Legendy - ebook
Legendy - ebook
Wśród polskich pól, łąk i lasów pojawiają się niezwykłe postacie. Znani święci, aniołowie, a nawet sama Matka Boża z Jezusem odwiedzają mieszkańców wsi. Pomagają potrzebującym, przywracają ład i sprawiedliwość. Tych historii nie znajdziesz w Biblii, ale czy to znaczy, że nie mogły wydarzyć się naprawdę?
Janina Porazińska jest jedną z najbardziej cenionych autorek polskiej literatury dla dzieci. Jej utwory bawią i uczą rodzimego folkloru kolejne pokolenia. Tym razem rzeczywistość polskiej wsi niespodziewanie miesza się z chrześcijańskimi wierzeniami. Autorka serwuje mieszankę wzruszeń i humoru, która spodoba się czytelnikom w każdym wieku.
Janina Porazińska (1882/1888 – 1971) – polska pisarka, redaktorka, tłumaczka literatury skandynawskiej oraz szwedzkojęzycznej. W 1903 roku na łamach „Wędrowca” ukazał się jej debiut poetycki. W 1917 roku założyła pismo „Płomyk”. Podczas okupacji była działaczką podziemia oświatowego i kulturalnego. Jest znana szczególnie jako autorka literatury dla dzieci. W swoich utworach często odwoływała się do polskiego folkloru. Jej twórczość tłumaczono na wiele języków. W 1955 roku została odznaczona Krzyżem Oficerskim, a w 1966 Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Była również Kawalerem Orderu Uśmiechu.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-26-62350-5 |
Rozmiar pliku: | 217 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy srogi Herod kazał wymordować wszystkich młodzianków, by zaś i Jezusa śmierć spotkała, Matka święta, ostrzeżona przez aniołów, ze swym Dzieciątkiem do ziemi egipskiej uciekała.
Tak jadą sobie ścieżyną polną: Maria z Jezusem na osiełku, święty Józef pobok. Widzą z dala chłop w polu sieje. A był to stary gospodarz, jeden z tych, co to ich ród do dziś dnia za wodą pod Wieliczką siedzi.
Akuratnie siał ozimą pszenicę. Pełną płachtę ziarna pięknego nabrał i jako to we zwyczaju, rzucił pierwszą garść i powiedział:
„Dla Pana Boga“.
Rzucił drugą garść i powiedział:
„Dla ptaszków“.
Rzucił trzecią garść i powiedział:
„Dla mnie“.
I szedł już tak równym polem i nie spieszący się pszenicą je obsiewał. Nadjechała święta rodzina.
— Panie Boże, dopomóż — powiada Panienka.
— Panie Boże zapłać. A dokąd to Bóg prowadzi?
— Do ziemi egipskiej. Dobrze to jedziemy?
— Dobrze. Zawsze się tak trzymajcie, cobyście przy śniadaniu mieli słońce na chleb, a przy jużynie na cyganka.
Nie mogła Matka Boża tego pojąć, ale święty Józef wyrozumiał, że to znaczy: do południa słońce po lewej ręce, a po południu po prawej.
— A wy co, gospodarzu, siejecie?
— Pszenicę.
— Niechże wam Bóg poszczęści, cobyście już jutro żniwa z tej siejby mieli.
— Panie Boże zapłać — mówi chłop, a w duszy się dziwi, jaka ta kobieta nie znająca! Myśli, że pszenica za jeden dzień - noc wyrośnie i dostoi.
Ano nic. Pojechali. A chłop dalej sieje.
Zasiał, broną zawłóczył — poszedł do domu.
Na drugi dzień idzie w pole dać baczenie, by mu jaka psota ziarna nie wygrzebała — patrzy... raty przeraty! W polu łan pszenicy na chłopa wysokiej do słonka się złoci, a za wiatrem z szumem się kołysze, że jeno te dostałe kłoseczki trącają się i chrzęszczą.
Poleciał chłop z tą nowiną do chałupy. Zwołał całą rodzinę — wyszli synowie z kosami, wyszły córki z sierpami i dalej pszenicę ciąć, a wiązać, a w mendle ustawiać. Pracują w polu, a cudują się temu dziwu, cudują... że ani pojęcia. Zmordowali się okrutnie, bo pszenica była gęsta jak mur. Siedli nade drogą pośniadać — patrzą: jakowiś obcy ludzie jadą.
Nadjechali i ani Pana Boga nie pochwalili, ani nawet nie pozdrówkali człowieka, tylko prosto a hardo pytają:
— Nie jechała to tędy kobieta z dzieckiem i ze starym chłopem?
— Jechała — powiada gospodarz — co nie miała jechać.
— A kiedy to było?
— Wczoraj, jakem tę pszenicę siał.
— Toś ty, chłopie, wczoraj tę pszenicę siał! — powiada obcy, bo nawet nie dwoił człowiekowi. — Widzę, że kiepski rozum masz.
— I... powiada drugi — jeśli oni tędy jechali wtedy, kiedy ten chłop pszenicę siał, to i nie warto już gonić.
I zawrócili.
Tak to gospodarz spod Wieliczki Jezusa maluśkiego, sam nie wiedzący, że to czyni, od Herodowych pachołków wyratował.
Jużyna — podwieczorek. Cyganek, kozik — nożyk. Dostoi — dojrzeje. Cudować się — dziwić się. Dwoić — mówić komuś w liczbie mnogiej, czyli „wy“ a nie „ty“.A BYŁO TO TAK
A było to tak:
Szła Matka Boża ścieżyną polną. Szła ku chacie tej, kędy spało jej Dzieciątko — a postępowało za nią trzech aniołów.
Jednemu aniołowi było Piotr, drugiemu aniołowi było Gabriel, trzeciemu aniołowi było Zachariasz.
Idą... idą... aż-ci tu patrzą: pod gruszą polną śpi trzech podróżnych. Ubranie na nich nie tutejsze, brodziska czarne, kędzierzawe, miecze krótkie za pasem.
Złym przeczuciem rzuciło się serce w piersiach Marii, a że była utrudzona wielce, zatrzymała się w cieniu gruszy i przysiadła na kamieniu.
Mało-wiele czasu upłynęło — budzą się tamci.
Marii nie widzą, aniołów nie widzą, jako że zaczynało już mrocznieć, a księżyc był jeszcze nie wychynął nad ziemię.
Powiada pierwszy:
— Okrutnie ciężka droga ku Polsce: a to grzęzawy niezgłębione, a to lasy nieschodzone, a to góry - Tatry pod niebo wydźwignięte.
Powiada drugi:
— Wiele już lat u Heroda służę, a jeszczem się nigdy tak nie utrudził, jakom utrudził się dzisiaj.
Powiada trzeci:
— Ja będę go niósł przez bajora, Ty będziesz go niósł przez lasy. A ty trzeci przez góry - Tatry.
I wstali, i ku chacie ruszyli.
Spojrzał anioł Piotr na Matkę struchlałą z przerażenia i rzecze:
— Nie trwóżcie się, Pani.
A zaś zwrócił się ku towarzyszom:
— Bieżcie wartko, chyćcie owych zbójów Herodowych! I zwiążcie ich powrozem, i zwiążcie ich łańcuchem i zwiążcie ich słowem bożym, ażeby stali nieruchomi jak słupy! Niechaj liczą gwiazdy na niebie i nie mogą ruszyć się z miejsca, dopóki nie uwolnią ich moje usta.
Uczynili aniołowie, jako im Piotr kazał, i zostawiwszy złoczyńców znieruchomiałych, poszli za Matką Bożą.
Weszli wszyscy wespół do chaty, a Jezus maluśki, co się tam z kotkiem i z pieskiem zabawiał, ku Panience przybieżał.
— Coś, Matuchniczko, blada, jako ten rąbek na Twej głowisi?
— Oj, Synku najmilejszy! Zbójów trzech srogich spotkałam!
— A co, Matuchniczko, trzęsiesz się, jako ten osikowy listek?
— Oj, Synku najmilszy! Toż to Herodowi pachołkowie byli!
— A czemu, Matuchniczko, płaczesz?
— Oj, Synku najmilejszy! A toż oni chcieli mi ciebie wykraść!
— A kędyż oni są?
— Na polu stoją związani powrozem, i związani łańcuchem, i związani słowem bożym.
Zadumało się mało - wiele Dzieciątko Jezus i powiada:
— Idźcie, Gabrielu i Zachariaszu i puśćcie ich swobodnie.
(Anioła Piotra już nie było, jako-że kędy indziej po służbie bożej już bieżeć musiał.)
Poszedł anioł Gabriel i poszedł anioł Zachariasz.
I zdjęli aniołowie zbójom powrozy z rąk, a zbóje wciąż ręce na piersiach skrzyżowane trzymają.
Zdjęli aniołowie zbójom łańcuchy z nóg, a zbóje wciąż jako wrośnięci stoją. I oczy podane ku gwiazdom trzymają.
Jako, że byli jeszcze związani słowem bożym, a odszedł anioł Piotr i nie miał nikt mocy ze słowa bożego ich rozwiązać.
Wrócili aniołowie do chaty i opowiedzieli, co i jako jest.
A Jezus rzekł:
— Ostańcie, pójdę ja ku nim.
Okrutnie przeraziła się Matka święta, że synaczek jej, taka oto mała kruszyna, ku tym zbójom srogim sama na zgubę idzie! Właśnie jako owo jagnię wilkom w gardziel! Ale Jezus nie pozwolił nikomu iść za sobą.
I zbliżył się do zbójców okrutnych, i dotknął ich, a rzekł:
— Idźcie w pokoju. Jeszcze na mnie nie czas.
I oderwali zbójcy oczy od gwiazd i opuścili ręce i poruszyli się z miejsca.
Byli oto w szczerym polu sami z Dziecięciem, które mieli porwać i oddać Herodowi — a nie śmieli ani tknąć jego szatki.