Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kuzyn Lavarede'a. Część II. Bolid - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kuzyn Lavarede'a. Część II. Bolid - ebook

Cała grupa bohaterów zostaje przetransportowana do Australii, gdzie ma przebywać jakby na zesłaniu. W czasie tego pobytu fałszywy Radjpoor opracowuje misterny plan, którego celem jest zgładzenie Lavarède’a. W momencie ataku na byłego kasjera cała grupa bohaterów zostaje nagle porwana z ziemi i uniesiona w przestworza… Tak zakończyła się pierwsza część przygód kuzyna Lavarède’a. W drugiej części, zatytułowanej „Bolid” okazuje się, że wszyscy bohaterowie znaleźli się na latającej maszynie, aerostacie, noszącym nazwę „Orłosęp” i dowodzonym przez szalonego osobnika, który się nazywa Grzywaczem, a swoją żonę – Jaskółką. Podróżnicy najpierw udają na biegun północny, do „siedziby” szalonego dowódcy, a później „Orłosep” zostaje skierowany na południe, by dotrzeć do bieguna południowego, jednak wściekły atak cyklonu powoduje, że znajdą się nad Afryką. Tam uda się im uratować spod męczeńskiego pala Armanda, kuzyna Roberta Lavarède’a i jego żonę, Aurett. Czy bohaterom uda się odkryć knowania Radjpoora, rzekomego Hindusa? Czy uda się im opuścić „nawę powietrzną” zwariowanego Grzywacza? Tego dowiemy się, czytając do końca drugą część cyklu „Kuzyn Lavarède’a!”, noszącą tytuł "Bolid". Cykl ten stanowi drugą część zbioru dwudziestu powieści Paula d’Ivoi, które we Francji zyskały sobie miano „Nadzwyczajnych Podróży”, zahaczających o fantastykę, fantasy, groteskę, ale mających podłoże normalnych powieści przygodowych.

Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody” to seria, w której publikowane są tłumaczenia powieści należące do szeroko pojętej literatury przygodowej, głównie pisarzy francuskich z XIX i początków XX wieku, takich jak Louis-Henri Boussenard, Paul d’Ivoi, Gustave Aimard, Arnould Galopin, Aleksander Dumas ojciec czy Michel Zévaco, a także pisarzy angielskich z tego okresu, jak choćby Zane Grey czy Charles Seltzer lub niemieckich, jak Karol May. Celem serii jest popularyzacja nieznanej lub mało znanej w Polsce twórczości bardzo poczytnych w swoim czasie autorów, przeznaczonej głównie dla młodzieży. Seria ukazuje się od 2015 roku. Wszystkie egzemplarze są numerowane i opatrzone podpisem twórcy i redaktora serii.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65753-88-5
Rozmiar pliku: 7,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Paul d’Ivoi

Paul d’Ivoi to pseudonim Paula Deleutre (1856-1915), pochodzącego z rodu pisarzy. Jego dziadek Edouard i ojciec Charles również podpisywali niektóre swe dzieła pseudonimem Paul d’Ivoi.

Studiował prawo w Paryżu, ale podążył drogą ojca i dziadka, wybierając literaturę. Zadebiutował jako żurnalista w dziennikach „Paris-Journal” i „Figaro”. Pod pseudonimem Paul d’Ivoi pisywał też do tygodników ilustrowanych „Journal des Voyages” i „Petit Journal”.

Działalność literacką zaczął od sztuk bulwarowych: Le mari de ma femme (1887) czy La pie au nid (1887) oraz kilku powieści w odcinkach, które nie zwróciły uwagi, jak Le capitaine Jean, La femme au diadème rouge, Olympia et Cie.

W latach 1894-1914 wydał 21 książek tworzących serię „Voyages excentriques” , wykorzystującą wzór „Voyages extraordinaires” Julesa Verne’a. Podobne były nawet okładki, powtarzały się także te same motywy. Obaj autorzy podzielali to samo nastawienie do czytelnika, pragnienie zapewniania mu rozrywki i wiedzy (geograficznej, przyrodniczej, technicznej). Z entuzjazmem dla rozwoju nauki i wynalazków łączyły się obawy przed niewłaściwym ich wykorzystywaniem.

W roku 1894 pierwszy tom tej serii, tworzący trzyczęściowy cykl Les Cinq Sous de Lavarède, napisany wspólnie z Henrim Chabrillatem, przyniósł mu sławę. Była to jego najbardziej realistyczna powieść, następne bowiem stawały się coraz bardziej naukowe i przesycone fantazją umyślnie naiwną. Seria, ukazująca się w wydawnictwie Boivin et Cie, była przeznaczona dla młodzieży. Kolejne tomy ukazywały się z częstotliwością jednej powieści na rok.

Paul d’Ivoi tworzył też, razem z pułkownikiem Royetem, opowiadania patriotyczne, np. Les briseurs d’épée, a także historyczne, pod pseudonimem Paul Eric, np. Les cinquante. Występują w nich typowe dla owej epoki stereotypy dotyczące poszczególnych narodów i ras.

Patriotyzm d’Ivoi zbliża się niekiedy do nacjonalizmu. W złym świetle przedstawiani są głównie Niemcy, a także Anglicy zagrażający francuskim interesom. Wychwalane są za to zalety Francuzów i ich umysłowość (esprit parisienne, „duch paryski”, wyrażający się pomysłowością, bystrością umysłu, skłonnością do płatania figli, lekkim traktowaniem prawa i zasad, zapalczywością, a przy tym nieskazitelną prawością).

Książki Paula d’Ivoi cieszyły się prawie do końca XX wieku dużą popularnością we Francji, miały wiele wydań.

Wielu czytelników, zwłaszcza młodych, przedkładało je nad dzieła Verne’a, gdyż zawierały więcej przygód, a ich akcja toczyła się szybciej. Toteż na przykład Jean-Paul Sartre pisał w swej autobiografii Les Mots, że zawierały więcej nadzwyczajności.Rozdział I

Problem naukowy

Robert Lavarède wyciągnął ręce, przetarł sobie oczy i z zaniepokojeniem rozejrzał się wokół.

Nie do końca otrząśnięty z szoku, jakiego doznał, oszołomiony nadal wskutek napływu krwi do głowy, niewyraźnie, jakby przez mgłę, widział otaczające go rzeczy, zupełnie ich nie rozpoznając.

Znajdował się w saloniku, umeblowanym w kanapy i niskie siedzenia. Na suficie znajdował się plafon1 w kształcie wieńca z liści, w którym lampy elektryczne tworzyły świetlne kwiaty.

– Co to takiego? – szepnął młody człowiek.

Zamknął na chwilę oczy i ponownie otworzył; widok się nie zmienił. Przyjrzawszy się lepiej Robert dostrzegł Astérasa, Lotię, Maïvę i Radjpoora. Wszyscy siedzieli tak jak on, ale mieli zamknięte powieki, a nieruchomość rysów twarzy wskazywała, że nie są jeszcze świadomi swego położenia.

Francuz nie bez wysiłku dźwignął się na nogi. Jego krew nie odzyskała jeszcze normalnego krążenia; zataczał się, stojąc. Opierając się jednak o meble zdołał się zbliżyć do astronoma.

– Ulysse! – zawołał go.

Naukowiec wszakże mu nie odpowiedział.

– Ach tak! To zamek śpiącej królewny2 – stwierdził Robert. – Wszyscy jakby się nawdychali chloroformu3. Nie może tak dłużej pozostawać.

Z tym przekonaniem zabrał się do mocnego potrząsania przyjaciela. Na skutki tego prymitywnego masażu nie musiał długo czekać. Astéras skrzywił się, odemknął lekko oczy, poruszył rękoma i z trudem wydusił:

– Maïva!

Lavarède nie zdołał powściągnąć uśmiechu.

– Tacy już są naukowcy. Nie pyta, gdzie się znajduje, ale tylko o nią. Jest obok ciebie, marzycielu. Zajmij się jej cuceniem, a ja zrobię to samo z Lotią. Natomiast wielmożny Radjpoor sam powróci do przytomności.

Czuł, że otrząsa się z otępienia, która go powaliło. Życie wracało mu falami. Astronom pochylał się już nad niemą, zaś Robert zajmował się Lotią.

Nie upłynęło jeszcze pięć minut, kiedy młode Egipcjanki przemierzały pokój błędnym wzrokiem.

– Gdzie jesteśmy? – rzuciły jednocześnie z wzruszającą jednomyślnością.

– Dowiemy się wkrótce – odparł Robert. – Pilniejsze było wyrwanie was z omdlenia.

– To prawda – przyznała Lotia niepewnym głosem, jakby starała się uporządkować wspomnienia. – Straciłam przytomność.

– Tak.

– Przypominam sobie cień na prerii, wstrząs, który mnie przewrócił.

– Jak i nas.

– Co to było?

Po tym pytaniu wszyscy popatrzyli po sobie w zakłopotaniu.

– Daję słowo – mruknął Robert po chwili milczenia – nic nie rozumiem. No właśnie! Co nas spotkało?

– Tak, co nas spotkało? – powtórzył zbolały głos Radjpoora.

Hindus otworzył oczy i tak samo, jak jego towarzysze, wydawał się być bardzo zdumiony wyglądem salonu, w którym wszyscy oni się znaleźli.

– Najlepiej jest się tego dowiedzieć – szepnął Lavarède, a idąc ku drzwiom, dodał:

– A potem, wielmożny Radjpoorze, zażądam od pana paru wyjaśnień na temat zasadzki, z której uciekliśmy tylko cudem – następnie po chwili namysłu – powiedziałem, że uciekliśmy, ale nie mam takiej pewności, gdyż niech mnie diabli, jeśli pojmuję, co się z nami stało!

– Nie przeszkadza to panu oskarżać – poważnym głosem rzuciła Lotia.

Młody mężczyzna skierował na nią zasmucone spojrzenie. Prze­paść dzieląca go od Egipcjanki nie została zasypana. Tak samo jak wcześniej, broniła przed nim Hindusa.

Nie dorzucił jednak ani jednego słowa. Podszedł do drzwi i spróbował je otworzyć. Stawiły opór. Drugie wyjście istniało naprzeciw pierwszego. Robert podszedł do niego, ale raz jeszcze nadaremnie próbował nim opuścić pokój. Podróżni byli niewątpliwie zamknięci.

– Uwięzieni, ale gdzie? – jęknął Robert. – Gdyż, do cholery, nie jesteśmy na farmie sir Parkera.

Potem z większą jeszcze złością wrócił do Radjpoora.

– Waszmość Radjpoor, teraz już pana znam. To pan był sprawcą wszystkich przygód, których padłem ofiarą. Dlatego też na pewno jest pan w stanie wytłumaczyć mi i tę ostatnią.

– Myli się pan – odparł spokojnie Hindus, który tym razem mówił prawdę.

Rozmówca nie pozwolił mu jednak dokończyć.

– Za pozwoleniem! Znowu próbuje mnie pan oszukać, nie można tego określić inaczej. To nic panu nie da. Pragnę, żądam odpowiedzi stanowczej, i jeśli mi jej pan odmówi…

– Jeśli panu odmówię…?

– Siłą zmuszę pana do jej udzielenia.

Radjpoor wzruszył ramionami, wyjął z kieszeni rewolwer, ten sam, którym o mało nie zamordował już Francuza i drwiącym tonem powiedział:

– Mogę więc działać w ramach uprawnionej samoobrony.

Ironia ugrzęzła mu wszakże w gardle. Szybki – niby myśl – Robert rzucił się na niego, kantem dłoni wytrącił daleko rewolwer i owym nieodpartym skokiem przewrócił oszusta, który znalazł się teraz pod jego kolanem.

Przerażona Lotia ruszyła się, aby mu przeszkodzić, ale ujrzała przed sobą Astérasa i Maïvę, którzy zagrodzili jej drogę.

Lavarède zaś mówił do swego powalonego wroga:

– Wiedział pan przecież dobrze, że jestem Francuzem, że byle jaki pistolet mnie nie przestraszy. Zbytnio liczył pan na moją wyrozumiałość. Od paru miesięcy strzelają do mnie, ciągną we wszystkie możliwe strony. Mam tego dość, mam aż za wiele, a pan przyznał się do swoich kłamstw.

Dławiony, ledwo dyszący, o nerwach napiętych w próbach wydostania się z uścisku Lavarède’a, Radjpoor zsiniał, oczy podchodziły mu krwią.

– Przecież go pan udusi – żaliła się Lotia, na próżno usiłująca odepchnąć Astérasa i Maïvę.

– Też coś! – odparł Robert. – Może w bardzo prosty sposób odzyskać oddech. Niech nie kłamie…, choć jeden raz.

I pochyliwszy się nad Hindusem, zapytał:

– Czy rozumie pan uroki szczerości?

– Nie mam nic do powiedzenia – świszczącym głosem rzucił pokonany. – Powalony przez zdradę…

– Przez zdradę, to właściwe słowo. Miał pan rewolwer, a ja byłem bezbronny… a zatem jestem zdrajcą. Nie odpowiem na to rozumowanie wyzbyte logiki. Chcę się okazać dobrym księciem. Małe wyznanie, a będzie pan wolny. Zresztą pomogę w tym panu – rzekł Robert i tonem niemożliwym do oddania, dodał:

– Proszę powiedzieć, drogi Mości Radjpoor, czy zna pan Thanisa?

Nagłym podskokiem Hindus zdołał wstać, ale Lavarède był silniejszy. Ponownie rozciągnął go na ziemi.

– Niech się pan nie unosi. Wygodnie leży pan na podłodze, w pozycji najbardziej odpowiedniej do prowadzenia rozmowy; niech pan wypoczywa, a ja ponowię pytanie: Czy zna pan Thanisa?

Przez chwilę Robert czekał na odpowiedź, która nie następowała.

– Obawia się pan mówić – stwierdził. – Dlaczego… dowiem się jeszcze. Leży teraz powalony, z moim kolanem na swej piersi.

– Kłamstwo! – wycharczał Hindus.

– Tak, wredne kłamstwo! – rzuciła jak echo Lotia. – Skąd ta komedia?

– Skąd? – powtórzył Lavarède, ożywiając się. – Skąd? Stąd, że mam dość odgrywania roli osoby podejrzanej, zdrajcy swojego kraju, na pewno sługusa Anglii; stąd, że chcę odzyskać moje nazwisko Lavarède i oddać Thanisowi to, co należy do Thanisa.

– Zwariował! – jęknęła Lotia, załamując ręce.

– Zwariował! Do licha, nie wytrzymałaby tego głowa mniej od mojej mocna. Może być jednak pani pewna, mój umysł jest całkowicie zdrowy i to udowodnię. Radjpoor i Thanis to jedno i to samo. Ten człowiek porwał mnie z zaskoczenia, groźbą śmierci wpakował w całkowicie niepojętą przygodę. Na oczy przejrzałem dopiero dziś w nocy, dzięki Maïvie, jego niewolnicy. Niech pani wypyta to dziecko, a ono wskaże jej prawdziwego Thanisa.

Ochrypłym głosem Radjpoor zawołał:

– Intryga uknuta przez pana, żeby z serca Lotii przegnać nienawiść, którą zaprzysięgła mordercy swej matki.

– Prawda! – odparł Astéras.

– Tak – wsparła go Maïva.

– Wspólnicy mówią tak jak pan.

Dłonie Roberta zacisnęły się na ramionach Hindusa.

– Uważaj! Przypomnę ci, Radjpoor, radę jaką dałeś mi kiedyś, że prawda jest złotem, a kłamstwo stalą.

– Ech! Zabij mnie. Nie chcę ci pomagać w oszukiwaniu Lotii.

– Masz wolną wolę, ale ja także. Ulysse, sznury. Skrępujemy tego zucha i poszukamy sposobu przekształcenia jego charakteru. Och! Do licha, rozumiem go, trudno jest przejść od zdrady do wierności.

Astronom szperał już we wszystkich kątach, aby zdobyć jakieś więzy. Lotia z narastającą litością przyglądała się Hindusowi. Jego postawa, w sumie odważna, przegnała wątpliwości, sekundę wcześniej wywołane słowami Roberta. Po raz kolejny ją sobie zdobył. Tak, chciano pomieszać jej w głowie, z pomocą niewolnicy Maïvy. Po raz kolejny przebiegłość Radjpoora wzięła górę nad szczerością przeciwników.

Zdecydowanie Lavarède’a przezwyciężyłoby być może wszelki opór. Gotów był posunąć się do każdej skrajności. Choćby miał wziąć wroga na męki, zdoła wydrzeć zeń przyznanie się do knowań. Godzina wyjaśnień jeszcze jednak nie wybiła, kiedy bowiem Francuz trzymał Hindusa, kiedy naukowiec nadaremnie poszukiwał więzów, i kiedy Lotia i Maïva, powodowane sprzecznymi uczuciami, oczami świadków przyglądały się tej scenie, rozległ się zgrzyt klucza obracanego w zamku.

Wszystkich przeszedł dreszcz, zwrócili wzrok na drzwi z prawej strony, które powoli obróciły się w zawiasach, otwierając przejście dwóm nieznanym osobom, mężczyźnie i kobiecie.

Mężczyzna powitał ich gestem ręki i spokojnym głosem powiedział:

– Proszę powstać, panowie. Na „Gypaète”4 ludzkie gniewy nie powinny podnosić głowy.

Zdominowany tonem przybysza Lavarède puścił Radjpoora, który chwiejnie wstał. Wszyscy z nieskrywanym zdumieniem przyglądali się nowym osobom.

Były średniego wzrostu, uśmiechnięte, wyposażone oboje w długie szyje, podtrzymujące wydłużone głowy o ptasim profilu. Marynarka mężczyzny i bluzka kobiety miały lamówki z wielobarwnych piór. I rzecz dziwna, owe osobliwe osoby nieustannie przekrzywiały swe głowy na lewo i prawo, naprzemiennie kładąc policzki na każdym ramieniu, sprawiając jednym słowem wrażenie, że oddają się wykonywaniu ćwiczeniom rozluźniającym, przez nauczycieli gimnastyki nazywanymi „rozgrzewkowymi”.

– Z kim mam zaszczyt rozmawiać? – zapytał wreszcie mężczyzna.

Posługiwał się bardzo poprawnym językiem francuskim, ale z gardłowymi naleciałościami wskazującymi, że Francja nie była jego ojczyzną.

– Robert Lavarède, Francuz – pospieszył z odpowiedzią małżonek Lotii.

Przerwał mu Radjpoor:

– O przepraszam! Thanis, Egipcjanin.

Młody człowiek wydał okrzyk złości.

– Do tysiąca diabłów? Jestem Francuzem i…

Świeżo przybyły powściągnął go gestem.

– Niech się pan uspokoi. Narodowość nie ma tutaj żadnego znaczenia. Podziały powierzchni globu nie odbijają się echem pośród wolnych obywateli atmosfery.

A ponieważ słuchacze wpatrywali się weń w oszołomieniu, nie pojmując niczego z jego dziwnych słów, ciągnął spokojnie:

– Jeśli natomiast chodzi o wasze nazwiska, to gdzie miałem głowę prosząc o ich podanie, skoro jestem zmuszony prosić o ich zapomnienie.

– Zapomnienie? – powtórzyli wszyscy w osłupieniu.

– No oczywiście! Ziemskie miana nie mają sensu dla mieszkańców nieba. Dlatego też weźmy najpierw pana – dziwny człowiek wskazał Lavarède’a. – Ma pan szerokie czoło, szczere, śmiałe spojrzenie i od tej pory pan będzie Panem Orłem.

– Hę? Pozwoli pan?

– Kiedy tylko skończę, proszę. Pański sąsiad – chodziło mu o Astérasa – ze swą kulistą sylwetką, oczami cierpiącego na ślepotę dzienną, stanie się Puchaczem5.

Następnie przyjrzał się kolejno Radjpoorowi, Lotii i Maïvie, dokończył:

– Ten będzie Kaniukiem6, ptakiem drapieżnym nie mającym odwagi, a te ładne panie zostaną Sikorą i Piegżą7. Skoro to powiedziałem, pozostaje mi jedynie przedstawić państwa gospodarzy. Ja jestem Pan Grzywacz8, a oto moja żona i wierna towarzyszka, która odpowiada na słodkie imię Pani Jaskółki.

Nie sposób odmalować zdumienia podróżnych. Słuchali nieznajomego z niejasną obawą, którą wyraził w końcu Robert, szepcząc do ucha Ulysse’a:

– Ten typ jest wariatem.

Nagle podjął decyzję i zapytał:

– Gdzie jesteśmy?

– Na pokładzie „Orłosępa”, szanowny panie.

– „Orłosępa”… statku…?

– Powietrznego. Poradziłem sobie z wielką trudnością awiacji9, żeglugi przez atmosferę w pojeździe cięższym od powietrza. Odkrycie pomyślne dla państwa, mogę rzec bez schlebiania sobie, gdyż inaczej nie zdołalibyście uciec wrogom ścigającym was na pustyni Victoria.

Ponieważ słuchający go patrzyli po sobie mając wrażenie, że śnią, tajemniczy osobnik mówił dalej stanowczym głosem:

– Każda rzecz stworzona porusza się, zakreślając krzywą zamkniętą. Planeta, powstała ze słońca, podąża po elipsie. Ludzkość, zrodzona na ziemi, podczas swej ewolucji przemierza orbitę, którą graficznie można przedstawić jako okrąg, będący właściwie niczym innym, jak elipsą, której oba ogniska nałożyły się na siebie.

Nie zauważając, że Robert, ogłuszony tymi naukowymi określeniami, gapi się zdumionymi oczyma, pan Grzywacz ciągnął:

– Dlatego też ludzkość jest zmuszona do powtarzania tych samych faz, a jeśli zdoła się ustalić różne etapy jej początków, będzie można przewidzieć cały cykl czynionych przez nią wynalazków.

– Wierzy pan w to? – wymamrotał oszołomiony Lavarède.

Pan „Orłosępa” zdawał się go nie słyszeć.

– I tak odkryłem niewątpliwego przodka człowieka.

– Małpę – przerwał mu Astéras – jak twierdzą niektórzy.

– Mylą się – oświadczył mały mężczyzna, tupiąc niecierpliwie. – Małpa to gatunek sąsiedni, dołączony, że ośmielę się tak wyrazić, ale nie on stanowił punkt wyjścia. Od szympansa do sajmiri10, pomiędzy którymi jest gibon11, rodzaj małpi stanowi część ludzkości, ale nie jest jej źródłem.

Na owe dziwaczne stwierdzenie wszyscy zamilkli.

– Przodka człowieka – podjął z entuzjazmem pan Grzywacz – należy szukać pośród ptaków, pośród wielkich gatunków latających z minionych wieków. Człowiek miał początkowo skrzydła; przetrwał w nim podziw do gwiazd i pragnienie spoglądania z wysoka. Jesteśmy synami gigantycznych pterodaktyli12.

– Przedpotopowych nietoperzy13? – szepnął Robert.

– Tak, nietoperzy, które ponad ciepłymi mokradłami tworzącej się skorupy ziemskiej przemierzały powietrze, na swych błoniastych skrzydłach podlatując na wierzchołki drzew iglastych, grzybów wyższych od naszych współczesnych dębów, paproci, pod którymi mogłyby się schować dzisiejsze baobaby. Wychodząc zatem od zasady krzywej zamkniętej, którą dopiero co wyłożyłem, dotarłem do następującego aksjomatu: Człowiek fruwał w przestworach, a więc musi fruwać ponownie. Doprowadziło to mnie do zajęcia się kwestią awiacji, uporania się z trudnością uznawaną za nieprzezwyciężoną: „Uzyskawszy urządzenie cięższe od powietrza, sprawić, aby się wznosiło i latało w atmosferze”.

Lavarède, Astéras, Maïva, Lotia i Radjpoor patrzyli po sobie.

Jedna i ta sama myśl narodziła się w ich głowach. Przemawiał do nich szaleniec. Jak inaczej można wytłumaczyć, że ktoś ma odwagę jako ojca chrzestnego człowieka wskazywać pterodaktyla, podawać się za wynalazcę statku powietrznego?

Wskutek dojścia do tego wniosku Robert bardzo cicho mruknął:

– Nie należy sprzeciwiać się wariatom.

A głośno dodał:

– Czyli jesteśmy w nawie powietrznej?

– Nazwanej „Le Gypaète” – odparł, kłaniając się, pan Grzywacz.

– I unosimy się w powietrzu?

Mężczyzna sprawdził manometr14 przytwierdzony do ściany:

– Dokładnie dziewięćset pięćdziesiąt trzy metry nad powierzchnią globu. Unoszenie się nie jest właściwym słowem, gdyż obecnie przesuwamy się na północ z szybkością sześćdziesięciu sześciu mil na godzinę.

– Około stu dwudziestu kilometrów15?

– Prawie.

Na chwilę dawny kasjer poczuł się niepewnie. Odpowiedzi wariata były tak precyzyjne, że zaczął się zastanawiać, czy nie spełniło się niemożliwe, czy naprawdę wraz ze swoimi towarzyszami nie został pasażerem nawy powietrznej; bardzo wszakże szybko odegnał równie dziwaczną myśl. Odkrycie urządzenia latającego w przestworach wywołałoby w świecie wielki rozgłos. Gazety, czasopisma, rozwodziłyby się o tej sprawie. Pojawiłaby się istna lawina artykułów, doniesień, polemik, zaprzeczeń. Echo takiej wrzawy dotarłoby do Massaui, a nawet na Górę Youle. Ponieważ zaś nic takiego nie nastąpiło, pierwsze przypuszczenie zachowywało swą moc. Pan Grzywacz był zwykłym maniakiem, przed którym należało jak najszybciej uciec.

Najlepszą drogą do tego wydawało się wychwalanie jego „bzika”. Dlatego też młody człowiek powiedział najbardziej przypochlebiającym się tonem:

– Jestem przekonany, że widok ziemi przemykającej pod nogami musi być piękny.

– Podniosły – poprawił go szaleniec.

– Chciałbym rozkoszować się nim na własne oczy.

– Nic prostszego.

– Czyżby? A zatem uważa to pan za proste? – mamrotał Robert wstrząśnięty spokojem rozmówcy.

– Za bardzo proste. Proszę udać się za mną. Pójdziemy na mostek i bez trudu ujrzy pan wszystko.

– Na mostek?

– No oczywiście. Moje urządzenie ma oczywiście kształt statku, a jego górna część, otoczona lek­ką balustradą, tworzy mostek.

I zwracając się do towarzyszki, milczącej i uśmiechniętej:

– Droga Jaskółko, pójdź pierwsza, wskażesz nam drogę.

1 Plafon – ozdobna część sufitu lub sklepienia, rzeźbiona, malowana lub wyróżniana w inny sposób.

2 Śpiąca królewna – postać z baśni Charles’a Perraulta (La Belle au bois dormant), także u braci Grimm, która wskutek klątwy niezaproszonej na chrzciny wróżki wraz z całym dworem spała przez sto lat.

3 Chloroform (CHCl3) – ciężka, lotna ciecz używana jako rozpuszczalnik, od roku 1847 głównie do zadawania narkozy, obecnie zakazana w tym celu ze względu na szkodliwe skutki uboczne.

4 Orłosęp (fr.) – orłosęp (Gypaetus barbatus), duży (około 2,5 m rozpiętości skrzydeł) ptak padlinożerny z rodziny jastrzębiowatych, ma ciemnobrązowy grzbiet, skrzydła i ogon, reszta ciała jasnoruda, występuje w południowej Europie, większości Azji i Afryki, głównie w górach; w dalszej części tekstu będzie stosowana nazwa polska.

5 Puchacz (Bubo bubo) – duży (do 1,8 m rozpiętości skrzydeł) nocny ptak drapieżny z rodziny puszczykowatych, występuje w prawie całej Eurazji, głównie w lasach, osiadły, poluje nocami.

6 Kaniuk (Elanus caeruleus) – nieduży (wielkości kawki) ptak drapieżny z rodziny jastrzębiowatych, występuje w Afryce, na Półwyspie Arabskim i Pirenejskim, o jasnym ciele, czarnych skrzydłach, poluje na gryzonie i owady (w oryginale Milan, po francusku kania, gatunek pokrewny, ale ponieważ chodzi o mężczyznę, lepszy jest kaniuk).

7 Piegża (Curruca curruca) – mały (wielkości sikorki) ptak z rodziny pokrzewkowatych, występuje w Europie i większości Azji, podobny do wróbla, ale jaśniejszy, owadożerny, wędrowny.

8 Grzywacz (Columba palumbus) – gatunek dużego gołębia z rodziny pokrzewkowatych, występuje w całej Europie i sąsiednich częściach Azji, wędrowny, roślinożerny, dawniej leśny, od XIX wieku coraz częściej miejski.

9 Awiacja – dawniej lotnictwo, żegluga powietrzna.

10 Sajmiri (Saimiri) – rodzaj małp z rodziny płaksowatych, obejmuje siedem gatunków występujących w Ameryce Południowej i Środkowej, małe (22-42 cm długości bez ogona), nadrzewne, roślinożerne.

11 Gibon (Hylobatidae) – rodzaj małp człekokształtnych, z rodziny płaksowatych, obejmuje 18 gatunków występujących w Azji Południowo-Wschodniej, średniej wielkości (do 1 m wysokości), o długich kończynach; nadrzewne, roślinożerne.

12 Pterodaktyle – rodzina późnojurajskich i kredowych pterozaurów o silnie zredukowanym ogonie i szerokich skrzydłach, cechująca się znacznym zróżnicowaniem wielkości: rozpiętość skrzydeł wynosiła od 30 cm (pterodaktyl) poprzez 130 cm (germanodaktyl), 4 m (ceradaktyl) do 14 m (kecalkoatl).

13 Nietoperze – jako ssaki nietoperze są bardzo daleko spokrewnione z gadzimi pterodaktylami, cały ten wywód nie ma nic wspólnego z nauką i rzeczywistością.

14 Manometr – przyrząd do pomiaru ciśnienia, zwłaszcza atmosferycznego, bardzo czułe barometry służą także do określania wysokości (wraz ze wzrostem wysokości ciśnienie spada w stałym stosunku).

15 120 kilometrów – chodzi o mile morskie, 66 mil to dokładnie 122,23 km.Rozdział III

Parę chwil na Księżycu

Zmęczenie przezwyciężyło najbardziej posępne myśli. Robert i Ulysse zapadli w sen. Obudził ich marynarz powiadamiający, że zostało podane śniadanie.

Z wysiłkiem zdołali powstać i na sztywnych nogach, z ciążącymi głowami, dotarli do jadalni, w której wokół stołu zajęli już miejsca ich towarzysze i strażnicy więzienni.

Jeden rzut oka wystarczył im do przekonania się, że ani Lotia, ani Maïva i Radjpoor nie doznali na pokładzie „Orłosępa” lepszego od nich wypoczynku.

Dziewczęta były blade, miały podkrążone oczy, a śliczne lica zasępione od lęku. Natomiast Radjpoor-Thanis wyglądał na jeszcze bardziej przygnębionego od pięknych Egipcjanek. Najpewniej one i on odbyli rozmowę z panią Jaskółką.

Wiedzieli, w jakich rękach się znajdują.

– Och, oto i panowie! – powiedział wesoło Grzywacz. – Czyż na niebie nie śpi się dobrze? Nie przeszkadza tu zupełnie, jak w wielkich miastach, gwar tłumu, łoskot kół powozów, trąbki tram­wajów. Pokochacie swe nowe życie, kiedy poznacie je lepiej. Na razie proszę zająć miejsca i nie obawiać się jeść za dużo. W tym czystym, nieznającym mikrobów powietrzu, apetyt dopisuje.

Wskazał ręką dwa puste jeszcze miejsca, jedno na lewo od jego żony, drugie obok Maïvy.

Astéras zajął to drugie, miejsce honorowe zostawiając przyjacielowi. Ukradkowy ucisk ręki Maïvy był dlań natychmiastową nagrodą. Ślicznotka pochyliła się ku niemu i szepnęła śpiewnym głosem:

– Lęk!

Astronom pocieszył ją gestem i rozpoczął się posiłek. Współbiesiadnicy szaleńca myśleli zaiste, że śnią. Menu pasowałoby do domu burżujskiego, naziemnego.

Sardynki

Flaki po caeńsku49

Smażone liny w sosie pomidorowym

Polędwica wołowa z grzybami

Itp., itd.

Przy polędwicy Lavarède nie wytrzymał i zwrócił się do Grzywacza, który głośno przeżuwał:

– Zapewniał mnie pan, że nigdy nie schodzi na ziemię.

– Tak właśnie jest.

– No dobrze, jeśli nie padłem pastwą halucynacji, to czy nie spożywany teraz polędwicy wołowej?

– Nie myli się pan.

– W takim razie niczego już nie pojmuję. Polędwice wołowe nie mają zwyczaju odbywać przechadzek pośród chmur, jak więc ta znalazła się na pańskim stole?

Grzywacz wybuchnął śmiechem, a w ślad za nim pani Jaskółka. Ich wesołość była taka szczera, że podróżni, zapominając o obawach, dołączyli do tej radości. Szaleniec zdołał się wreszcie opanować.

– Nie jest pan spostrzegawczy – rzucił wyrozumiale.

– A czego to nie spostrzegłem? – zapytał dawny kasjer.

– Tego, że bardziej niż ktokolwiek inny powinien pan być w stanie odpowiedzieć na swoje pytanie, gdyż na pokład „Orłosępa” trafił pan w ten sam sposób, co ów kawałek wołowiny… Jeszcze plasterek, prawda?

Biorąc talerz, Lavarède odparł:

– Przyznam się panu, że nie ogarnąłem tego wydarzenia. Kiedy biegłem po pustyni, poczułem uderzenie w nogi, padłem na plecy, straciłem przytomność i odzyskałem ją tutaj.

– Jak i ja – jednym głosem dodali szybko towarzysze młodego człowieka.

– To zmienia sprawę. Wytłumaczę panu. Pod naszymi komnatami znajdują się swego rodzaju piwnice, gdzie przechowuję moje zapasy węglika, żywności, części zapasowych do maszyn et caetera50. Ścianki dzielą je na pomieszczenia. W jednym z nich jest zamknięty wielki wór z siatki. Kiedy chcę polować, przyczepiam do tego wora giętki i wytrzymały pręt zrobiony z połączonych fiszbinów51 wieloryba, otwieram klapę znajdująca się w dolnej części nawy powietrznej i tak opuszczam moje urządzenie, żeby koniec liny muskał ziemię. Nakazuję wtedy lot naprzód i ścigam zwierzę, którego pragnę, doganiam je, tyczka uderza w nogi, podcięte wpada do sieci i zostaje wciągnięte na pokład. Jednym słowem poluję w locie.

A ponieważ wszyscy patrzyli po sobie z wyraźnym zaskoczeniem, dodał:

– Tak samo postąpiłem z państwem. Przysiągłem sobie nie mieć więcej żadnych związków z ludzkością, ale widok państwa ściganych przez pragnących was zastrzelić wrogów wzbudził we mnie litość. Są oni, powiedziałem sobie, takimi samymi ofiarami jak ja, powinienem przyjść im z pomocą. Oto dlaczego dzisiaj jemy razem śniadanie.

Te ostatnie słowa zostały wypowiedziane z wzruszeniem i prawdziwą szlachetnością. Wszystkie ręce wyciągały się do szaleńca, który ulęgnąwszy odruchowi współczucia, więźniów sir Parkera wyrwał z objęć pewnej śmierci.

Grzywacz wyglądał na zachwyconego. Ściskał palce swych gości i powiedział łagodnie:

– Każę zmniejszyć prędkość „Orłosępa”, weźmiemy kawę na mostek i w obliczu wzniosłego widoku rozciągającego się przed oczami państwa, staniecie się w pełni tacy jak my.

Pięć minut później wszyscy zebrali się na mostku, przez lekkie velarium52 osłoniętym przed żarem promieni słonecznych.

Grzywacz powiedział prawdę. Oparci na balustradzie skamieniali z podziwu podróżni rozglądali się wokół. Nawa powietrzna unosiła się na wysokości trzech tysięcy metrów nad Oceanem Spokojnym. Z tej odległości morze przybrało ciemny odcień, od którego niby szmaragdowe paciorki odcinały się nieskończone różańce zielonych wysepek. Było to jak sen i patrząc na ziemię z tak wysoka, Lavarède uświadomił sobie ze zdumieniem, że zapomniał o byciu jednym z najbardziej domatorskich dzieci globu, który umykał pod jego stopami.

– Jakie to jest piękne – szepnął wreszcie i czując potrzebę podzielenia się swymi odczuciami wyciągnął rękę do najbliższej mu osoby.

Zadrżał, rozpoznając w niej Lotię. Ona także przyglądała się mu niepewnym wzrokiem, jakby otrząsała się ze snu. Ona także wyciągnęła zgrabną rękę, ale nie dokończyła rozpoczętego ruchu. Odwróciła głową w stronę Radjpoora, który nieruchomy na drugim krańcu mostka, wpatrywał się w niego posępnie.

Swe oczy kierowała naprzemiennie na tych dwóch mężczyzn. Gryząca niepewność rysowała się na jej obliczu i szepnęła:

– Który z was więc kłamie?

– Przecież nie ja – odparł Francuz.

Znowu mu się przyjrzała. Mina boleści pogłębiła się na jej rysach i odparła ze smutkiem:

– Skąd mam wiedzieć? Zawieszona w środku nieba, w rejonach przemierzanych wyłącznie przez ducha Ozyrysa, to jego proszę o ukazanie moim oczom prawdy.

Potem dodała z westchnieniem:

– Być może się nie pomyliłam; być może szczerze mówi Radj­poor-Sahib. Waham się, brak mi pewności, sprzeczne myśli plączą się za moim czołem. Nieszczęsna Lotia! Biedny Egipt!

Oddaliła się powolnym krokiem, a Robert nie próbował jej zatrzymać. Rozpierała go ogromna radość. Lotia nie oskarżała go już bezlitośnie.

Wątpliwość wykiełkowała w jej umyśle i czyż owa wątpliwość nie jest jutrzenką okresu szczęścia, w którym piękna Egipcjanka zrozumie i podzieli jego afekt?

Ukojony tą promienną myślą, nadal sycił oczy przesuwającą się pod nawą powietrzną przepiękną panoramą.

Córka Yacouba podeszła do Maïvy, z którą rozmawiał Astéras. Ani on, ani ona nie zauważyli jej obecności. Astronom mówił:

– Tak, Maïvo, ta przygoda jest zbawienna. Mój biedny Robert jest smutny, przybity najczarniejszymi oskarżeniami. Tu wszakże, w pełni nieba, obok słońca, w pobliżu gwiazd, których światło nie zaćmiewają już nam opary ziemi, wykluczone, aby Lotia nie rozpoznała prawdy.

Ta, której imię wypowiedział, zadrżała. Naukowiec wyraził myśl, która dopiero co cisnęła się jej na usta. Czyżby jej dusza rzeczywiście zbłądziła, myląc niewinnego z winnym?

Wzrokiem poszukała Lavarède’a. Pochylał się nad balustradą, błogi uśmiech rozjaśniał jego wierną twarz. Potem zwróciła spojrzenie na Radjpoora i napotkawszy jego czarną źrenicę uparcie zwróconą ku niej, poczuła rodzaj niepewności. Wierzyła mu, a teraz odnosiła wrażenie, że jej przekonanie się chwieje, że ogarnia ją mrok. Niecierpliwie pokręciła głową.

Astéras mówił nadal, nie zwracając na nią uwagi:

– Widzisz, Maïvo, wszystko co dobre, co sprawiedliwe, jest w gwiazdach. Ludzie stają się okrutnymi, zepsutymi, ponieważ jak zahipnotyzowani wpatrują się w ziemię, którą swym zdaniem podzielili między siebie, jakby nieuchronna, bezlitosna śmierć nie miała położyć kres ich ambicjom. Mędrcy podnoszą głowy, spoglądają wysoko, a ich oczy trudzą się śledzeniem promieni gwiazd, odległych słońc krążących w przestrzeni; przeczuwają oni, że człowiek jest niczym wobec nieskończoności, jedynie maleńkim pasożytniczym mchem rosnącym na powierzchni globu, że idea dobra i sprawiedliwości jest wszystkim, i sami oni tylko wówczas staną się czymś w harmonii wszechświata, kiedy poświęcą się triumfowi tej idei.

I uśmiechając się do dawnej niemej dziewczyny, która słuchała go nabożnie, mówił dalej:

– Natomiast wobec tego wszelka nauka jest daremna, nasze środki poznania mają ograniczenia. Całe swe życie poświęcam badaniom nieba. Czy posunąłem się w tym dalej, aniżeli byłem pierwszego dnia? Tak, jeśli chodzi o jego rozmiary; poznałem jego ogrom, wyczułem, że gdyby od pojawienia się człowieka na ziemi aż do naszych dni rachmistrze nieustannie by liczyli, wypowiadali dziesiątki, setki, tysiące, miliony, to kontynuujący owe żmudne zadanie doszliby do liczb mających dziewięćset albo tysiąc dwieście cyfr, a owe niesamowite liczby, niepojęte dla naszego rozumu, byłyby jedynie miarą punktu w nieskończoności. Ale co potem? Co wiem o budowie przestrzeni, o niezliczonych układach słonecznych wszechświata? Nic. Znam mniej lub bardziej racjonalne hipotezy, to wszystko.

– Dalej, dalej – westchnęła słodkim głosikiem Maïva, łasa na ową wzniosłą poezję Astronomii.

– Dobrze – Astéras nie dał się prosić, jego twarz promieniała radością wywołaną możliwością głoszenia najdroższych mu przemyśleń – weźmy Księżyc, naszego bezpośredniego sąsiada, kołyszącego się w śmiesznej odległości wynoszącej w zaokrągleniu dziewięćdziesiąt tysięcy lig53. Dla jednych jest on martwą gwiazdą. Pozbawiony powietrza i wody, powiadają, Księżyc nie nadaje się do zamieszkania. O, przepraszam, odpowiadają inni, nie macie tu racji; nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie istot, które do życia nie potrzebują ani wody, ani powietrza. Czyż istniejąca różnica pomiędzy mieszkańcami mórz i kontynentów nie dowodzi, że środki, którymi dysponuje przyroda, nie znają granic, a zatem jak można uznawać za pustynną planetę tylko dlatego, że nasza ludzkość nie może na niej żyć? Którzy mają rację?

– Ci drudzy – oznajmił obok nich spokojny głos.

Astéras, Maïva, a nawet Lotia się odwrócili. Grzywacz podszedł bezszelestnie i kołysał się z zarozumiałą miną.

– Przyjmujący, że Księżyc jest zamieszkany – dodał – mają rację.

– Jak może pan o tym zapewniać? – zapytał astronom, który pośpiesznie wstał.

– Ponieważ mam skromnego pomocnika.

– A jak się on nazywa?

– Fotografia.

I naciskiem w głosie szaleniec dodał:

– Jeśli raczą mi państwo towarzyszyć, to pokażę klisze, które nie pozwolą, aby w umyśle państwa pozostała jakakolwiek wątpliwość.

Nie musiał powtarzać tej nęcącej uwagi. Wszyscy ruszyli do drzwi wiodących do wnętrza „Orłosępa” i zaraz potem zgromadzili się w gabinecie, do którego Robert i Ulysse trafili już, kiedy Grzywacz wykładał im zasady działania swego urządzenia.

Mały mężczyzna spokojnie otworzył dębową skrzynkę i wyjął płytkę, którą podsunął pod oczy towarzyszących mu osób.

– Oto – powiedział – bezpośrednia fotografia góry księżycowej na mapach selenograficznych54 umieszczanej pod nazwą Szczyt Kopernika55. To nie­wątpliwie dawny wulkan. Jego górzysty pierścień ma grubość dwudziestu kilometrów. Dno krateru zajmuje równina o średnicy około sześćdziesięciu kilometrów, w jej środku wznoszą się liczne turnie.

– Wszystko to jest mi znane – odparł żywo Ulysse. – W obserwatorium paryskim mamy klisze równie wyraźne, ale nic na nich nie dowodzi istnienia istot żywych.

Szaleńca to nie speszyło.

– Chwileczkę. Dzięki systemowi powiększania, który wymyśliłem, odnalazłem dowód, którego pan szuka, ten oto.

I poszperawszy zręcznie w kartonie postawionym wzdłuż ścianki, wyciągnął gruby plik kartek.

– Co to jest?

– Powiększenie zachodniej części krateru Kopernika.

– A ta kręta linia opuszczająca się jego zboczami i docierająca do masywu w środku?

– To droga.

– Droga?

Głos astronoma drżał. Jak to, palący problem możliwości zamieszkania na Księżycu, został rozstrzygnięty w sposób twierdzący?! Drogi biegnące po powierzchni nocnej gwiazdy! Przecież wskazuje to na istnienie istot myślących, inżynierów, robotników ziemnych.

– Chyba śnię – mruknął nie zauważając, że mówi głośno.

Szaleniec odpowiedział mu jednak z lekkim zniecierpliwieniem:

– To nie jest sen.

– Ale trzeba się strzec pozorów.

– Tak, lecz także trzeba uznawać to, co pewne. Tutaj istnieje taka pewność. Zaraz sam pan to dostrzeże. Przedtem proszę mi pozwolić na przypomnienie, że Księżyc nie zna ani wiosny, ani jesieni. Jego rok składa się z jednego dnia56 mającego 364 godziny, czyli lata, i jednej nocy o takiej samej długości, która jest zimą. Podczas dnia temperatura57 przewyższa panującą w Senegalu, czyli sześćdziesiąt stopni powyżej zera; po nastaniu nocy nagle daje się odczuć klimat bieguna północnego, a zatem powierzchnia księżycowa lodowacieje do czterdziestu lub sześćdziesięciu stopni poniżej zera.

– Zbaczamy z naszego tematu – nie bez urazy mruknął naukowiec.

– Przepraszam – odparł Grzywacz – ten wstęp jest konieczny. Zważywszy na różnicę niemal stu stopni pomiędzy dwiema porami roku naszego satelity, zasadne jest przypuszczenie, że jego mieszkańcy podczas każdej z nich prowadzą odmienne życie.

– Mieszkańcy, jeśli takowi są… – wymamrotał Lavarède.

Nie zwróciwszy uwagi, że mu przerwano, mały mężczyzna ciągnął:

– W Rosji widzimy ludność pozostającą w zamknięciu podczas okresu szronu i opuszczające to zamknięcie, kiedy ciepłe podmuchy wiosny rozgrzewają powietrze. Przez analogię można sądzić, że lunatycy58 powinni postępować tak samo. Ustaliwszy to, proszę zauważyć, że droga w cyrku59 Kopernika wychodzi z miejsca ciemnego i prowadzi do równie czarnego; na pewno są tam wejścia do jaskiń, podziemnych miast, w których się chronią na czas długich nocy.

– To bajka o troglodytach60 – zawołał ironicznie Robert.

– Kiedy wszakże – podjął temat niewzruszony szaleniec – słońce pojawia się znowu ponad horyzontem, wychodzą oni ze swych jaskiń, udają się do pracy, zajmują się handlem, wymianą, rolnictwem, polowaniami pośród fauny i flory, o których nie mamy pojęcia. Jeśli istnieją tak, jak twierdzę, jeśli to, co widać na mojej kliszy jest drogą, musi odbywać się na niej ruch.

– No więc czy się odbywa? – wtrącił się żywo astronom przeczuwający, że jego rozmówca dociera do ciekawego punktu swego wykładu.

– Ależ tak – powiedział spokojnie Grzywacz – odbywa się.

Z warg Lavarède’a wyrwał się prawdziwy ryk.

– Odbywa się! Dowód… dowód.

– Przedstawię go panu.

I grzebiąc znowu w kartonie, kapitan „Orłosępa” mówił tak:

– Wiele razy moją uwagę zwróciły czarne punkciki obecne na białej powierzchni drogi w Koperniku. Na owym etapie moich myśli zastanawiałem się, czy owe punkciki nie są Selenitami61, których się domyślałem. Wobec niemożności uzyskania większych powiększeń moich klisz – staram się obecnie rozwiązać ten problem i to osiągnę – pojąłem, że jedynym sposobem dowiedzenia się czegoś było przekonanie samego siebie, że owe ledwo dostrzegalne punkciki się poruszają.

– I?

To Astéras, niemogący się powstrzymać, rzucił owe przynaglające pytanie.

– W moich badaniach posłużyłem się kinematografią. Kolejno uzyskiwane tak klisze pozwoliły ustalić, że moje czarne punkciki poruszają się na drodze. Oto jeden z obrazów, o których mówię.

I kiedy Astéras, z rozszerzonymi źrenicami, wpatrywał się w dziesięć klisz, Grzywacz szepnął z udawaną skromnością:

– Punkt C można dostrzec na odcinku AB drogi i jest jasne, że skoro na projekcji kinematograficznej przesuwa się on od A do B, to ma możliwość dokonywania ruchów własnych, a zatem jest żywy. Tak więc, jak wynika z tych różnych dowodów, rzeczony punkt C, zajmujący kolejno pozycje zaznaczone na każdej z klisz, wędruje z A do B. Czy został pan przekonany?

– Tak, tak – zadyszanym głosem bełkotał astronom. – Nie można zaprzeczyć. Istoty żywe przemierzają ową drogę księżycową! Kim wszakże one są?! Jakie są?

Grzywacz podniósł w górę palec i rzekł proroczym tonem:

– Cierpliwości! Cierpliwości! Moje powiększenia nie pozwalają jeszcze udzielić odpowiedzi, ale skoro to pana interesuje, poszukamy jej razem, ustalimy kształt tego żywego punkciku. Jeszcze pobłogosławi pan dzień, w którym stanął na pokładzie mojego „Orłosępa”. Wkrótce zrobimy zdjęcia wnętrza jaskiń, w których kryją się Selenici, kiedy dwunastodniowa noc62 okrywa grunt ich planety.

Na te słowa osłupiały Ulysse nie znalazł żadnej odpowiedzi, zabrakło mu głosu, ale za to jego wymowna mimika wyrażała ciekawość.

– Zna pan czarne promienie – ciągnął życzliwie jego rozmówca. – Nazywane są czarnymi, nadfioletowymi, Roentgena, X63. Mają zdolność przenikania przez ciała nieprzezroczyste. No właśnie! Wynalazłem, bez kilku drobnych szczegółów pozostałych jeszcze do wykrycia, płyty fotograficzne nieczułe na promienie świetlne, wrażliwe wyłącznie na promienie X, tak iż czarne promienie wydzielane przez Księżyc odsłonią nam tajemnice życia selenickiego!

Wyglądał na przeistoczonego; od chęci wylewności drżał mu głos. Gwałtownym ruchem astronom chwycił go za ręce i tonem niemożliwego do oddania podziwu:

– Och! Mistrzu! Mistrzu! – bełkotał. – Jakiż jest z pana geniusz!

Grzywacz skrzywił twarz i wybuchnął przejmującym śmiechem.

– Geniusz, mój biedny druhu Puchaczu – po raz pierwszy zwracając się do uczonego użył przydomka, jakim obdarzył go po przybyciu – geniusz, ależ jestem wariatem, wariatem, którego trzeba związać. Twoi przyjaciele Orzeł, Kania, Sikora i Piegża – wskazał obecnych – tak uważają. Uważano tak na ziemi, gdyż zamknięto mnie w Sainte-Anne. Och! Och! Och! Jestem wariatem! Mędrcami są ci, którzy chodzą na wolności nie martwiąc się niczym. Och! Och! Jestem wariatem, wariatem, wariatem jak Salomon de Caus64, którego geniusz wygasł pośród ścian lepianki.

Długo jeszcze rozwodziłby się w tym tonie, gdyby pani Jaskółka nie podeszła doń, mówiąc ze spokojem:

– Zapomnij o tym, Grzywaczu, z ludzkością nie mamy już nic wspólnego!

Te proste słowa niby zaklęcie uspokoiły szaleńca. Jego wzburzenie opadło, oczy się zamgliły.

– To prawda, rzeczywiście! – zawołał radośnie. – Gdzie miałem głowę, żeby przejmować się ziemianami – i przyjacielsko biorąc pod rękę Astérasa. – Chodź, mój drogi Puchaczu, popracujemy.

Pozostałych podróżnych uprzejmie powierzył żonie i zamknął się z astronomem, którego miał wtajemniczyć we wszystkie swe prace.

49 Flaki po caeńsku – tradycyjna potrawa normandzka z kawałków czterech żołądków krowich, z dodatkiem kopyt i kości, zalanych cydrem i wraz z warzywami długo (15 godzin) gotowanych w specjalnym naczyniu z kamionki.

50 Et cetera (łac.) – i tak dalej.

51 Fiszbiny – płyty rogowe zwisające z każdej strony z podniebienia w jamie gębowej wieloryba (fiszbinowca), w liczbie od 150 do 300; kostne podniebienie ma na środku duży wystający grzebień, do którego przyczepione są płyty; długość jednej może dochodzić do 3-4 metrów, w punkcie przymocowania mają grubość męskiego ramienia; wolne brzegi są postrzępione i przypominają trochę końskie włosie.

52 Velarium (łac.) – płócienna zasłona, daszek, jakich używano w cyrkach rzymskich.

53 Dziewięćdziesiąt tysięcy lig – wartość ta (360000 kilometrów) dotyczy minimalnej odległości Księżyca od Ziemi (perygeum), wynoszącej dokładnie 363104 km, odległość maksymalna (apogeum) to 405696 km (około 100000 lig).

54 Selenograficzny – dotyczący Księżyca, od Selene, w mitologii greckiej bogini Księżyca.

55 Szczyt Kopernika – Copernicus, krater uderzeniowy (a nie wulkaniczny), na widocznej stronie Księżyca, niemal w jej środku, we wschodniej części Oceanu Burz, jego wał ma około 22 km grubości, a średnica dna około 46 km, wysokość zewnętrzna to 1010 m, a wewnętrzna 3350 m, na dnie są liczne kraterki i wierzchołki, największy o wysokości 730 m.

56 Dzień – obrót Księżyca wokół własnej osi (miesiąc syderyczny) wynosi 27,3 dnia ziemskiego, czyli 655 godzin, a obserwowany z Ziemi (miesiąc synodyczny) 29,5 dnia, czyli 708 godzin, a nie 728.

57 Temperatura – rozpiętość temperatur na powierzchni Księżyca jest dużo większa, średnia temperatura w dzień to 107 stopni Celsjusza, a w nocy –153 stopnie.

58 Lunatycy – tu mieszkańcy Księżyca (po łacinie Luna), główne znaczenie to somnambulicy, ludzie poruszający się lub wykonujący różne czynności podczas snu.

59 Cyrk górski – głęboka kotlina, wokół której amfiteatralnie piętrzą się góry; tu określenie pierścienia gór otaczających wewnętrzną równinę księżycowego krateru.

60 Troglodyci – mieszkańcy jaskiń, ludzie pierwotni mający rzekomo kryć się w grotach.

61 Selenici – mieszkańcy Księżyca.

62 Dwunastodniowa noc – chwilę wcześniej Grzywacz podał, że noc na Księżycu trwa 364 dni, czyli 15 dób i 4 godziny, a nie dwanaście (288 godzin).

63 Promienie X – nazwane tak przez Wilhelma Roentgena w roku 1895, rok przed czasem akcji powieści, pasmo promieniowania elektromagnetycznego, pomiędzy nadfioletowym i gamma (od 10 pm do 10 nm), przenikające przez wiele rodzajów ciał stałych.

64 Salomon de Caus (1576-1626) – francuski mechanik i architekt, wynalazca, projektant pompy zasilanej silnikiem parowym, według powstałej w XIX wieku błędnej legendy miał być męczennikiem nauki, po wynalezieniu maszyny parowej rzekomo zamkniętym jako szalony przez króla Ludwika XIII w lepiance w Bicêtre.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: