Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kroniki Wardstone 9. Jestem Grimalkin - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 marca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kroniki Wardstone 9. Jestem Grimalkin - ebook

To właśnie ona jest najbardziej przerażającą, najbardziej bezwzględną i niebezpieczną wiedźmą w całym Hrabstwie. Jeśli na ciebie poluje – nie uciekniesz. Jeśli staniesz jej na drodze – zginiesz. Nie zna litości. Jest wiedźmą zabójczynią, a jej imię brzmi: Grimalkin.

Dziewiąty tom znakomitych „Kronik Wardstone”, kontynuacja wątków zawiązanych w poprzednich tomach cyklu, tym razem z innego punktu widzenia. Grimalkin zawarła pakt z Tomem, uczniem stracharza. Razem zamierzają uwolnić świat od Złego, najbardziej przerażającej kreatury Mroku, istoty, z którą wiedźma ma osobiste porachunki. Połowa pracy już za nimi – Zły stracił głowę (dosłownie) i teraz pozostało tylko zniszczyć jego ciało i ducha. Ale to może potrwać... Grimalkin zaczyna niebezpieczną grę z siłami Mroku. Jeśli głowa Złego wpadnie w niepowołane ręce, Tomowi nie uda się ostatecznie pokonać wroga i cała misja skończy się niepowodzeniem. Lawirując pomiędzy wrogami, ścigana przez wyznawców Złego, wiedźma stara się zapewnić uczniowi stracharza niezbędny czas. Nigdy dotąd nie została zwyciężona. Ale czy uda się jej wygrać z kimś, kto został stworzony tylko w jednym celu – w celu pozbycie się zabójczyni Grimalkin?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-382-5
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Obecną zabójczynią klanu Malkinów jest Grimalkin. Bardzo silna i szybka, ma własny kodeks honorowy i nigdy nie ucieka się do podstępów. Woli przeciwników, którzy stanowią prawdziwe wyznanie. Choć honorowa, Grimalkin ma też swoją mroczną stronę i ponoć zdarza się jej uciekać do tortur.

Wszyscy lękają się szczęku straszliwych nożyczek, za pomocą których przecina ciała i kości nieprzyjaciół. Ulubiona broń Grimalkin to długi sztylet. Ponieważ czarownica jest zręczną płatnerką, sama wykuwa sobie broń.

Bestiariusz stracharza,

Joseph Delaney, Warszawa 2012

Grimalkin po raz pierwszy pojawiła się w Kronikach Wardstone w tomie „Wiedźmi spisek”, gdy czarownice z Pendle wysłały ją, by zabiła Thomasa Warda.

Później, w opowiadaniu z „Wiedźmich opowieści” poznaliśmy jej historię i powód, dla którego znienawidziła swego największego wroga – Złego.

Teraz morderczo groźna wiedźma-zabójczyni zawiązała sojusz z Tomem, stracharzem i Alice. Tuż po wydarzeniach, znanych nam z „Cienia przeznaczenia”, Grimalkin wciąż ucieka, świadoma, że nie może dopuścić, by jej brzemię wpadło w łapy nieprzyjaciół. Choćby przyszło zapłacić najwyższą cenę…Przyjrzyj się uważnie stojącemu przed tobą wrogowi.

Czy widzisz te wybałuszone oczy i wykrzywioną furią twarz?

Widzisz włochatą pierś?

Czujesz odór niemytego ciała?

Zachowaj spokój. Po co się bać?

Możesz z nim wygrać. To w końcu tylko człowiek.

Lepiej mi uwierz. Ja jestem Grimalkin.

Kiedy dotarłam do serca lasu, zsunęłam z ramienia ciężki skórzany worek i położyłam go na ziemi przed sobą. Następnie uklękłam i rozplątałam zasupłany rzemień. Nozdrza natychmiast wypełnił mi ostry smród tego, co kryło się wewnątrz. Skrzywiłam się i uniosłam zawartość worka za włosy, tłuste i pokryte zaschniętym błotem.

Pod koronami drzew zalegał mrok, księżyc miał wzejść dopiero za godzinę. Lecz moje wiedźmie oczy dobrze widzą w ciemności, spojrzałam zatem na odrąbaną głowę Złego, diabła we własnej osobie.

Straszliwy był to widok. Wcześniej zaszyłam mu powieki, by nic nie widział; usta wypchałam dużym, zielonym, gorzkim jabłkiem, owiniętym kolczastymi pędami róży, aby nie mógł mówić. Dobrze zajęłam się moim wrogiem; dostał dokładnie to, na co zasłużył. Wbrew temu, co sugerował smród, ani głowa, ani też jabłko nie zaczęły gnić; pierwsze sprawiła jego moc, drugie – moja magia.

Rozłożyłam worek na ziemi i położyłam na nim głowę. Potem usiadłam naprzeciwko, krzyżując nogi. Uważnie przyjrzałam się nieprzyjacielowi.

O dziwo, wydawał się mniejszy niż wówczas, gdy cios miecza Toma Warda odrąbał mu głowę. Nadal jednak niemal dwukrotnie przewyższał rozmiarami przeciętnego człowieka. Czyżby kurczył się po odłączeniu od ciała? Sterczące z czoła rogi zakrzywiały się jak u barana; nos przypominał orli dziób. Okrutna to była twarz i zasłużyła na okrucieństwo, z jakim ją potraktowałam.

Całe moje ciało opasywały niezliczone rzemienie z pochwami, w których kryją się moje narzędzia i broń. Z najmniejszej pochewki wyciągnęłam wąski, ostry haczyk osadzony na długiej rękojeści. Wepchnęłam go w otwarte usta Złego, wbiłam głęboko w zielone jabłko, a potem obróciłam i szarpnęłam. Przez sekundę poczułam opór, później jednak wyciągnęłam owoc, a wraz z nim kłąb różanych cierni. Opróżnione usta zamknęły się powoli. Widziałam tkwiące wewnątrz połamane zęby: sama strzaskałam je młotkiem, gdy wraz ze stracharzem i Tomem Wardem uwięziliśmy Złego. Wspomnienie to wciąż żyło w mej głowie i teraz oczyma duszy znów ujrzałam całą scenę.

***

Bardzo długo czekałam na okazję skrępowania bądź zniszczenia Złego, mojego największego nieprzyjaciela. Już w dzieciństwie serdecznie go nie znosiłam: widziałam, jak subtelnie opanowuje mój klan, jak członkinie kręgu spełniają każdą jego zachciankę. Przez cały rok wypatrywały sabatu w wigilię Wszystkich Świętych, kiedy to odwiedzał nas najczęściej. Czasami pojawiał się w samym sercu ogniska; wówczas sięgały ku niemu, rozpaczliwie pragnąc dotknąć kudłatej skóry, nie zważając na płomienie, liżące nagie ręce.

Narastała we mnie instynktowna odraza, wrodzona nienawiść – i wiedziałam, że jeśli czegoś nie zrobię, Zły stanie się skazą na moim życiu, mrocznym cieniem, padającym na wszystko, co uczynię. Był przebiegły, subtelny i chytry, często powoli osiągał swe cele. Nade wszystko lękałam się, że jak wiele innych czarownic, które kiedyś mu się sprzeciwiały, w końcu i ja znajdę się pod jego urokiem. Tego bym nie zniosła, musiałam zatem coś zrobić, by nie wpaść w jego sidła.

I wiedziałam dokładnie co: istnieje jedyny pewny sposób, pozwalający czarownicy utrzymać Złego na dystans. To bardzo drastyczna metoda, lecz dzięki niej może uwolnić się na zawsze spod jego złowieszczej władzy. Raz jeden musi legnąć z nim w łożu i urodzić mu dziecko. Po tym, gdy Zły zbada potomka, nigdy już nie wolno mu się do niej zbliżyć – chyba że sama tego zechce.

Większość dzieci Złego to pomioty, ohydne stwory Mroku, obdarzone ogromną siłą. Inne wyrastają na potężne czarownice. Lecz nieliczne, bardzo nieliczne, rodzą się jako zwykli ludzie, nieskażeni złem. Wiedziałam, że ryzykuję – mogłam urodzić mroczną istotę, uznałam jednak, iż warto, byle tylko pozbyć się Złego.

Miałam niezwykłe szczęście. Urodziłam pięknego, kruchego chłopczyka, doskonałego pod każdym względem.

Nigdy wcześniej nie zaznałam podobnej miłości. Gdy tuliłam jego ciepłe ciałko przy swoim, tak ufne, całkiem zależne ode mnie, czułam się cudownie – to była rozkosz większa niż cokolwiek, o czym śniłam. Nigdy nie wyobrażałam sobie i nie oczekiwałam podobnego szczęścia. To małe dziecko mnie kochało, a ja kochałam je. Zawdzięczało mi życie i po raz pierwszy byłam naprawdę szczęśliwa. Lecz na tym świecie podobne szczęście rzadko trwa długo.

Dobrze pamiętam noc, gdy moje się skończyło. Słońce właśnie zaszło, był ciepły letni wieczór, wyszłam zatem do ogrodzonego murem ogrodu na tyłach mojej chaty, tuląc w ramionach dziecko i nucąc mu cicho kołysankę. Nagle nad moją głową zajaśniała błyskawica, poczułam drżenie ziemi pod stopami. Choć od pewnego czasu spodziewałam się odwiedzin Złego, nagle pojęłam, że zaraz przybędzie i serce ścisnęło mi się strachem. Jednocześnie jednak ucieszyłam się, bo wiedziałam, że kiedy ujrzy swego syna, odejdzie i nigdy już nie będzie mnie mógł odwiedzić. Pozbędę się go do końca życia.

Wcześniej Zły zawsze objawiał mi się jako przystojny młodzieniec o ciemnych kręconych włosach, błękitnych oczach i ustach, których kąciki unosiły się często w ciepłym, przyjaznym uśmiechu. Przybiera jednak wiele postaci, tym razem pojawił się w tej, którą czarownice z Pendle nazywają „Jego Złowieszczą Wysokością”; ma ona budzić strach i grozę.

Zmaterializował się bardzo blisko miejsca, w którym stałam, i kiedy twarz omiótł mi jego cuchnący oddech, z trudem powstrzymałam mdłości. Był wielki – trzykroć wyższy ode mnie – miał zakrzywione baranie rogi, a olbrzymie nagie ciało porastały zlepione potem czarne kudły. Gdy tylko się pojawił, z wściekłym rykiem chwycił swego niewinnego synka i uniósł wysoko, gotów roztrzaskać go o ziemię.

– Proszę! – błagałam. – Nie krzywdź go. Zrobię wszystko, ale proszę, daruj mu życie. Zamiast tego weź moje!

Zły nawet na mnie nie spojrzał. Przepełniała go wściekłość i okrucieństwo. Strzaskał kruchą główkę dziecka o kamień. A potem zniknął.

Długi czas szalałam z rozpaczy. Później jednak, po wielu dniach i bezsennych nocach ciągnących się niemiłosiernie, w mojej głowie pojawiła się myśl o zemście. Czy to możliwe? Czy zdołam zniszczyć Złego?

Niemożliwe czy nie, taki właśnie cel sobie obrałam i tylko on pozwolił mi żyć dalej.

Zaledwie miesiąc temu częściowo go osiągnęłam. Zły nie został zniszczony, ale przynajmniej na jakiś czas uwięziony. Dokonałam tego z pomocą starego stracharza, Johna Gregory’ego, i jego młodego ucznia, Thomasa Warda. Przebiliśmy Złego srebrnymi włóczniami, a potem przyszpililiśmy mu dłonie i stopy do skały w głębokiej jamie w Kenmare, w południowo-zachodniej Irlandii. Tam właśnie zostało pogrzebane jego ciało.

Nadal z radością wspominam ową chwilę naszego zwycięstwa. Zły stał na czworakach, szarpiąc głową niczym wściekły byk i rycząc z bólu. Przyłożyłam pierwszy gwóźdź do jego lewej dłoni, trzy razy uderzyłam szeroką główkę młotkiem, przebijając ciało i przytwierdzając wielką włochatą łapę do skały. Jednak skupiona na swym zadaniu, zapomniałam o ostrożności. Wówczas to o mało nie zginęłam.

Zły przekręcił łeb, szeroko otworzył usta i szarpnął się ku mnie, jakby chciał odgryźć mi głowę. Uniknęłam jednak śmiercionośnych szczęk i zamachnąwszy się młotkiem, rąbnęłam mocno, roztrzaskując jego przednie zęby na kawałki i pozostawiając jedynie zakrwawione pieńki. Niewiele rzeczy w życiu sprawiło mi podobną satysfakcję!

Potem Tom Ward użył Miecza Losu, podarowanego mu przez Cuchulaina, największego z nieżyjących bohaterów Irlandii. Dwoma potężnymi ciosami uczeń stracharza przeciął szyję Złego, a ja zabrałam ze sobą odrąbaną głowę.

***

Póki głowa i ciało nie złączą się ze sobą, diabeł pozostaje uwięziony. Lecz jego mroczni słudzy wciąż mnie ścigają. Chcą złączyć głowę z ciałem, wyciągnąć gwoździe i srebrne włócznie, by znów mógł swobodnie krążyć po świecie.

Aby do tego nie dopuścić, pozostaję w ruchu; jednocześnie zyskuję na czasie, tak by stracharz i jego uczeń mogli odkryć sposób pozwalający ostatecznie zniszczyć Złego bądź odesłać go w Mrok. Nie mogę jednak uciekać wiecznie, moja siła nie jest niewyczerpana. Poza tym w mojej naturze leży walka, nie ucieczka. W tym konflikcie nie zdołam zwyciężyć – przeciwników jest zbyt wielu: zbyt wielu potężnych mieszkańców Mroku, by mogła ich pokonać nawet wiedźma zabójczyni klanu Malkinów.

– Jak dobrze jest mieć cię w mojej władzy! – powiedziałam Złemu, siedząc przed nim.

Przez moment odcięta głowa nie odpowiedziała, potem jednak usta otworzyły się powoli i po brodzie pociekła strużka krwawej śliny.

– Rozpruj mi powieki! – ryknął basem. Jego wargi poruszyły się, lecz słowa zdawały się dobiegać z ziemi pod nami.

– Niby czemu? Gdybyś widział, poinformowałbyś swoje sługi, gdzie mnie znaleźć. Poza tym twoje cierpienie mnie cieszy.

– Nie wygrasz, wiedźmo! – warknął, odsłaniając połamane zęby. – Jestem nieśmiertelny, przetrwam dłużej niż sam czas. Pewnego dnia umrzesz, a wówczas będę czekał. Po tysiąckroć odpłacę ci za to, co mi zrobiłaś. Nie wyobrażasz sobie męczarni, jakie cię czekają.

– Posłuchaj, głupcze. Słuchaj mnie dobrze! Nie rozważam dawnych klęsk, nie sięgam też myślami w przyszłość dalej, niż to konieczne. Żyję chwilą, interesuje mnie teraźniejszość. A ty przebywasz w niej, uwięziony przeze mnie. Teraz to ty cierpisz. Podlegasz mojej władzy!

– Silna jesteś, wiedźmo – odparł cicho Zły. – Ale teraz ściga cię coś silniejszego i groźniejszego od ciebie. Twoje dni są policzone.

Nagle wszystko wokół ucichło i znieruchomiało. Wzmianka o czasie podsunęła mu pomysł kolejnej próby czegoś, co usiłował osiągnąć bez powodzenia, kiedy poprzednio wyciągnęłam go z worka. Zły dysponuje zdolnością spowalniania bądź zatrzymywania czasu – choć rozłączenie z ciałem ograniczyło jego zwykłe moce. Jednakże wolałam nie ryzykować. Wepchnęłam mu w usta okręcone ciernistymi gałązkami jabłko, a potem przekręciłam haczyk i wyciągnęłam.

Twarz Złego wykrzywił bolesny grymas, pod zaszytymi powiekami ujrzałam oczy wybałuszające się w spazmie cierpienia. Znów jednak usłyszałam szmer wietrzyku wśród liści nad głową. Czas płynął dalej. Niebezpieczna chwila minęła.

Z powrotem schowałam głowę do skórzanego worka, wbiłam wzrok w liściastą ciemność i skupiłam się. Jedno szybkie pociągnięcie nosem potwierdziło, że nadal jestem tu bezpieczna. W zagajniku porastającym wierzchołek wzgórza, tak idealnie położonym, nie czaiło się nic groźnego. Moi nieprzyjaciele nie mogli podejść niepostrzeżenie.

Stopniowo liczba prześladowców rosła, zgubiłam ich jednak późnym wieczorem, a wkrótce potem sięgnęłam do resztek mojej cennej magii, by się nią osłonić. Musiałam korzystać z zapasów oszczędnie, bo były już na wyczerpaniu. Teraz dochodziła północ, zamierzałam tu odpocząć i odzyskać siły, śpiąc aż do świtu.

***

Jakiś czas potem ocknęłam się nagle, wyczuwając niebezpieczeństwo. Ścigający wspinali się na wzgórze, zmierzając ku mnie; rozproszyli się tak, by okrążyć cały lasek.

Jak to możliwe? Dobrze się zamaskowałam: nie powinni mnie byli odnaleźć. Zerwałam się z ziemi i zarzuciłam na ramiona skórzany worek. Zbyt długo uciekałam. Teraz, w końcu, nadszedł czas walki. Myśl ta dodała mi ducha. Po to właśnie żyłam: by sprawdzać siły w starciu z wrogiem, walczyć i zabijać.

Ilu ich było? Przesunęłam palcami po kościach kciuków w moim naszyjniku i zaczerpnęłam z nich magiczną moc, a potem posłałam myśli w ciemność.

Otaczało mnie dziewięć istot. Powęszyłam trzy razy, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Dalej, niemal milę od wzgórza, wyczułam innych – może dwudziestu. Coś mnie zaskoczyło, znów powęszyłam. W dużej grupie pojawił się ktoś nowy, ktoś bądź coś, czego nie potrafiłam rozpoznać. Coś dziwnego. Co to takiego?

Przypomniałam sobie słowa Złego: „coś silniejszego i groźniejszego od ciebie”. Czy to właśnie miał na myśli? Może i tak, lecz chwilowo mogłam zapomnieć o większej grupie. Najpierw musiałam się rozprawić z bliższym zagrożeniem, zaczęłam zatem oceniać, jak wielkie niebezpieczeństwo stanowi owa dziewiątka.

Naliczyłam wśród niej siedem czarownic. Co najmniej jedna z nich należała do najwyższej klasy i posługiwała się magią pobratymców. Być może tak właśnie mnie znaleźli. Czarownica mogła wybrać sobie na pobratymca dowolną istotę, od ropuchy aż po orła. Czasami decyduje się nawet na potężnego stwora z Mroku, choć nad nimi trudno zapanować. Możliwe zatem, że pobratymiec zdołał odnaleźć mój ślad, mimo spowijającego mnie płaszcza magii.

Wyczułam też, że jeden z członków grupy wspinającej się na wzgórze to pomiot – dziewiąty zaś to człowiek, mroczny mag.

Łatwo było uciec, idąc po linii najmniejszego oporu. Dwie z czarownic to młódki, ledwie nowicjuszki. Mogłam po prostu przebić się przez krąg między nimi i umknąć w ciemność. Ale tak nie postępuję. Musiałam im przypomnieć, kim jestem. Posłać wyraźną wiadomość wszystkim, którzy mnie ścigają, że mają do czynienia z Grimalkin, wiedźmą zabójczynią klanu Malkinów. Uciekałam tak długo, że przestali mnie szanować. Znów musiałam nauczyć ich strachu. Zawołałam zatem w dół ku mym wrogom:

– Jestem Grimalkin i mogłabym wymordować was wszystkich! Ale zabiję tylko trójkę – tę najsilniejszą!

Nikt nie odpowiedział, lecz las wokół jakby wstrzymał oddech. Oto cisza. Ja byłam burzą.

***

Teraz dobywam dwóch noży. W lewej dłoni ściskam długą klingę, która służy do walki wręcz; w prawej sztylet do rzucania. Wrogowie dotarli już do linii drzew, schodzę zatem ze wzgórza, wychodzę im na spotkanie. Najpierw zabiję maga, potem pomiota i w końcu wiedźmę z pobratymcem, najsilniejszą z nich wszystkich.

Stąpam powoli, starając się nie hałasować. Niektórym z moich wrogów brak podobnych umiejętności albo może po prostu są nieostrożni. Mam doskonały słuch i moje uszy wychwytują odległe trzaski gałązek bądź słaby szelest spódnicy wśród poszycia.

Zająwszy pozycję ponad magiem, zatrzymuję się. To tylko człowiek, najłatwiej będzie go pokonać spośród wybranej przeze mnie trójki. Mimo to bez wątpienia dysponuje mocą większą niż sześć zbliżających się czarownic. Wiedźma zabójczyni nie może sobie pozwolić na niedocenianie przeciwnika. Zabiję go szybko, potem zajmę się następnym.

Spinam się niczym ostra metalowa sprężyna i skupiam na ataku, szukając maga, przenikając ciemność bystrymi oczami. To jeszcze młodzieniec, choć jednak dysponuje silną magią, fizycznie jest słaby i otyły. Dyszy ciężko po wspinaczce. Rzucam się do działania. Po trzech szybkich krokach, nie zwalniając biegu, ciskam sztyletem. Ostrze trafia maga prosto w serce. Mężczyzna pada do tyłu, ginie, nie zdążywszy nawet krzyknąć. Jego magiczna osłona okazała się zbyt słaba.

Następny cel to pomiot. Widzę go: wielki, o szeroko osadzonych oczach i ostrych żółtych kłach, sterczących nad górną wargą. Podobne stwory, dzieci Złego i czarownicy, dysponują ogromną siłą, trzeba zatem zachowywać bezpieczną odległość, atakując z daleka. Jeśli chwycą nas w objęcia, mogą rozszarpać na kawałki. Każdy pomiot to brutalny osiłek, moralnie zepsuty, najgorsi bywają zdolni do wszystkiego. Gdyby moje dziecko okazało się podobnym potworem, utopiłabym je tuż po urodzeniu.

Pędzę ku niemu ile sił w nogach, wyciągając ze skórzanej pochwy kolejny nóż. Rzucam bezbłędnie i trafiłabym go w gardło, okazuje się jednak, że jest chroniony. Czarownice wzmocniły go swą mocą, tworząc blokady, które odbiły klingę. Nóż odlatuje na bok, a pomiot rzuca się ku mnie, rycząc wściekle, w jednej dłoni dzierży wielką pałkę, w drugiej zębatą włócznię. Wymachuje pałką i dźga włócznią. Ja jednak odskakuję, zanim zdoła mnie dosięgnąć.

Ciężki worek obija mi się o plecy, gdy znów zmieniam kierunek biegu. A potem długą klingą przecinam gardło pomiota; pada na ziemię dławiąc się, z rany na szyi tryska strumień krwi. Wciąż nie zwalniając, biegnę dalej.

Teraz muszę zająć się trzecim przeciwnikiem – czarownicą z pobratymcem.

Biegnę z lewej, z lewą, groźniejszą ręką od strony zbocza i wciąż zmierzających ku mnie pozostałych czarownic. Atakuje mnie wiedźma, lecz nie ta, której szukam. Uderzam ją w twarz rękojeścią noża i upada. Przeżyje, ale bez przednich zębów.

Potężna czarownica wyczuła już mój atak. Obraca się ku mnie, posyłając wprost w me serce zatrute włócznie mrocznych czarów. Odtrącam je i kieruję się wprost ku niej. Słyszę łopot skrzydeł, coś opada mi na twarz z rozpostartymi szponami. To mały sokół – pustułka. Unoszę gwałtownie klingę, sokół wrzeszczy, pióra sypią się na mnie niczym zbryzgany krwią śnieg.

Kiedy jej pobratymiec ginie, wiedźma krzyczy; krzyczy ponownie, gdy ranię ją po raz pierwszy. Drugi cios pozbawia ją życia i słyszę już tylko uderzenia własnych stóp o ziemię i świst oddechu, kiedy przyspieszam, zbiegając ze wzgórza i zrzucając osłonę drzew.

Pędzę na wschód, pozostawiając nieprzyjaciół z ich martwymi towarzyszami. Biegnąc, odtwarzam w myślach wydarzenia ostatnich chwil. Zabójczyni zawsze musi oceniać zarówno swe zwycięstwa, jak i klęski; musi czerpać naukę z przeszłości.

Ponownie zastanawiam się, w jaki sposób mnie odnaleźli. Czarownica była potężna, lecz za pobratymca miała tylko małą pustułkę. Ich połączona magia nie mogła przebić płaszcza, który utkałam wokół siebie. Nie, musiało to sprawić coś innego.

I co to za dziwna istota, zbliżająca się ku mnie wraz z większą grupą prześladowców? Czy to ona mnie odkryła? Jeśli tak, musi być potężna. I to coś, z czym nigdy dotąd się nie zetknęłam. Coś nowego.

Mądrze jest strzec się nieznanego. To właśnie nowe i nieznane zwiększa zagrożenie. Wkrótce jednak tamten stwór zginie. Jak mógłby liczyć na to, że mnie pokona? Jestem Grimalkin.Każdego dnia powtarzaj sobie, że jesteś najlepsza, najsilniejsza i najniebezpieczniejsza.

Z czasem sama zaczniesz w to wierzyć.

I w końcu tak się stanie.

Tak było ze mną.

Jestem Grimalkin.

Tuż przed świtem odpoczęłam godzinę, napiłam się zimnej wody ze strumienia i przełknęłam kilka ostatnich kęsów suszonego mięsa. Tak posilona, mogłam zacząć dzień.

Nie miałam już prawie żadnych zapasów, potrzebowałam świeżej strawy, by nie stracić sił. Łatwo byłoby schwytać królika, prześladowcy jednak nadal mnie ścigali, nie mogłam sobie pozwolić na dłuższą chwilę odpoczynku. Większość nieprzyjaciół pozostała dwie mile z tyłu, lecz jeden wysforował się przed grupę i zbliżał coraz bardziej. Był to nieznany stwór, którego pierwszy raz wywęszyłam w lasku.

Poruszał się szybciej niż ja. Choć nie wiedziałam, co grozi mi z jego strony, wkrótce będę musiała się zatrzymać i stawić mu czoło. Najpierw jednak spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej. Wyjęłam zatem z futerału na ramieniu niewielkie lusterko, wymamrotałam zaklęcie i chuchnęłam na szklaną taflę.

Po sekundzie w lustrze pojawiła się twarz. Należała do Agnes Sowerbutts. Agnes, choć pochodzi z Deane’ów, nie darzy swego klanu zbyt wielką miłością. Jakiś czas mieszkała z dala od Pendle i pomagała mi już wcześniej. Łączy nas pewna więź – wspólnota interesów. Agnes Sowerbutts jest ciotką Alice Deane, bliskiej przyjaciółki Toma Warda, ucznia stracharza.

Znakomicie umie posługiwać się lustrem. Niewiele czarownic może jej dorównać, jeśli chodzi o odnajdywanie ludzi, przedmiotów i istot z Mroku. Trzyma się jednak na uboczu i tylko nieliczni wiedzą, że jest również potężną widzącą – znacznie lepszą niż Martha Ribstalk, największa widząca Malkinów, obecnie już nieżyjąca.

Było zbyt ciemno, by Agnes mogła odczytać słowa z ruchu moich warg, chuchnęłam zatem na lusterko i wyraziłam swą prośbę, pisząc na jego powierzchni. Chciałam dowiedzieć się czegoś o ścigającym mnie stworze.

Wytarłam lusterko. Agnes jedynie uśmiechnęła się i przytaknęła. Uczyni, co w jej mocy.

Pobiegłam zatem dalej, starając się utrzymać stały dystans między sobą i prześladowcą. Przy każdym kroku skórzany worek obijał mi się o plecy. Zdawało się, że głowa Złego z każdą godziną ciąży mi bardziej. Bez wątpienia mnie spowalniała. Ścigający nie ustępował, doganiając mnie stopniowo. Fakt ten bynajmniej mnie nie zmartwił. Nie zachwycała mnie ucieczka. Nie mogłam się już doczekać chwili, gdy stanę do walki.

Nadszedł świt, a wraz z nim szare niebo i mroźna mżawka, chłoszcząca mi twarz. Po jakiejś godzinie poczułam, że lusterko porusza się w futerale. Agnes próbowała nawiązać kontakt, zatrzymałam się zatem pod osłoną rozłożystego drzewa, wyciągnęłam lusterko i ujrzałam w nim twarz Agnes. Była to miła twarz o krągłych policzkach i pulchnym podbródku, lecz wystarczyło spojrzeć jej w oczy, by pojąć, że to dzielna kobieta, której nie wolno lekceważyć.

Nazywa się Sowerbutts, bo wyszła za mąż za mężczyznę z Whalley i opuściła Roughlee, wioskę Deane’ów. W dziesięć lat później jej mąż umarł i Agnes wróciła do domu, tym razem jednak zamieszkała w domku na obrzeżach wsi. Choć nie mieszała się w sprawy klanu, wiedziała o nich wszystko. Niewiele rzeczy w Pendle umykało uwadze Agnes i jej lusterka.

Teraz obdarzyła mnie powitalnym uśmiechem, lecz nim jeszcze przemówiła, dostrzegłam w jej oczach ostrzeżenie. Wiedziałam, że nie ma dla mnie dobrych wieści. Skupiłam się, wbijając wzrok w jej wargi, by odczytać, co do mnie mówi.

– To, co cię ściga, to krecz. Stworzył go sojusz czarownic, pomiotów i magów, wyłącznie po to, by cię odnalazł i zabił. Jego matka to wilczyca, ojcem był demon.

– Znasz może jego imię?

Wiedza ta miała kluczowe znaczenie. Musiałam się dowiedzieć, jaką mocą dysponuje krecz. Z pewnością był podobny do wilka, lecz najważniejsze będą dary odziedziczone po ojcu. Mój własny klan, Malkinowie, także tworzył krecze. Ostatniego nazwaliśmy Tibb. Miał nam posłużyć do zniweczenia rosnącej mocy widzącej z klanu Mouldheelów. Krecze zazwyczaj powołuje się do życia w konkretnym celu. Ten miał zabić mnie.

Agnes pokręciła głową.

– Przykro mi – wymówiła bezgłośnie. – Informacje te skrywa silna magia. Ale jeszcze spróbuję.

– Tak, będę wdzięczna. A czy wejrzałaś też w przyszłość? Czy zobaczyłaś wynik mojej walki z kreczem?

– Jeśli wkrótce staniesz do walki, odniesiesz śmiertelną ranę. To jest pewne – poinformowała Agnes z ponurą miną.

– A jeśli opóźnię starcie?

– Wynik jest mniej jasny. Lecz twoje szanse przetrwania rosną wraz z upływem czasu.

Podziękowałam jej, schowałam lusterko i ponownie ruszyłam biegiem, starając się wyprzedzić krecza. W głowie odtwarzałam słowa Agnes. Fakt, że mam do czynienia z kreczem, przekonał mnie, bym unikała go jak najdłużej. Podobne stwory nie żyją zbyt długo. Wiedziałam, że szybko się zestarzeje, po co zatem walczyć z nim, gdy jest w pełni sił. Nie mogłam dopuścić, by głowa Złego wpadła w łapy jego sług. To ważniejsze niż rosnące pragnienie, by walczyć z wrogiem.

Wierzyłam w moc postrzegania, lecz nie zawsze widzące przepowiadają prawdę. Czasami, choć rzadko, zdarza się, że się mylą.

***

Pamiętam pierwszą wizytę u widzącej, Marthy Ribstalk. Zamiast lustra spoglądała w parę nad pełnym krwi kotłem, w którym gotowała kości kciuków i palców, by pozbawić je martwego ciała. W owym czasie była najpotężniejszą adeptką tej odmiany mrocznych sztuk.

Tak jak ustaliłyśmy, odwiedziłam ją godzinę po północy. Ribstalk zdążyła już wypić krew wroga i odprawić niezbędne rytuały.

– Przyjmiesz moje pieniądze? – spytałam ostro.

Spojrzała na mnie z pogardą, lecz przytaknęła, toteż wrzuciłam jej do kotła trzy monety.

– Siadaj – poleciła surowo, wskazując zimne kamienne płyty przed bulgoczącym kotłem.

W powietrzu wisiała ciężka woń krwi, z każdym oddechem metaliczny posmak na języku stawał się odczuwalny coraz wyraźniej.

Posłusznie usiadłam, krzyżując nogi, i spojrzałam na nią przez kłęby pary. Ona sama wciąż stała po drugiej stronie kotła, tak że jej ciało górowało nad moim – taktyki tej często używają ludzie, pragnący dominować nad innymi. Ja jednak nie dałam się onieśmielić i spokojnie patrzyłam jej w oczy.

– Co widzisz? – spytałam beznamiętnie. – Jaka jest moja przyszłość?

Ribstalk długi czas milczała. Wyraźnie czerpała przyjemność z tego, że każe mi czekać. Chyba zirytowało ją, że zadałam pytanie, miast cierpliwie wysłuchać tego, co postrzegła.

– Wybrałaś sobie wroga – oznajmiła w końcu. – Zły to najpotężniejszy wróg, z jakim może zmierzyć się śmiertelnik. Wynik tego starcia powinien być oczywisty. Zły nie ma do ciebie dostępu, jeśli tego nie zechcesz, ale będzie czekać na twą śmierć, a potem pochwyci duszę i podda wiekuistym torturom. Jest jednak coś jeszcze, coś, czego nie widzę wyraźnie. Niepewność… Inna moc, która może się wtrącić. Dla ciebie to iskierka nadziei…

Zawiesiła głos, postąpiła krok naprzód i spojrzała w kłąb pary. Ponownie zapadła długa cisza.

– Jest ktoś jeszcze. Niedawno zrodzone dziecko…

– Co to za dziecko? – wtrąciłam.

– Nie widzę go wyraźnie – przyznała Martha Ribstalk. – Ktoś kryje je przed moim wzrokiem. A co do ciebie, nawet z jego pomocą jedynie ktoś świetnie władający bronią mógłby przeżyć, mając za wroga Złego. Tylko ktoś obdarzony szybkością i bezwzględnością wiedźmy zabójczyni. Jedynie najpotężniejsza ze wszystkich zabójczyń, bardziej mordercza nawet od Kernolde, zdołałaby tego dokonać. Nikomu innemu się nie uda. Na co zatem możesz liczyć ty? – zadrwiła.

W owym czasie Kernolde była zabójczynią Malkinów, mocarną kobietą o niezwykłej sile i szybkości, która zabiła dwadzieścia siedem kandydatek, próbujących ją zastąpić – po trzy każdego roku, nastał bowiem właśnie dziesiąty rok jej panowania.

Wstałam i uśmiechnęłam z góry do Marthy.

– Zabiję Kernolde i zajmę jej miejsce. Zostanę wiedźmą zabójczynią Malkinów. Najpotężniejszą z nich wszystkich.

Odwróciłam się i odeszłam, żegnana szyderczym chichotem widzącej. Lecz nie były to czcze przechwałki. Wiedziałam, że aby pokonać Złego, będę musiała nauczyć się jeszcze lepiej walczyć i zostać zabójczynią klanu Malkinów. A potem zawiązać sojusz z nieznanym mi dzieckiem.

W końcu poznałam jego imię i nazwisko.

Tom Ward.

***

Biegłam dalej, starając się przyspieszyć kroku. Mżawka zamieniła się w ulewę, siekącą mi twarz i przemaczającą do suchej nitki.

Gdy tak biegłam, zastanawiałam się nad sztuką widzenia. Zwykle czarownica posługuje się w niej lustrem, niektóre jednak zapadają w głęboki trans i oglądają urywki przyszłości w snach. Inne rzucają kości na północny wiatr i patrzą, w jakim ułożeniu wylądują. Można też rozpruć truchło martwego zwierzęcia i obejrzeć jego wnętrzności. Lecz spoglądanie w przyszłość to sztuka niepewna, choć wiele widzących twierdzi inaczej. Zawsze kryje się w niej element przypadku. Nie wszystko da się przewidzieć – a czarownica nigdy nie potrafi ujrzeć własnej śmierci: kto inny musi to zrobić za nią.

Nie przepadałam za Marthą Ribstalk, była jednak dobra w tym co robiła i po owym pierwszym spotkaniu wiele razy zasięgałam jej rady. Podczas ostatniej rozmowy przepowiedziała czas i sposób mojej śmierci – upierała się, że nadejdzie za wiele lat, ale nie mogłam na tym polegać. Czas biegnie różnymi ścieżkami: być może skręciłam już w tę, która unieważniała proroctwo. Jeśli tak, wiem dokładnie, w którym miejscu.

Sprzymierzyłam się z Johnem Gregorym i Thomasem Wardem. Zdecydowałam się posłużyć własnymi mrocznymi mocami do walki z Mrokiem i do zniszczenia Złego. To mogło odmienić wszystko.

Teraz zaczęłam się wspinać i zwolniłam nieco. Dotarłam na szczyt wzgórza i obejrzałam się w stronę prześladowcy. Przykucnięta nisko, by krecz nie dostrzegł mojej sylwetki na tle nieba, nie mogłam się już doczekać chwili, gdy ujrzę go po raz pierwszy.

Nie musiałam czekać długo. Wkrótce zobaczyłam, jak bestia stworzona przez mych wrogów wyłania się z kępy jaworów i przeskakuje przez rów, po czym znika w żywopłocie. Widziałam ją zaledwie przez sekundę, lecz to wystarczyło, bym pojęła, że mam do czynienia z czymś niebezpiecznym i śmiertelnie groźnym.

Tak jak podejrzewałam, z daleka krecz przypominał olbrzymiego wilka. Wyglądało na to, że biegnie na czterech łapach, porastało go czarne futro, na grzbiecie mieniące się srebrem. Potem jednak pojęłam, że dwie przednie łapy to w istocie potężne muskularne ręce. Stwora zaprojektowano do walki i zabijania. Miał tylko jeden cel – moją śmierć.

W walce będzie szybki i bardzo silny. Ręce upodabniały go do pomiota – mogły miażdżyć kości i odrywać członki. Bez wątpienia miał zatrute zęby i szpony. Jedno ugryzienie, nawet zadrapanie mogło wystarczyć, by sprowadzić na mnie powolną, bolesną śmierć. Może to właśnie miała na myśli Agnes Sowerbutts, wspominając o groźbie „śmiertelnej rany”.

Instynkt nakazywał mi zawrócić i stanąć do walki, załatwić sprawę raz na zawsze i zabić krecza. Duma podpowiadała to samo. Chciałam sprawdzić się w pojedynku. Dowieść, że jestem silniejsza i lepsza od wszystkiego, co mogą posłać przeciw mnie.

Och, panie Wilku! Czy jesteś gotów na śmierć?

Lecz gra toczyła się o stawkę wyższą niż moje przeżycie i duma. W bitwie często ważną rolę odgrywa przypadek. Na ukrytym w trawie kamieniu można skręcić kostkę; wróg mniej zręczny ode mnie może szczęśliwie zadać morderczy cios. Zdarzało się już, że zabójczynie Malkinów ginęły w ten sposób – pokonane przez słabszych przeciwników. Bardzo trudno mi było wyobrazić sobie, bym w jakichkolwiek okolicznościach mogła ponieść klęskę, gdybym jednak przegrała, głowa Złego wpadłaby w ręce nieprzyjaciół i wkrótce znów krążyłby swobodnie po ziemi.

Przyrzekłam ochronić głowę Złego przed jego sługami, toteż mimo żądzy walki postanowiłam uciekać, tak długo, jak tylko zdołam.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: