Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ktoś Inny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ktoś Inny - ebook

Książka autobiograficzna dotycząca życia za granicą. Opowiada o osobistych odczuciach i zmaganiach z nową codziennością. Pokazuje oczami pracownika takie miejsca jak Tesco w Bedford pod Londynem czy Sports Direct w Shirebrook, skąd pochodzi Jason Statham główny bohater filmu „Transporter”. Oprócz tego w Birmingham ukazuje smak remontów oraz problemów z pracą. Na stronach książki można również znaleźć opis pomysłów autora na formaty telewizyjne i nie tylko, które próbował zrealizować w Polsce.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8126-073-2
Rozmiar pliku: 421 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Dąbrowa Górnicza — miasteczko na zagłębiu będące domem dla około 120000 osób

zebranych z przeróżnych zakamarków naszego zarazem pięknego, jak i przerażającego kraju zwanego Polska…

Wśród tych ludzi także moi rodzice z dwóch przeciwległych krańców tejże krainy.

Z tego spotkania powstał owoc o smaku kwaśnym jak śląski dąbrowski zagłębiowski klimat, czyli ja.

Podobnie jak ćwierć wieku moi rodziciele tak samo teraz osobiście miałem się przekonać, czym jest tułaczka po świecie za chlebem.

Dąbrowę lubiłem jak… No dobra nie znosiłem tego miejsca, jedyne co mi się miło kojarzyło to słodko delikatne smakujące przeszywającą przyjemnością usta Anny R. oraz kilka lat Sztygarki, w której spędziłem kilka lat z fajnymi ludźmi.

Toteż decyzja o wyjeździe po kilku latach zmagań z szarą rzeczywistością po pewnych wahaniach nastąpiła znienacka. Tak jadę! -pomyślałem…

Kierunek standardowy tak samo, jak dla całej rzeszy podobnych mi osób, czyli wyspa w kształcie £££££… Wielka Brytania…

Rodzina, głównie wujostwo namawiali mnie na ten wyjazd od dłuższego czasu hasłami typu „Jedź, coś skorzystasz, ciotka mieszkająca tam większość swego życia na pewno kupi ci coś ciekawego…”

Do mnie — świra stawiającego w swoim życiu najpierw być przed mieć — te argumenty raczej średnio do mnie trafiały.

Jako że Anglia jest niejako epicentrum wszystkich większych wydarzeń dotyczących snookera od zarania dziejów tego sportu, toteż zdecydowałem się jako fan rzeczonej gry żyjący nią już od paru lat.Rozdział Pierwszy Sutton-in-Ashfield

Pamiętne lato roku 2006. Upalny 22 czerwca.

Poranny wyjazd Fiatem Seicento z Dąbrowy na lotnisko w Balicach pod Krakowem.

Przyjemny ciepły letni już dzień.

Dotarliśmy spokojnie do hali odlotów.

I faktycznie był to odlot w pełni znaczenia tego słowa.

Najpierw bardzo przyjazny cennik w lotniskowym kiosku i nieprzebrany tłum ludzi…

Wyglądało to dla mnie wtedy, jakby połowa Polski chciała wyjechać razem ze mną akuratnie tym samym lotem, a druga połowa przyjechała nas żegnać…

Jednakże z całego tego tłumu wyjeżdżał razem ze mną jedynie mąż kuzynki.

Po pożegnaniu z bliskimi osobami przebrnęliśmy odprawę i stanęliśmy u wrót do nowego świata… Po chwili zamknęły się one i…

Przejechaliśmy autobusem lotniskowym oszałamiający kawałek drogi…

Zanim zdołałem odpowiedzieć sobie na pytanie, jak wielkie jest to lotnisko, że trzeba autobusem je przemierzać, nastąpiło zatrzymanie i pojawiło się kolejne pytanie, czy kierowcy płacą w tej robocie od kilometra…

Tak czy inaczej, znaleźliśmy się w środku. Na ów czas jako miłośnika lotnictwa było to dla mnie ekscytujące wydarzenie.

Dźwięk silników, uśmiechnięte stewardessy usiłujące wytłumaczyć drogi ewakuacji ignorantowi lingwistycznemu, jakim wtedy byłem, zastanawiającemu się, czy seat to chodzi o markę samochodu… To wszystko powodowało napływ miłych emocji poznawczych.

Chciałbym także poznać motywy, które kierowały kuzynką podpowiadającą ciotce Zofii w Anglii, by nam kupić bilety na pod londyńskie lotnisko w Luton zamiast East Midlands w Nottingham.

Pewnie chodziło o to, aby się przejechać, ale dzięki temu mieliśmy od razu wycieczkę krajoznawczą po UK.

Tak też dotarliśmy do naszego pierwszego wyspiarskiego zakwaterowania na Market Street w Sutton-In-Ashfield nieopodal Mansfield. O następujących współrzędnych geograficznych 53°07’29.0"N 1°15’48.9”W

Powitalny wieczór minął spokojnie. Rozpakowaliśmy się w naszym pokoju wraz z Tomkiem, podziwiając widok z okna wprost na parking piętrowy.

Pierwsze dni upłynęły na zwiedzaniu okolicy oraz ustaleniu źródła życiodajnego internetu… W owym czasie biło ono w bibliotece.

Oprócz niej w okolicy była stacja benzynowa, na której u „tubylca” było najprościej załadować telefon oraz kupić mapę co spotkało się z niewiadomych dla mnie powodów z dezaprobatą współmieszkańców.

W 2006 roku nie posiadałem laptopa ani tym bardziej smartfona z nawigacją więc papierowa mapa była moją dobrą przyjaciółką.

W każdym razie pomimo posiadania rogów była do mnie na pewno bardziej przyjaźnie nastawiona niż część rodziny…

Zaraz po przyjeździe oprócz zwiedzania wybraliśmy się z ciotką Zofią do rejestracji w agencjach pracy w Mansfield, niedaleko Sutton-in-Ashfield gdzie zakotwiczyliśmy.

Swoje kroki skierowaliśmy pierwotnie do agencji Ambition, współrzędne tego miejsca są następujące 53°08’42.8"N 1°11’42.8"W.

Obsługiwanej przez ździebko nerwową, aczkolwiek nawet ładną Polkę.

Ogólnie byłem zarejestrowany jeszcze w Thorn Baker 53°08’42.2"N 1°11’47.0”W

i Staffline.

Tam też podczas rejestracji obecna była moja kuzynka i o ile Tomaszowi jeszcze była chętna cokolwiek pomóc, to ja mogłem liczyć tylko na szydercze „to, co nie wiesz?”, gdy nie wiedziałem czegoś w dokumentach aplikacyjnych.

W sumie mogę to zrozumieć, w końcu ja byłem z innej wsi…

W sumie ten brak porozumienia zaistniał chyba jakoś w czasach wakacji, które spędzałem u nich w Łukanowicach nieopodal Tarnowa.

Być może wpływ na to miało moje lenistwo powodujące brak chęci do wspólnego wykonywania przydomowych prac gospodarskich.

Brak porozumienia w tamtych latach kończących powoli wiek 20. był tak wielki, że nawet w „państwa-miasta” nie potrafiliśmy zagrać spokojnie, bo dla mnie „Erka” nie była samochodem natomiast „Erf” tak a dla kuzynek odwrotnie… I nie nie mogliśmy tego w latach 90. sprawdzić w

internecie…

Dziś to oczywiście budzi uśmiech na twarzy i wspomnienie młodości tak samo głupiej, jak niewinnej i pełnej nadziei oraz wielkich planów na przyszłość, które jakże żartobliwie weryfikuje sobie życie.

Kilka dni po naszym przyjeździe ciotka Zofia miała zaplanowany urlop, więc postanowiliśmy odwiedzić mojego kuzyna Andrzeja, którego Central Club mieścił się tutaj: 53°07’51.2"N 1°15’22.6”W

Jednym z naszych pierwszych zajęć oprócz sprzątania aut było malowanie tego oto powyższego płotu.

Było to jakieś 10 minut od naszego mieszkania, przechodząc w okolicach łąk i angielskiego dość ciekawego supermarketu ASDA.

Z Andrzejem zawsze było o czym porozmawiać, pożartować z rzeczywistości i pograć w bilarda a dokładnie w snookera oraz angielską 8mkę.

Różniącą się od 8mki amerykańskiej praktycznie wszystkim.

Amerykańską znają praktycznie wszyscy, choć na zasadach bardziej barowych niż prawdziwych. Angielska natomiast różni się wielkością stołów, bil, kijów i wykrojami kieszeni oraz zasadami.

W barze u Andrzeja był właśnie taki stół i jak miałem możliwość, to korzystałem, aby zagrać.

Pierwszą partię pamiętam, była ona z Piotrkiem mężem kuzynki Moniki.

Oczywiście i mnie hasło, gdy zmagaliśmy się z ostatnią czarną, że nie jestem aż taki dobry. Przyznaję to bardzo daleko idące wnioski po wbiciu kilku bil.

Aczkolwiek miał sporo racji, ponieważ mistrzem nie jestem, a tylko kocham bilard.

Jednak tą jakże cenną czarną udało mi się wbić i to zakończyło nasze gry.

Graliśmy tam najczęściej z Tomkiem. Do czasu aż wreszcie wygrał ze mną, ten

jeden mecz, jak się okazało ostatni.

Poza tym złoił mi tam skórę jeszcze chyba z 8-letni Anglik no i oczywiście Andrzej. W czasie mojego czteromiesięcznego pierwszego pobytu w UK rozegrałem z nim kilka meczów w snookera w klubie Triple S. 53°08’34.5"N 1°16’02.0"W.

Pierwszego frejma wygrałem, co okazało się partią na otarcie łez, biorąc pod uwagę

dalszy bilans naszych gier, czyli na jakieś pięć wygranych przeze mnie frejmów do setki z górką przegranych. Choć tak naprawdę one wszystkie były dla mnie wygrane, gdyż każda chwila spędzona na grze jest droższa od złota, choć w UK jest po dziś dzień taniej niż w PL.!

Przede wszystkim towarzystwo do gry było wyśmienite.

Tak wyśmienite, że któregoś dnia zagraliśmy całe popołudnie, wyszło prawie 8h, czym zasłużyliśmy na słowa uznania na recepcji.

I te wspomnienia kija, który mi się samoczynnie rozkręcał podczas gry albo trudność w zamówieniu Coli… Okazywało się, że gdy powiedziałem Coca-cola, to było to niezrozumiale, dopiero słowo „Kołk” przynosiło szklaneczkę tego czarnego napoju.

Niezwykle miła to podróż wspomnieniami w tamte czasy.

Oprócz rozrywek i przyjemności zwiedzania nastał także czas poszukiwania pracy.

Oprócz rejestracji w agencjach postanowiliśmy we trzech przejść się po strefie przemysłowej i przekonać się co da się załatwić.

W połowie drogi Piotrek będący tam z Moniką już od pół roku zapytał nas jak my się w ogóle mamy zapytać o tą pracę.

Przyznam, że to nie dodało mi otuchy…

Co prawda bawiłem się trochę moderowaniem na stronie z bilardem.

Jednak to nie to samo, bo nawet jeśli potrafiłem coś w miarę sensownego napisać z pomocą słownika, to powiedzieć jest już gorzej. W ogóle jest coś, co myślę sporo osób, może potwierdzić, mianowicie magiczna bariera wręcz pole siłowe zwierające szczęki przy pierwszych słowach wypowiadanych w obcym języku i na obczyźnie.

Jakoś tam pomęczyliśmy kilka osób w zakładach naszą nieznajomością angielskiego.

Ogólnie to nic nie załatwiliśmy.

Z naszych trójkowych wypraw pamiętam jeszcze, jak dumnie wkroczyliśmy na bus station w Mansfield 53°08’38.4"N 1°12’05.6"W celem jazdy do Sutton i…

Wsiedliśmy do taksówki…

W końcu z urlopu wróciła ciotka Zofia a wraz z nią przyszła wiadomość o pierwszej pracy dla Tomka i mnie w fabryce kanapek w Worksop.

Było to niezwykle mistyczne doznanie…

Najpierw trzeba było pojawić się w Mansfield na godzinę 18. Tam czekał na nas już bus, który wiózł nas na 20.

Zanim rozpoczęliśmy naszą pierwszą zmianę, musieliśmy skompletować odzież.

Tych latających w poszukiwaniu elementów wymaganego odzienia od razu rozpoznawali jako wysłanników z Ambition…

Po nałożeniu fartucha i czepka następował moment próby, czyli gumowce…

Buty cholera wie po kim…

Niby odkażone, ale niesmak pojawiający się na stopach eskalował poprzez całe ciało, aż chciał się wydostać wraz z wymiocinami na zewnątrz…

Cóż nadszedł czas udania się na halę po drodze jeszcze jakiś odkażacz do rąk i już tuż za drzwiami staliśmy w kółeczku, czekając na wyrok…

Oczywiście trafiliśmy na linię montażu kanapek.

Składały się one, jak można się domyślać z chleba, majonezu, jakiejś szynki, sałaty i różnych innych cudów, których królem był pomidor… Pełen mokrej zimności zabójca dłoni… Wtedy to pierwszy raz okazało się, że piekło może być zimne i mokre…

Rozpętywało się ono po jakimś kwadransie od momentu rozpoczęcia bieganiny koło taśmy.

Z jednej strony atakowało zimno półproduktów odmrażające dłonie, z drugiej człowiek zaczynał się pocić w tych wszystkich skafandrach od palców stóp gotujących się w gumowym odorze po czubek głowy…

Brak możliwości ocierania potu z czoła była irytująca, choć jeszcze bardziej dobijał nawiew chłodnego powietrza uderzający na linię…

Świadomość, że jest 20.20, a zmiana trwa do 06.00 rano, nie pocieszała…

Były też linie, gdzie praca zdawała się odrobinę łagodniejsza.

Zauważyłem przy jednej z nich kolegę obcokrajowca, który miał katar, o co w tym syfie nie trudno.

Musiał wydmuchać nos, do czego skwapliwie użył jednego z grubych zielonych ręczników do czyszczenia linii, po czym po otarciu rąk w fartuch zajął się dalszym zaciskaniem kromek.

Po jakimś czasie katorgi następowała przerwa, na którą opłacało się pójść, ponieważ była wystarczająco długa, by rozebrać się z kajdanów, posiedzieć chwilę na jadalni pooglądać tv serwujące powtórki meczów z aktualnie rozgrywanych mistrzostw świata w piłce nożnej w Niemczech.

Druga przerwa była tak nonsensownie krótka, że lepiej było ją całą spędzić w miłym fetorze przebieralni bez przebierania oczywiście.

Po tym całym czyśćcu rano następowało wyzwolenie i znowu bus.

Ciężko było w nim nie usnąć.

A uśnięcie powodowało niestety atak twarzą poprzedzającego fotela. I tak z poobijaną mordą szczęśliwy przesiadałem się w Mansfield tym razem już na autobus i około 08. rano już byłem w rejonie łóżka.

Agencje pracy otwierali niestety o 10. rano, to nie było za bardzo co czekać w Mansfield toteż po przybyciu z pracy i krótkiej porannej toalecie i spojrzeniu na parking za oknem jazda z powrotem do Mansfield, żeby zmienić tę pracę na inną niebędącą już kolonią karną. Zanim wróciłem, dochodziło południe. Warto byłoby pójść spać, choć przydałoby się też coś zjeść…

I potem znowu jazda do Worksop.

Zdarzyła się też inna fucha w tej fabryce niż linia z tymi piekielnymi kanapkami. Mianowicie pakowalnia. W porównaniu do tamtego syfu to było fajnie mało ludzi i zimna za to dużo kartonu i kanapek już spakowanych w plastikowe pojemniki. Tak więc już tylko poukładać to w kartony i niech jedzie w świat…

Wysłali nas tam też kiedyś tak, że nie było pracy, to do północy pomagaliśmy człowiekowi na linii sklejającej kartony, a potem do rana odsiadka aż bus się po nas zjawił.

Po zakończeniu tej pracy mój certyfikat uprawniający do pracy w podobnych miejscach wylądował w koszu.

Całą przygodę z kanapkami w Worksop staram się jednak postrzegać przez pryzmat spotkania z pewnym Polakiem podczas pracy w pakowalni.

Ten to miał „tzw. pozytywne ADHD”

Zapytałem skąd w nim tyle werwy, co bierze do pracy w tym kołchozie.

Na to odchylił połę fartucha i wyciągnął piersiówkę zalaną napojem mającym u swego źródła wodę ognistą…

Okazało się, że jest fryzjerem i oceniał, że podczas długiej przerwy ze trzy głowy „opitoliłby” cokolwiek miało to oznaczać…

Zachwalał też jeden z polskich sklepów, jakie to w tamtych czasach zaczęły się pojawiać w UK.

Hasło reklamowe brzmiało „Mój znajomy otworzył tutaj niedaleko polski sklep, są w nim zupki chińskie…”

Spodobało mi się to niezmiernie i ta niby trywialna rozmowa, a jednak pokazała mi poprzez ogólną postawę tego człowieka, że nawet pomimo trafienia w czeluści tej fabryki trzeba zachować

w sobie coś pozytywnego i zamiast skupiać się na syfie linii produkcyjnej być sobą i dążyć do jakiegoś większego celu.

W czasie gdy nie miałem pracy, jeździłem z ciotką Zofią po zaopatrzenie do barów. Było to moje ulubione zajęcie oprócz gry w bilarda oczywiście.

Podróżowaliśmy kilka mil do Bookera 53°07’51.5"N 1°13’06.6"W magazynu działającego w stylu podobnym do Makro, czyli dla działalności gospodarczej. Trzeba posiadać swój numer i

już można biegać z wózkiem i nakładać czego tylko duszy potrzeba, aby zadowolić klientelę baru.

Darmowy fragment
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: