Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krwawa Róża - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
17 lipca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
33,90

Krwawa Róża - ebook

Drugi – po Królach Wyldu – tom cyklu „Saga”

Żyj szybko, umieraj młodo.

Pam Hashford ma już dość pracy w podrzędnej spelunce. Gdy w mieście pojawia się owiana legendą grupa najemników prowadzona przez niesławną Krwawą Różę, Pam wykorzystuje pierwszą nadarzającą się okazję, by dołączyć do znanych awanturników jako ich bard. Oto przygoda, której tak pragnęła! Jest tu jednak mały haczyk: wyprawa równie dobrze może zakończyć się zdobyciem ogromnej sławy, jak gwałtowną i bardzo nieprzyjemną śmiercią.

Ale raz się żyje! Czas po raz kolejny zanurzyć się w szalonym Wyldzie.

Rekomendacje dla Królów Wyldu

Nagrody za najlepszy debiut fantasy 2017 r.

THE DAVID GEMMELL MORNINGSTAR AWARD

THE REDDIT/FANTASY AWARD

Po przeczytaniu tej książki zapragnąłem chwycić miecz i ruszyć na epicką wyprawę! - Christopher Paolini, autor cyklu „Dziedzictwo”

Szalona, porywająca, trzymająca w napięciu książka! (…) Cudo! – John Gwynne, autor Zawiści i Męstwa.

Doprowadzi was do śmiechu i płaczu… Wprost zabraknie wam tchu! Ta książka ma dosłownie wszystko! – K.J. Parker, autor Składanego noża oraz Młota.

Nicholas Eames wprowadził do gatunku fantasy wrażliwość rock’n’rollowca i dowcip kpiarza. – Sebastien de Castell, autor cyklu „Wielkie Płaszcze”

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-678-2
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział pierw­szy

TAR­GO­WI­SKO POTWO­RÓW

Pam czę­sto sły­szała od matki, że w jej piersi drze­mie serce Wyldu.

– To zna­czy, moje dziecko, że jesteś marzy­cielką. I wędrow­cem, zupeł­nie jak ja.

– A to z kolei zna­czy, że powin­naś zacho­wać szcze­gólną ostroż­ność – zwykł doda­wać ojciec. – Serce Wyldu potrze­buje jasnego umy­słu, który zdoła nad nim zapa­no­wać, i sil­nej ręki do obrony.

Matka uśmie­chała się wtedy.

– Ty jesteś tą silną ręką, Tuck. A Bra­ni­gan jasnym umy­słem, o któ­rym wspo­mnia­łeś.

– Bra­ni­gan? Wiesz, że bar­dzo go lubię, ale twój brat żarłby żółty śnieg, gdyby mu tylko ktoś powie­dział, że ma smak whi­sky.

Śmiech matki brzmiał we wspo­mnie­niach Pam jak naj­pięk­niej­szy śpiew. Czy jej ojciec umiał się tak cie­szyć? Chyba nie. Tuck Hash­ford ni­gdy nie nale­żał do wesoł­ków. Ani przed­tem, zanim serce Wyldu przy­wio­dło jego żonę do zguby, ani tym bar­dziej póź­niej.

– Dziew­czyno! Hej, dziew­czyno!

Pam otwo­rzyła oczy.

Zaro­śnięty kupiec o mocno prze­rze­dzo­nych siwych wło­sach spo­glą­dał na nią z góry.

– Coś mi się widzi, że za młoda jesteś na awan­tur­niczkę.

Wypro­sto­wała się, jakby wyż­szy wzrost czy­nił ją doro­ślej­szą.

– I co z tego?

– Co z tego? – Podra­pał się po łysi­nie zdo­bią­cej czu­bek głowy. – Co cię spro­wa­dza na tar­go­wi­sko potwo­rów? Nale­żysz do jakiejś grupy czy coś?

Pam nie była najem­niczką. Nie potra­fiła wal­czyć. Umiała wpraw­dzie posłu­gi­wać się łukiem, ale tę umie­jęt­ność posiadł każdy człek o dwu spraw­nych rękach i obojgu dobrych oczach. Poza tym Tuck Hash­ford miał jedną, za to żela­zną zasadę doty­czącą ewen­tu­al­nego wstą­pie­nia córki w sze­regi najem­ni­ków, a brzmiała ona bar­dzo pro­sto i jasno: „Nie ma, kurwa, mowy”.

– Tak – skła­mała teraz Pam. – Należę do pew­nej grupy.

Kupiec zmie­rzył podejrz­li­wym spoj­rze­niem sto­jącą przed nim wysoką, szczu­płą i bez wąt­pie­nia pozba­wioną broni dziew­czynę.

– Doprawdy? A jak ją zwą?

– Oddech Szczura.

– Oddech Szczura? – Twarz męż­czy­zny roz­ja­śniła się jak okna bur­delu po zmroku. – To naprawdę świetna nazwa dla grupy! Wal­czy­cie jutro na are­nie?

– Jasne. – Kolejne kłam­stwo, ponie­waż łgar­stwa, jak zwykł mawiać wujek Bra­ni­gan, są niczym kie­li­chy kaskar­skiej gorzałki: star­czy, że po nie się­gniesz, a ni­gdy nie skoń­czy się na jed­nym. – Przy­szłam tutaj, by pod­jąć decy­zję, z czym mam wal­czyć.

– Lubisz wie­dzieć, co w tra­wie pisz­czy, nie? Inne grupy wysy­łają zazwy­czaj pro­mo­to­rów, by ci dogry­wali szcze­góły wystę­pów. – Kupiec poki­wał z podzi­wem głową. – Podoba mi się twoje podej­ście! Nie traćmy czasu na gada­nie! Mam tu potwora, który zmrozi krew w żyłach widzów, a z Odde­chu Szczura uczyni naj­bar­dziej znaną grupę stąd do Let­niego Bazaru! – Męż­czy­zna pod­szedł do prze­sło­nię­tej klatki i jed­nym ruchem zdarł z niej płachtę gru­bego płótna. – Oto i on! Sam nie­ustra­szony bazy­li­szek!

Pam nie widziała ni­gdy wcze­śniej praw­dzi­wego bazy­liszka, lecz wie­działa o tych stwo­rze­niach wystar­cza­jąco dużo, by na pierw­szy rzut oka zro­zu­mieć, że na pewno nie ma do czy­nie­nia z przed­sta­wi­cie­lem tego gatunku.

Patrzyła na naj­zwy­klej­szego kur­czaka.

– Kur­czak?! – Kupiec wyglą­dał na ura­żo­nego, gdy podzie­liła się z nim tym spo­strze­że­niem. – Gdzie ty masz oczy, dziew­czyno? Spójrz na jego roz­miary!

Kur­czak był wielki, nie da się ukryć. Miał pióra poma­lo­wane czarną farbą i dziób wyma­zany krwią, co nada­wało mu zło­wiesz­czy wygląd, jed­nakże Pam nie dała się zwieść.

– Bazy­li­szek zamie­nia czło­wieka w kamień samym spoj­rze­niem – zauwa­żyła przy­tom­nie.

Kupiec wyszcze­rzył się jak myśliwy, na któ­rego oczach zdo­bycz wpa­dła w zasta­wioną pułapkę.

– Ale tylko wtedy, gdy tego chce, paniu­siu! Każda psz­czoła może użą­dlić, nie­praw­daż? A robią to tylko te, które są roze­źlone. Skunks zawsze ma przy sobie śmier­dzi­dło, ale pry­ska nim tylko wtedy, gdy go zasko­czyć! No spójrz na to! – Wsu­nął dłoń do klatki, by wyjąć ocio­sany kamień z grub­sza tylko przy­po­mi­na­jący wie­wiórkę. Pam uznała, że nie ma sensu wspo­mi­nać o cenie wypi­sa­nej na jego spo­dzie kredą. – Ten dopadł już dzi­siaj jedną ofiarę! Strzeż się…

Kur­czak zagda­kał w tym momen­cie, skar­żąc się na ode­bra­nie jedy­nego przy­ja­ciela.

Pomię­dzy Pam i kup­cem zawi­sła gęsta i bar­dzo nie­zręczna cisza.

– Chyba już pójdę – oznaj­miła po chwili dziew­czyna.

– Niech Glifa będzie z tobą – odparł zdaw­kowo męż­czy­zna, nakry­wa­jąc ponow­nie klatkę z kur­cza­kiem.

Pam weszła głę­biej w tar­go­wi­sko potwo­rów zwane ulicą Wapienną, zanim areny zaczęły wyra­stać w oko­licy jak grzyby po desz­czu, przy­cią­ga­jąc wszel­kiej maści kan­cia­rzy i kra­ma­rzy. Była to długa i pro­sta aleja, jak więk­szość arte­rii w cen­trum Ard­burga. Dzi­siaj ota­czały ją z obu stron drew­niane zagrody, żela­zne klatki i wykopy oko­lone siat­kami z drutu kol­cza­stego. Zazwy­czaj nie było tutaj zbyt tłoczno, jed­nakże następ­nego dnia miały się zacząć występy, tak więc i do grodu ścią­gnęło z całego Gran­du­alu sporo naj­zna­mie­nit­szych grup.

Tuck Hash­ford miał także zasadę doty­czącą krę­ce­nia się jego córki w pobliżu tar­go­wi­ska potwo­rów, któ­rej­kol­wiek areny i najem­ni­ków w ogóle, a brzmiała ona, rzecz jasna: „Nie ma, kurwa, mowy”.

Mimo to dziew­czyna czę­sto obie­rała tę trasę w dro­dze do pracy, choć by­naj­mniej nie dla­tego, że tędy było bli­żej i szyb­ciej. Na tar­go­wi­sku przy­śpie­szało jedy­nie jej serce. Odczu­wała strach i eks­cy­ta­cję. Przy­po­mi­nała sobie opo­wie­ści snute przez matkę – o dale­kich wypra­wach i nie­sa­mo­wi­tych przy­go­dach, o strasz­li­wych bestiach i dziel­nych boha­te­rach, takich jak jej ojciec i wujek Bra­ni­gan.

Przej­ście przez tar­go­wi­sko było dla niej sub­sty­tu­tem hero­icz­nych prze­żyć, ponie­waż zda­wała sobie sprawę, że dokona żywota, poda­jąc napitki i przy­gry­wa­jąc na lutni za przy­sło­wio­wego mie­dziaka.

– Spójrz tylko! – krzyk­nęła wyta­tu­owana Narme­eryjka, gdy Pam ją mijała. – Szu­kasz może ogrów? Mam ogry! Pro­sto ze wzgórz Ogro­dzieńca! Dzi­kie jak szlag!

– Maaaan­ty­ko­ooora! – darł się Pół­noc­nik o wygo­lo­nym na łyso cze­re­pie i strasz­nych bli­znach szpe­cą­cych twarz. – Maaaan­ty­ko­oora!

Za nim naprawdę znaj­do­wała się żywa man­ty­kora. Jej bło­nia­ste skrzy­dła spę­tano łań­cu­chami, kol­cza­sty ogon owi­nięto pasami gru­bej skóry, a w pysk wsa­dzono wędzi­dło, lecz pomimo tych wszyst­kich oznak znie­wo­le­nia jakimś cudem wciąż budziła grozę.

– Wargi z Zimo­wych Lasów! – zachwa­lał kolejny kupiec, prze­krzy­ku­jąc chór podob­nych gło­sów. – Zro­dzone w Wyldzie, wycho­wane na far­mie!

– Gobliny! – skrze­czała sta­ru­cha ze szczytu umiesz­czo­nej na wozie żela­znej klatki. – Kupuj­cie gobliny! Po marce za sztukę albo tuzin za dzie­sięć marek!

Pam zaj­rzała do klatki. Wypeł­niały ją brudne małe stwo­rze­nia, z któ­rych więk­szość była prze­raź­li­wie chuda, wręcz zagło­dzona. Dziew­czyna wąt­piła, aby nawet tuzin takich prze­ciw­ni­ków zachę­cił kogo­kol­wiek do obej­rze­nia walki.

– Ejże! – wydarła się z góry sta­ruszka. – To nie stra­gan z kiec­kami, dziewko! Kupuj goblina albo już cię tu nie ma!

Pam zasta­na­wiała się przez moment, co powie­działby ojciec, gdyby wró­ciła do domu z gobli­nem na smy­czy, a że tylko jedna reak­cja przy­szła jej na myśl, uśmiech­nęła się pod nosem, mam­ro­cząc: „Nie ma, kurwa, mowy”.

Poszła dalej, prze­ci­ska­jąc się przez tłum pro­mo­to­rów i miej­sco­wych awan­tur­ni­ków, któ­rzy tar­go­wali się zawzię­cie z wybra­nymi kup­cami i obdar­tymi kaskar­skimi łow­cami. Sta­rała się jak mogła, by nie roz­dzia­wiać za sze­roko gęby na widok co bar­dziej impo­nu­ją­cych oka­zów i pro­wa­dza­ją­cych je na uwięzi ludzi. A ujrzała mię­dzy innymi kilka wiel­kich trolli, któ­rym obło­żono sre­brem rany po pouci­na­nych koń­czy­nach, by te nie mogły odro­snąć. Opo­dal stał masywny ettin, któ­remu bra­ko­wało jed­nej z głów. Parę kro­ków dalej prę­żyła się gor­gona o pokry­tej wężami gło­wie, przy­kuta za szyję do pobli­skiej ściany. Czarny rumak zio­nął ogniem w twarz głupca, który usi­ło­wał zaj­rzeć mu w zęby.

– Pam!

– Wierzba! – Potruch­tała do kramu przy­ja­ciela, opa­lo­nego na ciemny brąz i bar­dzo wyso­kiego jak na wyspia­rza z Jedwab­nego Wybrzeża.

Już pod­czas pierw­szego spo­tka­nia zauwa­żyła, że Wierzba to dziwne miano jak na chłopa jego wzro­stu, w odpo­wie­dzi jed­nak usły­szała, że wspo­mniane drzewo rzuca cień na wszystko wokół, co – jak się zasta­no­wić – miało sens w odnie­sie­niu do jego roz­mia­rów.

Czarne loki Wierzby zafa­lo­wały, gdy pokrę­cił zde­cy­do­wa­nie głową.

– Znowu idziesz przez tar­go­wi­sko potwo­rów? Co by na to powie­dział stary Tuck, gdyby cię tu zoba­czył?

– Oboje znamy odpo­wiedź na tak posta­wione pyta­nie – odparła, szcze­rząc zęby. – Jak idzie han­del?

– Kwit­nąco! – Zama­szy­stym gestem wska­zał skrzy­dlate węże za swo­imi ple­cami, trzy­mane w wikli­no­wych klat­kach. – Już nie­długo każdy miesz­ka­niec Ard­burga będzie posia­dał wła­snego zanto! Dosko­nale się nadają na zwie­rzaki domowe. Świetni towa­rzy­sze zabaw dla dzieci, o ile tym dru­gim nie prze­szka­dza żrący jad, któ­rym moje cudeńka mogą plu­nąć im w oczy w każ­dej chwili… W dodatku tutej­sze chłody są dla nich zabój­cze, więc żaden nie prze­trwa dłu­żej niż mie­siąc… – Podra­pał się po gło­wie. – Następ­nym razem chyba przy­wiozę z wysp homary. Te powinny iść jak świeże bułeczki.

Pam przy­tak­nęła skwa­pli­wie, choć nie miała poję­cia, o jakich bestiach mowa.

Wierzba gme­rał pal­cami w jed­nym z licz­nych musz­lo­wych naszyj­ni­ków, któ­rymi się przy­stroił.

– Hej, sły­sza­łaś nowiny? Ponoć poja­wiła się nowa horda. Na pół­noc od Crag­moor, na pust­ko­wiach Bru­malu. Pięć­dzie­siąt tysięcy potwo­rów z pie­kła rodem wyru­szyło na pod­bój Gran­du­alu. Powia­dają, że prze­wo­dzi im olbrzym o imie­niu…

– …Grom – dokoń­czyła za niego Pam. – Pra­cuję w tawer­nie, pamię­tasz? Ile­kroć w mie­ście poja­wia się nowa plotka, ja pierw­sza ją sły­szę. Wiesz, że suł­tana Narme­eru to tak naprawdę chło­pak noszący kobiecą maskę?

– To nie może być prawda.

– I że ta szwaczka z Ruther­fordu, która zadźgała męża, twier­dzi, iż jest nowym wcie­le­niem Kró­lo­wej Zimy?

– W to także wąt­pię.

– A co powiesz na to, że…

Dal­sze słowa zagłu­szyła gło­śna wrzawa. Oboje odwró­cili się jak na komendę w stronę naj­bliż­szego skrzy­żo­wa­nia.

– Zdaje się, że kolejna grupa dotarła do mia­sta. I to nie byle jaka – wes­tchnął Wierzba. Gdy dziew­czyna zer­k­nęła na niego bła­gal­nie, rzu­cił: – Idź. I pozdrów ode mnie Krwawą Różę.

Pam obda­rzyła przy­ja­ciela uśmie­chem, po czym pognała przed sie­bie. Po dro­dze musiała wymi­nąć kudła­tego yethika. Moment póź­niej prze­śli­zgnęła się mię­dzy wście­kłym łowcą a draż­nią­cym go awan­tur­ni­kiem; udało jej się to dosłow­nie mgnie­nie oka przed tym, nim ten pierw­szy powa­lił dru­giego zaska­ku­ją­cym cio­sem w nos. Dotarła do skrzy­żo­wa­nia, zanim pierw­szy z wozów się na nie wto­czył, mogła więc go powi­tać, sto­jąc w pierw­szym sze­regu tłumu gapiów.

– Hej, uwa­żaj, gdzie le… – Chło­pak w jej wieku, z orlim nosem i szopą jasnych wło­sów, posłał ura­żone spoj­rze­nie pro­sto w jej uśmiech­niętą twarz, który to widok musiał uznać za uro­czy, ponie­waż szybko dodał: – Wybacz. Dla tak pięk­nej dziew­czyny zawsze znaj­dzie się miej­sce obok mnie.

No, no, pomy­ślała.

– Dzięki – odparła z prze­sad­nie rado­snym uśmie­chem, powstrzy­mu­jąc się przed prze­wró­ce­niem oczami.

– Przy­szłaś zoba­czyć najem­ni­ków? – zapy­tał.

Nie, dur­niu, chcia­łam zoba­czyć, jak konie srają, odpo­wie­działa w myślach.

– Ow­szem.

– Ja też – ucie­szył się, po czym dło­nią pokle­pał prze­wie­szoną przez ramię lut­nię. – Jestem bar­dem.

– Naprawdę? Któ­rej grupy?

– Cóż, na razie żad­nej, ale to tylko kwe­stia czasu.

Przy­tak­nęła auto­ma­tycz­nie, sku­pia­jąc całą uwagę na prze­ta­cza­ją­cym się opo­dal wozie, który był chyba więk­szy od chaty. Obwie­szono go wypra­wio­nymi skó­rami i zaprzę­gnięto w parę bia­łych wło­cha­tych mamu­tów, z któ­rych kłów zwi­sały barwne pro­porce. Najem­nicy będący wła­ści­cie­lami tego środka trans­portu zgro­ma­dzili się wokół usta­wio­nej na dachu przy­sa­dzi­stej wieży oblęż­ni­czej, skąd machali obna­żo­nymi klin­gami wiwa­tu­ją­cemu na ich cześć tłu­mowi.

– To Pogromcy Olbrzy­mów – ode­zwał się sto­jący obok chło­pak, jakby naj­zna­mie­nitsi syno­wie pół­nocy potrze­bo­wali pre­zen­ta­cji.

Najem­nicy – sami bar­czy­ści i bro­daci Kaska­ro­wie – byli regu­lar­nymi klien­tami tawerny, w któ­rej pra­co­wała Pam, dla­tego ich lider poma­chał do niej przy­jaź­nie, gdy wóz mijał miej­sce, gdzie stała. Samo­zwań­czy bard nie prze­oczył tego faktu i natych­miast sam spoj­rzał na nią z nie­skry­wa­nym podzi­wem.

– Znasz Alka­ina Tora?

Pam wbrew sobie zigno­ro­wała ton jego głosu i odburk­nęła zwięźle:

– Jasne.

Chło­pak zmarsz­czył czoło, ale nie powie­dział nic wię­cej.

Potem ulicą prze­to­czyło się jesz­cze ze stu najem­ni­ków. Jedni jechali konno, dru­dzy szli pie­szo. Pam roz­po­znała wśród nich człon­ków kilku innych grup zna­nych jej z Naroż­nika, takich jak: Dzika Kiszka, Czarno-Czarni, Dzi­kusy i Kosz Mary. Z tej ostat­niej ekipy bra­ko­wało dwóch chło­pa­ków, któ­rych zastę­po­wał arach­nia­nin w sta­lo­wej zbroi pły­to­wej.

– Hołota – rzu­cił chło­pak, po czym zamilkł, naj­wy­raź­niej cze­ka­jąc, aż Pam poprosi go, by wyja­śnił, o co mu cho­dzi. Gdy dziew­czyna się nie ode­zwała, sam dodał: – Więk­szość mniej zna­nych najem­ni­ków będzie napa­rzała się tej nocy ze śmiet­ni­ko­wymi skrza­tami na dzie­dziń­cach gil­dii lub pry­wat­nych are­nach. Ale te lep­sze grupy, jak na przy­kład Pogromcy Olbrzy­mów czy też Baśń, tra­fią jutro do Wąwozu, gdzie wystą­pią przed tysią­cami widzów.

– Do Wąwozu? – pod­chwy­ciła Pam.

Dosko­nale wie­działa, do czego odnosi się ta nazwa, lecz uznała, że skoro ten nadę­ciuch ma ją zaga­dy­wać, ona może przy­naj­mniej wybrać temat roz­mowy.

– Mówię o głów­nej are­nie Ard­burga – nawi­jał chło­pak, odpro­wa­dza­jąc wzro­kiem ogon kara­wany. – W sumie to nic, na czym by warto oko zawie­sić. Nie umywa się do aren wznie­sio­nych na połu­dniu. Byłem zeszłego lata w Pię­cio­dwo­rze, wiesz? Ich arena jest naj­więk­sza na świe­cie. Nazy­wają ją…

– Patrz­cie! – zawo­łał ktoś, ratu­jąc Pam przed koniecz­no­ścią zatka­nia dło­nią ust nowo pozna­nemu towa­rzy­szowi, który ani myślał zamilk­nąć. – To Baśń!

Do skrzy­żo­wa­nia zbli­żał się zaprzęg cią­gniony przez osiem wiel­kich koni chro­nio­nych smo­czymi ladrami z brązu. Sam wóz bojowy miał kształt for­tecy toczą­cej się na szes­na­stu kamien­nych kołach, jego okna chro­niły sta­lowe osłony, a z burt zwi­sały gęsto nabi­jane kol­cami łań­cu­chy. Zada­sze­nie zdo­biły pordze­wiałe kre­ne­laże, w każ­dym z czte­rech naroż­ni­ków zaś osa­dzono wie­życzki z kuszami.

Kątem oka Pam dostrze­gła chło­paka, który co rusz pro­sto­wał się dum­nie i nady­mał pierś jak samiec żaby pod­czas wio­sen­nych godów.

– To Reduta Bun­tow­ni­ków – oznaj­miła, zanim jej towa­rzysz zdą­żył ją poin­for­mo­wać o kolej­nym dosko­nale jej zna­nym fak­cie. – Należy do Baśni, grupy, która powstała cztery i pół roku temu, ale już jest uzna­wana za naj­bar­dziej znaną ekipę najem­ni­ków na świe­cie. Wiesz, jak jest – dodała pro­tek­cjo­nal­nym tonem. – Zde­cy­do­wana więk­szość grup wal­czy wyłącz­nie na are­nach. Jeż­dżą z mia­sta do mia­sta i podej­mują się poko­na­nia wszyst­kiego, co schwy­tali miej­scowi łowcy. I świet­nie, ponie­waż tym spo­so­bem wszy­scy: myśliwi, pro­mo­to­rzy, wła­ści­ciele aren, a nawet sami najem­nicy, zara­biają, pod­czas gdy cała reszta otrzy­muje nie­ziem­skie wido­wi­sko.

– Prze­cież wie… – Chło­pak się żach­nął.

– Ale Baśń – prze­rwała mu Pam – działa wciąż po sta­remu. Nie tylko objeż­dża areny, podej­muje się także kon­trak­tów, któ­rych żadna inna grupa nie chce przy­jąć. Polo­wali na olbrzymy, palili pirac­kie floty. Zabi­jali pia­secz­niki w Dumi­dii, a kie­dyś nawet udało im się zabić samego króla fir­bol­gów, tutaj zresztą, w Kaska­rze.

Wska­zała na potęż­nie zbu­do­wa­nego Pół­noc­nika z szopą ciem­nych wło­sów prze­sła­nia­ją­cych mu więk­szą część twa­rzy, który sie­dział mię­dzy dwoma kre­ne­la­żami.

– To Brune. Swego rodzaju miej­scowa legenda. Var­gyr…

– Var­gyr?

– My nazy­wamy takich jak on sza­ma­nami – wyja­śniła Pam. – Potra­fią, jeśli tylko zechcą, zmie­nić się w wiel­kiego niedź­wie­dzia. A teraz spójrz na tę babkę z wygo­loną po bokach głową, tę z tatu­ażem. To cza­ro­dziejka, a dokład­niej mówiąc: przy­wo­ły­waczka. Nazywa się Cora, ale ludzie wołają na nią Tuszo­wiedźma. Obok niej jest druin Bez­chmurny. To ten wysoki z zie­lo­nymi wło­sami i dłu­gimi kró­li­czymi uszami. Powia­dają, że jest ostat­nim ze swo­jej rasy i że ni­gdy jesz­cze nie prze­grał zakładu, a jego miecz, zwany Madry­ga­łem, prze­cina stal z taką łatwo­ścią, jakby to był jedwab.

Chło­pak poczer­wie­niał na twa­rzy, która nabrała odcie­nia wiele mówią­cego szkar­łatu.

– Dobra, słu­chaj… – wymam­ro­tał, Pam jed­nak miała dość słu­cha­nia.

– A tam – wska­zy­wała wła­śnie kobietę sto­jącą z jedną nogą na blan­kach wień­czą­cych wóz wysoko nad ich gło­wami – masz samą Krwawą Różę. Jest liderką Baśni, zbaw­czy­nią Castii i naj­praw­do­po­dob­niej naj­nie­bez­piecz­niej­szą kobietą po tej stro­nie Wyldu.

Zamil­kła dopiero wtedy, gdy padł na nią cień wiel­kiego wozu. Ni­gdy wcze­śniej nie spo­tkała oso­bi­ście Krwa­wej Róży, ale sły­szała wszyst­kie pie­śni o niej i widziała jej podo­bi­zny na pla­ka­tach i rysun­kach zdo­bią­cych każdy zaką­tek mia­sta, choć jak się teraz oka­zało, kreda i węgiel nie­spe­cjal­nie odda­wały fak­tyczną urodę najem­niczki.

Liderka Baśni nosiła czarną matową zbroję ozdo­bioną czer­wo­nymi wstaw­kami i tylko jej ręka­wice lśniły, jakby wyko­nano je z naj­czyst­szej stali. Zostały wykute przez dru­inów (tak przy­naj­mniej utrzy­my­wano w pie­śniach) i sta­no­wiły kom­plet z buła­tami zwa­nymi Ostem i Cier­niem, które spo­czy­wały obec­nie w pochwach na jej bio­drach. Włosy miała ufar­bo­wane na krwi­stą czer­wień i ścięte krótko na wyso­ko­ści brody.

Połowa dzie­wuch w mie­ście far­bo­wała włosy na ten sam kolor i strzy­gła się iden­tycz­nie. Pam rów­nież nabyła wore­czek szkar­łat­nych faso­lek, które po namo­cze­niu w wodzie wydzie­lały czer­wony sok, jed­nakże ojciec odgadł jej zamiary i kazał, by zja­dła je na jego oczach do ostat­niej. Sma­ko­wały jak kawałki cytryny posy­pa­nej cyna­mo­nem i zabar­wiły jej wargi, zęby i język tak mocno, że długo jesz­cze wyglą­dała, jakby wła­śnie zagry­zła jele­nia, lecz włosy – pomimo jej naj­lep­szych chęci – pozo­stały zwy­czaj­nie kasz­ta­nowe.

Wóz prze­je­chał, pozo­sta­wia­jąc mru­żącą oczy Pam, która poczuła się jak ośle­piony popo­łu­dnio­wym słoń­cem śpioch.

Sto­jący obok chło­pak w końcu odzy­skał głos, acz­kol­wiek musiał odchrząk­nąć, zanim odwa­żył się ode­zwać.

– No, no, ty naprawdę się na tym wszyst­kim znasz. Nie sko­czy­ła­byś na jed­nego do Naroż­nika?

– Do Naroż­nika…

– Tak, to tuż za…

Pam ruszyła z kopyta. Nie tylko spóź­niła się do pracy, ale też o mały włos zła­ma­łaby kolejną zasadę ojca, tę doty­czącą picia alko­holu z obcymi chło­pa­kami.

Aku­rat tym zaka­zem nie­spe­cjal­nie się przej­mo­wała, ponie­waż wolała dziew­czyny.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: