Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Książka Racheli - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Książka Racheli - ebook

„Książka Racheli” to wzruszająca historia o poszukiwaniu własnej tożsamości i mierzeniu się z demonami przeszłości. O poznaniu samego siebie, o zdradzie i miłości, a także o bezgranicznej opiece matki nad dziećmi  i walce o nie.

Ella, od kilku lat mieszkająca w Nowym Jorku, po śmierci rodziców wraca do ich domu w Norwegii. Tam spotyka Rachelę – tajemniczą starszą panią wynajmującą dom rodziców Elli. Od tego spotkania losy obu kobiet zaczną się przeplatać, obie będą musiały się zmierzyć ze swoją przeszłością, a historia sięgająca drugiej wojny światowej zatoczy zaskakujące koło w finale powieści.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8008-201-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Nowy Jork, luty 2009 r.

Powoli gładziła książkę, zwlekała z jej otwarciem. Skóra była cienka, wyślizgana i pomarszczona, zużyta ze starości, podobnie jak skóra głaszczącej ją dłoni. Zapachy tytoniu, kurzu, skóry i ciepłej herbaty wypełniły jej świadomość, wywołane przez wspomnienia, a może przez samą książkę. Może przez jedno i drugie.

Wolno ją otworzyła. Jej palce drżały i nagle wydały się nieskończenie stare. W przeciwieństwie do chętnych dziecięcych rączek, tyle razy otwierających książkę w innym czasie, w innym życiu.

W środku było coś napisane. Nazwisko, które widniało tam również wtedy, nie jego własne, ale może ojca albo któregoś z przodków, nadal było wypisane wyblakłym tuszem w górnym prawym rogu pierwszej, pustej strony:

Eli Rosenbuam

Przerzuciła stronę i z książki wypadła złożona kartka. Ostrożnie ją rozłożyła, jakby była czymś delikatnym, gotowym skruszeć i rozpaść się jej w palcach, chociaż tak długo leżała wciśnięta między te strony, w książce nieotwieranej przez nikogo przez blisko siedemdziesiąt lat.

Rachela Teller

Kochana, mała Rachelo,

mam nadzieję, że ta książka oraz inne książki z niniejszej paczki dotrą do Ciebie we właściwym czasie, obojętnie gdzie i kiedy by to było. Strzeż tej historii — historii o Tobie, o nas — na dobre i złe. Opowiadaj ją. Niech ci, którzy przyjdą po nas, wezmą w niej udział. Nie zapomnij o niej, nie kryj jej.

Jestem pewien, że uczynisz ze swoim życiem coś dobrego. Jesteś moją nadzieją. Dbaj o siebie i o ludzi wokół.

Twój przyjaciel,
Yusef Rosenbaum

Yusef Rosenbaum. Tak się nazywał. Nie wiedziała nawet, czy kiedykolwiek znała jego prawdziwe nazwisko. Wyobraziła go sobie, w okularach na nosie, może poważnego, gdy pisał te słowa, a może z błyskiem w dobrotliwych oczach. Jednak jej ręce drżały, a oczy były tak samo pełne łez, jak tego dnia, gdy po raz pierwszy siedziała w jego salonie.

Jestem pewien, że uczynisz ze swoim życiem coś dobrego. Jesteś moją nadzieją. Dbaj o siebie i o ludzi wokół.

Co takiego uczyniła ze swoim życiem? W jaki sposób dbała o ludzi wokół? Czyż nie straciła ich wszystkich po kolei?Rozdział 1

Bergen, jesień 2009 r.

Głos dochodził z daleka. Najpierw po norwesku, a następnie po angielsku oznajmił, że zaczęliśmy zniżanie do lądowania w Bergen. Słowa powoli docierały do mnie i obudziły mnie z niespokojnej drzemki. Myśli i obrazy przelały się falą przez moją świadomość, wycofały się i wróciły z nową siłą, podobnie jak nieprzyjemne sny, które gnębią przez całą noc, sprawiając, że człowiek budzi się jeszcze bardziej zmęczony niż przed zaśnięciem. Wierciłam się na siedzeniu, co przez ostatnie godziny robiłam już niezliczoną ilość razy na pokładach dwóch samolotów, w nadziei, że znajdę lepszą pozycję; ziewnęłam i zerknęłam na zegarek zmrużonymi, spuchniętymi oczami. Nie przestawiłam jeszcze zegarka. Nadal trwała dla mnie noc, chociaż w Norwegii było przedpołudnie.

Kabinę wypełniło światło dnia. Rozbrzmiewało miarowe, wręcz uspokajające, buczenie silników, zmieszane z dźwiękami składanych stolików i siedzeń przesuwanych do pozycji pionowej. Czasami przebudzenie z męczącego, złego snu może stanowić ulgę — kiedy zrozumie się, że był to tylko sen. Nie zdarza się tak jednak, gdy to rzeczywistość prześladowała cię przez dzień i noc, ponieważ jest zbyt bolesna i trudna, by cię opuścić wraz z nastaniem nowego dnia. Kiedy pojmujesz, że życie, które dawno zostawiłaś za sobą, odsunęłaś od siebie i trzymałaś z daleka w swej od nowa zbudowanej egzystencji — w moim wypadku na innym kontynencie — może w każdej chwili cię dopaść, pochwycić i wywrócić wszystko do góry nogami.

W hali przylotów słychać było jednostajny szum, stale przerywany monotonnymi komunikatami z głośników. Niekiedy rozlegał się jakiś radosny okrzyk. Ludzie spotykający się po krótkiej lub długiej rozłące, ta uniwersalna atmosfera panująca na wszystkich lotniskach świata — długie, rzewne pożegnania w hali odlotów, radosne przytulenia w hali przylotów. A także ostrożne, formalne uściski dłoni, jak ten, który wymieniłam z adwokatem moich rodziców, Janem Hermansenem.

Nie miałam siły powiadomić zbyt wielu osób o swoim przyjeździe do rodzinnego miasta. I tak wszyscy wiedzieli, że zjawię się po tym, do czego doszło. Rozmawiałam przez telefon z ciotką, siostrą ojca, której właściwie nigdy zbyt dobrze nie znałam, oraz z Hermansenem, którego pamiętałam z dzieciństwa jako bliskiego znajomego ojca. Nie jako dobrego przyjaciela rodziny — czy takich mieliśmy? — lecz jego adwokata, zaufaną osobę ze świata interesów, spotykaną także w sytuacjach towarzyskich.

A jednak nadal sprawa jawiła mi się jak coś, o czym czyta się w gazetach. Coś, co właściwie mnie nie dotyczy, lecz co zmusiło mnie do załatwienia pewnych praktycznych kwestii. Choć dokuczliwe mdłości, poczucie winy i groźne koszmary przypominały mi, że dotyczy mnie to bardziej, niżbym chciała. To były moje korzenie, które brutalnie odcięto. Korzenie, do których nie chciałam się przyznać, bo uważałam, że nie są wystarczająco silne. Bo nie odżywiły mnie dość, abym mogła rozkwitnąć. Mogłam je odrzucać i próbować o nich zapomnieć, jednak po tym, co się stało, same mnie dopadły, nawet jeśli były nadgniłe. Właśnie dlatego robiło mi się niedobrze.

Odrobinę uniosłam podbródek i skierowałam wzrok na Hermansena. Postarzał się, odkąd ostatnio go widziałam, ale było to wiele lat temu. Ciemne włosy posiwiały i przerzedziły się. Był tęższy, a nawet niższy, niż zapamiętałam. Twarz miał zaciętą i zatroskaną, jakby sprawa dotyczyła go osobiście równie mocno, jak powinna dotyczyć mnie.

— Panno Sand, jestem zrozpaczony. Niesamowicie mnie to zabolało. Musiała mieć pani wyjątkowo nieprzyjemną podróż.

Pani?

— Jestem Ella. Ależ proszę. Ella.

— Ella. Kiedy ostatnio cię widziałem, byłaś dziewczynką. Musisz być wycieńczona. Ktoś na ciebie czeka? Czy wolisz pojechać prosto do… domu? — Chrząknął.

— Zarezerwowałam pokój w hotelu w centrum — odpowiedziałam krócej, niż chciałam.

— Pokój w hotelu? Tak, rozumiem, że nie chcesz mieszkać w… domu, z powodu tego, co się stało. Wspomnienia i tak dalej… — Pokręcił zasmucony głową. — Nie chcesz nocować u krewnych? Siostra twojego ojca…

— Tak, rozmawiałam z ciotką. Oczywiście zaoferowała mi gościnę, chciała też odebrać mnie z lotniska. Również dawna przyjaciółka proponowała, abym u niej nocowała. Ale na początek wolałabym pobyć sama, dlatego zgodziłam się, kiedy to pan zaproponował, że może mnie odebrać. Myślę, że zrozumieją. Mam dużo do załatwienia i potrzebuję miejsca, gdzie mogłabym się wyciszyć. Rozumie pan? — Wciągnęłam powietrze.

— Oczywiście. Czeka cię dużo załatwiania. Twoja ciotka zaczęła już planować, co należy zrobić, ale wspólnie musicie dogadać się, jak chcecie wszystko… zorganizować. — Na chwilę zamilkł. — No, nie jest to łatwe. Do tego trzeba jeszcze będzie znieść szum w mediach. Mając w tym mieście znane nazwisko… Są jeszcze wszelkie kwestie praktyczne, ale nimi zajmiemy się później. Pomyślałem, że jeśli nie jesteś za bardzo zmęczona, to możemy podjechać do mojego biura, wypić kawę i coś zjeść. Później odwiozę cię, gdzie tylko zechcesz.

Jak miałam się do tego wszystkiego ustosunkować? Może powinnam była jednak wziąć z sobą Petera. Od razu odrzuciłam tę myśl, skinęłam bezwolnie głową i dałam się poprowadzić na parking, do dużego samochodu. Chyba mercedesa. Wolałam, żeby ktoś inny wszystkim się zajął, chciałam już mieć to za sobą i móc opuścić to miasto i kraj najszybciej, jak to możliwe. Wrócić do własnego życia. Do Petera? Nie wiedziałam, niczego już nie wiedziałam. Oparłam się na fotelu pasażera, byłam do cna wyczerpana. Mogłam poprosić, by odwiózł mnie prosto do hotelu. Chyba rozumiał, że nie mam na to teraz sił?

Mimo że głos dalej szumiał w oddali, przestałam słuchać. Patrzyłam tylko na przesuwający się za oknem krajobraz. Droga z lotniska w stronę Nesttun, nieco szersza niż kiedyś, lecz wciąż z ciągnącymi się po prawej polami. Po lewej parę nowoczesnych biurowców. Była mokra, przetykana słońcem jesień. Zdawało mi się, że czuję jej zapach, chociaż siedziałam zamknięta w samochodzie. Z westchnięciem zamknęłam oczy, na krótką chwilę odcięłam się od świata.

— Zaparkuję i pójdziemy do mojego biura.

Nesttun, ze swoim niedużym centrum, położone dziesięć kilometrów na południe od miasta, też nie było takie samo. Deptak i nowe sklepy. Roboty drogowe ciągnące się w kierunku Hop.

— Kolej miejska. — Westchnął, jakby przypomniano mu o czymś kłopotliwym, ale nie wyjaśnił więcej, gdy nie odpowiedziałam. Poprowadził mnie tylko do swego stylowego, przestronnego biura na drugim piętrze, strzeżonego przez uprzejmie uśmiechniętą kobietę w recepcji.

Opadłam na czerwoną kanapę w jego gabinecie. Przyglądałam się sztuce na ścianach; przypominała mi gabinet mojego ojca.

Jakim autem jechali? Czarnym mercedesem? Małym srebrnym audi matki? A może już nie mieli tych samochodów? Nawet tego nie wiedziałam. Niby błahostka, lecz nagle jednak istotna.

Czy przysnęła, wpatrując się w milczeniu przed siebie? Za mocno wcisnęła pedał gazu w stłumionej frustracji? Patrzyła niezainteresowana na krajobraz, odwrócona od niego? Siedzieli obok siebie, milczący, nie mając o czym rozmawiać. Pokłócili się? W złości wykonał niezamierzony manewr? Zdałam sobie sprawę, że pewnie nigdy się nie dowiem. Nawet Hermansen nie mógł tego wiedzieć.

Kobieta w recepcji, ubrana w ładny, niebieski kostium i nadal tak samo uśmiechnięta, nalała kawy do wystawionych już filiżanek i zaserwowała kanapki. Moje przybycie było najwyraźniej zaplanowane. Hermansen wziął papiery z biurka. Założył okulary i usiadł, odchrząknął i znowu westchnął, skupiony na dokumentach. Zaczął bardziej bezpośrednio, niż się spodziewałam. Znalazłszy się na własnym terenie, bez trudu wszedł w zawodową rolę.

— Musiał to być dla ciebie okropny szok. Kiedy ostatnio ich widziałaś? Pewnie nie byłaś w domu od lat?

Patrzyłam na niego zdumiona.

— Cóż, jeżeli chodzi o was prywatnie, jako rodzinę, to nie znałem was blisko, ale wiedziałem, że między tobą a rodzicami doszło do pewnego… rozłamu.

Nagle znów stał się nieswój. — Nie zrozum mnie źle, nic mi do tego. Myślałem jedynie o kwestiach praktycznych… czy wiesz, jak prosperowała firma — tego typu rzeczach. Nagle weszłaś w posiadanie dużego kapitału, którym trzeba dalej zarządzać, a nie wiem, czy kontaktowaliście się mejlowo lub telefonicznie, czy kiedykolwiek dyskutowaliście o sprawach firmy. Twój ojciec nie chciał nic mówić o… — Zdjął okulary. — Rozumiem, że jest za wcześnie, by o tym rozmawiać. Częstuj się, Ella. Chciałem jedynie wiedzieć, czy kiedykolwiek podejmowaliście temat ewentualnego przejęcia przez ciebie firmy w przyszłości?

Uniosłam filiżankę i ostrożnymi łykami piłam ciepłą kawę. Chciałam nawilżyć gardło; mogłam poprosić o wodę.

— Chciałabym wiedzieć — odezwałam się nagle — co wie pan na temat wypadku.

Spojrzał na mnie pytająco. — Chyba dowiedziałaś się…?

— Tak, wiem to, co powiedział mi pan i moja ciotka. I co przeczytałam. Ale chyba jest więcej informacji?

Skinął głową, znów przewertował papiery. — Tak, oczywiście, jest dokumentacja policji i szpitala. Otrzymasz wszelkie informacje, co tylko zechcesz. Myślałem, że może nie masz siły tego teraz zgłębiać. Ale skoro już o tym mowa, to nie ma żadnych nowych informacji ponad to, co już wiesz. Chodzi bardziej o fakty i szczegóły. I jak już mówiłem, nic nie wskazuje, że zawiniła choroba. Twój ojciec cieszył się dobrym zdrowiem. We krwi nie znaleziono śladów alkoholu ani innych substancji. Do wypadku doszło na łagodnym zakręcie w lewo tuż przed Evanger. Prędkość wynosiła około osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Pewnie w chwili nieuwagi samochód zjechał na przeciwny pas. Twoja matka — odchrząknął, co widać robił w niewygodnych dla siebie momentach — trzymała rękę na jego ramieniu. To może sugerować, że chwyciła go, gdy zorientowała się, co się dzieje. Może próbowała ratować sytuację.

A więc nie spała. Nie wpatrywała się w przepływający za oknem krajobraz. Widziała, co ich czeka. Może krzyczała. Dźwięki nie zostawiają śladów, nie można ich udokumentować, udowodnić później, jeśli nie zostały uwiecznione — gdy osoby, które je wydawały i ich słuchały nie żyją. Może faktycznie się kłócili.

— Kierowca ciężarówki doznał jedynie lekkich obrażeń, ale nie potrafi powiedzieć więcej niż to, że samochód na zakręcie zjechał na jego pas. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążył zauważyć nic więcej. Ostro zahamował, ale było już za późno.

— A oni…?

— Jak mówiłem… Twoja matka była cały czas nieprzytomna, zmarła tuż po przetransportowaniu do szpitala. Helikopterem, ale to pewnie wiesz. Doznała zbyt rozległych obrażeń. A ojciec zmarł na miejscu.

Przesunął do mnie kartkę, którą omiotłam wzrokiem.

Pojazd A, audi A6, zostawił ślady hamowania długości 3,5 metra stroną lewą i 4,5 metra stroną prawą w kierunku miejsca zdarzenia. Pojazd stał przodem do lewej strony przodu pojazdu B, scanii R500. Cały przód oraz część kabiny pasażerskiej pojazdu A zostały zgniecione.

Szybko czytałam dalej, z nieprzyjemnym uczuciem przyjmując wyliczane niżej, suche fakty. Skończyłam. Nieznany mi samochód, o którym nigdy nie słyszałam. Dwoje znanych mi ludzi. Ale czy rzeczywiście ich znałam? Dwoje ludzi, których nie widziałam od lat, jak powiedział Hermansen.

— No i Geilo? To była impreza firmowa? Więcej osób wracało stamtąd w tym samym czasie?

Obiady w Paradis, te domowe spotkania, by pielęgnować bliskie kontakty biznesowe. Czy wreszcie z nimi skończyli? Pamiętam, że ojciec miewał zjazdy firmowe w Solstrand w Os. Ale nie w Geilo. Nie mieliśmy tam domku letniskowego, jak wielu znajomych ojca. Nie przepadał za górami.

Hermansen pokręcił głową. — Jechali tylko twoi rodzice. Spędzili weekend w hotelu Dr. Holma.

— Co?

Dostrzegł moje zdziwienie, więc zamilkłam. Nie chciałam, aby zrozumiał, jak nieprawdopodobnie to brzmi. Ale musiał chyba trochę o nich wiedzieć? A może osiągnęli taką perfekcję w tym, co praktykowali przez dziesiątki lat — stwarzaniu pozorów niezmąconego szczęścia — że nawet ci, którzy znali ich najlepiej, nie potrafili tego przejrzeć?

— Nigdy nie jeździli w góry — dodałam. — O ile mi wiadomo.

— Ja też nie odniosłem nigdy wrażenia, że lubią góry — zgodził się i nagle lekko się uśmiechnął. — W każdym razie nie zimą. Ale ludzie się zmieniają, nabierają nowych zwyczajów. Byli przecież dojrzali, z czasem mogli pozwolić sobie na więcej wolnego. A był weekend i piękna jesienna pogoda.

Nie powiedziałam więcej, tylko skryłam swoje zdziwienie w napadzie kaszlu i skupiłam się na kawie, kanapce oraz — pozornie — kartce przede mną. Jesienny weekend w górach. Dlaczego? Może ciotka wiedziała, po co tam pojechali, chociaż nie wydawało mi się, aby była wtajemniczana w ich weekendowe plany.

— Może twoja ciotka wie więcej — powiedział, jakby czytając mi w myślach.

— Ciotka niezbyt często kontaktowała się z rodzicami — odparłam zamyślona. — W każdym razie kiedyś — dodałam prędko.

Ślady hamowania. Zahamował.

— Chyba powinnam do niej zadzwonić — odezwałam się nagle. — Minęły prawie trzy dni, a ja nie wiem nawet, kiedy mamy… — Znów poczułam przytłaczające zmęczenie, spowodowane szokiem, zamieszaniem, ostatnimi nieprzespanymi nocami i zmianą strefy czasowej.

Hermansen spojrzał na mnie.

— Proponuję, żebyśmy kwestiami praktycznymi i finansowymi zajęli się później. Mogą trochę poczekać. Teraz zawiozę cię do hotelu, żebyś mogła parę godzin pospać. Zadzwonię do twojej ciotki, a ty możesz skontaktować się ze mną później. Jest wczesna pora, dla ciebie nie nastał jeszcze pewnie ranek.

Skinęłam głową. Ulżyło mi, że mogę odłożyć w czasie nieuchronną, kłopotliwą część tej podróży.Rozdział 2

Powoli budziłam się ze snu. Kilka sekund zajęło mi przypomnienie sobie, gdzie się znajduję: w pokoju hotelowym w centrum. Pokoju, który zarezerwowałam przez Internet przed wyjazdem z domu w Nowym Jorku. Dopadła mnie chwilowa panika, nagle podniosłam się na łóżku i po omacku szukałam komórki. Za pięć druga. A więc nie spałam więcej niż dwie, trzy godziny. Wydobyłam z siebie długie, drżące westchnienie i z powrotem opadłam na poduszkę. Białe przezroczyste firanki naprzeciwko poruszały się bezgłośnie na wietrze w otwartym oknie. Takie firanki mieliśmy w salonie. Firanki, za którymi siedziałam na pół schowana, w otwartych drzwiach wychodzących na ogród, firanki, przez które wszystko widziałam i słyszałam muzykę.

To moja matka tworzyła muzykę, pochylona nad klawiszami, po których biegały jej palce. Zawsze uśmiechała się, gdy tak siedziała, mrużąc oczy, kołysała się w rytm wydobywanych przez siebie dźwięków. Zza białego materiału wyłaniała się jej piękna, niewyraźna sylwetka. Blond włosy opadały na czoło. Bluzka z białej koronki na tle jasnej, wrażliwej skóry. Długie, wąskie palce, a na nich połyskujące diamenty. Z wyglądu była tak niepodobna do mnie — wysoka, jasnowłosa postać, a jednak gibka i niemal przezroczysta. Byłam szczupła i brązowooka jak ona, ale włosy miałam kasztanowe i gęste, skórę ciemniejszą i nigdy nie dorównałam jej wzrostem. Jednak łączyła nas skłonność, by być nieobecną, zamkniętą w sobie, oraz cień smutku, łatwo dający się ukryć za chłodną fasadą. W krótkich chwilach, gdy czułyśmy się wystarczająco pewne, potrafiłyśmy emanować radością życia i humorem, które jednak prędko znikały, gdy narzucała to sytuacja lub kiedy grunt nie wydawał się nam dość bezpieczny. Owszem, umiałam rozpoznać w niej siebie, mądra po szkodzie, gdy nasze wspólne życie przeszło do historii. Wtedy jednak tak nie myślałam, kiedy klęcząc, przyglądałam się jej z ukrycia, zawijałam lok na palec i pragnęłam, by otoczyła mnie swoim ciepłem, pozornie samotną radością, której z nikim nie dzieliła, nawet ze mną.

W myślach pojawiło się nowe wspomnienie — gorączkowe przygotowania do uroczystego obiadu. Te ważne kontakty biznesowe, które trzeba było pielęgnować także w życiu prywatnym. Matka zestresowana, prawie płakała nad parującymi garnkami w kuchni — nie była szczególnie praktyczną osobą, lecz mimo to ojciec spodziewał się, że weźmie na siebie odpowiedzialność za tę część jego interesów. Czerwone, płonące policzki, błyszczące oczy, spocone włosy spadające na czoło. On sam tak samo zestresowany, choć może z innych powodów.

— Dlaczego nie możesz zaprosić ich do restauracji? — zapytała, tłumiąc płacz. — Wiesz, jaka jestem w tym kiepska!

— Dlaczego? Może dlatego, że w domu lepiej panuję nad sytuacją! Bo nikt nie wpadnie na pomysł, żeby później iść tańczyć i żebyś mogła zachowywać się jak ladacznica! Przymilać się do… Widziałem przecież, co działo się ostatnio, prawda? — Wypluł słowa.

— Ladacznica? — Jej głos drżał, przechodził w falset. Trzęsącą się dłonią starła coś z policzka. — Jak możesz coś takiego mówić, Henriku! Ty, który nigdy…

Świszczący cios, który trafił mnie w serce równie mocno jak ją w policzek. Nogi, które najszybciej, jak mogły, poniosły mnie stamtąd, po schodach, do pokoju. Zamknąć drzwi, schować się, zasłonić uszy…

A później, kiedy ostrożnie próbowałam się do niej zbliżyć, zapytać, przymilić się, chłodno odtrąciła mnie, zarówno czynem, jak i słowem:

— To nic, Ella. Tylko krótka dyskusja. Może ci się to tylko przyśniło. Nic się nie stało. — Była zamknięta, nieobecna, nie dało się do niej dotrzeć. A napięta struna w mej piersi drżała ze strachu przed tym, czego nie rozumiałam i do czego mnie nie dopuszczano.

Odsunęłam od siebie wspomnienia, z trudem wstałam i prawie zatoczyłam się, idąc do łazienki. Zrzuciłam ubrania i otworzyłam kran w prysznicu. Skierowałam na siebie strumień gorącej wody, namydliłam się, wyćwiczonymi ruchami umyłam włosy. Później wycierając piekącą skórę ręcznikiem, napotkałam w lustrze parę przekrwionych oczu pod mokrą, ciemną grzywą. Umalowałam się i znalazłam w walizce czystą bieliznę. Lepszego efektu nie dało się osiągnąć. Nikt chyba się nie spodziewał, że będę znakomicie wyglądać.

Komórka zadzwoniła, gdy stałam ze szczotką do włosów w dłoni.

— Ella? — Głos był słaby, brzmiał jak cień głosu ciotki. Chociaż nie słyszałam go zbyt często. Siostra ojca i jej mąż nie mieli dzieci i choć mieszkaliśmy w tym samym mieście, na ogół spotykaliśmy się tylko na święta i urodziny albo podczas niedzielnych obiadów i większych przyjęć urządzanych przez moich dziadków. Wyraźnie pamiętałam nasze wizyty u nich, chociaż oboje zmarli, zanim zaczęłam chodzić do szkoły. Później ich willa stała się moim domem rodzinnym. Piękną kulisą tragedii — pomyślałam z ironią. Czyż moja rodzina nie była zawsze tragiczna?

Moi dziadkowie byli eleganckimi, zamożnymi ludźmi. Babcia nie brała mnie na kolana, żeby mi poczytać, nie piekła ze mną bułeczek ani świątecznych pierniczków. Pamiętam ją jako szczupłą, elegancko ubraną kobietę, przyjazną, ale z dystansem. Podczas naszych odwiedzin chyba cieszyła się, że znikałam po obiedzie w zakamarkach domu i zostawiałam dorosłych w spokoju. Lubiłam odkrywać dom sama o wiele bardziej, niż najpierw długo i grzecznie siedzieć przy stole, uważając, żeby niczego nie poplamić ani nie stłuc kosztownych, kryształowych kieliszków, a później wraz z wszystkimi przejść do salonu na kawę. Nikt nie protestował, gdy po deserze wstawałam i bezgłośnie wymykałam się z pokoju. Pamiętam to łaskotanie w brzuchu z podniecenia. Wyobrażenia, które stawały się rzeczywistością, kiedy ukradkiem wędrowałam między pokojami starego, wielkiego domu. Potrafiłam zniknąć w głębokim fotelu w bibliotece, snując w głowie historie o samotnej dziewczynce, która w piwnicy znalazła rodzeństwo uciekające z domu dziecka, albo o prawdziwej księżniczce, która zgubiła się w drodze z pałacu na Gamlehaugen (oddalonego o krótki spacer od willi dziadków), i która wcale nie chciała tam wracać, ponieważ miała niemiłą nianię, a króla i królowej nigdy nie było w domu. Wynajdywałam ciekawe, zakurzone książki, których jeszcze nie potrafiłam czytać, ale sama wymyślałam im fabułę, zwłaszcza gdy zawierały ilustracje, które pomagały w tworzeniu historii. Były tam stare porcelanowe lalki w pięknych, delikatnych sukienkach z jedwabiu. Pożółkłe rysunki, stare obrazki i magazyny. Ubrania pachnące kamforą i lawendą, schowane w głębi wielkich szaf. W ogromnym domu było dość rzeczy, które stymulowały moją i tak bujną wyobraźnię.

Dziadek był surowym, małomównym mężczyzną. W każdym razie tak go pamiętam. Kiedy on i babcia w niedługim odstępie czasu umarli z powodu choroby, zareagowałam bardziej zdziwieniem aniżeli smutkiem i tęsknotą. Cieszyłam się też, gdy dom stał się nasz.

— Ella, jesteś tam?

Znów odpłynęłam, zniknęłam w świecie wspomnień, wywołanych przez jakiś głos albo obraz. Minęła ledwie doba, odkąd ostatnio z nią rozmawiałam. To ona zadzwoniła pierwsza, a ja nie rozpoznałam jej cienkiego, łamiącego się, zawodzącego głosu, którym ciotka — próbując ochłonąć — poprosiła mnie, bym przyleciała do domu.

— Tak, tak, jestem.

— Och, Ella, jak się czujesz, jak minęła podróż? Nie wiem, co powiedzieć… Tak się cieszę, że tu jesteś, ale nie ma sensu, żebyś nocowała w hotelu. Dlaczego nie przyjedziesz do nas? Mamy z Arthurem dość miejsca, jest nas tylko dwoje, przecież wiesz… — Słowa urywały się, między zdaniami wciągała płytko powietrze. Chłodna ciotka Agnete, taka podobna do swojej matki. Jej głos brzmiał, jakby nie mogła się pozbierać, dokładnie jak podczas dwóch poprzednich rozmów telefonicznych.

— Na razie chciałabym zostać tutaj. To nic takiego, ciociu Agnete. Pomyślałam, że przyda mi się trochę samotności. Wiesz, że mam dużo do ogarnięcia.

Słyszałam swój spokojny i racjonalnie brzmiący głos, jakbym próbowała pocieszyć niespokojne dziecko albo przemówić mu do rozsądku. Jakbym była osobą, która przyleciała, by załagodzić niepokój i uporządkować chaos.

Wzięła drżący oddech. — Tak, tak, jasne, za dużo jest rzeczy i tak mało czasu, żeby wszystko załatwić. Później o tym porozmawiamy. Arthur zawiezie mnie teraz do domu pogrzebowego, jesteśmy tam umówieni o wpół do czwartej. Poprosiłam o możliwość spotkania jak najpóźniej, bo miałaś dzisiaj przylecieć. Odbierzemy cię spod hotelu za dwadzieścia minut. W porządku, Ella?

— Tak. Będę czekać na zewnątrz.

Po zakończeniu rozmowy zrobiło mi się słabo, musiałam chwycić się krawędzi biurka. Od przyjazdu zjadłam jedynie parę kęsów kanapki u Hermansena. Nie miałam ostatnio apetytu, lecz rozumiałam, że powinnam coś przegryźć, by stawić czoło kolejnym dniom. Wzięłam kurtkę i torebkę i zjechałam windą do recepcji.

Gdy Arthur Winge dokładnie dwadzieścia minut później zajechał przed wejście do hotelu, ani on ani ciotka nie zauważyli skulonej, drobnej, opatulonej kurtką postaci stojącej tuż obok na ostrym, jesiennym wietrze, z niedojedzonym hot dogiem w ręku. Zagubionej i schowanej, z brązową grzywką niemal tak samo długą jak reszta włosów, którą wiatr rozwiewał jej przed twarzą. Tak czułam się, stojąc w głębi witryny, z widokiem na targ, Nadbrzeże Zachariasa, Bryggen i zatokę Vågen, podczas gdy ludzie spiesznie mijali mnie w drodze do swoich spraw. To było moje rodzinne miasto i czułam się w nim zarówno swojsko, jak i obco. Po skończeniu liceum mieszkałam w centrum, przez sześć lat studiów na uniwersytecie. Rodzice oczywiście protestowali. Ojciec był oburzony. Po co miałabym wynajmować mieszkanie dwadzieścia minut od domu? Czyż nie odnowili dla mnie w tym celu piwnicy? Pamiętam swoje wyjaśnienia, że chodzi o to, żeby być blisko uczelni, przyjaciół, wszystkiego, co dzieje się w mieście. Że jestem dorosła i muszę wyprowadzić się z domu. Że koleżanki mają wolny pokój w mieszkaniu studenckim. Mieszkaniu studenckim? A to co za wymysł? Bałagan, imprezy, Bóg wie, w jakim środowisku mogę się znaleźć. Może powinni znać mnie na tyle, by wiedzieć, że byłam raczej skrytą istotą bez dużej grupy bliskich przyjaciół. Nie wspomniałam jednak, że koleżanki ze studiów bardziej potrzebowały pieniędzy niż mnie. Ja z kolei potrzebowałam tego pokoju bardziej niż ich, w każdym razie tak to czułam, i miałam nadzieję, że będzie to dla mnie miejsce wytchnienia, choć pewnie wolałabym mieszkać sama. Myślałam jednak, że wynajmując pokój z innymi, będę mogła odpocząć od nich. Jednocześnie czułam się bezpiecznie, mając koło siebie ludzi, z którymi nie musiałam przebywać więcej niż to konieczne, a którzy jednak byli za ścianą.

Mieszkała tam też Lilli, oprócz dwóch moich dalszych koleżanek ze studiów, a raczej — jej koleżanek. Lilli (ochrzczona jako Lillian, lecz od dzieciństwa nazywana Lilli) była moją jedyną bliską, wierną przyjaciółką, chociaż czasami ją także od siebie odtrącałam. Była dokładnie taka, jaka powinna być dobra przyjaciółka. Ciepła, niezawodna i solidna. Otwarta. Radosna i spokojna, wręcz irytująco bezkonfliktowa. Zawsze tam, gdzie ktoś jej potrzebował. (Jak niektórzy ludzie mogą tacy być?). A czy ja dostrzegałam to, co powinnam dostrzegać? Czy tylko w oczywisty sposób korzystałam z jej obecności, kiedy sama jej potrzebowałam, a trzymałam ją na dystans, nie mogąc znieść, gdy mieszała się w moje sprawy jak starsza siostra? Czy kiedykolwiek to ona mnie potrzebowała? Myśl uderzyła mnie niespodziewanie, napełniając swego rodzaju poczuciem winy, jakbym odkryła coś, co powinnam była zrozumieć wiele lat temu. Czy kiedykolwiek widziałam jej potrzeby?

Wzdrygnęłam się na wietrze. Wolną ręką mocniej otuliłam się kurtką, chociaż wyszło słońce. Ciocia Agnete wysiadła z auta i przeszła po chodniku w płaszczu powiewającym za nią jak żagiel — blade i nieco mniej wytworne wydanie babci. Ubrana była dość elegancko i drogo, ale prosto i trochę banalnie. Bez pudru na policzkach i dyskretnie czerwonych ust. Nie nosiła też pereł ani eleganckich, cienkich rękawiczek, jakie włożyłaby babcia. Buty miała rozsądne, na płaskim obcasie.

Zanim zdążyłam zareagować, weszła do recepcji. Pobiegłam za nią.

— Ciociu Agnete!

Odwróciła się nagle, zanim dotarła do stanowiska recepcjonisty. Jej oczy przygasły, gdy napotkała mój wzrok, a cała postać się skurczyła. Płaszcz nie przypominał już żagla, lecz ciężki kawał materiału, który ciągnął ją w dół. Chwiejnym krokiem ruszyła spiesznie w moją stronę, rozwarła ramiona i objęła mnie w niezdarny, powściągliwy sposób. Wyczuwałam woń jej perfum, oddech przy uchu, włosy łaskoczące w policzek, miękki materiał płaszcza pod moją dłonią. Odsunęła się, odszukała wzrokiem moich oczu, sekundę się w nie wpatrywała, po czym jej spojrzenie znów zaczęło błądzić, a ja ujrzałam w niej tę chłodną życzliwość, tak charakterystyczną dla babci, lecz również coś szczerego, głęboko skrytego, co na moment pojawiło się i zniknęło. Instynktownie poczułam, że ta tragedia mocno ją dotknęła, zbliżyła do mnie bardziej niż kiedykolwiek, lecz ona walczyła, by nad nią panować. Nagle poczułam dziwny związek z ciotką, chociaż w zasadzie nie byłam jej bliska. Znana, lecz traktowama z dystansem.

— Jak dobrze… cię widzieć. Chociaż okoliczności są… okropne. — Uniosła dłoń, aby odgarnąć lok, który spadł jej na czoło. Westchnęła, drżąc. — Teraz musimy być praktyczne, moja droga. Załatwić pogrzeb i inne sprawy. Finanse, dom… Ale Hermansen ci w tym pomoże. My też we wszystkim ci pomożemy. Wsiądź do auta, głupio zaparkowaliśmy. Czekają na nas w domu pogrzebowym. Możemy rozmawiać w drodze.

Chwyciła lekko rękaw mojej kurtki i poprowadziła mnie do samochodu. Usiadłam z tyłu. Arthur Winge, mój wuj, chociaż nie biologiczny, odwrócił się do mnie z poważną miną. Wyciągnął rękę, po czym mocno i nieco dłużej niż to konieczne, uścisnął moją dłoń. Złożył kondolencje, wypowiedział obowiązkowe frazesy. Kolejny małomówny mężczyzna w rodzinie. Rzetelni mężczyźni, zdolni i towarzyscy w interesach, lecz milczący i nieprzystępni w życiu prywatnym. Tak jawili mi się wszyscy trzej: dziadek, ojciec i wuj, choć nie był spokrewniony z dwoma pierwszymi.

Ciocia Agnete znowu westchnęła. Mówiła szybko, wykrzywiając z wysiłkiem głowę do tyłu.

— Wiesz, rozmawiałam już z domem pogrzebowym, ale musimy wspólnie zadecydować, jak wszystko zorganizujemy. Dzień jest wybrany, to będzie piątek.

Już dość sił zabrało mi pogodzenie się z samym wypadkiem, wyprawa w przeszłość. Jak organizuje się pogrzeb? W ciągu zaledwie kilku dni?

Ciągnęła: — Tak, wiem, że nie miałaś z nimi dużo kontaktu. Ale byli mimo wszystko… A on był moim bratem… — Głos jej się załamał.

Arthur podjął wątek.

— Zawsze trudno jest tak od razu myśleć o kwestiach praktycznych — powiedział spokojnie. — Zwłaszcza kiedy coś wydarza się w taki tragiczny sposób. Ale może zrobi to nam też dobrze w tych trudnych chwilach.

— Co robili w Geilo? — Moje pytanie padło bez związku z poprzednimi wypowiedziami.

— Tego nie wiem. — Ciotka Agnete patrzyła w zamyśleniu przed siebie, w lusterku widziałam jej oczy. — Nie wiedziałam nawet, że tam byli. Ale od piątku nocowali w hotelu Dr. Holma i wyruszyli do domu po lunchu w niedzielę. Byli tam sami, to nie był zjazd firmowy. O ile wiem, Henrik nigdy nie organizował zjazdów firmowych w Geilo. Nie wiem też, czy byli tam kiedyś wcześniej. To znaczy sami. Zdziwiło mnie to…

Zerknęła na mnie z lusterka. — Powiem wprost, Ella — to nie było szczęśliwe małżeństwo. My wszyscy, którzy byliśmy z nimi blisko, to rozumieliśmy. Ty na pewno lepiej niż inni. Strasznie smutne, że coś takiego odbija się na dzieciach. Na pewno niełatwo dorastało się w tym domu. Każde z nich było na swój sposób wyjątkowe. Henrik pod wieloma względami przypominał twojego dziadka, zarówno z wyglądu, jak i sposobu bycia. Zajęty firmą, ale milczący i nieco surowy w domu. Ja i Henrik nie znaliśmy właściwie zbyt dobrze naszego ojca, trochę się go baliśmy. Miał niezły temperament, jak już się nami zajął. A robił to głównie, gdy nie był z czegoś zadowolony. Z naszej dwójki to Henrik darzył go pewnie większym szacunkiem. Ja byłam dziewczynką, ojciec miał do mnie słabość. Ale Henrik miał być twardy, od dzieciństwa zachowywać się jak mężczyzna. Na tyle, na ile potrafił, próbował mu się przypochlebić, ale nie szło mu to łatwo. Od czasów jego dzieciństwa zostało też postanowione, że przejmie firmę. Nigdy nie pytano go w tej kwestii o zdanie. To była oczywistość. Rozumiesz, on całe życie był pod presją. Musiał spełnić oczekiwania, co może niezbyt mu odpowiadało. Nie sądziłam, że stanie się podobny do taty, bo rozumiałam, że w głębi ducha gardzi oczekiwaniami rodziców. Ale nie wiedział, jak inaczej ma się zachować. Nie mam pojęcia, jakim był dla ciebie ojcem, Ella. Nie spędzałyśmy przecież dużo czasu razem, z wyjątkiem tradycyjnych zjazdów rodzinnych. Sądziłam jednak, że był w twoim życiu raczej nieobecny, podobnie zresztą jak w życiu twojej matki.

Głęboko wciągnęła powietrze, spojrzała przed siebie, do tyłu na mnie i znów przed siebie. Ciotka Agnete nigdy tak do mnie nie mówiła. Przez kilka minut powiedziała mi więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Miałam wrażenie, jakby wydobyto nowe, ukryte wspomnienia z mojego dzieciństwa, których nie chciałam wcale ujawniać.

— A twoja matka… Sofie była nierozwikłaną zagadką. Jej rodzice zmarli wcześnie w Oslo, poza tym nie miała krewnych. Była wyrafinowana, przez co pasowała do naszej rodziny, do tego grała na fortepianie jak bogini. Boże, jak ja jej tego zazdrościłam! Lekcje gry na fortepianie, które pobierałam jako dziecko, można uznać za zmarnowane…

Z głębi jej gardła dobył się suchy śmiech.

— Rodziców nie cieszył mój brak muzykalności. Twojej matki nigdy dobrze nie poznaliśmy, żyła zawsze we własnym świecie. Może w ogólnym rozrachunku nie była aż tak różna od nas, nigdy wszak nie byliśmy szczególnie otwartą na innych rodziną…

Mówiła teraz wyższym głosem. Arthur, który w milczeniu prowadził samochód w kierunku Landås, odwrócił się do niej z niemal zmartwionym wyrazem twarzy. Chyba nawet w jego oczach przeszła samą siebie, jeżeli chodzi o wylewność.

— Próbuję jedynie powiedzieć, że tych dwoje nie stanowiło dobranej pary. Może twoja matka miała bardziej pozytywne usposobienie, niż to okazywała… niż dawała po sobie poznać…

Słowa więzły jej w gardle. Znów podniosła rękę, aby poprawić niesforny lok, w nerwowym geście zdradzającym, że się stresuje.

— Czasami to widziałam, gdy grała na fortepianie, gdy była z tobą i myślała, że nikt nie patrzy. Uważam jednak, że może nie było w waszym domu aż tyle radości, ile potrzebuje dziecko… a nie miałaś przecież rodzeństwa. Twoje dzieciństwo było na pewno przesiąknięte atmosferą dorosłości i powagi. Nigdy nie obwiniałam cię, że wyjechałaś, Ella. Ludzie rozjeżdżają się w dzisiejszych czasach po całym świecie. Chodzi o to, że nie utrzymywałaś kontaktu. W pewien sposób to rozumiem. Teraz jest już jednak…

Wyjęła chusteczkę, która stłumiła resztę zdania.

Arthur skręcił na parking pod dużym budynkiem. Jego wzrok przelotnie napotkał moje spojrzenie, kiedy odwrócił się, by wjechać tyłem na wolne miejsce. Siedziałam milcząca i niemal zakłopotana po potoku słów ciotki Agnete. Otworzyłam usta, aby się odezwać, ale zaraz je zamknęłam i chwyciłam torebkę. To ona odezwała się znowu pierwsza.

— Musimy już wchodzić. Porozmawiamy jeszcze później, Ella. Teraz sprawa pogrzebu…

Jej głos był niższy i bardziej rzeczowy. Myślałam, że Arthur odjedzie i odbierze nas później, ale wysiadł razem z nami z auta. W milczeniu weszliśmy do recepcji, gdzie życzliwie nas przyjęto i wskazano nam drogę do biura z niewielką częścią reprezentacyjną. Po chwili wszedł mężczyzna po trzydziestce w dyskretnie szarym garniturze i się przedstawił. Mówił cicho, życzliwym tonem o tym, jak trudna i wyjątkowa musi to być dla nas sytuacja. Pytał, czy zdążyliśmy przedyskutować szczegóły. Wiele spraw trzeba uzgodnić — nekrologi, pieśni, przemówienie, muzykę… Ale najpierw musimy ustalić sposób pożegnania po tym tragicznym wypadku.

Przypomniałam sobie absurdalne sceny z Sześciu stóp pod ziemią i ogarnęła mnie nagła, wielce niestosowna potrzeba, aby głośno się zaśmiać. Zamiast tego popatrzyłam na moich rozmówców i nagle wpadłam na pomysł:

— Zróbmy to najprywatniej, jak się da. Nie musimy przejmować się kolegami z pracy, partnerami w interesach i dalszymi znajomymi. Po co w pogrzebie ma brać udział masa ludzi, którzy właściwie niezbyt dobrze go znali? W pracy i tak pewnie zorganizują jakąś uroczystość upamiętniającą, a myślę, że większość osób zrozumie w takiej sytuacji potrzebę prywatności. Niech będzie na spokojnie, tylko dla rodziny. — Zerknęłam na Arthura i ciotkę Agnete. — Nie jest nas przecież wielu. Hermansen na pewno będzie chciał przyjść. Może ktoś z firmy. Skromna uroczystość, parę słów pastora, pieśni i organy, bez przemówień. Jeżeli w ogóle mamy dawać nekrolog, możemy to zrobić później. Napisać, że odbył się cichy pogrzeb.

Przez chwilę panowało milczenie. Agent pogrzebowy popatrzył na mnie w zdumieniu. Pewnie spodziewał się płaczącej, niepocieszonej córki, a spotkał młodą kobietę, która w chłodny i pozornie niewzruszony sposób nakreśliła mu obraz prostej uroczystości pogrzebowej swoich rodziców, noszących znane wśród bergeńskich przedsiębiorców nazwisko. Spodziewałam się protestów. Mężczyzna ostrożnie zasugerował, że piękny i godny pogrzeb, a do tego może też stypa, dla wielu ma duże znaczenie, szczególnie kiedy ktoś zginął w tak tragiczny sposób. Ludzie cenią możliwość zebrania się, doznania wsparcia, poczucia, że inni się przejmują. W końcu wiele osób znało moich rodziców i może potrzebowało takiego pożegnania.

Reakcja ciotki Agnete właściwie mnie nie zdziwiła. Siostra ojca miała ten sam charakter, co reszta rodziny. Na ogół niezbyt otwarta, a w interesach rzeczowa.

— Oczywiście, Ella. — Sprawiała wrażenie, jakby nie usłyszała w ogóle słów agenta pogrzebowego. Wyciągnęła rękę i z wyraźną ulgą dotknęła mojego ramienia. Jej oczy zaszły łzami. — Oczywiście. Widać, że najtrzeźwiej z nas myślisz. Tak będzie nam łatwiej. Dość mamy bólu, nie musimy jeszcze spotykać się z masą ludzi.

Arthur odchrząknął. — Myślę, że Ella wybrała najlepsze rozwiązanie. — Skinął z uznaniem głową. — To sprawa prywatna, tylko dla najbliższych.

Opuściłam ramiona. Nie z powodu uznania ciotki Agnete czy Arthura — ogromną ulgę sprawiło mi to, że nie będę musiała oglądać całego tłumu poważnych, współczujących lub obwiniających mnie twarzy, ściskać niczyich dłoni. Stłumiłam drżące westchnięcie. Teraz mogłam przejść do dalszych praktycznych szczegółów, które mimo wszystko należało ustalić, nawet jeżeli uroczystość miała być prosta. Pierwsza z wielu formalności za mną.Rozdział 4

Powoli ubierałam się w pokoju hotelowym z widokiem na zatokę Vågen. Czarny kostium, krótkie włosy prosto zaczesane na bok. Większą część poprzedniego dnia spędziłam z ciotką. Załatwiałyśmy ostatnie praktyczne sprawy przed skromną uroczystością pogrzebową. Później zamówiła jedzenie („Nie dam rady sama się tym dzisiaj zająć”) i z drżącym westchnieniem nalała wina do sporych kieliszków. Ze zdziwieniem przyglądałam się odrobinę nieobecnej, chłodnej ciotce, jaką pamiętałam z dzieciństwa. Niesamowita mieszanka kruchości, wigoru, ciepła i opiekuńczości ujawniła się w tej kobiecie, której nigdy dobrze nie znałam. Jakby tętniły w niej uczucia, które pragnęła okazać, choć nie do końca wiedziała jak, ponieważ nie była do tego przyzwyczajona. Dlaczego nie widziałam w niej tego jako dziecko? Z ojcem łączyła ją lojalność, jaka powinna być między rodzeństwem, ale nigdy nie okazywała mi szczególnego zainteresowania. Może przypominałam jej, że sama nie ma dzieci? Czy teraz coś uległo zmianie? Skoro stała się moją najbliższą krewną i vice versa?

Ja sama chciałam się jakoś wycofać, ale nie przeszkadzała mi jej obecność. Przypominała mi o czymś, co mam w sobie. O więzach krwi. Może naprawdę jest w tym coś, że co w rodzinie, to nie zginie.

Zadzwoniłam do Petera. Ucieszył się na dźwięk mojego głosu, lecz był zmartwiony i nadal obrażony, ponieważ nie chciałam podzielić się tym poważnym zdarzeniem w moim życiu z osobą, która miała mi być najbliższa. Raz jeszcze zapewniłam go, że musiałam zająć się tym sama, bo nie chciałam mieszać mojego starego życia z nowym. (Dlaczego stale potrzebował zapewnień? Czy nie mógł po prostu przyjąć tego, co mu mówiłam, zaakceptować, że tak po prostu musi już być?). Peter, o pięknych oczach i beztroskim usposobieniu, który zawsze jednak martwił się, kiedy się wycofywałam. Wyznający nieskomplikowaną filozofię życiową, zadowolony prawie ze wszystkiego, przekonany, że nawet zmartwień można łatwo się pozbyć. Wiedziałam, że postrzegając go w ten sposób, upraszczam jego obraz, ale tak bardzo się ode mnie różnił.

Powiedziałam, że wezmę taksówkę. Ciocia Agnete i Arthur już byli na miejscu, chociaż wyjechałam wcześnie. Kaplicę prosto i pięknie przystrojono na biało, tak jak uzgodniłyśmy. Pastor i agent pogrzebowy z zawodową dyskrecją okazywali swoje współczucie.

Gdy uroczystość się rozpoczęła, w kaplicy znajdowało się więcej ludzi, niż się spodziewałam i sobie życzyłam. Wielu z firmy. Parę kobiet i mężczyzna, chyba ze szkoły, w której matka uczyła muzyki. Niektóre osoby mogły znać ojca z interesów. Skąd znali termin wydarzenia? Niczego nie ogłaszaliśmy. Oczywiście był też Hermansen. Lilli zapytała, czy może przyjść, ale się nie zgodziłam. Powiedziałam, że miejsce znajdzie się tylko dla najbliższych. Spokojna, zamknięta uroczystość. Dziwne przedstawienie ku czci dwojga ludzi, których już wśród nas nie było, którzy może nigdy do siebie nie pasowali, lecz których życie należało wspólnie upamiętnić.

Siedziałam z pochyloną głową w pierwszej ławce obok ciotki. Nie chciałam kontaktu z osobami z tyłu. Ciotka szlochała bezgłośnie w chusteczkę higieniczną, jej ramię regularnie drżało, dotykając mego boku. Ja sama nie płakałam. Umknęły mi słowa pastora o bólu, który czasami bywa zbyt nieznośny. Odśpiewałam obowiązkowe pieśni, skupiona na guzikach płaszcza położonego na kolanach. Trumny opuszczono (tę z tyłu trzeba było przestawić, bo nie było miejsca na więcej niż jedną). Ucichło postludium, zebrałyśmy torebki i inne rzeczy osobiste i nieco zmieszane wyszłyśmy z kaplicy. Jakbyśmy wydostały się na światło po długim czasie spędzonym w ciemności.

Ciocia Agnete chwyciła mnie za rękę, gdy tylko znalazłyśmy się na zewnątrz.

— Kim była ta kobieta, która siedziała całkiem sama z tyłu? — na pół wyszeptała.

— Lilli? — odpowiedziałam szeptem, z ukłuciem wyrzutów sumienia, i rozejrzałam się wokół.

Popatrzyła na mnie pytająco.

— Lilli, moja przyjaciółka, którą odwiedziłam parę dni temu.

— Nie, starsza pani. Przyszła późno i zniknęła, gdy tylko się skończyło. Nigdy jej nie widziałam.

Wzruszyłam ramionami. Było tam więcej nieznanych mi osób. Ponieważ nie dałyśmy ogłoszenia, nie przekazałam też, że nie życzę sobie kondolencji. Niewiele mówiąc i krótko kiwając głową, ściskałam zatem wyciągnięte dłonie, by szybko uciec na parking, gdy tylko nadarzyła się taka możliwość. Postawiłam kołnierz płaszcza i stałam przy samochodzie z plecami zwróconymi do kaplicy, aż dołączyła do mnie ciotka Agnete z Arthurem.

Zrobione. Moje korzenie zostały pogrzebane. Byłam ostatnim żyjącym członkiem rodziny Sand.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: