Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lata powyżej zera - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 sierpnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Lata powyżej zera - ebook

Powieść o dorastaniu w latach 2000+.

O pierwszym pokoleniu, które nie pamięta PRL-u, i ostatnim urodzonym bez smartfona w ręku.

Dźwięk modemu, godziny spędzone na Gadu-Gadu, granie w snejka i szok po śmierci Magika.

A ty co pamiętasz z lat 2000+?

Kiedy samoloty uderzają w wieże WTC, Anita postanawia, że nie będzie więcej słuchać Ich Troje. Wraz ze starymi kasetami na śmietniku lądują resztki jej dzieciństwa. Nadchodzi czas Paktofoniki. Ale kiedy nawet Kinematografię zaczynają puszczać na MTV, czas szukać nowej muzyki.

I zdecydować, czy życie na pewno trzeba spędzić w Będzinie, skoro tyle osób już wyjechało.

Oraz co zrobić z możliwościami, których nie dostało żadne poprzednie pokolenie.

***

W roku 2000 świat się nie skończył. Dał nam szanse.

Tylko czy udało się je wykorzystać, skoro wszystko zmieniało się tak szybko?

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-4697-3
Rozmiar pliku: 948 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tego dnia, gdy samolot celnie wbił się w dwie wieże World Trade Center, wznosząc puchate chmury białoszarego dymu, postanowiłam, że nie będę już dłużej słuchała Ich Troje.

Wydarzyło się to tuż po tym, gdy Gruszka wpisał w _Złotych myślach_ Natalii Wąchały, że jego ulubionym zespołem jest PaKToFOnikA – powyginanymi literami i czarnym markerem. Zapach takich pisaków stale unosił się wtedy w powietrzu.

Na ścianach naszej szkoły zaczęły pojawiać się napisy i szkryfy, a raz nawet chłopcy przynieśli spray i wysmarowali: „JAtoJa! to jasSSSne jAk DwA rAZy DwA!I”. Na powitanie mówiło się „joł” zamiast „jo”. To drugie brzmiało zbyt wieśniacko. Pierwsze wypowiadane było w tak szalenie poważny sposób, że gdyby usłyszeli to prawdziwi raperzy, zapytaliby pewnie: „Co wam się stało, biedne polskie dzieciaki?”.

A nam, dzieciakom palącym papierosy na murku za szkołą, zupełnie by to nie przeszkadzało, bo amerykańscy raperzy byli dla nas tak odlegli jak Osama Bin Laden i jego zbrodnia, którą wszyscy chwilowo kazali się nam przejmować i omawiać ją na godzinach wychowawczych. Raz nawet staliśmy przez minutę w ciszy. Zburzyło ją przeciągłe beknięcie za oknem – wszyscy zaczęli się śmiać.

Woleliśmy siedzieć na ławkach i pisać „PFK” lub „PeEfKa” na sto różnych sposobów. Na plastyce też to rysowaliśmy, w blokach technicznych i na ostatnich stronach zeszytów.

Tak czy inaczej, _Kinematografia_ Paktofoniki, którą wielkimi literami w historię świata wpisał Gruszka, a właściwie Gru-Er-Cha, bo przecież wszyscy mieliśmy już skróty od imion i ksywek, brzmiące jak choroba przyniesiona przez muchę tse-tse, wprowadziła wiele zmian w Będziniu i na świecie.

Tego dnia po południu, gdy oglądałam jeszcze opary nad gruzowiskiem powstałym w miejsce budynków i samolotów w ramach trwającej non stop audycji, zrozumiałam, że to początek. I że z pewnością przez całe moje życie będą gdzieś przelatywać takie niepokojące samoloty, które staną się haczykiem do zapamiętywania. Boeing 767 linii lotniczych American Airlines wytyczył właśnie drogę do kasetowego oczyszczenia.

Kiedy Amerykanie poszukiwali terrorystów, wzięłam foliowy worek na śmieci i zaczęłam wrzucać do niego taśmy magnetofonowe.

Zaczęło się od disco polo, Captain Jacka, Mr. Presidenta, _Smerfnych hitów_ i słuchowisk z dzieciństwa. To był pierwszy sort, który musiał ulec natychmiastowemu zniszczeniu. Melodie z zielonych szkół, wycieczek z podstawówki i dyskotek na letnich obozach, gdzie w powietrzu unosił się dym i błyszczała srebrna kula. Towarzyszyły mi wtedy smutek białego tanga, radość zapamiętania najprostszej choreografii na świecie, złożonej z trzech larwowatych ruchów czirliderek, i poczucie, że jestem bohaterką serialu dla nastolatków, która zakochała się w futboliście, podczas gdy w szkole nawet nie było szafek, do których amerykańskie dziewczyny podrzucały liściki miłosne.

Jak to możliwe, że w każdej wschodniej wsi, górskim kurorcie i nadmorskiej pipidówce była rura do tańca i dymiarka, z których dobrodziejstw korzystały dzieci w wieku lat czternastu? Możliwe, że tamten dym naprawdę pochodził z kadzidła i zaraz po sobotniej dyskotece ministranci przenosili go ukradkiem do kościoła. Czy w tej mgle ukrywaliśmy własne rozczarowanie zdobyczami wolności, które mogli zrozumieć jedynie nasi rodzice? Dla nas wolność była przecież cały czas. Nawet w tym dusznym powietrzu, którym się dławiliśmy wakacyjnymi wieczorami.

Niezależnie od śmiesznych sentymentów związanych z tamtymi melodiami dziś musiałam podjąć kolejną ważną decyzję o ułożeniu dwóch rzędów.

Łatwiej zacząć od tego, który zostaje. W pierwszym stanęła wspomniana pożyczona _Kinematografia_ oraz mniej wstydliwe, a chwilowo także mniej ważne kasety Edyty Bartosiewicz, Anity Lipnickiej, Blondie, Eminema, Dido, O.N.A. Nie powinnam tutaj zostawiać Meza i Piaska, ale zrobiłam to. Pomyślałam, że wyrzucę, jak się oswoję z tą myślą.

W drugim stanęli – w oczekiwaniu na stracenie, ale ukryci, w razie gdyby ktoś pytał – Britney Spears, Kelly Family, Shakira, Enrique Iglesias, Ricky Martin, Christina Aquilera i ścieżka dźwiękowa z serialu _Zbuntowany anioł_. Nosiłam przez pewien czas czapkę odwróconą daszkiem do tyłu, dokładnie tak jak Milagros.

Miałam plan, aby wynieść ich wszystkich na osiedlowy śmietnik historii i wysypać w taki sposób, aby twarze minionych czekoladowych bohaterów i ponętnych Jennifer Lopez mogły spozierać na mnie jeszcze przez kilka dni. Przechodziłabym wtedy koło nich z miną zwyciężczyni i mrugała okiem, rzucając do Enrique’a: „Bailamos!”. No bo przecież ostatecznie stałam się osobą mającą moc dokonania całkowitej przemiany siebie samej – w kilka godzin od momentu pozbycia się rupieci z dzieciństwa na rzecz osiedlowej młodości.

Chciałam, aby dzieci podbiegały do kosza i pytały:

– Kto wyrzucił takie ekstra kasety?

Albo żeby co mniej rozwinięci rówieśnicy rzucali ze zdziwieniem:

– Kto to wypierdolił? Pojebany? Bierzemy?

Zasadniczo może bardziej spektakularne byłoby rozwalenie kaset i owinięcie taśmami drzew. No ale wtedy nikt by się nie domyślił, co było nagrane na tych niemal przezroczystych sznurkach. Skończyło się – i już.

Nawet przez moment nie pociągnęłam nosem nad losami moich dziecięcych fascynacji. Nie chciałam, żeby wyszło, że tęsknię za podłą szmirą, której słuchałam do tej pory. Nie mogłam żyć dalej pod jednym dachem z Backstreet Boys. Zwłaszcza że zaledwie rok wcześniej w Wigilię zabił się raper, którego powinnam zacząć słuchać, aby stać się kompletną częścią rzeczywistości.

Tego wieczoru nie weszłam na Gadu-Gadu. Usiadłam z walkmanem przy biurku, nad którym wisiały jeszcze plakaty – prędzej czy później je również trzeba będzie zerwać – i spisałam wszystkie teksty Paktofoniki, chociaż miałam je też w książeczce dołączonej do kasety.

Musiałam spisać je sama, żeby zwiększyć prawdopodobieństwo ich zapamiętania. Wiedziałam, że tak to działa, bo pisałam sobie czasem ściągi na historię. Następnie zaczęłam powtarzać słowa piosenek, tak jak powtarza się przed klasówką, że „hoplita to piechur ciężkozbrojny w starożytnej Grecji; jego uzbrojenie ważyło około trzydziestu pięciu kilogramów”. Z pewnością jednak recytowałam te teksty bardziej namiętnie i szybciej niż _Sowińskiego w okopach Woli_ czy _Pieśń o żołnierzach z Westerplatte_. Fokus Smok był wart tych mnemotechnik.

Wrzuciłam teksty do segregatora, w którym wcześniej znajdowały się piosenki harcerskie oraz wycięte z ostatniej strony okładki „Popcornu” – zupełnie inne niż te śpiewane przez chudych chłopaków z Katowic.

Całą noc usiłowałam wbić sobie do głowy frazy. Niektóre rymy nie dawały się zapamiętać, a o innych nie można było zapomnieć. Pewne słowa były dziwne, tajemnicze, niejasne. Jedne mnie podniecały i ożywiały, drugie sprawiały, że zaczynałam myśleć o śmierci i ulotności życia.

Kiedy rano poszłam do szkoły, nawet nie podejrzewałam, że ktoś zauważy moją przemianę. To było ukryte w lekko drżącej powiece. Taki tik – jak przy niedoborze magnezu.

Mama i tata nie mogli zauważyć, że ich córka przez noc zupełnie się zmieniła – przecież nie robiła nic poza nieustannym przewijaniem kasety, zatrzymywanej najczęściej przy utworze _Priorytety_.

Niemniej jednak poza zaspanym, zmęczonym wzrokiem rodziców zawsze znajdzie się jakieś inne, uważne, czujne oko – na przykład woźnej, która zwróci uwagę, że dziwaczna Anita myli dzisiaj numerki.

Ta kobieta przypatrywała mi się od zeszłego roku szkolnego. Może zwróciło jej uwagę to, że pojawiałam się prawie codziennie jak świtezianka o 6.50 – kiedy nikogo innego nie było jeszcze w szkole. Siadałam pod ścianą ciemnej szatni i czekałam. W pewnym momencie zaczęłam przychodzić z Wąchałą, która lubiła rzucać tekstami w stylu:

– Ty nikogo nie znasz, bo do mnie na klatkę za rzadko przychodzisz. Waltera nawet nie znasz. On podobno gwałci koty w piwnicy!

Czasem zaś w subtelny sposób recenzowała mój ubiór:

– Co ty na siebie włożyłaś? Przecież teraz się nosi bardziej obcisłe polary!

Niestety, ani mnie, ani szatniarce takie neutralne tematy wyraźnie nie imponowały. Woźna znalazła mi więc szlachetnie jakiś inny punkt zaczepienia. Zaproponowała, żebym przychodziła rano i pomagała jej odbierać kurtki oraz worki na buty od uczniów. Czasami rano szatnia była otwarta na oścież, ale w inne dni panował w niej taki tłok, że trzeba było ustawiać drewnianą ladę w wejściu i podawać ubrania pojedynczo, żeby ludzie się nie stratowali.

W szatni można było siedzieć i czytać albo wpatrywać się w sufit i o czymś marzyć. Na przykład o tym, że cienka kreska na suficie któregoś dnia się powiększy i cała szkoła runie. Bo szatnia była w całej swej okazałości pięknie przerażająca. Maciupeńkie okna, niewielki dopływ światła i powietrza. Pachniała kredą. Można by wgryźć się w ściany tego miejsca, poczuć na zębach wapienny osad.

Boksy – osobne dla każdej klasy, od A do E, bo nasz rocznik był z wyżu demograficznego, który wszystkich przerażał – opisano markerem, którego żywotność wynosiła rok szkolny i ani dnia dłużej. Te małe skupiska ubrań, których zapach pozwalał woźnej od razu rozpoznawać osiedla, były okolone siatką. Przez tę siatkę można było wepchnąć paluch do boksu obok, przecisnąć zeszyt, a niejeden z tych śmiesznych chłopaków pewnie z dużą chęcią włożyłby tam penisa. Niewykluczone, że ta krata w szatni to jakiś rodzaj skali, którą dzieciaki bezustannie sprawdzają na różnych przedmiotach. Mierzą nią świat.

Gdy zjawiłam się w szkole po nocy z Paktofoniką, woźna mrugnęła do mnie ze trzy razy, a nie widząc reakcji, zapytała:

– Anitka, dobrze wszystko? Chora nie jesteś?

Wtedy pokręciłam zamaszyście głową w tak dramatycznie roztargniony sposób, że z kieszeni bluzy wypadł mi walkman, z wiadomą kasetą w środku. Następnie niechcący kopnęłam go, a jakaś dziewczyna – jakiś przeklęty kucyk pony na obcasach – nadepnęła na niego tak nieszczęśliwie, że i sama się przewróciła, rżąc głośno, i doprowadziła do ostatecznej śmierci _Kinematografii_.

W pierwszej chwili podbiegłam do walkmana i z niedowierzaniem patrzyłam to na kasetę, to na rżącego konia pod postacią dziewczyny ze starszej klasy, z nadmiarem samoopalacza na policzkach. Ten koń nie rozumiał, że zdeptał moją szansę.

Następnie odeszłam na bok i dostałam nastoletniej, niepowtarzalnej histerii, która przebiega jak atak gruźlicy. Takiej, przy której widzi się abstrakcyjny obraz – jasne, drobne kropeczki na czarnym tle. Było mi duszno, patrzyłam z daleka na Gruszkę, który lada chwila podejdzie ze swoją kurtką i zapyta: „To była moja kaseta, prawda?!”.

– Pani Kasiu, ten świat jest chory! Popierdolony!

To było pierwsze brzydkie słowo, które pani woźna usłyszała z moich ust. Tym zdaniem mogłam narazić się na niezbyt elegancki lot w stronę wyjścia z szatni. Z powodu złego zachowania. W dodatku zaczęłam wić się jak samolot tanich linii podczas turbulencji, gdy stewardesy przestają się tak miło uśmiechać i demonstrować, w jaki sposób pasażerowie powinni zakładać specjalne maski tlenowe.

Tymczasem zbliżał się już Gruszka, gotowy oddać w moje ręce swoją oliwkową kurtkę. Nie było przed tym gestem żadnego ratunku. Pani Kasia wzięła głęboki wdech, bo chyba domyślała się, co się kroi.

Szybko otarłam łzy i – gotowa przepraszać na kolanach – zorientowałam się… że przecież Paktofonika leciała rano na MTV! Skoro można jej słuchać na tym samym kanale co Kylie Minogue, kaseta z pewnością znajdzie się w Empiku. Może niekoniecznie w sklepie muzycznym Blaszak albo na targowisku, ale w jakimś innym, większym, prawdziwym muzycznym będzie na pewno. I ojciec mi to załatwi. Całkiem możliwe, że ten zespół powoli staje się tak popularny jak wcześniej Ich Troje i tata znowu będzie się ze mnie śmiał, że słucham gówna.

Ta myśl o nabyciu nowej kasety, którą zwróciłabym koledze, na tyle mnie otrzeźwiła, że aż woźna zaniemówiła z miotłą w ręku i powściągnęła reakcję na moje przekleństwo.

Następne podobnie emocjonujące widowisko w naszej szkole miało miejsce dopiero rok później, kiedy chłopcy z III F rozpylili gaz w męskim WC i udowodnili bezradność szkoły, w której byle głupek mógł założyć nauczycielowi kosz na głowę, rzucić kredą czy zapchać zapałkami dziurki od klucza. Ta jedna klasa – a właściwie sześciu chłopaków z przydługimi rękami – mogła zastraszyć całą szkołę. Bali się tylko pani Bednarz, która jednym spojrzeniem wymuszała na nich słowa: „Przepraszam, zachowałem się jak gówniarz”. Nikt nie miał pojęcia, jak to robiła.

A kiedy Gruszka podszedł tamtego dnia ze swoją kurtką, rzuciłam niby od niechcenia:

– Całkiem dobra ta _Kinematografia_. Nawet na Vivie leci.

Wiedziałam, że nie powinnam tego mówić, ale chciałam go sprawdzić. Gruszka na całkiem długą chwilę zamarł z kurtką w dłoniach i nie potrafił wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

– Na pewno tam nie leci.

Uniosłam brwi.

– Leci, leci. W teledysku siedzą na takiej ławce, jest szary obraz.

Przecież nie kłamałam. Widziałam teledysk, w którym chudy zakapturzony chłopak w białej kurtce idzie przejściem podziemnym, później liczy linie na drodze, mija pociąg, jakaś baba z dzieckiem idą w przeciwną stronę niż on. A później inny – w czapce – jedzie autem i chyba myśli, że jest ze Stanów Zjednoczonych, ale traktuje tę scenę bardzo poważnie. Po tym następuje kulminacyjna scena, która najbardziej urzeka mnie i pochłania: chłopak stoi na hałdzie, unosi ręce jak Chrystus Zbawiciel z Rio de Janeiro, ale jego ręce opadają na głowę w geście rozbawienia. Wiatr podwiewa mu rozpiętą kurtkę, łapie go w ramiona, chłopak tym gestem przekracza poziom pomnika.

– A ty co? Pewnie oglądasz takie kanały? – Gruszka próbował bronić „swojego” zespołu.

– Tak, oglądam. Mam kablówkę.

Przez moment patrzyłam na jego zmieniającą barwę twarz. Skóra zlała się ze szpitalną, błyszczącą warstwą na ścianach korytarza. Liczyłam na ripostę w stylu: „Co ty możesz wiedzieć o hip-hopie?! MTV i Viva to jak Cartoon Network! Pewnie po _Świecie według_ Dextera albo _Krowie i kurczaku_ odpalasz _Date my Mom_ i myślisz, że znasz świat?”.

Miałam już nawet przygotowaną wcześniej puentę, która właśnie teraz by pasowała. Wykorzystując jego zamyślenie – oraz dzwonek, przypominający odgłos wydawany przez smutnego wieloryba – powiedziałam bardzo powoli i wyraźnie:

– Ale nikt w telewizji tego nie rozumie.

Dopiero gdy wypowiedziałam te słowa – prosty zlepek kontestacji – dotarło do mnie, że zrobiłam na Gruszce mniej więcej takie wrażenie jak na chłopaku z obozu letniego, który zapytał mnie w ostatnie wakacje: „Kogo z Big Brothera lubiłaś najbardziej?”. Już wtedy wiedziałam, że na każde takie pytanie należy odpowiadać, że się tego absolutnie nie oglądało. Nawet jeśli codziennie czekałaś na kolejny odcinek i gorąco kibicowałaś Manueli. Pewne fakty z okresu dorastania trzeba przemilczeć albo przywołać je dopiero za jakiś czas w formie żartu, świadectwa niewinnej głupoty. Że niby od początku się wiedziało.

Gruszka pokiwał głową z wyraźnym podziwem i od tego czasu zaczęliśmy puszczać sobie sygnały na komórkę. Tak po trzydzieści strzałów dziennie. SMS-ów nie pisaliśmy, bo ani jemu, ani mnie nikt nie doładowywał motoroli.

To było przeżycie, które nas połączyło. Każde spojrzenie na telefon przypominało mi o Gruszce. Z kolei każde spojrzenie na Gruszkę przypominało o idei, którą było wbicie się na koncert hip-hopowy do Katowic. Swoją drogą, sieć telefonii komórkowej nazywała się Idea, więc chwilowo wszystko, co istotne, zostało zatrzymane w tym krótkim słowie.

Kiedy liczba nieodebranych połączeń między nami dobiła do siedemdziesięciu siedmiu, postanowiłam skorzystać z magii tej szczęśliwej liczby i napisałam do Gruszki w sprawie pomysłu, który krążył w mojej głowie jak na karuzeli.

Widziałam plakat na mieście, że w MEGA Clubie ma zagrać Grammatik. I nie można było tego tak zostawić. Wydawało mi się, że jeśli wybierzemy się na ten koncert, to już nic nie będzie takie samo. Zapytałam więc: „Co robisz? Jedziemy na Grammatika do Katowic?”.

Gruszka milczał, a jego milczenie przedłużało się jak echo na klatce schodowej w bloku Natalii Wąchały. Ten wieżowiec był najlepszy na całym osiedlu. Miał jedenaście pięter i już od trzeciego nikt nie chodził po schodach. Dzięki temu można było siedzieć tam cały dzień w cieple i towarzystwie.

Niestety, blok Wąchały nie usunął paraliżującej myśli, że Gruszka ma za nic moje „Co robisz?” i nie jest łaskaw na nie odpowiedzieć. Przecież mógł napisać: „Idę na dwór, słucham PFK. Zobaczy się” albo „Nic. A ty?”. Pewnie leżał w łóżku i oglądał żużel. Żużel, dyscyplina sportu ostatnia w alfabecie. Przecież takiego żużla nawet się wąchać nie da, pachnie jak spalenizna, ale jemu to nie przeszkadza. I jeszcze ogląda zawody w telewizorze, gdzie nie słychać uporczywego dźwięku piszczącej opony.

Wpisałam więc w kalendarzu „Dziewczyny” przy dzisiejszym dniu informację o moim samopoczuciu – cztery w skali od jednego do dziesięciu. Hobbystycznie sprawdziłam, które dni są dobre, a które złe, i zapisałam je w notesie z osiedlowego kiosku. Tak robiła większość dziewczyn. Raz w miesiącu wszystko sobie podliczałam i wychodziła mi średnia statystyczna. Wąchała też miała taki kalendarz, ale go nie uzupełniała, więc ciężko jej było wypowiadać się na temat własnej duszy. Czasami jej o tym przypominałam, podstawiając pod nos własny wynik.

Mama wyrwała mnie z zadumy pukaniem do drzwi pokoju, a następnie weszła, chociaż nie powiedziałam „proszę”. Po co pukała, skoro i tak nie poczekała na odpowiedź? Tego rodzice uczą się dopiero wtedy, gdy zyskają stuprocentową pewność, że ich dzieci mają za sobą inicjację seksualną. Przeczytałam o tym w listach do redakcji „Bravo”. W głębi duszy chciałabym, żeby ten moment już nastąpił, bo wówczas nie musiałabym się martwić, że tata wejdzie w chwili, kiedy sprawdzam, czy widać mi włoski nad wargą, i usiłuję je wyrwać pincetą. Wydawało mi się to dosyć intymnym zajęciem, wymagającym większego zaangażowania i wysiłku niż na przykład całowanie się albo coś w tym stylu.

– Zetrzyj kurze – rzuciła mama. Gdy zorientowała się, że moje oczy są utkwione w martwym komórkowym punkcie, dodała: – W tym miesiącu nie będziesz miała doładowanej karty, bo tata mówi, że go nie słuchasz.

– Co???

– Tata powiedział mi, że dzisiaj rano kazał ci wyrzucić śmieci, a ty zapomniałaś.

– Proszę? Nic takiego nie słyszałam!

– Prawie całe śmieci zjadł Bigos.

– Nie, no… Mamaaa, jak Bigos? Przecież ten pies niczego nie chce ostatnio jeść, a śmieci mu nagle smakują?!

– Nie dyskutuj.

– Ale ja nie dyskutuję, ja mówię do ciebie, że nie zapomniałam o śmieciach. Tata mi o nich nie powiedział.

Co jest tak magicznego w tych wszystkich odpadach, że dorośli pamiętają o nich lepiej niż o datach urodzin i numerach telefonów?

– Tata na pewno się pomylił.

Mimo że coś tam mi się majaczyło o wynoszeniu śmieci do zsypu, byłam niemal pewna, że tata będzie skłonny przyznać mi rację. Oczywiście jeśli napomknę, że widziałam go dwa dni temu w Piracie, ale nie jestem pewna, czy to był on, czy może ktoś inny. Wtedy pamięć mu wróci.

Mama wzruszyła ramionami i westchnęła:

– To byś się sama mogła nauczyć wynosić śmieci. Nie masz już pięciu lat, widzisz, jak się przesypują obierki… Anita, Anita.

Następnie dodała:

– Jedziemy po południu do Realu, sama mu to powiedz.

Nie wiedziałam, czemu moja mama odmienia słowo Real przez przypadki. Tak jakby oznajmiała, że jedziemy „do Rzeczywistego”. Na Auchan z kolei mówiła „Ołszen”, jakby był morską otchłanią. Ale nieważne, jak to wymawiała. Ważniejsze było coś innego – tam można kupić kasetę! I zapytać o bilety na koncert. Prawdziwa otchłań rzeczywistości! Mama miała rację.

Tylko za co to wszystko kupić?! Nowa kaseta mogłaby stać się doskonałym pretekstem do rozmowy z Gruszką o płycie Peji, który pojawił się w filmie o blokersach. Jeśli miałabym Peję na własność, mogłabym przejść do porządku nawet nad brakiem odpowiedzi na mojego SMS-a. Ba! Jeśli zdobędę kasetę tego rapera, będę mogła w opisie na Gadu-Gadu dać fragment jego piosenki. A gdy ktoś zapyta: „Co to?”, odpiszę: „Kawałek z nowej płyty Peji. Nie kojarzysz? :/”. Jak ktoś odpowie, że nie, to napiszę: „Aha. To możesz ode mnie przegrać, jakby coś”.

Oczywiście nie mogłyby zapytać o to laski słuchające Meza, bo one były zajęte szukaniem chłopaków i staników z twardą gąbką na straganie koło ryneczku, podczas gdy ja szukałam innych zespołów i sensu.

Niestety to głównie chłopcy – taki Gruszka na przykład – byli chwilowo na etapie trochę lepszej muzyki. Ale poza pożyczaniem mi dobrych kaset mogli zauważyć tylko to, że dziewczyny noszą te twarde staniki, z których można strzelać. I podejrzewali je o wypychanie biustonoszy.

Mnie chłopaki nie strzelali ze stanika. W sumie nie wiem dlaczego.

Wolałam słuchać takich kawałków, do których się nie tańczy. Niestety, realnym zagrożeniem dla hip-hopu było to, że dziewczyny z osiedla chciały tańczyć, a do PFK ani do Peji się nie da. Ten rap z zagranicy jakoś się w blokach nie przyjmował, tylko na parkietach Klubów Osiedlowych i w supermarketach, gdzie gościnnie występowały na pokazach dziewczyny w strojach obficie posypanych brokatem. O, do Kany’ego Westa albo Nelly’ego sobie potańczyły – i już, koniec.

Na przykład w takim Słoneczniku. Tam działała grupa taneczna złożona z dziewczyn w moim wieku. Żadna z nich nie wiedziała, co się dookoła dzieje, ponieważ ciągle się wiły. Stały jak drzewa koło drogi i zarzucały ramionami niczym wierzby po kreskach. Sama nie wiedziałam jeszcze, jak działają narkotyki, ale ojciec zawsze mówił, że ktoś zachowuje się, jakby nałykał się kwasu przez duże L. Te dziewczyny były wielkim, zbiorowym, nieudanym zażyciem LSD.

Swoją drogą, te same laski chodziły się ważyć do apteki obok i sprawdzały, czy ich BMI się zgadza. Zgadzał się wtedy, kiedy był poniżej normy. Raz jedna tak się rozpłakała, że waży najwięcej, że nie przyszła na tańce. Później jej higienistka w szkole opowiedziała o różnych chorobach wynikających z przejmowania się własną masą i dodała, że te zagłodzone koleżanki wyglądają jak kurczaki. A ona czym miała być wśród tych kurczaków? Dinozaurem? Kury pochodzą przecież od dinozaurów.

No dobra, też chodziłam przez moment na te całe zajęcia taneczne, ale zatrzymałam się na etapie izolacji, czyli ćwiczenia polegającego na ruchu klatką piersiową w cztery strony świata, w izolacji od reszty ciała. Więcej nie dałam rady i raczej o inny kontakt ze światem mi chodziło. Integracji z grupą nie ułatwiło mi nawet kupienie sobie karimaty, aby w pierwszej części zajęć brać udział w odpowiedniej rozgrzewce i mieć ułatwiony kontakt z podłogą.

Tata i mama mieli rację. Nie nadawałam się do czynności grupowych. Niemniej trzeba przyznać, że pewien renesans w zakresie zbiorowych czynności nastąpił jeszcze w wakacje poprzedzające wrzesień 2001 roku. Miał podkład dance i trochę się go wstydzę. Ale nie aż tak jak tańczenia z wierzbami.

Na obozie, podczas którego dowiedziałam się, czym są Cracovia i Wisła, poznałam również chłopaka z Krakowa, kibica o smaku parówki. Na dyskotece zachęcał mnie wielokrotnie do zjedzenia kiełbaski z grilla, tak jakby była afrodyzjakiem, ale już wtedy czułam, że kryje się za tym coś ciekawszego niż keczup i musztarda. Intuicyjnie wiedziałam, że atrakcje na papierowym talerzyku niedługo odejdą w niepamięć. Ale brnęłam. Bo przecież trzeba było dusić się tym dymem i upajać kolorofonem jak wszyscy. W głębi duszy kochaliśmy wychowawców za to, że zabierali nas na wielopoziomowe dyskoteki i mieli nas w dupie.

Podczas tej imprezy, która odbywała się w blaszanej budzie koło ośrodka wczasowego nad jeziorem, gościu w końcu nie wytrzymał presji i wsadził mi język w usta, a ja zaczęłam się ekstatycznie śmiać.

Ten pocałunek był jak jedzenie ostrygi. Tego samego lata wyławiałam je z dna rzeki i kładłam na słońcu, aby powoli umierały. To samo działo się z moim językiem w chwili spotkania z ustami kibica Wisły. Szczególnie kiedy piosenka Piaska, która leciała w tle, przeskoczyła na _Banię u Cygana_ i odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni.

Jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ten dziwaczny taniec – z ramionami wyciągniętymi mniej lub bardziej, w odległości, która z każdym rokiem coraz bardziej się skraca, z rękami schodzącymi coraz niżej – nie potrwa długo.

Zaczęłam więc tańczyć obok niego tak jak chciałam. On powoli się odsuwał. Moje podrygi wyglądały zbyt energicznie, dziwnie, zuchwale. W sumie tak jak poranek w RTL 7, kiedy w _Yata Manie_ jakiejś kreskówkowej postaci wypadały cycki. Zawsze patrzyłam na to z przerażeniem.

Miałam na sobie obcisłe dżinsy i białą koszulkę na ramiączkach, wyjątkowo blokującą cycki. Koszulka jarzyła się w świetle lampy fluorescencyjnej. Kiedy zaczęłam się pocić i nie przestawałam skakać, mój partner uznał, że to wszystko jest jakieś mało dziewczyńskie i nie chce mieć z taką więcej do czynienia. Miłość prysnęła, o ile wcześniej w ogóle się pojawiła. Został po niej tylko pot.

Mniej więcej po tym incydencie zaczęłam się domyślać, że takie dowolne ruchy pomogą mi sterować własnym życiem, ale zniechęcą do mnie wiele osób. To trochę tak jak ze swobodnym machaniem rękami podczas tańca. Można tak skutecznie odpędzić muszki owocówki, ale też ludzi znających zasady „izolacji klatki piersiowej”.

Tak czy inaczej – nieważne, co było w przeszłości – do polskiego hip-hopu się nie tańczy. Ani teraz, ani nigdy.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: