Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lalki maharadży - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
31 października 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Lalki maharadży - ebook

Erwin Gerardi wymyślił pewien system gry w karty, ponieważ chciał się wzbogacić i kupić sobie majątek ziemski. System się sprawdzał. Wygrywał duże sumy pieniędzy dopóty, dopóki w kasynie nie pojawił się mężczyzna w hinduskim stroju – Sanjo Afru, pełnomocnik maharadży Sukentalu. Wtedy Gerardi przegrał. Był zrujnowany, a na dodatek podpisał czek bez pokrycia. Groziło mu więzienie. Chciał popełnić samobójstwo. Wówczas pomoc zaoferował mu właśnie Sanjo Afru, ale za wyświadczenie pewnej przysługi.  Chodziło o to,  by  raz w miesiącu przechował u siebie walizkę z lalkami. Gerardi przystał na to, nawet nie przypuszczając, że przyjęcie pomocy od nieznajomego narazi go na śmiertelne niebezpieczeństwo...

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7856-885-8
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1 SANJO AFRU

Sam nie wiedział, jak to się stało, że pewnego wieczoru siedział nagle w zadymionej knajpie, między marynarzami i ludźmi różnorakiego pokroju, uderzając zatłuszczonymi kartami o brudny blat stołu. Przeklinał jak oni, spluwał jak oni i wydzierał się, gdy większa suma trafiła do jego rąk. W takich chwilach stawiał wszystkim po kieliszku wódki, ponieważ pieniądze nie były mu potrzebne. Chwilowo nie potrzebował do życia niczego, co mu przynosiła szczęśliwa karta.

To był dopiero początek. Potem nastąpiły kolejne wydarzenia. Pewnego razu kazał sobie wyczyścić frak, zadzwonił po samochód i pojechał do kasyna Paris. Tutaj było inaczej niż w tych wszystkich spelunach. Stopy zatapiały się w perskim dywanie, pito szampana, a nie wódkę, a zamiast kilku nędznych franków stawiało się tysiące, jeśli nie miliony. Właśnie tego szukał Erwin Gerardi. Usiadł przy stole, gdzie były trzy wolne miejsca i trzy kieliszki szampana, i zaczął świętować. Był jednym z tych dziwnych typów, którzy stworzyli system pozwalający ciągle wygrywać. Wypróbował go w tawernie i chciał w wielkim stylu zrobić z niego użytek.

System rzeczywiście się sprawdzał. Wygrał tego wieczoru bajońskie sumy. Wokół niego piętrzyły się stosy banknotów, pieniądze szeleściły we wszystkich kieszeniach, chrobotały pożądliwie między palcami. Towarzysze gry musieli w końcu oddać mu pole, ponieważ byli bankrutami, a ich stanowiska zajęli nowi gracze. Erwin wciąż wygrywał. Gdy nazajutrz o świcie wracał do domu, był dwa razy bogatszy niż wieczorem. Już kiedyś wcześniej trzymał się swojego systemu, teraz na tym poprzestał.

Trwało to tak długo, dopóki pewnego dnia nie pojawił się w salach kasyna Paris nieznany mu mężczyzna w hinduskim stroju. Jak stwierdził portier, zameldował się jako Sanjo Afru, pełnomocnik maharadży Sukentalu. Opowiadano o jego bogactwie, jak również magicznej mocy, z którą nikt nie chciał się bliżej zetknąć. Mężczyźni omijali go szerokim łukiem, a kobiety uśmiechały się słodko, kiedy rzucał jedno ze swoich nonszalanckich spojrzeń. Kogo innego niż grającego sprawdzonym systemem i cieszącego się popularnością Erwina Gerardiego należało mu przeciwstawić? Kilku innych gości zdecydowało się z wielkimi oporami dołączyć i wtedy się zaczęło. Sanjo Afru przegrywał, i to olbrzymie sumy. W końcu zabrakło mu gotówki i musiał wypisywać czeki. Erwinowi huczało w głowie. Przed nim piętrzyła się coraz większa góra pieniędzy, choć przecież nie zamierzał już więcej tknąć kart. Tak sobie przyrzekł również tym razem, gdy wstawał od stołu jako zwycięzca. Zamierzał kupić majątek ziemski, a potem się ożenić.

Tak! Chciał poślubić Ivonne Martinet, tancerkę o czarnych, kręconych włosach. Dotychczas reagowała obojętnie na jego starania, ponieważ sądziła, że nie dysponuje zasobnym portfelem. Teraz byłoby inaczej.

Marzył również o posiadaniu auta. Co tam, przynajmniej trzy auta, w domu basen wyłożony marmurem i lustrzane ściany, i do tego pierwszorzędne konie.

– Ile pan stawia? – zapytał nagle przytłumionym głosem Hindus. Nie zabrzmiało to przyjaźnie.

– Idę na całość! – odparł Gerardi. Nie zachował się rozważnie, zdenerwowany tym, że jego partner mu przeszkadzał.

– Na całość? Proszę bardzo! Oto pięć milionów franków.

– Pięć milionów franków?

Gerardiego ogarnął strach. Dłonie mu drżały, w skroniach pulsowała krew, a czoło pokrył chłodny pot. Pozostali goście kasyna zwiedzieli się już o tej niezwykłej rozgrywce i podniecony tłum w milczeniu napierał na stolik do gry.

Pięć milionów franków! Tego jeszcze tutaj nie było!

Gerardi kupił dwadzieścia punktów. W duchu triumfował. Najchętniej wykrzyczałby głośno liczbę. Teraz mężczyzna siedzący naprzeciw niego powinien próbować ją podbić.

Sanjo Afru odkrył swoją kartę. As. Przez chwilę jego palce wiły się jak węże, które zaraz zaczną kąsać. Potem znów on kupił. I otrzymał jeszcze jednego asa.

Ktoś krzyknął:

– Dwadzieścia jeden.

Erwin wstał gwałtownie i zataczając się, zrobił krok naprzód.

– Czek na pięć milionów franków proszę! – rzucił wesoło Afru.

Gerardi zaczął wypisywać czek.

– Ile zer…? – zapytał głuchym głosem.

– Sześć – podpowiedział mu uprzejmie Hindus.

– Rzeczywiście, sześć... Dziękuję!

Zaraz potem Gerardi opuścił pomieszczenie chwiejnym krokiem. Portier chciał mu założyć płaszcz, lecz go odepchnął. Na zewnątrz od razu poczuł chłód. Był zrujnowany, tego nie dało się zmienić. Nie tylko przegrał kolejną część swojego majątku, wypisał także czek bez pokrycia. Już jutro Hindus może udać się do banku i to odkryć. A wtedy on zostanie posądzony o oszustwo, skazany i zamknięty w ciężkim więzieniu. Ogarnęła go rozpacz. Zszedł aż do muru, który zamykał park od południa. Miał stąd wspaniały widok na oświetlone księżycem Morze Śródziemne, tu i tam iskrzyły się czerwonawe światła gondoli. Lecz nieszczęśliwy, samotny człowiek nie dostrzegał piękna, które się przed nim rozpościerało. Wciąż myślał o tym, że znowu usiadł do gry i tym razem przegrał. Bez wahania sięgnął do kieszeni i wyjął mały pistolet, który błyszczał w świetle księżyca. Jeśli miał nastąpić koniec, chciał, żeby stało się to szybko i bez sentymentów. Jednak nie doszło do strzału. Nagle z tyłu dobiegły go odgłosy szybkich kroków i skrzypienie żwiru na parkowej alejce. Obrócił się i schował broń. Przed nim stał Sanjo Afru. Przez minutę obaj mężczyźni patrzyli sobie w oczy.

„Jeśli teraz zepchnę go do morza, będę uratowany” – przemknęło Gerardiemu przez myśl. „Nikt przecież nie usłyszy, woda jest zbyt głośna! Na pewno ma w tej torbie wszystkie czeki i całą gotówkę. Byłbym znów zamożnym człowiekiem!”

W ironicznym i pewnym spojrzeniu Sanjo Afru było coś, co zdawało się sugerować, że wie, o czym myśli jego rozmówca. Jakby chciał powiedzieć: „Znam twoje złe zamiary i mam się na baczności…”. Gerardi zaniechał swoich planów i mimowolnie cofnął się o krok.

– Niech mi pan da broń! – powiedział cichym, lecz stanowczym głosem Afru i wyciągnął rękę.

Gerardi uczynił to bez sprzeciwu. Hindus obejrzał brauninga z zaciekawieniem, uśmiechnął się i cisnął nim ponad murem. Słychać było, jak pistolet uderzył o lustro wody. Potem mężczyzna wyjął portfel i podał go Erwinowi.

– Proszę! – powiedział. – Tutaj jest wszystko, co pan przegrał. Zwracam to panu. Przykro mi, jeśli przysporzyłem panu trosk tą drobnostką.

Gerardi nie wiedział, co się z nim dzieje. Chciał podziękować, lecz w gardle pojawił się jakiś gorący czop, który uniemożliwiał wydobycie choćby jednego słowa. Oniemiały, złapał rękę Hindusa, lecz ten zaraz ją wyrwał.

– Niech pan poczeka z podziękowaniami, nie powiedziałem jeszcze wszystkiego. Nie daję panu tak po prostu pięciu milionów franków. Musi mi pan w zamian za tę uprzejmość wyświadczyć pewną przysługę.

Mężczyzna przytaknął gorliwie. Było mu nawet miło, że mógł coś zrobić dla tego człowieka. Nie zostawał dzięki temu jego dłużnikiem.

– Jestem do pana dyspozycji – odpowiedział ochrypłym głosem.

– Dobrze. To, czego od pana oczekuję, nie nastręczy panu trudności. Jak pan słyszał, jestem pełnomocnikiem maharadży Sukentalu. Ten władca ma, jak wielu innych wielkich ludzi, pewne dziwactwo. Otóż zbiera lalki! Wysłał mnie do Europy właśnie po to, ażebym wyszukał dla niego najpiękniejsze lalki i dostarczył je do Indii. Mógłby mi pan w tym pomóc?

– Chętnie – odpowiedział Erwin Gerardi, nagle zaciekawiony. – Na czym miałoby polegać moje zadanie?

– Chodzi jedynie o przechowanie przez noc dużej walizki z lalkami zakupionymi dla maharadży. Będę ją podsyłał raz w miesiącu.

Gerardi spojrzał na Afru. Miał przeczucie, że ta sprawa ma jakieś drugie dno. Hindus natychmiast się zorientował, o czym myśli.

– Nie musi się pan obawiać, to nie jest nic nielegalnego. Chodzi wyłącznie o to, że gdy jestem poza Marsylią, chciałbym być pewien, że walizka z cenną zawartością jest w dobrych rękach. Zresztą może pan moją propozycję odrzucić. Wtedy musiałbym oczywiście…

– Nie! – przerwał mu Erwin. – Nie wycofuję się. W zasadzie wszystko jedno, co będzie w tej walizce.

Nikt nie mógłby mu nic zrobić, gdyby z czystej grzeczności przechował nieszkodliwy bagaż.

– Niech pan spokojnie dostarczy do mnie walizkę! – potwierdził.

Hindus się pokłonił.

– Następny ładunek przybędzie za osiem dni, w sobotę o zmierzchu, a zostanie odebrany następnego dnia o świcie – powiedział, po czym pożegnał się i zniknął.

Erwin Gerardi był znów sam.

Drżącymi rękami otworzył portfel i niemal krzyknął z zaskoczenia i radości. Zamiast swojego bezwartościowego czeku znalazł w środku przekaz na pięć milionów franków, które mógł podjąć już następnego dnia w marsylskim banku.ROZDZIAŁ 2 DOCHODOWY INTERES

Gdy Erwin Gerardi obudził się następnego dnia, przez szerokie okno wpadały iskrzące promienie słońca. Podniósł się przestraszony i spojrzał na zegarek. Było wpół do drugiej. Dotknął czoła, które go bardzo bolało.

Czy to wszystko wydarzyło się naprawdę?

Nagle jego wzrok padł na portfel z brązowej skóry, który leżał na nocnym stoliku. A więc to nie był sen. Sięgnął po niego, otworzył i wyjął marmurkowy papier stemplowy.

Pięć milionów franków!

Wciąż zadawał sobie pytanie, czy to wszystko jest prawdą i bank nie odmówi mu wypłaty. W wielkim pośpiechu wypił filiżankę mokki i wypalił papierosa i o drugiej był już na ulicy. Dopiero wtedy się zorientował, że nie licząc czeku, nie miał przy sobie choćby jednego sou. Wściekły szperał po wszystkich kieszeniach, ale w końcu ruszył pieszo w kierunku banku.

Dzień był bardzo gorący i słońce paliło ulice prawdziwie południowym żarem. Ostre kontury budynków rzucały czarne smugi cieni na miękki od upału asfalt. Samochody wzbijały pachnące benzyną chmury pyłu, motocykle parskały i pohukiwały, a on, choć był przecież milionerem, musiał iść pieszo!

U zbiegu ulic Progres i Bergere wpadł na damę, która wyszła z Café Glacier, wachlując się dla ochłody pachnącą chusteczką, i właśnie przywoływała taksówkę.

– Ivonne! – zawołał uradowany. – Niebo mi panią zsyła! Musi mnie pani zawieźć do Banku Handlowego.

Ivonne spojrzała na zdenerwowanego i spoconego od stóp do głów Erwina, a potem powiedziała:

– A więc tak wygląda mężczyzna, który przegrał cały swój majątek! Nie zgadłabym, że udaje się pan do Banku Handlowego, bo czego miałby pan w tej sytuacji tam szukać? I dlaczego właśnie ja miałabym tam pana zawieźć!?

Erwin zdał sobie sprawę, że nie umiałby jej tego wytłumaczyć. Poza tym auto już podjechało i nie było czasu. Sięgnął do portfela, wyjął czek i podsunął go Ivonne pod nos.

– Niech pani czyta! – powiedział dobitnie. – Nadal pani twierdzi, że nie mam czego szukać w banku!? – Pokiwał na potwierdzenie swoich słów głową.

– Zadziwiające! Nie spodziewałam się, że dysponuje pan tak dużą rezerwą. Przecież po ojcu nie mógł pan aż tyle odziedziczyć…

– Nie odziedziczyłem! – zaśmiał się wesoło Erwin. – Czy chcesz jechać ze mną? Czas nagli, a nie mam nawet jednego sou.

***

Przy wejściu do sali z okienkami kasowymi podszedł do Erwina i Ivonne niski elegancki Azjata i zapytał półgłosem:

– Czy mam przyjemność z monsieur Erwinem Gerardim?

– Tak, to ja – odparł zdziwiony Erwin. – Czym mogę panu służyć?

Mały człowiek skłonił się nisko.

– Wręcz przeciwnie, monsieur. Sanjo Afru zlecił mi, bym panu towarzyszył, na wypadek gdyby pojawiły się problemy z wypłatą. Jestem jego sekretarzem.

Erwin skinął głową i razem podeszli do kasy. Czek został przyjęty bez żadnych wątpliwości. Urzędnik zapytał jedynie, co ma zrobić z taką sumą. Erwin pomyślał przez chwilę, a potem poprosił, by wydano mu dziesięć tysięcy franków w gotówce, a resztę zapisano na jego rachunku.

– Oczywiście, proszę pana – odparł urzędnik i wyszedł. Po chwili wrócił z paczuszką franków. – Proszę tutaj! – powiedział. – Czy życzy pan sobie przeliczyć?

Gerardi jednak machnął ręką i od razu podpisał pokwitowanie.

Gdy wyszedł z Ivonne na ulicę, stwierdzili, że Azjata zniknął gdzieś w tłumie. Oni tymczasem postanowili jechać do Maison Dorée, aby coś zjeść. Spędzili tam półtorej godziny, niczego sobie nie odmawiając. Wreszcie przy kawie, likierze Chartreuse i papierosach Ivonne przysunęła się bliżej i spytała:

– Co teraz?

Erwin przymrużył prawe oko, strzepnął popiół z papierosa i odpowiedział chłodno:

– Ubiję interes!

Ivonne pokiwała głową. W końcu mężczyzna, który ma w banku pięć milionów franków, a w kieszeni całe dziesięć tysięcy, może myśleć o interesach.

– Czy mogę być panu w tym pomocna? – zapytała uprzejmie.

Erwin przybliżył się do Ivonne.

– Czy zna pani osobiście monsieur Doufrais? – odpowiedział pytaniem.

– Znam. Stoi u progu bankructwa.

– Otóż to. Czy byłaby pani gotowa ustalić, na jakich warunkach Doufrais chce sprzedać swoją fabrykę?

– Jest pan nią zainteresowany?

– Tak. Lecz on nie musi jeszcze tego wiedzieć.

Ivonne zamilkła i zaczęła się zastanawiać. Ten mężczyzna zamierzał dokonać czegoś wielkiego i to jej imponowało. Opłacało się jej z nim współpracować. Może nawet byłby gotów się z nią ożenić. Wcześniej nie pozwalała mu nawet o tym marzyć. W każdym razie nie było żadnej przeszkody, żeby w to weszła. Interes to jednak interes.

– Potrzebuję zaliczki na poczet prowizji – powiedziała nonszalancko. – W przeciwnym razie nie mogę wziąć w tym udziału.

– Ależ oczywiście! – Erwin wręczył jej tysiącfrankowy banknot. – Mam nadzieję, że tyle wystarczy. Czy teraz możemy zacząć? Czas i miejsce spotkania: dziesiąta wieczorem w kasynie Paris.

– Uczynię, co będzie możliwe.

Gerardi pocałował ją w rękę i odprowadził do samochodu. Gdy odjechała, poszedł do telefonu.

– Jeden osiem zero sześć sześć, proszę!

Dało się słyszeć szeleszczenie, trzaskanie, brzęczenie i łamanie. Potem zachrypnięty głos oznajmił:

– Tu François Courton.

– Mówi Erwin Gerardi.

– Ty? Cieszę się, że jednak żyjesz. Doniesiono mi z kasyna Paris, że przegrałeś pięć milionów franków i wskutek tego wolałeś przeprowadzić się na tamten świat. Lecz ta rozmowa zdaje się temu przeczyć. Chyba że dzwonisz z nieba.

– Przeciwnie! Stoję tak mocno na ziemi jak nigdy dotąd. Poza tym wydarzyło się coś ważnego. Wszedłem w posiadanie znacznej sumy. Mógłbyś przyjść do Maison Dorée, byśmy mogli zamienić dwa słowa? Chodzi o to, czy coś wiesz na temat terenów należących do Doufrais!

– Doufrais? Rozumiem, będę za dziesięć minut i przyniosę materiały.

François Courton był inżynierem i ekspertem od kolei żelaznej. Miał między innymi wytyczyć nową linię kolejową z Marsylii do Cannes.

Gdy przyszedł, Gerardi upewnił się, że obite skórą drzwi są zamknięte, i usiadł naprzeciw niego.

– I co masz mi do powiedzenia? – zapytał cicho.

Courton wyjął z aktówki mapę okolic Marsylii, na której widniała gruba, czerwona linia prowadząca przez zielone, niebieskie i czarne pola. Przejechał palcem wskazującym wzdłuż tej linii i zatrzymał się w miejscu oznaczonym jako obszar zabudowany.

– Tutaj jest to, czego szukasz! – powiedział spokojnie.

Gerardi pochylił się do przodu i dostrzegł, że czerwona linia prowadziła przez teren zakładów Doufrais.

– Jesteś zadowolony? – zapytał Courton. – Ten projekt pozostanie tajemnicą jeszcze pięć dni, tak więc masz tyle czasu na załatwienie sprawy. Jak tylko obwieścimy, którędy będzie iść nowa linia kolei żelaznej, nikt nie zechce sprzedać tych terenów za normalne pieniądze.

– Jestem zadowolony – potwierdził Gerardi. – Wszystko zmierza w dobrym kierunku. Jeśli sprawa się powiedzie, otrzymasz sto tysięcy franków. W porządku?

– Jak najbardziej! Ale pamiętaj: jeszcze tylko pięć dni!

Po tej rozmowie Erwin Gerardi pojechał do domu, aby się przebrać. Gdy podziwiał w lustrze swoją smukłą sylwetkę we fraku, wspaniały przód koszuli i czarne opaski, uśmiechnął się do swojego odbicia. Życie było przecież piękne, choć jeszcze niedawno chciał się zastrzelić. Ale to właśnie czyhające na człowieka niebezpieczeństwa nadają istnieniu uroku.

Było już po dziesiątej, gdy wszedł do kasyna. Co rusz natykał się na zdziwione spojrzenia, które zdawały się mówić: „A więc znów tu jesteś? A my już myśleliśmy, że…!”.

Przy stole do gry spotkał Ivonne. Właśnie postawiła dziesięciofrankowy banknot na czerwone i przegrała.

– Niech pani to zostawi, Ivonne – zawołał. – Nie ma pani dzisiaj szczęścia w grze.

Usiedli z boku i zamówili szampana oraz ostrygi. Napój perlił się już w kieliszkach, gdy Erwin zapytał:

– A więc, najpiękniejsza z kobiet, co ma mi pani do przekazania?

Ivonne długo milczała.

– Nie można nic zrobić – powiedziała w końcu. – Stary Doufrais nie zamierza niczego sprzedawać. Mówi, że jeszcze nie czas na bankructwo. Byłby skłonny pożyczyć milion, naturalnie na wysoki procent. Ale sprzedać przedsiębiorstwo na pewno nie!

– Do diabła, ten stary zwariował. – Erwin uderzył pięścią o marmurowy blat stołu. – Sprawa jest przegrana, a on chce jeszcze pożyczać pieniądze? Nie chce sprzedać, to go do tego zmuszę!

Sięgnął po telefon stojący na stole i kazał się połączyć z biurem detektywistycznym Union.

– Czym mogę służyć? – Usłyszał po chwili w słuchawce.

– Potrzebuję informacji o firmie Doufrais działającej niedaleko Marsylii!

– Oczywiście. Czy może pan poczekać godzinę?

– Nie. Trzydzieści minut musi wam wystarczyć!

– Dobrze. Jak możemy z panem się skontaktować?

– Kasyno Paris. Sala marmurowa, jedenasta loża po lewej stronie. Moje nazwisko Erwin Gerardi – rzucił i odłożył słuchawkę.

Sprawa ruszyła.

Sześć minut po jedenastej do marmurowej sali wszedł mężczyzna o charakterystycznych rysach twarzy.

– Czy mam zaszczyt z monsieur Gerardim? – zapytał uprzejmie.

– Tak, zgadza się. Niech pan usiądzie, panie…

– Morton.

– Panie Morton, proszę wypić kieliszek wina, a potem mi wszystko opowiedzieć.

Detektyw miał sporo informacji. Okazało się, że Doufrais już dawno by zbankrutował, gdyby nie zlecenia firmy Spanetti z Mediolanu.

– Czy zna pan najgroźniejszych konkurentów Doufrais?

– Chwileczkę…

Morton wyjął z teczki notes i podał kilka nazwisk.

– Największy z nich to średniej wielkości francuski Jedwabny Trust. Dyrekcja firmy ma siedzibę w Lyonie.

– Dobrze! To mi wystarczy!

Gerardi wsunął do ręki ucieszonego Mortona stufrankowy banknot i opuścił kasyno w towarzystwie Ivonne.

– Jadę następnym pociągiem ekspresowym do Lyonu. Czy chce mi pani towarzyszyć? – zapytał.

– Jestem ciekawa, co pan zamierza, dlatego z panem pojadę. Jeżeli oczywiście nie będę przeszkadzać.

Erwin Gerardi zaczął się śmiać. Był to radosny śmiech, z którego Ivonne wywnioskowała, że jej szanse u milionera rosną.

Do Lyonu dotarli o świcie. Nie tracąc czasu, pojechali do siedziby dyrekcji Jedwabnego Trustu. Musieli poczekać dobrą chwilę, nim zaspany portier otworzył im drzwi.

– Czy można rozmawiać z dyrektorem generalnym? – spytał Gerardi.

– Wyjechał.

– Dokąd?

– Do Paryża.

– A kto go zastępuje?

– Inżynier Massot. Przyjdzie o dziesiątej.

– To za późno. Gdzie mieszka?

– Na ulicy Valence 32!

Zdziwili się, że dom inżyniera był otwarty na oścież. Piękna subretka stała w ogródku i trzepała dywany przy blasku pierwszych promieni słońca.

Erwin podszedł do niej i spytał:

– Pan Massot już wstał?

Zamiast odpowiedzieć zaczęła się śmiać.

– Panie, o tym czasie? Za cztery godziny to co innego – powiedziała.

– Musi go pani obudzić! Chodzi o niezmiernie ważną sprawę.

Dziewczyna się zawahała, lecz dziesięciofrankowy banknot, który Erwin wsunął jej do ręki, przekonał ją, że to sprawa niecierpiąca zwłoki.

– Dobrze, dobrze… Zobaczę, co da się zrobić! – obiecała i zniknęła w domu.

Minęło pięć minut, dziesięć, potem kwadrans. Erwin niecierpliwił się coraz bardziej. Chciał wracać do Marsylii pociągiem o dziewiątej trzydzieści. W końcu miał na załatwienie tej sprawy tylko pięć dni, musiał zacząć działać.

Gdy minęło dwadzieścia minut, nie wytrzymał i wszedł do środka. Już w przedsionku usłyszał głosy mężczyzny i kobiety. Rozmowa była burzliwa.

– Zostaw mnie w spokoju. Chcę jeszcze spać!

– Mówię panu po raz setny: ten wytworny pan specjalnie przyjechał z Marsylii, ażeby omówić z panem ważną sprawę.

– Nonsens. Znów jakiś włóczęga zobaczył, że jesteś dobroduszna, i chce mnie błagać o kilka sou.

– Kilka sou? – Głos dziewczyny drżał od gniewu. – Kilka sou?! Gdyby tak było, nie dałby mi chyba dziesięciu franków, żebym pana obudziła!

– Dziesięć franków? Do licha!

– Tak jest, dziesięć franków! Idę teraz mu je zwrócić. Powiem, że może spokojnie jechać z powrotem do Marsylii, ponieważ inżynier Massot jest zbyt leniwy, aby rano robić interesy!

Erwin nie czekał, aż pojawi się przed nim rozzłoszczona subretka, tylko bez ceregieli otworzył drzwi. Przestronny pokój był zaciemniony. W kącie stało duże łóżko, na którego brzegu siedział mężczyzna w niebieskiej jedwabnej piżamie i starał się jak najszybciej założyć czerwone, tureckie poranne pantofle.

– Przepraszam, jeśli przeszkadzam – powiedział Erwin – lecz mój pociąg odchodzi za czterdzieści pięć minut. Czy mam zaszczyt z panem inżynierem Massot?

– Oczywiście, to ja. A pan…?

– Erwin Gerardi z Marsylii. Przyjechałem, żeby prosić pana o przysługę…

– Z zasady nie pożyczam!

– Zupełnie tak jak ja! Ale dla pana chcę zrobić wyjątek! Oferuję panu dziesięć tysięcy franków, jeśli ubije pan ze mną interes.

– Co za interes?

– Z firmą Spanetti w Marsylii!

– Nic od nas nie kupują! Doufrais ich zaopatruje!

– Wiem. Nada pan do nich natychmiast telegram i zaoferuje trzy wagony jedwabiu o dziesięć procent taniej niż Doufrais…

– Pan jest szalony! Bylibyśmy blisko sześć procent stratni. Nie widzę najmniejszego powodu, żeby dać się wplątać w taką dziwaczną aferę.

– Nie chodzi o aferę, a już tym bardziej dziwaczną. Jeśli się panu uda namówić firmę Spanetti na złożenie takiego zamówienia, Doufrais zbankrutuje.

– Jest pan tego pewien?

– Jak najbardziej. A żeby potwierdzić swą wiarygodność, zobowiązuję się pokryć straty. Czy to wystarczy?

– I otrzymam…?

– Jak już powiedziałem, dziesięć tysięcy franków. Zostaną zdeponowane w Société Générale.

Massot pomyślał przez chwilę. Wszystko wydawało się jasne, nie miał nic do stracenia. Przeciwnie. Ponieważ powiedział, że straty wyniosłyby sześć procent, choć w rzeczywistości byłoby to raczej cztery, firma zarobiłaby dzięki temu osobliwemu jegomościowi z Marsylii jeszcze dwa procent. A on? Przydałoby się dziesięć tysięcy franków na wszelki wypadek. Ale musiał przynajmniej zawiadomić dyrektora generalnego!

Ubierając się w pośpiechu z pomocą Gerardiego, zamówił rozmowę telefoniczną z Paryżem. Jeszcze przed dziewiątą miał połączenie.

Dyrektor generalny okazał się cwańszy niż jego asystent. Zrozumiał, że mężczyźnie zależy na czasie, i postanowił to wykorzystać. Kazał zakomunikować Erwinowi Gerardiemu, że mógłby się zgodzić, jeśli ten byłby gotowy oprócz wspomnianych sześciu procent zapłacić jeszcze dwa procent jako rekompensatę za poniesione ryzyko.

Gerardi nie był zachwycony, gdy Massot mu to przekazał, lecz czas naglił. Nie było rady, musiał się zgodzić.

Na łeb, na szyję pognał na pocztę główną, nadał telegram i opłacił odpowiedź. Massot miał powiadomić Gerardiego, gdy tylko będzie coś wiedział.

Niedługo później Erwin znów siedział z Ivonne w wygodnym przedziale składu zmierzającego do Marsylii, na który zdążyli w ostatnim momencie.

Obok pędzącego pociągu drgały wiązki drutów telegraficznych. Niekiedy z zieleni krajobrazu wyłaniały się czerwone dachy domów i białe mury przyjaznych miasteczek, ale tylko po to, by zaraz znów zniknąć. Ivonne była zmęczona. Liczne wydarzenia ostatnich dni, w tym minionej nocy i tego poranka, które teraz przesuwały się w jej głowie niczym na taśmie filmowej, nawet ją, kobietę o niezmożonych siłach witalnych, były w stanie wyczerpać. Rytmiczny odgłos kół, ciche kołysanie wagonów i ciepło słoneczne głaszczące ją po skórze zupełnie ją uśpiły. Zamknęła oczy, a jej drobna i blada głowa osunęła się powoli na ramię Erwina. Gdy się uśmiechnęła, objął ją ramieniem. Siedzieli tak bardzo długo.

Minęli ulice Valence i Avignon i pojawiły się pierwsze zadymione mury przedmieść Marsylii. Erwin obudził swoją towarzyszkę podróży pocałunkiem, a ta podniosła się i zawołała cicho:

– Co… Co się stało?!

– Nic. Jesteśmy w Marsylii! – odparł.

– Czy ty… mnie… pocałowałeś?! – spytała. I zaraz, wściekła na siebie, że zwróciła się do niego per ty, dodała: – To nie było w porządku z pana strony…

Ale nie pozwolił jej mówić dalej. Wziął jej gorącą od snu piękną głowę między obie dłonie i złożył na jej wąziutkich ustach nie jeden, ale od razu kilka pocałunków.

W końcu się uwolniła i pokazała na drzwi.

– Już wystarczy! – zawołała, z trudem łapiąc oddech. – Prawie się udusiłam, ty niedobry, zły, kochany człowieku! Co w ogóle pomyśleliby sobie ludzie, gdyby nas zobaczyli…?!

Pociąg już dawno stał na Dworcu Głównym w Marsylii i gromada ciekawskich pasażerów z uśmiechem obserwowała namiętne czułości, którymi Erwin obdarzał ukochaną.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: