Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lady Jane. Niewinna zdrajczyni - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Lady Jane. Niewinna zdrajczyni - ebook

Lady Jane Grey urodziła się w wyjątkowo niebezpiecznych czasach. Córka intryganckiego ojca i bezwzględnej matki, traktujących ją jak pionek w dynastycznej rozgrywce o najwyższą władzę, przeżyła znaczną część swojego życia pod presją politycznych machinacji i niszczycielskiego fanatyzmu religijnego. Zadziwiająca, lecz nade wszystko tragiczna historia Jane rozegrała się w przełomowym okresie dziejów Anglii. Jako wnuczka siostry Henryka VIII oraz kuzynka Edwarda VI, Marii I i Elżbiety I, Jane dorastała w świadomości, że nigdy nie zdoła zrzucić okowów przeznaczenia. Swoją uczciwością, inteligencją i siłą charakteru ujmuje czytelnika i wzywa go do wędrówki jej śladem poprzez gwałtowne zawirowania w kręgach władzy politycznej na dworze Tudorów aż po jej dziewięciodniowe panowanie zakończone tragicznym finałem.

Spis treści

Podziękowania

Drzewo genealogiczne

Miejsca powiązane z lady Jane Grey

Lady Jane. Niewinna zdrajczyni

Od autorki

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-89981-94-3
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Chciałabym wyrazić najgłębszą wdzięczność mojemu agentowi Julianowi Alexandrowi oraz dyrektorowi wydawniczemu oficyny Hutchinson, Anthony’emu Whittome’owi, za niesamowitą zachętę, wsparcie i twórcze sugestie, które podtrzymywały mnie na duchu podczas pisania niniejszej książki. Pragnę również podziękować Kirsty Fowkes za jej twórczy wkład, Mandy Greenfield i Jane Selley za niezwykłe wyczulenie na szczegóły, a także innym członkom zespołu grupy wydawniczej Random House – Kate Elton, Sue Freestone, Jamesowi Nightingale’owi, Richardowi Ogle’owi i Neilowi Bradfordowi – którzy na różne sposoby pomogli w ukończeniu książki oraz inspirowali i mobilizowali jej autorkę.

Chcę również wyrazić głęboką wdzięczność za nieprzerwaną pomoc mojemu mężowi Rankinowi, albowiem bez jego bezinteresownego, pełnego miłości wsparcia to przedsięwzięcie nigdy nie zostałoby uwieńczone powodzeniem.

Dziękuję Wam wszystkim.

Alison Weir

Luty 2006 rokuProlog

14 listopada 1553 roku

Wszystko skończone. Mój proces dobiegł końca i ponownie znalazłam się w Tower – niegdyś moim pałacu, a obecnie więzieniu.

Siedzę na łożu, ugniatając nerwowo haftowaną narzutę. W palenisku wesoło trzaska ogień, lecz mimo to czuję dreszcze. Zostałam skazana na śmierć jako zdrajczyni, a w myślach wciąż słyszę tylko dźwięczny głos przewodniczącego Tajnej Rady Królewskiej, obwieszczający wyrok: spalenie na stosie lub ścięcie, według uznania królowej.

Każda ludzka istota z drżeniem przyjęłaby te słowa, jednak w moich uszach brzmią one szczególnie okrutnie – przecież skończyłam zaledwie szesnaście lat! Dopiero wkroczyłam w życie, a już muszę umrzeć. To dostatecznie przerażające, ale odczuwam nie tylko strach przed śmiercią. Boję się również tego, jak przyjdzie mi umierać.

Nagle obraz tańczących w kominku płomieni przeradza się w koszmar przejmujący dreszczem, od którego kark pokrywa się gęsią skórką, a krzepiący zwykle zapach dymu unoszącego się znad płonącego drewna przyprawia mnie o mdłości. Mam ochotę krzyczeć. Kołyszę całym ciałem w udręce i wciąż na nowo wspominając słowa wyroku, nie mogę wprost uwierzyć, że skierowano je do mnie.

Niech się dzieje nie moja, lecz Twoja wola, Panie. I królowej, rzecz jasna. Pokornie przyznaję, iż poważnie naruszyłam prawo i swoim postępkiem zasłużyłam na śmierć, ale do ostatniego tchu będę gorąco zaprzeczać, jakobym dała się doń nakłonić całym sercem i wolą. Mój Boże, jak to brzmi – do ostatniego tchu... Królowa wprawdzie oznajmiła, że mi wierzy. Przyjęła wyjaśnienia i rzekła – dobrze pamiętam te słowa, więc chwytam się ich kurczowo niczym tonący belki – że wyrok będzie jedynie formalnością. Widziałam, że się gniewa, choć uznała za stosowne dodać, że usprawiedliwia mnie moja młodość. Z pewnością też wie, że nie uknułam spisku i byłam jedynie narzędziem wiarołomnych ambicji innych.

Czy odważę się uwierzyć w jej łaskę? Ale przecież dała słowo. Królewskie słowo. Muszę się trzymać tej myśli, kiedy znowu poczuję strach, tak jak teraz, w tej schludnej, cichej, umeblowanej z prostotą komnacie. Muszę wierzyć w tę obietnicę. Muszę.

Kładę się na łożu, patrząc niewidzącym wzrokiem w drewniany baldachim. Próbuję się modlić, ale starodawne, znajome formuły umykają myślom. Uświadamiam sobie, że jestem wyczerpana i pozbawiona energii. Chcę jedynie zasnąć i w ten sposób, choćby na chwilę, zapomnieć o całym koszmarze. Sen jednak nie nadchodzi, chociaż desperacko go pragnę. Zamiast tego po raz tysięczny pamięć podsuwa mi wspomnienie minionych wypadków, za sprawą których znalazłam się tutaj. W otchłani dręczącej zadumy rozbrzmiewają jednoczesnym chórem głosy domagające się wysłuchania. Znam je wszystkie, bowiem to one kształtowały moje przeznaczenie.Franciszka Brandon, markiza Dorset¹

Bradgate Hall, Leicestershire, październik 1537 roku

Poród rozpoczyna się w chwili, w której rozkoszuję się przechadzką po ogrodzie. Nagle czuję wypływający z łona potok płynu, a po chwili, gdy pokojówka rusza w pośpiechu, by przygotować szaty na zmianę i sprowadzić pomoc, ogarnia mnie tępy ból wędrujący od talii aż do dołka. Wkrótce zjawia się grupka akuszerek i służących. Pomagają mi przekroczyć okazałe wrota rezydencji i wejść po dębowych schodach na górę, gdzie zdejmują ze mnie strojne suknie i przebierają w obszerną koszulę porodową z bielonego lnu, pięknie haftowaną przy szyi i na mankietach. Wreszcie układają mnie na łożu i przybliżają do ust brzeg kielicha wypełnionego słodkim winem. Nie mam na nie ochoty, ale przez grzeczność wypijam kilka łyków. Obok siadają dwie najważniejsze damy dworu, które mają mi umilić nużące godziny porodu. Będą mnie rozweselać i dodawać otuchy, kiedy bóle przybiorą na sile.

Wkrótce tak właśnie się dzieje. Po niespełna godzinie tępy ból pojawiający się przy każdym skurczu przeradza się w doznanie przypominające pchnięcie nożem, przejmujące i nieustępliwe. Mimo to znoszę je odważnie. Świadomość, że w moich żyłach płynie królewska krew, każe mi zachowywać milczenie i stawiać opór krzykom wzbierającym w gardle. Niebawem, jeśli Bóg zechce, wezmę w ramiona syna. Mojego syna, który nie może umrzeć w niemowlęctwie jak poprzednie dzieci, pogrzebane później pod kamiennymi płytami kościoła parafialnego. Żadne bowiem nie dożyło wieku, w którym niemowlę zaczyna siadać lub raczkować.

Nigdy nie uważałam się za osobę sentymentalną. Wiem też, że wielu ludzi uznaje mnie za zbyt silną i niewzruszoną jak na kobietę – jędzę, jak określił to pewnego razu mąż w jednej z naszych licznych kłótni. Niemniej w głębi serca skrywam pustkę, jałowe miejsce, które przeznaczyłam niegdyś dla dwojga utraconych dzieci.

Podczas trzeciej ciąży często odwiedzałam ów zakątek, zakłócając jego martwy spokój i sprawdzając, czy przeżyte tragedie nadal sprawiają mi ból. Robiłam to, choć nie powinnam pozwalać sobie na taką słabość. Jestem przecież siostrzenicą króla Henryka VIII. Moja matka była angielską królewną i królową Francji. Muszę zatem umieć zmierzyć się z bólem straty tak samo jak teraz z porodem – z królewską godnością. Obiecuję też sobie, że nie ulegnę nigdy makabrycznym fantazjom, gdyż – jak twierdzą akuszerki – mogę w ten sposób bardzo zaszkodzić dziecku, które właśnie wydaję na świat. Należy myśleć pozytywnie, co powinnam umieć, ponieważ jestem urodzoną optymistką. Tym bardziej że intuicja podpowiada mi, iż Bóg ześle nam teraz syna, tak gorąco upragnionego dziedzica.

Mija kolejna godzina. Chwile wytchnienia pomiędzy skurczami są krótkie, ale ból nadal udaje się znieść.

– W razie potrzeby może pani krzyczeć, milady – mówi położna, podczas gdy inne uwijają się wokół ze świecami i miednicami z wodą. Chciałabym, aby wszystkie poszły i zostawiły mnie w spokoju. Chciałabym również, by wpuściły trochę świeżego powietrza do tej cuchnącej, dusznej komnaty. Chociaż jest dzień, w pomieszczeniu panuje mrok, jako że wszystkie okna zasłonięto gobelinami i barwionymi kotarami.

– Nie możemy ryzykować, by dziecko się zaziębiło z powodu przeciągu, milady – ostrzega akuszerka, zarządzając owe przygotowania. Później osobiście sprawdza, czy na gobelinach nie ma obrazów, które mogłyby przerazić noworodka.

– Dołóżcie do ognia – poleca swoim pomocnicom, podczas gdy ja znowu zmagam się z bólem. Mimo woli wydaję jęk. Już i tak jest tu gorąco i pocę się jak świnia. Ona oczywiście wie o tym. Daje znak skinieniem głowy i po chwili czuję na czole dotyk wilgotnej tkaniny, która jednak przynosi niewielką ulgę, bo prześcieradła i tak są mokre od potu.

Tłumię kolejny jęk.

– Może pani krzyczeć – powtarza położna. Ale ja nie chcę. Nie zrobię z siebie niegodnego widowiska. Zważywszy na swe urodzenie i pozycję, najbardziej doskwiera mi poniżenie związane z zaistniałą sytuacją. Leżąc tu niczym zwierzę, starające się z mozołem wydać na świat młode, nie różnię się od żadnej rodzącej, prostej baby. Nie widzę w tym również nic ekstatycznego. Wiem, że zabrzmi to jak bluźnierstwo, ale Bóg, stwarzając kobietę, postąpił gorzej niż niesprawiedliwie. Mężczyznom przypada w udziale sama przyjemność, podczas gdy my, biedne damy, musimy zmagać się z bólem porodu. A jeśli mój mąż, Henryk, myśli, że po tym wszystkim zamierzam kiedykolwiek…

Coś się dzieje. Boże drogi, co się dzieje? Słodki Jezu, kiedy to się skończy?

Położna ściąga ze mnie przykrycie i podnosi koszulę, odsłaniając rozdęty i napięty brzuch. Leżę na łóżku z podgiętymi kolanami i rozsuniętymi udami, ona zaś zagłębia we mnie doświadczone palce. Kiwa głową z satysfakcją.

– Jeśli się nie mylę, to temu małemu chłopcu się spieszy – obwieszcza damom, kręcącym się niespokojnie w pobliżu.

– A teraz uwaga! – wykrzykuje triumfalnie. – Proszę przeć, milady, przeć!

Skupiam wszystkie siły, biorę głęboki oddech i wypuszczam powietrze z wysiłku, wiedząc, że finał jest już bliski. Czuję, że dziecko wychodzi! Przyciskam podbródek do piersi i prę mocno, zgodnie z poleceniem. I staje się cud. Czuję, jak wraz z krwią i śluzem wyślizguje się ze mnie coś małego i mokrego. Prę jeszcze raz i dziecko wpada wprost w ręce oczekującej akuszerki, która szybko owija je kosztownym adamaszkiem. Przed oczami miga mi twarzyczka przypominająca pomarszczoną brzoskwinię. Wiem, że dziecko żyje, bo słyszę miauczący płacz.

– Piękna córka, milady – obwieszcza położna niepewnie. – Zdrowa i ruchliwa.

Chociaż powinnam z radością dziękować Bogu za bezpieczne urodzenie pełnego wigoru dziecka, upadam na duchu. Zniosłam to wszystko na próżno.

1 W odróżnieniu od literatury faktu, w której imiona podaje się zwykle w oryginale poza imionami władców, tłumacz w porozumieniu z wydawcą przyjął zasadę tłumaczenia imion bohaterów z wyjątkiem nielicznych przypadków, w których imię nie ma polskiego odpowiednika, podobnie jak w polskich wydaniach innych powieści historycznych, np. cyklu Królowie przeklęci Maurice’a Druona w przekładzie Anny Jędrychowskiej (przyp. tłum.).Królowa Jane Seymour

Pałac Hampton Court, Surrey, październik 1537 roku

Rozpoczął się poród, którego wszyscy tak niecierpliwie oczekiwali: ja sama, mój mąż król oraz cała Anglia. Zaczął się zwiastującym krwawieniem, a na ów znak zatroskane położne pospiesznie zaprowadziły mnie do łoża, w obawie, aby nie doszło do żadnych powikłań. W istocie zastosowano wszelkie środki ostrożności, by nie dopuścić do komplikacji. Od początku lata, odkąd tylko dziecko poruszyło się w moim łonie i pojawiłam się publicznie w rozsznurowanej sukni, w całym kraju zaczęto odprawiać modły w intencji bezpiecznego porodu. Mąż wynajął najlepszych lekarzy i akuszerki, sowicie też opłacił wróżki, które miały przepowiedzieć płeć noworodka. Wszystkie z wielką pewnością siebie obiecały, że będzie to chłopiec, następca tronu Anglii. Henryk nalegał, abym zrezygnowała z udziału we wszelkich uroczystościach państwowych, zatem przez ostatnie miesiące wypoczywałam w luksusowej bezczynności, otoczenie zaś zaspokajało każdy mój kaprys i pragnienie. Król posłał nawet do Calais po przepiórki, za którymi tak bardzo przepadałam. Zjadłam ich tyle, że nie mogę już na nie patrzeć.

Mówiono mi, że większość ciężarnych w miarę wzrastania cennego łona popada w przyjemną euforię, jakby natura celowo dawała chwilę wytchnienia przed czekającą je ciężką próbą i późniejszymi powinnościami macierzyństwa. Jednak mnie ominęła ulga dobrego samopoczucia czy radości z przyszłych, jeśli Bóg pozwoli, wspaniałych chwil. Nieodłącznie bowiem towarzyszy mi strach. Strach przed bólem porodu. Obawa przed tym, co się stanie, jeśli noszę w łonie dziewczynkę lub martwy płód, jak dwie moje nieszczęsne poprzedniczki. Lęk przed mężem, który mimo całego oddania i troski, jakie dla mnie żywi, potrafi wprawić w drżenie nawet najsilniejszych mężczyzn. To, że kiedykolwiek obdarzył uczuciem tak skromną i pospolitą istotę jak ja, przekracza moje ograniczone zdolności pojmowania. Damy dworu, kiedy odważą się poruszyć ten temat, tłumaczą szeptem, że król mnie kocha, gdyż jestem absolutnym przeciwieństwem Anny Boleyn, owej czarnookiej wiedźmy, która przez siedem lat trzymała go na dystans, karmiąc obietnicami niewyobrażalnych zmysłowych uciech i krzepkich synów, a zawiodła go i w jednej, i w drugiej kwestii, kiedy już poruszył niebo i ziemię, by ją ukoronować. Nie jestem w stanie myśleć o tym, jak z nią postąpił. Mimo że uznano ją za winną zdrady małżeńskiej z pięcioma mężczyznami, w tym z własnym bratem, przerażeniem napawa myśl, iż mężczyzna potrafi ściąć głowę kobiecie, którą trzymał w ramionach i niegdyś kochał do szaleństwa. Przerażeniem tym silniejszym, że ów mężczyzna jest moim mężem.

Tak więc żyję w strachu. Właśnie teraz niepokoję się myślą o zarazie, która szaleje w Londynie tak gwałtownie, że król wydał rozkazy zakazujące zbliżania się do dworu wszystkim mieszkańcom miasta. Zamknięta w ciągu ostatnich sześciu tygodni w prywatnej komnacie, jak zwykły postępować w podobnej sytuacji angielskie królowe, za jedyne towarzystwo mając usługujące kobiety oraz myśli o rychłym porodzie, ulegałam rozmaitym obawom, toteż w pewnym sensie odczuwam teraz ulgę, mogąc skupić się na rzeczywistym zagrożeniu.

Henryka nie ma. Udał się na polowanie, będące dla niego nawykiem oraz namiętnością, choć dał słowo, że nie odjedzie dalej niż na 60 mil. Wzruszyłabym się ową troską, gdyby nie świadomość, że to doradcy sugerowali mu, aby zanadto się ode mnie nie oddalał. Tak czy inaczej, cieszę się, że wyjechał. Jego obecność byłaby bowiem jeszcze jednym powodem do zmartwienia, jako że dręczące go obsesyjne i godne współczucia pragnienie, aby dziecko okazało się chłopcem, jest czymś, czego do końca nie potrafię pojąć.

Jest popołudnie, a ból nawraca z przytłaczającą siłą, choć położna sugeruje, że narodziny dziecka mogą nastąpić dopiero za kilka godzin. Błagam Boga, aby ta męka rychło się skończyła i by przyspieszył chwilę rozwiązania, gdyż dłużej już cierpieniu nie podołam.

Pałac Hampton Court, 12 października 1537 roku

Upłynęły trzy dni i noce, więc jestem już u kresu i tak nikłych sił. Życie nie przygotowało mnie na podobne katusze. Nie pomagają modły, procesje ani nabożeństwa w intencji szczęśliwego rozwiązania, odprawiane w Londynie na rozkaz króla, gdyż mnie nie dosięgnie żadna pomoc. Istnieję tylko ja i ból. Zapomniałam już, dlaczego tu jestem. Wiem tylko, że jeśli zacznę krzyczeć dostatecznie głośno, ktoś będzie musiał uśmierzyć to okrutne cierpienie.

Jakiś czas temu podsłuchałam rozmowę wezwanych pospiesznie lekarzy. Pytali jeden drugiego, czy powinni ratować matkę, czy dziecko. Nawet wtedy było mi wszystko jedno, choć słyszałam, że jeden z nich zaproponował rozcięcie brzucha, aby wyjąć zeń noworodka. Nie dbałam o to. Byle tylko ustał ból. Ale to działo się godziny, zdaje się, że wręcz lata temu, a ja nadal cierpię. Nie spełnili zatem swej straszliwej groźby.

Teraz jest noc. Ledwie dostrzegam mrok za oknem. Kotary rozsunięto, żeby wpuścić nieco powietrza do cuchnącej komnaty, w której wisi ciężki odór porodu. Lekarze i akuszerki tłoczą się wokół łoża, odbywając gorączkową naradę. Gotowa byłabym wyzionąć ducha, lecz oni mi nie pozwolą.

Akuszerka zbliża do mojego nosa chusteczkę. Czuję zapach pieprzu, który sprawia, że kicham gwałtownie. Nagle ponownie zaczynają się skurcze, rozdzierające swoją brutalnością. Nie mam nawet siły krzyczeć. Otwieram tylko szeroko usta w niemym grymasie. Coś się dzieje. Następuje jakaś zmiana w rytmie, któremu poddaje się moje ciało i odczuwam nieprzezwyciężony przymus, by przeć. Wszyscy błagają, bym to uczyniła.

Kiedy prę, zdobywając się na ostatni, najwyższy wysiłek, wypycham z siebie ból. Wreszcie mogę kierować własnym przeznaczeniem. W tej samej chwili odczuwam ostre szarpnięcie – mam wrażenie, jakby coś rozrywało mnie na pół.

– Zdrowy, piękny królewicz, Wasza Królewska Mość! – wykrzykuje rozradowana położna. Ja jednak nic nie czuję. Chcę tylko spać.

Treść dostępna w pełnej wersji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: