Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

L.F.C. 125 lat. Historia alternatywna - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 sierpnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

L.F.C. 125 lat. Historia alternatywna - ebook

Dla każdego z Was, drodzy kibice Liverpoolu, wiele znaczą czerwone barwy, ogromne wzruszenie wywołuje klubowy hymn, znacie i podpisujecie się pod wartościami, które niesie ze sobą przesłanie YNWA! Nie trzeba Wam tłumaczyć, kim byli Bill Shankly, Bob Paisley, Joe Fagan, Kevin Keegan, Kenny Dalglish, Steven Gerrard czy Jerzy Dudek...

Tym bardziej nie trzeba Wam chyba tłumaczyć, że książkę LFC 125. Historia alternatywna po prostu musicie przeczytać. Opowieści w niej zawartych nie znajdziecie w internecie, nie usłyszycie ich od znajomych ani tym bardziej nie zobaczycie w żadnym filmie. To historia klubu z portowego miasta, które ukochało czerwone koszulki z kormoranem w herbie, napisana nieszablonowo, operująca bardziej obrazami, impresjami i emocjami.

Historia. Pasja. Ludzie. Mecze. Determinacja. Momenty. Serce. Trofea. Śmiech. Miejsca. Tragedie. Hymn. Legendy. Łzy. Piękno. Sukces – to wszystko i o wiele więcej znajdziecie w środku.

Przed Wami wyjątkowa książka wydana przez klub z Anfield Road z okazji 125-lecia powstania Liverpool FC. Ta unikatowa jubileuszowa publikacja to blisko 500 stron niesamowitych opowieści sportowych, które zabiorą Was w niezwykłą podróż przez pełną wzlotów i upadków legendę drużyny z miasta Beatlesów.

Kategoria: Sport i zabawa
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66008-14-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa

Moje przejście do Liverpoolu nastąpiło bardzo szybko. Zagrałem swój ostatni mecz dla Feyenoordu Rotterdam z Ajaksem Amsterdam, a po końcowym gwizdku spotkałem się z Gerardem Houllierem i Philem Thompsonem. Zapytali: „Chcesz grać dla Liverpoolu?”. „Oczywiście!” – potwierdziłem. I… machina transferowa ruszyła.

Pojechałem na mecz reprezentacji z Norwegią – ważyły się losy naszego awansu na mundial w Korei i Japonii. „Nic się nie martw. Graj dla kraju, a my w ciągu tygodnia wszystko załatwimy” – usłyszałem zapewnienie od Houlliera. Musiałem się skupić na najważniejszym dla mnie wówczas meczu w karierze, a co chwilę musiałem odbierać telefon. W końcu poprosiłem mojego menedżera Jana de Zeeuwa, aby wziął to na siebie: „Jan, nie dzwoń do mnie do momentu, aż wszystkie szczegóły będą dograne”.

Kiedy okazało się, że lekarze LFC przyjeżdżają na zgrupowanie reprezentacji do Warszawy, żeby przeprowadzić moje testy medyczne, to uznałem, że transfer jest na ostatniej prostej. Mecz graliśmy na Stadionie Śląskim i do Chorzowa przyjechała wówczas moja mama. Gdy usiedliśmy przy kawie, zapytała, czy będę grał w Anglii. Kiedy potwierdziłem, wyciągnęła z torebki szalik Liverpoolu, który przez lata wisiał w moim pokoju nad łóżkiem. „Pamiętasz?” – zapytała. Poczułem się niesamowicie! Przypomniałem sobie, że będąc dzieckiem i młodzieńcem, zawsze miałem nad głową szal LFC. Nie wiem, czy to było przeznaczenie, może jakiś znak? Zawsze uważałem, że w moim życiu nic nie dzieje się przypadkowo, więc ten szalik i transfer do Liverpoolu były ze sobą w jakiś sposób powiązane. Ten kawałek materiału nieustannie zagrzewał mnie do walki o swoje marzenia, jakby przemawiał do mnie: „Nie poddawaj się, walcz o swoje!”. Po latach okazało się, że zostałem piłkarzem klubu, o którym jako dzieciak marzyłem. Ten wyjątkowy szalik mam do dziś. Wisi w należnym mu honorowym miejscu w moim domu.

Mecz z Norwegią wygraliśmy. Był czas na świętowanie awansu na mundial po wieloletniej nieobecności Biało-Czerwonych na tym wielkim turnieju. Ostatni mecz rozegraliśmy z Białorusią na wyjeździe. Prosto po tym spotkaniu musiałem lecieć do Anglii. Dotarłem do miasta Beatlesów w czwartek wieczorem i na miejscu okazało się, że Gerard Houllier od razu chce mnie wystawić w pierwszym składzie na mecz z Aston Villa, który miał się odbyć w sobotę. Zdążyłem tylko w szatni przybić piątki ze Stevenem Gerrardem, Michaelem Owenem, Dietmarem Hammanem i resztą chłopaków, w piątek rozruch z drużyną i od razu debiut w Premier League. Przegraliśmy niestety u siebie 1:3, a ja czułem się, jakbym… nadal grał w Feyenoordzie i to w dodatku na wyjeździe.

W Anglii kibice mają taki zwyczaj, że przed meczem piją piwo w pubach wokół stadionu i dosłownie na kilka minut przed pierwszym gwizdkiem wchodzą na obiekt. Kiedy wyszedłem na rozgrzewkę i spojrzałem na trybuny – te niemal świeciły pustkami. Nie odczułem w tamtym momencie, że zmieniłem klub na większy. Zastanawiałem się, o co chodzi? Potem jednak trybuny zapełniły się „czerwoną masą” fanów LFC, z głośników poleciał słynny hymn klubu i wtedy zorientowałem się, gdzie tak naprawdę jestem! Czułem wówczas magię tego miejsca i dotarło do mnie, że obcuję z historią klubu. Uświadomiłem sobie, że przebierałem się w szatni, która pamięta doskonale czasy Kenny’ego Dalglisha czy Iana Rusha. Tego do końca nie da się oddać słowami… Poczułem na sobie wielką odpowiedzialność za reprezentowanie tych barw. Wiedziałem, że w każdym meczu muszę być niezwykle skoncentrowany i dawać z siebie wszystko, co mam najlepszego – dla tego klubu, dla tych barw, dla tej niezwykłej społeczności kibiców The Reds.

Byłem pierwszym Polakiem w historii LFC i zdawałem sobie sprawę, przed jak wielkim wyzwaniem stoję. Mimo iż z Feyenoordem zdobyłem sporo, to w Liverpoolu kibice nie za bardzo wiedzieli kim jestem, że gram w reprezentacji swojego kraju. Byłem trochę anonimowy i to ode mnie w tym momencie zależało, jak zostanę zapamiętany. Musiałem niemal od początku pracować na swoje nazwisko…

Miałem mnóstwo fajnych momentów w LFC, ale zdarzały się też te gorsze, jak to bywa w futbolu. Pobyt w Liverpoolu był dla mnie wielką szkołą życia pod wieloma względami. Nauczyłem się mentalności miejscowych, poznałem ich nieustępliwy charakter, etos pracy ludzi z portowego miasta i zakodowałem sobie w głowie wartości, z których to miejsce i ten klub słynęli – You’ll Never Walk Alone! Nawet gdy zdarzył mi się słabszy mecz i zawaliłem, jak z golem Diego Forlana przeciwko Manchesterowi United (do dziś nie potrafię o tym zapomnieć!), to wiedziałem, że nie zostanę z tym sam. Czułem wielkie wsparcie mojej rodziny, ale także kibiców, działaczy, sztabu trenerskiego i kolegów z szatni. Kiedy zawodziły umiejętności, to do głosu dochodziło serce, wola walki i pewność, że nie mogę ani na moment odpuścić. Wszyscy w Liverpoolu mi o tym przypominali na każdym kroku, jak choćby trzy dni po tym koszmarze z United, kiedy to Houllier wystawił mnie na kolejny mecz Pucharu Anglii z Ipswich Town (wygraliśmy w karnych 4:2 – jedną „jedenastkę” wybroniłem!) zamiast odsunąć od składu. Cały stadion przez 90 minut śpiewał: „Dudek – you’ll never walk alone”, a koledzy pod meczowymi koszulkami mieli T-shirty z takim samym hasłem. To była dla mnie wielka nauka. Wszyscy okazali mi pomoc i zostałem „wyleczony” z mojej traumy. Dotarło do mnie, że pośród ogromnej rywalizacji i egoizmu, który panuje w futbolowym świecie, jest też miejsce na okazywanie prawdziwego wsparcia i solidarności. Wygrywamy razem – przegrywamy razem. Wtedy dużo się zmieniło w moim myśleniu i podejściu do wielu spraw. Miałem pewność, że wszyscy walczymy o wspólny cel i jeśli po drodze ktoś potrzebuje pomocy i motywacji do działania, to w tym klubie dostanie tego w nadmiarze.

Później Houllier dał mi odpocząć przez jakiś czas i do bramki LFC wróciłem na finał Pucharu Ligi z… Manchesterem United! Boss dzień przed meczem podszedł do mnie i powiedział: „Czas na ciebie. Wiem, że wygrasz dla nas ten finał i będziesz zawodnikiem meczu”. Pomyślałem, że trener wywiera na mnie dużą presję – nie dość, że mecz z „Czerwonymi Diabłami”, to jeszcze takie słowa z jego strony. Wyszło na jego, bo pokonaliśmy United 2:0, a ja faktycznie zostałem wybrany Man of the match. Przywieźliśmy puchar do Liverpoolu – to była taka moja mała słodka zemsta na drużynie z Manchesteru. W mojej głowie znów pojawiła się myśl, że ludzie tutaj we mnie wierzą i nigdy nie pozwolą mi zwątpić. Wysłali mi sygnał: „Nie poddawaj się, walcz zawsze do końca, nie cofaj się przed niczym, bo zawsze masz nasze wsparcie!”.

Największym moim sukcesem w barwach Liverpoolu i najlepszym wspomnieniem jest oczywiście finał Ligi Mistrzów z Milanem w Stambule. Wtedy dało o sobie znać to wszystko, o czym wspominałem wyżej – charakter, walka, niepoddawanie się, wiara w siebie. To wszystko pokazaliśmy tamtego wieczoru, który spiął piękną klamrą całą „liverpoolską przygodę” w tamtym sezonie. Kiedy przegrywasz do przerwy aż 0:3 tak ważny mecz, to możesz sobie pomóc tylko ty sam, ty i twoi koledzy jako jedna całość, jako monolit. W szatni po pierwszej połowie nikt nie szukał winy w kimś innym, tylko w samym sobie. Nie było wzajemnych pretensji, że zawalił ten czy tamten. Wszyscy zastanawialiśmy się, jak poprawić naszą sytuację. Byliśmy to winni naszym fanom, którzy pokonali tysiące kilometrów, żeby nas wspierać z trybun. Chcieliśmy im dać chwilę radości i strzelić choć honorową bramkę, by „wyjść z twarzą” z tego meczu. Wyszliśmy na drugą połowę. Nasi fani głośno śpiewali hymn. Nie zwątpili w nas. Zdzierali dla nas gardła i to pomimo faktu, że do przerwy dostaliśmy „trójkę”. Oni wciąż w nas wierzyli, nie zwątpili. Czuliśmy ich wsparcie. Wówczas Gerrard zebrał nas w kółku i powiedział: „Słyszycie ich!? Musimy coś dla nich zrobić. Oni w nas wierzą. Jesteśmy im coś winni. Do boju, panowie!”. Po zmianie stron do siatki Milanu szybko trafił Stevie i dał impuls całej drużynie do walki. Poczuliśmy, że ten „czerwony wulkan” wybuchł i że to nie jest wcale koniec. Wtedy w mojej głowie zaświtała myśl, że wcale nie musimy jednak przegrać tego meczu. Wszyscy na murawie wiedzieliśmy, że być może to jest ten moment, w którym zapiszemy się w historii. Za chwilę wynik na tablicy mówił sam za siebie – było 3:3! Nikt już nie wątpił, że to będzie dla nas wszystkich wyjątkowy wieczór, a energia płynąca z trybun od naszych fanów dodatkowo wzmogła w nas tę wiarę. Nie było już odwrotu…

Milan i my darzyliśmy się wielkim szacunkiem, więc w końcówce nikt nie ryzykował, tylko bezpiecznie doczekaliśmy do dogrywki. Tam po raz kolejny wydarzyło się coś niepojętego, kiedy obroniłem jakimś cudem strzał i dobitkę Andrija Szewczenki z bliska. Kibice The Reds eksplodowali, na stadionie wrzało jak w ulu! To dodało nam pewności siebie i dlatego przed serią rzutów karnych czułem się mocny jak nigdy. Trochę psychologii, umiejętności i wybroniłem co trzeba, a potem już mogliśmy świętować największy sukces w naszych karierach. Tym wyczynem w Stambule udowodniliśmy niedowiarkom, że Liverpoolu nie można skreślać, dopóki piłka jest w grze. Byliśmy załamani po pierwszej połowie i wydawało się, że jest już po nas. Pokazaliśmy jednak liverpoolską mentalność, nie poddaliśmy się i osiągnęliśmy coś, co wydawało się nieosiągalne!

Do dziś jestem kibicem Liverpoolu i śledzę losy klubu na bieżąco. Znam wszystkie newsy, przyglądam się transferom, analizuję mecze, patrzę, jak komponują się z drużyną poszczególni zawodnicy… Kiedy mówiło się o przyjściu na Anfield Jürgena Kloppa, bałem się, że Arsenal zgarnie nam tego menedżera sprzed nosa. Na szczęście Arsene Wenger chciał jeszcze trochę popracować w Londynie… Klopp podpisał kontrakt, a ja nie miałem żadnych wątpliwości, że jest to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Z przyjemnością przyglądam się, jak klub rozwija się pod jego wodzą. Czy przeżywam porażki? Oczywiście, ale z pewnością w mniejszym stopniu niż mój syn Alexander. Ja byłem kibicem LFC niegdyś, potem byłem zawodnikiem, a teraz znów jestem kibicem i bywamy wspólnie na Anfield. Jest takie powiedzenie: „Once red, always red!” („Raz czerwony, na zawsze czerwony”) i w naszej rodzinie to obowiązuje.

Często jestem w Liverpoolu, biorę udział w Meczach Legend, tu się urodziły moje córki Viktoria i Natalia, wciąż czuję się częścią tego miasta i klubu. To się już nie zmieni i zawsze będę chciał, by The Reds walczyli o najwyższe cele. Filozofię tego klubu staram się teraz przekazywać podopiecznym szkółki piłkarskiej AS Progres i Stowarzyszenia Siemacha, z którymi współpracuję, prowadząc ten projekt wraz z ks. Andrzejem Augustyńskim.

Walcz, nie oczekuj niczego od życia, a zostaniesz nagrodzony i fajne rzeczy będą się działy same. Im więcej oczekujesz, tym więcej przeżyjesz w życiu rozczarowań, więc trzeba ciężko pracować, a marzenia będą się spełniały. Ja nikomu nie chwaliłem się swoimi marzeniami na lewo i prawo, a dążyłem po cichu do ich realizacji. Trafiłem do Liverpoolu, który krążył wokół mnie od dziecka. Ta książka to będzie wspaniała pamiątka na mojej półce, która będzie przypominała mi, czym jest Liverpool FC i jakie miejsce zajmuje w moim sercu. Spędziłem na Anfield kilka wspaniałych lat i chciałem, by po zakończeniu kariery miło mnie wspominano. Okazało się, że tak właśnie jest… YNWA!!!

Jerzy Dudek

Kraków, 27 lipca 2018 r.Od tłumacza ... bo nigdy nie będziesz szedł sam...

Wierzycie w przypadki? Ja tak. Ludzkie życie często się z nich składa. Gdyby nie moja przypadkowa wyprawa do Polski w lutym 2018 roku i „przypadkowa” wiadomość od dyrektora Wydawnictwa „Arena” Tomasza Gawędzkiego zakończona „przypadkowym” spotkaniem kilka dni później w Krakowie, to tłumaczenie książki, którą trzymacie w ręku, mogłoby w ogóle nie powstać. Na szczęście, dzięki serii powyższych fortunnych zdarzeń, publikacja LFC 125. Historia alternatywna stała się faktem.

Jestem niesamowicie zadowolony z tego, że wspaniała historia Liverpoolu może zagościć w waszych domach. Byłem bardzo zdeterminowany, by na polskim rynku pojawiła się w końcu ciekawa i interesująca pozycja na ten temat i dzięki pomocy fantastycznych ludzi z Wydawnictwa „Arena” nareszcie możecie dostać fenomenalną publikację o jednym z najbardziej utytułowanych klubów piłkarskich na świecie. Autorzy zaznaczają – a ja się w tym w pełni zgadzam! – że historia The Reds została opowiedziana już wielokrotnie na milion sposobów, dlatego też nie znajdziecie w niej wszystkich faktów, które kilkoma kliknięciami możecie sprawdzić w internecie. Wręcz przeciwnie, wszystkie opowieści spisane na kartkach tej książki są wyjątkowe i pokazują dobitnie, jak wspaniałym i niesamowitym klubem jest Liverpool FC.

Tłumaczenie tej publikacji nie powstałoby przede wszystkim bez spostrzegawczości i wiedzy przekazanej mi przez moich rodziców, którym pragnę z tego miejsca serdecznie podziękować – Mamie Ani za to, że zauważyła moje zacięcie do języka angielskiego w wieku 7 lat i postanowiła, że zapisze mnie na lekcje, dzięki którym jestem teraz w tym miejscu, w którym jestem; Tacie Zbyszkowi, bez którego wiedzy piłkarskiej i fascynacji Kevinem Keeganem prawdopodobnie mógłbym się nie zainteresować piłką nożną, co wiązałoby się z tym, że być może nie przeniósłbym się też na stałe do Liverpoolu. To im przede wszystkim dedykuję ten mój kolejny sukces w postaci tego tłumaczenia.

Osobne podziękowania należą się wszystkim tym, którzy byli przy mnie podczas procesu tworzenia przekładu LFC 125... Przede wszystkim chciałem podziękować dyrektorowi Wydawnictwa „Arena”, a ponad wszystko przyjacielowi Tomkowi Gawędzkiemu za danie mi szansy i zaufanie podczas pracy. Cieszę się, że mogłem Cię poznać, a nasze bądź co bądź biznesowe relacje przerodziły się w prawdziwą przyjaźń na dobre i na złe. Dziękuję za wsparcie i motywację do dalszego działania. To nasz wspólny projekt i mam nadzieję, że nie ostatni.

Chciałem również podziękować za wielką pozytywną energię polskim przyjaciołom z Liverpoolu i okolic: Kasi Kacprzak, Magdzie Golbie, Wojtkowi Pawłowskiemu, Uli Kowalczyk – Wasze wsparcie w najbardziej kluczowych momentach było bezcenne. Dziękuję, że jesteście. Z Wami wiem, że nigdy nie będę szedł sam.

Podziękowania kieruję też do moich międzynarodowych kolegów i koleżanek z pracy. Enrico, Layla, Lasse, Tom, Ahmed, Vincent, Domenico, Amy, Jessica i pozostali: wielkie dzięki za Waszą wyrozumiałość w trakcie powstawania tłumaczenia tej książki. Wiem, że czasem mogłem być irytujący, ale wy nigdy nie daliście tego po sobie poznać; wręcz przeciwnie, napędzaliście mnie do dalszego działania. Thanks guys!

Dwójka wyjątkowych osób zasługuje na osobne podziękowania. Dziękuję mojemu „przyszywanemu” bratu za całokształt i za to, że jest przy mnie w każdej chwili. Michale Czyż, jesteś fantastyczną osobą i ogromnym wsparciem dla mnie. Kiedy brakuje sił, to Ty jesteś motorem napędowym powodującym, że siadam do kolejnych projektów i je kontynuuję. Nie zmieniaj się nigdy, bro!

Mówi się, że po każdej burzy zawsze wychodzi słońce i należy iść z nadzieją w sercu. Stąd też wielkie „dziękuję” płynie w stronę słonecznego Rzymu, z którym Liverpool Football Club również ma wiele wspólnego. Federica di Vito: grazie mille a tutti! Dziękuję za to, że w najważniejszym momencie okazałaś się moim słońcem po burzy i dałaś mi ogromną siłę i motywację do dalszego działania. Nigdy o tym nie zapomnę. Ti ringrazio dal profondo del mio cuore!

Na sam koniec chciałem zamieścić specjalną dedykację dla polskiej grupy kibiców The Reds. Obiecałem sobie kiedyś w życiu, że będę chciał, aby na polskim rynku ukazała się wyjątkowa pozycja o naszym ukochanym klubie. Udało się! Osobiście spełniłem swoje kolejne marzenie, które fizycznie urzeczywistniło się w tym, co trzymacie teraz w rękach. Cieszę się niezmiernie, że mogłem to dla Was zrobić – dla każdego z osobna, których poznałem podczas Waszych wycieczek do Liverpoolu, wspólnych spotkań na meczach, w pubach czy na stadionach, oraz dla tych, którym nie było mi dane jeszcze uścisnąć ręki i porozmawiać. To Wy jesteście Liverpoolem, a ta książka jest dla Was. Dziękuję Wam za wsparcie, dobre słowa płynące z każdej strony i wszelkimi środkami przekazu medialnego. Uwierzcie mi, że podczas pracy nad takim projektem, gdzie bądź co bądź jest niesamowita presja wyjątkowej grupy spragnionej wiedzy o swoim klubie, jest to niezwykle nobilitujące i napędzające do dalszego działania.

LFC 125. Historia alternatywna to książka od kibiców dla kibiców. Liczę z całego serca, że przypadnie ona do gustu także pozostałym sympatykom piłkarskim, którzy spragnieni są niesamowitych opowieści sportowych. Usiądźcie wygodnie, zaopatrzcie się w herbatkę i rozkoszujcie się historią jednego z największych klubów piłkarskich na świecie. Zachęcam. Naprawdę warto!

Radosław Chmiel

Liverpool, 2018Nie taka znów typowa historia...

Liverpool Football Club. Założony w 1892 roku. Z siedzibą na Anfield. Grający na czerwono. Osiemnastokrotni mistrzowie Anglii. Pięciokrotni zdobywcy Pucharu Europy. Ukończone 125 lat w 2017 roku.

Co nowego można dodać? Historia LFC została spisana około miliarda razy. Słyszeliście już wszystko. Ale czy aby na pewno?

Aby uczcić 125. rocznicę powstania Liverpool Football Club, zdecydowaliśmy się zrobić coś zupełnie innego.

W tej podzielonej na 125 rozdziałów książce nie znajdziecie chronologicznej podróży przez ostatnie pięć ćwierćwieczy istnienia klubu. To nie jest również wyczerpujące kompendium tego, co działo się na Anfield przez ostatnie 125 lat.

Jest to alternatywna historia LFC. Zbiór historii, wspomnień i momentów opowiedzianych z różnych stron i z nowych perspektyw poprzez mieszanie nazwisk gwiazd, legendarnych menedżerów i sławnych meczów z mniej znanymi piłkarzami, dziwnymi zdarzeniami i humorystycznymi wydarzeniami.

Od Johna Houldinga do Jürgena Kloppa i drużyny Maców1, przez Mo i Mané – każdy, kogo oczekujecie znaleźć w książce poświęconej historii LFC, jest w niej. Skupiamy się również na mniej barwnych postaciach, jak napastnik, który strzelił 18 goli w meczu juniorów; piszemy o bohaterach LFC z czasów wojny oraz opowiadamy historie strojów i kibiców z The Kop, a także taktycznych triumfów i ludzi, którzy zrobili Bramę Shankly’ego. Wspominamy również tych, których straciliśmy i o których pamiętamy.

Na co więc czekacie? Przerzućcie stronę i rozkoszujcie się 125 latami istnienia LFC. Mamy historię jak nikt inny...

1 Drużyna Maców (ang. Team of Macs) – przydomek składu Liverpoolu z sezonu 1892/93, który został nadany ze względu na dużą liczbę szkockich piłkarzy w drużynie The Reds.1/125

Początki...

Kiedy myślicie o ojcach założycielach Liverpool FC, to do głowy przychodzą wam takie nazwiska jak John Houlding, John McKenna i William Barclay. Jednak choć ta trójka bez wątpienia była motorem napędowym w powstawaniu klubu, który dziś wszyscy kochamy, to z pewnością nie byłoby LFC bez wpływu Benjamina Swifta Chambersa.

Benjamin był duchownym, który zmienił futbolowy krajobraz Liverpoolu w 1877 roku. Wtedy to został zatrudniony jako superintendent1 kościoła St. Domingo w miejskiej dzielnicy Everton. Po założeniu klubu krykietowego St. Domingo dla członków swojej parafii wielebny Chambers stworzył zimą 1878 roku drużynę piłkarską, by jego grający w krykieta zawodnicy byli w dobrej formie. Tak oto powstał St. Domingo Football Club, który wkrótce zaczął przyciągać graczy z innych parafii. Tak w listopadzie 1879 roku piłkarska sekcja otrzymała nową nazwę: Everton.

Jak już wiemy, gdyby nie było Evertonu, to nie powstałby Liverpool Football Club, więc rola Chambersa w utworzeniu dwóch najbardziej utytułowanych klubów na Merseyside była kluczowa.

Everton, zanim dołączył do nowo stworzonej Football League w 1888 roku, płacił właścicielowi Anfield Johnowi Houldingowi czynsz w wysokości 100 funtów rocznie. W drugim sezonie gry w lidze drużyna zajęła drugie miejsce, a czynsz został podniesiony do 250 funtów za rok. Komitet Evertonu, niezadowolony z zaistniałej sytuacji, zebrał się w maju 1889 roku i zdecydował się na szukanie nowego stadionu. Część członków komitetu sprzeciwiała się temu, aby siedziba klubu pozostała w licencjonowanym hotelu The Sandon, jednak inni nie chcieli stracić pieniędzy zainwestowanych w klubową armaturę i sprzęt na Anfield. W ramach kompromisu zaproponowano Houldingowi czynsz w wysokości 180 funtów, jednak ten zaoferował Evertonowi całą działkę za 6000 funtów – cenę jak na ówczesne czasy wysoką. Po odmowie wypowiedział zaś umowę, zamierzając stworzyć swój własny klub piłkarski Everton (udało mu się to połowicznie, gdyż zarząd ligi nie zgodził się na to, by dwa kluby występowały pod taką samą nazwą; Houlding ostatecznie zarejestrował nazwę Liverpool FC).

Zarząd Evertonu zwołał w styczniu 1892 roku specjalne zebranie, na którym członek komitetu George Mahon, okazjonalnie organista w kościele St. Domingo, ogłosił, że znalazł miejsce na boisko po północnej stronie Stanley Park, zwane Mere Green.

15 marca 1892 roku formalnie ogłoszono odejście Evertonu z Anfield, a 3 czerwca Izba Handlowa przysłała certyfikat do Houldinga, który potwierdzał, że jego klub został uznany jako firma i może rozpocząć działalność.

Na początku XXI wieku Lupson, pochodzący z Wirral2 nauczyciel, podczas prac nad swoją książką Thank God for Football opowiadającą o wpływie Kościoła na futbol, odnalazł grób Bena Swifta Chambersa w Shepley w hrabstwie Yorkshire. Nagrobek znajdował się w ruinie. Zarówno osoby związane z Evertonem, jak i z Liverpoolem podjęły decyzję o przekazaniu funduszy na renowację tegoż grobu, upamiętniając tym samym wpływ Chambersa na historię obu klubów. W 2008 roku, kiedy to miasto Liverpool stało się Europejską Stolicą Kultury, w Shepley odbyła się specjalna Msza Święta. Było to 2 lipca – dokładnie 131 lat od daty pierwszej Mszy prowadzonej przez wielebnego Chambersa w kościele St Domingo. Dyrektor wykonawczy Liverpoolu Rick Parry, dyrektor PR Brian Hall i kapelan klubowy wielebny Bill Bygroves reprezentowali The Reds. Ze strony Evertonu pojawili się dożywotni prezydent sir Philip Carter, były piłkarz Graeme Sharp oraz klubowy kapelan The Blues3wielebny Henry Corbett.

Podczas pogrzebu Houldinga, właściciela Anfield, w geście zjednoczenia zawodnicy obu klubów nieśli jego trumnę. W trakcie Mszy Świętej w Shepley również byli obecni zawodnicy z akademii obu drużyn: Cory Sinnott i Michael Jensen reprezentujący Everton oraz Joe Kennedy i Shane O’Connor ze strony Liverpoolu.

– Liverpool Football Club oddaje hołd troskliwemu i oddanemu człowiekowi oraz chrześcijaninowi – powiedział Rick Parry, zwracając się do zgromadzonych w kościele.

Sir Phillip Carter dodał:

– Ben Swift Chambers był człowiekiem pełnym wizji i prawdziwego entuzjazmu. Wszyscy związani z piłką nożną w Merseyside naprawdę wiele mu zawdzięczają.

Oba kluby pokryły koszt renowacji grobu. Odnowiono kamienny nagrobek oraz oczyszczono wygrawerowane napisy.

Na nagrobku widniało: „Ku pamięci wielebnego Bena Swifta Chambersa. Urodzony 30 sierpnia 1845. Zmarł 24 listopada 1901. Obok pochowano jego ukochaną żonę, która zmarła 9 czerwca 1925 roku w wieku 80 lat”. Znalazły się tam też łacińskie słowa: In Te Domine Seravi, wygrawerowane po jednej stronie grobu, które oznaczają: „W Tobie, Panie, miałem nadzieję”. Na dole dodano tablicę pamiątkową, na której napisano: „Ku pamięci wielebnego Bena Swifta Chambersa, który jednym kopnięciem piłki doprowadził do powstania Evertonu i Liverpoolu”.

1 Superintendent – duchowny protestancki sprawujący władzę nadzorczą w stosunku do pastorów określonego obszaru – superintendentury. Ze względu na rangę i obowiązki oraz na wielkość podlegającego mu terytorium funkcja superintendenta stanowi odpowiednik funkcji rzymskokatolickiego biskupa diecezjalnego lub dziekana.

2 Wirral – półwysep w północno-zachodniej części Anglii, między estuariami rzek Dee na zachodzie oraz Mersey na wschodzie. Półwysep ma kształt zbliżony do prostokąta. Administracyjnie Wirral podzielony jest między dwa dystrykty – dystrykt metropolitalny Wirral (wchodzący w skład hrabstwa Merseyside) oraz jednolitą jednostkę administracyjną Cheshire West and Chester (wchodzącą w skład hrabstwa Cheshire). Granica między hrabstwami według Domesday Book miała przebiegać „o dwa strzelenia z łuku z murów miejskich Chester”. Głównymi miastami na półwyspie są Bebington, Birkenhead, Ellesmere Port, Heswall, Hoylake, Neston oraz Wallasey.

3 The Blues – przydomek Evertonu.2/125

„Nazwę ten klub...”

Kiedy ludzie rozmawiają o ważnych osobach z wczesnego okresu funkcjonowania Liverpool FC, to wielu zapomina o Williamie Barclayu.

Nikt nie wątpi w to, że obaj Johnowie, Houlding i McKenna, odegrali kluczową rolę w czasie kształtowania się tego klubu. Ale to właśnie Barclay był tym, który zasugerował Houldingowi nazwę nowego zespołu – Liverpool Football Club – po tym, jak rozstano się z Evertonem.

Barclay urodził się 14 czerwca 1857 roku w dzielnicy Kilmainham w południowym Dublinie. Był najstarszym z pięciu braci.

5 czerwca 1878 roku ożenił się z Emily Jane King. Dwa lata później para przeżyła osobistą tragedię. Ich pierworodny, Harold David Grant Barclay, zmarł przed swoimi pierwszymi urodzinami. Zrozumiałe, że strata ta miała wielki wpływ na ich życie.

Barclayowie przenieśli się z Irlandii do dzielnicy Everton po tym, jak William otrzymał propozycję pracy jako dyrektor w szkole Liverpool Certified Industrial. Był też według listy posiadaczy biletów sezonowych 1884/85wiceprezydentem klubu Everton. 23 sierpnia 1888 roku wydał i podpisał wewnętrzny regulamin Everton Football Club, a 9 czerwca 1890 roku został wybrany na wiceprezesa klubu.

William Barclay przewodził spotkaniu w ratuszu Royal Street 15 września 1891 roku, na którym poddał propozycję Johna Houldinga, aby z Evertonu utworzyć spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. Cztery dni po tym, jak The Toffees nie przyjęli propozycji Houldinga, do której włączono podwyżkę czynszu na Anfield, Barclay złożył rezygnację ze swojego stanowiska w Everton Football Club.

Irlandczyk kontynuował bliską współpracę z Houldingiem w zakładaniu nowej drużyny, która mogłaby grać na Anfield, i to on zaproponował nazwę Liverpool Football Club, wierząc, że ta przyciągnie kibiców z całego miasta.

Później Houlding poprosił Barclaya, aby poprowadził drużynę wraz z lokalnym biznesmenem McKenną. Rola Williama miała być podobna do tej, którą wykonuje dzisiaj dyrektor skautingu. Barclay był szanowany ze względu na umiejętność oceny piłkarzy i – jak się później okazało – odgrywał aktywną rolę w selekcji składu. Jego umiejętności doceniono w artykule z 17 listopada 1894 roku opublikowanym w „Liverpool Journal”. Można w nim przeczytać: „Sekretarz Liverpoolu. Wielki entuzjasta zarządzania w piłce nożnej. Jest najbardziej utytułowanym organizatorem. Dobrze ocenia tę wspaniałą grę i zna każdego w świecie piłki nożnej. Niewielu tyle podróżowało na mecze co on. Jest jednym z najzagorzalszych kibiców Johna Houldinga. Odnosił sukcesy jako dyrektor Szkół Industrialnych w Everton Crescent. Jest powszechnie znany i szanowany. Człowiek mogący wszystko”.3/125

To było Annfield

Większość kibiców Liverpoolu posiada rozległą wiedzę na temat historii klubowego stadionu: od 1879 roku ten kawałek ziemi był używany jako boisko piłkarskie przez pierwszych najemców, Everton FC; pierwsze trybuny dla kibiców zostały wybudowane wzdłuż ulicy, która była znana jako Kemlyn Road (nazwę trybuny zmieniono później na Centenary Stand, by ostatnio przyjąć nazwę The Kenny Dalglish Stand), oraz wzdłuż Lake Street (dzisiejsza trybuna główna Main Stand), podczas gdy okolica wokół zmieniała się w gęsto zaludnione przedmieścia miasta. Jednak jaka jest historia obecnej nazwy? Czy ma ona bardziej boskie pochodzenie niż podejrzewają ludzie? Czy jest ona właściwie odczytywana?

Historia mówi, że nazwa „Anfield” wzięła się od „Hangfields” albo od wąskich pasm pól, które były tu na długo przed powstaniem sławnego stadionu. Ale czy na pewno? Bliższe przyjrzenie się pewnym historycznym dokumentom sugeruje inne prawdopodobne pochodzenie.

Mapa wojskowa z 1845 roku, którą można znaleźć w archiwach miejskiej biblioteki głównej, pokazuje, że na obszarze dzisiejszego stadionu znajdowały się budynki o nazwach Annfield House, Annfield Villa, Annfield Lodge i Annfield Cottage. Żaden z nich już nie istnieje. Dodatkowo wiodła tam droga Annfield Lane, która ostatecznie została przemianowana na Anfield Road.

Zupełnym przypadkiem znajduje się tam też St. Ann’s Hill House. O dziwo, św. Anna była często przedstawiana w czerwonym szlafroku i jako patronka żeglarzy chroniąca ich przed sztormami.

170 lat temu rozwijający się port morski Liverpool był na krawędzi epidemii cholery. Bogatsi handlowcy uciekli do „zdrowszych” dzielnic Annfield i Breckfield, gdzie wybudowali okazałe domy, w których w dzisiejszych czasach żyliby przeciętni piłkarze. Na mapie z 1845 roku możecie zobaczyć budynki Cabbage Hall Inn i Willow Bank House, w których obecnie są puby. Z kolei miejsce, gdzie teraz znajduje się stadion, na mapie jest polem w kształcie diamentu rozciągającym się na południe od St. Ann’s Hill House, pomiędzy Annfield Lane i Walton Breck Road.

Późniejsza mapa, datowana na 1891 rok, ma już więcej lokalnych punktów orientacyjnych: hotele Albert i Park, dwa obecnie wielce umiłowane przez kibiców w dniu meczowym puby. Dodatkowo widać hotel Royal, obecnie The Arkles, pub nazwany ku czci zamożnego lokalnego bankiera. Stadion, wraz z wyraźną parą jego trybun i pawilonów, jest oznaczony jako teren Everton FC. Można tam również dostrzec w jednym rogu Flagstaff – nowo zainstalowany maszt pozyskany ze statku parowego SS Great Eastern.

Ta mapa została nakreślona na kilka miesięcy przed wielkim rozstaniem, którego efektem były przenosiny The Toffees, i założenie nowego klubu piłkarskiego przez browarnika i polityka Johna Houldinga. Z jego domu można było zobaczyć park Stanleya znajdujący się między oboma stadionami.

W 1928 roku LFC istniał już 36 lat i miał na koncie cztery tytuły mistrzowskie oraz dotarcie do pierwszego finału Pucharu Anglii w 1914 roku. Mapa właśnie z tego roku ukazuje zadaszoną trybunę Spion Kop oraz znajome ułożenie na północny wschód i południowy wschód, a także otwarte połacie Stanley Park (oraz kilka pobliskich plebanii) na północ. Do tego czasu jedno „n” z nazwy zostało usunięte. To było po prostu Anfield.4/125

Kto jest tatuśkiem?

Przenieśmy się w przyszłość o 25 lat. Możecie sobie wyobrazić Mo Salaha robiącego pyszne smoothie w popularnym miejskim barze ze świeżymi sokami? To może brzmi mało prawdopodobnie, ale kiedyś The Reds zapłacili rekordową sumę za skrzydłowego, który później zamienił hasanie po skrzydle na Anfield na rozlewanie trunków w barze na Anfield.

Powróćmy do 1902 roku. LFC nie miał jeszcze skończonych 10 lat, kiedy media skupiły swoją uwagę na człowieku, który stał się najdroższym zakupem klubu – pojawił się na Anfield za 460 funtów. Był to Arthur Goddard. Niezwykle oddany Liverpoolowi zawodnik. Regularnie strzelał gole ze skrzydła przez ponad dekadę. Po zawieszeniu butów na kołku zaczął zarządzać hotelem i pubem Oakfield znajdującym się przy 47-49 Oakfield Road, tuż obok stadionu.

Zdolności piłkarskie Arthur Goddard rozwinął w Glossop. Ta drużyna grała mecze pucharowe przeciwko Stockport i to właśnie Glossop podpisał z nim kontrakt po rozegraniu zaledwie jednego sezonu (jedynego w historii klubu) w najwyższej klasie rozgrywkowej w 1899 roku. Goddard rozwijał się z sezonu na sezon, aż dołączył do Liverpoolu, pobijając rekord transferowy klubu w lutym 1902 roku.

W „Manchester Evening News” napisano: „Liverpool, chcąc poprawić swoją niską i niekorzystną pozycję ligową, zdecydował się na zapłacenie jednej z najwyższych kwot transferowych, by zapewnić sobie usługi Arthura Goddarda, fantastycznego prawego skrzydłowego z Glossop. Trwające kilka tygodni negocjacje zostały rozpoczęte przez menedżera Liverpoolu Toma Watsona. Nie jest tajemnicą, że do Olivera i pozostałych dyrektorów zgłosiły się również cztery czołowe kluby. Początkowo wydawało się, że Goddard odejdzie do Nottingham Forest, jednak ten przebiegły dżentelmen wybrał transfer do Liverpoolu”.

Goddard zadebiutował w meczu przeciwko Wolves 8 marca. Do końca sezonu rozegrał 11 spotkań, w których strzelił dwa gole. Jego ekscytujący styl gry został zauważony przez „Lancashire Evening Post”, w którym można było przeczytać: „Goddard jest bystrym dryblerem, mądrze pokonuje swoich przeciwników oraz dośrodkowuje piłkę z wyśmienitą oceną sytuacji. Posiada również dobry strzał i gra bardzo inteligentnie. Na pierwszy rzut oka nie wygląda na szybkiego, jednak pokonuje szybko boisko dzięki długim krokom. Jest zawodnikiem z wielkimi możliwościami”.

W sezonie 1904/05 Arthur zdobył medal za wygranie Second Division. Był też członkiem drużyny, która uzyskała drugi w historii klubu tytuł First Division. To jedyny zawodnik z poprzedniego składu, który pozostał wtedy w klubie.

„Liverpool Echo” stworzyło skecz, który odwzorowywał popularność Goddarda na Anfield. Ten pochodzący z niego krótki wiersz opisuje jego umiejętności:

„Cudotwórca w grze piłką,

Pokonuje wszystkich przeciwników;

Zawsze błyszczy na prawym skrzydle,

Został okrzyknięty «ojcem wszystkich»”.

Goddard otrzymał opaskę kapitańską przed sezonem 1909/10. Liverpool ukończył wówczas rozgrywki ligowe na drugim miejscu. Był to najlepszy wynik klubu od momentu uzyskania tytułu w 1906 roku. Arthur przyczynił się też w większym stopniu niż dotychczas do strzelanych goli. Zdobył ponad 10 bramek i dołożył ponad 10 asyst w sezonie – po raz pierwszy od 1903 roku.

Sezon 1913/14 okazał się ostatnim sezonem Goddarda na Anfield, gdyż jesienią stracił miejsce w składzie i dostał wolną rękę na odejście za darmo do Cardiff City. Wrócił jednak do Liverpoolu podczas rozgrywek, które toczyły się w czasie wojny. Rozegrał kolejne 49 meczów dla klubu, strzelając siedem goli.

W listopadzie 1915 roku Liverpool pokonał Everton 4:1 w derbach Lancashire Section. Na Anfield pojawiło się wtedy 20 tysięcy kibiców. Fred Pagnam zdobył wówczas hat tricka, a Goddard był jednym z wyróżniających się zawodników na boisku. „Liverpool Echo” napisało w raporcie meczowym: „O lokalnych derbach trwają zażarte dyskusje w okopach. Żołnierze będą toczyli zaciętą bitwę na argumenty w rozmowach o nieoczekiwanych wydarzeniach, po których po raz pierwszy od 16 lat to kibice Liverpoolu są w stanie piać z zachwytu. To cios dla wszystkich «wzorów». Nieustępliwość Goddarda i niejako jego podróżniczy styl spowodowały, że znów był na ustach wszystkich podczas tego meczu. Nazywają go «starym koniem wojennym». Jednak pomimo swojego wieku Goddard może być jeszcze wiele sezonów kluczowym zawodnikiem zespołu”.

Goddard miał niemal 40 lat, kiedy 20 kwietnia 1918 roku rozegrał mecz – i strzelił gola – przeciwko Stockport, a Liverpool wygrał to spotkanie 4:2. Jego status gwiazdy zespołu został potwierdzony faktem, że rozegrał dla klubu dwa benefisy – ligowe zwycięstwa przeciwko Boltonowi w styczniu 1908 roku oraz przeciwko Preston w marcu 1914 roku. W sumie dla Liverpoolu rozegrał 414 meczów, w których strzelił 77 bramek. Później powrócił do miasta, zostając właścicielem pubu. Pochowany został na cmentarzu w dzielnicy Anfield, a na jego grobie umieszczono upamiętniającą tabliczkę.5/125

Och, kiedy Czerwoni...

Liverpool Football Club. Czerwone koszulki. Czerwone spodenki. Czerwone skarpety. Czerwoni od stóp do głów.

Prawdopodobnie nazywacie ich The Reds. Albo Redmen. Albo nawet Mighty Reds1. Tematem przewodnim i tak jest kolor. Czerwień. Synonim wszystkiego, co związane z LFC, kolor, po którym klub jest rozpoznawalny i jednoznacznie identyfikowany, pomimo tego że słynny czerwony komplet jest noszony przez mniej niż połowę 125-letniej historii klubu.

Po przenosinach Evertonu na Mere Green Field – bardziej znanego jako Goodison Park – i utworzeniu Liverpool FC przez Johna Houldinga w 1892 roku nowi najemcy Anfield musieli w czymś się nosić.

Everton, już przed przeprowadzką za Stanley Park, porzucił komplet niebiesko-białych koszulek z kołnierzykiem na guziczek – stroje podobne do tych, w których gra Blackburn Rovers. Liverpool rozegrał więc we wrześniu 1892 roku sparing przeciwko Rotherham Town i tam oto zagrał na niebiesko-biało.

O ironio, Everton grał wtedy w wiśniowoczerwonych strojach do momentu zmiany kolorów na niebieski w 1895 roku. Jednak odcień niebieskiego (Royal Blue), z którego są znani do dzisiaj, został zatwierdzony przez nich dopiero w 1901 roku.

Doszliśmy do punktu, w którym w sezonie 1895/96 oba kluby z Merseyside grały ubrane na niebiesko. Liverpool zdecydował się więc zrobić coś ewidentnie innego i dlatego 1 września 1896 roku w meczu przeciwko Sheffield Wednesday na Olive Grove piłkarze z Anfield pojawili się w zauważalnych, nowych strojach.

„Nowe czerwone koszulki i białe majtki Liverpoolu są imponujące i stanowią kontrast do niebiesko-białego kompletu Evertonu” – komentowała gazeta „The Cricket and Football Field”. Nawiasem mówiąc, nazwa „majtki” odnosi się tu raczej do pumpów – krótkich, luźnych spodni zwężonych w kolanach noszonych w przeszłości – niż do falbaniastej bielizny, jako że spodenki nie były wystarczająco krótkie, by nazywać je spodenkami w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku.

Liverpool tak polubił grę w czerwieni, że w 1904 roku złożył dziwny wniosek do włodarzy Football League, wnosząc o wprowadzenie zasady, że wszystkie kluby w meczach u siebie muszą grać w czerwonych koszulkach i białych pumpach, a na wyjazdach – w białych koszulkach z czarnym dołem. Do tej pory pozostaje niejasne, dlaczego wystąpiono z takim wnioskiem. Włodarze powiedzieli nie, jednak w 1906 roku Liverpool ponownie złożył taki sam wniosek, tym razem mając wsparcie Manchesteru United, który zaczął grać w takich samych strojach po zmianie nazwy z Newton Heath w 1902 roku. Jak prawdopodobnie zgadliście, oba wnioski przeszły niezauważone i nigdy już do tego nie wracano.

Kolor czerwony został na Anfield do 1935 roku. W tym roku klub postanowił wprowadzić burgundowe koszulki oraz – po raz pierwszy – czerwono-białe pasiaste skarpety. Wybuch drugiej wojny światowej w 1939 roku spowodował, że liga została zawieszona, a kiedy wznowiono rozgrywki w 1946 roku, Liverpool grał w czerwonych koszulkach z numerami na plecach, zgodnie z nowymi przepisami.

Powojenne braki w dostawach spowodowały, że Liverpool w sezonie 1946/47 nosił cztery różne odcienie czerwieni, wliczając w to sfatygowane czerwone koszulki z zaokrągleniem wokół szyi oraz koszulki z białym kołnierzykiem podczas przedsezonowego tournée po Stanach Zjednoczonych. Następnie drużyna zaczęła sezon ligowy w czerwonych koszulkach z czerwonym kołnierzykiem, a w późniejszym etapie sezonu zrobiono im zdjęcie w czerwonych koszulkach z białym zaokrąglonym dekoltem. Koszulki, jakichkolwiek by nie nosili, nie miały jednak wpływu na ich formę, gdyż zespół George’a Kaya zdobył pierwsze powojenne mistrzostwo kraju.

Pierwsze koszulki z dekoltem w serek pojawiły się w 1955 roku obok opcjonalnych topów z krótkim rękawem, będących odpowiedzią na to, że wielu piłkarzy wychodziło na boisko z podwiniętymi rękawami. Billy Liddell był jednym z nich. Był to również rok, w którym na koszulkach LFC zawitał kultowy Liver Bird2. Symbol ten pojawił się jednak po raz pierwszy na wyjazdowych białych koszulkach podczas finału FA Cup w 1950 roku przeciwko Arsenalowi na Wembley.

Wciąż noszono białe spodenki; element ten został zmieniony dopiero pod rządami Billa Shankly’ego.

Po uzyskaniu tytułu First Division w sezonie 1963/64 Liverpool po raz pierwszy stanął przed szansą gry w rozgrywkach o Puchar Europy. The Reds w drugiej rundzie wylosowali belgijskich mistrzów – Royal Sporting Club Anderlecht. Shanks zaczął mieć obawy. Belgowie mieli bowiem więcej doświadczenia w Europie oraz zespół pełen reprezentantów kraju, takich choćby jak gwiazda drużyny, napastnik Paul Van Himst. Shankly obserwował ich kluczowych zawodników w akcji podczas meczu Anglia – Belgia na Wembley.

W biografii Shankly: My Story słynny menedżer Liverpoolu napisał: „Było 2:2, lecz ten wynik to farsa. Belgia zamordowała Anglię. Kiedy wyszedłem ze stadionu, powiedziałem do Joe Mercera: «Chryste wszechmogący, jak my ich pokonamy?»”.

Pierwszy mecz przeciwko Anderlechtowi rozgrywany był na Anfield, więc Shanks, świadomy ciężkiej przeprawy w Brukseli, nakazał swojej drużynie nie tylko wygrać go na Merseyside, lecz na dodatek zrobić to tak przekonująco, by mieć realne szanse na awans do kolejnej rundy. To był czas na wypróbowanie jego niesamowitych zdolności psychologicznych.

Real Madryt pięciokrotnie zdobył Puchar Europy. Było to pomiędzy sezonami 1955/56 – 1959/60. Shankly również chciał ugryźć kawałek tego tortu. Szkot uważał, że hiszpańska drużyna wyglądała poważnie w całych białych strojach. Anderlecht grał w niemal identycznych trykotach, co nasunęło Shanksowi pewien pomysł.

Po treningu Bill zawołał kapitana Rona Yeatsa i poprosił go o ubranie czerwonych spodenek do jego czerwonej koszulki. „Musiałem przebiec się tunelem, po schodach i z powrotem” – wspomina Yeats. Oczy Shanksa zapłonęły. „Jezu Chryste, synu, w tym wyglądasz na jakieś osiem stóp3 wyższego – zadeklarował menedżer. – Wystraszysz ich na amen”.

Ian St. John zasugerował, że Yeats powinien nosić też całe czerwone skarpety. I to było to – tak narodził się obecny znak rozpoznawczy Liverpoolu. Jednakże legenda swoje, a rzeczywistość swoje. Dowody zdjęciowe pokazują, że Liverpool dobrał do czerwonych koszulek i spodenek białe skarpety z czerwonymi wykończeniami w meczu przeciwko Anderlechtowi na Anfield. Stało się tak prawdopodobnie dlatego, że klub nie był w stanie dostarczyć na czas czerwonych skarpet.

Drużyna miała je już podczas drugiego spotkania na stadionie Heysel w Brukseli, co oznacza, że tak naprawdę cały czerwony strój został zaprezentowany w Belgii 16 grudnia 1964 roku. Liverpool wygrał ten mecz 1:0 po golu Rogera Hunta. W pierwszym meczu The Reds pokonali Anderlecht 3:0, a Shankly dał 19-letniemu Tommy’emu Smithowi koszulkę z numerem 10, jednak ustawił go na środku obrony obok Yeatsa, co zaowocowało powstaniem efektywnego systemu czteroosobowego bloku defensywnego.

Następnie menedżer Liverpoolu zdecydował się na zarezerwowanie nowego stroju na „specjalne okazje”, co było niespodzianką. Jednak szybko powrócił do pełnego czerwonego trykotu na powtórkę meczu czwartej rundy przeciwko Stockport County, z którym niespodziewanie zremisowali w poprzednią sobotę i to pomimo tego, że Stockport zajmowało ostatnie miejsce w czwartej lidze. „Pan Shankly delegował zespół do gry w strojach z rozgrywek europejskich, w których, oczywiście, do tej pory są niepokonani” – pisał „Liverpool Daily Post”.

Nie wiadomo do końca, dlaczego Shankly wybrał właśnie stadion Edgeley Park na pierwszą miejscówkę w kraju, by zagrać w całych czerwonych strojach – być może to był znak tego, jak bardzo był zdesperowany, aby wygrać FA Cup. Horace Yates z „Daily Post” tak to komentował: „To może być coś więcej niż przypadek, że Liverpool był bardziej żądny krwi w swoich poczynaniach niż w pierwszym meczu tydzień temu”. The Reds wygrali to spotkanie 2:0, co utwierdziło Shanksa w tym, że cały czerwony strój daje jego drużynie przewagę.

Do końca sezonu 1964/65 Liverpool grał w tych strojach w Pucharze Europy i FA Cup. Chłopcy z Anfield wygrali Puchar Anglii po raz pierwszy na Wembley. Na początku sezonu 1965/66 Liverpool wyszedł cały na czerwono w pierwszym meczu ligowym i wygrał z Leicester na Filbert Street 3:1.

O dziwo, zawodnicy Billa Shankly’ego wrócili do białych spodenek przy okazji pierwszego meczu tego sezonu na Anfield przeciwko Sheffield United. Szpady wygrały to spotkanie 1:0 – była to jedna z dwóch porażek LFC w całym sezonie. Na następny mecz domowy z Fulham gospodarze mieli już czerwone spodenki i wygrali to spotkanie 2:1. Od tego momentu – poza meczami, w których kolory strojów obu drużyn kolidowały ze sobą i trzeba było ubrać białe skarpety, jak w meczach z Bolton Wanderers czy Portsmouth – pełny czerwony strój zawitał na Anfield.

Następnym krokiem było wprowadzenie na koszulkach logo producenta stroju oraz sponsorów. Te zmiany nastąpiły w latach siedemdziesiątych XX wieku. Wówczas to The Reds stali się pierwszym profesjonalnym angielskim klubem, który na swoich koszulkach miał logo sponsora podczas ligowych meczów. Miało to miejsce w 1979 roku. Wcześniej, w sezonie 1976/77, na koszulkach pojawił się żółty Liver Bird. Przyniosło to szczęście, gdyż drużyna Boba Paisleya zaliczyła dublet, wygrywając ligę i Puchar Europy.

Prążkowane koszulki pojawiły się po raz pierwszy w 1982 roku i od tego momentu rozpoczął się boom na różne projekty – jedne bardziej popularne, inne mniej. W sezonie 1993/94 Premier League wprowadziła obowiązkowo nazwiska i numery na koszulkach. Warty wspomnienia trykot to ten z pierwszego sezonu Brendana Rodgersa w klubie. Komplet z 2012/13 był pierwszym całkowicie czerwonym strojem niezawierającym żadnych białych elementów.

Z okazji 125. urodzin klubu w 2017 roku sponsor techniczny LFC New Balance stworzył wyjątkowy komplet w bogatszym, ciemniejszym odcieniu czerwonego, z pamiątkowym herbem umieszczonym na piersi oraz tonalnymi prążkami. Fundamenty jednak pozostały te same: czerwona koszulka, czerwone spodenki, czerwone skarpety. Czerwień od stóp do głów.

1 Reds, Redmen – Czerwoni. Mighty Reds – Potężni Czerwoni. Pozwoliłem sobie na zostawienie nazw oryginalnych, z których korzystają potocznie kibice LFC.

2 Liver Bird – symbol miasta pool znajdujący się w jego herbie. Jest to kormoran, który w dziobie trzyma gałązkę wodorostu.

3 Około 2,5 metra.9/125

Na kształt statku

Charakterystycznym elementem Anfield, datowanym na czasy przed LFC, jest mierzący 15 metrów maszt flagowy, który stoi przed The Kop. Większość źródeł sugeruje, że był on najwyższym masztem statku SS Great Eastern skonstruowanego przez Isambarda Kingdoma Brunela1. Statek ten został odkupiony ze stoczni w Rock Ferry w 1891 roku przez Everton FC.

Kjell Hanssen, szanowany historyk, który wycinał z gazet wzmianki o LFC, znalazł jednak artykuł z 1906 roku, w którym podważana jest ta teza. Akapit z „Sheffield Evening Telegraph” sugeruje, że maszt ten mógł być częścią jachtu Alexandra należącego do rodziny królewskiej, jednak nie ma na to zbyt wielu dowodów.

W gazecie z Yorkshire można przeczytać: „Tylko kilku z tysięcy stałych bywalców stadionu Liverpoolu jest świadomych faktu, że olbrzymia konstrukcja, na której zawieszona jest czerwona flaga, ma znaczenie historyczne. Ten maszt był wcześniej częścią jachtu Alexandra używanego przez rodzinę królewską. To na Alexandrii obecni król i królowa, wtedy Książę i Księżna Walii, płynęli do Dublina, by odbyć swoją pierwszą wizytę w Irlandii w 1864 roku. Klub piłkarski przywłaszczył sobie maszt za sprawą obecnie emerytowanego kapitana, który żył w sąsiedztwie siedziby klubu. Maszt jest bardzo wysoki i potrzeba było niezwykłej ostrożności, aby ustawić go w miejscu, w którym się znajduje. Na zawieszonej fladze szkarłatnego koloru widnieje figura «Liver Birda»”.

Jednak jedyny jacht o nazwie Alexandra został ukończony w 1908 roku, a zatem dwa lata po napisaniu artykułu. Jedynym zaś królewskim jachtem, który wpasowałby się w tę oś czasową, był jacht królowej Victorii i króla Alberta II zezłomowany w 1904 roku.

Wszystkie pozostałe źródła zgodnie twierdzą, że maszt został wzięty ze statku parowego Great Eastern w 1891 roku. Można również znaleźć opis, jak był on transportowany przez rzekę Mersey i potem na Anfield konno, aż w końcu ustawiony na rogu zewnętrznej ściany The Kop wychodzącej na Oakfield Road. Niedługo później na maszcie zatrzepotała mistrzowska flaga, po tym, jak Everton wygrał tytuł First Division w swojej trzeciej próbie.

SS Great Eastern był metalowym statkiem parowym wybudowanym przez firmę J. Scott Russell and Company w Millwall, a zwodowanym na Tamizie. W 1858 roku był to największy statek, o długości 89 metrów, mogący przewieźć 4000 pasażerów podróżujących z Anglii do Australii bez potrzeby uzupełniania paliwa.

Brunel nazwał czule statek „Wielką Dziecinką”. Zmarł on w 1859 roku, krótko po niefortunnym, dziewiczym rejsie statku, podczas którego doszło do eksplozji. Uszkodzony okręt po naprawach był jeszcze używany przez kilka lat jako liniowiec pasażerski kursujący na trasie między Wielką Brytanią a Ameryką Północną. Następnie został przekształcony w statek przewożący kable. Miał swój udział w instalowaniu pierwszego transatlantyckiego kabla telegraficznego w 1866 roku.

Statek zakończył swój żywot jako pływająca rewia oraz billboard reklamowy dla słynnego miejscowego domu handlowego Lewis’s. Zezłomowano go w 1889 roku.

Maszt jest widocznym elementem stadionu przypominającym rok rozpoczęcia kadencji Liverpoolu na Anfield oraz popularnym punktem spotkań fanów na rogu Walton Breck Road i tego, co kiedyś było ulicą Kemlyn Road.

1 Isambard Kingdom Brunel – brytyjski inżynier, konstruktor statków parowych i mostów, główny inżynier kolei Great Western Railway.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: