

Obecność jego, a także zbrojnej eskorty miała uczcić Toma. Osobiście wolałabym, żeby ich tu nie było; chciałam zabrać Toma do Hrabstwa, tam gdzie spoczywał jego stary mistrz i gdzie na farmie wciąż mieszkała jego rodzina.

Zerknęłam z ukosa na księcia – potężnego mężczyznę o krótkich, siwych włosach, wydatnym nosie i wąsko osadzonych oczach. Na moje wyczucie przekroczył już pięćdziesiątkę, ale wciąż nie miał na sobie ani odrobiny tłuszczu. W jego bystrych oczach dostrzegłam smutek.

Tom zaimponował wszystkim swoimi umiejętnościami walki. Mimo że odniósł śmiertelną ranę, zabił Kobalosa; to wyczyn, którego nie zdołał dokonać żaden z wojowników księcia.

Kiedy tak wlekliśmy się w miejsce, gdzie miał zostać pogrzebany, niebo nad nami rozdarła błyskawica i wkrótce z chmur lunął deszcz, mocząc nas do suchej nitki. Grimalkin zacisnęła mi dłoń na ramieniu. W jej zamierzeniu gest ten miał mi zapewne dodać otuchy – o ile ktoś tak dziki i okrutny jak wiedźma zabójczyni mógłby w ogóle kogokolwiek pocieszyć. Jednak to jej machinacje doprowadziły do śmierci Toma i czułam, jak narasta we mnie gniew. Ucisk jej palców był tak mocny, że niemal zadawał mi ból, ale ja strząsnęłam jej dłoń i podeszłam krok bliżej do otwartego grobu.

Zerknęłam na nagrobek i odczytałam wyryte w kamieniu słowa:

TU SPOCZYWA KSIĄŻĘ THOMAS Z CASTER,

ŚMIAŁY WOJOWNIK,

KTÓRY PADŁ W BOJU,

LECZ ZATRYUMFOWAŁ TAM, GDZIE INNI ZAWIEDLI.

Wymyślone przez nas kłamstwo, że Tom to książę, stanowczo zbyt się utrwaliło – teraz widniało nawet na jego nagrobku. Żołądek ścisnął mi się gwałtownie. Tom był młodym stracharzem walczącym z Mrokiem. Nie powinno było do tego dojść, pomyślałam z goryczą. To niesprawiedliwe. Świat powinien o tym usłyszeć. Zasłużył na prawdę.

A wszystko to było wyłącznie winą Grimalkin. Tom musiał udawać księcia, bo tutejsze armie nie posłuchałyby rozkazów zwykłego człowieka.

Patrzyłam, jak zakapturzony magovia, jeden z ich kapłanów, modli się za Toma. Krople deszczu ściekały mu z czubka nosa. Wokół unosił się mocny zapach mokrej ziemi, która wkrótce pokryje szczątki mojego nauczyciela.

Wreszcie modlitwy dobiegły końca i grabarze zaczęli zasypywać trumnę mokrym błotem. Obejrzałam się na Grimalkin i odkryłam, że zaciska zęby. Sprawiała wrażenie bardziej wściekłej niż zasmuconej. We mnie także kipiały tłumione emocje.

Nagle mężczyźni przerwali pracę i zadarli głowy. W powietrzu wysoko nad nami rozbłysło światło i coś się poruszyło. Zachłysnęłam się na widok skrzydlatej postaci wiszącej wysoko na grobem: jaśniała srebrzystym blaskiem, szeroko rozpościerając trzepoczące skrzydła.

Był to ten sam podobny do anioła stwór, który zawisł nad wzgórzem, gdy trzej magovia wygłosili proroctwo zapowiadające przybycie wojownika, mającego pokonać zabójcę Shaiksę i poprowadzić ludzi przez rzekę do zwycięstwa.

Nagle istota złożyła białe skrzydła i runęła ku nam niczym kamień. Zatrzymała się niecałe trzydzieści stóp nad naszymi głowami. Teraz dojrzałam piękną twarz jaśniejącą bladym światłem. Wszyscy gapili się na nią zadziwieni.

Z grobu dobiegł nas jakiś dźwięk, ale zafascynowana skrzydlatą postacią, wciąż patrzyłam w górę. Dopiero gdy zabrzmiał ponownie, zerknęłam ku jego źródłu.

Z początku sądziłam, że oczy mnie oszukują, ale nie tylko ja wbijałam wzrok w grób. Przekonałam się, że trumna nieco się przekrzywiła, a pokrywająca ją mokra ziemia zsuwa się, odsłaniając wilgotne drewniane wieko.

Grimalkin syknęła gniewnie, patrząc na skrzydlatą istotę. Nie mogłam zrozumieć jej rozdrażnienia. Czy nie możemy przynajmniej pochować Toma w spokoju? Potem jednak dostrzegłam, że trumna się rusza. Co mogło to sprawić?

Ogarnęła mnie nowa nadzieja… Czy to możliwe, by Tom wciąż żył?

Z nagłym szarpnięciem trumna uniosła się w powietrze i zaczęła wirować nad grobem, rozpryskując na wszystkie strony krople wody i błoto. Jednym kantem trafiła grabarza, odrzucając go na pryzmę ziemi.

Gapiłam się z otwartymi ustami, patrząc, jak trumna wznosi się powoli. Grimalkin skoczyła naprzód, wyciągając ręce, jakby chciała ją złapać. Ale drewniana skrzynia, wirując coraz szybciej i szybciej, wymknęła jej się z rąk i wzleciała ku czekającej skrzydlatej istocie. Z ust wiedźmy zabójczyni znów wyrwał się gniewny syk, natychmiast jednak zagłuszył go rozdzierający huk grzmotu, od którego zabolały mnie zęby.

Nagle niebiosa rozdarło oślepiające światło – nie błyskawica podobna wcześniejszym, lecz rozwidlony, błękitny zygzakowaty promień, zdający się wylatywać ze skrzydlatej postaci. Trafił w trumnę Toma z rozbłyskiem, od którego zabolały mnie oczy.

To musiało być coś nadnaturalnego – potężna mroczna magia. Po reakcji Grimalkin poznałam, że nie ona to spowodowała. Zatem kto?

Trumna rozpadła się natychmiast, zasypując nas ostrymi drzazgami. Cofnęłam się szybko, osłaniając ręką głowę i w pośpiechu wpadając na ludzi.

Część kawałków z pluskiem wylądowała w wodzie na dnie pustego grobu, inne spadały dookoła.

Kiedy znów uniosłam wzrok, nad nami wirował trup Toma, wymachując i trzepocząc bezwładnie rękami i nogami. Ciało opadało spiralą w stronę grobu. Patrzyłam na niego zadziwiona – oczy miał zamknięte; wyglądał jak marionetka dyndająca na niewidzialnych sznurkach. Nie mogłam znieść tego widoku: kto mógł tak niegodnie potraktować go po śmierci?

Nagle skrzydlaty stwór wysoko w górze zniknął niczym płomyk świecy zduszony dwoma olbrzymimi palcami. Rozbłysła błyskawica, trup Toma runął z wysokości dwudziestu stóp na stertę ziemi obok grobu. Przez chwilę wokół panowała absolutna cisza. Wstrzymałam oddech, oszołomiona tym, co zaszło. Czułam przebiegające mnie fale emocji.

A potem usłyszałam znajomy dźwięk. Trup jęknął.ROZDZIAŁ 2 LUKRASTA

JENNY CALDER

Grimalkin pierwsza dobiegła do Toma. Podniosła go z błota i dźwigając w objęciach niczym dziecko, przepchnęła się przez tłum; nie zważała nawet na księcia. Wyraźnie śpieszyła z powrotem do obozu. Popędziłam za nią, wołałam ją, ale nawet się nie obejrzała.

Wkrótce znalazłyśmy się w namiocie, w którym wcześniej obmyłyśmy ciało. Grimalkin złożyła Toma na stole i przykryła kocem. Oddychał, od czasu do czasu pojękując, ale nie otwierał oczu.

– Tom! Tom! – krzyknęłam, klękając obok, czarownica jednak odepchnęła mnie.

– Zostaw go, dziecko! Potrzebuje mocnego snu – rozkazała, błyskając lekko zaostrzonymi zębami.

Wyglądała na przejętą, ale też rozgniewaną. Jako siódma córka siódmej córki otrzymałam między innymi dar empatii, ale na wiedźmę zabójczynię nie działał. Być może chroniły ją magiczne bariery.

Wkrótce w namiocie zjawił się książę Stanisław pod eskortą czterech gwardzistów. Odbył krótką, ożywioną rozmowę z Grimalkin w miejscowym języku, loście; czarownica nie raczyła przetłumaczyć, więc nie wiem, co konkretnie mówili. Na szczęście jednak czasem udaje mi się odczytać myśli innych, a umysł księcia stał przede mną otworem. Władca był podniecony, zdumiony i pełen przejmującej radości; wierzył, że na własne oczy oglądał cud. Cieszył się też ze względu na Toma: szczerze uradowało go, że ożył, i z całego serca życzył mu powrotu do pełni sił. Jednak za tym wszystkim kryły się kalkulacje: już teraz przewidywał, jak wykorzysta go niczym figuranta, by wezwać pod swój sztandar więcej wojsk i przypuścić atak na Kobalosów.

Po odejściu księcia zostałyśmy same. Grimalkin siedziała obok Toma, wpatrując się w jego twarz, ja zaś, poruszona, krążyłam tam i z powrotem. W głowie kipiało mi od nadmiaru myśli. Bardzo chciałam spytać wiedźmę, co z nim, ale jej mina mnie odstraszała. W końcu nie wytrzymałam.

– Czy on wydobrzeje? – zapytałam. – Czy to możliwe?

– Podejdź tu, dziecko – rzuciła Grimalkin. – Spójrz…

Zbliżyłam się do niskiego, prostego stołu, na którym spoczywał Tom. Czarownica uniosła koc, wskazując miejsce, w którym kobaloska szabla przeszyła ciało. Już wcześniej widziałam łuski wokół rany Toma, teraz jednak odkryłam, że zamknęły się nad nią i całkiem ją zarosły.

– To cud! – wykrzyknęłam. – Anioł przywrócił mu życie!

Grimalkin pokręciła głową. Wyraźnie straciła zwykłą pewność siebie.

– To nie był cud, a ten stwór to nie anioł. Po części Tom zawdzięcza uzdrowienie krążącej w jego żyłach, odziedziczonej po matce krwi lamii. Z całą pewnością nie żył, a przywrócenie mu życia wymagało mrocznej magii, tak potężnej, że wszyscy, którzy byli tego świadkami, winni się lękać.

Lamie to zmiennokształtne czarownice. W postaci „udomowionej” przypominają ludzkie kobiety, różni je tylko rząd zielonożółtych łusek, biegnących wzdłuż kręgosłupa. W „dzikiej” postaci poruszają się na czworakach, mają ostre szpony i zębiska, mogące miażdżyć kości. Piją krew swych ofiar.

Wiedziałam, że mama Toma była położną i uzdrowicielką, zdumiałam się jednak, słysząc od Grimalkin, że to także lamia. Przekazała Tomowi moc samouzdrawiania, ale by przeżyć śmierć, trzeba było czegoś dalece potężniejszego.

– Kto posłużył się tą magią? – spytałam.

Grimalkin nie odpowiedziała – czy w ogóle mnie słuchała? Zupełnie jakby wycofała się do własnego, prywatnego świata. Nagle usłyszałam dobiegające z zewnątrz szmery, zamiast zatem powtórzyć pytanie podeszłam do wejścia i uniosłam klapę. Na dworze stały dziesiątki wojowników, wszyscy wbijali wzrok w namiot.

Wróciłam do prowizorycznego łoża Toma. Oddychał powoli, pogrążony w głębokim śnie, ale wyglądał, jakby lada moment miał otworzyć oczy. Zastanawiałam się z przerażeniem, czy po takim wstrząsie pozostanie sobą? Może pchnęło go to w otchłań szaleństwa albo całkiem zapomni swe poprzednie życie?

– Na zewnątrz roi się od żołnierzy. Czego oni chcą? – spytałam wiedźmę.

Ta westchnęła, uniosła koc i znów obejrzała ranę Toma. Potem przemówiła tak cicho, że musiałam się nachylić, by dosłyszeć jej słowa:

– Chcą, by ten śpiący „książę” poprowadził ich za rzekę i zniszczył Kobalosów. Widzieli, jak Tom pokonał Shaiksę, teraz na własne oczy oglądali jego powrót z martwych, jeszcze większy wyczyn. Pragną tego, czego i ja chciałam; znaleźliśmy się w punkcie, do którego od początku zmierzałam. Ale to ktoś inny doprowadził nas do niego, ktoś, kto zasiał nasiona wiele miesięcy przed naszym przybyciem, kto ujrzał szerszy obraz rzeczy, po czym knuł i spiskował, by doprowadzić do tej chwili.

– Miesięcy? – powtórzyłam. Skąd mogła to wiedzieć?

– Skrzydlata istota od pewnego czasu objawiała się kapłanom. Kieruje nią ktoś, kto ukrywa się wśród cieni, więc nie mogę go dostrzec.

– Wiesz kto? – spytałam z nagłą obawą.

Sądziłam, że to Grimalkin knuje i spiskuje, teraz jednak pojawił się ktoś zbyt potężny, by nawet ona mogła się z nim równać.

– Wiadomo mi tylko o jednej osobie władającej tak potężną mroczną magią – odparła. – To ludzki mag, spotkałam go już wcześniej. Nazywa się Lukrasta. Kiedyś służył Złemu. Teraz chce uchronić ludzkość przed zniszczeniem i wytępić Kobalosów.

– Tom opowiadał mi trochę o Lukraście. Czy to nie z nim współpracuje teraz jego przyjaciółka Alice?

– Ten sam – przyznała wiedźma zabójczyni z posępną miną, a jej wargi drgnęły. Zastanawiałam się, czy to możliwe, by się bała…

– Ale czyż nie pragniemy wszyscy tego samego? – naciskałam.

Z pewnością mag Lukrasta okazałby się cennym sojusznikiem.

– Lukrasta istotnie walczy po naszej stronie, przeciw Kobalosom: ale czasami metody, które stosuje, są zbyt straszne. Cel nie jest tego wart. – Grimalkin pokręciła głową. – Bardzo uważnie oglądałam ostatni etap pojedynku Toma z zabójcą. Walczył doskonale, dokładnie tak, jak go wyszkoliłam – kiedy jednak zadał zabójczy cios, popełnił podstawowy błąd. Jego pozycja pozwoliła Shaiksie wykonać mordercze pchnięcie.

– Ale przecież Kobalos świetnie władał bronią. Jesteś pewna, że Tom się pomylił? W ogniu bitwy każdemu przecież może zdarzyć się błąd.

– Jestem pewna, dziecko – odparowała gniewnie Grimalkin, szczerząc ostre zęby. – Tom Ward nigdy sam z siebie nie popełniłby tak podstawowego błędu. Sądzę, że ktoś wpłynął na niego magicznie. Musiał zginąć, by wojownicy mogli oglądać jego zmartwychwstanie. Teraz najpewniej pójdą za nim w bój bez słowa zwątpienia czy protestu. Skrzydlaty stwór i proroctwa magovia… wszystko to aż nadto dobrze do siebie pasuje. Zostaliśmy wykorzystani jako trybik sprytnego planu, pionki w znacznie większej rozgrywce. Pomyśl, co się wydarzyło i jak wyglądało – warknęła. – Tom cierpiał z powodu knowań owego maga. Ma za sobą bolesną śmierć i może jeszcze boleśniejsze zmartwychwstanie. Każde z nas można zastąpić. Tom Ward i Lukrasta to wrogowie. W zeszłym roku walczyli i Tom wygrał. We wszystkim, co tu zaszło, widać mściwość i okrucieństwo. Raniąc Toma, mag wywarł bolesną zemstę na swym rywalu.

– W jaki sposób Lukrasta miałby być rywalem Toma? Czy to z powodu Alice? Czyżby Tomowi wciąż na niej zależało? – Miałam nadzieję, że nie. Niedobrze, gdy stracharz zanadto zbliża się do czarownicy.

Grimalkin uśmiechnęła się gorzko.

– Alice i Tom byli ze sobą bardzo blisko, jej nieobecność go rani. Teraz zbliżyła się do Lukrasty bardziej niż kiedykolwiek do Toma. O tak, zostali prawdziwymi rywalami o jej przyjaźń.

Dłuższą chwilę nie odpowiadałam. Nigdy dotąd nie widziałam tak poruszonej wiedźmy zabójczyni. Czułam, jak sama więdnę w ognistym blasku jej furii. W końcu zebrałam się na odwagę i zadałam pytanie, które mnie dręczyło.

– W jaki sposób ktokolwiek mógł manipulować magicznie Tomem podczas walki z Shaiksą? Dzierżył przecież Gwiezdną Klingę, którą dla niego wykułaś! Oboje sądziliście, iż czyni go ona odpornym na magię.

– Bo tak być powinno. Wierzyłam, że uchroni go przed każdą mroczną magią, mającą go skrzywdzić, zarówno ludzką, jak i kobaloską. To właśnie nie daje mi spokoju. Magia skierowana przeciw Tomowi okazała się potężniejsza od miecza. Podejrzewam, że aby to osiągnąć, Lukrasta i Alice złączyli swe siły. – Dłonie Grimalkin lekko drżały, ale ze strachu czy z wściekłości?

Po jakimś czasie znów się odezwała, tym razem przyjaźnie i łagodnie.

– Wyglądasz na zmęczoną, dziewczyno. Wiele przeszłaś. Ja będę czuwać przy Tomie. Wracaj do naszego namiotu i prześpij się. Poproszę księcia, by zapewnił ci eskortę podczas wędrówki przez obóz.

Zawahałam się. Nie chciałam zostawiać Toma, bardzo pragnęłam być tu, gdy się ocknie, ale Grimalkin wpatrywała się we mnie i musiałam odwrócić wzrok.

Po godzinie znalazłam się już w naszym własnym obozie, pilnowanym przez paru gwardzistów władcy. Mimo zmęczenia najpierw nakarmiłam i napoiłam konie, dopiero potem wśliznęłam się pod koc. Niemal natychmiast zapadłam w głęboki, pozbawiony marzeń sen.

***

Obudziłam się późnym rankiem i gdy wyszłam na dwór, odkryłam, że strażnicy zniknęli, podobnie jak większość okolicznych namiotów. Nigdzie nie dostrzegłam śladu ludzi.

Zdziwiło mnie to i miałam ochotę zbadać sprawę, ale konie mocno się zastały, toteż na razie odłożyłam na bok ciekawość i zajęłam się nimi, urządzając przejażdżkę wzdłuż rzeki. Pogoda była piękna, więc mogłam rozkoszować się galopem. Ogromnie cieszyło mnie, że Tom ma szansę dojść do siebie, ale radość tę przyćmiewały słowa Grimalkin na temat Lukrasty i Alice. Jak Alice, przyjaciółka Toma, mogła spiskować, by zadać mu tak wielki ból? Kiedy wróciłam do obozu, ujrzałam wiedźmę zabójczynię maszerującą ku mnie między pozostałymi, nielicznymi namiotami.

– Gdzie są wszyscy? – spytałam.

– Wyruszyli do zamku księcia Stanisława. Mamy tam zostać jakiś czas, póki nie zgromadzimy większych sił i nie przygotujemy się do wyprawy za rzekę, na ziemie Kobalosów.

Słysząc to, poczułam, jak ogarnia mnie rozpacz. Nie mogłam uwierzyć, że nadal planują inwazję! Liczyłam, że Tom będzie mógł teraz wrócić do Hrabstwa.

– A co z Tomem? Odzyskał przytomność?

– Nie, wciąż bardzo mocno śpi. Zabrali go tam wozem, pod opieką gwardii księcia. Musimy zwinąć obóz i ruszać za nimi.

***

Droga do zamku wiodła przez wielką puszczę wysokich sosen i jodeł. O, jakże tęskniłam za dębami i jaworami Hrabstwa! Kiedy Tom wydobrzeje, z pewnością będzie jeszcze potrzebował długiego okresu rekonwalescencji – inaczej nie starczy mu sił, by stanąć na czele armii. Grimalkin wspominała o wyprawie za rzekę i ataku na Kobalosów, ale może zdołam jednak przekonać go do powrotu? Postanowiłam, że dołożę wszelkich starań.

Kiedy w końcu ujrzałyśmy przed sobą zamek, Grimalkin się nie ucieszyła.

– To miejsce nie nadaje się na obóz zbrojnych! Nie da się go obronić! – wykrzyknęła.

Zamek, wzniesiony na wzgórzu i wyrastający z mgiełki i kłębów dymów setek ognisk, wyglądał pięknie i imponująco w wieńcu sosen i dzikich łąk. Brakowało mu jednak fosy i wysokich murów obronnych, typowych dla Hrabstwa.

– Bez wątpienia książę Stanisław korzysta z niego, gdy wybiera się na łowy na dziki i jelenie – podjęła wiedźma zabójczyni. – Zamek nadaje się tylko do podejmowania szlachty i innych książątek. Powinniśmy natychmiast zawrócić dalej na południe, bliżej stolicy. Nasi kobaloscy wrogowie mogą przejąć inicjatywę i sami zaatakować.

Dotąd widziałam tylko jednego Kobalosa – zabójcę, którego Tom pokonał w pojedynku. Wiedziałam jednak, że wielu ich wojowników mieszka za rzeką, a jeszcze więcej w wielkim mieście Valkarky. Kobalosi zamierzali wybić wszystkich ludzkich mężczyzn i chłopców oraz zniewolić kobiety. Stanowili przerażające zagrożenie.

Mieli potężnego nowego boga, Talkusa, którego narodziny stanowiły dla nich hasło do napaści na ludzkie ziemie. Talkus przeciągnął też na swą stronę innych Starych Bogów. Najpotężniejszym z owych sprzymierzeńców był Golgoth, Władca Zimy, podobnie jak Kobalosi miłujący lodowe pustkowia; bóg ów nade wszystko pragnął zesłać lód i śnieg na cały świat i doprowadzić do nowej epoki lodowcowej. Bogowie ci, Kobalosi i ich bitewne stwory tworzyli mroczną armię, której mieliśmy stawić czoło.

Gdy dotarłyśmy do zamku, przyjęto nas wielce uprzejmie, nakarmiono też i napojono nasze konie. W jakiś sposób służba znalazła dla nich miejsce w zatłoczonych stajniach. Sam zamek także był przepełniony, władcy innych królestw sprowadzili bowiem swych wojowników, by przyłączyli się do sprawy i odparli oczekiwaną inwazję Kobalosów. Każdemu z nich przydzielono kwaterę. W efekcie dostałam w południowej wieży ledwie małą izbę, którą dzieliłam z Grimalkin.

W naszym pokoju stały dwa wąskie łóżka – ucieszyłam się z tego, bo we śnie Grimalkin bywa przerażająca. Czasami krzyczy, jakby z bólu, albo wymawia ostre, gniewne słowa w obcym języku; najgorsze jest jednak to, że czasami zgrzyta zębami i warczy – głęboko, gardłowo.

***

Czas płynął powoli, a ja siedziałam zamknięta w pokoju, opisując wszystko, co zaszło, i pracując nad tą relacją w notesie Toma. Od czasu do czasu wyrywałam się na szybki spacer na mrozie, krążąc tam i z powrotem po dziedzińcu. Bardzo chciałam zwiedzić okolicę, ale obozowali tam nieokrzesani żołnierze, a ich wolałam unikać.

Grimalkin cały czas spędzała przy łożu Toma, kiedy jednak ja próbowałam go odwiedzić, nie wpuszczała mnie.

W końcu, trzeciego ranka, zjawiła się i oznajmiła, że Tom odzyskał przytomność i chce ze mną mówić.

Jest to więc ostatni mój wpis w jego notatniku.

Z radością mu go oddam, zastanawiam się jednak, co będzie teraz. Czy wrócimy do domu? Taką mam nadzieję. Niedługo się dowiem.ROZDZIAŁ 3 CHŁOPAK Z FARMY

THOMAS WARD

Alice odwróciła się i uśmiechnęła do mnie. Właśnie upiekliśmy dwa króliki w żarze naszego ogniska. Teraz jedliśmy je, a pyszne mięso rozpływało się w ustach.

Odpowiedziałem uśmiechem. Była bardzo ładna, miała miłe piwne oczy, ciemne włosy i wydatne kości policzkowe. Jakże łatwo zapomnieć, że czarownica, Koścista Lizzie, wyszkoliła ją w czarach. Właśnie pokonaliśmy straszliwe zagrożenie ze strony Mroku, a Alice mi pomogła – zamiast więc uwięzić ją w jamie, stracharz dał jej jeszcze jedną szansę. Prowadziłem ją na zachód Hrabstwa, do Staumin, gdzie miała zamieszkać z ciotką.

Dokończyliśmy króliki i siedzieliśmy w milczeniu. To była chwila przyjaznej ciszy, żadne z nas nie czuło potrzeby, by cokolwiek mówić. Byłem szczęśliwy, odprężony, cieszyłem się, że po prostu mogę siedzieć obok niej, zapatrzony w ciepły żar ogniska.

Nagle jednak Alice zrobiła coś dziwnego. Sięgnęła ku mnie i wzięła mnie za rękę.

Wciąż milczeliśmy i siedzieliśmy tak bardzo długo. Spojrzałem w gwiazdy. Nie chciałem przerywać tej chwili, ale czułem się bardzo zmieszany. Moja lewa dłoń ściskała jej prawą i miałem wyrzuty sumienia, zupełnie jakbym trzymał się za ręce z Mrokiem. Wiedziałem, że stracharzowi by się to nie spodobało.

W żaden sposób nie mogłem uciec od prawdy: to bardzo prawdopodobne, że pewnego dnia Alice zostanie czarownicą. I wtedy przypomniałem sobie, co mówiła o niej mama: że na zawsze pozostanie gdzieś pomiędzy – ani całkiem dobra, ani całkiem zła.

Ale czyż to samo nie dotyczy nas wszystkich? Nikt nie jest doskonały.

Nie zabrałem więc ręki, po prostu siedziałem tam. Jakaś część mnie cieszyła się bliskością dodającą otuchy po wszystkim, co zaszło. Druga walczyła z poczuciem winy.

***

Nagle odkryłem, że leżę w łóżku. Serce zaciążyło mi jak kamień.

To był tylko sen o wydarzeniach sprzed lat, w pierwszych miesiącach mojego terminu.

Radowały mnie owe chwile spędzone z Alice, teraz jednak przypomniałem sobie niedawne wydarzenia. Nasza bliska przyjaźń przetrwała lata. Szczerze kochałem Alice i to ona wszystko zakończyła. Zdradziła mnie i odeszła z magiem Lukrastą. Ból, jaki wówczas czułem, pozostał ze mną, wciąż świeży.

Alice została czarownicą. Przeszła na stronę Mroku. Straciłem ją na zawsze.

Zerknąłem na słabe promienie słońca wpadające do pokoju i zadrżałem. Nadal nie oddali mi ubrania, toteż opatulając się ciaśniej grubym wełnianym szlafrokiem, po raz pierwszy, odkąd odzyskałem świadomość wstałem z łóżka. Raz jeszcze przypomniałem sobie nagły ból, gdy szabla wbiła się w moje ciało. I to, jak zapadam się w ciemność śmierci.

Bolał mnie brzuch, deski pod stopami były zimne. Czułem drżenie kolan, gdy chwiejnie podszedłem do szerokiego parapetu i spojrzałem w dół.

Zamek ten był najdalej na północ wysuniętą siedzibą księcia Stanisława z Polyzni. Grimalkin wyjaśniła mi już, że nie da się go bronić. Umiała dostrzec wady we wszystkim. W jej obecności starałem się zachować spokój, ale czułem narastającą gorycz, świadom, jak mną manipulowała, jak sprowadziła na te północne ziemie, nie mówiąc, że chce, bym walczył z zabójcą Shaiksą. Jej knowania doprowadziły do mej śmierci.

Patrzyłem przez okno na armię złożoną z książęcych oddziałów w niebieskich kurtach i przybyszów z innych północnych państewek, sąsiadujących z terenami Kobalosów. Z góry widziałem część ich obozu, brązowy dym ognisk zasnuł łąki ciągnące się od zamku aż do lasu.

Dołączyły do nas także posiłki z większych germańskich królestw na południu. Wiedziałem, że będziemy potrzebowali każdego człowieka i że nigdy ich nie wystarczy.

Gdzieś za rzeką Shanną, dwie godziny w kierunku północnym, czaił się wróg – armia kobaloska, wielokroć większa od naszej. Mogła zaatakować w każdej chwili.

Kobalosi to rasa groźnych i zawziętych bestii, a nowy bóg, Talkus, wzmocnił jeszcze potęgę ich magów i podburzył do wojny. Możliwe, że był teraz najpotężniejszą istotą w Mroku. To dlatego dałem się przekonać Grimalkin do wyprawy tutaj – chciałem zebrać informacje, które mogłyby mi pozwolić pokonać ich, nim dotrą do morza i zagrożą Hrabstwu.

Zniszczyliśmy Złego tylko po to, by coś gorszego zajęło jego miejsce.

Posłuszni proroctwu magovia – mędrców i kapłanów służących władcom tutejszych królestw – zbrojni tysiącami przybywali do zamku, a teraz, ponieważ zwyciężyłem w pojedynku z zabójcą, ja miałem ich poprowadzić. Byłem jednak stracharzem, nie księciem. Nie chciałem powieść ich na śmierć.

Siedziałem tak, unosząc twarz do słońca; przenikające przez szkło promienie ogrzewały skórę. Wiedziałem jednak, że za murami powietrze jest mroźne – wkrótce nastanie zima. Chciałem wrócić do domu, nim pogoda się pogorszy i uniemożliwi powrót.

Dni robiły się coraz krótsze, za kilka godzin zajdzie słońce. Niechętnie witałem noc. W ciemności czułem się niepewnie, skrobanie myszy pod podłogą sprawiało, że serce biło mi jak szalone, a całe ciało przepełniało nerwowe podniecenie. Podczas terminu stopniowo nauczyłem się panować nad takimi lękami, teraz jednak czułem się, jakby lata nauki spełzły na niczym.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: