Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Księga ludzkich uczuć - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Księga ludzkich uczuć - ebook

Nic nie budzi większych emocji niż one same!

Ciekawa, lekka i mądra lektura, która pozwoli nam lepiej poznać i zrozumieć świat uczuć.
Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak opisać to cudowne uczucie, kiedy w zimną zimową noc siedzisz w przytulnym miejscu otoczony przyjaciółmi i dobrym jedzeniem (Holendrzy mówią na nie gezzelig)? Albo jak to się stało, że dawniej nostalgię traktowano jak śmiertelną chorobę, a dzisiaj myślimy o niej jak o nieszkodliwym sentymencie?

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-4374-9
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wprowadzenie

Podnieś wzrok. Spójrz na chmury. Czy wiszą szare i dostojne na nieruchomym niebie? A może w formie smug unoszą się beztrosko na lekkim wiaterku? Czy horyzont nie przesiąkł palącą czerwienią zachodu słońca, płonącego z pożądania?

Dla malarza Johna Constable’a niebo było pełne emocji. W liście z 1821 roku nazwał je „myślą przewodnią” i „najistotniejszym organem uczuciowości w malarstwie”¹. Właśnie z tego powodu poświęcił wiele czasu na obserwowanie i klasyfikowanie chmur. Wychodził ze swojego domu w Hampstead – w owym czasie była to wioska pod Londynem – z plikiem kartek, kieszenią wypchaną pędzlami i przesiadywał na wrzosowisku, malując kształty pośpiesznie zmieniające się nad jego głową, nie przejmując się wiatrem szeleszczącym kartkami ani kroplami deszczu rozmazującymi farby. Po powrocie do domu układał szkice zgodnie z najnowszymi klasyfikacjami meteorologicznymi i opatrywał je notatkami zawierającymi datę, godzinę i opis warunków atmosferycznych.

Constable chciał opanować język nieba – wystarczy spojrzeć na jego obrazy, aby się przekonać, że tego dokonał. Musimy jednak mieć na uwadze, że żył w czasach ogarniętych obsesją klasyfikowania i dzielenia na kategorie, zamiłowaniem do taksonomii, której ulotne, sunące obłoki nie chciały się poddać. Nie jest łatwo uchwycić chmury. Dzielenie ich na grupy, jak czterdzieści lat późnej stwierdził krytyk John Ruskin, zawsze było „raczej wynikiem praktycznych potrzeb niż obiektywnym opisem”. Chmury przechodzą jedna w drugą i odpływają. Zmieniają sojusze tak często, że trudno je od siebie odróżnić.

Przyjrzyj się chmurom, a może dostrzeżesz przez moment w ich zabarwieniu jakąś emocję. Zaraz potem całe niebo się przeistoczy i to wrażenie zniknie.

Obserwowanie i nazywanie naszej pogody emocjonalnej może być równie wielkim wyzwaniem. Spróbuj dokładnie opisać, jak się obecnie czujesz. Czy twoje serce drży z podniecenia na myśl o osobie, która będzie cię oczekiwać na peronie, kiedy wysiądziesz z pociągu? A może ściska cię w żołądku na myśl o jutrzejszym terminie oddania pracy? Czy to nie ciekawość popchnęła cię do sięgnięcia po tę książkę? A może z kolei doprawiona przekorą niechęć każe ci przewracać kolejne strony w księgarni i opóźniać powrót do domu? Czy przepełnia cię nadzieja? Jesteś zaskoczony? (A może znudzony?).

Niektóre emocje rzeczywiście potrafią zabarwić cały świat, jak przerażenie, kiedy samochód wpada w poślizg, albo euforia towarzysząca zakochaniu. Z uchwyceniem innych – podobnie jak chmur – mamy kłopot. Jeżeli planujesz niespodziankę dla ukochanej osoby, możesz odczuwać niecierpliwość zabarwioną radością i podszytą delikatnym przerażeniem. (A jeśli jej nie spodoba?). Wyjdź z domu wzburzony po kłótni, a możesz mieć kłopot z precyzyjnym określeniem momentu, kiedy wygasł w tobie gniew i poczułeś się zdegustowany własną postawą. Istnieją emocje tak delikatne, że zanikają, zanim zdążymy je zauważyć, na przykład to przelotne uczucie ukojenia, jakie odczuwamy, gdy w supermarkecie sięgamy po produkt znajomej marki. Inne emocje zaczynają się tlić gdzieś w naszym wnętrzu, ale szybko przed nimi uciekamy z obawy, że nami całkowicie zawładną: zazdrość, przez którą świerzbią nas palce, aby przeszukać kieszenie ukochanej osoby, albo zawstydzenie, mogące nas doprowadzić do autodestrukcji.

Czasami odnosimy wrażenie, że jesteśmy niewolnikami swoich emocji, a nie, że ich doświadczamy.

Aby w pełni zrozumieć samych siebie, powinniśmy być może uważnie przyglądać się swoim uczuciom, próbować je pojąć na podobieństwo Constable’a starającego się uchwycić chmury.

Co to jest uczucie?

Głęboko w płatach skroniowych mózgu znajduje się obiekt w kształcie łzy zwany ciałem migdałowatym. Neurologowie twierdzą, że jest to „centrum dowodzenia” naszych emocji. Ciało migdałowate ocenia bodźce docierające ze świata zewnętrznego i decyduje, czy powinniśmy od nich uciekać, czy się do nich zbliżać. Uruchamia galimatias reakcji: przyśpiesza bicie serca, zaleca gruczołom wydzielanie hormonów, napina mięśnie kończyn i wywołuje drżenie powieki. Kiedy leżymy pod skanerem mózgu i przypomnimy sobie jakąś smutną historię albo spojrzymy na zdjęcie naszego nowo narodzonego dziecka, można zauważyć, że ciało migdałowate jest jednym z obszarów, które „rozbłyskują” na obrazie wygenerowanym przez komputer.

Lśniące kolorami fuksji i szmaragdu gobeliny – przekroje naszego mózgu – potrafią być niezwykle pociągające. Mogą nawet wzbudzić przekonanie, że udało nam się ostatecznie przeniknąć tajemnicę, jak i dlaczego odczuwamy to, co odczuwamy. Niemniej rozpatrywanie naszych emocji wyłącznie w kategoriach biochemicznych fajerwerków przypominałoby, by przywołać słowa pisarki Siri Hustvedt, „powiedzenie, że Mleczarka Vermeera to płótno pokryte farbą albo że Alicja to słowo na kartce. To są fakty, ale nie wyjaśniają one mojego subiektywnego postrzegania którejkolwiek z tych dziewcząt ani tego, co one dla mnie znaczą”².

Powiedziałabym więcej: traktowanie uczuć jako przede wszystkim faktów natury biologicznej wypacza ich prawdziwą naturę.

Wynalezienie emocji

Mniej więcej do 1830 roku nikt tak naprawdę nie odczuwał emocji. Ludzie doświadczali innych rzeczy – „namiętności”, „przypadków duszy”, „sentymentów moralnych” – i opisywali je w kategoriach zupełnie innych od naszego rozumienia uczuć.

Niektórzy ze starożytnych Greków wierzyli, że buntowniczy szał jest roznoszony przez trujący wiatr. Pierwsi chrześcijanie mieszkający na pustyni sądzili, że nudę zasiewają w duszy złośliwe demony. W XV i XVI wieku namiętności nie uważano za właściwe wyłącznie ludziom, ale sądzono, że mogą im podlegać również rośliny i zwierzęta: palmy mogły darzyć się miłością i do siebie wzdychać, a koty popadały w melancholię. Obok tego niematerialnego świata dusz i sił nadprzyrodzonych istniała również stworzona przez lekarzy złożona teoria wpływu ludzkiego ciała na namiętności. Swoje przemyślenia opierali oni na teorii medycyny humoralnej wywodzącej się z poglądów greckiego lekarza Hipokratesa, która rozpowszechniła się za pośrednictwem lekarzy islamskich i w końcu rozkwitła w pismach nadwornych medyków renesansowej Europy. Zgodnie z tą teorią w ciele każdej osoby utrzymuje się równowaga czterech płynów (humorów): krwi, żółci, czarnej żółci i flegmy. Uważano, że humory te kształtują osobowość i nastrój człowieka: osoby, w których żyłach płynęło więcej krwi, cechowały się porywczością, ale zarazem odwagą. Przewaga flegmy czyniła człowieka spokojnym, lecz posępnym. Lekarze uważali, że silne namiętności zaburzały tę delikatną równowagę, przenosząc ciepło w inne części ciała i w rezultacie pobudzając określone humory. Wściekłość przepompowywała krew z serca do członków, by przygotować człowieka do rzucenia się do ataku. Podgrzanie czarnej żółci wysyłało z kolei trujące opary do mózgu i wypełniało go przerażającymi wizjami. Ślady tych teorii przetrwały do dziś: mówimy, że ktoś jest flegmatykiem, że jest w złym humorze albo że krew w nim zawrzała.

Współczesne rozumienie emocji można powiązać z narodzinami nauki empirycznej w połowie XVII wieku. Thomas Willis, londyński anatom, który przeprowadzał sekcje zwłok powieszonych przestępców, wysunął przypuszczenie, że przypływ radości albo nerwowe drżenie nie są wynikiem działania tajemniczych płynów bądź oparów, ale delikatnej siatki układu nerwowego, którego ośrodkiem jest jeden narząd: mózg. Mniej więcej sto lat później fizjologowie badający odruchy u zwierząt poszli o krok dalej i stwierdzili, że ciała wzdrygają się z przerażenia albo drżą z rozkoszy na skutek procesów o czysto mechanicznej naturze. Nie wymagały one udziału niematerialnej substancji duszy. W pełnej przeciągów sali wykładowej w Edynburgu filozof Thomas Brown stwierdził na początku XIX wieku, że to nowe rozumienie funkcjonowania ludzkiego ciała wymaga nowego języka, i zaproponował użycie terminu „emocja”³. Mimo że słowo emotion istniało już w języku angielskim (jako pochodna francuskiej émotion), nie miało jasno sprecyzowanego znaczenia i opisywało każdą formę poruszenia ciał i przedmiotów: od kołysania się drzewa do rumieńców oblewających policzki. Ukute przez Browna znaczenie tego słowa dało początek nowemu podejściu do życia emocjonalnego – podejściu posługującemu się eksperymentami i badaniami anatomicznymi, których przedmiotem stały się zjawiska możliwe do empirycznego zaobserwowania: zaciskanie zębów, łzy, dreszcze, wytrzeszczanie oczu.

Tak oto przedstawicieli epoki wiktoriańskiej ogarnęła fala zainteresowania mechanizmami, za sprawą których uśmiech i marszczenie brwi wyrażały – czy nawet wzbudzały – ludzkie emocje. Wśród nich wyróżniał się szczególnie jeden: Karol Darwin, który już w latach trzydziestych XIX wieku uznał emocje za temat godny poważnych badań naukowych. Rozesłał kwestionariusze do misjonarzy i badaczy działających w najróżniejszych zakątkach świata, pytając, w jaki sposób przedstawiciele napotkanych przez nich ludów wyrażają żal albo ekscytację. Prowadził eksperymenty na sobie, próbując wyodrębnić mięśnie aktywujące się, kiedy przechodził go dreszcz albo kiedy się uśmiechał. Badał nawet swojego nowo narodzonego syna Williama i prowadził skrupulatną kronikę jego reakcji: „ósmego dnia życia często marszczył brwi , mając niespełna pięć tygodni uśmiechnął się”⁴. W 1872 roku Darwin opublikował wyniki swoich obserwacji w pracy O wyrazie uczuć u człowieka i zwierząt i wysunął śmiałą hipotezę, że nasze emocje nie są sztywnymi reakcjami, ale wynikiem milionów lat zachodzących nieustannie procesów ewolucyjnych. Równie podstawowe i ważne jak oddychanie i trawienie, równie zwierzęce co ludzkie, nasze emocje istniały, ponieważ pomagały nam przetrwać – chroniły nas przed spożywaniem trucizn (obrzydzenie) albo ułatwiały nam tworzenie więzi i współpracę (miłość i współczucie). W latach osiemdziesiątych XIX wieku pogląd, że emocje są dziedziczonymi odruchami, do tego stopnia rozpowszechnił się wśród uczonych, że filozof William James twierdził z przekonaniem, że to reakcje organizmu są emocjami, a subiektywne odczucie zaledwie ich następstwem. O ile „zdrowy rozsądek podpowiada, że kiedy spotykamy niedźwiedzia, jesteśmy przerażeni, uciekamy”, pisał, bardziej racjonalne byłoby stwierdzenie, że odczuwamy „strach, ponieważ się trzęsiemy”⁵. James uważał, że reakcja fizyczna występuje jako pierwsza, a subiektywna rzeczywistość, jej uboczny produkt nazwany przez niego „epifenomenem”, ułamek sekundy później.

Ale nie wszyscy postrzegali emocje w ten sposób. Rok po opublikowaniu przez Darwina jego teorii na temat ewolucji ekspresji emocjonalnej Sigmund Freud podjął studia medyczne w Wiedniu. Na początku lat dziewięćdziesiątych XIX wieku zrezygnował z kariery neurologa, ponieważ uznał, że długotrwałego smutku ani nadmiernej podejrzliwości nie można wyjaśniać wyłącznie w kategoriach mózgu i ciała. „Naukowe zajmowanie się uczuciami nie jest zajęciem komfortowym”⁶, pisał. Za niezbędne uważał uwzględnienie trudniej uchwytnych i bardziej złożonych wpływów umysłu, czyli psyche. Mimo że Freud nie przedstawił wyczerpującej teorii swojego rozumienia emocji – określał je poetyckim mianem „zabarwienia uczuciowego” – jego prace dodały głębi i złożoności wizji emocji jako biologicznych tików i drgań. To właśnie pod wpływem badań Freuda zaczęliśmy traktować emocje jako coś, co może zostać stłumione, co może się nagromadzić albo wymagać rozładowania. Uznaliśmy ponadto, że niektóre – zwłaszcza te dojmujące momenty grozy i nieokiełznane pragnienia z czasów dzieciństwa – mogą w nas osiąść i skrywać się w najgłębszych zakamarkach umysłu, aby pojawiać się później w snach, kompulsjach czy nawet za pośrednictwem fizycznych objawów w rodzaju bólu głowy albo skurczów żołądka. To również od Freuda przejęliśmy ideę, że niektórych naszych emocji możemy nie dostrzegać, że gniew lub zazdrość mogą być „podświadome” i wyskakiwać w przypadkowych momentach jak filip z konopi („freudowskie pomyłki”) albo przejawiać się w opowiadanych przez nas dowcipach czy zwyczajach (na przykład uporczywym spóźnialstwie). Chociaż wiele technicznych aspektów teorii Freuda zostało później zanegowanych, sama idea, że nasze emocje podążają okrężnymi drogami przez nasze umysły i ciała, wywarła doniosły wpływ na terapię i znalazła odzwierciedlenie w języku, którego używamy dziś do ich opisywania. W ten sposób przedstawiciele epoki wiktoriańskiej są odpowiedzialni za dwie z najbardziej wpływowych obecnie idei na temat emocji: że nasze emocje wyewoluowały z fizycznych reakcji i że podlegają wpływom naszej nieświadomości.

Kultury emocjonalne

Odpowiedzi na pytanie „Czym jest emocja?” nie znajdziemy, zaglądając wyłącznie do naszej biologii i osobistej historii emocjonalnej. Nasze odczucia są również uwikłane w sieci oczekiwań i idei kulturowych. Może się wydawać, że nienawiść, gniew i pożądanie wywodzą się z najbardziej nieokiełznanej, zwierzęcej części naszej osoby, ale przecież mogą być także wzbudzane przez zjawiska czysto ludzkie: przez język i pojęcia, których używamy do interpretacji zachowań naszych ciał; przez przekonania religijne i poglądy moralne; przez mody, a nawet politykę i ekonomię właściwą dla czasów, w których żyjemy. Siedemnastowieczny arystokrata François de La Rochefoucauld zauważył, że nawet największe namiętności mogą zostać wywołane przez potrzebę przestrzegania konwenansów. „Są ludzie – żartował – którzy nigdy by nie byli zakochani, gdyby nie słyszeli o miłości”⁷. A skoro rozmawianie, obserwowanie i czytanie może rozbudzać w naszych ciałach różnorodne odczucia, tak samo może je w nas również tłumić. Członkowie plemienia Baining z Papui-Nowej Gwinei zostawiają na noc przed domem miskę z wodą, aby wchłonęła awumbuk, przygnębienie i bezwład, które spływają na nich w chwili wyjazdu goszczonych przez nich bliskich osób. Rytuał ten ponoć działa niezawodnie. Nasze idee mogą wywierać tak potężny wpływ, że czasami kształtują nawet te reakcje biologiczne, które uważamy za najbardziej naturalne. Jak inaczej wytłumaczylibyśmy, dlaczego w XI wieku rycerze mdleli z trwogi albo ziewali z miłości? Albo że czterysta lat temu ludzie umierali z nostalgii?

Pogląd, że emocje mogą być kształtowane nie tylko przez nasze ciała i umysły, lecz także przez kulturę, został entuzjastycznie podchwycony w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku. Zachodni antropologowie przebywający wśród odległych ludów zaczęli się interesować pojęciami używanymi do opisu emocji w obcych językach. Na przykład song – oburzenie odczuwane z powodu otrzymania niesprawiedliwie małej części jakiejś większej całości – odgrywa istotną rolę w nastawionej na współpracę kulturze wyspiarskiego plemienia Ifalik z rejonu Pacyfiku. Nagle okazało się, że w pewnych kulturach ludzie przywiązują wielką wagę do odczuć, które w zachodnim świecie uchodziłyby za małostkowe. Inne emocje mają dla nich tak wielkie znaczenie, że umieją oni znakomicie odczytywać ich subtelne warianty i zabarwienia. Na przykład Pintupi z Australii Zachodniej potrafią odczuwać piętnaście odmiennych rodzajów strachu. Są takie emocje, które w zachodnim świecie mogą się wydawać absolutnie najważniejsze, ale w ogóle nie istnieją w innych językach: na przykład plemię Machiguenga z Peru nie dysponuje precyzyjnym określeniem na niepokój⁸. Zainteresowanie językiem używanym do opisu emocji doprowadziło do postawienia intrygującego pytania: czy z tego, że ludzie w różny sposób rozumieją i nazywają swoje emocje, wynika, że również odmiennie je przeżywają?

Historycy od dawna podejrzewali, że namiętności mogą ogromnie pomóc w zrozumieniu umysłów dawnych ludzi, jednak upłynęła cała dekada od wspomnianych badań antropologów, zanim zabrali się na serio do badania nieistniejących już kultur emocjonalnych przeszłości⁹. Oczywiście nie mogli porozmawiać o uczuciach z rzymskimi niewolnikami czy średniowiecznymi parami zakochanych, niemniej to, w jaki sposób rozumieli oni swoje namiętności i uczucia, potrafili wyczytać z pamiętników i listów, kodeksów postępowania i zaleceń lekarskich, a nawet dokumentów prawniczych i przemówień politycznych. Historycy zaczęli stawiać pytania, które zabrzmią znajomo dla osób prowadzących dziś badania w tych dziedzinach. Czy nuda została wymyślona w epoce wiktoriańskiej? Co sprawiło, że amerykańscy prezydenci zaczęli się uśmiechać na oficjalnych portretach? Dlaczego autorzy szesnastowiecznych poradników zalecają swoim czytelnikom, aby byli smutni, a współczesnych, aby byli radośni? Dlaczego w XVIII wieku artyści zaczęli się dzielić ze swoimi odbiorcami tym, że coś ich zszokowało? Jak to możliwe, że pewne emocje znikają – na przykład połączenie apatii i rozpaczy zwane przez wczesnych chrześcijan acedią – a inne nagle się pojawiają, na przykład ringxiety, czyli zaniepokojenie wywołane przez dzwonek telefonu komórkowego, którego źródła nie potrafimy zlokalizować? Badanie dawnych emocji nie miało jedynie doprowadzić do ustalenia, w jaki sposób zmieniały się rytuały towarzyszące miłości i żałobie ani dlaczego w różnych okresach historycznych jedne emocje przeżywano publicznie, inne ukrywano, a jeszcze inne tłumiono za pomocą pokuty i modlitwy – nowy obszar badań stawiał pytanie, w jaki sposób wartości kulturowe odciskały się na naszych indywidualnych doświadczeniach. Stawiał pytanie, na ile emocje są „nasze”.

Nawet opisy emocji, które niekiedy uważa się za „podstawowe” albo „uniwersalne”, jak strach czy niesmak, różnią się w zależności od czasu i miejsca. Pogląd, że niektóre emocje są bardziej podstawowe od innych, zrodził się już dawno temu. Li Chi, konfucjański zbiór zasad i rytuałów, który powstał najpóźniej w I wieku przed naszą erą, wymienia siedem przyrodzonych człowiekowi uczuć (radość, gniew, smutek, strach, miłość, niechęć i zamiłowanie)¹⁰. René Descartes uważał, że istnieje sześć „uczuć pierwotnych” (podziw, miłość, nienawiść, pożądanie, radość i smutek)¹¹. Współcześnie niektórzy psychologowie ewolucyjni przekonują, że wszyscy ludzie przejawiają w ten sam sposób sześć do ośmiu „podstawowych” emocji^(I). Ich lista zawiera zazwyczaj wstręt, strach, zaskoczenie, gniew, radość i smutek – ale nie miłość, której przejawy są, jak się należy spodziewać, uwikłane w rytuały właściwe dla konkretnej kultury. Uważa się, że „podstawowe” przejawy emocji wyewoluowały ze wspólnych doświadczeń: krzywiąc się z obrzydzenia i wystawiając język, usuwamy truciznę z ust, przypływ energii towarzyszący wściekłości może pomagać nam w odparciu ataku przeciwnika. Czy jednak wynika z tego, że emocje te muszą być przeżywane w identyczny sposób przez wszystkich ludzi we wszystkich częściach świata? Wyobraźmy sobie nowojorskiego brokera, który stoi na parkiecie giełdy papierów wartościowych ze spoconymi dłońmi, łomoczącym sercem i ciarkami przechodzącymi po plecach. Zastanówmy się następnie, czego doświadczał trzynastowieczny chrześcijanin klęczący w chłodnej kaplicy i pogrążony w modlitwie albo australijski Pintupi maszerujący głęboką nocą z uciskiem w żołądku. Makler mógłby nazwać te odczucia „przypływem adrenaliny” albo „pozytywnym strachem” (a w kiepski dzień „stresem”). Drugi z naszych bohaterów mógłby postrzegać je jako „cudowny lęk”, stan pełnego respektu przerażenia w obliczu Boga. Trzeci mówiłby o ngulu, szczególnym rodzaju lęku, jakiego doświadczają Pintupi, kiedy podejrzewają, że ktoś pragnie się na nich zemścić. Znaczenia przypisywane przez nas poszczególnym emocjom zmieniają sposób, w jaki ich doświadczamy. Od tych znaczeń zależy, czy pojawienie się danego odczucia wzbudzi w nas radość, czy niepokój, czy będziemy się nim delektować, czy też przepełni nas wstydem. Gdybyśmy zignorowali te różnice, pozbawilibyśmy się dostępu do tego, co sprawia, że nasze doświadczenie emocjonalne jest takie, jakie jest.

Wszystko sprowadza się do tego, czym według nas jest emocja. W rozmowie o emocjach potrzebne nam będzie, moim zdaniem, to, co amerykański antropolog Clifford Geertz nazwał w latach siedemdziesiątych XX wieku „opisem gęstym”. Geertz stawia intrygujące pytanie: na czym polega różnica między mimowolnym mrugnięciem a puszczeniem oka¹². Jeżeli odpowiemy w kategoriach czysto fizjologicznych – mówiąc o serii skurczów mięśni powieki – wtedy mrugnięcie i puszczenie oka stają się w zasadzie nieodróżnialne. Dopiero świadomość kontekstu kulturowego pozwala nam naprawdę zrozumieć sens puszczenia oka. Do tego trzeba rozumieć istotę zabawy i żartu, droczenia się i erotyki oraz wyuczonych konwencji w rodzaju ironii i afektacji. To samo można powiedzieć o miłości, nienawiści, pożądaniu, strachu, gniewie i innych emocjach. Bez odpowiedniego kontekstu dysponujemy jedynie „opisem rzadkim” zdarzenia, a nie całości – a przecież emocja jest właśnie taką całością.

A zatem ta książka opowiada właśnie o tych całościach – oraz o tym, jak się one zmieniają. Mówi o różnych sposobach postrzegania i odgrywania emocji – od zapłakanych sędziów w greckich sądach do odważnych, stanowczych kobiet renesansu; od „strun serca” osiemnastowiecznych lekarzy do doświadczenia na sobie samym wykonanego przez Darwina w londyńskim zoo; od nerwicy frontowej żołnierzy uczestniczących w pierwszej wojnie światowej do współczesnej neurologii i technik obrazowania mózgu. Opowiada o różnych sposobach funkcjonowania w świecie naszych smutnych, zdumionych, wzdrygających się, radosnych ciał. Oraz o tym, jak świat człowieka – z jego wartościami moralnymi, z politycznymi hierarchiami, z jego stereotypami na temat płci, seksualności, rasy i klasy, z poglądami filozoficznymi i teoriami naukowymi – zamieszkuje z kolei w nas.

Dostrzeganie emocji: poradnik użytkownika

Zdrowie emocjonalne oraz niezbędna do jego osiągnięcia umiejętność dostrzegania i rozumienia emocji są dziś oficjalnymi celami polityki społecznej w wielu państwach, od Bhutanu do Wielkiej Brytanii. Wystarczy włączyć telewizor albo otworzyć gazetę, a prędzej czy później natkniemy się na porady, jak osiągnąć trwałe szczęście, albo wyjaśnienie, że płacz może być dla nas dobry. Przekonanie, że powinniśmy zwracać uwagę na nasze emocje, nie jest bynajmniej nowe. Stoicy ze starożytnej Grecji sądzili, że dostrzeżenie pierwszego przypływu jakiejś namiętności pozwala nam nad nią zapanować. Jeżeli szybko uchwycimy moment, kiedy zjeżą nam się włoski na karku, twierdzili, będziemy mogli się napomnieć, że nie warto ulegać panice, która właśnie zaczyna nas ogarniać. W XVII wieku także Robert Burton, uczony i znakomity anatom melancholii, odkrył korzyści płynące z dostrzegania emocji – choć przyjął nieco inne podejście. Zainteresował się dręczącymi go uczuciami rozpaczy i niepokoju. Próbował je zrozumieć, konwersując z innymi pisarzami i filozofami, zwłaszcza tymi z przeszłości. Ostatecznie jego melancholia, która wcześniej wydawała się zupełnie bezsensowna, wypełniła się znaczeniem – a zarazem zaczęła słabnąć.

Dzisiejsze zainteresowanie poważnym traktowaniem naszych emocji można wyprowadzić z badań psychologicznych spopularyzowanych w połowie lat dziewięćdziesiątych pod chwytliwym hasłem inteligencji emocjonalnej, inaczej mówiąc: ilorazu emocjonalnego albo EQ¹³. Zwolennicy tej koncepcji twierdzą, że zdolność do rozpoznawania własnych i cudzych emocji oraz do wykorzystywania ich jako wskazówek przy podejmowaniu decyzji w równym stopniu przyczynia się do powodzenia jednostki co tradycyjna miara, jaką jest iloraz inteligencji. Wykazano, że świadomość emocji jest silnie skorelowana z większą odpornością w sytuacjach stresowych, z osiąganiem lepszych wyników w pracy, z większymi umiejętnościami zarządzania i negocjowania, z budowaniem trwalszych relacji w rodzinie. EQ, a przynajmniej jakaś jego odmiana, jest dziś pojęciem dobrze znanym nauczycielom, liderom w biznesie i politykom.

Niezależnie od tego, czy ta ekscytacja emocjami budzi u ciebie uśmiech, czy wątpliwości, zgodzisz się, mam nadzieję, że zależności między naszymi uczuciami a słowami, których używamy do ich opisania, są doprawdy intrygujące. Niektóre emocje mogą co najwyżej wywołać życzliwy uśmiech, kiedy poznamy ich nazwy, na przykład umpty (poczucie, że pod każdym względem jest „bardzo źle”) albo matutolypea (smutek, jaki ogarnia nas tylko o poranku). Inne okazują się odgrywać większą rolę w naszym życiu, kiedy poznamy ich nazwy, na przykład basoreksja (nagłe pragnienie pocałowania innej osoby) albo gezelligheid (błogość, jaka nas ogarnia, kiedy zimną nocą znajdujemy się pod dachem w towarzystwie przyjaciół). Czasem czytanie o emocjach innych ludzi może sprawić, że kiedy sami ich później doświadczymy, nie będą wydawały się aż tak dziwaczne, że nie będziemy czuli się z nimi osamotnieni. Wiele historii, które poznałam w trakcie pracy nad tą książką, przyniosło mi pocieszenie i okazało się mieć sporo wspólnego z moimi doświadczeniami. Inne poruszyły mnie z odmiennych powodów, pomogły mi spojrzeć z nowej perspektywy na silniejsze z targających mną emocji. Większość z nas unika rozmyślania nad niektórymi emocjami. Być może wstydzisz się swojej skłonności do żywienia urazy, boisz się apatii czy zmagasz się z poczuciem wstydu. Wystarczy jednak krótki namysł nad źródłami tego nastawienia do naszych uczuć, a przypuszczalnie odkryjemy, że nie zawsze taki diabeł straszny, jak go malują. Mam nadzieję, że niektóre z przytoczonych w tej książce opowieści poruszą również ciebie.

Ale książka ta nie ma pomóc ci w osiągnięciu szczęścia ani sukcesu życiowego (ani nawet bogactwa!). Niezależnie od wszystkich intrygujących ciekawostek, zrozumienie kulturowych kontekstów naszych emocji pomaga nam przede wszystkim w dostrzeżeniu ukrytych przekonań na temat tego, co uchodzi za „naturalną” (albo, co gorsza, „normalną”) reakcję emocjonalną. Jeżeli emocje są dla nas dzisiaj tak ważne, jeżeli pomiarem ich poziomu zajmują się rządy, jeżeli coraz częściej stają się przedmiotem farmakologicznych interwencji lekarzy, jeżeli uczymy się o nich w szkołach i jeżeli monitorują je nasi pracodawcy, powinniśmy lepiej rozumieć, skąd biorą się nasze przekonania na ich temat – i czy rzeczywiście nadal chcemy je żywić.

Jak korzystać z tej książki

W obszernej literaturze na temat emocji można znaleźć wiele list uczuć. Moje zestawienie nie rości sobie tytułu do miana wyczerpującego ani nie jest jego celem przeniknięcie złożoności naszego życia wewnętrznego, dotarcie do jego istoty. Książka ma postać zbioru króciutkich esejów na temat emocji ułożonych, zgodnie z konwencją, w porządku alfabetycznym. Wynika z tego, że z pozoru pomniejsze i specyficzne uczucia – nabzdyczenie lub ilinx (pełne ekscytacji zdezorientowanie, które można wzbudzić w sobie, przewracając kosz na śmieci w biurze) – zajmują równie ważne miejsce w krajobrazie naszego życia emocjonalnego, co strach czy zaskoczenie. Również poszczególne hasła nie roszczą sobie tytułu do bycia wyczerpującymi. Przedstawiają jedynie migawki z dawnych czasów i z obecnej kulturowej polityki emocji w nadziei, że pomoże nam to lepiej zrozumieć, dlaczego przeżywamy je w taki, a nie inny sposób. Mam nadzieję, że zainteresują i zaciekawią, że staną się bodźcem do dyskusji i stawiania pytań.

Nie jest łatwo poupychać emocje do konkretnych kategorii. W czasie opracowywania haseł czułam się często jak kolekcjoner chmur z epoki wiktoriańskiej, kiedy rozważałam, czy taki a taki dreszcz bierze się z przyjemności, czy z obrzydzenia (a może z obu jednocześnie) albo gdzie kończy się poczucie winy, a zaczynają wyrzuty sumienia. Dążenie do precyzji prowadzi czasami do lepszego zrozumienia jakiegoś zagadnienia (choć zob. DWUZNACZNOFOBIA), niemniej rozmyślania nad emocjami wiodą nas do labiryntu przecinających się ścieżek i obrotowych drzwi, a w takich chwilach konkretne nazwy nabierają raczej charakteru konwencji, niż są faktycznym opisem. Z tego właśnie powodu książka ta ma taki, a nie inny układ. Hasła można czytać w porządku alfabetycznym, można również przerzucać strony, aż natkniemy się na coś, co nas szczególnie zainteresuje, a następnie podążać za odnośnikami – ta forma lektury jest prawdopodobnie odrobinę bliższa temu, w jaki sposób emocje zmieniają postać, przechodząc jedne w drugie.

W książce omówiono około stu pięćdziesięciu emocji. (Istnieje oczywiście wiele, wiele innych, o jakich można byłoby wspomnieć…). Przedsięwzięcie, którego się podjęłam, jest bez wątpienia niemożliwe do ukończenia, niemniej przedstawiam ten zbiór – z towarzyszącym mu zapewnieniem, że mógłby być większy – jako wyraz protestu przeciwko próbom zredukowania cudownej złożoności naszego życia wewnętrznego do garstki podstawowych emocji.

Jeżeli czegokolwiek się nauczyłam jako jeden z licznych badaczy naszego nowego wspaniałego świata emocji, to tego, że do opisu naszych uczuć nie potrzebujemy mniejszej liczby słów.

Potrzebujemy większej.Abhiman

Sanskryckie Wedy, powstałe około 1500 roku przed naszą erą, należą do najstarszych znanych tekstów religijnych. Zawarte w nich hymny, inkantacje i opisy rytuałów tworzą duchową podstawę hinduizmu. Stanowią również migawkę z życia codziennego Indii sprzed 3500 lat.

Wspomniana w Wedach emocja abhiman jest nadal łatwo rozpoznawalna na subkontynencie indyjskim. Nie istnieje dla niej prosty odpowiednik w innych językach. Abhi-man znaczy dosłownie „duma z samego siebie”, ale klucz do głębszego znaczenia tego terminu leży w innym, pobrzmiewającym w nim słowie z sanskrytu: balam (siła).

Abhiman opisuje ból i gniew, jaki odczuwamy w sytuacji, kiedy zostajemy skrzywdzeni przez osobę, którą kochamy albo od której spodziewamy się życzliwego traktowania. U podłoża tego uczucia leżą smutek i szok, ale szybko przeradzają się one w dziką, zranioną DUMĘ. Słowo to jest często tłumaczone jako „zraniona godność” albo „mściwy odwet”, niemniej wyrażenia te mają w podtekście małostkowość. Tymczasem w Indiach abhiman jest reakcją dopuszczalną, a nawet oczekiwaną. Aby uznać abhiman za nieodłączny element naszego życia emocjonalnego, musimy zrozumieć, że zerwanie niepisanych kontraktów miłości i szacunku między członkami rodziny i sojusznikami oznacza zdradę ogromnego kalibru.

Jak wiele emocji kojarzonych z dumą abhiman potrafi się wiązać z uporem. Osoba odczuwająca abhiman często cierpi najbardziej – w dwójnasób. Chandra, bohaterka opowiadania Rabindranatha Tagorego zatytułowanego Shasti, żyje w straszliwej nędzy z ukochanym mężem, jego bratem oraz żałosną, nieustannie narzekającą bratową męża. Kiedy szwagier Chandry przypadkowo zabija swoją żonę, mąż Chandry wpada na widok policji w panikę. Aby ratować brata, oskarża o morderstwo Chandrę. Tym samym zdradza nie tylko ich miłość, ale też pozycję Chandry jako żony, głęboko ją tym samym raniąc.

Chandra unosi się dumą. Urażona do żywego przyznaje się do morderstwa i w milczeniu pozwala się odprowadzić do więzienia. Tagore pisze, że motywem jej postępowania jest abhiman, co tłumacze na język angielski starali się oddać w najróżniejszy sposób: „Cóż to była za nieustępliwa uraza!”, „Jakaż to dzika, namiętna duma”, „Jakże straszliwie reagowała na zranione uczucia” i tak dalej¹⁴. W miarę zbliżania się dnia egzekucji mąż Chandry zaczyna żałować swojego postępowania i próbuje naprawić sytuację, ale rana pozostaje niezagojona. Chandra nie chce spojrzeć mu w oczy, nawet kiedy wstępuje na szubienicę.

3Zob. też: UPOKORZENIE; LITOST; URAZA.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: