Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ku niebu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ku niebu - ebook

Życie jest zbyt krótkie, by nie poszybować ku niebu…


Dwudziestoletnia Paisley Donovan od śmierci siostry jest trzymana przez rodziców pod kloszem. Ma tę samą wadę serca, która zabrała Payton. Ale Paisley chce żyć, więc spisała sobie listę rzeczy, które mimo choroby chciałaby zrobić. Nic jej nie powstrzyma przed ich realizacją – nawet jeśli miałyby ją zabić. I kiedy naprawdę jest o krok od śmierci, ratuje ją Jagger Bateman. Wyciąga z oceanu, wdycha w jej płuca nowe życie i rozpala duszę.
Jagger jest studentem szkoły lotniczej. Nieziemsko przystojny, kocha ryzyko – idealny partner dla dziewczyny, która chce żyć pełnią życia. Jest jednak pewne „ale”. Paisley jest córką generała i ma już chłopaka – największego rywala Jaggera.
Teraz Paisley musi zdecydować, ile gotowa jest poświęcić dla mężczyzny, przez którego jej serce bije o wiele za szybko...

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-5892-8
Rozmiar pliku: 898 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

PAISLEY

22. Nie przejmować się odpowiedzialnością i pójść na plażę!

Oddychać głęboko i zrzucić ręcznik. Tak właśnie zachowują się ludzie na plaży, prawda? Zakładają kostiumy kąpielowe i nie ukrywają się za niedorzecznie wielkimi ręcznikami. Potrafisz to zrobić – powtórzyłam sobie w myśli. Potrafię być stanowcza. Kiedyś taka byłam – teraz muszę sobie tylko przypomnieć, jak to się robiło.

Wciągnęłam w płuca wilgotne powietrze Florydy, czując na ustach słony smak oceanu. Serce waliło mi jak młotem i szczelniej owinęłam się ręcznikiem.

– Bo ona ba-ała się wyjść z szatni! Bo ona ba-ała się, że ktoś ją zobaczy! – zanuciła pod nosem stary szlagier siedząca obok mnie Morgan, zaciągając jeszcze mocniej niż ja.

– Zamknij się – wyszeptałam. Dość już czułam się upokorzona, nie potrzebowałam, by robiła z tego aferę.

– Obiecałaś, Paisley! – Morgan szarpnęła róg mojego ręcznika, ale trzymałam go mocno.

Przełknęłam ślinę, starając się nie dopuścić, by lunch podszedł mi do gardła.

– Wiem, i zrobię to! Daj mi tylko chwilę…

Jej przesadne westchnienie wcale mnie nie uspokoiło. Wręcz przeciwnie.

– Daj spokój, to tylko kostium kąpielowy!

– To bikini, Morgan, a więc zasadniczo nie „zwykły kostium kąpielowy”. – Wbiłam palce stóp w biały piasek.

– Masz wspaniałe ciało! Nie wiem, dlaczego robisz z tego takie wielkie halo. – Poprawiła na nosie okulary przeciwsłoneczne i odrzuciła na ramię kruczoczarne włosy; ręcznik już dawno zastąpiła niezachwianą pewnością siebie. Może i zgodziłam się na dwuczęściowy kostium, ale moje szorty i zabudowany top zasłaniały znacznie więcej niż skąpe trójkąciki stroju Morgan. – Słuchaj, to nasz jedyny dzień z dala od wszystkiego, nim zacznie się szkoła! To był twój pomysł!

– Racja. – No właśnie, jeden szalony dzień wolności, podczas którego mogłabym być kimś innym niż tylko Paisley Donovan. A poza tym plaża i tak była najłatwiejszym spośród wyzwań na mojej Liście Rzeczy do Zrobienia, a zostało jeszcze tylko dwieście trzydzieści jeden dni.

– Paisley, nikogo tu nie obchodzi, kim jesteś ani co masz na sobie! Sama stawiasz sobie jakieś kosmiczne wymagania. Jesteś tylko kolejną dziewczyną z college’u na plaży! Udawaj, że nie… no wiesz… że… – Machnęła w moją stronę. – A teraz ściągaj ten ręcznik, zanim się wkurzę.

Udawaj, jasne. Potrafię to zrobić. Głęboki oddech. Wyprostowałam się, całkiem jakby obserwowała mnie mama, i opuściłam ręcznik, jakby nie patrzyła. Gdybym tylko mogła się pozbyć razem z nim moich zahamowań… Morgan kiwnęła z aprobatą głową i ruszyłyśmy w stronę ekipy ze szkoły.

– Cześć wszystkim! – zawołała Morgan, rozkładając nasze ręczniki na skraju grupki znajomych. Uśmiechnęłam się niepewnie i odmówiłam piwa, które Morgan przyjęła z ochotą. Wyglądało na to, że wszyscy tankują już niezłą chwilę. Wyciągnęłam się na ręczniku i zaczęłam rozważać perspektywę zawinięcia się w niego. W domu nigdy nie pozwalano mi tak się obnażać. „Co ludzie pomyślą?” – usłyszałam w głowie głos mamy.

Przejechałam palcami po mostku. O, nie. Odsłaniałam ten skrawek skóry dawniej, gdy wciąż był… ładny – zanim chirurdzy położyli na nim swoje łapy. A poza tym naprawdę nie miało znaczenia, jak wygląda moje ciało na zewnątrz – teraz, gdy zawodziło mnie od środka.

– Spieczesz sobie tę swoją bladą skórę – pouczyła mnie Morgan, podając buteleczkę kremu z filtrem, 90. Zastanawiałam się przez chwilę, ale wreszcie zdjęłam fioletowy zegarek i odłożyłam go na bok, a potem rozsmarowałam balsam wszędzie, gdzie zdołałam dotrzeć. Nie chciałam go zabrudzić.

Och, bzdura. Tak naprawdę to chciałam po prostu zdjąć z siebie to paskudztwo.

– Blondynki zazwyczaj opalają się szybciej – rozbrzmiał głęboki głos gdzieś za moimi plecami.

Gdy wyciągnęłam szyję i zerknęłam znad okularów, zobaczyłam faceta: ot, nic specjalnego. Gość jak każdy inny w college’u. Cóż, może będąc z Willem, przestałam się oglądać za innymi chłopakami, a już na pewno hormony nie uderzały mi do głowy tak jak Morgan.

Bez sensu. Czekał na odpowiedź. Tylko nie zrób Morgan wiochy, pomyślałam i uśmiechnęłam się blado.

– Na szczęście mamy filtr.

Na szczęście mamy filtr? – jęknęłam w duchu. Boże, słyszysz i nie grzmisz!

Rzucił mi spojrzenie w stylu „rany, co za idiotka”, które tak dobrze znałam, ale był dość miły, by złagodzić je uśmiechem.

– Ta-a. A czy… hm, może mógłbym… wysmarować ci plecy?

– Wolałabym nie – odparłam szybciej, niż miałam zamiar.

– Ee… no… dobra – bąknął i pospiesznie się wycofał.

Mina Morgan przypomniała mi, jak kiepsko radzę sobie w towarzystwie.

– Fakt, że jesteś prawie-prawie żoną Willa, wcale nie znaczy, że facet nie może wysmarować ci pleców!

– Bycie razem rok to jeszcze nie małżeństwo, ale nie pozwolę, żeby macał mnie ktoś, kogo nawet nie znam.

Morgan wzięła się za smarowanie mi pleców, uważając, żeby pokryć każdy centymetr balsamem.

– Wiem, słonko! Jak to jest, mieszkać w tym samym mieście co on?

Zastanawiałam się chwilę nad odpowiedzią.

– Fajnie. Wciąż jednak przyzwyczajam się do tego, że widzę go częściej niż tylko przez parę dni w miesiącu.

– Cóż, naprawdę daliście radę w tym związku na odległość. – Wskazała na mój czytnik Kindle. – Tylko nie zapominaj o bożym świecie, dobra? – Zerknęła mi przez ramię na chłopców grających w pobliżu we frisbee. – Och, co za ciacho!

Obejrzałam się, żeby sprawdzić, na czyj widok tak się ślini.

– Wiesz, u faceta ważny jest nie tylko wygląd. Musisz wiedzieć, co…

Na litość boską! – jęknęłam w duchu, upuszczając kindle’a w piach. Nigdy jeszcze nie widziałam faceta tak przystojnego… tak tryskającego energią… tak… cudownego. Miał prawie dwa metry wzrostu i bez wysiłku wyskakiwał w powietrze, łapiąc frisbee. Niebieskie szorty miał opuszczone nisko na biodrach, a imponującą nagą pierś pokrywały mu tatuaże, zdobiące połowę torsu, podbrzusze i jedno ramię. Słońce Florydy prześlizgiwało się po jego pięknie wyrzeźbionym brzuchu i połyskiwało na pokrywającej go warstewce potu.

Jasne włosy, okalające przystojną twarz, miał przycięte krótko, ale widać było, że są falowane. Miał silny nos, wydatne kości policzkowe, mocno zarysowany podbródek i… och! dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechał! Wyglądał, jakby urodził się na plaży. Na wpół się spodziewałam znaleźć na jego ciele etykietkę z napisem „Mister Kalifornia”. Sprawiał wrażenie megaluzaka – nawet jak na standardy Florydy.

Serce zaczęło mi walić jak młotem; rozchyliłam wargi, a palce zaczęły mnie świerzbić, by go dotknąć. Jasny gwint – aż dziw, że nogi same mi się nie rozłożyły na jego widok! Jakiego koloru były jego oczy? Z tej odległości nie widziałam – i może właśnie to oszczędziło mi wstydu przyznania się, że pociągał mnie ktoś inny niż mój chłopak.

Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz patrzyłam na kogoś i po prostu… pragnęłam go, ale w tej chwili zdecydowanie tak było.

Mister Kalifornia spojrzał w naszą stronę, gdy Morgan gwizdnęła na palcach.

– Morgan! – syknęłam.

– Och, daj spokój, Lee. Tylko gwizdnęłam! Nie ściągnęłam mu przecież majtek. Nie, żebym miała coś przeciwko…

Poczułam jak policzki mi płoną – i to nie dlatego, że jej stwierdzenie mnie zawstydziło, ale dlatego, że od razu wyobraziłam sobie, jak sama ściągam te szorty z jego seksownych bioder i… Szlag! Co, u licha, się ze mną dzieje?!

Will. Will… Will! Zmusiłam się do przywołania w pamięci jego twarzy, jego krótko przyciętych brązowych włosów, łagodnych bursztynowych oczu. No właśnie, Will. A nie jakiś złotowłosy bóg plaży.

– Powinnaś się z nim przywitać, Lee – podsunęła Morgan. – Odrobina flirtu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

– Dzięki, ale nie. Po pierwsze, nie zrobiłabym tego Willowi. A po drugie… cóż, jak miałabym w ogóle zagadnąć kogoś takiego? Hej, jestem Paisley! Mam dwadzieścia lat, a moje serce to bomba z zapalnikiem czasowym. Chciałbyś mnie lepiej poznać? Och, tak właśnie myślałam, że nie.

– O, jest Luke! – zawołała Morgan. – Masz ochotę popływać z nami na motorówkach? – spytała, machając ręką na łódź.

– Niekoniecznie. Wywiesili czerwoną flagę. – Co równa się wielkiej fali śmierci, czekającej tylko, by mnie pożreć, dodałam w myśli.

– Ona ma tylko ostrzegać; plaża nie jest zamknięta ani nic w tym stylu.

– Po prostu nie przepadam za wodą.

– No dobra, ale pamiętaj, że jeszcze dziś zmuszę cię w jakiś sposób do wejścia do wody, marudo! – Odeszła z uśmiechem, machając mi.

Zaryzykowałam spojrzenie na Mistera Kalifornię, otoczonego wianuszkiem dziewcząt w bikini. Nic dziwnego – do chłopców takich jak on laski lgnęły jak muchy do miodu. Rany boskie, byłam szczęśliwa z Willem, ale nie dało się ukryć, że od Mistera Kalifornii nie mogłam wręcz oderwać wzroku.

Westchnęłam. Nici z czytania, skoro mogłam się na niego choć pogapić. Zamieniłam kindle’a na swoją neonowo różową chustę i wstałam, owinąwszy ją sobie wokół bioder.

Molo wychodziło na krystalicznie przejrzystą, zielononiebieską wodę i poszłam w jego stronę ze wzrokiem wbitym przed siebie – byle nie patrzeć na grających we frisbee. Wiedziałam, że nigdy nie zdobędę się na coś takiego – bieganie beztrosko po plaży. Nie mogłabym tak swawolić, nawet gdyby od tego zależało moje życie. Cóż, w zasadzie to moje życie zależało właśnie od tego, czy nie będę zbytnio szaleć.

Gdy weszłam na nagrzane deski pomostu, poczułam bijący od nich żar, którego falę szybko schłodził powiew wiatru, szarpiącego moją chustę; szłam przed siebie, wsłuchana w szum fal bijących o brzeg.

Gdy byłam jakoś w połowie wyludnionego mola, oparłam się o barierkę; wiatr targał mi kosmyki włosów, przyklejając do posmarowanych balsamem do ust warg.

Nagle poczułam na nagim ramieniu czyjś dotyk. Gdy się odwróciłam, odsuwając włosy z twarzy, zobaczyłam jednego z chłopców od Morgan. Był potężnie zbudowany i przeraził mnie na śmierć, kiedy – najwyraźniej dobrze już wcięty – zatoczył się na mnie i nieomal mnie przewrócił.

– Jesteś Lee, nie? – wybełkotał, mierząc mnie zamglonym wzrokiem.

– Tak, bo co?

– Morgan prosiła mnie, żebym dopilnował, że zamoczysz stópki. – Pochylił się i wziął mnie na ręce. Fuj! Cuchnął jak gorzelnia.

Mięśnie zesztywniały mi w wyrazie protestu i odsunęłam się do niego.

– Wolałabym nie. Mam zamiar poczytać. Czy mógłbyś mnie postawić na ziemi? – Starałam się być grzeczna, ale gdy zaczął iść w stronę krańca mola, ogarnęła mnie panika.

– Powiedziała, że zrobisz wszystko, byle tylko uniknąć wody! – roześmiał się; bełkotał i nie była to tylko kwestia południowego zaciągania.

– Proszę, nie! – zawołałam, starając mu się wyrwać.

– Oj, daj spokój! To tylko woda! Poprawisz sobie fryzurę, jak wyjdziesz z kąpieli. – Przechylił głowę przez barierkę, a ja wytrzeszczyłam oczy na widok toni głębokiej na ponad sześć metrów. – Tak jest szybciej niż jakbyś szła od plaży, nie?

– Nie! – wrzasnęłam, używając całej siły mojego niewiele ponad półtorametrowego ciała, by wyrwać się z żelaznego uścisku. – Nie! Nie, nie! – Wierzgałam, kopiąc go po rękach, ale bez efektu. Serce waliło mi jak młotem, a w gardle zaschło mi na wiór.

On jednak roześmiał się tylko, jakby to był dobry żart.

– Daj spokój, laska, spodoba ci się, jak tylko wskoczymy! Ty pierwsza! – Wspiął się na barierkę i musiałam, po prostu musiałam to wyznać, bo wiedziałam, że jeśli dłużej będę ukrywała swój wstydliwy sekret, mogę przypłacić to życiem:

– Proszę! Nie umiem pływać!

Nie przestając się śmiać, zachwiał się niepewnie i pochylił w stronę wody.

– Serio! Mówię poważnie! – Przestałam się już wyrywać i przylgnęłam do niego kurczowo. Chyba mnie nie puści? – myślałam gorączkowo. Nie może! Takie rzeczy się nie zdarzają…!

Bydlak chwycił mnie mocno w talii i odsunął od siebie.

– Iiii… lecisz! – Zupełnie bez wysiłku, odzierając mnie z resztek bezpieczeństwa, wyrzucił mnie do wody.

Miałam wrażenie, że na ułamek sekundy wszystko zamarło. Serce przestało mi bić, gdy wzleciałam w powietrze. Wydawało mi się, że spadam całe wieki, jednak było już po wszystkim, nim jeszcze zdążyłam mrugnąć.

Cały czas krzyczałam.

Zimne fale zamknęły się nade mną nieubłaganie. Zderzenie z taflą wody wypchnęło mi z płuc całe powietrze i rozpaczliwie starałam się zachować jego resztki, opierając się całą siłą woli chęci nabrania tchu – bo oznaczałoby to łyknięcie słonej wody. Opadałam w dół, ale bałam się otworzyć oczy. Moje stopy uderzyły miękko w dno i odepchnęłam się od niego ze wszystkich sił, gorączkowo młócąc wodę ramionami. Siłą woli i rozpędem wyprysnęłam na powierzchnię, gwałtownie zaczerpnęłam tchu i zaczęłam wołać o pomoc.

Nie trwało to długo: nadciągająca fala stłumiła mój okrzyk, wpychając mnie z powrotem w mordercze objęcia oceanu. Moje ciało zostało odrzucone w kierunku przeciwnym od tego, w którym się szamotałam. Słona woda drażniła mi nozdrza. Wierzgałam dziko, usiłując wynurzyć się na powierzchnię. Gdzie jestem? Fala obróciła mnie – a potem jeszcze raz.

I nagle nie było już powierzchni, nie było powietrza. Gdzie jestem?

Serce zaczęło walić mi jak szalone, szybko – stanowczo za szybko. Przez głowę przemknęła mi nieprzytomna myśl, że jeśli nie utonę, czeka mnie zawał. Ale przecież zostało mi jeszcze całe dwieście trzydzieści jeden dni!

Kolejna fala wypchnęła mnie na powierzchnię i wynurzyłam głowę nad toń, złakniona tlenu. Poświęciłam cenną sekundę na wyciągnięcie z ust skłębionych włosów, żeby móc wciągnąć do płuc słodki łyk powietrza. Nim jednak zdołałam krzyknąć, fale znowu mnie zagarnęły, a usta wypełniła mi słona woda.

Obezwładniało mnie przytłaczające pragnienie odetchnięcia, ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Wyrzuciłam ręce nad głowę, starając się dostać do powierzchni, jednak tym razem fala nie wypchnęła mnie w górę. Gdy nadeszła, zabrała mnie ze sobą głębiej, w dół. Miałam wrażenie, że pierś lada chwila mi eksploduje, jeśli nie uwolnię się od rozsadzającego ją od wewnątrz ciśnienia. Tak łatwo byłoby mu się poddać… Dotarło do mnie, że pewnie wkrótce umrę, tutaj, pośród fal.

Miało być spokojnie, prawda? Ale utonięcie…? To zdecydowanie nie była spokojna śmierć. Była za to przerażająca – i bolesna. Ale ja nie zamierzałam się tak łatwo poddać ani utonąć tylko dlatego, że jakiś naprany dupek wrzucił mnie do wody. Mamę by to zabiło. Peyton walczyłaby… gdyby tylko miała szansę.

Widok jej twarzy przed oczami dał mi siłę, której potrzebowałam – blask tych zielonych oczu, tak podobnych do moich własnych. Wierzgnęłam mocniej, starając się wybić w stronę rozmigotanej powierzchni nad moją głową. Kop mocniej, Paisley! – nakazałam sobie w duchu. Nie poddawaj się! Nie teraz! W uszach dźwięczał mi jej głos; od braku tlenu zaczynało mi się kręcić w głowie. Wiedziałam, że nie minie dużo czasu, nim odruchy zwyciężą i albo stracę przytomność, albo wessę do płuc pokaźny haust Zatoki Meksykańskiej.

Naparła na mnie następna fala, wydzierając z moich płuc ostatki cennego tlenu. Nie zostało już… nic. Gdzie była góra? Gdzie jestem? Nie oddychaj… nie od…

W uszach brzmiał mi głos mojej matki, ale to było niemożliwe, prawda? „Paisley, przestańże się wygłupiać!” Peyton zawsze już miała być starsza ode mnie. To nigdy się nie zmieni. Gdy miałam sześć lat, ona miała osiem. Gdy skończyłam szesnaście, ona liczyła sobie osiemnaście lat. Nawet gdy dobiję do osiemdziesięciu dwóch, będzie wciąż starsza. Nie, nie będzie. Będzie martwa, powtórzyłam sobie w myśli, półprzytomna.

Fala cisnęła mnie wprost na molo i zdążyłam jeszcze poczuć uderzenie w ramię, nim moja głowa zderzyła się z drewnem desek. Potem nie czułam już nic.Rozdział 2

JAGGER

Nadejdzie taki dzień, w którym nie zawiodę – i zaskoczy cię to jak cholera!

Jasny gwint! Czyżby ten gość wrzucił właśnie tę śliczną blondyneczkę z mola do wody?

Zostawiłem rudą, którą właśnie przytulałem i wbiegłem po dwóch stopniach na podest. Biegnij! Pracując wściekle ramionami, wielkimi susami pokonałem odległość do barierki, za którą znikła. Prędzej! Dawaj!

Ten dupek wrzucił ją do wody, chociaż błagała go, żeby tego nie robił! Co on sobie, do jasnej i ciężkiej, myślał?! Gdy usłyszałem jej krzyk, moje ramiona pokryła gęsia skórka; jej głos przeszył mnie dreszczem, nim jeszcze zamknęła się nad nią wzburzona tafla wody.

Odepchnąłem na bok zawianego typa, który stał tam i gapił się, jakby to wcale nie on rzucił ją na głęboką wodę. Fale dawały dziś popalić, mącąc przejrzystą zazwyczaj wodę. Wspiąłem się na barierkę i rozejrzałem, starając utrzymać równowagę. No, dalej, Ptaszyno – gdzie jesteś? O, mam cię!

Jej jasne włosy przez cenną sekundę falowały na powierzchni, nim zaniknęły znów we wzburzonej toni – dość długo, by zdążyła krzyknąć.

– Sprowadź pomoc! – wrzasnąłem do tkwiącego w miejscu kretyna, którego opuszczona szczęka świadczyła o tym, że wreszcie dotarło do niego, co zrobił.

Dałem krok w przód, zataczając ramionami kręgi w powietrzu, żeby spowolnić spadek. Wziąłem głęboki oddech i uderzyłem w taflę wody, która natychmiast zamknęła się nade mną.

Rozglądałem się dookoła – bez większego efektu, nim musiałem wrócić na powierzchnię, żeby zaczerpnąć tchu. Gdy nabrałem powietrza, nadeszła fala, spychając mnie z brutalną siłą w stronę plaży, z dala od miejsca, w którym jeszcze przed chwilą ją widziałem. Ach, szlag by to! Nie zamierzałem wyjść z wody bez niej.

Gdy zanurkowałem, odpychając się nogami, by zejść głębiej, oczy piekły mnie od słonej wody. I wtedy ją zobaczyłem. Jej bezwładne ciało unosiło się z na wpół podniesionymi ramionami; a jasne włosy, otaczające jej głowę niczym upiorna aureola, lśniły w prześwietlającym wodę słońcu. Szlag by to… Nie, nie mogło być jeszcze za późno – nie mogło mi się nie udać! Nie teraz!

Podpłynąłem do niej, otoczyłem ją ramieniem w talii i wierzgnąłem gwałtownie, kierując się ku powierzchni; płuca paliły mnie żywym ogniem. Na lodzie, na łyżwach nie było na mnie mocnych, jednak w wodzie byłem zaledwie średniakiem. I nie czułem się z tym zbyt dobrze.

Gdy wychynęliśmy na powierzchnię, obróciłem się na plecy, przyciągając sobie jej głowę do piersi i krótkimi kopnięciami zacząłem płynąć do brzegu.

Obmyła nas fala, napełniając mi nozdrza wodą, jednak wynurzyłem się znów na powierzchnię, trzymając ją cały czas w żelaznym uścisku. Nie oddychała, ale i nie była specjalnie sina.

Nogi zaplątały mi się w materiał jej chusty, więc rozwiązałem węzeł na biodrach, pozwalając, by tkanina odpłynęła. Kilkadziesiąt silnych ruchów nóg później dotarliśmy do miejsca, w którym fale przestały nas atakować – teraz spychały nas już łagodnie w stronę brzegu. Jeszcze tylko minutka. Wytrzyma chyba jeszcze minutę, prawda?

Gdy wyczułem pod stopami piasek, ulga niemal ścięła mnie z nóg. Podniosłem dziewczynę wyżej, starając się utrzymać jej głowę na ramieniu. Nadal ani śladu cholernego oddechu.

Pokonując opór wody, dotarłem do plaży.

– Stary! Nic jej nie jest? – wołał od brzegu wcięty mięśniak. Jego szczęście, że miałem zajęte ręce.

– Spieprzaj mi z drogi – wycedziłem, mijając go. Ułożyłem ją delikatnie na piasku i sprawdziłem, czy oddycha. Wciąż nic.

Gdy przyłożyłem ucho do jej piersi, usłyszałem słabe bicie serca.

Podziękowałbym Bogu – gdybym wierzył w jego istnienie.

Odchyliłem jej głowę – chyba pierwszy raz w życiu dotknąłem wargami ust kobiety, której nawet dobrze się nie przyjrzałem. Zatkałem jej nos, rozwarłem szczęki i tchnąłem w jej usta powietrze. Odliczyłem odpowiednią ilość oddechów, a potem przyłożyłem dłoń do piersi, szukając znów bicia serca.

– No, dalej, Ptaszyno!

Sekundy upływały, rozciągnięte do drobinek wieczności, nim jej ciałem targnął dreszcz, a z ust wypłynęła woda. Gdy rozkaszlała się, wypluwając słone bryzgi pośród spazmów, przekręciłem ją na bok.

Adrenalina powoli opuszczała moje ciało, pozostawiając wyczerpanie. Udało się! Żyła! Nie zawiodłem…! Gdy kaszel ustał, przewróciłem ją z powrotem na plecy, przyglądając się czujnie, jak jej pierś faluje, całkiem jakby lada chwila mogła znieruchomieć. Pochyliłem się nad dziewczyną: zaczerpnęła niepewnie tchu.

A niech mnie, z bliska jej buzia była tak śliczna, jak mi się wcześniej zdawało. Drobna, o delikatnych rysach i pełnych, rozchylonych teraz wargach. Widziałem ją, gdy szła plażą, ale wówczas pomyślałem, że jest jedną z tych lasek, które z daleka wydają się niezłe, ale tracą przy bliższych oględzinach. Myliłem się.

Była piękna – i nie była to sztuczna, plastikowa uroda.

– Hej, wszystko w porządku? – spytałem ją.

– Dzięki – wyszeptała głosem, w którym pobrzmiewał uroczy południowy akcent, i otworzyła szeroko oczy, przerażona. Zatkało mnie. Były zielone. Jasny gwint – miała wielkie oczyska w najczystszym odcieniu bladej zieleni, jaki kiedykolwiek widziałem, obramowane ciemniejszymi obwódkami. Serce zamarło mi na ułamek sekundy, a potem zaczęło walić jak młotem. Przesunąłem kolczykiem w języku po zębach, niezdolny wykrztusić słowa pierwszy raz od… cóż, pierwszy raz w życiu; przypomniałem sobie, że nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia i nie powinienem słuchać tego szalonego głosu w mojej głowie, który wyraźnie szeptał mi do ucha: „moja”… Gdy wzrok nieco jej oprzytomniał, otworzyła oczy jeszcze szerzej.

– Mister Kalifornia?

Eee, co takiego? Uśmiechnąłem się do niej szeroko.

– No, nie do końca. Jestem z Kolorado. Na szczęście tam też uczą, jak robić usta-usta.

Wciągnęła gwałtownie powietrze, wspierając się na łokciach.

– Usta-usta… Ale ja mam chłopaka!

W jej głosie pobrzmiewało święte oburzenie. Czy czuła się urażona?

– Hm… ale on chyba nie miałby nic przeciwko temu, że ocaliłem ci życie?

Zamrugała kilka razy, rozchylając wargi. Przestań myśleć o jej ustach! – nakazałem sobie w myśli.

– N… nie! Po prostu… nie pozwoliłby, żeby ktoś inny tak mnie dotykał. – Gdy usiadła, pierś podniosła jej się i opadła, a oczy zaszkliły się niebezpiecznie.

Sięgnąłem po najbliżej leżący ręcznik – mniejsza o to, że należał do Mastersa, gdziekolwiek teraz był – i owinąłem ją nim, a potem dziwnie czułym gestem ująłem jej twarz w dłonie. Nie należałem do przesadnie tkliwych gości – o nie. Byłem typem, który zdobywa laski bez większego wysiłku i robi z nimi co chce, by potem szybko o nich zapomnieć.

– Cóż, następnym razem zapytam go wcześniej o pozwolenie, dobra?

Pokiwała głową, przyciągając kolana pod brodę.

– Uratowałeś mnie.

– Topiłaś się.

Padł na nas czyjś cień – to ten pijany idiota przypałętał się do nas.

– Rany, stary, to było niezłe. Jak u… – Odwróciłem się i jak stałem, przywaliłem mu bez ceremonii w szczękę. Zamrugał i zatoczył się, a potem klapnął na piasek.

– Nic jej nie jest! – zawołałem do grupki, która zgromadziła się w pobliżu.

– Dupek – wymamrotała moja topielica, podnosząc dłoń i sięgając z bolesnym grymasem do potylicy.

– Wszystko okej?

Zmarszczyła nos.

– Chyba uderzyłam głową o molo.

Odsunąłem jej dłoń i zobaczyłem paskudnie puchnącego guza.

– Powinien cię obejrzeć lekarz. Zawiozę cię, dobrze?

Pokręciła głową, podnosząc rękę do piersi.

– Nie, tylko nie lekarz. – A potem wymamrotała coś, co brzmiało jak: „rodzice mnie zabiją”… Wydawała się zbyt dorosła, żeby martwić się o to, co powiedzą jej rodzice, jednak zważywszy na ten jej słodki południowy akcent, szedłem o zakład, że była wychowana bardzo po staroświecku. Zupełnie inaczej niż ja.

– Chcesz zadzwonić do swojego chłopaka?

Skrzywiła się.

– Will nie zrozumie. Rany boskie, ale byłam głupia, że tu przyszłam.

– Z kim tu jesteś?

– Z moją przyjaciółką Morgan, ale ona poszła popływać na motorówce…

Oboje zlustrowaliśmy horyzont, ale nigdzie nie widziałem łodzi.

Dziewczyna skuliła się i wydawało się, że stała się jeszcze bardziej krucha i drobna – o ile w ogóle było to możliwe. Była naprawdę filigranowa – o dobrą głowę niższa ode mnie, ale wszędzie gdzie trzeba miała apetyczne kobiece krągłości. Była… cóż, jej ciało było równie idealne jak twarz.

Jej gwałtowny kaszel rozwiał moje kosmate myśli, krążące wokół jej majteczek. Co, u licha, było ze mną nie tak? Dziewczyna przed chwilą niemal zginęła!

– Powinien cię obejrzeć lekarz – powtórzyłem. – Słyszałem wiele historii o ludziach, który utopili się wiele godzin po tym, jak tonęli, bo w ich płucach została woda.

Położyła dłoń na piersi i marszczyła przez chwilę z namysłem czoło, nim kiwnęła głową.

– W porządku. Wezmę od Morgan kluczyki i pojadę na ostry dyżur.

Dosłownie opadła mi szczęka.

– Nie możesz prowadzić w tym stanie! Zawiozę cię. – Żałowałem, że nie mam jakichś mocy Jedi, żeby zmusić ją do wyjawienia swojego imienia.

– Jestem Paisley – odpowiedziała, jakby czytała mi w myślach. – I nie wsiadam do samochodów z obcymi.

Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.

– A ja jestem Jagger i skoro już nasze usta miały okazję się spotkać, nie jestem dla ciebie chyba kimś obcym, co?

Na policzki wystąpił jej uroczy rumieniec. Była czarująca. Czarująca? Rany, stary, i co jeszcze? – zganiłem się w duchu. Może zaraz zaczniesz układać poematy?

– Gdybyś chciał mnie zabić, chyba zostawiłbyś mnie, bym utonęła, a nie wyciągał z wody. – W jej oczach zalśniły psotne iskierki. – Ale pocałowałeś mnie bez mojej zgody!

A niech to szlag! – zakląłem w duchu. Znów ten uśmiech! Ścinał z nóg.

– Wierz mi, Paisley – wypowiedziałem jej imię tylko po to, żeby poczuć na języku jego smak – gdybym cię pocałował, naprawdę byś to poczuła. – Jej uśmiech zbladł nieco i między nami przeszedł dziwny prąd. Odchrząknąłem z lekkim zakłopotaniem. – Zawiozę cię do lekarza.

– Dobrze.

Wyprostowałem się i pomogłem jej wstać. Owinęła się szczelniej ręcznikiem.

– Nie mam chusty…

– Chyba ci ją ściągnąłem, gdy holowałem cię do brzegu.

– Och. Aha – westchnęła i zaprowadziła mnie do miejsca, w którym zostawiła swoje rzeczy i schowała te cudne krągłości pod szortami i koszulką – och, jaka szkoda! – a potem wzięła torbę. – Jestem gotowa – oznajmiła.

Bez słowa przeszliśmy przez plażę, obmyliśmy stopy w niewielkim brodziku na ośmiokątnym placyku i ruszyliśmy na parking.

Otworzyłem mojego defendera od strony pasażera i przytrzymałem jej drzwi. Paisley wrzuciła do środka swoją torbę, a potem przygryzła dolną wargę i spojrzała na mnie.

– Nie mogę wsiąść.

Co znowu? – jęknąłem w duchu.

– Chcę cię zawieźć do cholernego lekarza!

Roześmiała się i natychmiast zapragnąłem usłyszeć ten śmiech jeszcze raz.

– Nie, serio. Po prostu nie dam rady, chyba że masz drabinkę.

– Nie ma sprawy. – Złapałem ją w talii i podsadziłem. Nie myśl o seksie, powtarzałem sobie w myśli. Nie rób tego… Za późno.

Zamknąłem za nią drzwi, wsiadłem za kierownicę i ustawiłem GPS-a na najbliższy ostry dyżur.

– W drogę, Lucy – powiedziałem.

– Nadałeś swojemu samochodowi imię? – zdziwiła się.

Ja tymczasem przekręciłem kluczyk i silnik wozu zamruczał.

– Pewnie! To jedyna kobieta w moim życiu, na której mogę polegać. – Lucy była ostatnim prezentem od mojej matki i jednocześnie nagrodą dla mnie samego za wszystko, przez co przeszedłem.

Pięć minut i jedno czerwone światło później byliśmy na miejscu. Paisley zapisała się do lekarza, a ja zająłem niewygodne plastikowe krzesełko w poczekalni. Usiadła obok. Przynajmniej pamiętałem, żeby narzucić koszulę; woda ściekała mi z mokrych slipów na podłogę, tworząc na linoleum kałuże.

– Dlaczego twoi rodzice mieliby cię zabić? – zagadnąłem.

– Och, no nie, tak tylko powiedziałam… – bąknęła i zaczęła skubać skórkę swojej torebki.

– Wiesz co? Zawrzyjmy układ. Ja nie znam ciebie, a ty nie znasz mnie. Nasze ścieżki na chwilę się skrzyżowały, więc umówmy się, że nie będziemy się nawzajem okłamywać. Nie martw się, co sobie pomyślę – po prostu powiedz mi prawdę.

Zarumieniła się uroczo.

– Są po prostu… nieco nadopiekuńczy. Lubią wiedzieć, gdzie jestem i co robię.

– Nie powiedziałaś im, że idziesz na plażę?

Wsunęła za ucho kosmyk mokrych włosów. Opadł tuż pod kształtny obojczyk.

– Sądzą, że rozpakowuję rzeczy w moim nowym mieszkaniu. Mam kartę, więc jeśli zapłacę gotówką i nie skorzystam z polisy, nie dowiedzą się, że tu byłam. I tyle mi przyszło z tego kłamania – westchnęła. – Zaczynamy szkołę dopiero w przyszłym tygodniu, więc to wydawał się dobry moment na wymknięcie się. Nie ma jeszcze lekcji do odrabiania, a ja miałam wolne od pracy i… Rany, ale ględzę. – Posłała mi wymuszony uśmiech i wbiła wzrok w kolana.

– Lubię ględzenie. – Szlag. Naprawdę lubiłem… to znaczy, w jej wykonaniu. – Czego się uczysz?

– Będziesz się śmiał. – Zerknęła na mnie z ukosa; jej zielone oczy pożarły mnie i wypluły.

– Nie.

– Zgaduj. No, dalej. Pomyśl o najnudniejszym kierunku, jaki można sobie wyobrazić. To znaczy, dla mnie to oczywiście super interesujące. – Mrugnęła do mnie z powagą.

– Podwodne malowanie paznokci u nóg.

Roześmiała się i przez myśl przeszło mi znów to cholerne słowo: czarująca.

– Nie! Spróbuj jeszcze raz.

– Plecenie koszy antygrawitacyjnych?

– Raju, przestań! Znowu pudło!

Mogę pudłować, ale się uśmiechasz! – pomyślałem z zachwytem.

– No to powiedz.

Zmrużyła oczy, całkiem jakby próbowała zdecydować, czy mi powierzyć swój sekret.

– No dobra. Bibliotekarstwo.

– Bibliotekareczka! – Nie mogłem powstrzymać się od wyobrażania sobie sceny, w której napierałem na jej drobne ciałko, wsparte o sterty książek… Szlag!

– Widzisz? Nudy na pudy.

– Wierz mi, na pewno nie uważam tego za nudy.

Uśmiechnęła się znów, tym razem szczerze, a ja zacząłem gorączkowo szukać w myśli czegoś, co mógłbym powiedzieć, nie wychodząc przy tym na idiotę.

Tymczasem ona wyjęła telefon i zaczęła pisać SMS-a.

– Morgan będzie się martwić, jeśli wróci i mnie nie zastanie…

– Powinnaś też chyba zadzwonić do swojego chłopaka. Jestem pewien, że chciałby wiedzieć, co się stało. – Przed oczami wciąż widziałem, jak odnajduję ją pośród fal – bladą, bez tchu, leżącą bezwładnie na dnie oceanu.

– O, nie! Will nie może się o tym dowiedzieć! Wściekłby się.

– Wściekłby się, że wybrałaś się na plażę?

Przycisnęła dłoń do mostka.

– Że poszłam na plażę, że wyprowadziłam się od rodziców, że mam od pół roku pracę, o której nie wie… Powiedzmy, że to byłaby bardzo ciekawa rozmowa.

– Jak długo jesteście razem? – A co mnie to, do jasnej i nagłej, obchodziło?

– Prawie rok.

– Kochasz go?

Odwróciła się gwałtownie w moją stronę i posłała mi jadowite spojrzenie.

– Nie twój interes.

Och! A więc gdzieś pod tym płaszczykiem potulności kryła się drapieżna kocica!

– Cóż, albo tak, ale chcesz zachować prywatność, albo nie, ale nie umiesz zbyt dobrze kłamać, a umówiliśmy się przecież, że nie będziemy się okłamywać, więc… to pierwsze czy to drugie?

Skrzyżowała ramiona na piersi. Byłem w tym całkiem niezły – odnajdywaniu czułych punktów i ich drażnieniu, ale tutaj wcale nie o to mi chodziło. Psiakrew…

– Przepraszam – powiedziałem szybko. – Nie powinienem był pytać.

Jej ramiona rozluźniły się nieco, a oczy złagodniały.

– Nie… po prostu byliśmy tak długo osobno, podczas gdy on był w…

– Paisley? – zawołała pielęgniarka.

– To ja! – Podniosła rękę i wstała. – Zaczekałbyś tu na mnie? – spytała; przez jej twarz przemknęło coś na kształt strachu.

Że niby miałbym ją zostawić?

– Pewnie, zaczekam. – Złapałem pierwszy lepszy kolorowy magazyn i udałem, że czytam, obserwując spod oka, jak odchodzi. Mógłbym tak siedzieć cały dzień.

Wizyta w gabinecie potrwała godzinę, ale nim Paisley wyszła, zdążyłem przekonać kobietę w recepcji, żeby powiedziała jej, że to bezpłatna klinika, i zapłaciłem za nią. W sumie to i tak nie wydawałem tak naprawdę własnych pieniędzy.

– Wszystko w porządku! – oświadczyła z uśmiechem, gdy wyszła, ale wyglądała dziwnie blado.

Także zmusiłem się do uśmiechu i otworzyłem jej drzwi – właściwie to był odruch, ale dla niej naprawdę chciałem to zrobić.

Gdy wyszliśmy z przychodni, natychmiast owionęło nas wilgotne florydzkie powietrze.

– Morgan? – zawołała Paisley na widok laski biegnącej przez parking. – Długie nogi i głęboki dekolt, zwieńczone burzą ciemnych włosów, mój dawniejszy typ. Dawniejszy? Rany, odkąd to zacząłem myśleć w ten sposób?

– Rany boskie! – zawołała laska, przeciągając zgłoski z głębokim akcentem. – Naprawdę nie spodziewałam się, że to zrobi! – Zarzuciła Paisley ręce na szyję i wybuchła płaczem. – Tak mi przykro!

Paisley poklepała ją po plecach, ale nie rozpłakała się – od początku nie uroniła ani jednej łzy.

– Już dobrze, Morgan. Już dobrze.

Przyjaciółka cofnęła się i uderzyła Paisley lekko w ramię.

– Musisz się nauczyć pływać!

– Dobrze – zgodziła się potulnie Paisley i odwróciła się do mnie z bladym uśmiechem. – A poza tym sam Mister Kalifornia przybył mi na ratunek, więc nie ma tego złego…

– To obelga dla kogoś, kto pochodzi z Kolorado! Wiesz o tym, prawda? – rzuciłem półżartem. – A tak w ogóle, to jestem Jagger.

Morgan obrzuciła mnie spojrzeniem spod opuszczonych rzęs; byłem przyzwyczajony do podobnych reakcji, jednak tym razem, zamiast automatycznie skłonić mnie do rzucenia jakiejś kąśliwej uwagi, rozdrażniło mnie to tylko.

– Och, a więc to jest nasz bohater! – powiedziała niskim, zmysłowym tonem, który, byłem pewien, często robił na facetach wrażenie, a potem podeszła do mnie, kręcąc pupą i przesunęła palcami po mojej piersi. – Czy mogłabym się jakoś odwdzięczyć za uratowanie życia mojej najlepszej przyjaciółce?

Trzymająca się z tyłu Paisley zesztywniała, a ja cofnąłem się o krok.

– Ta-ak, możesz mi podziękować, ucząc ją pływać. Mało brakowało. – Stanowczo.

– Pewnie! – Morgan przytuliła znów Paisley. – Wracajmy do domu i rozpakujmy się wreszcie. – Ruszyła do zaparkowanego w pobliżu białego sedana.

Paisley skinęła głową i podeszła do mnie z wolna, strzelając po drodze oczami na lewo i prawo, jakby nie wiedziała za bardzo, co powiedzieć. Gdy dzieliło nas niespełna pół metra, podniosła na mnie wzrok. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu, a potem moja blondyneczka podskoczyła lekko i rzuciła mi się w objęcia.

Przytuliłem ją i podniosłem, a ona zarzuciła mi ręce na szyję, składając głowę na ramieniu.

– Dziękuję, że mnie uratowałeś. Że mnie zobaczyłeś.

Trzymałem ją mocno w objęciach, ciesząc się każdą chwilą, w której mogłem trzymać w ramionach tę cudowną dziewczynę. Pachniała słoną wodą i słońcem Florydy.

– Zobaczyłem cię dużo wcześniej, nim wpadłaś do wody, Paisley. Powiedziałbym, że nie ma za co… ale cieszę się po prostu, że zdążyłem na czas. – Zwolniła uścisk i opuściłem ją na ziemię. Z żalem.

Zaczęła iść tyłem w stronę samochodu, nie spuszczając ze mnie wzroku. Tylko to mogłem zrobić – pozwolić jej odejść, nie żądając od niej numeru telefonu, adresu ani nie pytając, czy się jeszcze zobaczymy. W końcu przyszła na plażę, żeby uciec – nie, żeby szukać prześladowców-erotomanów takich jak ja.

Gdy sięgnęła do klamki wozu, zatrzymała się na moment.

– Kocham Willa – powiedziała. – To mój najlepszy przyjaciel, moja rodzina i… i wie, czego mi potrzeba. Jest dla mnie dobry. – Posłała mi uśmiech, który niemal ściął mnie z nóg. – Miło było cię poznać, Jagger. – Z tymi słowy otworzyła drzwi wozu i wsiadła do niego.

– Paisley! – zawołałem, niezdolny się powstrzymać.

Odwróciła się do mnie i podniosła wysoko brwi.

– Cholerny szczęściarz z niego – i mam nadzieję, że o tym wie!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: